Symbolika muzyczna

Dlaczego dla nas, ludzi współczesnych, cała muzyczna, biblijna i teologiczna, symbolika jest nieczytelna? Dlaczego na myśl o metaforze wieczystego śpiewania w niebie „Alleluja” robi nam się słabo, a niebo jawi się nam jako coś strasznie nudnego? 

Tekst opublikowany w: „Christianitas” nr 34/2007.

Ojciec Święty Benedykt XVI w przemówieniu do muzyków z Wyższej Szkoły Katolickiej Muzyki Kościelnej i Pedagogiki Muzycznej z Ratyzbony powiedział, iż w podejmowaniu wciąż na nowo drogi odnowy muzyki liturgicznej była mu zawsze przewodnikiem koncepcja zaczerpnięta z Psalmów, którą św. Benedykt umieścił w swojej regule. Powierzył ją swoim mnichom jako wskazanie właśnie do recytacji Psalmów: «Coram angelis cantamus tibi, Domine» – «Wobec aniołów śpiewamy Tobie, Panie».

Słowa tego motta zaczerpniętego z Psalmów podkreślają charakter śpiewu liturgicznego, który jest modlitwą całego Kościoła, zarówno tego walczącego, jak i triumfującego oraz pokutującego. Nasz śpiew, ten słyszalny, jest tylko wycinkiem ogólnej harmonii rozbrzmiewającej w wieczystym zjednoczeniu głosów aniołów i ludzi, którzy żyli przed nami i którzy wyśpiewują Bożą chwałę.

Słowa papieża nasunęły mi jednak kilka spostrzeżeń idących może odrobinę w innym kierunku niż tok rozumowania Ojca Świętego. Otóż przeglądając Pismo Święte, możemy natknąć się na całe mnóstwo odniesień do muzyki. Będą to zarówno szczegółowe opisy instrumentów świątynnych z obu Ksiąg Kronik, jak i szczegółowe przepisy, jak wykonywać poszczególne psalmy, a więc muzyka potraktowana dosłownie, oraz te fragmenty, które traktują muzykę zarówno dosłownie, jak i symbolicznie: całe mnóstwo odniesień w Psalmach (zachęty do śpiewania i grania Panu, sławny psalm 137 „Nad rzekami Babilonu”, cykl psalmów o pieśni nowej itd.) czy muzyczne fragmenty Apokalipsy wraz z wizją śpiewających zbawionych i Aniołów. Czytając te fragmenty, można zadać pytanie, dlaczego autorzy biblijni tak chętnie sięgają do symboliki i odniesień muzycznych w swoim przekazie? Odpowiedź może być tylko jedna: muzyka miała zarówno w kulcie świątynnym Izraela, jak i w zwykłej pobożności niesłychane znaczenie. Z wielką pieczołowitością podchodzono do oprawy muzycznej liturgii, muzyka ta miała niezwykle uroczysty charakter, była czymś absolutnie świętym, do tego stopnia, że stanowisko muzyka i śpiewaka świątynnego było dziedziczne. Zatem taki przekaz, zawierający odniesienia do muzyki, był w Piśmie Świętym wyjątkowo czytelny dla tych, do których był skierowany.

Podobną sytuację mamy w przypadku Tradycji Kościoła. Dlaczego tak wielkie postaci Kościoła jak św. Klemens Aleksandryjski, św. Ambroży, św. Augustyn, św. Benedykt przykładają ogromną wagę do roli muzyki i śpiewu zarówno w praktyce życia Kościoła, jak i w teologii? Bo w liturgii Kościoła muzyka ma znaczenie fundamentalne, jest obrazem liturgii niebieskiej i wzorem relacji z Bogiem na podobieństwo Aniołów trwających w wiecznej adoracji. To z tego właśnie przeświadczenia narodziło się powiedzenie, że „kto śpiewa, ten dwa razy się modli”, a zaprzeczenie pojęcia niebiańskiej muzyki mogło zrodzić w umyśle takiego malarza jak Hieronim Bosch pomysł „muzycznego piekła”.

Dlaczego wobec tego dla nas, ludzi współczesnych, cała ta muzyczna, biblijna i teologiczna, symbolika jest nieczytelna? Dlaczego na myśl o metaforze wieczystego śpiewania w niebie „Alleluja” robi nam się słabo, a niebo jawi się nam jako coś strasznie nudnego? Dlatego, że muzyka liturgiczna w Kościele katolickim przeżywa bardzo poważny kryzys, jest marnej jakości i dawno zatraciła sacrum. W zawiązku z tym sam symbol utracił swoje znaczenie i wymowę, jest dla nas pustym frazesem i kojarzy się raczej z nudą niż ze świętością i pięknem.

Spróbujmy przypomnieć, jak wyglądała symbolika muzyczna, którą kultywowali Ojcowie Kościoła, i przywołajmy to, co można znaleźć w skarbcu Tradycji na temat symboliki muzycznej.

Zwłaszcza św. Augustyn upodobał sobie symbolikę muzyczną, szczególnie w imponującym cyklu komentarzy do Psalmów, które obfitują w sformułowania muzyczne. Już sama nazwa „psalm” ma znaczenie muzyczne, gdyż wywodzi się od instrumentu zwanego psalterium i oznacza śpiew z towarzyszeniem instrumentu. Św. Augustyn odczytuje Psalmy jako symboliczny głos Całego Chrystusa. Właśnie Objaśnienia Psalmów są tym dziełem, w którym szczególnie często przewija się augustynowa nauka o „Chrystusie totalnym” (Christus Totus), czyli o Głowie wraz z Ciałem, Chrystusie i Jego Kościele – Oblubienicy, z którym tworzą jedność. Zatem głos, śpiewający w Psalmach, jest głosem Dawida, który symbolicznie zapowiada Chrystusa, ale jest też głosem samego Chrystusa, a także Kościoła-Oblubienicy. Czasem jest także zjednoczonym głosem Chrystusa i Kościoła, którzy wspólnie zanoszą modły do Boga lub też symbolicznie zapowiadają wieczystą pieśń chwały w niebieskim Jeruzalem.

Dla św. Augustyna komentarze do tych muzycznych fragmentów Psalmów są okazją do rozważań typologicznych, postać Dawida zapowiada Chrystusa w wielu wymiarach, szczególnie zaś właśnie w postawie śpiewającego psalmy króla-pasterza.

Jednak szczególnie ważne w symbolice muzycznej jest odniesienie śpiewu do Kościoła, to Kościół właśnie jest tym, który śpiewa i śpiew ten ma w Piśmie Świętym ogromnie dużo znaczeń. Począwszy od augustynowej interpretacji Psalmu 137, w której śpiew jest metaforą dawania świadectwa i mówienia o wierze Kościoła:

Kiedy natomiast ci, którzy uprowadzili nas do niewoli, wejdą do serca ludzkiego i swoimi językami, jakimi się posługują, zapytają nas, przemawiając: „Zaśpiewajcie nam słowa kantyków”, powiedzcie nam jaki był powód przyjścia Chrystusa i jakie to jest inne życie. Chcę uwierzyć, podaj mi rację dla której nakazujesz mi wiarę. Odpowiem mu słowami: Człowiecze, jak to nie chcesz, żebym nakazał ci, abyś uwierzył? Masz pełno przewrotnych pożądliwości. Jeżeli opowiem ci o owych dobrach Jeruzalem, nie zrozumiesz tego. Trzeba, żebyś wyrzucił za siebie to, czym jesteś przepełniony, żebyś został napełniony tym, czego nie masz. Nie śpiesz się komuś takiemu powiedzieć: to jest wierzba, drzewo bezpłodne. Nie uderzaj w harfę, raczej ją zawieś. Ale tamten mi powie: Powiedz mi, zaśpiewaj mi, podaj mi powód. Czy nie chcesz, żebym się nauczył? Nie kierujesz się dobrym umysłem przy słuchaniu i nie pukasz z takim nastawieniem, żeby można ci było otworzyć. Napełnił cię ten, który mnie w niewolę uprowadził, to on przez twoje usta się pyta. Przebiegły jest, podstępny pyta. Nie pyta po to, żeby się nauczyć, ale żeby miał czemu przyganiać. Otóż ja nie powiem, zawieszę swoją harfę. I cóż jeszcze ci powie? „Zaśpiewajcie nam słowa kantyków, zaśpiewajcie nam hymn, zaśpiewajcie nam którąś z pieśni Syjonu”. Co odpowiemy? Babilon cię uprowadza, Babilon cię zamknął, Babilon cię karmi, Babilon przez ciebie przemawia. Ty potrafisz zrozumieć tylko to, co błyszczy do czasu, nie umiesz rozmyślać nad rzeczami wiecznymi, nie rozumiesz tego o co pytasz. „Jakże będziemy śpiewać kantyk Pański w obcej ziemi”? Bracia, naprawdę tak jest. Niech wam przyjdzie ochota zacząć głosić prawdę na ile tylko was stać, a zobaczycie, jak jest rzeczą konieczną znosić tego rodzaju szyderców, domagających się prawdy, a pełnych fałszu. Odpowiedzcie takim, domagającym się od was tego, czego nie potrafią zrozumieć i z ufnością powiedzcie słowami waszego kantyku: „Jakże będziemy śpiewać kantyk Pański w obcej ziemi?”.

Św. Augustyn używa też śpiewu jako pięknej metafory naszego życia, które jest drogą, pielgrzymką do wiecznej ojczyzny. Podróżni zwykle dla umilenia sobie trudu i dodania sobie otuchy idąc śpiewają. Tak i my mamy śpiewać pieśń o naszej ojczyźnie. Pieśń sprawia, że czujemy się raźniej i nie boimy się, nawet gdy wokół jest noc, lub gdy czyhają na nas zbójcy. O ile nie zboczymy z drogi, nie zagrażają nam żadne niebezpieczeństwa. Śpiewać bezpiecznie możemy jedynie w Chrystusie. Dlatego właśnie tak niebezpiecznie jest odłączać się od jedności. Taką pieśnią pielgrzymią jest np. psalm 122 Laetatus sum: „uradowałem się, gdy mi powiedziano: pójdziemy do domu Pana.” Te słowa św. Augustyn tłumaczy następująco:

Jest jednak w niebie wieczna Jerozolima, gdzie są nasi współobywatele, aniołowie. Do nich pielgrzymujemy po ziemi. Podczas wędrówki wzdychamy, w mieście radować się będziemy. Podczas tej wędrówki spotykamy również i towarzyszy, którzy już widzieli to miasto i zachęcają nas, żebyśmy do niego biegli.

Stąd słowa: Uradowałem się, gdy mi powiedziano: pójdziemy do domu Pana.

Ten psalm szczególnie pięknie pokazuje kondycję Kościoła na ziemi. Jesteśmy bowiem pielgrzymami w drodze do naszej niebieskiej ojczyzny. Naszym śpiewem jest nasza modlitwa, którą wznosimy do Boga przez Chrystusa w Duchu Świętym, ale też nasze uczynki.

Szczególnie uważnie św. Augustyn przygląda się cyklowi psalmów o pieśni nowej. Nawoływanie psalmisty do śpiewania Panu pieśni nowej ma wyjątkowo bogate znaczenie symboliczne. Termin “pieśń nowa” jest dość tajemniczy, dlatego też Doktor Łaski chętnie wyjaśnia go na sposób alegoryczny. Co to znaczy, że pieśń, do której śpiewania zachęca nas Pismo św., jest “nowa”? Co to znaczy, że coś jest “nowe”? Coś jest “nowe” w przeciwieństwie do tego, co jest już “stare”. Ale również i to, co jest na razie nowe, po jakimś czasie również się zestarzeje. Zatem prawdziwie “nowe” jest to, co nigdy się nie zestarzeje.

Św. Augustyn dokonuje zestawienia: nowy człowiek, Nowe Przymierze, nowa pieśń – to jest rzeczywistość, która się nie starzeje. Nowością absolutną jest wydarzenie Chrystusa, w którym zawarte zostało Nowe Przymierze. Odnowiony przez łaskę chrystusową człowiek może śpiewać nową pieśń:

Uczą się jej jedynie ludzie nowi, odnowieni ze starości przez łaskę, przynależący już do Nowego Testamentu, czyli do królestwa niebieskiego.

Nawet starzec zostaje odnowiony i staje się niejako młodszy, jeśli się nawróci. Pieśń nowa opiewa pokój. Śpiewa zaś ją Bogu ludzkie serce:

Miłujesz, a milczysz: sama miłość to głos do Boga, i sama miłość jest nową pieśnią.

Pieśń jest miernikiem naszej kondycji duchowej. Może być tak, że uważamy się za ludzi odnowionych, jednak kierujemy się własną pożądliwością. Wtedy śpiewamy pieśń starą.

Stary Testament, stary kantyk, Nowy Testament, nowy kantyk. W Starym Testamencie są obietnice doczesne i ziemskie. Każdy, kto miłuje rzeczy ziemskie, śpiewa stary kantyk. Kto pragnie zaśpiewać nowy kantyk, niechaj ukocha rzeczy wieczne.

Jeżeli śpiewamy pieśń starą, to tkwi w nas stary człowiek uformowany w Adamie. Pieśń nową śpiewa tylko człowiek nowy uformowany w Chrystusie. Pieśń stara jest wyjątkowo obraźliwa dla Bożych uszu, gdyż usiłuje udawać pieśń nową. Wychwala ona Boga, ale tylko na pokaz przed ludźmi, dla których jest słyszalna. W zupełnie zaskakujący sposób interpretuje termin „pieśń nowa” św. Klemens Aleksandryjski w swoim dziele Zachęta Greków. Sam Chrystus jest tam nazwany Pieśnią Nową. Jak powiada Psalm 118, to Pan jest mocą naszą i pieśnią. Zatem my, którzy mamy śpiewać Panu pieśń nową, wyśpiewywać ją mamy w Chrystusie. To On ma być sam naszą pieśnią, którą wyśpiewujemy Panu Bogu.

O śpiewie nabożnym

Nabożny śpiew ludu, zachowany w żywej tradycji ustnej, przechował wiele cech kultury z czasu, gdy jej więź z religią była silna. Dostrzeżenie tych wartości i podjęcie ich może nas skierować na długą, żmudną, ale ozdrowieńczą drogę – drogę przywracania modlitwy kulturze, a przez to przywracania kultury sobie samej, a inaczej mówiąc przywracania człowieka jemu samemu.

Tekst opublikowany w: „Teofil2 (22) 2005

Śpiewający pełnym głosem kościół lub pobożne zgromadzenie w domu – widok dla wielu dziś rzadki, przez niektórych może nigdy nie spotkany. Tym bardziej gdy się uściśli, że chodzi o społeczność złożoną z przedstawicieli różnych pokoleń, a nawet taką w której – poprzez repertuar – jest miejsce dla pokoleń, które już odeszły. Taki śpiew istnieje. Można się z nim spotkać w społecznościach wiejskich. W nich bowiem zachował się, zwłaszcza w niektórych regionach Polski, żywy międzypokoleniowy przekaz kultury religijnej, której bez śpiewu nie sposób sobie wyobrazić.

Mowa nie tylko o śpiewie, posiadającym wiele swoistych, wartościowych cech lokalnych, tak pod względem repertuaru, jak sposobu śpiewania, jaki możemy spotkać na przykład na Kurpiach, na ziemi lubelskiej, zamojskiej, radomskiej, na Śląsku czy w innych regionach. Chodzi także o polski śpiew religijny w szerszym znaczeniu, który żyje wszędzie tam, gdzie modląca się społeczność – w kościołach, kaplicach czy w domach – ma zwyczaj wyrażania swej modlitwy śpiewem, łączącym różne pokolenia, nie tylko żyjące obecnie. Ten zwyczaj jest wciąż jeszcze dość powszechny i choć w miastach bywa mocno zatarty, nie jest w nich nieobecny[1]. Przedmiot artykułu pokrywa się z tym, co soborowa Konstytucja o Świętej Liturgii nazywa cantus popularis religiosus – ,,religijnym śpiewem ludu[2]”. Tytułowe określenie ,,śpiew nabożny”, które będzie powracać w toku naszych rozważań, jest ukłonem w stronę dawnego zwyczaju językowego, który może okazać się także dzisiaj pożyteczny i pomocny.

Celem niniejszego artykułu jest przyjrzenie się temu śpiewowi od strony jego wartości duchowej, z uwzględnieniem kontekstu, jakim są współczesne przemiany w kulturze. Aby tego dokonać najpierw sięgniemy po naświetlenie biblijne, następnie skupimy się na roli pobożności, zanalizujemy znaczenie ,,mocy” jako charakterystycznej cechy śpiewu tradycyjnego, przybliżymy układ treści w pieśniach religijnych, poświęcimy uwagę nauczaniu Kościoła o muzyce kościelnej, by na koniec odnieść to wszystko do współczesnych zjawisk w kulturze i pokusić się o wstępne wnioski.

Duch, który woła

Opowiadając o uzdrowieniu głuchoniemego, ewangelista Marek pisze, że Jezus ,,wziął go na bok, osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: «Effatha», to znaczy: Otwórz się! ” (Mk 7, 33–34)[3]. Spośród wielu szczegółów tego opisu łatwo może umknąć uwadze to, że Jezus ,,westchnął”. W oryginale odnajdujemy tu czasownik stenadzo, oznaczający ‘wzdychać ciężko’, ‘zawodzić’[4]. Wzięcie pod uwagę także innych miejsc w Nowym Testamencie, w których występuje ten wyraz, każe przypisać mu większe znaczenie niż to, jakie zdaje się posiadać na pierwszy rzut oka, także dla tematu tego artykułu. Tym samym słowem i jego pochodnymi posłużył się św. Paweł w swoim kluczowym tekście na temat modlitwy:

 ,Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha (systenadzei – ‘wzdycha wspólnie z’, ‘jęczy wspólnie z’) w  bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy (stenadzomen), oczekując <przybrania za synów> – odkupienia naszego ciała (Rz 8, 22–23).

Jak podpowiada kontekst, mowa o tęsknocie stworzenia, które ,,z  upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych” i uwolnienia z ,,niewoli zepsucia” do ,,wolności chwały dzieci Bożych” (w. 19 i 21). Tęsknota stworzenia idzie w parze z naszą, w której obecny jest przez swoje dary Duch Święty. W obu przypadkach wyraz tej tęsknoty św. Paweł określił ją tym samym słowem[5]. Tak samo uczynił w dalszym ciągu wywodu, gdzie jeszcze dobitniej wskazuje na udział Ducha Świętego w naszym wołaniu:

,Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (stenagmois alaletois; Rz 8, 26)[6].

Przekład Biblii Tynieckiej trochę zasłania w tym miejscu to, co zgodnie z oryginałem i Wulgatą przekazuje tłumaczenie ks. Jakuba Wujka: ,,sam Duch prosi za nami wzdychaniem niewymownym”. Obecny w oryginale rzeczownik ,,wzdychanie” (stenagmos) ma ten sam rdzeń co użyty w ewangelii i we wcześniejszych wersetach ósmego rozdziału czasownik stenadzo – ‘wzdychać’ i wywodzi się wprost od niego. Ostatni z przytoczonych wersetów przypisuje czynność określoną słowem stenadzo Duchowi Świętemu, ujmując ją jednoznacznie jako modlitwę. Określa też te westchnienia jako ,,niewymowne” czy, w innym tłumaczeniu, ,,nie dające się wyrazić słowami”.

Te z pozoru niezwiązane z tematem obserwacje prowadzą nas do uchwycenia roli muzyki w modlitwie. Słowo stenadzo i pokrewne wskazują bowiem na element niewyrażalny przy pomocy słów, który jednak jest w modlitwie obecny. Co więcej, znajduje się w niej na skutek działania Ducha Świętego. Otóż, gdy chcemy wyrazić stan naszego ducha inaczej niż przez mówienie, wśród dostępnych sposobów odnajdziemy czyny, milczenie i niewątpliwie także śpiew[7]. Ten ostatni wydaje się najbliższy znaczeniu stenadzo, do którego polskich odpowiedników należy także ,,zawodzić”.

Znamienne, że na dziesięć pojawień się w Nowym Testamencie słowa stenadzo i  wszystkich pokrewnych, aż w ośmiu wypadkach[8] dotyczy ono modlitwy. W dwóch pozostałych chodzi o uskarżanie się na bliźnich, nie skierowane do Boga i nie zalecane przez piszących[9]. Warto przypomnieć, że westchnienie Jezusa podczas uzdrawiania głuchoniemego było poprzedzone spojrzeniem ku niebu, co nadaje mu jednoznaczny kierunek i adres.

Dokładniejsze przyjrzenie się pozwala dostrzec pokrewieństwo stenadzo z przymiotnikiem stenos, oznaczającym ‘wąski’, ‘ciasny’. W  tym świetle ‘wzdychać ciężko’, ‘zawodzić’ nabiera sensu przełamywania przez człowieka tego, co wąskie i ciasne, dotyczy zatem usiłowań przezwyciężenia sytuacji ucisku – prób wyłamania się i wyjścia z niego. Na tej podstawie możemy rozumieć, że Duch Święty, który ,,prosi za nami wzdychaniem niewymownym”, pomaga nam przeciwstawiać się wszystkiemu, co może się sprzeciwiać modlitwie i kontaktowi z Bogiem. Przy pomocy Ducha Świętego przezwyciężamy te przeszkody, zarówno zewnętrzne, jak wewnętrzne. Ta i wcześniejsze obserwacje pozwalają na traktowanie śpiewu jako sposobu umocnienia się przeciwko trudnościom w modlitwie, niezależnie jakiej byłyby natury. A to dlatego, że śpiew religijny, jaki zna chrześcijańska tradycja, w pełni odpowiada – choć go nie wyczerpuje – natchnionemu elementowi modlitwy, znajdującemu się poza słowami, a jednak wyrażanemu na zewnątrz, mobilizującemu do duchowych zmagań, na określenie którego ewangelista Marek i św. Paweł używają wyrazu stenadzo i pochodnych.

Ewangelie ukazują nam podobną modlitwę, także posługując się innymi słowami. Przykładem są dwaj niewidomi (Mt 9, 27), którzy szli za Jezusem i ,,wołali głośno”. Biblia Wujka za Wulgatą i oryginałem tłumaczy dosłownie ,,wołając i mówiąc” (kradzontes kai legontes). Także w tym przypadku mamy do czynienia z treścią zawartą w słowach ( ,,Ulituj się nad nami, synu Dawida”) oraz elementem, który znajduje się poza słowami, wyrażonym przez czasownik ,,wołać”. Słowo to znajduje w Nowym Testamencie o wiele szersze zastosowanie, stąd jego kontekst znaczeniowy jest szerszy niż w przypadku stenadzo, lecz modlitwa śpiewem zdecydowanie mieści się w tym kontekście. Tym bardziej, że słowem kradzo (‘krzyczę’, ‘wołam’, ‘mówię głośno’) została także nazwana ściśle związana z modlitwą czynność Ducha Świętego, ,,który woła «Abba, Ojcze»” (Ga 4,6) i w którym my wołamy to samo (Rz 8,15).

Znajdujemy w Nowym Testamencie fragment mówiący wprost o śpiewie religijnym, przynoszący potwierdzenie jego pochodzenia od Ducha Świętego:

,Kiedy się razem zbieracie, ma każdy z was już to dar śpiewania hymnów (psalmon), już to łaskę nauczania albo objawiania rzeczy skrytych, lub dar języków, albo wyjaśniania: wszystko niech służy zbudowaniu (1 Kor 14, 26).

Modlitwa śpiewem została tu wymieniona przez św. Pawła na równi z innymi darami Ducha Świętego: nauczaniem, objawianiem (prorokowaniem), mówieniem językami, tłumaczeniem[10].

Istnieje więc, jak widzimy, szereg nowotestamentalnych ujęć modlitwy, wskazujących zgodnie na trzy cechy: 1°  pochodzenie od Ducha Świętego, 2° zawieranie treści, nie mieszczących się w samych tylko słowach, lecz pomimo to 3° znajdujących dobitny zewnętrzny wyraz w ,,wołaniu”, ,,westchnieniu” (zawodzeniu) lub ,,hymnie” (psalmie), skierowanym do Boga. Śpiew można w tym kontekście rozumieć jako sposób na wyrażenie w modlitwie tego, co nie daje się wyrazić przy pomocy samych tylko słów, a jednocześnie domaga się wyrażenia, gdyż pochodzi od wstawiającego się za nami Ducha Świętego.

Duch Święty ożywia, a zarazem jednoczy. Zesłany na Apostołów i uczniów, tworzy wspólnotę Kościoła jako jeden żywy organizm. Stąd wszystko, co ma związek z natchnieniem przez Ducha Świętego, posiada aspekt wspólnotowy. Wspólny śpiew zgromadzonych na modlitwie jest jednym z przejawów i sposobów realizacji organicznej kościelnej jedności. Ta jedność wykracza poza jedną epokę, łącząc różne pokolenia. Śpiew nabożny to uzewnętrznia i przez to stanowi widzialną płaszczyznę jedności z tymi, którzy nas poprzedzili w drodze do Boga. Wspomnimy o tym poniżej, mówiąc o zwyczaju. Wynika z tego szereg postulatów praktycznych, którymi zajmiemy się w ostatniej części artykułu.

Nie każda znana nam dzisiaj forma śpiewu odpowiada takiemu jego rozumieniu, na jakie naprowadzają nas przywołane teksty biblijne. Śpiew nabożny, zachowany w żywej tradycji i do dzisiaj w Polsce praktykowany, harmonizuje z nimi bardzo dobrze. Wymienione wyżej trzy cechy modlitwy są w istotniej mierze charakterystycznymi cechami tego śpiewu. Konsekwencją pierwszej i najważniejszej z nich – pochodzenia od Ducha Świętego – jest ścisły związek śpiewu z miłością do Boga i pobożnością. Na te aspekty warto zwrócić uwagę, gdyż dzięki nim odsłania się najgłębsza istota śpiewu nabożnego.

Jest modlić się czego

Działanie Ducha Świętego w człowieku owocuje uczynkami miłości, do których przynagla On tych, w których przebywa. Do uczynków tych należy także śpiew.

Istnieje naturalne powiązanie między miłością a śpiewem. Miłość ze swej natury jest skłonieniem się i wyjściem ku temu, co umiłowane[11]. Śpiew pozwala to uzewnętrznić, jest bowiem wyjściem poza siebie, które umożliwia głos. Napełniając dźwiękiem przestrzeń, która nas przekracza, wyrażamy wewnętrzną postawę wyjścia ku temu, co miłujemy. Ciągłość i trwanie śpiewanego dźwięku, różniące go od zwykłej mowy, wyrażają ciągłość i trwanie miłości. Analogicznie, siła i pełnia dźwięku obrazuje siłę i  pełnię miłości[12]. Ze swojej natury zatem śpiew jest predysponowany do tego, aby być wyrazem miłości[13].

Co więcej, śpiew wydaje się uprzywilejowanym sposobem wyrażania miłości ku Bogu. Głos śpiewającego nie ma bowiem wyraźnego punktu dojścia w ziemskiej przestrzeni. Dzięki temu szczególnie nadaje się do wypowiadania miłości ku Temu, który ,,zamieszkuje światłość niedostępną” i jest niewidzialny (1 Tm 6, 16). Mamy więc do czynienia z wewnętrznym pokrewieństwem między śpiewem a modlitwą.

Wpływa na to różnica między śpiewem a dziełami plastycznymi. One z chwilą, gdy są ukończone rozpoczynają własne odrębne życie, oddzielone od twórcy. Śpiew, choć jest uczynkiem zewnętrznym, zawsze pozostaje złączony ze śpiewającym: ,,płótnem” śpiewaka jest jego ciało. Mimo że jest wytworem, śpiew nigdy nie przestaje być czyjąś czynnością. Dzięki temu może być modlitwą, a także stanowić integralną część liturgii. Dlatego to Kościół przyznaje muzyce i śpiewowi wyższą rangę niż plastyce, choć i tę ostatnią wysoko ceni[14].

Jak uczy św. Tomasz, miłość wobec przedmiotu nieobecnego przybiera postać tęsknoty, a wobec przedmiotu obecnego – postać radości[15]. Oba te elementy odnajdujemy w religijnym śpiewie. Ich współobecność jest wyrazem napięcia i równowagi pomiędzy chrześcijańskim ,,już” a ,,jeszcze nie” czy, od innej strony, między misterium Krzyża a tajemnicami Wcielenia i Zmartwychwstania. Ta równowaga jest charakterystyczna także dla katechezy Nowego Testamentu. Radość, wychodząca na pierwszy plan w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy, współbrzmi z wezwaniem z Listu do Filipian i zachętą św. Jakuba[16]. Tęsknota koresponduje z wymową stenadzostenagmos z Listu do Rzymian. Jest przejawem trzeźwej świadomości, że na tym świecie ,,jesteśmy pielgrzymami, z daleka od Pana”[17] i że dopiero zmierzamy tam, gdzie będziemy Go oglądali twarzą w twarz. Nie bez powodu więc śpiew pobożny jest wyrazem zarówno radości, jak tęsknoty[18].

Z umiłowania Boga – by odwołać się znów do św. Tomasza – rodzi się pobożność, to znaczy trwała postawa oddania się Bogu[19]. Jako pojedynczy uczynek śpiew jest więc wyrazem miłości. Gdy uczynki przechodzą w ugruntowany zwyczaj, staje się także wyrazem pobożności. Tej ostatniej warto poświęcić szczególną uwagę.

Pobożność – cnota apostolska i biblijna – nie ma dziś dobrej prasy. Wydaje się, że w dużym stopniu okrył ją cień, rozsnuwany przez współczesnych ,,mistrzów podejrzeń”. W rezultacie, w potocznym odbiorze warstw wykształconych, także wśród wierzących, stała się rzeczywistością a priori podejrzaną. Podobnie, czymś podejrzanym stały się zewnętrzne uczynki pobożności, w  tym modlitwa śpiewem. Wynikający stąd dystans skutecznie uniemożliwia, niestety, docenienie skarbu, jakim jest zarówno sama pobożność[20], jak i to, co się z niej rodzi. Tymczasem w Nowym Testamencie jest to cnota wysuwana na plan pierwszy[21]. Patrząc od strony śpiewu nabożnego, absurdem byłoby odrywanie go od jego gleby czyli pobożności. Pominięcie związku z nią czyni niemożliwym uchwycenie jego istoty.

 ,,Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii”, podkreślając rozróżnienie między liturgią a aktami pobożności ludowej i akcentując właściwą hierarchię między nimi, potwierdza jednocześnie, że działanie Ducha Świętego jest źródłem modlitw także innych niż ściśle liturgiczne.: ,,(¼) bez obecności Ducha Chrystusowego nie może istnieć prawdziwy kult liturgiczny ani też jakiekolwiek formy prawdziwej pobożności ludowej”[22]. To między innymi jest przyczyną wartości, jaką Kościół przypisuje pobożności ludowej, i szacunku, jakim ją otacza, dając temu wielokrotnie wyraz w swoich wypowiedziach[23].

Gdyby nie pobożność, nie mielibyśmy do czynienia z tak obszernym zbiorem pieśni religijnych[24]. Bez podstawowej motywacji, jaką jest potrzeba i chęć zwrócenia się do Boga, pieśni te nie byłyby w  stanie przetrwać. Te same pieśni, śpiewane z innych pobudek nabierają już innej natury, choć nadal pozostają zjawiskiem cennym. Z jednej strony, motywacja pobożnościowa wydaje się najbardziej krucha i niepewna. Wrażenie to wywołane jest w dużej mierze przez wspomniany ,,cień podejrzenia”, okrywający pobożność i pobożne praktyki. Z drugiej strony, żadna inna motywacja nie jest w stanie dorównać religijnej pod względem siły i zasięgu. To pokazuje, że ilekroć dotykamy w człowieku potrzeby Boga, dotykamy jednego z najsilniejszych żywiołów, jakie istnieją w naturze ludzkiej, którego nie są w  stanie powstrzymać nawet najbardziej ,,uczone” zaklęcia.

Cyprian Kamil Norwid w swoich ,,Częstochowskich wierszach” pisał:

Aż upadniesz kolanem,
Jakby drzewem złamanem,
I zanucisz: ,,O!  Matko
Zbawiciela naszego,
Toć jest modlić się czego,
A modlim się tak rzadko! ”[25]

Wraz z odkryciem, że ,,jest modlić się czego” – i to właśnie nie ,,rzadko”, lecz często – rodzi się pobożność, z niej zaś wypływają m.in. zwyczaje związane ze śpiewem. Wyrastanie z pobożności to jedna z głównych cech śpiewu religijnego, pozwalająca odróżnić go od innych zjawisk i stanowiąca o jego istocie i wartości.

Nie oznacza to, że śpiewać religijne pieśni mogą w sposób autentyczny tylko ci, którzy są zaawansowani w życiu duchowym. Motywem śpiewu może być nie tylko już posiadana pobożność, ale także chęć jej zdobycia lub umocnienia się w niej. Śpiewa się Bogu nie tylko dlatego, że się Go kocha, ale także po to, aby Go pokochać lub pokochać Go bardziej. Istotne jest to, że pobożność uznaje się za wartość, o którą warto się starać i w której warto się ćwiczyć[26].

Pochodzenie od Ducha Świętego i wynikanie z pobożności pociąga za sobą wiele ważkich konsekwencji, ale najważniejsza dotyczy samej istoty śpiewu nabożnego: Pieśń religijna (i w ogóle śpiew będący modlitwą) jest rzeczywistością duchową. Żyje wtedy, gdy jest śpiewana z intencją, właściwą dla uczynków religijnych[27]. Z tego z kolei wynika, że najważniejszy proces, związany ze śpiewem, dokonuje się w duchu człowieka. Chociaż tekst i melodia są dla śpiewu nabożnego czymś niewątpliwie istotnym, nie w nich spoczywa główny punkt ciężkości. One są narzędziem, służącym przybliżaniu się do Tajemnic, które przekraczają ludzki język i środki wyrazu. Te Tajemnice i nasze przybliżanie się do nich – oto główny nurt nabożnego śpiewu. Z tej przyczyny funkcjonowanie pieśni nigdy nie polegało na jej jednorazowym zaśpiewaniu, ale zawsze na powracaniu do niej. Podobnie, powtarzanie fragmentów zwrotek czy refrenów – w przypadku wielu pieśni zwyczaj żywy i powszechny – nie jest przykładem marnotrawstwa czasu, ale przejawem prawdy, że sedno tego, co się dzieje podczas śpiewu, nie znajduje się na powierzchni słów czy melodii, ale we wnętrzu człowieka, który – posługując się słowami i melodią – tylko stopniowo może przybliżać się do tego, co go przekracza[28].

Skoro to co najistotniejsze dla śpiewu religijnego dokonuje się w sferze duchowej, owoce jego praktykowania również tam dojrzewają. Należy do nich m.in. narastająca zdolność do wyrażania swojej religijnej postawy poprzez śpiew. Chodzi o specyficzną i właściwą dla osób często śpiewających gotowość do zaśpiewania danej pieśni. Dzięki temu zaśpiewanie jej jest dla nich czymś naturalnym i  należy do zachowań znajdujących się niemal zawsze w zasięgu ręki.

Gdy pobożność jest przymiotem nie tylko jednostki, ale całej społeczności, wówczas śpiew nabożny wkracza w sferę społecznego zwyczaju. Zwyczaj religijny jest rzeczywistością wysoko cenioną przez Kościół, do tego stopnia że zyskał także walor prawny i  to wysokiej rangi[29]. Ze swej natury jest rzeczywistością trwającą długo w czasie. Dzięki temu wiąże ze sobą różne pokolenia, nie tylko aktualnie żyjące, ale także te, którzy żyły wcześniej. W ten sposób wyraża siłę więzi kościelnej. Trudno wśród zwyczajów religijnych odnaleźć taki, który by tę więź wyrażał i umacniał dobitniej i powszechniej niż wspólny śpiew, respektujący modlitewne dziedzictwo wieków.

Kolejną konsekwencją duchowego charakteru śpiewu jest to, że realizuje się on tylko i wyłącznie ,,tu i teraz”. Tekst i melodię pieśni można zapisać, podobnie dźwięk, lecz mamy wówczas do czynienia z zapisem, nie z samą pieśnią[30]. Ten na pozór oczywisty fakt godny jest podkreślenia, gdyż w innych dziedzinach analogiczne rozróżnienia nie odgrywają równie istotnej roli. Dla melomanów nierzadko nie stanowi dużej różnicy, czy źródłem dźwięku są obecni tu i teraz muzycy, czy też wysokiej jakości sprzęt odtwarzający – a nieraz, dla swych walorów, preferowany jest sprzęt.

Z analogicznych powodów, ,,prezentacje” śpiewów religijnych (np. w postaci koncertu), choć cenne, nie należą do głównego nurtu śpiewu nabożnego jako wyrazu pobożności, będącego częścią domeny publicznej. Wprawdzie granica między tym, co jest kontaktem z  Bogiem, a tym, co nim nie jest, jest niewidzialna, tym niemniej jest ona realna. Nie ma więc powodów, aby ją dodatkowo zacierać, tam gdzie potrzebny jest jej publiczny wyraz. Gdy więc dana społeczność zwraca się wspólnie do Boga, nie powinno się tworzyć pozorów, jakoby chodziło o coś innego (na przykład o prezentację śpiewu), gdyż byłoby to publicznym zapieraniem się własnej pobożności. Gdy zaś celem jest zaprezentowanie śpiewu – także takiego, który w innych, zwyczajnych dla siebie warunkach, jest modlitwą – pobożność, jeśli jest wówczas obecna, to na polu prywatnym, nie publicznym, z natury samego przedsięwzięcia[31]. Dlatego, choć mają miejsce prezentacje śpiewów religijnych, nie ma wątpliwości, że należą one do dziedziny innej niż ta, którą zwykło się nazywać w ścisłym sensie śpiewem nabożnym[32].

Pan, moja moc i pieśń

Konsekwencją pochodzenia od Boga i związku z pobożnością jest charakterystyczne nacechowanie śpiewu religijnego siłą i mocą. Tradycja zachowała sposób śpiewania, polegający na tym, że śpiewający się nie oszczędza. Używa pełnego głosu, takiego jaki otrzymał od Boga, bez manipulowania nim, by osiągnąć taki czy inny ,,efekt”, i bez małodusznego ,,dozowania” swojego zaangażowania. Można powiedzieć, że śpiewając nie przeznacza żadnej części swoich sił na cokolwiek innego niż śpiew (na przykład na upewnianie się, jak jest odbierany przez innych). Rodzi to niepowtarzalną szczerość porozumienia między człowiekiem a Bogiem, a także szczerość porozumienia między ludźmi, którzy tego ducha i to podejście podzielają. Rysu mocy i szczerości nabiera też sam śpiew[33].

Siła śpiewu łączy się z hojnością i ofiarnością ze strony śpiewającego. Lecz w pierwszej kolejności są one atrybutami Bożymi. ,,Wszystko przekazał mi Ojciec mój” (Mt 11, 27); ,,Nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15); ,,Za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 19). Wyrażona w  tych wersetach hojna ofiarność samego Boga tkwi u źródeł ofiarności, jaka staje się cechą wierzących. Mocny i szczery śpiew jest jednym z jej przejawów.

Siła i szczerość wyrazu pobożności opiera się na mocy Boga, której użył on dla wybawienia potrzebującego, nie mającego znikąd pomocy. Śpiew z całego serca i pełnym głosem jest reakcją ubogiego na to, że Bóg użył swojej potęgi, aby wybawić go od silniejszych wrogów. Moc pochodzi od Boga, śpiew za nią dziękuje i ją wyraża[34]. Tego rodzaju współobecność mocy i śpiewu jest charakterystyczna dla Księgi Psalmów. Przykłady są tak liczne, że można mówić o regule[35].

Pełny i donośny głos ma w religii opartej na objawionym słowie wymiar głoszenia, rozgłaszania Słowa Bożego. Także tutaj wzorcem pozostają psalmy, gdzie śpiew i głoszenie występują często razem i w powiązaniu ze sobą[36]. Z kaznodziejskim charyzmatem można więc wiązać opisywany przez świadków zwyczaj św. Dominika, który po nocach spędzonych na modlitwie ,,stawał na modlitwie porannej obchodząc obie części chóru, napominając i pobudzając braci, aby głośno i pobożnie śpiewali[37]”.

Ten, który głosi Słowo Boże, najpierw musi napełnić nim samego siebie, aby stać się zdolnym do przekazania go innym. Śpiew pełnym głosem to wyraża: Śpiewak napełnia dźwiękiem najpierw siebie samego, a dopiero potem swoje otoczenie – podobnie jak w kaznodziejstwie. W tym tkwi, być może, różnica między użyciem pełnego głosu a  śpiewem z dodatkiem agresji. W tym drugim wypadku śpiewak nie dba o napełnienie siebie, lecz ,,wyrzuca z siebie dźwięk”, nie karmiąc się sam tym, co śpiewa, a tylko posługując się tym w  jakimś ubocznym celu.

Różnica pomiędzy pełnią głosu a obecnością w nim agresji tylko z pozoru jest subtelna, w gruncie rzeczy jest diametralna. Domieszka agresji oznacza siłę, lecz nie tę której źródłem jest tęsknota za Bogiem, ale tę którą jeden człowiek wywiera na drugim. Różne mogą być tego motywy: chęć wyróżnienia się, okazania się silnym, znaczącym w oczach bliźnich, cele związane z przemocą lub jeszcze inne.

Źródłem i Wzorem dla śpiewu nabożnego – podobnie jak w przypadku ofiarności – jest moc i potęga Boża, gdyż ona nadaje specyfikę także sile religijnego śpiewu. Księga Mądrości w taki sposób charakteryzuje Bożą potęgę:

 ,,Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy” (Mdr 11, 23).

 ,,Podstawą Twojej sprawiedliwości jest Twoja potęga, wszechwładza Twa sprawia, że wszystko oszczędzasz. (¼) Potęgą władasz, a  sądzisz łagodnie i rządzisz nami z wielką oględnością, bo do Ciebie należy moc, gdy zechcesz.” (Mdr 12, 16.18).

Według tego Wzoru, śpiewak tradycyjny śpiewa pełnym głosem nie po to, aby zademonstrować swoją siłę. Bóg nie potrzebuje udowadniać swojej siły – nie mają takiej potrzeby także Jego naśladowcy i czciciele. Moc, która pochodzi z Bożego źródła i upodabnia się do Jego mocy, jest prawdziwa, a jednocześnie nie brak jej łagodności[38]. Jest to możliwe dlatego, że cała jest przyjmowaniem, a nie kreacją.

Posługiwanie się siłą ,,dla efektu” jest bardziej dowodem maskowanej słabości. Taka postawa właściwa jest tylko stworzeniom, Bogu jest obca i z pobożnością nie ma nic wspólnego.

Siła i szczerość śpiewu nabożnego sprawiają, że śpiewak lub śpiewacy stają się narażeni na wyśmianie. Włożyć w śpiew całe swoje serce oznacza odsłonić się. To zaś pociąga za sobą ryzyko zranienia na skutek ataku z zewnątrz. Poznał smak takiego ataku król Dawid po tym, jak tańczył przed Arką Przymierza. Płynący z pobożności, szczery i pełen zapału taniec przed Panem naraził go na wzgardę i krytykę ze strony własnej żony Mikal[39]. Chociaż w tamtym wypadku nie chodziło o śpiew, istnieje pełne podobieństwo między tą sytuacją a gorliwym pobożnym śpiewem, obecnym w naszej tradycji. Podobne jest ryzyko wyśmiania, do którego niejednokrotnie dochodzi.

Król Dawid, także jako psalmista, i w ślad za nim wielu śpiewaków z wielu pokoleń, mimo iż byli świadomi opisywanego ryzyka, podejmowali je, gdyż przynaglenie do chwalenia Boga całym sercem było silniejsze niż ziemskie zagrożenie. Zdarza się jednak, gdy motywacja jest słabsza, że ,,argument śmiechu” przeważa i przyczynia się do rezygnacji z wyrażania pobożności śpiewem, zawsze ze szkodą dla Kościoła, często także ze szkodą dla kultury, czasem poszczególnych środowisk, a czasem całych narodów[40].

Dotychczasowe uwagi o skupiały się na wewnętrznych cechach śpiewu nabożnego. Wymagają dopełnienia przez spojrzenie na cechy zewnętrzne, a konkretnie przyjrzenie się układowi treści w tekstach, na przykładzie polskich pieśni.

Cztery etapy modlitwy

Pieśni nabożne w dużym stopniu respektują monastyczny schemat czterech etapów modlitwy lectiomeditatiooratiocontemplatio, z których każdy kolejny wyrasta z poprzedniego[41]. Aby się o tym przekonać, wystarczy uważnie przyjrzeć się tekstom, najlepiej korzystając z pełnych wersji, zawierających komplet zwrotek.

Lectio oznacza zebranie[42], przywołanie, z możliwie wielką uwagą i pilnością, kolejnych wydarzeń mówiących o Bogu i będących Jego dziełem. Oznacza dokładne przypomnienie ich sobie według tego, jak opowiada o nich Pismo Święte bądź Tradycja. Ten etap dostarcza modlitwie treści, na bazie których następuje cały dalszy jej rozwój. Niektóre pieśni w sposób szczególny rozwijają etap lectio. Należy do nich pieśń wielkopostna Ogrodzie oliwny, zwłaszcza w pełnej 39-zwrotkowej wersji, która krok po kroku przywołuje kolejne wydarzenia Męki Pańskiej, przekazane przez ewangelie. Podobnie jest w pieśni Rozmyślajmy dziś wierni chrześcijanie, a także Jezus Chrystus Bóg-Człowiek[43]>, przypomnianej przez zespół Bornus Consort na płycie Media Vita. Należą tu także pieśni adwentowe poświęcone Zwiastowaniu NMP: Archanioł Boży GabryjelPo upadku człowieka grzesznego. Wszystkie one rozwijają etap lectio, choć zawierają także elementy etapów następnych.

Meditatio jest rozważeniem przywołanych podczas lectio treści. Oznacza położenie ich niejako na wadze umysłu, aby na ile to możliwe pojął i przyswoił sobie znaczenie rozważanych słów i zdarzeń. W ten sposób stają się one częścią własnego myślenia i postrzegania tego, kto się nimi karmi. Medytacja może sięgać do przyczyn i konsekwencji rozważanych zdarzeń bądź okoliczności dokonywania się i sposobów przejawiania Bożych dzieł. Element meditatio znajduje się w większości pieśni religijnych. W pewnym sensie już użycie mowy wiązanej, stroficzna budowa i inne środki poetyckie, stanowią narzędzie medytacji, nawet w pieśniach typu lectio. Niektóre jednak pieśni na medytacji się koncentrują. Przykładem może być pieśń adwentowa Hejnał wszyscy zaśpiewajmy, a spośród wielkopostnych – Krzyżu święty. Śpiewana w Adwencie pieśń Zdrowaś bądź Maryja, której każda zwrotka rozpoczyna się od kolejnych słów Pozdrowienia Anielskiego, jest ciekawym połączeniem meditatio z etapem następnym.

Oratio czyli bezpośrednie zwrócenie się do Boga (lub do pośrednika jeśli pieśń jest do niego skierowana) rodzi się z etapów poprzednich. Także w tym wypadku można znaleźć pieśni, w których ten etap dominuje. W Adwencie, obok pieśni wspomnianej wyżej, należy do nich Boże wieczny, Boże żywy, a w Wielkim Poście Witam Cię witam Przenajświętsze Ciało, by pozostać przy dwóch wymienianych wcześniej okresach liturgicznych.

To, co rodzi się z natchnienia Ducha Świętego – Ożywiciela, jest żywe. Składniki żywego organizmu nie mogą pozostawać we wzajemnej izolacji. Dlatego w pieśniach cztery etapy modlitwy nigdy nie występują w oderwaniu od siebie nawzajem. Przeciwnie, łączą się ze sobą i przenikają (dotyczy to zresztą także innych modlitw). Jeden może dominować, jak we wskazanych przykładach, ale pozostałe zawsze również są obecne. Charakterystyczne dla pieśni jest to, że bardzo często oratio pojawia się na koniec jako zwieńczenie, do którego prowadzą poprzedzające ją lectio lub meditatio. Przykładów jest bardzo wiele. Pieśń Archanioł Boży Gabryjel od dziewiątej zwrotki (od słów ,,O Aniele Gabryjelu”) jest prośbą, do której prowadzą lectiomeditatio zwrotek poprzednich. W pieśni Po upadku człowieka grzesznego dwie ostatnie zwrotki stanowią oratio, w naturalny sposób wynikającą z poprzedzającej całości. Znajduje to wyraz w odwołaniu się do zdarzeń rozważonych wcześniej: ,,O Panno, gdyżeś takowej mocy/ wołamy k’Tobie we dnie i w nocy (¼)”. Krótką modlitwą zwróconą do Matki Bożej są ostatnie słowa pieśni Krzyżu święty nade wszystko (w zwrotce szesnastej), która począwszy od siódmej zwrotki jest medytacją bólu Matki Najświętszej, stojącej pod krzyżem. Do Boga i Chrystusa zwraca się w ostatniej strofie pieśń Jezus Chrystus Bóg Człowiek. Inaczej jest w pieśni Ogrodzie oliwny, gdzie oratio jest zwieńczeniem każdej zwrotki, a nie tylko całej pieśni. Łączą się niejednokrotnie nawzajem nie tylko oratio i pozostałe etapy, ale także lectiomeditatio (np. Jezu Chryste Panie miły, Wisi na krzyżu).

Pojawia się pytanie: co z ostatnim etapem modlitwy wymienianym w monastycznej tradycji, contemplatio?  Czy pieśni uwzględniają ten punkt dojścia modlitwy?  Etapy modlitwy nazywają rzeczywistość duchową. W niej zaś nie wszystko daje się wskazać palcem, zwłaszcza dalsze etapy życia duchowego. Nie znaczy to, że tych etapów nie ma. Jest miejsce na contemplatio w pieśniach, tak jak w całej pobożności. Pieśni stanowią żywy organizm nie tylko same w sobie, ale także w zespoleniu z resztą życia wierzących. Miejsce na contemplatio jest więc w milczeniu, które następuje po pieśni, ale i w całym życiu modlącego się człowieka[44]. Gdyby śpiewanie pieśni nie posiadało silnych więzi z życiem i nie znajdowało w nim swego przedłużenia, utraciłoby swoją tożsamość.

Warto zwrócić uwagę na to, że współistnienie czterech etapów modlitwy ma swoje źródło już w Piśmie Świętym, co jest szczególnie widoczne w psalmach. Cały Psałterz jest przeniknięty oratio. Ona stanowi jego dominantę i jest cechą określającą jego relację względem innych ksiąg Starego Testamentu. Nie brakuje wszakże psalmów z przewagą medytacji (np. w nurcie sapiencjalnym, lecz nie tylko). Znajdujemy też psalmy typu lectio, będące zebraniem i przypomnieniem wydarzeń historii zbawienia (Ps 78; 89; 99; 105; 106)[45].

Ut fidelium voces resonare possint

Przyjrzawszy się układowi treści w pieśniach, łatwiej zrozumieć miejsce, jakie przyznaje religijnemu śpiewowi ludu (cantus popularis religiosus) Rozdział VI De musica sacra Konstytucji o Świętej Liturgii ostatniego Soboru.

Rozdział ten stanowi mały traktat o świętej muzyce[46], niezwykle zwarty i logiczny w  treści i układzie. Rzuca kluczowe światło także na zagadnienie śpiewu nabożnego, włączając go w swą całościową wizję. Nie jest zadaniem tego artykułu szczegółowa analiza tej wizji, ale zbyt wielki jest jej wkład w rozumienie śpiewu, aby można od niej całkiem abstrahować.

Rozdział rozpoczyna się wprowadzeniem pojęcia ,,tradycji muzycznej całego Kościoła”, nazwanej ,,skarbcem nieocenionej wartości”[47]. Sobór poleca go zachowywać i wspierać[48]. Tym samym, wszystkie rodzaje śpiewu, jakie następnie wymienia: śpiew gregoriański, polifonia[49] i religijny śpiew ludu[50], włączone zostały do jednej organicznej całości nazwanej muzyczną tradycją i skarbcem Kościoła.

Jest to równoznaczne z ustanowieniem pierwszego kryterium oceny wartości śpiewów religijnych, jakim jest łączność z muzyczną tradycją Kościoła. Drugim kryterium, pośrednio obecnym w tekście, jest vera ars, czyli spełnianie rygorów ,,prawdziwej sztuki” to znaczy kompetencji i umiejętności[51]. Przeczy to funkcjonującemu dość szeroko przekonaniu, jakoby liturgia ze swej natury dopuszczała tandetę. Trzecim kryterium jest respektowanie celu muzyki kościelnej, ,,którym jest chwała Boża i uświęcenie wiernych”[52].

O pierwszym i drugim kryterium w zastosowaniu do śpiewu nabożnego powiemy niżej. Trzeciemu kryterium, czyli skierowaniu ku właściwemu celowi, czyni zadość tekst i intencja śpiewu. O obu tych elementach już mówiliśmy. Ilekroć śpiewający w jakikolwiek sposób ,,dzielą się” z Panem Bogiem Jego chwałą, przyciągając uwagę zgromadzonych ku sobie kosztem celebrowanych Tajemnic, to kryterium zostaje naruszone.

Muzyczna tradycja góruje nad innymi sztukami dzięki temu, że staje się częścią liturgii, co z kolei zawdzięcza temu, że złączona jest ze słowami[53]. Lecz także muzyka sama z siebie wnosi do czynności liturgicznych swój specyficzny wkład. Konstytucja ujmuje go w trzech punktach: 1/ serdeczniejsze wyrażanie modlitwy[54], 2/ wspieranie jedności duchowej wiernych[55], 3/ nadawanie obrzędom świętym bardziej uroczystego charakteru[56]. Widać, że kolejność tych elementów odpowiada ich wadze: wnoszenie pewnego niewyrażalnego słowami elementu (suavius) do wyrazu modlitwy pociąga za sobą większe zjednoczenie duchowe wiernych, a to z kolei sprzyja ujawnianiu się uroczystego charakteru liturgicznego zgromadzenia.

Warto zwrócić uwagę na to, że trzy rodzaje śpiewu: chorał gregoriański, śpiew ludowy i polifonia, korespondują odpowiednio z trzema wymienionymi przez Sobór elementami, wnoszonymi przez muzykę. Śpiew gregoriański, mianowicie, szczególnie odpowiada serdeczniejszemu wyrażaniu modlitwy, religijny śpiew ludu – sprzyjaniu jedności duchowej wiernych a polifonia – wzbogacaniu obrzędów w uroczysty charakter. Przypisanie to nie rządzi się, rzecz jasna, zasadą wyłączności. Chodzi o wskazanie na pewną predylekcję danego rodzaju śpiewu do wzmacniania konkretnego elementu. Wolno ufać, że ta obserwacja nie sprzeciwia się intencjom Autorów dokumentu.

Rozdział VI zawiera pokrewną sugestię dotyczą wzajemnych związków wymienionych trzech rodzajów śpiewu. Zawarta jest ona w określeniu miejsca śpiewu gregoriańskiego względem pozostałych: ,,Śpiew gregoriański Kościół uznaje za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w czynnościach liturgicznych powinien on otrzymać pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu”[57]. Określając jako ,,pierwsze” miejsce, które winien otrzymać śpiew gregoriański, w oryginale nie użyto słowa primum ani priorem, lecz principem. W odróżnieniu od pierwszych dwóch wyrazów, które oznaczają prostą kolejność bądź wyższość, przymiotnik prinicipem wyraża także głębszą i silniejszą relację między chorałem a polifonią i śpiewem ludu. Principem odsyła bowiem do principium, a więc terminu, posiadającego nawarstwiony przez wieki refleksji teologicznej sens początku, źródła czy też tego, z czego coś innego się rodzi[58]. Użycie zatem przez Sobór w tym kontekście przymiotnika princeps pozwala dopatrywać się relacji wywodzenia się czy też pochodzenia pomiędzy z jednej strony chorałem, a z drugiej strony polifonią i śpiewem ludowym.

Pobieżna nawet znajomość skarbca polskich śpiewów religijnych pozwala potwierdzić tę intuicję. Znajdujemy bowiem pośród polskich pieśni przykłady wielu takich, których melodia jest bądź zaczerpnięta z szeroko rozumianego chorału[59], bądź nim zainspirowana. O Zbawcza Hostio, Sław języku tajemnicę, Zbliżam się w pokorze, to tylko najbardziej znane polskie tłumaczenia hymnów łacińskich, powtarzające dosłownie melodię oryginału. Stały się one, jak wiadomo, powszechnie śpiewanymi pieśniami eucharystycznymi. Pieśń Głos wdzięczny z nieba wychodzi jest muzycznym cytatem nieszpornego hymnu adwentowego Creator alme siderum. Przykładem mniej dosłownej zależności jest pieśń Gwiazdo morza głębokiego, której melodia jest muzycznym przetworzeniem hymnu Ave maris stella, podczas gdy słowa są poetyckim tłumaczeniem oryginału łacińskiego. Te i inne liczne przykłady potwierdzają, że relację między szeroko rozumianym śpiewem gregoriańskim a  pieśniami w języku narodowym można porównać do relacji między źródłem a rzeką. Z jednej strony wiadomo, że są czymś wzajemnie różnym, lecz z drugiej strony trudno wskazać dokładną granicę, gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie. W przypadku wspomnianych Ave maris stellaGwiazdo morza głębokiego nasuwa się porównanie do relacji pomiędzy matką a córką. Zgadza się to z soborową sugestią: łaciński hymn stał się principium dla powstałej na gruncie polskim pieśni. Bliskie pokrewieństwo śpiewu ludowego i chorału potwierdza fakt, że w odchodzącym już pokoleniu wiejskich kantorów, pamiętających czasy liturgii łacińskiej, normą była praktyczna znajomość sporej części łacińskiego repertuaru gregoriańskiego. Śpiewając go, z całą naturalnością wkładali weń to samo zaangażowanie, z jakim śpiewali pieśni polskie[60]. Jeżeli chodzi o polifonię, nie jest tajemnicą, że w gregoriańskiej glebie głęboko tkwią korzeniami najlepsze utwory wielogłosowe, jakie zna kościelna tradycja.

Otwierając w ten sposób drogę do rozumienia muzyki kościelnej jako jednej organicznej całości, Sobór precyzuje, że religijny śpiew ludu ,,winien być umiejętnie wspierany, tak, aby głosy wiernych mogły rozbrzmiewać podczas nabożeństw, a nawet w czynnościach liturgicznych, stosownie do zasad i przepisów rubryk”[61]. To kapitalne normatywne stwierdzenie przyznaje, że śpiewu ludowy żyje na gruncie nabożeństw (in piis sacrisque exercitiis), ale jednocześnie otwiera mu drogę do tego, by stał się częścią działań ściśle liturgicznych (in ipsis liturgicis actionibus). W obu rodzajach modlitw należy postępować tak, aby – jak pisze Sobór – fidelium voces resonare possint, ,,głosy wiernych mogły rozbrzmiewać”. Słychać w tym wezwaniu podobną troskę o  Bożą chwałę, jaka brzmi w zachętach Księgi Psalmów do chwalenia Pana pełnym głosem i z całego serca. Znamienne, że Sobór nie posłużył się w tym miejscu swoim preferowanym terminem actuosa participatio, który sam z siebie nie zmusza do rozumienia zewnętrznego i materialnego[62], ale dokładnie precyzuje, że chodzi o to, aby ,,głosy wiernych” (fidelium voces) mogły ,,rozbrzmiewać” (resonare).

Na koniec Sobór wzywa muzyków, aby ,,uważali się za powołanych do uprawiania muzyki kościelnej i do powiększania jej skarbca”[63]. Wobec braku uszczegółowień wolno rozumieć, że śpiew ludu również jest tym wskazaniem objęty. Na uwagę zasługuje powrót w ostatnim punkcie określenia ,,skarbiec”, obecnego od początku. Można z tego wyciągnąć dość istotne wnioski. Skarbiec to miejsce, w którym znajdują się skarby. Skarb zaś to rzeczywistość, której wartość nie przemija – w przeciwnym bowiem razie nie byłaby zaliczona do skarbów. Tym bardziej, że chodzi o skarbiec, jak mówi Sobór, ,,nieocenionej wartości”. To uświadamia, jak wielkie zadanie powierza Sobór muzykom. Są wezwani do tworzenia śpiewów mających wartość tak wielką, aby mogły wzbogacić bezcenny skarbiec. Łatwo dojść do wniosku, że niezbędnym warunkiem realizacji tego wskazania jest dogłębna znajomość tego, co już się w skarbcu znajduje. Stąd muzycy mają się uważać za powołanych nie tylko do ,,powiększania” (augendum) skarbca muzyki świętej, lecz jeszcze przedtem do jej ,,pielęgnowania” (colendam[64]). Tylko bowiem praktyczne i głębokie zaznajomienie się z tym, co już zasłużyło na miano skarbu, może dostarczyć kryteriów pozwalających na tworzenie kolejnych skarbów czyli dzieł wartościowych na tyle, aby mogły dołączyć do wcześniejszych. Z całą pewnością zatem powodem soborowej zachęty nie jest ubóstwo skarbca kościelnych śpiewów ani też zagrożenie jego ,,dezaktualizacją”. Przeciwnie, jest nim raczej chęć dodania odwagi współczesnym muzykom, by uwierzyli że ,,napojeni duchem chrześcijańskim”, uprawiając muzykę kościelną[65], będą w stanie dodać do skarbów odziedziczonych takie, które powstały w naszych czasach. Przy czym chodzi tu o wzbogacenie trwałe, nie zaś takie które zdewaluuje się po upływie jednego sezonu lub kilku.

W ten sposób może zostać spełnione kryterium ,,prawdziwej sztuki”, verae artis, o którym była mowa wyżej. Kompetencja, umiejętność czy też maestria, o których mówi słowo ars, odnosić się może do melodii, słów lub samego śpiewu. Jak wielka musi być umiejętność kompozytorska, uprzytamnia rozważenie, że śpiew – u źródeł którego są dar i natchnienie Ducha Świętego – stanowi narzędzie przybliżania się do największych Tajemnic Wiary. Nie jest możliwe, aby temu wyzwaniu mogła sprostać inwencja jednego człowieka czy nawet jednego pokolenia. W tym punkcie spotykają się kryterium verae artis i łączności z tradycją. Dlatego umiejętności kompozytorskie w dziedzinie musica sacra uwarunkowane są – oprócz talentu – głębokim wsłuchaniem się przez muzyka w tradycję Kościoła, tak by stała się częścią jego wewnętrznego świata. Przykładem nabożeństwa, które na trwałe zasiliło skarbiec polskiej muzyki kościelnej dzięki zakorzenieniu w poprzedzającej je tradycji, są ,,Gorzkie Żale”. Po raz pierwszy odprawione w Warszawie w roku 1707, swoje szybkie i trwałe upowszechnienie w całej Polsce zawdzięczają m.in. nawiązywaniu zarówno słów, jak melodii do wielu śpiewów znanych wcześniej[66]. Z wcześniejszymi współbrzmią także pieśni Bądźże pozdrowiona, Hostyjo żywa, Upadnij na kolana czy O mój Jezu w Hostii skryty[67]. Ich stałe zadomowienie się w zbiorze polskich pieśni potwierdza oczywistą, zdawałoby się, zasadę, że jedność z całością tradycji mogą stanowić tylko te dzieła, które z niej wyrastają. Jednocześnie, właśnie dzięki swojemu silnemu zakorzenieniu w podłożu tradycji wymienione pieśni noszą na sobie znamiona jej jakości.

To samo dotyczy szaty językowej. Ona również włączona jest w  nurt tradycji, która wyznacza poziom sztuki poetyckiej. Niezastosowanie się do tego kryterium rodzi teksty kalekie bądź płytkie, na co przykładów nie brak.

Jeśli chodzi o sztukę śpiewaczą, kłopot jest największy. Na tle rozejścia się kultury i religii, o czym będzie mowa niżej[68], oficjalny nurt edukacji muzycznej, mając na uwadze cele nie związane z kultem religijnym, wykształcił model głosu nie przystający do nabożeństwa czy liturgii, głównie ze względu na jego nienaturalność i tendencję do skupiania uwagi na sobie i na śpiewaku[69].

Mimo to, ars śpiewacza, która modlitwę nie tylko toleruje, ale z nią współdziała, nie zanikła. Przechowali ją kantorzy na terenach wiejskich. Ponieważ Opatrzność rozdaje zdolności hojnie i według własnego uznania, nie stosując się do ludzkich pojęć i kierunków inwestowania, także wśród wiejskich kantorów nie zabrakło prawdziwych talentów. Nie ma żadnego powodu, by ich śpiewu – będącego zarazem szczerą modlitwą – nie zaliczyć do tzw. sztuki wysokiej, o ile ta kategoria ma mieć sens i walor. Piszący te słowa słyszał takich śpiewaków, tkwiących w nurcie żywej polskiej tradycji, zna osoby, które kontaktu z ich śpiewem miały o wiele więcej. Spełnia on wszelkie kryteria prawdziwej sztuki, związku z tradycją, respektowania celu, którym jest chwała Boża i uświęcenie. A jednocześnie jest niemal doskonale nieobecny w oficjalnej kulturze, co więcej, wydaje się nieznany także na terenie kultury religijnej. Dlaczego?  To jedno z pytań, które zmusza do refleksji nad ścieżkami naszej kultury w dawniejszej i nie tak dawnej przeszłości.

Źródła i skutki chaosu

Niełatwo zgromadzone w tym artykule refleksje skonfrontować z  sytuacją we współczesnej kulturze. Analiza zmian, jakie się dokonują w jej sferze, jest zadaniem ogromnym i nie jest celem tego artykułu. Zbyt silnie jednak wpływają one na sytuację śpiewu nabożnego, aby można było dojść do wskazań praktycznych, bez szkicowego przyjrzenia się niektórym zjawiskom i procesom.

W inspirującej książce ,,Nowa pieśń dla Pana” Joseph Ratzinger przedstawia syntetyczne spojrzenie na aktualny stan stosunków między wiarą a kulturą. Może ono stanowić dobry punkt wyjścia dla naszych rozważań. Wspominając, że pierwszy kryzys przypadł już na czasy Renesansu i reformacji, Ratzinger pisze, że w dobie Oświecenia dochodzi ,,do zdecydowanego wyemancypowania się kultury spod wpływu wiary”, których ,,drogi się teraz rozchodzą”[70]. Doprowadziło to z biegiem czasu do sytuacji, w której Kościół ,,był bardzo szybko spychany w  coś w rodzaju subkultury, która znalazła się na marginesie wielkiego nurtu kulturowego rozwoju”. Współczesnym efektem tego po stronie Kościoła stała się ,,bezradność w kwestii, jak w dzisiejszym świecie wiara powinna i może wyrazić się kulturowo”[71]. Płaci za ten rozziew także sama kultura, która ,,od kiedy utraciła swoją religijną podstawę, żyje w znacznej mierze w stanie samozwątpienia”[72].

Dla lepszego zrozumienia warto wskazać parę szczegółowych czynników i przejawów opisanego procesu. Główną przyczyną wydaje się brak proporcji pomiędzy ilością sił, w skali społecznej, poświęcanych z jednej strony zagadnieniom duchowym i moralnym, a z drugiej – materialnym i technicznym. Zachwianie się tej proporcji na korzyść techniki jawi się jako przejaw kierunku, obranego przez cywilizację zachodnią począwszy od Renesansu. Od tamtej znacząca większość ogólnego wysiłku społecznego skierowana została na dziedzinę materialną. Doprowadziło to stopniowo – od strony pozytywnej – do coraz dalej idących odkryć i wynalazków, których wszyscy jesteśmy beneficjentami. Jednak ta sama cząstka energii społecznej nie może być skierowana jednocześnie w dwóch różnych kierunkach. Przeznaczenie przeważającej części sił wspólnoty ludzkiej na zagadnienia materialne siłą rzeczy szło w parze ze znacznym osłabieniem – w wymiarze społecznym – nakładu pracy i refleksji w dziedzinie duchowej, w tym religijnej. Pojawił się efekt w postaci niedoinwestowania sfery duchowej, który uszedł uwadze cywilizacji zachodniej, pochłoniętej i zafascynowanej kolejnymi odkryciami[73].

Konsekwencją tego stał się opisywany przez Ratzingera chaos kulturowy, będący odbiciem zagubienia duchowego, jakie wynikło z osłabienia zainteresowań duchowych. Imponujące spektrum osiągnięć i wynalazków technicznych nie było i nie jest w stanie samo z tego zagubienia wyprowadzić, będąc owocem zainteresowań i wysiłków skupionych na wyizolowanej niejako sferze materialnej. Kultura zaś, jako ze swej natury zapełniająca przestrzeń publiczną, stawała się coraz bardziej zależna od dobrodziejstw rozwijającej się cywilizacji technicznej, tak pod względem bazy materialnej, środków wyrazu jak i wypowiadanych treści. W tej sytuacji rozziew między kulturą a wiarą musiał być coraz większy.

Pozbawiona religijnej podstawy kultura zaczęła pilnie potrzebować substytutu Boga i religijności. Stąd wynikła tendencja do wyszukiwania i kreowania ziemskich obiektów kultu. Powstało pole rozwoju zastępczej religijności, kreującej bóstwa, otaczane zastępczym kultem. Coraz śmielej w rolę przedmiotu kultu zaczął wchodzić sam człowiek, tworząc model, najpierw, natchnionego artysty, a z czasem – gdy środki techniczne na to pozwalały – idola mas[74].

Łagodniejszą, za to bardziej ugruntowaną postacią tej samej tendencji jest pojmowanie realizacji artystycznych jako ,,prezentowania się” jednych wobec drugich. Działa tu zasada skupiania uwagi innych na sobie. Niuansem jest, czy prezentowanie dotyczy własnej umiejętności, czy po prostu siebie. Generalnie rzecz biorąc, od czasu upowszechnienia się opisywanych przemian, kultura zwykła gromadzić ludzi wokół nich samych i ich wytworów, nie zaś przy tym, co ich przekracza. Wyrazicielem tego stał się ,,koncert” – nie jako forma muzyczna, lecz jako forma społecznego funkcjonowania muzyki. Sztuka nie zrezygnowała z poszukiwań, wykraczających poza codzienność[75]. Próby te jednak coraz częściej ograniczały się do płaszczyzny horyzontalnej, bądź zamykały je w niej same struktury życia kulturalnego.

Omawiane procesy doprowadziły bowiem do wytworzenia się utrwalających te tendencje szablonów kulturowych, które upowszechniły się i  zawładnęły przestrzenią publiczną. Należą do nich instytucje kulturowe, ale także – albo przede wszystkim – schematy i utarte tropy myślowe (z których instytucje się rodzą), wyrażające rządzący sferą publiczną brak proporcji pomiędzy tym, co religijne i duchowe, a tym co świeckie i materialne. W ten sposób narodziła się, wskazana przez Ratzingera, bezradność w dziedzinie kulturowego wyrażania wiary. Jeszcze większa bezradność towarzyszy kwestii kulturowego wyrażania modlitwy. Modlitwa – ze swej natury najbardziej kulturotwórczy czynnik, jaki zna historia – w nowej sytuacji zaczęła stawać się coraz bardziej wygnańcem współczesnej kultury. Wspomniane szablony nie przewidują bowiem w oficjalnej przestrzeni miejsca na wyraz osobistego kontaktu z Bogiem. Dlatego smak wygnańczego chleba zna każdy wierzący, obdarzony bodaj minimum smaku, który często bierze dziś udział w publicznym wyrażaniu wiary przy pomocy muzyki bądź sztuk plastycznych. Dzisiaj bowiem społeczność, chcąc publicznie wyrażać swoją wiarę i modlitwę, o ile nie jest mocno zakorzeniona w długotrwałej tradycji kulturowej Kościoła – a  często już nie jest – skazana jest na posługiwanie się najrozmaitszymi kodami swoistej, jak mówi Ratzinger, ,,subkultury”, doraźnie zapożyczanymi i adaptowanymi na potrzeby kultu[76]. Przypadkowość i degeneracja środków wyrazu[77] powoduje i potęguje kłopoty wierzących z samoidentyfikacją we współczesnym świecie. Za to relacje tych, którzy uczestniczyli w wyrażaniu wiary w innych kręgach kulturowych, gdzie nie doszło do podobnego kryzysu, brzmią dla nas jak opowiadania o wolności, przestrzeni i słońcu w uszach więźnia, trzymanego w ciemnym lochu[78].

Skąd wzięło się owo zastępcze tworzywo muzyczne (i plastyczne), ów płaski język estetyki masowej, coraz mniej chętnie dopuszczający względem siebie jakąkolwiek alternatywę?

Wiele wskazuje, że dokonało się to na tle procesów, dotykających ogólnej wrażliwości na piękno. Wspomniane skierowanie większości sił społecznych na sprawy materialne w konsekwencji oznaczało również pierwszeństwo wygody jako celu dążeń. Było to skuteczne: mnogość wynalazków wszechstronnie podniosła wygodę życia, mieszkania, podróżowania, porozumiewania się etc. Nie jest to niczym złym; problem powstaje, gdy w hierarchii celów wygoda wyprzedzi wartości większe, np. szczerość, prawdę. Do takiej zmiany w hierarchii doszło w naszej cywilizacji. To, co niewygodne, choćby było prawdziwe, musi ustąpić wobec tego, co wygodniejsze i łatwiejsze, nawet jeśli zawiera kłamstwa, zafałszowania – w pierwszym rzędzie kłamstwa ukryte, to jest spłycenia. W kolejnym stadium przemian prymat wygody objął także przeżycia i emocje. W ten sposób zrodziła się koniunktura dla łatwizny muzycznej i plastycznej. Zbudowała ona z czasem potężny rynek, wypierając twórczość, która prymatowi wygody ulec nie chciała. Czyż zachodniej muzyki popularnej nie cechuje postępujący banał harmonicznych schematów, melodii, sposobów wykonania[79]?

W sukurs tym tendencjom przyszedł rozwój środków technicznych, który umożliwił taśmową produkcję dóbr kultury. Stały się one przez to tańsze i łatwiej osiągalne, lecz ekonomiczna korzyść szła w parze z banalizacją treści. Jest to szczególnie dotkliwe w  dziedzinie sztuki religijnej, gdzie tak wiele zależy od wierności wobec głębi depozytu wiary. Wyrazić ją adekwatnie może tylko ktoś, kto 1) bierze osobistą odpowiedzialność za swoje życie wiarą i 2) sam angażuje się w kształtowanie swojej wypowiedzi. Przemysłowe metody produkcji dóbr kultury pierwszego nie wymagają, a na drugie nie zostawiają miejsca. Nie jest to zresztą tylko kwestia techniczna: Aby nakładca zebrał finansowy plon, liczba odbiorów ,,przemysłowej sztuki” musi odpowiadać jej ,,produkcyjnym mocom” i poniesionym kosztom. Stąd, nawet gdyby banalizacji nie wymusił sam sposób wytwarzania, to ,,zadba” o nią producent, obniżając wymagania względem odbiorców, aby maksymalnie zwiększyć ich grono.

Te czynniki miały (i mają nadal) udział w postępującej społecznej zapaści w dziedzinie gustów. Jej forpocztą w dziedzinie sztuk plastycznych była w XIX i XX wieku kariera oleodruków. Na gruncie muzycznym wtórowała jej pierwsza fala szlagierów (świeckich i religijnych). Dziś zastąpiły je wytwory nowocześniejszych technik, lecz pozostał ten sam (lub pogorszył się) duch banału i płycizny. W ten sposób to, co miało być wyrazem religijnej postawy (rozumianej również jako dobro społeczne) stało się towarem, znajdującym masowego odbiorcę na szeroko rozpościerających się zgliszczach dobrego smaku.

Opisywane procesy znacząco nabrały tempa z chwilą wkroczenia na scenę środków masowego przekazu oraz technik umożliwiających zapisywanie dźwięku i obrazu. Doprowadziło to z czasem do autonomizacji zapisu jako sposobu istnienia i funkcjonowania muzyki. Odtąd coraz częściej punktem dojścia i celem pracy muzyków było sporządzenie nagrania, płytowego, radiowego bądź telewizyjnego. ,,Artystyczna prezentacja” nie wymagała już bezpośredniego spotkania, za to mogła rozpocząć marsz ku masowości. W miarę jego postępów, upowszechniała się bierna forma kontaktu z muzyką – odtworzenie zapisu. Gdy w powszechnym zwyczaju techniczne odtworzenie dźwięku wypiera postawę czynną, to jest śpiew, cierpi na tym obyczajowość w ogóle, ale szczególne straty ponosi kultura religijna, a zwłaszcza kultura modlitwy. Kwestią czasu było utożsamienie przez szerokie kręgi obecności w mediach z sukcesem artystycznym, co zasiliło stereotyp głoszący, że prawdziwa sztuka nie może być obecna w codziennym, bezpośrednim otoczeniu ludzi.

W jednym z aspektów opisywany kryzys można określić jako ,,zemstę akademizmu”. Jego rządy zostały obalone przez sprzeciw indywidualnych artystów w XIX w., lecz swoją klęskę powetował on sobie na terenie sztuki popularnej. Źródłem słabości akademizmu było uznanie, iż drogą do piękna jest naśladowanie wzorców uznanych za najlepsze. Sprzyjało to uwolnieniu twórcy od osobistej odpowiedzialności za własną wypowiedź, co w konsekwencji oznacza zwolnienie ze szczerości i otwartości. W zamian za to twórcza działalność zyskiwała asekurację, dzięki wyeliminowaniu elementu ryzyka. Masowa sztuka chętnie przejęła tę zasadę, zmieniając jedynie kryterium wartościowania wzorców: najlepsze jest to, co się najlepiej sprzedaje. W rezultacie powstawały i powstają w dużych ilościach dzieła bez wyrazu, mdłe i nijakie, w których nie sposób dopatrzyć się ani głębokiego przekazu, ani indywidualnych rysów ich twórców. Ulegając pokusie ,,duszpasterskiego” zdyskontowania łatwej popularności akademizmu, Kościół stał się jego azylem[80] – w tym większym stopniu, im słabsze były związki łączące go z własnymi kulturowymi źródłami. Z drugiej strony, wymierzony przeciwko akademizmowi przewrót sztuki elitarnej nie dokonał się w imię odbudowy związków kultury z religią. Reprezentujące go dzieła nosiły znamiona indywidualnego wyrazu, zarazem jednak swoją treścią oddalały się od religii, a formą – od możliwości zastosowania w chrześcijańskim kulcie[81]. Dotyczy to sztuk plastycznych, a może zwłaszcza muzyki[82]. W dodatku, sukces ,,taniej twórczości” na terenie kościelnym[83] zaczął umacniać – sam doznając z ich strony umocnienia – dwa stereotypy: sztuki religijnej jako nie owocującej wartościowymi przedsięwzięciami i artysty jako osoby z natury dalekiej od wiary.

Warto było dokonać tego spojrzenia na zawikłane dzieje religijnej sztuki, gdyż uświadamia ono znaczenie, jakie posiada zachowany w ustnej tradycji śpiew nabożny. Jest on w dużym stopniu wolny od zniekształceń kryzysu kulturowego. Funkcjonuje poza ciasnym schematem ,,prezentacji artystycznej”, ponieważ służy celom większym – przede wszystkim modlitwie. Nie dotyka go rozziew między wiarą a kulturą, gdyż sam jest przejawem kultury ożywianej i karmionej przez wiarę. Nie bierze udziału w budowaniu religijności zastępczej, będąc jej przeciwieństwem. Modlitwy nie eliminuje, lecz stawia ją w centrum. Jest wolny od tendencji do przypochlebiania się odbiorcom, nie hołduje łatwiźnie emocjonalnej i unika spłycenia treści, gdyż nie uczestniczy w walce o nabywców. Nie jest towarem i nie stawia sobie za cel zdobycia widowni medialnej. Wreszcie, nie osłabia go ani bezosobowa miałkość akademizmu, ani narcyzm czy pretensja ,,artystycznego ja”. Śpiew nabożny przetrwał jako nisza pomimo opisywanych zmian i na przekór nim. W dużym stopniu dzięki temu, że znajdował się i znajduje na obrzeżach oficjalnego życia kulturowego. Zarazem – dzięki swemu pięknu, w którym nie ma nic taniego – jest świadectwem stanu, gdy wiara i kultura wspierały się żyjąc w bliskiej symbiozie[84].

Czy to znaczy, że kryzysowe zjawiska go nie dotknęły i nie zagrażają mu?  Wręcz przeciwnie. Wiele wskazuje na to, że jest to nisza, która pod naporem masowej kultury coraz bardziej się kurczy[85]. Nie brakuje miejsc, w których zanikła bądź zanika. Wszystkie zasygnalizowane procesy, zwłaszcza te, w których biorą udział media, i wiele innych czynników, wpływają na śpiewaków, uczestniczących w nurcie żywej tradycji. Jest to presja silna i nie zawsze ,,niszowa” aktywność potrafić się wobec niej ostać. To skłania, aby na zakończenie tego artykułu naszkicować wstępnie kilka praktycznych wniosków.

Effatha

Wiele praktycznych konsekwencji w odniesieniu do muzyki religijnej wynika z uwzględnienia jej duchowych źródeł. Przede wszystkim tego, że wywodzi się z natchnienia Ducha Świętego, co poświadczają zarówno teksty biblijne, jak i dokumenty Kościoła. Także z uwzględnienia faktu, że jego glebą jest pobożność, a istotą – wyrażanie miłości względem Boga i umacnianie się w niej. Wypływa z tego postulat, by pobożność najpierw docenić, następnie zaś – chronić. Bez niej trudno liczyć nie tylko na rozwój, ale nawet na przetrwanie religijnego śpiewu.

Natchnienie Ducha Świętego sprawia, że śpiew modlących się ludzi jest rzeczywistością żywą. Tak też powinien być traktowany. Niepotrzebne i szkodliwe jest przejmowanie inicjatywy i sterowanie śpiewem według modelu dyrygent – zespół. Śpiewu ludu, śpiewu nawy kościelnej nie potrzeba kreować. Taka potrzeba zachodziłaby, gdybyśmy nie mieli żadnych śpiewaczych zwyczajów. Tymczasem te zwyczaje są i wystarczy stworzyć im najlepsze możliwe warunki, by mogły wydawać owoce. Wszędzie tam, gdzie wkracza dyrygent, śpiew ludu będzie doznawał utrudnień – tymczasem także w dziedzinie śpiewu obowiązuje zasada primum non nocere. Całkiem inną rolę niż dyrygenta spełnia prowadzący śpiew – czyli kantor[86]. Tam, gdzie zwyczaj śpiewania jest ugruntowany, wystarcza, że kantor rozpoczyna pieśni. Rolą kantora jest służenie śpiewowi, a nie tworzenie go. Co lepiej wyraża prawdę, że modlitwy także nie tworzymy. Zadaniem kantora jest przyczynienie się do tego, aby w liturgii jak najpełniej zajaśniała osobowość nawy. Powierza się mu bowiem wspieranie rozmowy Pana z Jego Oblubienicą, którą jest Kościół.

Czynnikiem najczęściej szkodzącym dzisiaj śpiewowi jest to, że ludzie śpiewając, nie słyszą siebie samych. Często z powodu złej akustyki kościołów, jeszcze częściej dlatego, że są zagłuszani przez głośniki i organy. Ironią jest, że jedne i drugie używane są po to, aby pomóc śpiewowi. W rzeczywistości stanowią dla śpiewających silniejszą, zniechęcającą konkurencję lub wygodnie ich wyręczają[87]. Stosowanie wielogłosu tam, gdzie wiekowym zwyczajem jest śpiew jednogłosowy (a więc na większości ziem polskich), również wycisza lud. Powodem jest nawyk bierności, wyzwalany skojarzeniem z sytuacją koncertu czy ,,prezentacji”. Wspólny śpiew nawy (śpiewającej jednym głosem) i zespołu czy scholi wielogłosowej nie prowadzi do szczęśliwych rezultatów z powodu trudności w zestrojeniu się: wychodzi na jaw, że ludzie nie ćwiczyli razem z zespołem. Inną przeszkodą jest podniesienie tonacji, wymuszone koniecznością zmieszczenia się w skali śpiewających głos basowy. Oprócz tego, harmonizacja pieśni idzie w parze z jej rytmizacją (w wykonaniu przez dyrygowaną scholę), która najczęściej nie pokrywa się z rytmem, jakim oddycha kościół. Tam, gdzie nie ma zakorzenionych tradycji wielogłosowego śpiewu ludu, tam polifonia winna być realizowana przez pracujący ze sobą zespół (wtedy śpiewają ,,w imieniu” wszystkich), jeśli jej wprowadzanie nie ma się odbywać kosztem fałszów. Gdzie zaś wielogłos zdominował w całości śpiewy mszalne, w ofierze składa się mu także śpiew tradycyjny, którego lud się wówczas stopniowo, lecz skutecznie oducza.

Prawda, że śpiew wyraża życie duchowe danej wspólnoty, znajduje zewnętrzny wyraz w tym, że dane zgromadzenie ma pewne sobie właściwe tempo śpiewu i sobie właściwą tonację, także rytmikę (nie mówiąc o lokalnych wariantach melodii). Dwa pierwsze parametry zmieniają się zależnie od ilości ludzi, ich aktualnej dyspozycji, wielkości wnętrza, charakteru dnia lub celebracji itp. Miarą umiejętności kantora jest wyczucie tych okoliczności i zaproponowanie tempa i tonacji najodpowiedniejszych dla danej wspólnoty i chwili. Dobrym kantorem można być tylko znając wspólnotę, której się służy, i mając z nią dobry kontakt – od duchowego po akustyczny.

Na ochronę zasługuje wielopokoleniowy charakter śpiewu. Dzięki temu przymiotowi śpiew objawiał swoje jednoczące działanie i  w efekcie stawał się dobrem ponad-pokoleniowym, łączącym ludzi z różnych epok. Także ludziom żyjącym w tym samym czasie wspólnota wielopokoleniowa daje możliwość zakosztowania, czym jest Kościół – rzeczywistość wielopokoleniowa ze swojej natury. Przyczynia się do tego szacunek do odziedziczonego repertuaru, który potwierdził swoją wartość przez to, że towarzyszył wielu generacjom[88]. Kontaktom, łączności i wymianie między pokoleniami służyły tradycyjnie bractwa. W tej mierze w jakiej również dzisiaj potrzebujemy specyficznych dla Kościoła więzi społecznych, bractwa mogą być przydatne. A potrzeba ocalania więzi między ludźmi jest nader widoczna.

Przez jeden rok (2002/2003) przy dominikańskim kościele w Warszawie na Służewie spotykało się, za zgodą władz klasztoru i pod jego duszpasterską opieką, nieformalne bractwo śpiewacze, które służyło także podczas jednej z mszy niedzielnych. Zgodnie z tradycyjną formułą, wiek uczestników rozciągał się od emerytalnego po studencki, z wszystkimi stopniami pośrednimi. Wbrew schematom i wyobrażeniom, żadna grupa wiekowa nie odczuwała dyskomfortu z powodu obecności innej. Wzajemne uzupełnianie się przynosiło radość i jawiło się najbardziej naturalne. Bo istotnie jest to naturalne, a dla Kościoła – z samej jego istoty – charakterystyczne. Na Korsyce i Sardynii bractwa odrodziły się; ich liczba, po drastycznym spadku, zaczęła rosnąć[89] – może dokona się to także w Polsce?

Odnalezienie, poprzez śpiew i formy pokrewne bractwom, wspólnego kościelnego gruntu ponad przedziałami pokoleniowymi stanowić może – niezależnie od zysku, jakim jest samo w sobie – cenną zaporę przeciwko zjawisku wyśmiania, podkopującemu wiarę w wartość odziedziczonych tradycji. Strach przed wyśmianiem rodzi się często na linii starzy – młodzi. Odważne przekraczanie w myśleniu i działaniu tego antagonizującego schematu może przynieść wielkie owoce. Obśmianie jest zabójcze dla kultury. Wprowadza w błąd nie tylko wyśmiewanych, ale i wyśmiewających, dając im fałszywe poczucie wyższości. Członkowie korsykańskiego zespołu E Voce di u Cumune opowiadali w Jarosławiu w roku 1995, że tradycyjny śpiew na ich wyspie bliski był wymarcia – odchodziło ostatnie pokolenie, które go znało. W ostatniej chwili młodzi ocknęli się, zobaczyli wartość, jaką nieśli ich dziadkowie, i nie pozwolili im umrzeć, zanim jej od nich nie przejęli. W wielu regionach Polski – tam gdzie nie jest za późno – tradycyjny śpiew religijny jest w podobnej sytuacji, jak wtedy na Korsyce. Czy młodzi Polacy zdążą się zorientować, jaki skarb może być na zawsze stracony, i czy uda im się go uratować?  Dużo zależy od duchownych, ich duszpasterzy. Pierwszym krokiem jest postawienie tamy wyśmianiu, drugim – nabranie smaku wspólnej modlitwy ze starszymi.

Jako że śpiew jest uprzywilejowanym sposobem wypowiadania serca, dobrze jest, gdy sercu przychodzi z pomocą pamięć. W rezultacie posoborowych zmian w liturgii skrócił się czas śpiewu podczas mszy św. i w pamięci ludzi pozostały w najlepszym razie dwie–trzy zwrotki pieśni, które kiedyś pamiętane były w całości. Bez ingerowania w liturgię, można temu zaradzić. Bractwo na Służewie (wcześniej także schola z mszy o godz. 12 w kościele św. Jacka przy ul. Freta) śpiewało pieśń na zakończenie zawsze w całości, bez względu na liczbę zwrotek. Ponieważ ten śpiew już do liturgii mszy św. nie należy, nie było kolizji, tym bardziej, że pozwalał na to odstęp czasu do następnego nabożeństwa. Była to wspólna praca nad pamięcią, a zarazem okazja poznania całości, jaką stanowi każda z pieśni. Całości prowadzącej przez kolejne etapy modlitwy. Nie brakło chętnych, by dać się poprowadzić aż do końca. Za każdym razem wśród uczestników mszy znajdowali się ludzie, którzy zostawali w ławkach do aż ostatniej zwrotki i wychodzili z kościoła dopiero po jej zakończeniu. Powtarzało się to nawet przy pieśniach liczących kilkanaście zwrotek.

Wreszcie sprawa najważniejsza. Przy całej swojej specyfice i  odrębności, śpiew ludowy nie byłby sobą, gdyby nie dziedzina szeroko pojętego śpiewu gregoriańskiego. Wiele wskazuje na to, że kryzys śpiewu w językach narodowych nie jest bez związku z upadkiem chorału. Jeżeli tak, to także odrodzenia śpiewu ludu nie należy się spodziewać, zanim chorał nie otrzyma tego miejsca, które postuluje dla niego ostatni Sobór (a więc principem locum). Nie należy zwlekać z przyznaniem mu tego miejsca.

Wiara i kultura cierpią dzisiaj z powodu wzajemnego oddalenia. Śpiew gregoriański sięga epok na długo wyprzedzających ten bolesny rozbrat. Nabożny śpiew ludu, zachowany w żywej tradycji ustnej, przechował wiele cech kultury z czasu, gdy jej więź z religią była silna. Dostrzeżenie tych wartości i podjęcie ich może nas skierować na długą, żmudną, ale ozdrowieńczą drogę – drogę przywracania modlitwy kulturze, a przez to przywracania kultury sobie samej, a inaczej mówiąc przywracania człowieka jemu samemu.

*

Gdy Jezus rzekł do głuchoniemego Effatha, (to znaczy otwórz się! ), ,,zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić”[90]. Tej samej mocy, otwierającej na łaskę z nieba, potrzebujemy i my. Abyśmy mogli dołączyć do chórów śpiewających całą duszą chwałę Bogu – najpierw niedoskonale na ziemi, a potem w niebie.



[1] W praktyce potwierdza się reguła, że śpiew istnieje wszędzie tam, gdzie ktoś o niego dba, zwłaszcza przez szereg lat. Z tej przyczyny można spotkać rozśpiewane parafie nawet w najbardziej ,,niemych” pod względem śpiewu metropoliach.


[2] Dosłowne tłumaczenie popularis przez ,,ludowy” nasuwa w języku polskim mylące skojarzenia, związane z epoką PRL-u bądź z komercyjnymi wytworami spod znaku cepelii. Aby więc uniknąć wypaczenia pierwotnego sensu, popularis jako określenie śpiewu tłumaczymy najczęściej przydawkowo, odnosząc go wprost do ludu (populus): cantus popularis = śpiew ludu, co zapewne chcieli wyrazić Ojcowie Soborowi.


[3] Cytaty z Pisma Świętego, jeśli nie zaznaczono inaczej, podawane są w przekładzie Biblii Tynieckiej (Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, oprac. zespół biblistów polskich, wyd. 5, wyd. Pallotinum, Poznań 2000).


[4] Wszystkie znaczenia wyrazów greckich Nowego Testamentu podane są za: Remigiusz Popowski SDB, Wielki Słownik Grecko–Polski Nowego Testamentu, wyd. Oficyna Wydawnicza ,,Vocatio”, Warszawa 1995.


[5] Z tą różnicą, że przejaw tęsknoty stworzenia wyraża czasownik z przedrostkiem syn- (systenadzo).


[6] Tekst ten w podobnym kontekście przytacza Joseph Ratzinger w rozdziale Muzyka i liturgia swojej znanej książki ,Duch liturgii, wyd. Klub Książki Katolickiej, Poznań 2002, s. 134.


[7] Por. na ten temat: Joseph Ratzinger, Nowa pieśń dla Pana, wyd. Znak, Kraków 1999, s. 159, 175 i 215.


[8] stenadzo: Mk 7, 34; Rz 8, 23; 2 Kor 5, 2.4; anastenadzo: Mk 8, 12; systenadzo: Rz 8, 22; stenagmos: Dz 7, 34 (przetworzony cytat z Wj 2, 24), Rz 8, 26.


[9] stenadzo: Hbr 13, 17, Jk 5, 9.


[10] Zwraca na to uwagę Joseph Ratzinger, op. cit., s. 165. Por. tenże, Duch liturgii, s. 129.


[11] Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologii, cz. Prima, kw. 16, art. 1; kw. 27, art. 4 i kw. 82, art. 3.


[12] Przy wzięciu pod uwagę zastrzeżenień wypowiedzianych w punkcie trzecim, gdzie mowa jest o mocy śpiewu.


[13] Por. J. Ratzinger: ,,Śpiew Kościoła wynika więc ostatecznie z miłości. To miłość rodzi śpiew. Cantare amantis est – mówi św. Augustyn – śpiewanie to sprawa miłości. (¼) Duch Święty jest miłością i to On powoduje śpiew. Jest On Duchem Chrystusa, pociąga nas ku miłości do Chrystusa i tak prowadzi nas do Ojca”, Duch liturgii, s. 128.


[14] Por. pierwsze punkty rozdziałów o muzyce i sztukach plastycznych (112 i 122) Konstytucji o Świętej Liturgii II Soboru Watykańskiego.


[15] Św. Tomasz z Akwinu, op. cit., cz. Prima secundae, kw. 25, art. 2.


[16] ,,Radujcie się zawsze w Panu, jeszcze raz powtarzam, radujcie się”, Flp 4, 4; ,,Jest ktoś radośnie usposobiony? Niech śpiewa hymny! ”, Jk 5, 13. Por. 1 P 1, 6: ,,Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń”.


[17] 2 Kor 5, 6


[18] Przejawem elementu tęsknoty w naszej obyczajowości religijnej jest wyraźne ożywanie zwyczajów i praktyk śpiewaczych w okresie Wielkiego Postu. Udokumentowaniem radości jest chociażby liczba i popularność kolęd. Por także to, co pisze na ten temat J. Ratzinger: Muzyka ,,wyrasta z miłości, która jest odpowiedzią na miłość Boga wcieloną w Chrystusie, na miłość, która dla nas weszła w śmierć. Ponieważ po zmartwychwstaniu Krzyż nie staje się bynajmniej przeszłością, miłość ta naznaczona jest także bólem z powodu ukrycia Boga, wołaniem z głębi niedoli – Kyrie eleison, nadzieją i prośbą; ponieważ zawsze jednak może ona poprzez antycypację doświadczyć Zmartwychwstania jako prawdy, cechuje ją także radość bycia kochaną (¼), Duch liturgii, s. 134.


[19] Św. Tomasz z Akwinu, Suma Teologii, cz. Secunda secundae, kw. 82, art. 1 i 3. Na określenie pobożności biblijna greka używa najczęściej terminu eusebeia, co Wulgata tłumaczy prawie zawsze jako pietas. Ponieważ św. Tomasz rezerwuje dla pietas inne szczegółowe znaczenie, w  jego terminologii sens biblijnej pietas przejęła devotio.


[20] Zob. 1 Tm 6, 6.


[21] Por. fragmenty Nowego Testamentu mówiące o pobożności, m.in.: Dz 10, 2; 1 Tm 2, 2; 3, 16; 4, 7–8; 6, 3–6.11; 2 Tm 3, 5; Tt 1, 1; 2, 11–12; 2 P 1, 3–8; 2, 9. ,,Pozostawił wszystkim niezwykłe świadectwo pobożności” – głosi w ostatnim zdaniu życiorys Jana Pawła II (tzw. rogito), złożony w jego trumnie.


[22] Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii. Zasady i wskazania, wyd. Pallotinum, Poznań 2003, s. 65. Por. także: ,,Pierwotne formy pobożności ludowej stanowią także owoc działania Ducha Świętego i wyraz pobożności Kościoła, gdyś sprawowane są przez wiernych żyjących w jedności z nim, w przynależności do jego wiary i w przestrzeganiu jego dyscypliny kultycznej. Wiele z tych form zostało ponadto wyraźnie zatwierdzonych i zaleconych przez sam Kościół.”, tamże, s. 68.


[23] ,,Pobożność ludowa, stanowiąca « prawdziwy skarb ludu Bożego », « nosi w sobie jakiś głód Boga, jaki jedynie ludzie prości i ubodzy duchem mogą odczuwać; udziela ludziom mocy do poświęcania się i ofiarności aż do heroizmu, gdy chodzi o wyznawanie wiary. Daje wyostrzony zmysł pojmowania niewymownych przymiotów Boga: ojcostwa, opatrzności, obecności stałej i dobroczynnej miłości. Rodzi w wewnętrznym człowieku takie sprawności, jakie gdzie indziej rzadko w takim stopniu można spotkać: cierpliwość, świadomość niesienia krzyża w codziennym życiu, wyrzeczenie się, życzliwość dla innych, szacunek »”. Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, op. cit., s. 18 (obszerny cytat wewnątrz pochodzi z Adhortacji Apostolskiej Pawła VI Evangelii nuntiandi nr 48). Por. także Katechizm Kościoła Katolickiego, nry 1674–1676 i 1679.


[24] Tzw. ,,Śpiewnik pelpliński” opracowany przez ks. Szczepana Kellera i wydany w Pelplinie w r. 1868 i  1871, na początku tego wieku zaś dwukrotnie przedrukowany w Stanach Zjednoczonych, z którego do dziś korzystają m.in. śpiewacy na Kurpiach, zawiera 1102 pieśni, okolicznościowe i na wszystkie okresy roku kościelnego.


[25] Cyprian Norwid, Pisma wszystkie, zebrał, tekst ustalił, wstępem i uwagami krytycznymi opatrzył Juliusz W. Gomulicki, t. 1 Wiersze, część pierwsza, wyd. PIW, [Warszawa] 1971, s. 149.


[26] Por. 1 Tm 4, 7.


[27] Znaczenie intencji dla wartości uczynku zob. Katechizm Kościoła Katolickiego, punkty 1752–1753.


[28] Z tego powodu oparte na nieporozumieniu i szkodliwe wydają się regulacje prawne niższego stopnia, usuwające pieśni pasyjne z liturgii pierwszych tygodni Wielkiego Postu i umieszczające je jedynie w ostatnich dwóch tygodni tego okresu (tempus passionis; zob. oficjalny Śpiewnik liturgiczny, wyd. TN KUL, Lublin 1991). Praktycznie uniemożliwia to powrót tej samej pieśni w czasie Wielkiego Postu. Tymczasem zgłębianie tajemnic Męki Pańskiej dokonuje się stopniowo, a nie skokowo. Dlatego śpiewano te pieśni wielokrotnie, wiedząc że dopiero dłuższy czas obcowania z nimi sprawia, że serce człowieka napełnia się tym, o czym one mówią. Temu służył cały okres Wielkiego Postu. Taki też był i jest niepamiętny polski zwyczaj (por. przypis następny). Zarazem, takie funkcjonowanie pieśni jest przejawem ich duchowej, a nie tylko materialnej natury. Dlatego nietrafne są takie dotyczące ich kwalifikacje i regulacje, które kierują się głównie materialnymi, zewnętrznymi kryteriami. Kwestia ta zasługuje na dokładniejsze wyświetlenie i omówienie.


[29] Por. KPK, kan. 27: ,,zwyczaj jest najlepszą interpretacją ustaw” i kan. 28: ,,(¼) ustawa nie odwołuje zwyczajów stuletnich lub niepamiętnych, ani też ustawa powszechna nie odwołuje zwyczajów partykularnych” (kanon zaznacza, że chodzi o zwyczaj ,,czy to przeciwny prawu, czy obok niego”, praeter legem).


[30] Bezpośrednia transmisja dźwięku (i obrazu) na odległość może odegrać jakąś rolę w tworzeniu wspólnoty osób modlących się, lecz jest to rola pomocnicza. Polem doświadczeń w tym zakresie są transmisje wydarzeń religijnych w środkach masowego przekazu.

[31] W każdej sytuacji potrzeba rozwagi, aby tego co święte nie zdegradować – ani wprost, wykorzystując instrumentalnie do celów innych niż uświęcenie, ani pośrednio, używając jako ludzki środek nacisku na tych, którzy nie wyznają wiary.

[32] Sprawy tej dotyczy odrębna dyskusja na temat publicznych prezentacji muzyki liturgicznej (np. chorału gregoriańskiego), które przybierają formę koncertu. Niektóre okoliczności zdają się być uzasadnieniem takich przedsięwzięć (przychodzą na myśl śpiewy bizantyńskie, wykonane przez greckiego mnicha o. Spirydona podczas Festiwalu Muzyki Dawnej w Jarosławiu w r. 2002). Tym niemniej trudno się oprzeć wrażeniu, że wydarzenia takie z natury rzeczy mają charakter wyjątku. Omówienie w dalszym ciągu artykułu wzajemnych relacji śpiewu nabożnego i zjawisk we współczesnej kulturze szerzej naświetli przyczyny dzisiejszych kłopotów ze współistnieniem sfery religijnej i świeckiej.

[33] ,,Szczerość” w jednym ze swoich znaczeń (zachowanym m.in. w wyrażeniu ,,szczere złoto”) posiada sens ‘braku obcej domieszki’, bliski dzisiejszej ‘jednoznaczności’. To, co w ten sposób jest szczere, jest też i mocne. Por. Ps 12, 7: ,,Słowa Pańskie to słowa szczere, wypróbowane srebro, bez domieszki ziemi, siedmiokroć czyszczone.”

[34] J. Ratzinger wskazuje na pieśń Izraelitów po przejściu Morza Czerwonego (Wj 15, 1–21) jako na ,,pierwszą wzmiankę o śpiewie w Biblii”, gdy Izrael ,,w swej bezradności w przejmujący sposób doświadczył wybawiającej mocy Boga”. Według tegoż autora ,,dla Izraela wybawienie z Morza Sitowia pozostało na zawsze główną inspiracją pieśni wychwalającej Boga”. Apokalipsa (15, 2–3) rozwija ten wątek objawiając, że ,,pieśń Mojżesza, sługi Bożego” (¼) ,,staje się teraz pieśnią Baranka”. J. Ratzinger, Duch liturgii, s. 123–124.

[35] Oto tylko najbardziej wyraziste świadectwa (wyrazy odnoszące się do mocy wyróżniono wytłuszczeniem, a dotyczące śpiewu i muzyki kursywą): ,,Powstań, Panie, w swej potędze, będziemy śpiewaćmoc Twoją sławić” (Ps 21, 14); ,,Serce moje jest mocne, Boże, mocne serce moje; zaśpiewamzagram” (Ps 57, 8); ,,A ja opiewać będę Twą potęgę i rankiem będę się weselić z Twojej łaskawości, bo stałeś się dla mnie warownią i ucieczką w dniu mego ucisku. Będę śpiewał Tobie, Mocy moja, bo Ty, o Boże, jesteś moją warownią, mój łaskawy Boże” (Ps 57, 17–18); ,,Z powodu wielkiej Twej mocy muszą Ci schlebiać Twoi wrogowie. Niechaj cała ziemia Cię wielbi i niechaj śpiewa Tobie, niech imię Twoje opiewa! ” (Ps 66, 3b–4); ,,Śpiewajcie Bogu, królestwa ziemi, zagrajcie Panu, który przemierza niebo, niebo odwieczne. Oto wydał głos swój, głos potężny: Uznajcie moc Bożą!  Jego majestat jest nad Izraelem, a Jego potęga w obłokach” (Ps 68, 33–35); ,,Ja zaś będę się radował na wieki, zaśpiewam Bogu Jakuba. I połamię cały róg niegodziwych, a róg sprawiedliwego się wzniesie” (Ps 75, 10–11); ,,Radośnie śpiewajcie Bogu, naszej Mocy, wykrzykujcie Bogu Jakuba!  (Ps 81, 2) ,,Pan, moja mocpieśń, stał się moim Zbawcą” (Ps 118, 14).

[36] ,,Psalm śpiewajcie Panu, co mieszka na Syjonie, pośród narodów głoście Jego dzieła” (Ps 9, 12); ,,Śpiewajcie Panu, błogosławcie Jego imię, z dnia na dzień głoście Jego zbawienie! ” (Ps 96, 2); ,,Sławcie Pana, wzywajcie Jego imienia, głoście dzieła Jego wśród narodów!  Śpiewajciegrajcie Mu, rozpowiadajcie wszystkie Jego cuda” (Ps 105, 1–2).

[37] Et nihilominus stabat in matutinis circumeundo utramqie partem chori, momendo et sollicitando eos, ut alte et devote cantarent, Acta canonizationis S. Dominici, w: Monumenta Ordinis Fratrum Praedicatorum Historica, t. 16, wyd. Institutum Historicum FF. Praedicatorum, Romae 1935, s. 156. Także Ratzinger pisząc o związku muzyki liturgicznej z Bożym działaniem i słowem, mówi że ,,taka muzyka jest wyższą formą przepowiadania”, Duch liturgii, s. 134.

[38] List św. Jakuba, nowotestamentalny odpowiednik ksiąg mądrościowych, także zawiera świadectwo powiązania siły pochodzącej od Boga z łagodnością: ,,Przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo, które ma moc zbawić dusze wasze” (Jk 1, 21).

[39] Zob. 2 Sm 6, 12–23, 1 Krn 15, 29.

[40] Marcin Bornus-Szczyciński w artykule ,,Dlaczego Kościół przestaje śpiewać? ” tak pisał o  śpiewie ludowym: ,,Niestety, śpiew ten został w ostatnich kilkudziesięciu latach kompletnie zdezawuowany. Bynajmniej nie tylko w kościele. W powszechnym mniemaniu wydaje się po prostu śpiewem prymitywnym, niegodnym zajmowania poczesnego miejsca w sprawach tak ważnych jak liturgia. Tymczasem to właśnie w tym śpiewie przechowało się najwięcej elementów tradycyjnego liturgicznego śpiewu jednogłosowego. Właśnie w tej chwili, bardzo szybko odchodzi w niepamięć ów powszechnie wyśmiewany śpiew starszych kobiet w kościele”, ,,Więź”, 3 (1999), s. 26.

[41] Na temat czterech etapów zob. Lectio divina. Boże czytanie. Seria Z tradycji mniszej, t. 2, wyd. Tyniec, Kraków 1991.

[42] Pierwotnym sensem łacińskiego lego ( ,,czytać”) jest ‘zbierać’. Por. col-lego, collectio.

[43] Jest to szesnastowieczna wersja najstarszej polskiej pieśni pasyjnej, pochodząca z Kancjonału Walentego z Brzozowa z r. 1554. Przedruk w: Polskie pieśni pasyjne. Średniowiecze i wiek XVI. Zebrał i  opracował Mirosław Korolko, t. 1 Teksty i komentarze, t. 2 Opracowanie muzyczne, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1977.

[44] Niektórzy autorzy ostatni etap określają jako contemplatio et actio. Por. Ludwik Mycielski OSB, Jak czytać Pismo Święte?, wyd. Tyniec, Kraków 2003.

[45] Elementy lectio zawiera także psalm 135, a  psalm 136 łączy je z refrenem, rozważającym wieczne miłosierdzie Pana. Swoistą lectio dzieła stworzenia jest psalm 104 i na swój sposób psalmy 147 i 148.

[46] Choć w  języku polskim wyrażenie ”święta muzyka” na ogół nie jest używane, warto pamiętać, że w oryginale zarówno muzykę w Rozdziale VI, jak liturgię w całej Konstytucji określa ten sam przymiotnik sacra, który w odniesieniu do muzyki tłumaczony jest najczęściej jako ,,sakralna” lub ,,kościelna”.

[47] Konstytucja o Świętej Liturgii, pkt 112. Mając na uwadze oddanie precyzji oryginału, nie zawsze idziemy za wydanymi polskimi tłumaczeniami, niektóre fragmenty Konstytucji przytaczając we własnym przekładzie.

[48] tamże, pkt 114.

[49] tamże, pkt 116–117.

[50] tamże, pkt 118. Por. przypis 2.

[51] Ecclesia autem omnes verae artis formas, debitis praeditas dotibus, probat easque in cultum divinum admittit, Konstytucja, pkt 112.

[52] tamże.

[53] tamże.

[54] orationem suavius exprimens, tamże. Przymiotnik suavis, od którego pochodzi przysłówek w stopniu wyższym suavius, posiada znaczenia: 1. przyjemny, miły; 2 słodki; 3. łagodny, dobrotliwy, łaskawy (za: A. Jougan, Słownik łaciny kościelnej, wyd. 3, wyd. Księgarnia św. Wojciecha, Poznań – Warszawa – Lublin, [b.r.]). Tłumaczenie ,,serdeczniej” (tak w obu polskich przekładach dokumentów Soboru) jest więc przybliżone, choć wydaje się uprawnione. Można rozumieć, że modlitwa wyrażana śpiewem jest ,,milsza” samemu Bogu, przez to że dzięki śpiewowi jest serdeczniejsza.

[55] unanimitatem fovens, Konstytucja o Świętej Liturgii, pkt 112. Wyrażenie ,,jedność duchowa” lepiej oddaje sens słowa unanimitas niż ,,jednomyślność”.

[56] ritus sacros maiore locupletans sollemnitate, tamże.

[57] Ecclesia cantum gregorianum agnoscit ut liturgiae romanae proprium: qui ideo in actionibus liturgicis, ceteris paribus, principem locum obtineat. tamże, pkt 116.

[58] Podstawowym kontekstem jest waga i znaczenie terminu principium w teologii Trójcy Świętej.

[59] A więc obejmującego także hymny i sekwencje. To doprecyzowanie zawdzięczam p. Bartoszowi Izbickiemu.

[60] Okazuje się, że dowody ścisłego pokrewieństwa przynosi także materia czysto muzyczna: W ludowych pieśniach, śpiewanych przez Adama Struga, ucznia śpiewaka z Mątwicy pod Łomżą, śp. Jana Nasiadki, specjalista od chorału gregoriańskiego Marcin Bornus-Szczyciński odkrył intonacyjną specyfikę poszczególnych modi gregoriańskich, przede wszystkim tonów II, III, IV i VI. Spotkania, będące okazją wspólnych śpiewów, miały miejsce w Warszawie w r. 2002.

[61] Cantus popularis religiosus sollerter foveatur, ita ut in piis sacrisque exercitiis et in ipsis liturgicis actionibus, iuxta normas et praecepta rubricarum, fidelium voces resonare possint, pkt 118.

[62] Zob. tamże, pkty 14, 19, 27, 30, 114, 121, 124. Dopowiedzenie w punkcie 19 świadczy, że może istnieć czynne uczestnictwo, które nie jest zewnętrznie dostrzegalne.

[63] Sentiant musicae artifices, spiritu christiano imbuti, se ad Musicam sacram colendam et ad thesaurum eius augendum esse vocatos. tamże, pkt 121.

[64] Dosłownie: ‘uprawiania’. Por. tamże, pkt 121.

[65] Por. tamże.

[66] Powstanie i źródła ,,Gorzkich Żali” przybliżył Jan Gołaski w artykule ,,Snopek mirry. O Gorzkich Żalach.”, W: ,,Ruah”, 10 (2000), s. 23–24.

[67] Powstały one kolejno: w drugiej połowie w. XIX, w pierwszej i w drugiej połowie w. XX.

[68] Zob. następny punkt artykułu.

[69] Zdominowanie liturgii przez muzykę operową we Włoszech pod koniec XIX w. było jednym z impulsów przeprowadzenia reformy muzyki kościelnej przez św. Piusa X. Zob. Joseph Ratzinger, Nowa pieśń¼, s. 205.

[70] Joseph Ratzinger, ,,Nowa pieśń¼”, s. 150. Zdaniem Ratzingera do Oświecenia ,,kultura – jak w całej historii, tak też w chrześcijańskiej Europie – wyrastała z korzeni religijnych i nawet w swoich świeckich formach wyrazu była związana z tym podłożem”. Całość wywodu mieści się na stronach 150-153.

[71] tamże. s. 151.

[72] tamże, s. 153.

[73] Tego tematu zdaje się dotykać modlitwa, wieńcząca jedno z ostatnich orędzi Jana Pawła II (na Niedzielę Zmartwychwstania 27 marca 2005 r.), z jaką zwrócił się do Zmartwychwstałego Pana: ,,Spraw, by materialny postęp ludów nigdy nie usunął w cień wartości duchowych, które są duszą ich cywilizacji”. Cyt. za: ,,Tygodnik Powszechny” nr 14 (2005), s. 2.

[74] Ta cecha wykorzenionej duchowo kultury jest szczególnie widoczna dzisiaj, gdy obserwujemy potężne mechanizmy kreowania idoli i równie potężny rynek zbytu już wykreowanych, zapełniany masowo przez adeptów ich kultu. Por. uwagi J. Ratzingera o dzisiejszej muzyce mas, Nowa pieśń¼, s. 152.

[75] Por. Jan Paweł II, List do artystów, pkt 10. W Liście tym, utrzymanym w tonie zdecydowanie pozytywnym, przy omawianiu nowożytności nie została pominięta ,,inna forma humanizmu, którą cechuje nieobecność Boga, a często sprzeciw wobec Boga. Ten klimat prowadził czasem – jak pisze dalej Papież – do rozejścia się dróg sztuki i wiary, przynajmniej w tym sensie, że wielu artystów okazywało mniejsze zainteresowanie tematami religijnymi”, tamże.

[76] Por. uwagi J. Ratzingera o muzyce pop, Nowa pieśń¼, ss. 152 i zwłaszcza 170–173. Uzasadniając sprzeciw wobec użycia tej muzyki w ewangelizacji, Ratzinger podsumowuje: ,,Banalizacja wiary nie jest żadną nową inkulturacją, lecz zaprzeczeniem jej kultury i prostytucją uprawianą z antykulturą”. tamże, s. 173.

[77] Skrajnym i niesławnym – choć wcale nie marginalnym – przykładem jest opisywane nieraz ,,sacro-polo”, tak w dziedzinie plastycznej, jak muzycznej, będące symbolem i zarazem najpowszechniejszym przykładem współczesnego tryumfu tandety na terenie Kościoła. Znamienne jest jednak, że wielokrotnym utyskiwaniom na jej zalew nie towarzyszy zdolność do praktycznego zaradzenia tej pladze. M. in. to właśnie każe domyślać się, że za tego typu zjawiskami stoją głębokie mechanizmy, których początek sięga daleko w kulturową przeszłość.

[78] Takie wrażenia budzą np. spotkania z Grekami, pielęgnującymi śpiew bizantyński, odbywające się z okazji Festiwalu Muzyki Dawnej w Jarosławiu. Podobnie brzmią opisy muzycznych zwyczajów mnichów koptyjskich, u których gościł Marcin Bornus-Szczyciński. Nie trzeba dodawać, że najczęstszą reakcją więźnia na słyszane rewelacje jest to, że odmawia im sensu, wagi, wiary bądź wszystkich tych rzeczy naraz.

[79] Ratzinger przytacza m.in. stwierdzenie amerykańskiego autora Johanssona, że zalew muzyki popularnej sprawia, iż popadamy w głuchotę – ,,muzyczną śpiączkę”: we become musically comatose, Nowa pieśń¼, s. 172.

[80] Pouczającą dokumentacją autentycznej kościelnej sztuki, wypartej przez akademizm, jest album ,,Ukrzyżowany”, zawierający zdjęcia drewnianych krucyfiksów z XVI–XIX w. z Lwowa i okolic. Indywidualny wyraz (świadczący o kontemplacji twórcy) posiadają zarówno rzeźby wysublimowanych mistrzów lwowskich, jak i lokalnych twórców z innych miejscowości (uboższe środki artystyczne tych ostatnich nie zmniejszają siły oddziaływania, a nieraz ją potęgują! ). W posłowiu Borys Woźnicki podsumowuje: ,,W XIX wieku ekspresję i dynamizm lwowskiego baroku zastąpiły kanony akademizmu. Jedynie ludowa rzeźba, przez całe stulecia pozostająca pod wpływem malarstwa ikonowego, zdołała zachować emocjonalną bezpośredniość”, W: Ukrzyżowany, fot. Piotr Kłosek, oprac. graf. Lech Majewski, wyd. KAW, Warszawa 1999, s. 59. Analogiczne słowa można by napisać o muzyce religijnej tego samego czasu. Najpowszechniej dziś spotykana forma krzyża domowego czy kościelnego jest kwintesencją akademizmu (kontrast względem sztuki szczerej i autentycznej można dostrzec biorąc do ręki wymieniony album). Jej żywotność można tłumaczyć łatwością, tak produkcji, jak odbioru: nie wytrąca nas z obojętności.

[81] Ewoluująca tymi szlakami forma dochodziła niekiedy do takich przerostów nienaturalności i pretensji, że prowokowała w kulturze reakcje obronne. Ich przykładem jest brawurowa satyra wiersza ,,Tenorzy” Stanisława Barańczaka. Zob. ,,Zeszyty Literackie”, nr 61 (zima 1998), s. 5.

[82] W tym czasie rodziło się i utrwalało jej wewnętrzne rozdwojenie, na które zwraca uwagę J. Ratzinger, nazywając je ,,współczesną kulturową schizofrenią”: ,,Muzyka uległa rozczepieniu na dwa światy, które właściwie nie mają już ze sobą nic wspólnego. Oto po jednej stronie znajduje się muzyka mas, która za pomocą etykiety ,,pop” pragnie prezentować siebie jako muzykę popularną, muzykę ludu. (¼) Z drugiej strony mamy konstruowaną według racjonalnych zasad, artystowską muzykę o maksymalnych wymaganiach technicznych, która nie jest w stanie przekroczyć wąskiego elitarnego kręgu słuchaczy”, Nowa pieśń¼, s. 152.

[83] Budził on niepokój różnych środowisk, nie tylko kościelnych: Por. Jan J. Lipski, O dekanonizację świętej szmiry, ,,Znak” nr 4 (1984), s. 473-476; Marta Szoka, Między elitarnym estetyzmem a duszpasterskim pragmatyzmem, ,,Ruch Muzyczny” nr 21 (2000).

[84] Wymownym świadectwem tęsknoty za takim stanem rzeczy są dwa ostatnie ogniwa („22. Miejcie zrozumienie” i  „23. Piękna Pani”) poematu ,,Traktat Teologiczny” Czesława Miłosza. Zob. w: Druga przestrzeń, wyd. Znak, Kraków 2002, s. 86-87.

[85] Pod znakiem zapytania, także w regionach wspomnianych na początku artykułu, stoi ciągłość kulturowa i funkcjonowanie przekazu między starszymi a młodszym czy nawet średnim pokoleniem.

[86] Por. W. Gołaski: Tradycje kantorskie w śpiewie liturgicznym. Artykuł ukazał się równolegle w: ,,Ruah”, nr 17, s. 60–61 i ,,Wędrowiec”, nr 1 (2001), s. 26.

[87] O mikrofonach i ich wpływie na śpiew zob. także wywiad z Marcelem Pérèsem w: Reconstruire la liturgie, pod red. Claude’a Barthe’a (wyd. François-Xavier de Guibert, Paris 1997); przedruk w tłum. Błażeja Matusiaka OP w: ,,Canor”, nr 30, s. 13-24 oraz materiały w miesięczniku ,,List” 4 (2003). Jeśli chodzi o miejsce organów zob. uwagi Tomasza Kwietnia OP w: Błogosławione marnowanie. O  mszy świętej z Ojcem Tomaszem Kwietniem OP rozmawiają Jacek Borkowicz i Ireneusz Cieślik, wyd. Znak, Kraków 2003, s. 51.

[88] Nie sposób nie przytoczyć w tym miejscu dwóch świadectw. Pierwsze pochodzi od Jana Pawła II, który w przedostatniej książce pisał: ,,(¼) staropolskie pieśni zawierają całą chrześcijańską teologię. Stanowią skarb żywej tradycji przemawiający do serc każdego pokolenia, kształtujący wiarę. (¼) Jakież bogactwo tkwi w tej ludowej poezji śpiewanej do dzisiejszego dnia!  Jako biskup starałem się pielęgnować te zwyczaje, a młodzież była szczególnie chętna, by podtrzymywać tradycję. Sądzę, że razem dużo korzystaliśmy z tego skarbca prostej i głębokiej wiary, jaki ojcowie zawarli w pieśniach”. Wstańcie, chodźmy!, Wydawnictwo św. Stanisława BM, Kraków 2004, s. 82. Drugie świadectwo pozostawił prof. Stefan Swieżawski, który powiedział w jednym wywiadów: ,,Mówi się, że Sobór zniszczył polskie tradycje. Oczywiście byłoby to fatalne. Mamy przecież wspaniałe własne śpiewy, które nie powinny być zastępowane bardzo wątpliwej wartości nowymi śpiewami. Cyt. za: Lampa wiary. Rozważania na przełomie wieków. wyd. Znak, Kraków 2000, s. 145.

[89] Według relacji Marcela Pérèsa na Festiwalu Muzyki Dawnej w Jarosławiu w roku 2000.

[90] Mk 7, 35

W poszukiwaniu kryteriów sakralności muzyki

Muzyka sakralna ma być z jednej strony czymś zarezerwowanym właśnie wyłącznie do kultu Bożego, z drugiej strony ma pełnić rolę wychowawczą, ma być pomocą w prowadzeniu człowieka do zbawienia.

Tekst opublikowany w: „Christianitas” nr 33/2007.

O ile dość prosto jest ustalić jaka muzyka jest muzyką liturgiczną (jedni powiedzą, że jest to ta, którą się w liturgii wykonuje, zdarzało mi się jednak usłyszeć na mszy arię z opery Haendla Rinaldo i wcale fakt wykonywania tej arii na mszy tej muzyki liturgiczną nie czynił. Inni powiedzą, że liturgiczna muzyka, to taka, która przez władze kościelne została zatwierdzona do użytku liturgicznego, niestety brak przestrzegania tych kościelnych nakazów dotyczących muzyki sprawia, że podział na muzykę liturgiczną i nieliturgiczną jest zupełnie teoretyczny), to o wiele trudniej ustalić jaka muzyka spełnia wymogi sakralności. W obszernym zbiorze wszelakiej muzyki liturgicznej pełno jest bowiem i takiej, która tych wymogów nie spełnia. Zaś różnego rodzaju muzyka, którą możemy usłyszeć na koncertach, czasami miewa ambicje wywoływania w słuchaczach poczucia, że oto obcujemy z sacrum. Właściwie dobrze byłoby w tym miejscu zastanowić się czym tak naprawdę jest sacrum, dzisiejsze czasy są na tyle zsekularyzowane, że człowiek w totalnym pomieszaniu sacrum i profanum, nie wie już z czym ma do czynienia i słuchając dzieł Rubika myśli, że oto właśnie obcuje z prawdziwym sacrum. Ale nie bardzo jest się czemu dziwić, skoro w Kościele muzyka obecnie jest jak najbardziej z gatunku profanum, to może ta prawdziwa muzyka, która daje możliwość obcowania z Absolutem wyprowadziła się choćby na sale koncertowe?

Sacrum to sfera wyłączona ze świata, poświęcona wyłącznie Bogu. Zatem sfera sacrum zakłada nie używanie środków wyrazu charakterystycznych dla użytku zwyczajnego, świeckiego. Znane są w historii muzyki mieszanie sacrum i profanum, stosowane jednak głownie ze względów artystycznych, jak chociażby w efektownej sztuce okresu Ars subtilior, czy w baroku. Jednak tamte próby przynosiły pożytek sztuce, ale liturgii szkodę. Dzisiaj używanie w muzyce religijnej środków wyrazu właściwych dla ogniskowych piosenek, czy musicalu jest o tyle karygodnym mieszaniem sacrum i profanum, że schlebia ono pospolitym gustom i nie tyle dba o piękno liturgii, co raczej o jej „swojskość”. Jeżeli w kościołach można spotkać się z podejściem do mszy festiwalowym, gdzie ksiądz biega z mikrofonem na wzór wodzireja i stara się rozbujać publikę, by razem z nim śpiewała „Jeżeli chcesz mnie naśladować”, bo msza nie przeżyta w sposób „aktywny” jest mszą źle przeżytą, to jest to coś zupełnie nie do pomyślenia zarówno z punktu widzenia sensu misterium męki Chrystusa jak i istoty muzyki sakralnej. Nie taką rolę ma spełniać muzyka w liturgii.

Moje zasadnicze pytanie zatem brzmi „jaka powinna być muzyka sakralna?”.

Spośród wielu teologicznych kryteriów sakralności znanych w teologii muzyki szczególnie mocno przemawia do mnie kryterium podnoszone już przez Augustyna: muzyka sakralna ma nie tyle głaskać zmysły, co unosić ducha ludzkiego do Boga. Muzykę definiuje św. Augustyn jako scientia bene modulandi – sztuka dobrego kształtowania ruchu. Oprócz ruchu, którym charakteryzuje się w myśl tradycji platońskiej również dusza, kluczowe znaczenie ma też pojęcie liczby. Liczbami są rytmiczne i melodyczne stosunki tonów. Autor wyróżnia pięć kategorii tych liczb: dźwięki usłyszane, wrażenie słyszącego, czynność wypowiadającego, wartość iloczasowa dźwięku istniejąca w pamięci, oraz tzw. liczby osądzające, którymi są istniejące w duszy wieczne wzorce, pozwalające nam postrzegać harmonię. Ten ostatni rodzaj liczb jest udziałem duszy ludzkiej w harmonii sfer. Dusza wglądając w siebie może oglądać wieczne proporcje, dzięki którym może oceniać piękno ziemskie. Podczas gdy ciało odczuwa piękno zmysłowe, dusza wpatruje się w tamte pozaziemskie wzorce. Harmonia pomiędzy liczbami cielesnymi i wiecznymi daje poczucie piękna i rozkoszy.

Ethos muzyczny według św. Augustyna ma polegać na odwróceniu się duszy od spraw ziemskich i za pomocą liczb cielesnych zwróceniu się jej ku liczbom wiecznym, a przez nie ku samemu Bogu. Na tym ma polegać jej lecznicza rola. Zatem sens muzyki nie leży w niej samej, a w jej roli jako stopnia wiodącego ku pięknu wiecznemu i bezcielesnemu. To właśnie przełomowe ujęcie nadało muzyce ascetyczny i służebny charakter na długie stulecia w praktyce muzyki kościelnej.

Problemem może wydawać się to, że przecież poznanie ludzkie jest z samej natury zmysłowo-umysłowe. Czy można wyróżnić muzykę, która działa tylko na zmysły i taką, która działa tylko na duszę? A może każda działa poprzez ciało na duszę? Okazuje się, że już starożytni nie mieli z tym żadnego problemu, dzieląc muzykę na apolińską i dionizyjską. Niby obie jakoś wpływały ostatecznie na duszę, bo przecież muzyka w ogóle poprzez rezonans z muzyką świata i muzyką duszy wpływa na tę ostatnią, niemniej inaczej wpływały one na zmysły. Muzyka dionizyjska poprzez otępienie zmysłów, wprowadzenie w szał, doprowadzała do oderwania się duszy od ciała, ekstazy (przez to zjednoczenie się z bóstwem, bo ostateczny cel tej muzyki był jednak religijny), muzyka apollińska zaś odwrotnie, prowadziła do maksymalnego wyostrzenia zmysłów, skupienia i zjednoczenia duszy z ciałem, tak, że człowiek był zdolny poprzez doznania zmysłowe skupić się na zagadnieniach dostępnych jedynie duszy, czyli najwyższej nauce, jaką była matematyka, czy filozofia, a także poprzez to „oświecenie” zbliżyć się do bóstwa.

Łatwo zgadnąć zatem w którą stronę idzie postulat Augustyna: muzyka sakralna ma właśnie prowadzić do uniesienia duszy ludzkiej, by ta poprzez nieśmiertelne pojęcia (liczby) wznosiła się dalej i dalej, aż ku samemu Stwórcy, zarazem przy zachowaniu całkowitej trzeźwości zmysłów. I ten postulat w stu procentach spełnia chorał gregoriański. Nieustanne czuwanie modlitewne, będące domeną chorału, jest zaprzeczeniem transu (tak charakterystycznego dla muzyki dionizyjskiej). Augustyńska wizja muzyki zdeterminowała muzykę sakralną świata zachodniego na prawie tysiąc lat, do czasu gdy nastąpił pewien przerost formy nad treścią, czyli do czasów Ars nova (XIV w.).

To starożytne rozróżnienie na muzykę apolińską i dionizyjską jest doskonałym i wciąż aktualnym kluczem do zrozumienia wpływu muzyki na człowieka oraz do ustalenia, czy dana muzyka może być uznana za spełniająca kryteria sakralności.

Podział ten da się do pewnego stopnia przenieść na grunt muzyki wszystkich czasów, w ciągu dziejów muzyki można wskazać taką, która realizuje ideały muzyki apolińskiej, oraz taką, która raczej wpisuje się w nurt muzyki dionizyjskiej. Ta ostatnia przybierała w historii muzyki bardzo wiele form, dzisiaj byłaby to np. muzyka transowa, czyli wprowadzająca w trans, czy muzyka typu ambient, jak też muzyka minimalistyczna, elektroniczna. Pewne cechy muzyki dionizyjskiej posiada również wszelka muzyka ludyczna, a już z pewnością ta jawnie bachiczna. Ostatecznie jednak muzyka z gatunku dionizyjskiego charakteryzuje się tym, że skupia uwagę słuchacza bądź na sobie samej, bądź skierowuje uwagę słuchacza na nim samym, a to jest sprzeczne z zasadami chrześcijańskiej ascezy, która stara się za wszelką cenę skierowywać uwagę człowieka na samego Boga. Tym samym wyklucza to przydatność tego rodzaju muzyki w liturgii. Oczywiście podziału tego nie można traktować wiążąco w całej rozciągłości, zapewne znalazłyby się i takie gatunki muzyki, które nie podpadałyby pod żaden z tych dwu wymienionych rodzajów, a także takie, które posiadają cechy ich obu. Można jednak śmiało przytoczyć tu sławne słowa św. Augustyna z Wyznań, gdzie zastanawia się on nad tym, jaki wpływ wywiera na niego piękno muzyki, i wyraźnie pisze o takim rodzaju wpływu, który zazwyczaj wywierała na człowieka właśnie muzyka dionizyjska:

Przyjemności uszu mocniej mnie oplątały i ujarzmiły. Aleś mnie już rozpętał i wyzwolił. Przyznaję, że i teraz w jakiejś mierze ulegam słodyczy kunsztownego śpiewu, któremu nadają życie wersety będące Twoimi słowami, lecz nie aż tak się poddaję, bym nie był zdolny od tego się oderwać i odejść, gdy zechcę. A jednak ze względu na owe wersety, które je ożywiają, dźwięki te zdają się mieć prawo do zajmowania w moim sercu dosyć szacownego miejsca. Trudno jest mi jednak rozstrzygnąć, jakie miejsce się im należy. Nieraz sobie myślę, że czczę je bardziej, niż powinienem. Wiem, że święte wersety, kiedy są śpiewane, budzą we mnie silniejszą i gorętszą pobożność, niż mogłaby się we mnie zapalić, gdyby nie były śpiewane. I że każdemu wzruszeniu mojej duszy odpowiada wśród rozmaitości tonów jakiś ton szczególny, który tajemniczym pokrewieństwem jest z owym wzruszeniem związany. Ale nie należy pozwolić, aby ta zmysłowa rozkosz obezwładniała umysł. A ona mnie nieraz wodzi na bezdroża, gdyż nie zawsze chce się zgodzić na to, aby zajmować drugie miejsce po rozumie […] i nieraz przez to nieświadomie grzeszę – dopiero potem to sobie uświadamiam. Innym znów razem, bojąc się nadmiernie pułapki, niemało grzeszę przesadną surowością, wtedy gdy owe słodkie melodie, jakie się dołącza do psalmów Dawida, chciałbym odegnać od swoich uszu i nawet od uszu Kościoła, bo bezpieczniejsze mi się wydaje przestrzeganie zaleceń – często mi powtarzanych – biskupa Aleksandrii, Atanazego, który podobno nakazywał lektorom czytać psalmy z tak nieznaczną intonacją głosu, by rytm był bliższy mowie niż śpiewowi.

Ten dylemat, co zrobić, gdy piękno zamiast wznosić ku Bogu, raczej odwraca od Niego uwagę, rozstrzyga on ostatecznie w słowach:

Waham się więc między wyczuleniem na niebezpieczeństwo, jakim jest uleganie przyjemności, a uznaniem zbawiennego wpływu (muzyki), jakiego sam doświadczyłem. Nie chcę wypowiadać na ten temat nieodwołalnej opinii. Coraz bardziej jednak skłaniam się do pochwalania tego obyczaju, że śpiewa się w kościele, aby poprzez przyjemność uszu mogła słabsza dusza wznosić się do stanu pobożności. Poczytuję to jednak sobie za karygodny grzech, ilekroć się tak zdarza, że bardziej mnie porusza sam śpiew niż to, o czym się śpiewa. W takich wypadkach lepiej by było, gdybym nie słyszał śpiewu.

Ten osąd jest dla naszej mentalności może zbyt surowy, przyzwyczailiśmy się tłumaczyć ułomność naszej natury skłonnością do rozproszenia itp. Jednak to spostrzeżenie św. Augustyna jest moim zdaniem wyznacznikiem, mówiącym o tym, jaka powinna być muzyka prawdziwie sakralna. Jeśli nie pomaga w nabożnym skupieniu, a właśnie rozprasza i skierowuje uwagę na co innego, oznacza, że jest ona właśnie sama zanurzona w tym świecie, więc nie należy do sfery sacrum.

Co zaś do muzyki dionizyjskiej to jej przykłady można znaleźć w całej historii muzyki, również w muzyce liturgicznej. Przykładów muzyki liturgicznej odpowiadającej ideałom muzyki apolińskiej niestety można znaleźć w historii Kościoła niewiele. Kolejne reformy muzyczne przeprowadzane przez Kościół miały zapewne intencje powrotu do tych ideałów, jednak nie zawsze udawało się je realizować.

Jako przykłady muzyki apolińskiej można przytoczyć z pewnością, obok chorału gregoriańskiego, zalecaną przez Sobór Trydencki polifonię Palestriny, czy sakralne dzieła mojego ukochanego XV-wiecznego flamandzkiego kompozytora Guillaume’a Dufay’a, a także twórczość J.S. Bacha.

Jako przykład muzyki, która moim zdaniem, mimo urzekającego piękna, spełnia dokładnie kryteria muzyki dionizyjskiej, podam mało znane Requiem Jeana Richaforta, napisane ku czci innego wielkiego kompozytora renesansu – Josquina de Pres. To muzyka, która swoim pięknem przytłacza, do tego stopnia, że słuchając jej, nie sposób jest się na czymkolwiek skupić.

Starożytni bardzo trafnie odczytali tajemne związki pomiędzy ludzką duszą i muzyką, wpływ muzyki na duszę i emocje. Zawarli tę wiedzę w teorii etosu, czyli sposobie oddziaływania muzyką na człowieka, wywoływania odpowiednich reakcji i przede wszystkim wychowywania i formowania człowieka. Teoria etosu jest nieodłącznym elementem greckiej paidei, miała też bardzo ważną rolę do odegrania w platońskiej wizji państwa doskonałego. Platon świadomy był mocy tego oddziaływania na duszę muzyką, stąd przestrzega przed niewłaściwym jej używaniem. Na przykład uważa, że zbytnie przywiązanie do muzyki głaszczącej ucho i wywołującej melancholię, powoduje trwałe i niepożądane skutki w całej sferze emocjonalnej człowieka. Pisze w Państwie tak:

Jeżeli się podda fletowym czarom muzyki i pozwoli, żeby mu ona przez uszy jak przez lejek zalewała duszę tymi […] harmoniami pełnymi słodyczy i miękkości, i łkania, i całe życie nic, tylko kwili cicho albo leci w niebo na skrzydłach muzyki, ten na razie, jeśli miał w sobie trochę szlachetnego zapału, zmiękcza go jak żelazo i teraz można z niego coś zrobić – on przedtem był za twardy, a więc do niczego; jeżeli jednak ktoś tak wciąż i wciąż te czary nad własną duszą odprawia, to mu się temperament zaczyna topić i rozlewać; w końcu wytapia się całkiem i ten – jakby sobie z duszy nerwy i ścięgna wyciął – zrobi z siebie kopijnika na miękko.[…] I jeżeli to […] trafi na człowieka bez temperamentu już z natury, proces prędko dobiega do końca, a jeżeli na kogoś z temperamentem, taki sobie serce osłabia i wyrabia sobie temperament porywisty i pod wpływem drobiazgów od razu się drażni i zaraz znowu gaśnie. Pasjonaci stąd się biorą i gniewliwe zrzędy (411A-C).

Ten fragment wpisuje się doskonale w platońską wizję państwa, które ma być doskonałym organizmem, w którym człowiek będzie miał możliwość osiągnięcia pełni swoich możliwości wszystkich swoich władz i osiągnięcia mądrości, równoznacznego dla Platona z osiągnięciem szczęścia, czyli tak naprawdę (samo)zbawienia. Stąd wszystkie środki podporządkowane są temu właśnie celowi – właściwemu wychowaniu człowieka, by mógł to szczęście osiągnąć. Muzyka została zatem zaprzęgnięta w służbę zbawienia człowieka. Niepanowanie nad własnymi namiętnościami jest poważną przeszkodą w osiągnięciu pełni swego jestestwa, muzyka, właściwie dobrana, ma zatem pomagać w zbudowaniu wewnętrznego państwa, które rządzone będzie w doskonałej harmonii.

Jak się ta platońska wizja ma do sfery sacrum w muzyce? Muzyka sakralna ma być z jednej strony czymś zarezerwowanym właśnie wyłącznie do kultu Bożego, zatem nie powinna posługiwać się środkami wyrazu charakterystycznymi dla świata i zwykłego użytku, ma być w niej od razu słychać, że to nie jest muzyka zwyczajna, świecka, choćby nawet związana z jakimiś świeckimi uroczystościami. Z drugiej strony ma pełnić rolę wychowawczą, ma być pomocą w prowadzeniu człowieka do zbawienia.

Czy Grzegorz z Nyssy głosił apokatastazę?

Grzegorz z Nyssy (ok. 335-po 394) – jeden z trzech ojców kapadockich, brat Bazylego Wielkiego. Najpierw był retorem, ożenił się z niejaką Teozebią. W 371 Bazyli ustanowił go wbrew jego woli biskupem małej mieściny – Nyssy w Kapadocji. Na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 roku był jednym z filarów ortodoksji. Zmarł wkrótce po synodzie konstantynopolitańskim (394), w którym też brał udział.

 Zajrzyjmy najpierw do Wikipedii:

Apokatastaza (od apokatastasis, czyli „ponowne włączenie, odnowienie”) – końcowa i ostateczna odnowa całego stworzenia poprzez przywrócenie mu pierwotnej doskonałości i bezgrzeszności lub nawet przewyższenie tego pierwotnego stanu. Potocznie apokatastaza nazywana jest ideą pustego piekła. W chrześcijaństwie nauka ta rozwinięta została przede wszystkim w patrystyce greckiej (św. Grzegorz z Nyssy) i cechował ją radykalizm w sformułowaniu powszechności zbawienia, co oznaczało, że potępieni, a nawet Szatan, mają zostać zbawieni.

Nawet najbardziej popularna na świecie encyklopedia internetowa przy zagadnieniu apokatastazy wywołuje do tablicy Grzegorza z Nyssy. Czy słusznie? I tak, i nie.

Cały kłopot z Grzegorzem polega na tym, że na pierwszy rzut oka jego myśl idzie dwoma zupełnie niezależnymi torami: jeden nurt to nauczanie o ludzkiej naturze jako ontycznej jedności – o jej stworzeniu na początku jako jedności jeszcze przed stworzeniem jednostkowych ludzi, o jej upadku jako jedności, o jej przebóstwieniu dzięki temu, że Syn Boży przyjął całą ludzką naturę rozumianą jako jedność, wreszcie o jej odnowieniu jako jedności w momencie zmartwychwstania czyli o apokatastazie, powrocie do początku. Całe to nauczanie jest spójne i bardzo logiczne samo w sobie, niestety, wydaje się nie do pogodzenia z drugim nie mniej istotnym nurtem w myśli Grzegorza: Grzegorz równie wyraźnie mówi o wolności człowieka, o jego prawie wyboru i skutkach takiego wyboru, a takim skutkiem może być między innymi potępienie. W swoim doktoracie postawiłam tezę, że pierwsza część nauczania Grzegorza jest wyrazem jego twórczego myślenia, a druga świadectwem wierności nauczaniu Kościoła. Dziś myślę, że to bzdura, niemniej ważne było to, że nie próbowałam na siłę tych dwóch nurtów harmonizować czy tworzyć z nich spójnego systemu, pomijając połowę nauczania Grzegorza. W końcu nadszedł czas, gdy odkryłam brakujący element układanki, ale o tym za chwilę. Najpierw przedstawię pokrótce najważniejsze elementy tych dwóch rozbieżnych (jak dotychczas sądziłam) sposobów myślenia Grzegorza.

1. Skąd u Grzegorza wzięła się nauka o apokatastazie?

Według Grzegorza „ostatecznym celem drogi jest powrót do początku, czyli upodobnienie się do Boga” [1]. Apokatastaza jest powrotem do stan pierwotnego. Trzeba zatem przede wszystkim zobaczyć, co było na początku.

Grzegorz uważa, że stwarzając człowieka, Bóg uczynił to w dwóch etapach/aktach [2]. W pierwszym stworzył jedną, niepodzielną, nienaznaczoną płcią ludzką naturę:

Pismo, mówiąc, że Bóg stworzył człowieka, za pomocą nieokreślonego terminu, ukazuje całą ludzkość. To stworzenie nie zostało jeszcze nazwane Adamem, jak to mówi dalsze opowiadanie. Imię nadane stworzeniu nie było indywidualne, ale ogólne. Przez powszechną nazwę natury każe nam rozumieć, że dzięki Bożemu przewidywaniu i mocy w pierwszym stworzeniu została zawarta cała ludzkość [3].

Dopiero w drugim akcie stworzenia Bóg stworzył indywidualnego człowieka, charakteryzującego się konkretną płcią. W oryginalny sposób Grzegorz rozwiązuje wydawałoby się nierozwiązywalną aporię, skąd wziął się podział na płcie, skoro człowiek powstał na obraz Boży, a w Bogu takiego podziału nie ma. Otóż Grzegorz uznał, że w akcie drugiego stworzenia Bóg stworzył człowieka obdarzonego płciowością, przewidując mający nastąpić upadek. Oto dosłowne wyjaśnienie:

Ten, który zna wszystko zanim powstało, jak mówi proroctwo, poznawszy, lub raczej przewidziawszy dzięki swojej mocy przewidywania, w jakim kierunku zwróci się ruch spowodowany władzą nad sobą i swobodą ludzkiej woli, gdy zobaczył to, co dopiero miało nastąpić, wprowadził do obrazu różnicę między męskością a kobiecością, która nie spogląda już na Boski wzór, ale – jak powiedziałem – wiąże nas z naturą nierozumną [4].

Grzegorz podaje kolejne przymioty ludzkiej natury. Uznaje mianowicie, że jest ona określona w tym sensie, że już w momencie stworzenia zawiera w sobie potencjalnie ściśle określoną liczbę ludzi, którzy narodzą się w ciągu całej historii ziemi.

Trzeba uznać, że nie ma dla Boga nic nieokreślonego wśród tego, co stworzył, ale każde ze stworzeń ma swoją granicę i miarę, określoną przez mądrość Stwórcy. Jak poszczególny człowiek jest określony ciężarem ciała, a miarą jego postaci jest wielkość odpowiadająca powierzchni ciała, podobnie, jak sądzę, Bóg, dzięki swej przewidującej mocy, zawarł całą pełnię ludzkości jakby w jednym ciele i o tym właśnie mówi Pismo w słowach: Stworzył Bóg człowieka, na obraz Boży go stworzył. Obraz [Boży] nie istnieje bowiem w jakiejś części natury ani piękno w jakimś przymiocie bytu, ale ta moc rozciąga się na cały rodzaj ludzki [5].

Wydaje się, że drugie stworzenie było konieczne po to właśnie, by natura ludzka mogła swoją pełnię osiągnąć. Gdyby nie grzech człowieka przewidziana liczba ludzi przyszłaby na świat na sposób anielski (bardzo tajemniczy). Rozmnażanie płciowe jest zatem nie tylko w jakimś sensie karą za (mający nastąpić) grzech, ale przede wszystkim sposobem – alternatywnym w stosunku do anielskiego – dojścia ludzkiej natury do zamierzonej przez Boga pełni (πλήρωμα).

Po wyjaśnieniu tych spraw, musimy powrócić do poprzedniego problemu: w jaki sposób po utworzeniu obrazu Bóg wprowadził do stworzenia rozróżnienie na mężczyznę i kobietę. Do tego użyteczne będzie przeprowadzone wcześniej rozważanie. Ten, który wszystko powołuje do istnienia, ukształtowawszy najpierw w swojej woli całego człowieka na Boży obraz, nie czekał na powolne uzupełnianie [ludzkości] przez rodzących się, by zobaczyć wypełnienie się liczby dusz, ale poznał dzięki swojej władzy przewidywania całą ludzką naturę w jej pełni i ozdobił ją udziałem w godności wyższej i równej aniołom. Gdy zatem [Bóg] przewidział, że wolny wybór [ludzkiej natury] nie zwróci się ku dobru, lecz odejdzie od anielskiego życia, skoro miała porzucić ów sposób, w jaki aniołowie wzrastają w liczbę aż do pełni, wtedy, aby nie uszczuplać pełni ludzkich dusz, przeznaczył ludzkiej naturze sposób rozmnażania się odpowiedni dla tych, którzy ześlizgnęli się w grzech: zamiast anielskiej wzniosłości zaszczepił w ludzkiej naturze sposób rozmnażania się bydląt i istot nierozumnych. Dlatego, jak mi się wydaje, wielki Dawid, litując się nad nieszczęściem człowieka, tymi słowami opłakuje naturę: Człowiek żyjąc w chwale nie zrozumiał [6], w chwale, czyli jako równy aniołom. Dlatego mówi, że człowiek został porównany z nierozumnymi bydlętami i upodobnił się do nich. Stał się rzeczywiście bydlęcy ten, który z powodu swojego upodobania do materii otrzymał sposób rozmnażania się za pomocą nasienia [7].

Historia stworzenia człowieka przedstawia się zatem następująco: w akcie pierwszego stworzenia Bóg powołał do istnienia ludzką naturę rozumianą jako ontyczna jedność. Ma ona swoją zamierzoną przez Boga pełnię, która zrealizuje się po fizycznym powstaniu wszystkich ludzi w ciągu całej historii świata. Ludzka natura została przeznaczona do życia podobnego aniołom, lecz Bóg, przewidując mający nastąpić upadek człowieka, w akcie drugiego stworzenia wprowadził do ludzkiej natury podział na płcie. Dzięki drugiemu stworzeniu powstał pierwszy indywidualny człowiek – Adam. Jednak poza podziałem na płcie Adam nie doświadczał jeszcze żadnego innego skutku (przewidzianego przez Boga) grzechu. Wszelkie inne następstwa jego nieposłuszeństwa pojawiły się dopiero po akcie grzechu.

Wszystkie cechy, które wiążemy z obecną kondycją ludzi, a więc przede wszystkim cielesność w znanej nam postaci, podatną na przemijanie, śmiertelność i namiętności, Grzegorz nazywa zwierzęcym aspektem życia. Mówiąc o skutkach grzechu odwołuje się do obrazu odzienia ze skór (Rdz 3,21), interpretując je w sposób alegoryczny. Rozumna i obdarzona nadprzyrodzonym życiem ludzka natura wdziała na siebie element sobie obcy, którego pozbędziemy się dopiero przy zmartwychwstaniu:

Po zdjęciu brzydkiej, ze skór zwierzęcych sporządzonej śmiertelnej szaty (przez skórę zwierząt należy rozumieć znak nierozumnej natury, którą przywdzialiśmy oddając się namiętnościom), każdy kawałek okrywającej nas zwierzęcej skóry zdejmiemy wraz z całością. Tym zaś, cośmy wraz ze zwierzęcą skórą wzięli, jest parzenie się, poczęcie, rodzenie, brud, pierś macierzyńska, jedzenie, wypróżnianie, wzrost aż do dojrzałości, pełnia siły, starość, śmierć [8].

Wszystkie te aspekty życia stały się udziałem ludzi dopiero po pierwszym grzechu, zostały przydane ludzkiej naturze jako coś zewnętrznego, obcego, nie są integralnym elementem nie tylko pierwszego (co jest oczywiste), ale i drugiego stworzenia. Chociaż bowiem powstały w wyniku drugiego stworzenia Adam nie był już podobny do Boga, bo posiadał określoną płeć, jednak nie doświadczał jeszcze pozostałych przypadłości zwierzęcej natury.

Kilka słów o ludzkiej naturze jako jedności

Grzegorz jako pierwszy ojciec Kościoła przedstawił nam bardzo precyzyjną definicję natury, którą wypracował broniąc jedności Bożej natury w polemice z Eunomiuszem. Nie możemy mieć wątpliwości, że definicja ta stosuje się także do ludzkiej natury, bo Grzegorz używa jej jako porównania do Bożej natury, porównania, które uważa za zrozumiałe dla słuchaczy/czytelników i które ma jego trynitarne rozważania wyjaśnić. Oto definicja natury, którą podaje w dziełku Do Ablabiusza:

Natura (ἡ φύσις) jest jedna, tworzy sama ze sobą jedność (αὐτὴ πρὸς ἑαυτὴν ἡνωμένη) i jest całkowicie niepodzielną monadą (μονάς), nierosnącą przez dodanie ani niemalejącą przez ubytek, lecz jest tym samym (ὅπερ ἐστὶν) będąc jednością i pozostając jednością, chociaż ukazuje się w wielości, niepodzielna, nieprzerwana, nienaruszalna i nierozdzielająca się pomiędzy uczestniczących w niej [9].

Także w innych dziełach Grzegorz mówi o jednym ciele naszej natury [10] oraz nazywa ją jakby jedną żywą istotą [11]. Podstawą takich stwierdzeń jest jego definicja natury jako niepodzielnej monady. Grzegorz próbuje przybliżyć Ablabiuszowi swój wywód przy pomocy porównania natury do złota:

Mówimy o złocie, nawet gdy jest podzielone na liczne monety, że jest jedno, mówimy zaś o wielu monetach i wielu staterach, nie stwierdzając pomnożenia natury złota w wielości staterów. Dlatego mówi się: „wiele złota”, ilekroć widzi się je w wielkim skupisku albo w sprzętach, albo w monetach; nie mówi się zaś o wielu złotach z powodu wielości materii, chyba że ktoś mówiłby „wiele złót” o dorejkach lub staterach, w przypadku których nie materia, lecz monety przyjęły określenie wielości. Właściwie bowiem jest mówić nie „złota”, ale „[rzeczy] złote”. Jak więc jest wiele złotych staterów, złoto zaś jedno, tak też i w naturze człowieka pojawia się wielu poszczególnych ludzi, jak Piotr i Jakub, i Jan – człowiek zaś jest w nich jeden [12].

Grzegorz uważa naturę za jedną substancję (οὐσία). W homilii Do słów: na obraz i podobieństwo porównuje sposób stworzenia trojga pierwszych ludzi, czyli Adama, Ewy i ich syna, do relacji trzech osób boskich i nazywa tych troje pierwszych ludzi trzema głowami całej ludzkiej natury (τῆς ἀνθρωπότητος), następnie zaś nazywa ich współistotnymi (ὁμοούσιοι) na wzór Trójcy, której są obrazem [13]. Podobnie w dziełku O rozróżnieniu między istotą a hipostazą nazywa ludzi współistotnymi (ὁμοούσιοι) [14].

O Piotrze, Pawle i Barnabie nie mówimy, że są trzema substancjami, bo substancja (οὐσία) tych osób jest jedna [15].

Grzegorz wyprowadza z tego stwierdzenia wniosek, że niesłusznie mówi się o wielu ludziach, skoro istnieje tak naprawdę tylko jeden człowiek [16]:

To, co jest samo w sobie tym samym (τὸ αὐτὸ κατὰ τὸ αὐτὸ), nie może być w tym samym sensie jednocześnie jedno i wiele. Oczywiście zatem, Piotr, Paweł i Barnaba pod względem pojęcia człowieka (κατὰ τὸ ἄνθρωπος) są jednym człowiekiem, więc w tym samym sensie tzn. w sensie pojęcia człowieka, nie są wieloma. Są jednak nazwani wieloma ludźmi, oczywiście w niewłaściwy sposób i nie we właściwym sensie.

Podobnie jak w odniesieniu do boskiej natury mówimy o jednej istocie (οὐσία) i trzech hipostazach, tak samo w odniesieniu do ludzkiej natury mamy do czynienia z jedną istotą (οὐσία) i wieloma hipostazami.

Słusznie mówimy o wielu hipostazach jednego człowieka i o trzech hipostazach jednego Boga [17].

Na ile Grzegorz traktuje istotę (οὐσία) Boga i istotę (οὐσία) człowieka tak samo? Osoby Boskie nie są oddzielone czasem i przestrzenią, a osoby ludzkie, których liczba jest ściśle określona, podobnie jak liczba Osób Boskich, pojawiają się niejednocześnie i nie w tym samym miejscu [18]. Jest jednak druga wielka różnica: osoby ludzkie są rozdzielone od siebie przez wolę – w tym Grzegorz upatruje powód, dla którego zwykło się mówić o wielu ludziach, zamiast prawidłowo o jednym człowieku:

Osoby Bóstwa nie są rozdzielone od siebie ani przez czas, ani przez wolę, ani przez zajęcie, ani przez działalność, ani przez namiętność, ani przez cokolwiek innego tego rodzaju, co obserwuje się u ludzi, a tylko przez to, że Ojciec jest Ojcem, a nie Synem, że Syn jest Synem, a nie Ojcem, podobnie też Duch Święty [nie jest] ani Ojcem, ani Synem. Dlatego żadna konieczność nie prowadzi nas do fałszywego twierdzenia, jakoby trzy Osoby były trzema bogami, jak to w naszym przypadku z powyższych przyczyn nazywamy wiele osób wieloma ludźmi [19].

Koncepcja jedności ludzkiej natury jest podstawą jeśli nie całej teologii Grzegorza, to na pewno jej najważniejszych części, przede wszystkim antropologii. Widzieliśmy już, że grzech Adama (przewidziany przez Boga) spowodował wprowadzenie do ludzkiej natury podziału na płcie, a następnie (już po fakcie grzechu) sprowadził całą naturę na niższy, zwierzęcy poziom bytu. Podobnie jak cała natura doznała skutków grzechu Adama, tak cała jako jedność dostąpiła przebóstwienia i odnowienia przez sam fakt wcielenia, dzięki temu, że została przyjęta przez Syna Bożego. Mówiąc o Wcieleniu, Grzegorz niezwykle rzadko używa formuły soboru nicejskiego [20]. Zazwyczaj opisuje tę tajemnicę jako przyjęcie przez Słowo ludzkiej natury [21].

 Słowo, które było na początku u Boga, które z miłości do ludzi, stając się ciałem przez wspólnotę z naszą słabą naturą, po to zmieszało się z człowiekiem (τῷ ἀνθρώπῳ ἀνακραθεὶς) i przyjęło na siebie całą naszą naturę (πᾶσαν ἐν ἑαυτῷ τὴν ἡμετέραν φύσιν δεξάμενος), aby przez zmieszanie z Bóstwem przebóstwić ludzkość (τὸ ἀνθρώπινον) uświęciwszy dzięki owym pierwocinom (διὰ τῆς ἀπαρχῆς ἐκείνης) całe „ciasto” naszej natury [22].

W Contra Eunomium znajdujemy jeszcze inny obraz. Grzegorz odwołuje się do przypowieści o zagubionej owcy [23], by wyjaśnić tajemnicę Odkupienia. Porównanie to bardzo sugestywnie ukazuje jedność ludzkiej natury, która jest tak realna, że aż można mówić o ludzkiej naturze jako o jednym organizmie:

To my, ludzka natura, będziemy tą owcą, którą ocalił dobry pasterz [24].

Sprawca naszego zbawienia szuka zagubionej owcy. To my, ludzie, jesteśmy ową zagubioną owcą, odciągniętą przez grzech od stada stu rozumnych owiec [25].

Grzegorz uważa, że przed grzechem ludzka natura trwała w jedności z aniołami, tworząc coś jakby stado; w innym miejscu porównuje tę jedność do chóru, który wnosi harmonijną pieśń.

Tytuł o Maeleth mówi, że za wszelkie zwycięstwo odniesione nad wrogiem w trudzie i znoju czeka nas radość i taneczny korowód, bo całe rozumne stworzenie dostraja się do zwycięzców jak w symfonii chóru. Działo się tak, gdy był jeden korowód rozumnej natury, patrzący na jednego przewodnika chóru i krążący w porządku nadanym przez niego za pomocą przykazania. Gdy zaś grzech wślizgnąwszy się przerwał ów natchniony harmonijny taniec i oślizgła ułuda, rozlana pod nogami pierwszych ludzi, tańczących razem z potęgami anielskimi, spowodowała [ich] upadek, wtedy człowiek został oderwany od jedności z aniołami, ponieważ upadek zniszczył współdziałanie. Teraz upadły człowiek musi włożyć wiele trudu i wysiłku, by po tym jak został pokonany i powalony, wrócić do swojego pierwotnego stanu i by w nagrodę za zwycięstwo nad wrogiem włączyć się w boski korowód [26].

Grzech zniszczył tę jedność i harmonię, ściągnął ludzką naturę z wyżyn w dół, ku zwierzęcemu sposobowi życia.

I my kiedyś stanowiliśmy pełną liczbę, bo i my zaliczaliśmy się do świętego grona stu rozumnych owiec, lecz kiedy jedna owca, to jest nasza natura (ἡμετέρα φύσις), zabłądziła z dala od niebiańskiego sposobu życia ściągnięta przez zło w dół do przykrego i brudnego miejsca, nie wspomina się już o takiej samej liczbie pozostałych owiec, lecz mówi się, że jest ich dziewięćdziesiąt dziewięć [27].

Jak cała natura upadła, tak cała została uzdrowiona dzięki temu, że Słowo przyjęło ją na siebie czyli dokonało wcielenia.

Kiedy osiągnęliśmy szczyt występku, ludzka natura (τὸ ἀνθρώπινον) została wygnana przez dobrego Ojca i została pozbawiona bożego widoku i troskliwości, wtedy Ten, który pasie całe rozumne stworzenie, zostawiwszy na wyżynach niezagubione ponadświatowe stado, z miłości udaje się na poszukiwanie zabłąkanej owcy, to znaczy naszej natury (τὴν ἡμετέραν φύσιν). Ludzka natura (ἡ ἀνθρωπίνη φύσις), przyrównana do całości, stanowi jej nieznaczną i maleńką cząstkę, która – zgodnie ze słowami przypowieści – jako jedyna przez zło odłączyła się od rozumnej setki [28].

Ten sposób myślenia w sposób konieczny prowadzi Grzegorza do przeświadczenia o odnowieniu całej ludzkiej natury czyli do apokatastazy.

 Kiedyś natura zła przemieni się w niebyt, bo całkowicie zniknie z bytu, i boska i czysta dobroć obejmie w sobie całą rozumną naturę, i nic, co zostało stworzone przez Boga, nie będzie wyłączone z królestwa bożego, gdy wszelkie zmieszane z bytami zło zostanie roztopione w oczyszczającym ogniu jak jakaś licha materia, wtedy wszystko, co zostało stworzone przez Boga, stanie się takie, jakie było na początku, gdy jeszcze nie przyjęło zła [29].

Nauka o apokatastazie wypływa zatem z przekonania Grzegorza o jedności ludzkiej natury, która dzięki tej właśnie jedności jako całość doznała skutków pierwszego upadku i jako całość została odkupiona dzięki wcieleniu. Przy zmartwychwstaniu powróci do swojego pierwotnego stanu, czyli siłą rzeczy CAŁA ludzka natura musi zostać odnowiona.

2. Wolna wola człowieka

Z drugiej strony przekonanie o wolnej woli człowieka jest podstawą całego nauczania moralnego Grzegorza. Człowiek jest zdolny do posłuszeństwa, nie jest jednak do niego w żaden sposób przymuszony ani przez przymus zewnętrzny, ani przez naturalną konieczność (ἀνάγκῃ φύσεως) [30]. Człowiek bowiem dzięki wolności może żyć cnotliwie i otrzymywać za takie życie nagrodę. Gdyby cnota była skutkiem konieczności, nie mogłaby być zasługą:

Ten mianowicie, który stworzył człowieka do uczestnictwa w swych dobrach i zaszczepił w jego naturze zarodki wszystkich doskonałości, nie chciał nas pozbawić najpiękniejszego i najcenniejszego dobra – wolnej woli. Gdyby konieczność rządziła ludzkim życiem, fałszywy byłby obraz i daleki od pierwowzoru. Jak mogłaby podległa koniecznościom i ujarzmiona przez nie natura być wiecznym obrazem tej, która po królewsku panuje i rządzi? Dlatego człowiek we wszystkim do Boga podobny musiał sam decydować o sobie i być wolnym. W następstwie tego osiągnięcie dóbr związane zostało z nagrodą za cnotę [31].

Grzegorz przypisywał wolności od wszelkiej naturalnej konieczności możliwość zdobywania zasług przez człowieka. Jej związek z wolnym wyborem może nam jeszcze dobitniej ukazać następujący wywód:

Mówią, że gdyby Bóg zechciał, mógłby zmusić opornych do przyjęcia nauki. Lecz jak wyglądałaby wtedy wolność (τὸ αὐτεξούσιον)? Gdzie byłaby cnota, gdzie nagroda za dobry czyn? Tylko nieżywymi i nierozumnymi tworami można rządzić wedle upodobania. Rozumna zaś natura, tracąc swą wolną wolę, traci też wolność myślenia. Bo cóż jej pomoże własna myśl, jeśli wybór  dobrego należy do kogo innego? Przy braku wolności musi zniknąć cnota [32]. A gdy nie ma cnoty, życie jest bez wartości, ślepemu przeznaczeniu ustępuje rozum, nikt nie chwali uczciwych, grzech panuje swobodnie, rodzi się obojętność na uczciwość i występek. Któż bowiem zgani zło, któż pochwali uczciwego? Każdy zaraz powie, że żadna decyzja nie wychodzi od nas, że wszystkie czyny ludzkie zależą od tego, kto posiada władzę [33].

Jak jednak pogodzić taką wizję wolności z konieczną skończonością zła, a nieskończonością dobra? Sam Grzegorz twierdzi przecież:

Zło nie zdąża ku nieskończoności, ale jest z konieczności ograniczone, gdyż następowanie dobra stanowi koniec zła. I w ten sposób, jak to już zostało powiedziane, wieczny ruch naszej natury znowu podejmuje wędrówkę ku dobru i pamiętając doświadczone nieszczęścia, nie popełnia już tych samych błędów. Nasz bieg znowu zwraca się ku dobru, ponieważ natura zła jest z konieczności ograniczona [34].

Jaką w takim razie wartość ma ludzka wolność, jeśli człowiek, chcąc nie chcąc, będzie musiał wybrać dobro? Jeśli bowiem przyjmiemy, że dobro, ku któremu powróci ludzka natura, jest ukoronowaniem jej wolności, odrzuceniem tego, co nie istnieje i wyborem prawdziwego bytu, wolny wybór rozumiany jako możliwość wyboru dobra lub zła okaże się jedynie czasowym przejawem wolności, a nie jej integralnym składnikiem.

3.     Potępienie jako skutek wolnego wyboru

Nie możemy także zapominać o miejscach, w których Grzegorz wyraźnie mówi o istnieniu wiecznego piekła i potępienia. Szczególnie w homiliach dobitnie przedstawia wieczną karę potępionych:

Każdemu dostaje się odpowiednia zapłata: tym, którzy prowadzili cnotliwe życie przypada radosny pobyt w królestwie niebieskim; nieludzkim zaś i złym – kara ogniowa i to na wieki (διαιωνίζουσα) [35].

Warto przyjrzeć się użytemu tu czasownikowi διαιωνίζω, który może być posądzany o związek z terminem αἰὼν, który z kolei oznacza u Grzegorza czas. Jednak czasownik διαιωνίζω nigdy nie oznacza aspektu czasowego, wręcz przeciwnie: oznacza nieprzerwane trwanie. Grzegorz używa go w dziele O tytułach psalmów następujaco:

Ów wyczyn zostanie zapisany na kolumnie niezatartym pismem, które uwieczni pamięć o tych wydarzeniach (διαιωνιζούσης τῶν γεγονότων τῆς μνήμης) [36].

Z kolei w Mowie nad grobem księżniczki Pulcherii mówi:

Aby tkwiące w nas zło nie pozostało na zawsze (μὴ διαιωνίζοι ἡμῖν ἡ ἐμφυεῖσα κακία), ulega to naczynie na jakiś czas przez śmierć rozwiązaniu [37].

W Homiliach do Eklesjastesa:

Nie na podstawie tego rozróżnia się życie cnotliwe i złe, jakby zły musiał umierać w ciele, a dobry nie musiał doświadczać śmierci cielesnej. Kto tak myśli, nie wie, na czym polega nieśmiertelność cnoty i śmierć żyjących w grzechu. Wspomnienie o dobrym, mówi, żyje zawsze i trwa po wszystkie wieki (ἡ ζωὴ διαιωνίζει διὰ τῆς μνήμης), a pamięć o głupim umiera razem z nim [38].

W Homiliach do Pieśni nad Pieśniami:

Jeśli zależy ci, by twoje piękno trwało wiecznie (διαιωνίζειν), nie błądź po śladach tych, którzy przeszli przez życie przed tobą [39].

Grzegorz wierzy, że występek zawsze może zasłużyć na przebaczenie, jednak człowiek, który odrzuca łaskę sam całkowicie wyrzeka się zbawienia:

 Jeśli mamy wybierać mniejsze zło, to lepiej, żeby ktoś po kąpieli odrodzenia powrócił do grzechu niż żeby umarł nie dostąpiwszy udziału w tej łasce. Występek bowiem może zasłużyć na przebaczenie i łaskawość, na które ludzie dobrzy mają wielką nadzieję, a ten drugi człowiek zupełnie wyrzekł się zbawienia, co [Pismo] stwierdza bardzo wyraźnie [40].

Mówi także, że po zmartwychwstaniu czeka ludzi różny los: może to być los dobrego albo złego sługi:

Każdy naprawdę rozumny, kto jest obrazem Boga i spokrewniony jest z tym, co wzniosłe i niebiańskie, nie chce istnieć ani zmartwychwstać z ludźmi, którzy powracają do życia, jeśli nie ma być pochwalony przez Boga jako dobry sługa i nie uznany za godnego innych zaszczytów [41].

Jako konieczny warunek przebywania ze sprawiedliwymi po śmierci podaje konieczność walki ze złem, a taka walka po śmierci jest niemożliwa:

Nie sądź, że będziesz przebywał ze sprawiedliwymi i że zostaniesz wprowadzony do ich dziedzictwa, jeśli wpierw nie zniesiesz wielu niebezpieczeństw ze względu na wiarę, jeśli nie będziesz walczył z ciałem i z diabłem, i jeśli nie przeciwstawisz się dzielnie wszelkim pociskom złych duchów [42].

Ten bowiem, kto dał nam poznać dziedzictwo, sam wspomina o ósmym dniu, który jest kresem obecnego czasu i początkiem przyszłego wieku. Cechą dnia ósmego jest to, że nie daje możliwości spełniania dobrych lub złych czynów, lecz każdy zbiera plon stosowny do zasiewu, jaki zrobił przez swoje uczynki. Dlatego nakazuje, by ten, kto wyćwiczył się przez takie zwycięstwa, dokonał nawrócenia (bo w piekle to niemożliwe) [43].

Mówiąc o losie indywidualnych ludzi po śmierci, Grzegorz twierdzi wyraźnie, że będą ludzie zbawieni i będą ludzie potępieni:

Mnie się bowiem wydaje, że ujmując rzecz ogólnie i bez dodatkowych podziałów, w przyszłym życiu czeka ludzi trojaki los. Pierwszy stan dotyczy chwalebnych i sprawiedliwych, drugi takich, którzy nie zasłużyli ani na pochwałę, ani na karę, a trzeci tych, którzy odbierają karę za występki [44].

Podaje także przykład Judasz jako tego, który ponosi wieczną karę:

Jednak nie tylko nieznający zła, ale i ten, kto nawet nie zaczął żyć jest szczęśliwszy od żyjącego w grzechu. Tego nauczyliśmy się z ewangelii o Judaszu, o którym mówi się, że lepiej by było gdyby w ogóle nie istniał, niż gdyby czynił zło. Z powodu głębokości tkwiącego w nim zła jego oczyszczająca kara trwa w nieskończoność (εἰς ἄπειρον), a jak mógłby cierpieć ten, kto w ogóle nie istnieje? [45]

Termin ἄπειρον to jedno z ważniejszych określeń w filozofii greckiej. W różnych szkołach nabierał nieco różnych odcieni znaczeniowych, niemniej zawsze oznaczał coś nieskończonego, nieograniczonego, bezkresnego, nieokreślonego, niezdeterminowanego, czyli nie-skończonego w sensie ilościowym, jak również nieokreślonego w sensie jakościowym [46].

4.     Łaska jest dla człowieka czymś naturalnym

Żeby zrozumieć, że nauka o Grzegorza o apokatastazie nie stoi w sprzeczności z jego przekonaniem o wolnej woli i możliwości potępienia, trzeba przypomnieć jego naukę o łasce. Grzegorz rozumie ludzką naturę nie tyle jako ukierunkowaną ku Bogu, co niejako zawierającą w sobie łaskę. Człowiek został stworzony w taki sposób, że łaska stanowi element jego natury. Grzegorz używa do opisu tego stanu specyficznych dla siebie wyrażeń. Mówi mianowicie, że oglądanie Boga nie jest niczym innym, jak życiem stosownym i odpowiednim dla natury rozumnej [47]. Nie waha się także powiedzieć, że piękno przynależne Bogu jest właściwym nam pięknem dzięki temu, że nosimy w sobie Boży obraz:

Zrzuciwszy cielesne okrycie podobne do paskudnych masek powrócimy do właściwego nam piękna, w którym zostaliśmy na początku ukształtowani, gdy zostaliśmy stworzeni na obraz pierwowzoru [48].

W dziełku O dzieciach przedwcześnie zmarłych zagadnienie to stanowi podstawę dla rozważań o losie zmarłych dzieci. Grzegorz dochodzi nawet do wniosku, że nie można nazwać zbawienia w sensie ścisłym odpłatą za cnotliwe życie, bo jest ono dla człowieka czymś naturalnym, tak jak dla tego, który ma zdrowe oczy naturalne jest widzenie:

Skoro owo życie dostępne jest rodzajowi ludzkiemu w nadziei, nie można powiedzieć, że uczestnictwo w życiu jest w sensie ścisłym zapłatą (ἀντίδοσις) dla dobrych, a stan przeciwny karą. Zagadnienie to można wyjaśnić, wykorzystując przykład oczu. Nie mówimy, że dla tego, kto ma dobry wzrok oczy są nagrodą ani że postrzeganie rzeczywistości jest dlań zaszczytnym darem. Podobnie nie twierdzimy, że dla chorego niemożność widzenia jest swego rodzaju potępieniem czy karą. Z wrodzonej zdolności widzenia wynika to, że ktoś widzi. Nie widzi zaś ten, kto z powodu choroby utracił tę naturalną zdolność. Tak też życie szczęśliwe jest czymś odpowiednim dla posiadających zdrowe władze duszy, ci zaś, u których choroba związana z niewiedzą, niczym bielmo, stanowi przeszkodę do uczestnictwa w prawdziwym świetle, nie mogą uczestniczyć w Tym, który, jak stwierdzamy, jest życiem dla wszystkich jednoczących się z Nim [49].

Jednym z ulubionych Grzegorzowych sposobów wyjaśniania relacji natury do łaski jest stwierdzenie, że człowiek posiada w sobie wszelkie dobro:

Bóstwo jest pełnią dobra, a natura ludzka jest jej obrazem: podobieństwo obrazu do wzoru polega zatem na tym, że jest pełen wszelkiego dobra. Jest w nas zatem idea wszelkiego piękna, wszelka cnota i mądrość, i wszystko, co można pomyśleć o wyższej naturze [50].

R. Leys zwraca uwagę na szczególne znaczenie cnoty jako ontycznego wymiaru nadprzyrodzonego życia człowieka [51]. Otóż człowiek ma w sobie wszelką cnotę, a prawdziwą cnotą jest sam Bóg:

Ten, kto prawdziwie jest uczestnikiem cnoty, nie w czym innym ma udział, jak w Bogu, ponieważ doskonałą cnotą jest właśnie On [52].

Podobnie Grzegorz tłumaczy fragment Łk 17, 21, w którym Chrystus ogłasza, że Królestwo Boże jest w nas:

Wypowiedź ta ukazuje, jak sądzę, że Boże dobro nie jest oddzielone od naszej natury ani nie jest daleko od tych, którzy pragną go szukać, ale znajduje się w każdym z nas, nieznane i ukryte, ilekroć zostaje zagłuszone przez troski i przyjemności życia, ale może zostać odnalezione, gdy tylko zwrócimy ku niemu nasze myśli [53].

A zatem dobro, którego człowiek szuka, ma w samym sobie i dzięki cnotliwemu życiu może to dobro i szczęście odnaleźć:

Jeśli dzięki doskonałości życia obmyjesz brud kalający twe serce, rozbłyśnie dla ciebie piękno podobne do Boskiego. Jak żelazo oczyszczone osełką z rdzy, wcześniej czarne, teraz błyszczy i lśni w słońcu, tak człowiek, gdy zeskrobie ze swego wnętrza, które Pan nazywa sercem, rdzawy brud, naniesiony przez złą pleśń, odzyska podobieństwo do pierwowzoru i stanie się dobry. To bowiem, co jest podobne do dobra, jest dobre. Kto więc wpatruje się w siebie widzi w sobie to, czego pragnie i w ten sposób czysty sercem osiąga szczęście, bo spoglądając na własną czystość ogląda w obrazie pierwowzór [54].

Grzegorz streściłby swoją naukę w takim paradoksalnym, wydawałoby się, zdaniu:

Podobieństwo do Boga nie jest naszym dziełem ani skutkiem ludzkich wysiłków, ale Bożej hojności, która obdarowała człowieka podobieństwem do Boga już w momencie stworzenia [55].

To, co człowiek robi ze swojej natury, jest więc dziełem łaski.

Wyraźnie widzimy, że nijak nie da się zinterpretować myśli Grzegorza w kategoriach uznanych i używanych w zachodnim opisie relacji łaski i natury. J. Daniélou spróbował wyjaśnić różnicę między myślą wschodnią a zachodnią w stwierdzeniu, które później było powtarzane przez wielu uczonych [56]. Wysnuł on mianowicie tezę, że w teologii zachodniej natura oznacza życie cielesne i umysłowe, a życie nadprzyrodzone jest doń dodane, dla Grzegorza natomiast natura ludzka zawiera życie umysłowe i nadprzyrodzone, a aspekt zmysłowy jest czymś dorzuconym [57]. Utrzymuje nawet, że wszystkie terminy, którymi Grzegorz opisuje, na czym polega stworzenie człowieka na obraz Boży, mają wymiar religijny i stanowią opis rzeczywistości nadprzyrodzonej [58].

5. Człowiek może nie uczestniczyć w ludzkiej naturze

Czy to znaczy, że człowiek, który grzeszy, wyrzeka się własnej natury? Tak, tak właśnie mówi Grzegorz i to zupełnie wprost. Już pierwszy grzech Adama był sprowadzeniem ludzkiej natury na poziom bytu, który jest jej obcy, bo jest to poziom nierozumnych zwierząt. Podsumowując wprowadzenie do ludzkiej natury podziału na płcie Grzegorz mówi wyraźnie:

Dlatego mówi, że człowiek został porównany z nierozumnymi bydlętami i upodobnił się do nich. Stał się rzeczywiście bydlęcy ten, który z powodu swojego upodobania do materii otrzymał sposób rozmnażania się za pomocą nasienia [59].

 A zatem to, co obecnie uznajemy za naturalne i zupełnie oczywiste, jest tak naprawdę skutkiem grzechu. Dlatego właśnie przychodzące na świat dziecko nie posiada ludzkiej natury w stopniu doskonałym, bo rodzi się obciążone skutkami grzechu pierworodnego. Człowiek na tyle jest człowiekiem, na ile jest w stanie uczestniczyć w tej naturze – w rozumie i wolności. Człowiek zatem dopiero staje się człowiekiem w trakcie swojego życia: embrion posiada ludzką naturę w stadium embrionalnym, dziecko w stadium dziecięcym, a dorosły w stadium dojrzałym [60]. Grzegorz porównuje embrion do ziarna, z którego dopiero powoli wyrasta człowiek:

Skoro rolnik nie oburza się ani na korzenie ziaren, ani na wyrastające z ziarna źdźbło, ani na wąsy kłosa, lecz w każdym z nich dostrzega jakąś niezbędną potrzebę, dzięki której natura zręcznie prowadzi owoc do doskonałości przez kolejne etapy i oczyszcza moc płodzenia przez odrzucanie rzeczy niepotrzebnych, więc i ty nie oburzaj się z powodu koniecznej drogi, jaką nasza natura przebywa do właściwego sobie celu, lecz biorąc pod uwagę analogię ziarna uznaj, że wszystko, co się zdarza, jest w jakiś sposób potrzebne i konieczne, chociaż nie stanowi celu, dla którego przyszliśmy na świat. Bóg bowiem nie stworzył nas dla życia płodowego, celem życia naszej natury nie jest niemowlęctwo ani pozostałe etapy życia, które natura przywdziewa poprzez ciągłą zmianę i wraz z upływem czasu przemienia także nasz wygląd, [nie powstaliśmy] także dla dokonującego się przez śmierć rozkładu ciała, lecz są to etapy drogi, którą kroczymy. Celem i kresem przechodzenia przez nie jest powrót do początku (ἡ πρὸς τὸ ἀρχαῖον ἀποκατάστασις), którym jest upodobnienie się do Boga (ἡ πρὸς τὸ θεῖόν ἐστιν ὁμοίωσις). Jak zgodnie z prawem natury kłos niechybnie porasta wąsami, lecz nie one ani nie łuski, ani nie źdźbło, ani nie trzcina są celem rolnictwa, lecz jest nim dojrzały owoc, który dzięki nim staje się doskonały, tak samo celem życia, którego oczekujemy, jest szczęście, a wszystko, co obserwujemy teraz w ciele: śmierć, starość, młodość, niemowlęctwo i okres płodowy, są jak owe źdźbła, kłosy i trzciny – drogą, porządkiem i siłą spodziewanej doskonałości (ὁδὸς καὶ ἀκολουθία  καὶ δύναμις τῆς ἐλπιζομένης ἐστὶ τελειώσεως) [61].

Grzegorz zdaje się mówić, że po grzechu pierworodnym, który ściągnął naszą naturę na niższy, zwierzęcy poziom bytu, nie rodzimy się ludźmi. Przychodzimy na świat posiadając tylko zaczątki człowieczeństwa. W ciągu całego życia dopiero powoli stajemy się uczestnikami ludzkiej natury.

Natura jest owszem niezmienna, ale w jednostkach jest czymś dynamicznym, co może się realizować w sposób mniej lub bardziej pełny [62]. Jednym słowem: człowiek może mniej lub bardziej mieć udział w ludzkiej naturze, a więc może mniej lub bardziej być człowiekiem. Przyczyną tego stanu rzeczy może być jego wiek czy też stadium rozwojowe – co możemy w pewnym sensie nazwać przyczyną naturalną (chociaż są to skutki grzechu pierworodnego), a po drugie własne wybory i decyzje każdego. Człowiek może bowiem w wyniku własnych wolnych wyborów przestać być człowiekiem.

Dzięki określeniom „zrodzeni z ziemi” i „synowie ludzcy” odróżnia ziemskich i nierozumnych od tych, którzy dostępują zbawienia i mają w sobie charakterystyczną cechę ludzkiej natury, a właściwą cechą charakteryzującą człowieka jest podobieństwo do Boga (ἴδιος δὲ χαρακτὴρ ἀνθρώπου ἡ πρὸς τὸ θεῖον ὁμοίωσις) [63].

Intuicję tę potwierdza tłumaczenie jednej z mów Grzegorza autorstwa T. Sinki. Otóż tłumaczy on przymiotnik μισάνθρωπος jako nieludzki, chociaż słowniki podają, że znaczy on nienawidzący ludzi:

Każdemu dostaje się odpowiednia zapłata: tym, którzy prowadzili cnotliwe życie przypada radosny pobyt w królestwie niebieskim; nieludzkim (μισανθρώποις) zaś i złym – kara ogniowa i to na wieki [64].

Złe życie może zmienić człowieka w zwierzę np. w psa:

Pismo, pouczając o różnicy między żyjącymi źle i cnotliwie, używa symbolu miasta; miastem nazywa godziwy i roztropny sposób życia, zamieszkały przez cnotę, a przez to, co poza miastem, ukazuje zło przeciwne cnocie, w którym zawierają się odpadki z dobrego życia, czyli smród grzechu, powstający z zepsutych ciał lub brudnego gnoju. A zatem mieszkaniec miasta jest kimś wielkim i czcigodnym, prawdziwym człowiekiem, który dzięki [cnotliwemu] życiu ukształtował w sobie obraz, jaki na początku był wyciśnięty w [ludzkiej] naturze. Ten zaś, kto kręci się wokół miasta, jest psem, nie człowiekiem, więc jasne jest dla wszystkich, w jaki sposób należy odróżniać psy od tych, którzy są ludźmi z natury: oczywiście nie na podstawie kształtu ciała, lecz dzięki różnicy w sposobie życia. Kto bowiem zamieszkuje miasto cnoty, naprawdę jest człowiekiem, jeśli jednak ktoś, błądząc poza obrębem tego miasta, pragnie śmierdzącej rozpusty lub pokalanej kałem chciwości, które słusznie można nazwać odchodami, lub innego rodzaju zła, zaświadcza o samym sobie, że jest psem, bo zamienił obraz Boży w psią naturę [65].

Albo lwem:

Nasza natura nie została stworzona z takimi zmysłowymi strzałami, umieszczonymi w ustach zamiast zębów, lecz gdy ktoś upodabnia się do namiętności i przybiera postać panującego nad nim zła, wtedy traci naturalny kształt i staje się dzikim zwierzem. Dlatego po wzmiance o lwach nazywa synów ludzkich dzikimi bestiami, których zęby i język stają się narzędziami do walki [66].

6. Apokatastaza a potępienie

Gdyby zatem chcieć zasypać przepaść między nauczaniem Grzegorza o jedności ludzkiej natury zwieńczonym nauką o apokatastazie a jego przekonaniem o wolności każdego i możliwych konsekwencjach ludzkich wyborów, trzeba by wyjść od stwierdzenia, że ludzka natura, która powstała w pierwszym stworzeniu, a po upadku Adama została obarczona cechami zwierzęcymi, została przebóstwiona we Wcieleniu i wróci z całą pewnością do swojego pierwotnego stanu. Czy to znaczy, że wszyscy ludzie będą zbawieni? Tak, bo inaczej być nie może, by ludzka natura zachowała jedność. Chcielibyśmy, by oznaczało to zbawienie wszystkich i powrót wszystkich do jedności z Bogiem. A jednak Grzegorz mówi wyraźnie i wielokrotnie o wiecznym potępieniu grzeszników. Ludzka natura, owszem, cała zjednoczy się z Bogiem, ale nie wszyscy, których uważamy za ludzi, są ludźmi i uczestnikami ludzkiej natury. Są bowiem ludzie, którzy z własnej winy wyrzekają się Boga, czyli wyrzekają się własnej natury, bo życie z Bogiem jest tym, co stanowi istotę człowieczeństwa.

Trzeba zatem mieć świadomość, że tam, gdzie Grzegorz mówi o apokatastazie, zawsze ma on na myśli ludzką naturę rozumianą jako ontyczna jedność. W dziele In illud: tunc ipse filius twierdzi wprost, że „nic z tego, co Bóg stworzył, nie będzie wyłączone spośród zbawionych” [67], jednak trzeba spojrzeć na kontekst tej wypowiedzi: Grzegorz mówi tu o zbawieniu ciała Chrystusa, którym jest „cała ludzka natura, z którą się połączył” [68]. Nawet pisząc o ogniu oczyszczającym, który czeka nieochrzczonych po śmierci Grzegorz pisze, że celem tego oczyszczenia jest, by po długich wiekach zachowała się dla Boga czysta natura [69]. Grzegorz zdaje się utrzymywać, że dla tych, którzy nie wyćwiczyli się w cnocie w czasie życia, istnieje możliwość oczyszczenia i rozwoju duchowego po śmierci. Często jako dowód przekonania Grzegorza o zbawieniu wszystkich ludzi cytuje się następujący tekst:

Pozostali (mianowicie ci, którzy w tym życiu nie wyćwiczyli się w cnocie) dopiero później uwolniwszy się od materialnej namiętności dzięki oczyszczającemu ogniowi, dzięki pragnieniu dobra dobrowolnie wracają do łaski przeznaczonej [ludzkiej naturze] od początku [70].

Trzeba jednak zajrzeć do następnego zdania, w którym Grzegorz wyjaśnia:

Pragnienie czegoś przeciwnego nie trwa w naturze (!) na zawsze [71].

Znowu mamy zatem tekst, który chociaż na pierwszy rzut oka mówi o losie indywidualnych ludzi, tak naprawdę odnosi się do losu natury jako całości. Podobnie poniższy długi passus z Wielkiej Mowy Katechetycznej:

Oczyszczone przez chrzest dusze będą miały dostęp do pokrewnych im duchów. Z czystością będzie też złączona wolność od namiętności i cierpień, na czym według powszechnego przekonania polegać będzie szczęście. Ci natomiast, w których namiętności się umocniły i nie zastosowali oni żadnego środka na oczyszczenie brudu, ani misterium wody, ani wezwania Bożej mocy, ani poprawy przez pokutę, muszą pozostać w stanie, na jaki zasłużyli. Ale dla nieoczyszczonego złota przeznaczony jest tygiel, aby po wytopieniu się przymieszanej do nich nieprawości, później po długich wiekach zachowała się dla Boga czysta natura. Ponieważ więc oczyszczająca siła leży w wodzie jak i w ogniu, dlatego ci, co zmyli brudy w tajemniczej wodzie, nie będą potrzebowali innego oczyszczenia; ci zaś, którzy nie byli wtajemniczeni w to oczyszczenie, muszą się kiedyś oczyścić przez ogień [72].

Bardzo wyraźnie te dwa nurty myślenia Grzegorza pokazuje następujący wywód z dzieła O tytułach psalmów – najpierw Grzegorz mówi o zniszczeniu zła i gdyby ten akapit wyrwać z kontekstu, byłby to tekst potwierdzający wiarę w zbawienie wszystkich ludzi.

 Nie nastąpi zagłada ludzi, aby dzieło Boże nie stało się bezużyteczne przekształcając się w nicość. Zamiast nich zginie grzech i zmieni się w nicość. Mówi bowiem: Grzech ich ust i słowo ich warg, i wyniosłość, i kłamstwo nie przetrwają ostatecznego gniewu [73]. Gdy ich już nie będzie, poznają, że Bóg panuje nad Jakubem i nad krańcami ziemi [74]. Kiedy nie pozostanie już żadne zło, Bóg będzie panem wszystkich krańców, a grzech, który teraz panuje nad wieloma, zostanie usunięty.

Jednak zaraz w następnym akapicie Grzegorz mówi:

Następnie [Dawid] powtarza słowa o ludziach wracających do wieczoru i głodnych jak psy, i obchodzących wokół miasto, a przez powtórzenie ukazuje, jak sądzę, że ludzie będą po wspomnianych wydarzeniach w takim samym stanie jak teraz, albo w dobru, albo w złu. Ten bowiem, kto z powodu własnej bezbożności krąży wokół i nie żyje w mieście, i nie strzeże ludzkich cech we własnym życiu, lecz z własnego wyboru staje się bestią i psem, ten także i wtedy wyrzucony z górnego miasta, będzie trzymany w głodzie dobra< [75].

A zatem ludzka natura zostanie odnowiona, ale są ludzie, którzy w tym odnowieniu nie będą mieli udziału, bo z powodu grzechu pierworodnego, w którym się rodzą, i własnych złych wyborów nie mają udziału w ludzkiej naturze.



[1] Grzegorz z Nyssy, De mortuis, GNO 9, s. 51, por. De virginitate 12, 4.

[2] Problem ten szczegółowo omówiłam w artykule Koncepcja podwójnego stworzenia jako próba wyjaśnienia genezy świata zmysłowego. Filon z Aleksandrii, Orygenes, Grzegorz z Nyssy, „Vox Patrum” 23 (2003), t. 44-45, s. 203-220.


[3] Grzegorz z Nyssy, De opificio hominis 16, PG 44, 185, tł. M. Przyszychowska, O stworzeniu człowieka, ŹMT 39, Kraków 2006, s. 95


[4] Grzegorz z Nyssy, De opificio hominis 16, PG 44, 185, tł. M. Przyszychowska, O stworzeniu człowieka, ŹMT 39, Kraków 2006, s. 95


[5] Grzegorz z Nyssy, De opificio hominis 16, PG 44, 185, tł. M. Przyszychowska, O stworzeniu człowieka, dz. cyt., s. 95.


[6] Ps 49 (48),21 (LXX).


[7] Grzegorz z Nyssy, De opificio hominis 17, PG 44, 189-192, tł. M. Przyszychowska, O stworzeniu człowieka, dz. cyt., s. 98nn.


[8] Grzegorz z Nyssy, Dialogus de anima et resurrectione, PG 46, 148, tł. W. Kania, Dialog z siostrą Makryną o duszy i zmartwychwstaniu, w: tenże, Wybór pism, PSP 14, Warszawa 1974, s. 82.


[9] Grzegorz z Nyssy, Ad Ablabium, quod non sint tres dei, GNO 3/1, s. 41.


[10] Grzegorz z Nyssy, In illud: Tunc et ipse Filius, PG 44, 1316.


[11] Grzegorz z Nyssy, Oratio catechetica magna 32, PG 45, 80.


[12] Tamże GNO 3/1, s. 53n; tł. T. Grodecki, O tym, że nie można mówić, że jest trzech bogów. Do Ablabiusza, w: tenże, Drobne pisma trynitarne, ŹMT 21, Kraków 2001, s. 114.


[13] Grzegorz z Nyssy, De eo, quid sit, ad imagiem Dei et ad similitudinem, PG 44, 1329.


[14] Grzegorz z Nyssy, De differentia essentiae et hypostaseos, PG 32, 325, tł. W. Krzyżaniak, O rozróżnieniu między istotą a hipostazą, w: tenże, Drobne pisma trynitarne, dz. cyt., s. 70.


[15] Grzegorz z Nyssy, Ad Graecos ex communibus notionibus, GNO 3/1, s. 21; zob. Contra Eunomium I, 1, 495; Refutatio confessionis Eunomii 59, 4.


[16] Grzegorz z Nyssy, Ad Graecos ex communibus notionibus, GNO 3/1, s. 25; tł. T. Grodecki, Do Greków na podstawie wspólnych pojęć, dz. cyt., s. 97; zob. Contra Eunomium, III, 4, 55.


[17] Tamże GNO 3/1, s. 29; tł. T. Grodecki, Do Greków na podstawie wspólnych pojęć, dz. cyt., s. 99.


[18] Akurat upływ czasu nie ma żadnego wpływu na jedność ludzkiej natury: „Cóż mniej w odniesieniu do wartości substancji (κατὰ τὸν τῆς οὐσίας λόγον) od Abrahama miał Dawid, który żył czternaście pokoleń po nim? Czy jakkolwiek zmieniła się w nim ludzka natura (τῆς ἀνθρωπότητος) i był w mniejszym stopniu człowiekiem, bo urodził się później? Któż jest tak głupi, by tak twierdzić? Jedna i ta sama jest w każdym wartość substancji (τῆς οὐσίας ὁ λόγος), niezmienna mimo upływu czasu. Nikt nie mógłby powiedzieć, że ten, kto był wcześniej, był bardziej człowiekiem ani że ten, kto po innych się urodzi, będzie miał mniejszy udział w naturze jakby natura zużyła się w tych, którzy ją wcześniej zajmowali, albo jakby czas wyczerpał [jej] siłę w tych, którzy przeminęli. Nie da się bowiem określić granic natury na podstawie czasu, bo trwa ona w sobie (ἐφ’ ἑαυτῆς), pozostając sobą w tych, którzy się rodzą (διὰ τῶν ἐπιγινομένων ἑαυτὴν συντηροῦσα). Czas natomiast biegnie na swój sposób, zawierając w sobie lub może przepływając obok natury, która trwa niewzruszona i niezmienna w swoich granicach” (Grzegorz z Nyssy, Contra Eunomium I, 1, 173-175; PG 45, 304 BC.)


[19] Grzegorz z Nyssy, Ad Graecos ex communibus notionibus, GNO 3, 1, s. 25; tł. T. Grodecki, Do Greków na podstawie wspólnych pojęć, dz. cyt., s. 97.


[20] Doliczyłam się jedynie dwunastu przypadków użycia przez niego czasownika σαρκόω i to zawsze w formie participium aoristi passivi: w Refutatio confessionis Eunomii, 18, 8, De occursu Domini, PG 46, 1157 i 1164, Antirrheticus adversus Apollinarium, GNO 3/1, pięciokrotnie na stronach 140-143 (tu wyraźnie komentuje Credo nicejskie), raz s. 185, Contra Eunomium, III, 10, 28, In inscriptiones Psalmorum, GNO 5, s. 170, In canticum canticorum, GNO 6, s. 381; ani razu nie używa tej formuły w jednym ze swoich większych dzieł: De opificio hominis, De vita Moysis czy Oratio catechetica magna, w których najwyraźniej widać oryginalność jego myśli.


[21] Charakterystyczne dla Grzegorza terminy to: ἡ μίξις/zmieszanie, ἡ ἀνάκρασις/pomieszanie, ἡ ἕνωσις/zjednoczenie, ἡ συνάφεια/złączenie oraz odpowiednie czasowniki. Grzegorz jednak nigdy nie używa ich w znaczeniu zmieszania natury Boskiej i ludzkiej w jedną. Rzetelną analizę użycia wszystkich tych terminów przez Grzegorza przeprowadził J.R. Bouchet, Le vocabulaire de l’union et du rapport des natures chez saint Grégoire de Nysse, w: Revue thomiste 68 (1968), s. 533-582.


[22] Grzegorz z Nyssy, Antirrheticus adversus Apollinarium, GNO 3/1, s. 151.


[23] Por. Mt 18, 12.


[24] Grzegorz z Nyssy, Contra Eunomium III, 2, 49; zob. In canticum canticorum, hom. XII, GNO 6, s. 364.


[25] Grzegorz z Nyssy, Antirrheticus adversus Apollinarem, GNO 3/1, s. 152.


[26] Grzegorz z Nyssy, In inscriptiones psalmorum, hom. II, GNO 5, s. 86.


[27] Grzegorz z Nyssy, In Ecclesiasten, hom II, GNO 5, s. 305; tł. M. Przyszychowska, Homilie do Eklezjastesa, ŹMT 51, Kraków 2009, s. 33n.


[28] Grzegorz z Nyssy, Contra Eunomium III, 10, 12; PG 889AB.


[29] Grzegorz z Nyssy, In illud: tunc et ipse Filius, GNO 3/2, 13n.


[30] Por. Grzegorz z Nyssy, Refutatio confessionis Eunomii 139.


[31] Grzegorz z Nyssy, Oratio catechetica magna 5, 97-111; tł. W. Kania, w: Wybór pism, dz. cyt., s. 137.


[32] W. Kania dobrze oddał sens oryginału, ale w tłumaczeniu T. Sinki lepiej widać złożoność myśli Grzegorza. Tłumaczy on to zdanie tak (w: Wybór pism, dz. cyt., s. 113): Gdyby zaś wolna wola była bezskuteczna, znikłaby z konieczności cnota, powstrzymana nieruchomością swej woli (e„ d ¥praktoj ¹ proa…resij me…neien, ºf£nistai kat’ ¢n£gkhn ¹ ¢ret», tÍ ¢kinhs…v tÁj proairšsewj ™mpedhqe‹sa).


[33] Grzegorz z Nyssy, Oratio catechetica magna 31, tł. W. Kania, w: Wybór pism, dz. cyt., s. 168.


[34] Grzegorz z Nyssy, De opificio hominis 21, PG 44, 201, tł. M. Przyszychowska, O stworzeniu człowieka, dz. cyt., s. 110.


[35] Grzegorz z Nyssy, De beneficientia (De pauperibus amandis I), GNO 9, s. 99, tł. T. Sinko, w: Wybór pism, Warszawa 1963, s. 171.


[36] Grzegorz z Nyssy, In inscriptiones Psalmorum II, 16, GNO 5, s. 146; tł. M. Przyszychowska, O tytułach psalmów, ŹMT 72, Kraków 2014, s. 105.


[37] Grzegorz z Nyssy, In Pulcheriam, GNO 9, s. 472; tł. W. Kania, Mowa nad grobem księżniczki Pulcherii, w: Wybór pism, PSP, Warszawa 1974, s. 101n.


[38] In Ecclesiasten, GNO 5, s. 365, tł. M. Przyszychowska, Homilie do Eklezjastesa, ŹMT 51, Kraków 2009, hom. V, s. 62.


[39] In Canticum Canticorum, GNO 6, s. 66n; tł. M. Przyszychowska, Homilie do Pieśni nad Pieśniami, ŹMT 43, Kraków 2007, s. 50.


[40] Grzegorz z Nyssy, De iis, qui baptismum differunt, GNO 10/2, s. 363.


[41] Grzegorz z Nyssy, De iis, qui baptismum differunt, GNO 10/2, s. 368.


[42] Grzegorz z Nyssy, De iis, qui baptismum differunt, GNO 10/2, s. 370.


[43] Grzegorz z Nyssy, In inscriptiones Psalmorum II, 11, GNO 5, s. 121; tł. M. Przyszychowska, O tytułach psalmów, ŹMT 72, Kraków 2014, s. 87.


[44] Grzegorz z Nyssy, De iis, qui baptismum differunt, GNO 10/2, s. 368.


[45] De infantibus praemature abreptis, GNO 3/2, s. 87; tł. M. Przyszychowska, O dzieciach przedwcześnie zmarłych, w: Bóg a zło, s. 79.


[46] G. Reale, Historia filozofii starożytnej, przeł. I.E. Zieliński, t. 5, Lublin 2002, s. 29.


[47] Tamże 25, GNO 3/2, s. 79, 2n, tł. M. Przyszychowska, w: Bóg i zło, dz. cyt., s. 73.


[48] Grzegorz z Nyssy, De mortuis, GNO 9, s. 42, 18-21.


[49] Grzegorz z Nyssy, De infantibus praemature abreptis, GNO 3/2, s. 81, tł. M. Przyszychowska, w: Bóg i zło, dz. cyt., s. 74n.


[50] Grzegorz z Nyssy, De opificio hominis 16, 184, tł. M. Przyszychowska, O stworzeniu człowieka, dz. cyt., s. 94; por. In canticum canticorum, hom. II, GNO 6, s. 54, 5n; Oratio catechetica magna 5, 97-102.


[51] Por. R. Leys, L’image de Dieu chez Grégoire de Nysse, dz. cyt., s. 62.


[52] Grzegorz z Nyssy, De vita Moysis, GNO 7/1, s. 4.


[53] Grzegorz z Nyssy, De virginitate 12, 3.


[54] Grzegorz z Nyssy, Orationes VIII de beatitudinibus, hom. VI, GNO 7/2, s. 143, tł. M. Przyszychowska, Homilie do błogosławieństw, dz. cyt., s. 80.


[55] Grzegorz z Nyssy, De virginitate 12, 2; innymi słowy mówi to samo w In Ecclesiasten (hom. I, GNO 5, s. 284, 19-20): Życie upodobnione do Bożej natury jest dla ludzi właściwe (o„ke…a) i naturalne (kat¦ fÚsin).


[56] Por. R. Leys, L’image de Dieu chez Grégoire de Nysse, dz. cyt., s. 99.


[57] Z takim zdaniem zasadniczo zgadza się także A. H. Armstrong (Platonic elements in St Gregory of Nyssa’s doctrine of man, w: Dominican Studies, 1 (1948), s. 124), uściśla jednak, że w myśli zachodniej nie ma aż tak silnego przeciwstawienia rzeczywistości naturalnej i nadprzyrodzonej, jak we wschodniej nadprzyrodzonej i zwierzęcej. Choć na Zachodzie istniała tendencja do tego rodzaju przeciwstawienia, najprawdziwsza tradycja zachodnia wolała mówić o łasce, że udoskonala naturę.


[58] Por. Platonisme et Théologie mystique, dz. cyt., s. 54. Nie wszyscy badacze zgadzają się z taką interpretacją nauki Grzegorza. R. Leys (por. L’image de Dieu chez Grégoire de Nysse, dz. cyt., s. 99) sądzi, że natura ludzka nie zawiera w sobie ani elementu nadprzyrodzonego, ani zwierzęcego, ale stanowi meqÒrioj, rzeczywistość pośrednią między nimi, dzięki czemu może się skłonić albo ku życiu nadprzyrodzonemu, albo zwierzęcemu. D.L. Balás z kolei (por. Metous…a qeoà. Man’s Participation in God’s Perfections According to St. Gregory of Nyssa, dz. cyt., s. 146-149) chociaż podważa opinię Daniélou, jednak w końcowej konkluzji zgadza się z nim, uściślając jedynie, że uczestnictwo w Bożych dobrach jest dla człowieka naturalne (kat¦ fÚsin), choć człowiek nie posiada ich z natury (fÚsei).


[59] Grzegorz z Nyssy, De opificio hominis 17, PG 44, 189-192, tł. M. Przyszychowska, O stworzeniu człowieka, ŹMT 39, s. 98n.


[60] Por. J. Vives, El pecado original en San Gregorio di Nisa, w: Pecado original; XXIX Semana Española de Teología, Madrid 1970, s. 188n.


[61] Grzegorz z Nyssy, De mortuis GNO 9, s. 50-52. Ten sam obraz powraca we fragmencie O stworzeniu człowieka 29, PG 44, 236, cytowanym przeze mnie wcześniej.


[62] Por. J. Vives, El pecado original en San Gregorio di Nisa, w: Pecado original; XXIX Semana Española de Teología, Madrid 1970, s. 189n.


[63] Grzegorz z Nyssy, In inscriptiones Psalmorum II, 12, GNO 5, s. 130; tł. M. Przyszychowska, O tytułach psalmów, ŹMT 72, Kraków 2014, s. 93.


[64] Grzegorz z Nyssy, De beneficientia (De pauperibus amandis I), GNO 9, s. 100; tł. T. Sinko, O miłości ku żebrakom (mowa I), w: Wybór pism, Warszawa 1963, s. 171.


[65] Grzegorz z Nyssy, In inscriptiones Psalmorum II, 16; GNO 5, s. 173n; tł. M. Przyszychowska, O tytułach psalmów, ŹMT 72, Kraków 2014, s. 122.


[66] Grzegorz z Nyssy, In inscriptiones Psalmorum II, 14; GNO 5, s. 156; tł. M. Przyszychowska, O tytułach psalmów, ŹMT 72, Kraków 2014, s. 111.


[67] Grzegorz z Nyssy, In illud: tunc et ipse Filius, GNO 3/2, 21.


[68] Tamże.


[69] Grzegorz z Nyssy, Oratio catechetica magna 35, PG 45, 91.


[70] Grzegorz z Nyssy, De mortuis, GNO 9, s. 56n; por. Oratio catechetica magna 26. 35; Dialogus de anima et resurrectione, PG 46, 100n. 104n. 152. 157.


[71] Grzegorz z Nyssy, De mortuis, GNO 9, s. 57.


[72] Grzegorz z Nyssy, Oratio catechetica magna 35, tł. W. Kania, w: Wybór pism, dz. cyt., s. 175n; por. tamże 26; Dialogus de anima et resurrectione, PG 46, 100n. 104n. 152. 157.


[73] Ps 59 (58), 13.


[74] Ps 59 (58), 14.


[75] Grzegorz z Nyssy, In inscriptiones Psalmorum II, 16, GNO 5, s. 175; tł. M. Przyszychowska, O tytułach psalmów, ŹMT 72, Kraków 2014, s. 123.

Słowo o Bogu-Miłości

Uważamy często Pierwszy Testament za księgę sprawiedliwości i pomsty, a nie ocalenia. Tymczasem miłosierdzie i sprawiedliwość to przymioty Boga, o których żydowska tradycja interpretacyjna pamięta już od pierwszych wersetów Księgi Rodzaju.

Źródło tekstu: Janusz Poniewierski, Słowo o Bogu-Miłości, „Tygodnik Powszechnynr 5 (3108), 1 lutego 2009. Tekst opublikowany za zgodą Wydawnictwa TP.

Naszej – chrześcijańskiej – lekturze Pierwszego Testamentu (celowo nie piszę o Starym Testamencie, bo to określenie sugeruje jakąś dezaktualizację czy wręcz unieważnienie) towarzyszy często przekonanie, że owa Księga przedstawia Boga surowego i zazdrosnego, a może nawet mściwego. Ewangelia zaś miałaby być takiej wizji całkowitym przeciwieństwem.

Moim zdaniem to fatalne uproszczenie, niepozwalające chrześcijanom odkryć głębi Biblii hebrajskiej (czyli Pierwszego Testamentu) i zawartego w niej obrazu Boga, na którym w swoim nauczaniu oparł się Jezus. Blisko trzydzieści lat temu w encyklice Dives in misericordia próbował zwrócić na to uwagę Jan Paweł II, który pisał, że Stary Testament głosi miłosierdzie Boga.

Owszem, jesteśmy gotowi zgodzić się z Papieżem, że Boże miłosierdzie głoszą niektóre Psalmy oraz księgi mądrościowe i prorockie. Ale przecież nie pełne okrucieństwa księgi historyczne, do których skłonni jesteśmy zaliczać również Pięcioksiąg (Torę). Tu właśnie, jak sądzę, tkwi błąd naszej percepcji: „belka”, którą powinniśmy czym prędzej usunąć z naszego chrześcijańskiego oka.

Ten błąd można łatwo rozpoznać np. wtedy, kiedy mowa o zbrodni Kaina i karze, jaka spotkała go za to, co uczynił. Oto Pan Bóg naznacza Kaina znamieniem – a my rozumiemy to najczęściej jako element kary, piętno, przez które Kain stanie się „tułaczem i zbiegiem”, bo wszyscy się od niego odwrócą. A przecież gdyby spojrzeć na to znamię w innym świetle, będzie ono… tarczą, pieczęcią ochronną, znakiem miłosierdzia, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka.

Związanie

I tak jest na każdym niemalże kroku. Czytamy Pierwszy Testament jako księgę sprawiedliwości i pomsty, a nie jako księgę ocalenia. Pamiętam, jakim wstrząsem intelektualnym i duchowym było dla mnie odkrycie sensu, jaki pobożni Żydzi nadają opowieści o ofierze Izaaka. Różnicę widać zresztą już na pierwszy rzut oka – zamiast mówić o „ofierze”, Żyd użyje słowa akeda (hebr. „związanie”), a w miejsce straszliwej próby, po której Izaak mógł stracić wiarę, Żyd ujrzy raczej zmiłowanie okazane przez Boga uwolnionemu z więzów synowi Abrahama. Dostrzeże w tej opowieści źródło nadziei.

Miłosierdzie i sprawiedliwość to przymioty Boga, o których żydowska tradycja interpretacyjna pamięta już od pierwszych wersetów Księgi Bereszit (Rodzaju). Są tam, jak wiadomo, dwa opisy stworzenia świata. Ten pierwszy nazywa Boga imieniem Elohim, które – zdaniem żydowskich egzegetów – oznacza cechę czystej sprawiedliwości. Drugi opis używa świętego imienia JHWH (Jahwe), oznaczającego miłosierdzie. Jak pisze w swoich Legendach żydowskich Louis Ginzberg, świat długo by nie przetrwał, gdyby Bóg władał nim tak, jak pierwotnie zamierzał, zgodnie z zasadą surowej sprawiedliwości. Dopiero gdy pojął, że sama sprawiedliwość zniszczyłaby świat, połączył miłosierdzie ze sprawiedliwością i nakazał im rządzić pospołu. I tak od początku wszystkiego, co istnieje, najważniejsza była Boska dobroć, bez której nic nie mogłoby dalej istnieć.

Tron miłosierdzia

To napięcie między sprawiedliwością i miłosierdziem powraca w liturgii żydowskich świąt Rosz ha-Szana (Nowy Rok, a jednocześnie Dzień Sądu) i Jom Kipur (Dzień Pojednania). W Rosz ha-Szana – wierzą Żydzi – Bóg wpisuje wszystkich do Księgi Życia lub do Księgi Śmierci. Jednak potem (między Nowym Rokiem a Jom Kipur) następuje dziesięć dni, zwanych strasznymi, podczas których – poprzez pokutę, wyznanie win, skruchę – można jeszcze odmienić Boże wyroki.

Centralnym punktem liturgii święta Rosz ha-Szana jest dęcie w szofar, barani róg (dmie się weń również w Jom Kipur), co ma obudzić ludzi z duchowej drzemki, przypomnieć o obowiązku pokuty i pojednania. Ale dźwięk szofaru słyszy również Pan Bóg i, powiadają mędrcy, przesiada się wówczas z tronu Prawa na tron Miłosierdzia.

Ta wiara w Miłosierdzie (które góruje nad Sprawiedliwością) jest głęboko zakorzeniona w Biblii hebrajskiej… Zakorzeniona w pojęciu Przymierza, któremu Bóg jest i pozostanie wierny aż do końca czasów.

On sam, w rozmowie z Mojżeszem, powie o sobie, że jest miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech, lecz nie pozostawiający go bez ukarania, ale zsyłający kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia. Warto porównać wyłaniający się z tego tekstu bezmiar miłosierdzia (symbolizują go owe „tysiączne pokolenia”) i zdumiewająco mały w tym kontekście wymiar sprawiedliwości („do trzeciego i czwartego pokolenia”).

Im bardziej zagłębiam się w Pierwszy Testament, tym wyraźniej dostrzegam w nim Boga, który nie chce śmierci grzesznika, ale „żeby się nawrócił i żył”, „miłosierdzia pragnie, a nie ofiary”, kocha człowieka bardziej aniżeli jego ojciec i matka (por. Iz 49, 15), a szczególną opieką otacza „cudzoziemca, sierotę i wdowę”. Zresztą – i powinniśmy to sobie wreszcie uświadomić – to właśnie stamtąd, z Biblii hebrajskiej (a nie dopiero z Ewangelii!), pochodzi tak ważne dla nas prawo miłości Boga i bliźniego (por. Pwt 6, 5; Kpł 19, 18), o którym Jezus powiedział, że jest „pierwsze” i „największe”: Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy (Mt 22, 40).

Hebrajski uniwersalizm

Trzeba jednakże wspomnieć tu o trudnościach, jakie odczuwa wielu czytelników Pierwszego Testamentu, kiedy trafiają na opisy rzezi etnicznych i gwałtów dokonywanych przez Żydów z Bożego rozkazu (jak mówi Pismo), a przynajmniej za Jego przyzwoleniem.

To jest rzeczywiście pewien kłopot, ale on też wynika, moim zdaniem, z naszej nieumiejętności czytania Biblii. Pojmujemy ją bowiem nieraz nazbyt dosłownie. Pisał o tym kiedyś Tadeusz Żychiewicz, komentując fragment z Księgi Wyjścia o tym, że synowie Izraela uczynili według tego, jak im nakazał Mojżesz, i wypożyczali od Egipcjan przedmioty srebrne i złote oraz szaty. Pan wzbudził życzliwość Egipcjan dla Izraelitów, i pożyczyli im. I w ten sposób Izraelici złupili Egipcjan. Czy te słowa znaczą, że to Pan Bóg stał za pospolitym złodziejstwem? Bynajmniej…

Musimy uczyć się czytania Pisma: żeby odróżnić (a przynajmniej próbować odróżnić) to, co Boże, od tego, co ludzkie – czasem nawet aż za bardzo ludzkie! A potem, żeby i w tej „ludzkiej” warstwie odczytać Boży zamysł, niekoniecznie i nie zawsze taki, jaki wynikałby z pierwszej lektury.

Rozumiemy to chyba – a przynajmniej staramy się rozumieć – kiedy tu i teraz badamy „znaki czasu” i nie obciążamy Boga odpowiedzialnością np. za tsunami, AIDS czy zamachy terrorystyczne, choć z drugiej strony pojmujemy jakoś sens słów: „Bóg tak chciał” i intencję tego, kto je wypowiada.

Tak samo przecież mogło być ze zniszczeniem Sodomy… Albo z owymi starotestamentalnymi „czystkami etnicznymi”, które – głęboko w to wierzę – nie mogły podobać się Panu, choć z triumfem opisywał je żydowski dziejopis, głosząc w świętym języku: „Gott mit uns”.

Bóg jest o wiele większy, aniżeli nawet widzieli to i opisali niektórzy autorzy i redaktorzy Biblii hebrajskiej. Co więcej, tę Jego wielkość można w tej samej Biblii właśnie wyczytać. Jeżeli się tylko potrafi to uczynić.

Świetnie rozumiał to Żychiewicz, kiedy pisząc o ścigającym lud Izraela wojsku egipskim, zatopionym w morskich odmętach, cytował stary przekład ks. Wujka: Zagarnął ich Pan pośród nawałności i tak go komentował: oto nadzieja moja: żeś ich zgarnął pośród nawałnicy. Owo morze, symbol żywiołu, nie jest tu katem i narzędziem obojętnego odrzucenia; jest ukrytą drogą Twojego miłosierdzia.

Taką wrażliwość odnajduję również – przyznaję: ku swemu zaskoczeniu – w tradycji żydowskiej. Jak czytam bowiem w książce Ninel Kameraz-Kos Święta i obyczaje żydowskie: Dzień przed Pesach pierworodnych synów obowiązywał post (…). Pościli oni, by uczcić śmierć pierworodnych Egipcjan, którzy zmarli w wyniku plagi, jaka spadła na Egipt. Byłem po tej lekturze zaskoczony, bo wydawało mi się, że Biblii hebrajskiej obcy jest taki uniwersalizm i ewangeliczna, bądź co bądź, idea miłości nieprzyjaciół. Dziś, kiedy się nad tym zastanawiam, widzę, że za tym moim zdumieniem stała potęga stereotypu. Nie doceniałem znanej i, jak się okazuje, popularnej także w świecie żydowskim „złotej reguły”: Wszystko (…), co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!, i jej praktycznych konsekwencji. Wiedziałem wprawdzie, że w Kazaniu na Górze zasadę tę sformułował Jezus, ale nie miałem pojęcia, że (w nieco innej, negatywnej wersji, nazywanej „srebrną regułą”) jest ona zapisana w biblijnej Księdze Tobiasza (por. 4, 15a) i głosił ją starszy od Rabbiego z Nazaretu rabin Hillel: Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. Obaj – i Jezus, i Hillel – dodawali, że w tym jednym zdaniu streszcza się cała Tora.

Wcielona Tora

Jezus Chrystus jest Wcielonym Słowem Boga; jest zatem – można tak chyba powiedzieć – Wcieloną Torą. I jeśli mówi On o sobie, że stanowi ikonę, obraz Ojca (Kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca), to takim obrazem Ojca jest dla mnie również Tora, Biblia hebrajska.

Jezus sam zwrócił na to uwagę swoich uczniów, kiedy – po zmartwychwstaniu – szedł z nimi w kierunku Emaus i zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich Proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Coraz częściej wydaje mi się, że ów wykład nie polegał tylko na wskazaniu w Piśmie fragmentów, które zapowiadały Mesjasza, Potomka Dawidowego, Cierpiącego Sługę Jahwe, Syna Człowieczego.

I coraz częściej w związku z tym myślę – więcej: jestem tego pewien – że Jezus pokazał im wtedy i zinterpretował Biblię hebrajską jako słowo o Bogu, który „jest miłością”.

Książka naszego autora

czajaW wydawnictwie WAM ukazał się wywiad rzeka naszego autora Tomasza Ponikły z bpem Andrzejem Czają „Szczerze o Kościele„. Książka jest warta uwagi chociażby dlatego, że bp Czaja to nie tylko dr hab. teologii dogmatycznej, ale również przewodniczący Komisji Nauki Wiary w ramach Konferencji Episkopatu Polski.

O fragmencie tej książki dotyczącym teologii, którzy ukazał się w miesięczniku „Znak” (grudzień 2013, nr 703), pisałem w tekście „Bp A. Czaja o teologii” m.in. tak:

Za mało jednak, moim zdaniem, w tej definicji, jak i w całej rozmowie bpa A. Czai pierwszorzędnego przedmiotu teologii, czyli Boga, i relacji z tym przedmiotem, a także szerszego spojrzenia na teologię, to znaczy próby zobaczenia w niej czegoś więcej niż tylko przedmiotu wykładanego na uczelniach.

W księgarni WAM przy zamówieniu na kwotę 50 zł przesyłka jest darmowa, warto więc do książki „Szczerze o Kościele” dorzucić inne wydane w WAM książki autorów Kleofasa:
– Joanna Petry Mroczkowska, „Feminizm – antyfeminizm„; „Teresa z Lisieux” , „O tych, których nie złamało cierpienie
– Tomasz Ponikło, „Józef Tischner – myślenie według miłości
– Robert M. Rynkowski, „Każdy jest teologiem

Grzegorz z Nyssy – zaproszenie na wykład

„Jak z porządnego Ojca Kościoła zrobiono heretyka. O apokatastazie Grzegorza z Nyssy” – dr Marta Przyszychowska (WNHiS UKSW)

Otwarte spotkanie naukowe filologii klasycznej UKSW w dniu 17 III 2014 r., godz. 16.30, sala 052 (ul. Dewajtis 5, stary budynek).

„Grzegorz z Nyssy kojarzony jest przede wszystkim ze swoją nauką o apokatastazie rozumianą jako przekonanie o zbawieniu wszystkich ludzi. Jego wypowiedzi o wiecznej karze dla złych tłumaczy się tak, że Grzegorz tak naprawdę miał na myśli karę czasową, ale bardzo długą. Co ciekawe, do tej pory nikt na całym świecie nie pokusił się o solidne przebadanie terminów, jakich Grzegorz przy tej okazji używa. Przyjrzałam się więc tym określeniom i wygląda na to, że taka a nie inna interpretacja jego tekstów o piekle może wynikać z …. nieznajomości greki! Mam także pomysł, jak połączyć naukę Grzegorza a apokatastazie z jego przekonaniem o wiecznym potępieniu złych. I o tym właśnie będzie mój wykład”.

Przy okazji warto przypomnieć sobie opublikowane na „Kleofasie” teksty M. Przyszychowskiej na temat Grzegorza z Nyssy:

1. Czy każdy z nas jest człowiekiem? – Grzegorz z Nyssy a apokatastaza

2. Piekło według Grzegorza z Nyssy

3. Między łaską a naturą

JEZUS A JUDAIZM

 Marcjon

Marcjon urodzony ok. 100 r. po Chr. w Synopsie ( okolice Morza Czarnego ) był pierwszym chrześcijaninem, który postanowił odrzucić żydowskie dziedzictwo: Stary Testament. W Antytezach skomponowanych ok. 143 r. po Chr. przeciwstawił Boga z Pism hebrajskich JHWH; Jezusowi z Nazaretu. Pierwszy nakazywał odwet, drugi nakazywał miłość nieprzyjaciół; pierwszy dozwolił rozwody, drugi ich zabronił – Marcjon zebrał wszystkie te przeciwieństwa i doszedł do wniosku, że tych dwóch obrazów nie da się ze sobą zharmonizować. Odrzucił zatem Stary Testament ( ST ), a z pism nowotestamentalnych zaakceptował jedynie Ewangelie Łukasza i dziesięć Listów Apostoła Pawła, które jeszcze ocenzurował, ponieważ zostały – według niego – skażone naleciałościami judaistycznymi. Kościół w Rzymie stanowczo oparł się tak instrumentalnemu potraktowaniu kanonu oraz dziedzictwa żydowskiego i wykluczył ekscentrycznego egzegetę z Kościoła. Czy rzeczywiście możemy mówić, aż o takiej przepaści pomiędzy nauczaniem Jezusa a ST i jeśli tak to z czego ta przepaść wynika?

Stary Testament

W ST spotykamy zbiór Pism napisanych na przestrzeni tysiąca lat – ewolucja teologiczna i dynamizm jest tam widoczny jak na dłoni, zwłaszcza jeśli nie czytamy tych dokumentów, w sposób w jaki zostały ułożone w kanonie katolickim ( za Septuagintą ), lecz chronologicznie. Dokumenty te odpowiadają na historyczne problemy Żydów, które spotykały ten naród na przestrzeni dziejów, podkreślając opiekę JHWH. Starają się tłumaczyć i znaleźć rozwiązania na wiele problemów m. in. na fakt ciągłych klęsk Izraela w starciu z potężnymi mocarstwami Bliskiego Wschodu, z którymi efemeryczna państwowość żydowska nie była w stanie nawiązać równej konkurencji popadając raz po raz w uzależnienie. Jeśli jesteśmy Narodem Wybranym – zadawali pytania pobożni Żydzi – przez Boga, dlaczego doświadczamy tylu klęsk i upokorzeń, chcemy wiedzieć jakie są tego przyczyny, aby znaleźć rozwiązanie. W judaizmie pojawia się ruch zwany profetyzmem, a najwcześniejsze jego wytwory pochodzą już z VIII w. przed Chr. Bóg JHWH często przypomina w tych pismach wojownika broczącego we krwi ofiar, który ma przynieść ostateczne zwycięstwo Izraelowi po jego nawróceniu.

Prorocy przed niewolą częściej zapowiadali zniszczenie i zagładę niż pokój i pomyślność, a czynili tak dlatego, że ich współcześni nie starali się, tak jak oni sami, zachować lojalność wobec Jahwe. Wspólną cechą proroków izraelskich było przekonanie, że pomyślność zapewni ich narodowi tylko wierność i cześć dla Jahwe ( W. Tyloch, Dzieje ksiąg Starego Testamentu, Warszawa 1981, s. 157 ).

Wieszczby te niosły pocieszenie masom żydowskim i zapowiadały odwrócenie złego losu co niewątpliwie cementowało naród i dawało odpowiedź na bieżące problemy, które częstokroć wiązały się z utratą państwowości i samodzielności. Nie można zapominać, że JHWH nie był Bogiem uniwersalnym, lecz był Bogiem Żydów, jednak już u Proto – Izajasza oraz Deutero – Izajasza Jego moc zostaje rozciągnięta na wszystkie narody. Judaizm tamtych czasów nie zna jednak odpłaty pośmiertnej związanej czy to z życiem po śmierci czy to ze zmartwychwstaniem, szukano więc zadośćuczynienia w życiu doczesnym. Stąd pojawiające się czasami wstrząsające ale też i mocno przerysowane przepowiednie dotyczące pomsty JHWH nad narodami odpowiedzialnymi za upokorzenia Izraela. Przełomem w pojmowaniu odpłaty i związanej z nią sprawiedliwości stała się idea zmartwychwstania, która trafiła do judaizmu prawdopodobnie z Persji i została entuzjastycznie przyjętą przez nowy nurt apokaliptykę, która starała się zastąpić pustką po prorokach i dać nową formę odpowiedzi na dręczące Żydów pytania i ich problemy teologiczne. Wysyp pism apokaliptycznych ( Księga Daniela, Henoch Etiopski ) był symptomem kryzysu związanego z przymusową hellenizacją za Antiocha IV Epifanesa. Na wyobrażenia Żydów odciska duże piętno Księga Daniela, ponieważ z jednej strony przedstawiała i kontynuowała starszą formę sporu polityczno – religijnego z potęga światową, a z drugiej strony – sama była najściślej związana z wydarzeniami kryzysu ( J. Maier, Między Starym a Nowym Testamentem : historia i religia w okresie Drugiej Świątyni, przeł. Ewa Marszał, Jerzy Zakrzewski, Kraków 2002, s. 308 ). Apokaliptycy oczekują rychłego wkroczenia Boga w historię ludzkości często sięgając do różnorakich symboli, czy to ze świata zwierzęcego, czy to z kwitnącej wówczas numerologii. W Izraelu tworzy się sekciarstwo. Z tego co wiemy w czasach Jezusa istniało w judaizmie około dwudziestu czterech sekt, które zaciekle się zwalczały i pozostawały ze sobą w stosunkach wrogich określając się nawzajem bardzo obraźliwie ( TJ, Sanhedryn, 10, 6, 29c; bibliografia dotycząca ugrupowań żydowskich zob. L. H. Feldman, Josephus and Modern Scholarship, New York 1984, s. 542 – 672 ). Wspólnota z Qumran nazywała faryzeuszy ugrupowaniem szukającym pochlebstw skazanym na zagładę w trakcie nadchodzącego Sądu a faryzeusze wypowiedzi Saduceuszy z rodu Annasza porównywali do syku węża.
Bliski eschaton powoduje różnorakie możliwe podejścia do zachowania społeczno – religijnego, które nie zawsze jest zgodne ze zwyczajami ogółu. Nie ma idealnego wzorca sekty apokaliptycznej jednak większość z nich oczekuje nadchodzącego końca świata i w związku z tym można dostrzec pewne cechy szczególne każdego takiego ugrupowania.

Głównym czynnikiem ideologicznym w sektach apokaliptycznych jest tzw. `świadomość wybrania – predestynacji`, cechująca się przekonaniem, że koniec świata, który ma nastąpić, na pewno nie dotknie właśnie owej małej – wybranej grupy, bowiem właśnie ona stanowi sens i cel tego świata i tylko ta grupa, szczególnie wybranych ludzi, może zostać ocalona i zbawiona, cały zaś świat – nie, chyba, że właśnie `my – ludzie wybrani, ocalimy ów świat przed zagładą`. `My – ludzie posiadający świadomość, czyli znajomość bożych planów, boskiego scenariusza`. Konsekwencją takiego sposobu myślenia stanowi separacja członków sekt katastroficznych ze świata zewnętrznego, której potrzebę bardzo łatwo wprowadzić wśród członków grupy poprzez proste techniki manipulacji, polegającej na podkreślaniu wyjątkowości ich osobowości ( M. Szostak, Sekty destrukcyjne. Studium metodologiczno – kryminalistyczne, Zakamycze 2001, s. 184 ).

Przede wszystkim jak wynika z analiz dr Szostaka sekty apokaliptyczne postrzegają siebie jako wybrane grupy ( skupiska stanowiące cel świata! ), które maja zostać ocalone i zbawione w przeciwieństwie do reszty – co więcej – to właśnie te grupy uważają, że mogą ocalić innych ze świata przed zagładą.

Apokaliptyczne sekty

Na terenie Palestyny ok. II w. przed Chr. pojawia się postać, którą znamy pod nazwą Nauczyciel Sprawiedliwości ( NS ), rozpoczynający nowy ruch nawrócenia. Prawdopodobnie był on byłym, dobrze wykształconym kapłanem z rodu Sadokitów, który wszedł w konflikt z establishmentem reprezentującym środowisko kapłanów świątynnych. Odrzucił on oficjalny kalendarz oraz szereg innych uregulowań w zakresie kultyczno – rytualnym ( 4QMMT ). Według niego Izrael znalazł się u progu dnia JHWH. Pisma proroków objaśniał on za pomocą peszeru aktualizując je i odnosząc do bieżących wydarzeń a nawet samego siebie. Sam NS zażądał wiary w swoje objawienie co doprowadziło w łonie dynamicznie rozwijającej się sekty do konfliktu. Część wiernych nie podzielała opinii jakoby to Bóg właśnie NS powierzył tajemnice wszystkich proroków i nie chcieli uznać jego ekskluzywnej pozycji jaką sobie przyznał na czasy ostateczne. Pomimo śmierci przywódcy i nie doczekania się zapowiadanego dnia JHWH, wspólnota kontynuuje swoją działalność, aż do zburzenia Świątyni w 70 r. po Chr. Wspólnota z Qumran spełnia wszystkie założenia, które zdefiniował dr Szostak. Qumrańczycy odłączyli się od reszty Żydów sami uznając się za prawdziwy Izrael. Członkowie sekty czuli się dowartościowani tym specyficznym ekskluzywizmem, a sami zorganizowali się w sposób, który przypomina biblijną strukturę Izraela z czasów przeprawy przez pustynię po wyjściu z niewoli egipskiej ( J. C. VanderKam, Manuskrypty znad Morza Martwego, przeł. Regina Gromacka, Warszawa 1996, s. 113 ). Sama wspólnota po to oddaliła się na pustynię, aby podjąć studium Prawa, które ( Bóg ) nakazał przez Mojżesza ( 1QS kol. 8, 15 – 16 ). Samo jednak przestrzeganie Tory nie było wystarczające do osiągnięcia zbawienia: należało się zgodzić z jego interpretacją, którą JHWH objawił przez swego sługę NS ( 1Q kol. 15, 6 – 9; CD – A kol. 20, 27 – 29 ). Ci, którzy odrzucają naukę NS są przeznaczeni na zagładę w trakcie zbliżającego się dnia JHWH ( 1QpHab kol. 2, 1 – 4; kol. 12, 2 – 10 ). Należy się oddzielić od społeczności żydowskiej i przyłączyć do ludzi Nowego Przymierza ( 1QS kol. 1, 16 – 19; CD – A kol. 3, 12 – 17; 4QMMT kol. C 89 – 91 ), podporządkować się jej zwierzchnikom, uczestniczyć w rytuałach wspólnoty ( modlitwy, obmycia, antycypacja uczty mesjańskiej ) oraz zaakceptować drugą Torę wspólnoty ( 11Q19; CD – A kol. 5, 2 – 5; 4Q177 kol. 1 – 4. 14 ).
Wyobrażenia o dniu JHWH były w Qumran bardzo precyzyjne. W pierwszym jego etapie Rzymianie mieli unicestwić kapłanów jerozolimskich i zagarnąć ich bogactwo ( 1QpHab kol. 9, 4 – 7 ) i rozpocząć rzeź ludności ( 1QpHab kol. 6, 10 – 12 ). W dniach ostatecznych wielu ludzi miało zrozumieć swoją winę i odwrócić się od faryzeuszy i dołączyć do qumrańczyków ( 4Q169 frag. 3 – 4 kol. 3, 3 – 5 ). Następnie miała się rozpętać czterdziestoletnia wojna pomiędzy Synami Światłości i wojskami Rzymian dowodzonymi przez Beliala ( 4Q171 kol. 2, 7 – 8; 1QM kol. 15, 2 – 5 ); zakończona zwycięstwem Synów Światłości i masakrą sił ciemności ( 1QM kol.19, 13; 4Q169 frag. 1+2 kol. 2, 3 – 4 ). Prawdopodobnie wojskami miał dowodzić Mesjasz Dawidowy ( 4Q161 frag. 8 – 10 kol. 3, 17 – 22 ), który miał pojawić się na Syjonie wraz z Wyjaśniającym Prawo ( 4Q174 kol. 3,11 – 12 ). W pewnym momencie doktryna mówi nawet o trzech postaciach mesjańskich: proroku i Mesjaszu Aarona i Izraela ( 1QS kol. 9, 9 – 11 ). Pomazaniec Aarona ma na końcu przewodniczyć mesjańskiej uczcie i jako pierwszy błogosławić chleb i wino ( 1Q28a kol. 2, 12 – 15 ). W tym czasie Bóg miał odnowić świat i dać go w posiadanie zgromadzeniu ubogich, którzy mieli odziedziczyć ziemię ( 4Q171 kol.2, 10 – 11; kol. 4,11 – 12 ). Reguły nowego życia, będą zupełnie inne – świat stanie na opak:

[Gdyż nie]bo i ziemia będą słuchać jego pomazańca. (…) Pan bowiem nawiedzi pobożnych, a sprawiedliwych zawoła po imieniu. Nad ubogimi uniesie się Jego duch, wiarę przemieni w Swoją siłę. Uczci pobożnych na tronie wiecznego królestwa. Rozwiąże związanych, otworzy oczy niewidomych, podniesie pochylonych. Na z[a]wsze przyłączą się [do tych, którzy u]fają. W Swojej łaskawości od[płaci im,] a owo[c] dobrego [czyn]u do nikogo nie dotrze z opóźnieniem. Za/sz/czyty jakich nie było uczyni Pan, jak zapo[wiedział.] Uzdrowi bowiem konających, wskrzesi zmarłych, ubogim ogłosi dobrą nowinę, [nędzarz]y nasy[ci,] wypędzonych sprowadzi, głodnych uczyni bogatymi ( 4Q521 frag.2 kol.2+frag. 4, 1 – 13 ).

Czasy ostateczne nie tylko wiązały się ze zmartwychwstaniem sprawiedliwych; Bóg miał w tym czasie stworzyć świątynię trwającą całą wieczność ( 11Q19 kol. 29, 8 – 10 ) i kierować ludem Bożym poprzez swoich trzech/dwóch/jednego Pomazańców/Pomazańca. Jak mówił peszer do Ps 37, 21 – 22:

Wyjaśnienie tego odnosi się do zgromadzenia ubogich, [którzy posiądą] w spadku cały [świ]at. Odziedziczą wysoką górę Izra[ela i w] jego świętości będą się rozkoszować. A [ci, których] On [przek]lina będą wycięci ( 4Q171 kol. 3, 10 – 11 ).

JEZUS Z NAZARETU

Na początku wieku I po Chr. w Galilei pojawia się wędrowny Nauczyciel a Jego działalność poprzedziło wystąpienie Jana Chrzciciela, apokaliptycznego proroka znad Jordanu, który ochrzcił młodego i nieznanego jeszcze nikomu Jezusa. Jan nie działał jednak zbyt długo, jego rosnąca popularność wraz z tłumnym zainteresowaniem doprowadziła do jego śmierci z rozkazu Antypasa. Jan stworzył zalążek organizacyjny powołując uczniów, którzy praktykują post i mają swoje zwyczaje modlitewne. Jednak w odróżnieniu od NS nie wzywa on do oddzielenia się od społeczności Izraela ale wzywa wszystkich Żydów do pokuty i chrztu w rzece Jordan. Rozpętuje gorączkę apokaliptyczną – zdesperowane władze nie mogąc uderzyć w jego zwolenników, ponieważ rekrutują się oni ze wszystkich warstw społecznych, uderzają w samego proroka ( Ant 18, 116 – 119 ). Jezus podejmuje hasło zbliżającego się Królestwa Bożego i w związku z tym powołuje gremium dwunastu, którzy mają symbolizować nie tylko nadejście czasów ostatecznych ale także i to, że On sam jest w stanie odnowić Izrael. Liczne uzdrowienia, trafne i dowcipne aforyzmy i barwne przypowieści powodują, że Jezus jest w Galilei uwielbiany jako prorok i Syn Boży. Władze oraz konkurencja religijna z zainteresowaniem przyglądają się nowemu ruchowi wyrastającemu z galilejskiej gleby. Jezus wieszczy nastanie Królestwa JHWH w obrębie żyjącego pokolenia, a zatem Jego działaniom towarzyszy nieustanny pośpiech ( Mk 1, 35 – 39 ). Należy wezwać grzesznych Żydów ( celników, cudzołożnice, prostytutki ) do nawrócenia, aby uniknęli nadchodzącego Sądu. Rezygnuje z osiadłego trybu życia oraz z pracy zarobkowej poświęcając się całkowicie nowej idei nawrócenia Izraela. Powoduje to jednak konflikty z wpływowym stronnictwem faryzejskim, które wśród ludności stara się propagować swoją interpretację Tory ( halacha ), a którą w swoim nauczaniu Jezus wydaje się pomijać. Był to jednak zarzut niesłuszny, albowiem sam Jezus szanował zwyczaje faryzejskie jednak uważał, że w preludium apokaliptycznym nie należy nadawać im zbyt dużego znaczenia. Zrozumieć jest to bardzo prosto: jeśli kobieta chcąc ratować swoje dziecko, będące gdzieś daleko, wsiądzie do autobusu i pojedzie nim bez biletu to czyn ten jest usprawiedliwiony wyższą koniecznością i pomimo naruszenia przepisów taka kobieta jest niewinna. Jeśli Jezus i jego uczniowie ratują grzeszników przed Sądem i w trakcie tej działalności czując głód złamią przepisy halachiczne dotyczące szabatu łuskając kłosy zboża, to nie są grzesznikami, ponieważ zmusiła ich do tego wyższa konieczność jak kiedyś króla Dawida:

Wtedy rzekli do niego faryzeusze: Patrz! Czemu czynią w sabat to, czego czynić nie wolno? A On im rzekł: Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy był w potrzebie i był głodny, on i ci, którzy z nim byli… jadł chleby pokładne, które wolno spożywać tylko kapłanom, a które dał również tym, którzy z nim byli? ( Mk 2, 25 – 26; zob. 2 Sam 21, 1 – 6; Kpł 24, 9 )

Te nieporozumienia wynikały z innej optyki patrzenia na wydarzenia i czas przez Ruch Jezusa i faryzeuszy. Jezus nie atakuje Tory ani tym bardziej nie zamierza zastąpić starych przykazań nowymi. Jak mówi E. P. Sanders: nie jest wbrew prawu bycie bardziej prawym od tego co wymaga prawo. Jeśli nie będziesz spoglądał pożądliwie na kobietę nie popełnisz cudzołóstwa, a jeśli nie będziesz się gniewał tym bardziej nie przestąpisz przykazania: Nie morduj ( E. P. Sanders, The Question of Uniqueness in the Teaching of Jesus, The Ethel M. Wood Lecture 15, February 1990. London: The University of London, s. 8 ). Gdyby ktoś obecnie powiedział, że jechał jakąś drogą z prędkością 60 km/h, chociaż prawo dopuszczałoby tam możliwość jazdy do 100 km/h, to w żaden sposób nie można by przecież mówić, iż ktoś złamał obowiązujący przepis drogowy. Zakaz rozwodów jest również zrozumiały gdy popatrzymy na przykład apokaliptycznej grupy z Qumran. Nadchodzący eschaton miał przywrócić moralność mitycznego Edenu. W tych legendarnych początkach JHWH stworzył mężczyznę i kobietę na swój obraz ( Rdz 1, 27 ). Sekta z Qumran zabroniła więc rozwodów odwołując się do właśnie tego fragmentu Tory:

Powinien zostać uznany za przyłapanego na cudzołóstwie dwukrotnie, jeśli bierze sobie drugą żonę, podczas gdy pierwsza wciąż żyje, gdyż zasadą stworzenia było mężczyzną i kobietą On ich stworzył ( Dokument Damasceński kol. 4, 20 – 21 ).

Ani Qumran, ani Jezus nie wprowadzili do Prawa nowego przykazania, albowiem wspólnie odwołali się do innego fragmentu Tory, który nabrał nowego znaczenia w kontekście zbliżającego się kresu historii ( Mk 10, 6 ). Jezus już antycypował przyszłe Królestwo Boże poprzez uzdrowienia i moralność. On był już kimś na podobieństwo anioła, w którego mieli przemienić się przyszli uczestnicy zmartwychwstania.

Albowiem gdy powstaną z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie w niebie ( Mk 12, 23 ).

Owszem Jezus naruszał zwyczaje żydowskiego społeczeństwa biesiadując z grzesznikami i odrzuconymi przez niektóre stronnictwa judaizmu warstwami społecznymi, ale przecież byli to zawsze Żydzi a Jego powinnością była próba przywrócenia ich do Izraela. Nie należy sądzić, że Nazarejczyk wniósł jakąś istotną rewolucję w teologii religijnej Żydów. Jezusowy wizerunek Boga jest nieskomplikowany. W przeciwieństwie do żydowskiej tradycji tytuł królewski jest używany w stosunku do Boga jedynie w przypowieściach, które nie muszą być autentyczne. Dla Jezusa Bóg to Abba lub „Ojciec”, ktoś, kto dba o polne kwiatki, ptaki i lisy oraz tych ludzi, którzy w Niego wierzą. W oczach Jezusa smutek i gniew uchodzą za zaprzeczenie Boga. Dla gromadki swych dzieci Bóg jest jak kochający pasterz, który nie szczędzi wysiłku, by znaleźć ich, jeśli błądzą, i raduje się, gdy zostaną bezpiecznie przyprowadzeni do owczarni ( Mt 18, 12 – 14; Łk 15, 4 – 7 ). Bóg Jezusa jest zapobiegliwym ojcem rodziny, świadomym potrzeb wszystkich jej członków. Jednak ten Bóg jest również wyższy nad Jezusa i wszystkie stworzenia. Jest ponad wszystkim Mistrzem, który sam decyduje o momencie nadejścia Królestwa ( G. Vermes, Kto był kim w czasach Jezusa, przeł. Katarzyna Bażyńska – Chojnacka, Piotr Chojnacki, Warszawa 2002, s. 135 ).  Nie był On jedynym w owych czasach człowiekiem, w którym widziano Mesjasza, ani też jedynym, którego interpretacja Biblii Hebrajskiej skłoniła do podkreślania miłości Bożej. Poprzedzający go faryzejski mędrzec Hillel, także uczynił miłość jednym z głównych swoich nakazów:

Hilel uczył: Bądź [jak jeden] z uczniów Aharona – kochaj pokój i podążaj za pokojem, kochaj ludzi i przybliżaj ich do Tory ( mAw 1, 12 ).

Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe. Oto cała Tora. Reszta to tylko komentarz. Idź i ucz się ( bSzab 31a ).

Nowością Jezusa był niewątpliwie nakaz miłości nieprzyjaciół ale i tu apokaliptycy byli blisko sformułowania podobnych zaleceń:

Wszelkie jarzmo uciskające i ciążące jeśli spadnie na was z powodu Pana, ścierpcie, a w ten sposób znajdziecie waszą zapłatę w dniu Sądu ( HenSłow 51, 2 ).

Gdy popatrzymy z tej perspektywy, to nie zauważamy, żadnych wskazówek, które mogłyby wskazywać, iż Jezusa od starotestamentalnych Pism oddziela jakaś przepaść. Można mówić jedynie o odległości chronologicznej, albowiem myśl żydowska ale i także idea jakiejkolwiek religii wciąż ewoluuje i zmienia się pod wpływem wydarzeń historycznych oraz wzrostu świadomości religijnej osób wywierających wpływ na daną doktrynę. Dynamika zawsze charakteryzowała religię żydowską, a w czasach Jezusa właśnie z Galilei wypłynęły dwie propozycje osiągnięcia Królestwa Bożego. Jedną z nich zaproponował Juda z Gamali wraz z faryzeuszem Sadokiem. Członkowie tego ugrupowania ( zeloci ) odmawiali płacenia podatków Rzymowi wychodząc z założenia, że tylko JHWH jest prawdziwym Królem a wolność Izrael może osiągnąć na drodze konfrontacji zbrojnej ( Wojna żydowska 2, 118, 443; Ant 18, 4 – 10, 23 – 25 ). Ruch Jezusa drogę do Królestwa Bożego widział w pozornym podporządkowaniu się władzy zwierzchniej, także i w kwestii podatkowej, a wyzwolenia oczekiwał jedynie poprzez interwencję samego JHWH, który ustanowi Królestwo sprawiedliwości i pokona wrogie siły. Herodianie z kolei nie mogli wesprzeć, ani jednych ani drugich, ponieważ po śmierci Heroda Wielkiego, którego uważali za Mesjasza ( zob. Epifaniusz, Panarion, 20, 1 ), starali się rozszerzyć wpływy dynastii herodiańskiej nad Palestyną, ale przy współpracy z władzą rzymską. Jak więc widać Galilejczyk mógł w tamtym czasie wybrać wiele rozwiązań polityczno – religijnych a sam Jezus doskonale wpisuje się w kontekst epoki, który – ze względów ideologicznych – nie zawsze jest uchwytny za pomocą tekstów Ewangelii Synoptycznych, mających tendencję do pokazywania pewnej idyllicznej perspektywy Galilei, w której to Jezus musi niczym samotny cowboy walczyć z jednolitym frontem żydostwa skierowanego przeciw Jego nowatorskim i bluźnierczym poglądom. Tymczasem Jezus był pobożnym Żydem, regularnie odwiedzającym synagogę, gdzie częstokroć korzystał z możliwości wygłoszenia homilii, aby popularyzować swoje idee ( zob. Mk 1, 21; 3, 1; 6, 2 ). Zna halachiczne przepisy faryzejskie ( zob. Q 11, 39a. 42; Mt 23, 23; Łk 11, 42; Kpł 27, 30=traktaty: Ma`aserot i Ma`aser Szeni ) i akceptuje kapłańskie prawo oczyszczeń nakazane przez Mojżesza ( Mk 1, 44, zob. Kpł 13, 49; 14, 2 – 32 ). Uczestniczy w pielgrzymkach do Jerozolimy, a próby osiągania zysków z niewątpliwą szkodą dla ubogich poprzez monopolizację handlu gołębiami i wymianę pieniędzy na Dziedzińcu Pogan, spotykają się z wyraźna dezaprobatą krewkiego Galilejczyka ( Łk 2, 41; 17, 11; 22, 7 – 8; J 7, 2. 10; Mk 11, 15 – 19 ). Swoją Ewangelię kieruje jedynie do Żydów a swoich uczniów dyscyplinuje, aby przypadkiem nie wchodzili na ziemie gojów czy też Samarytan ( Mt 10, 5 ). Paweł z Tarsu postrzega Jezusa jako Żyda pochodzącego z rodu Dawida, zrodzonego z Niewiasty, podlegającego Torze, sługę obrzezanych, który powołał dwunastu, zakazał rozwodów, a zwiastujących Dobrą Nowinę zwolnił od pracy zarobkowej. Dopiero na zdarzeniach, które wydarzyły się na końcu ziemskiego biegu dziejów Jezusa czyli Jego śmierci i zmartwychwstaniu św. Paweł buduje swoja zdumiewającą koncepcję nawracania gojów i tworzenia dzięki nim tymczasowych struktur przed spodziewanym w niedługim czasie powrotem Nazarejczyka, entuzjastycznie w owych gminach nazywanego Panem. Nie można więc twierdzić, że Jezus zerwał z judaizmem, albowiem wielokrotnie odwołuje się On do Tory, proroków a zwłaszcza Izajasza, który wydaje się być Jego ulubionym prorokiem, Psalmów a także do szeregu innych zwyczajów, które weszły w tradycję dopiero w epoce międzytestamentalnej. Pozytywnymi bohaterami są dla Jezusa postacie proroków Eliasza i Elizeusza, król Salomon, Niniwici oraz Królowa Południa. Wszyscy ci bohaterowie wokół, których społeczność żydowska wytworzyła wiele fantazmatów pochodzą z tekstów Starego Testamentu. Próby odczytania przesłania Jezusa bez odwołań do Biblii Hebrajskiej oraz do literatury międzytestamentalnej są skazane na porażkę, a skoro tak to nie można w żadnym wypadku wyprowadzać kategorycznego stwierdzenia jakoby Jezus nie był kontynuatorem idei judaizmu zawartych w ST. Przecież uważał On, że cały ST oczekiwał właśnie na Niego:

Zaprawdę powiadam wam: wielu proroków i królów chciało widzieć, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i słyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli ( Ewangelia Galilejska Q 10, 24 ).

Sam postrzegał ich męczeństwo w perspektywie deuteronomistycznej jako proroków zabitych przez naród, który wezwali do opamiętania:

Biada wam, bo budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zabili. Świadczycie przeciwko sobie, że jesteście synami tych, którzy zabili proroków. Dlatego powiedziała Mądrość: Wyśle do nich proroków i apostołów, a spośród nich niektórych zabiją i będą prześladować ( Ewangelia Galilejska Q 11, 47 – 49 ).

Jezus uważając się za ostatecznego proroka nie mógł zaprzeczać swoim poprzednikom, albowiem wtedy Jego władza mogłaby być również zakwestionowana. Jezus opierał się na przeświadczeniu, że On już zamyka objawienie, uznając jednak poprzedzające go ostrzeżenia proroków za posłannictwo zlecone przez samego Boga. Dał temu wyraz w Przypowieści o Dzierżawcach Winnicy:

Pewien szlachetny człowiek miał winnicę i wynajął ją rolnikom, aby mu ją uprawiali i aby otrzymywał swój owoc od nich. Wysłał swego sługę, aby rolnicy dali mu owoc z winnicy. Oni pochwycili jego sługę, zbili go i o mało nie zabili. Sługa wrócił i powiedział to swemu panu. Rzekł pan: „Może nie poznałeś ich”. Wysłał innego sługę do rolników winnicy. Zbili również tego drugiego. Wtedy pan wysłał swego syna i rzekł: „Może będą mieli respekt dla mego syna”. Gdy rolnicy dowiedzieli się, że on jest dziedzicem winnicy, pochwycili go i zabili. Kto ma uszy, niech słucha. Rzekł Jezus: „Pokażcie mi kamień, który odrzucili budujący. To jest kamień węgielny” ( Ewangelia Tomasza 65 – 66; par. Mt 21, 33 – 42 ).

Dochodzimy do meritum sprawy: Jezus do judaizmu wnosi samego siebie – to od stosunku do Jego orędzia zależy zbawienie Izraela.

Do każdego, kto przyzna się do Mnie wobec ludzi, przyzna się Syn Człowieczy wobec aniołów Bożych. Tego zaś, kto zaprze się Mnie wobec ludzi, zaprę się i Ja wobec aniołów ( Ewangelia Galilejska Q 12, 8 – 9 ).

Sprawa została postawiona jasno; jeśli ktokolwiek w życiu doczesnym zaprze się Jezusa spotka się z tym samym z Jego strony w trakcie nadchodzącego Sądu Bożego na którym sam Nazarejczyk będzie kwalifikowanym świadkiem, działającym z ramienia JHWH. Dr M. Szostak podkreśla właśnie rolę lidera w działalności sekt apokaliptycznych:

W moim przekonaniu – wyjaśnia badacz – kwestia charyzmy i jej psychologiczna charakterystyka wydaje się kluczową i niezwykle ciekawą w kontekście omawianych sekt o charakterze apokaliptycznym, bowiem niemal każda z osobowości, która potrafiła podporządkować sobie mniejszą lub większą grupę ludzi, z pewnością tego typu charyzmę posiadała. Biorąc pod uwagę dodatkowo czynnik całkowitej niemal władzy nad psychiką wiernych, posuniętą do tego stopnia, że lider danej grupy był w stanie doprowadzić swoich wiernych do aktu zbiorowej samozagłady, z pewnością możemy mówić o określonej rodzaju charyzmie – wyjątkowości tego typu osobowości, pomimo, a może właśnie ze względu na to, że w celu realizacji swoich zamierzeń naruszyli określone społeczne tabu, łamiąc normy poprawności religijnej, obyczajowej ( np. seksualnej ), a coraz częściej także prawnej. Pomimo tego, że oddziaływania takich osobowości prowadzą w swojej konsekwencji do zniszczenia norm wartości, godząc we wcześniejsze poglądy swoich ofiar, stają się ich bezwarunkowymi autorytetami religijnymi, moralnymi, prawnymi, a nawet często również i najbliższymi osobami ( najlepszymi przyjaciółmi ) – taki wniosek można by wysnuć na podstawie wywiadów, obserwacji i rozmów przeprowadzonych z zaangażowanymi członkami niektórych Nowych Ruchów Religijnych ( Szostak, s. 187 ).

Lider danej grupy musi podkopać poprzednie wartości i aksjomaty, aby on wszedł w ich miejsce. W judaizmie czasów I w. po Chr. nadrzędna wartością dla Żydów była rodzina nic więc dziwnego, że Jezus uderzył najmocniej właśnie w nią. Jako wzór podał swój własny przykład:

Wtedy przyszli matka i bracia jego, a stojąc przed domem, posłali po niego i kazali go zawołać. A wokół niego siedział lud. I powiedzieli mu: Oto matka twoja i bracia twoi, i siostry twoje są przed domem i poszukują ciebie. I odpowiadając, rzekł im: Któż jest matką moją i braćmi? I powiódł oczyma po tych, którzy wokół niego siedzieli, i rzekł: Oto matka moja i bracia moi, ktokolwiek czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą, i matką ( Mk 3, 31 – 35; par. Mt 12, 46 – 50; Łk 8, 19 – 21 ).

Przekaz i lekcja była niesamowita: dla Jezusa z Nazaretu Jego matką mogła być jakakolwiek pobożna kobieta z audytorium. To samo zalecał swoim uczniom i naśladowcom, zresztą jest to charakterystyczne prawie dla wszystkich sekt apokaliptycznych, ponieważ najczęściej rodzina jako podstawowa komórka społeczna stoi na straży tradycji i niechętnie przyjmuje nowinki. Każdy zatem szanujący się lider Nowego Ruchu Religijnego ( NRR ) musi przeciwstawić nową rodzinę duchowo – religijną starej rodzinie opartej na więzach krwi.

Ten, kto nie żywi nienawiści wobec swojego ojca i swej matki, jak ja, nie będzie moim uczniem ( Ewangelia Tomasza 101; par. Q: Mt 10, 37// Łk 14, 26 ).

Kto nie znienawidził swego ojca i swej matki, nie będzie moim uczniem; i kto nie znienawidził swych braci i swych sióstr, nie dźwiga swego krzyża tak, jak ja, nie będzie mnie godnym ( Ewangelia Tomasza 55; par. Mt 10, 37 n; 16, 24 ).

Nie oznacza to, że rozumiano te wskazówki literalnie, chodzi w nich o przemianę własnej osobowości ( self – transformation ), aby być w stanie przeciwstawić się nawet własnej rodzinie, gdy stanie nam ona na drodze do NRR. Kandydat na członka NRR musi pozostawić poprzednie wartości i nawet jeśli tradycyjny przekaz mówił mu o potrzebie założenia rodziny jako kluczowej konstrukcji społecznej to w nowej tymczasowej etyce przed sądowej taki wymóg już niekoniecznie jest potrzebny, a może on być nawet uciążliwy. Nie ma on również większego sensu, ponieważ już niedługo i tak nie będzie on miał znaczenia – wszyscy staną się podobni aniołom. NRR łamie więc reguły rodzinne i seksualne. Zarówno w Qumran jak i w Ruchu Jezusa przedkładano inne wartości stare pozostawiając niejako za sobą:

Wtedy odpowiadając mu Piotr rzekł mu: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za tobą; cóż za to mieć będziemy. A Jezus rzekł im: Zaprawdę powiadam wam, że wy, którzy poszliście za mną, przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na tronie chwały swojej, zasiądziecie i wy na dwunastu tronach i będziecie sądzić dwanaście pokoleń izraelskich. I każdy kto by opuścił domy albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo dzieci, albo rolę dla imienia mego, stokroć tyle otrzyma i odziedziczy żywot wieczny. A wielu pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi ( Mt 19, 27 – 30 ).

Co obiecuje Jezus w zamian? Opuszczenie swoich dzieci czy też rodziców na pewno nie było czymś przyjemnym. Przede wszystkim obiecuje nową rodzinę w obrębie Ruchu, ale największy akcent spoczywa na nagrodzie wiecznej i związanej z nią wysokim stanowiskiem, które zamieni ostatnich w pierwszych. Nie można zapominać, że NRR o barwach apokaliptycznych zazwyczaj zwracają się do warstw społecznych najbardziej zainteresowanych rewolucyjnymi zmianami. Ludzie chorzy umysłowo, trędowaci, wykonujący zawody o złej opinii, lud ziemi (am ha’aretz ), nędzarze czy też osoby potrzebujące przewodnika są podstawowymi elementami zasilającymi na samym początku tego typu ugrupowania quasi – religijne. Dopiero z czasem w takich ruchach pojawiają się osoby z większym zapleczem intelektualnym i finansowym wykorzystując częstokroć tych ludzi do promowania swoich własnych poglądów teologicznych i obrony swoich własnych interesów. Tym bardziej, że ludzie ci pomimo takiego ogromu wyrzeczeń nadal w jakiś sposób czują respekt dla możnych tego świata. Autor Listu Jakuba ostrzega swoich biednych wyznawców przed honorowaniem na zgromadzeniach osób z sygnetami we wspaniałych szatach, ostrzegając, aby nie czynić żadnych różnic wynikających z zamożności ( Jk 2, 1 – 9 ). Sam taki apel nie odniósłby zapewne skutku gdyby nie złowieszcze napomnienie:

Nad tym, który nie okazał miłosierdzia, odbywa się sąd bez miłosierdzia, miłosierdzie góruje nad sądem ( Jk 2, 13 ).

To nie bogacze mają odziedziczyć Królestwo ale ubodzy i nędzarze:

Czyż to nie Bóg wybrał ubogich w oczach świata, aby byli bogatymi w wierze i dziedzicami Królestwa, obiecanego tym, którzy go miłują? ( Jk 2, 5 ).

Tak ciężkie warunki zbawienia powodują, że nie ma zbyt wielu chętnych do takich poświęceń. Pomimo to Jezus uspokajał nastroje:

Nie bój się, maleńka trzódko! Gdyż upodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo. Sprzedajcie majętności swoje, a dawajcie jałmużnę ( Łk 12, 32 – 33n ).

Życie w takim napięciu finansowym i eschatologicznym jest tylko wtedy możliwe, jeżeli ufa się, że koniec i obiecana nagroda nastąpi niebawem. Zauważa się to we współczesnych ruchach apokaliptycznych ( adwentyzm, Świadkowie Jehowy ), ale i w przeszłych ( Qumran, Sitz im Leben Henocha Etiopskiego, Ruch Jezusa, Nazarejczycy, Ruch Pawła z Tarsu ). Jezus wielokrotnie składa przyrzeczenia sugerujące już bliskie nastanie Królestwa:

I mówił im: Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z tych co tu stoją, nie zaznają śmierci, zanim nie ujrzą Królestwa Bożego, nadchodzącego w mocy ( Mk 9, 1 ).

Aby zażądano od tego pokolenia krwi wszystkich proroków wylanej od założenia świata, (…). Tak, mówię wam, zażądają od tego pokolenia ( Ewangelia Galilejska Q 11, 50 – 51 ).

Zaprawdę powiadam wam: Zanim zdążycie obejść miasta Izraela, Syn Człowieczy przyjdzie ( Mt 10, 23 ).

To powoduje, że z łatwością znosi się każdy kolejny dzień, albowiem którykolwiek z nich może w każdej chwili przynieść bajeczną odmianę. Świat jednak idzie dalej, a im dłużej dany człowiek przebywa w danym Ruchu popada w pułapkę z której nie ma już potem wyjścia. Bliscy zazwyczaj po pewnym okresie godzą się z szaleństwem syna, córki, męża czy też ojca i starają się sensownie ułożyć sobie życie na tym łez padole. Po pewnym okresie członek sekty nie ma już więc do czego wracać – pozostaje mu tylko NRR. Co następuje w ugrupowaniu gdy spodziewana sekwencja wydarzeń mająca zakończyć się jakimś nadnaturalnym zdarzeniem nie nadchodzi? Czy dany NRR na skutek działań odśrodkowych rozpada się lub też dochodzi w nim do regresu a następnie upadku? Nic bardziej mylnego!

Jednakże warto zwrócić uwagę – mówi dr Szostak – na psychologiczny mechanizm, który powstaje w takich formacjach, gdy przepowiednie „naszego proroka” się również nie spełniają, wtedy z reguły dochodzi do zupełnie nieoczekiwanych zachowań członków sekt. Ich więź grupowa ( wydawałoby się ) powinna zostać zerwana lub znacznie osłabiona z powodu samokompromitacji lub doprowadzić do dyskredytacji nauk jej lidera. Dzieje się z reguły dokładnie odwrotnie ( Szostak, s. 188 ).

Mechanizmem tym zajął się światowej klasy psycholog R. Cialdini w dziele pt.: Wywieranie wpływu na ludzi ( Gdańsk 1994 ), w której przekonuje, że po takim chybionym proroctwie sektom pozostaje najczęściej tylko jedna droga: zastąpić dowody fizyczne dowodami społecznymi. Wiernym ciężko jest opuścić ugrupowanie, ponieważ bardzo często wcześniej przeszli tzw. praktyki transgresyjne, które za pomocą terapii szokowej zburzyły u nich poprzedni system wartości.

Do drugiego zaś rzekł: Pójdź za mną! A ten rzekł: Pozwól mi najpierw odejść i pogrzebać ojca mego. Odrzekł mu: Niech umarli grzebią umarłych swoich, lecz ty idź i głoś Królestwo Boże. Powiedział też inny: Pójdę za tobą Panie, pierwej jednak pozwól mi pożegnać się z tymi, którzy są w domu moim. A Jezus rzekł do niego: Żaden, który przyłoży rękę do pługa i ogląda się wstecz, nie nadaje się do Królestwa Bożego ( Łk 9, 59 – 62 ).

Kandydat nie mógł nawet myślami wracać do poprzedniego świata, który miała spotkać zagłada. Największą wartością jest magiczne słowo basileia i tylko ono nadaje właściwy sens wszystkim działaniom. Celem misji Jezusa nie było założenie nowej religii – temu problemowi należy się przyjrzeć szczegółowo – ale skierowanie myśli człowieka ku panowaniu Boga jako przyszłej rzeczywistości i entuzjastyczna chęć przyspieszenia tego panowania z kompletnym brakiem zainteresowania kwestiami doczesności. Wzorem dla uczniów Jezusa miały pozostać kruki i lilie:

Spójrzcie na kruki, że nie sieją ani żną, nie mają spichlerza ani składnicy, a jednak Bóg żywi je; o ileż więcej wy jesteście warci niż ptaki!… Spójrzcie na lilie – ani nie przędą, ani nie tkają, a powiadam wam: Nawet Salomon w całym swoim bogactwie nie był tak przyodziany, jak jedna z nich…Więc i wy nie pytajcie o to, co będziecie jeść i co będziecie pić, i nie martwcie się przedwcześnie…szukajcie Królestwa jego, a tamto będzie wam dodane ( Łk 12, 24. 27. 29. 31; par. Mt 6, 25 – 26; Papirus Oxyrhynchos 655 linie 1 – 13; Ewangelia Tomasza 36 ).

W jaki jednak sposób to uskuteczniać w świecie w którym trzeba płacić podatki obowiązkowe, a chociażby na Świątynię w Jerozolimie? Pomimo iż Jezus uważa, że podatek ten nie powinien dotyczyć Żydów, płaci go na sposób lilii i kruków polecając Kefasowi:

Ale żebyśmy ich nie zgorszyli, idź nad morze, zarzuć wędkę i weź pierwszą złowioną rybę, otwórz jej pyszczek, a znajdziesz stater; tego zabierz i daj im za mnie i za siebie ( Mt 17, 27 ).

To nie jest świat w którym obowiązują jakiekolwiek rozsądne reguły – to preludium apokaliptyczne – świat stanął na głowie i wszystko stało się możliwe. Należy porzucić pracę, dom, a swój majątek rozdać ubogim i przemierzać kraj bez trzosu, torby, laski i sandałów z radosnymi wieściami o nadchodzącym Królestwie ( Mk 6, 7 – 13; Łk 10, 2 – 12 ). W tym krótkim okresie przed Kosmicznym Świtem, Bóg zatroszczy się o swoich uczniów, w taki sam sposób, w jaki dba o ptactwo i roślinność.

W modlitwie Ojcze nasz Jego uczniowie mieli zanosić modlitwy, tylko o taką ilość chleba, która po prostu pomoże przetrwać kolejny dzień, dzień w którym zawsze mogła przecież objawić się basileia.

W służbie Jezusa Bóg rozpoczął swe eschatologiczne panowanie – panuje wśród biednych, poniżonych i wzgardzonych. „Nie ma bardziej doniosłego stwierdzenia o charakterze religijnym w kontekście judaizmu”. Niegodne życie biednych jest przeciwne Bożym celom i Jezus miał położyć temu kres ( D. J. Bosch, Oblicza misji chrześcijańskiej. Zmiana paradygmatu w teologii misji, przeł. Małgorzata Staniewska. Ryszard Słapik, Katowice 2010  s. 36 ).

Teraz należy zająć się kolejna frapującą kwestią: czy to Królestwo pogardzanych i poniżonych to nowa religia o charakterze sekciarskim czy tez ruch parareligijny o charakterze pokutniczym, pozostający czymś na obrzeżach judaizmu? Należy z całą stanowczością stwierdzić, że wierzenia Jezusa dają się pogodzić z podstawowymi założeniami Jego macierzystej religii, a elementy, które wprowadził Nazarejczyk jedynie wzbogacały system religijny obszaru na którym działał Jezus. Podkreślmy także i to, że specyfiką judaizmu I w. po Chr. nie był rygoryzm doktrynalny, a więc Ruch Jezusa w swoich początkach był jedynie wierzeniem parareligijnym. Członek Jego Ruchu mógł uczestniczyć we wszystkich żydowskich wydarzeniach kultowych i nie był heretykiem. Jezus nie był rewolucjonistą, który zamierzałby w jakikolwiek sposób naruszyć panujące w judaizmie status quo. Owszem, miał pretensję do uczynków faryzeuszy, ale nie do zakresu ich władzy religijnej, którą uznawał – a zatem nie był On w jakimkolwiek stopniu żydowskim odmieńcem czy też heretykiem:

Wtedy Jezus przemówił do ludu i do uczniów swoich tymi słowy: Na mównicy Mojżeszowej zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Wszystko więc, cokolwiek by wam powiedzieli, czyńcie i zachowujcie, ale według uczynków ich nie postępujcie ( Mt 23, 1 – 3 ).

Orędzie Jezusa było odbierane przez część Żydów bardzo entuzjastycznie, w tamtym czasie znaczna część Żydów oczekiwała Mesjasza, który miał ustanowić Królestwo Boże i wyzwolić naród spod okupacji rzymskiej. Nazarejczyk był zwolennikiem pokojowego apokaliptyzmu, Królestwo to miał ustanowić Bóg, a nie powstanie zbrojne. Oczywiście takie pokojowe oczekiwania mogły wyrwać się spod kontroli, a tłum mógł skierować je w innym niekoniecznie nieszkodliwym kierunku. Zdawał sobie z tego sprawy i sam Jezus:

A niektórzy faryzeusze z tłumu mówili do niego: Nauczycielu, zgrom uczniów swoich. I odpowiadając, rzekł: Powiadam wam, że jeśli ci będą milczeć, kamienie krzyczeć będą ( Łk 19, 39 – 40 ).

Pomimo, iż Jezus rzadko wypowiadał się na tematy polityczne ( Łk 13, 32 ), był odbierany jako jeden z uczestników żydowskiej debaty właśnie politycznej.

[Nauczyciel] z Galilei i grupa prostych, nieokrzesanych rybaków dokonali przewrotu w dobrze zorganizowanym i ułożonym społeczeństwie. Ujawnili się publicznie ze zdumiewającym stwierdzeniem, że Jezus jest wcieleniem i wyrazem Bożej obecności wśród ludzi i że to dopiero początek, bo będzie jeszcze coś więcej. Druga z kolei intencja wyrażona w Modlitwie Pańskiej, czyli „Przyjdź Królestwo Twoje”, jest zatem wyrazem buntu, „działaniem wywrotowym” ( por. tytuł publikacji Crosbyego ). Właśnie w ten sposób władze postrzegały służbę Jezusa – jako działalność wywrotową. Dlatego nie mogła być tolerowana. Jezus musiał wydawać się władzy niebezpieczny politycznie, a władza czuła to wyraźniej niż sami Jego naśladowcy. W końcu został ukrzyżowany z powodu swych postulatów, które zinterpretowano jako żądania polityczne. Tak widziały to zarówno władze Imperium, jak i dostojnicy żydowscy [ choć różne tego były przyczyny ] ( Bosch, s. 42 – 43 ).

Nie była to sekwencja zdarzeń przewidywana przez Jezusa. Był On optymistą i bezgranicznie ufał Bogu, a to powodowało, że widział On na horyzoncie możliwość pozytywnego zakończenia swojej misji. Jerozolima jednak rządziła się swoimi prawami. Kontrolę nad miastem utrzymywali Rzymianie, a z okazji Pesach z powodu zagrożenia rozruchami w stolicy Judei przebywał wraz z wojskiem ówczesny prefekt Poncjusz Piłat. Kajfasz, który był wtedy arcykapłanem starał się utrzymywać dobre stosunki z Rzymem i zważał na każdą możliwość, z której mogłyby wyniknąć jakieś rozruchy. Awantura na Dziedzińcu Pogan nie pomogła Jezusowi, który zwrócił na siebie uwagę najwyższych władz religijnych i politycznych. Nazarejczyk stał się ściganym, a w Jerozolimie mógł pojawiać się jedynie potajemnie ( Mk 14, 13. 17 ). Pomimo to utrzymał swoją optymistyczną perspektywę składając w trakcie Sederu zdumiewającą przysięgę:

Zaprawdę powiadam wam, nie będę już odtąd pił z owocu winorośli, aż do owego dnia, gdy go będę pił na nowo w Królestwie Bożym ( Mk 14, 25 ).

Słusznie zwrócono uwagę, że przyrzeczenie to byłoby bezsensowne jeśli Nazarejczyk myślałby, że za chwilę umrze. Nie, On nadal wierzył, że Bóg wyratuje go z opresji i ustanowi Królestwo. Dlatego też zaraz po tych słowach udał On się w miejsce, które w myśl przepowiedni proroka Zachariasza miało być głównym punktem przyszłej teofanii ( Za 14, 4; zob. Wojna żydowska 2, 261; Ant 20, 171 ). A gdy odśpiewali hymn, wyszli na Górę Oliwną ( Mk 14, 26 ). To na tej Górze Jezus zmagał się ze swoim przeznaczeniem. Noc jednak nieubłaganie upływała a Bóg milczał. Można założyć, że Jezus – nie bez oporów – pogodził się ze swoja śmiercią i być może nadał jej w tym momencie znaczenie ekspiacyjne:

I mówił: Abba, Ojcze! Ty wszystko możesz, oddal ten kielich ode mnie; wszakże nie co Ja chcę, ale co Ty ( Mk 14, 36 ).

Za dni swego życia w ciele zanosił On z wielkim wołaniem i ze łzami modlitwy i błagania do tego, który go mógł wybawić od śmierci ( Hebr 5, 7 ).

Wierzymy, że został wysłuchany i nastąpiło wydarzenie paschalne.

Ewolucja obrazu Boga w Starym Przymierzu

Mówienie o braku nawet „ociupinki dobra” w Bogu Starego Testamentu jest niesprawiedliwym i krzywdzącym uogólnieniem. W refleksjach tego uzupełniającego wpisu szukam dobrych i przyjaznych rysów obrazu Boga w Biblii Hebrajskiej. Ten obraz mieni się różnymi kolorami ludzkiej wrażliwości autorów biblijnych. Jest w nim wiele projekcji czysto ludzkich uczuć i wyobrażeń. Jest także wyraźna ewolucja przekonań i poglądów. 

Wielu chrześcijan uważa, że księgi Biblii Hebrajskiej z jej wizją Boga gniewnego i surowego są nie do pogodzenia z nauką Jezusa. Tak sądził już ongiś między innymi Marcjon, kiedy odrzucał „złego Boga” Starego Testamentu. Trzeba wszakże pamiętać, że przesłanie Biblii podlegało ciągłemu rozwojowi. Pierwotne opowieści o dziejach Izraela powstawały pośród prymitywnego jeszcze ludu, pojmującego Boga na sposób plemiennego i gniewnego bóstwa.

Bóg plemienny, obrońca narodu wybranego

Nie sposób pominąć krwawych opowieści o Bogu w księgach historycznych Starego Testamentu. Są to rzeczywiście teksty okrutne i przerażające. Wiele z nich mówi o nakazie Boga, aby Izraelici bezlitośnie tępili podbijaną ludność Kanaanu, zabijając przede wszystkim mężczyzn. Czasem był to nakaz oszczędzenia jedynie kobiet, dzieci i trzód, traktowanych jako łup na wrogach (zob. Pwt 2,31-34; Joz 7,16; 10,40; 20,13-14). Lepszy już wtedy był los kamienia, drzewa lub zwierzęcia niż człowieka! Za nieposłuszeństwo boskim nakazom trzeba było ponieść karę (zob. 1 Sm 15, 3.10-26).

Bibliści wyjaśniają, że są to jedynie późniejsze interpretacje, inspirowane prymitywną jeszcze wizją Boga plemiennego. Trzeba tego rodzaju teksty rozumieć jako swoisty epos stworzony przez człowieka. Wewnętrznie wzburzony Orygenes pisał przed wiekami: „Wstydzę się powiedzieć i przyznać, że Bóg nadał takie prawa. Bo wtedy bardziej szlachetne i bardziej rozumne są prawa ludzkie, na przykład Rzymian, Ateńczyków, Lacedemończyków” (In Leviticum VII,5). Nie rozwodzę się nad tą sprawą, gdyż pisałem już kiedyś w blogu na ten temat.

Nakazy Prawa Mojżeszowego i tablice przykazań stopniowo przygotowywały jednak ludzi w ciągu mijających stuleci – pod wpływem nowych doświadczeń – do przyjęcia bardziej zróżnicowanej i wznioślejszej nauki proroków, a potem Jezusa, który kontynuował ich posłannictwo. Już Psalmista przeczuwał, że „Pan jest łaskawy i miłosierny, nieskory do gniewu i pełen litości. Pan jest dobry dla wszystkich, a Jego miłosierdzie przepełnia wszystko, co stworzył” (Ps 145,8-9). Zachęcał do sławienia takiego Boga: „Wysławiajcie Pana, bo jest dobry, bo Jego łaska trwa na wieki” (Ps 107,1; por. Ps 22,28; 86,9). Myśl ta powraca z wielką sugestywnością w Lamentacjach Jeremiasza: „Nie wyczerpała się litość Pana (JHWH), miłość nie zgasła. Odnawia się ona co rano; ogromna jest Twa wierność” (Lm 3,22-23).

Uważna medytacja nad tekstami Biblii pozwala dostrzec wyraźny POSTĘP W DOJRZEWANIU LUDZKIEJ MYŚLI O BOGU. Autorzy ksiąg późniejszych dokonywali rewizji wcześniejszych poglądów i dopełniali je. Różne wyobrażenia o Bogu w poszczególnych Księgach istnieją obok siebie i NIE PODDAJĄ SIĘ PRÓBOM HARMONIZACJI (widać to także w prezentacji Anny Connolly). W PIERWOTNEJ ŚWIADOMOŚCI LUDZI BYŁ TO BÓG PLEMIENNY, OBROŃCA NARODU WYBRANEGO, gniewny Mściciel (Goel) interweniujący w jego dzieje, karzący i odpłacający za niewierność.

Proces rozumienia pogłębia się w Księgach mądrościowych i prorockich. Umacnia się świadomość, że Najwyższa Istota to Bóg jedyny, który stworzył świat i jest Bogiem wszystkich ludzi. Izraelici zdali sobie sprawę, że On jest wszechobecnym Duchem, nie ograniczonym do jednego miejsca i czasu. Sugeruje to samo hebrajskie słowo „ruah” oznaczające wiatr, tchnienie i ducha.

Bóg-Duch to źródło życia. Jest potrzebny jak powietrze, którym oddychamy, lecz tajemniczy i niewidzialny jak siła wiejącego wiatru. „Kto baczy na wiatr, nie będzie siał, a kto na chmury patrzy, nie będzie zbierał. Jak nie wiesz, którą drogą duch wstępuje w kości, co są w łonie brzemiennej, tak też nie możesz poznać działania Boga, który sprawia wszystko” (Koh 11,4-5). Nic dziwnego, że według IV Ewangelii Jezus mógł mówić do Nikodema, iż „to, co się narodziło z Ducha, jest duchem”, gdyż „wiatr wieje, gdzie chce i słyszysz jego szum, ale nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd odchodzi” (J 3,6.8). Kobieta samarytańska usłyszała przy studni Jakuba jeszcze więcej: „Bóg jest Duchem i Jego czciciele powinni Go czcić w Duchu i prawdzie” (J 4,24).

Bóg jedynie srogi i gniewny?

W Księgach Starego Testamentu często mowa jest o gniewie Boga. Nie należy go pojmować na sposób czysto ludzki jako irracjonalną utratę samokontroli, chęć karania, odpłaty i zemsty. Gniew Boga jest przejawem Jego miłości i troski o los ludzi, aby nie ulegali złu (zwraca na to uwagę Robert Rynkowski, odwołując się do poglądów żydowskiego myśliciela Abrahama J. Heschela). Kiedy grzeszni ludzie nawracają się i zmieniają swoje postępowanie, GNIEW USTAJE, gdyż nie jest wyrazem najgłębszej natury Boga. Nie jest celem sam w sobie, lecz ŚRODKIEM SŁUŻĄCYM UPOMNIENIU I NAWRÓCENIU. Dlatego natychmiast ustaje, gdy ten cel zostaje osiągnięty. Gniew Boga ma zawsze charakter przejściowy, warunkowy, nie destrukcyjny, poddany Jego zbawczej woli: „Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu (…), albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem (…), i nie przychodzę, żeby zatracać” (Oz 11,9).

Tylko miłość Boga jest wieczna. Sytuacja i akt gniewu przemijają. Teksty biblijne pokazują, że GNIEW I MIŁOSIERDZIE BOGA SĄ NIEROZŁĄCZNE. Związek ten znalazł szczególnie mocny wyraz w Księdze Izajasza: „W przystępie gniewu ukryłem przed tobą na krótko swe oblicze, ale w miłości wieczystej nad tobą się ulitowałem, mówi Pan (JHWH), twój Odkupiciel” (Iz 54,8). Stąd zrozumiała jest prośba proroka Habakuka: „Usłyszałem , o Panie, Twoje orędzie, uląkłem się, o Panie, Twego dzieła. (…) W czasie niepokojów pomnij na swą litość!” (Ha 3,2). Kto odważyłby się powiedzieć, że Bóg jest gniewem?

Księga Izajasza ukazuje nie tylko Boga gniewnego i karzącego, ale również jako miłującego Ojca, którego dobroć obejmuje wszystkich ludzi. Prorok przepowiadał, że kiedyś wszyscy ludzie będą oddawać cześć Bogu (zob. Iz 40,3-5). Nastanie trwały pokój w świecie ludzi i w przyrodzie (zob. Iz 11,6-9). Nie będzie już wojen (zob. Iz 2,2-4) i wszyscy cieszyć się będą na końcu czasów obecnością Boga zapraszającego wszystkich na ucztę mesjańską (zob. Iz 25,6).

Niezwykła to obietnica w swoim obrazowym pięknie i uniwersalizmie. To wyraz troski Boga o całość stworzenia! Potrzeba tylko jednego – nawrócenia serca.

„Zedrze On na tej górze zasłonę zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody; raz na zawsze zniszczy śmierć. Wtedy Pan Bóg otrze łzy z każdego oblicza (…) I powiedzą w owym dniu: Oto nasz Bóg, Ten, któremu zaufaliśmy, że nas wybawi; oto Pan, w którym złożyliśmy naszą ufność; cieszmy się i radujmy z Jego zbawienia!” (Iz 25,7-9).

„Nawróćcie się do Mnie, by się zbawić, wszystkie krańce świata, bo Ja jestem Bogiem, i nikt inny! (…) Tak, przede Mną się zegnie wszelkie kolano, wszelki język na Mnie przysięgać będzie, mówiąc: Jedynie u Pana jest sprawiedliwość i moc. Do Niego przyjdą zawstydzeni wszyscy, którzy się na Niego zżymali” (Iz 45,22-24).

To prawda, że liczne teksty w Piśmie Świętym wywołują obraz Boga jako Sędziego. Mówią o tym różni autorzy biblijni. Będąc tylko ludźmi czuli przed Bogiem brzemię win i ludzkiej niegodności. Widzieli w Nim sprawiedliwego Sędziego w obliczu niesprawiedliwości panującej w świecie. Nie wykluczone, że często mamy do czynienia z projekcją ludzkich uczuć na obraz Boga. Sami czując swoją grzeszność i osądzając siebie chętnie myślimy także o Bogu osądzającym ludzkie czyny. 

Proces dojrzewania i korygowania ludzkiego myślenia o Bogu

Mistrz z Nazaretu ogłosił w Kazaniu na Górze, że nie chce unieważnić Prawa lub Proroków, „ale dopełnić” (Mt 5,17). Uczył ludzi czynienia dobrze. Ukazywał obraz Boga miłosiernego: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz niebieski jest miłosierny” (Ewangelia Galilejska Q 6,36; Łk 6,36!). TO NIE SAM BÓG SIĘ ZMIENIŁ, LECZ LUDZKA ZDOLNOŚĆ POJMOWANIA GO OSIĄGNĘŁA WYŻSZY STOPIEŃ DOJRZAŁOŚCI. Przyczyniła się do tego Dobra/Radosna Nowina głoszona przez Jezusa.

W świetle całościowego obrazu Pisma BÓG JEST PRZYJAZNY, nie wyrządza nikomu krzywdy. Pragnie tego, co dla człowieka najlepsze i potrafi w pełni urzeczywistnić swoje dobroczynne zamysły. Jest tak bliski i niezbędny jak powietrze, którym oddychamy. Miłuje wszystkich w sposób wręcz zdumiewający. Jak inaczej pojąć wstrząsającą prawdę o wcieleniu, życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa? Wcielenie zespoliło Go na zawsze z ludźmi więzami solidarności głębszej niż się domyślamy i przeczuwamy. Przeświadczenie to stanowi sam rdzeń wiary chrześcijańskiej. Nasze ludzkie losy są zespolone z losem Tego, który będąc Synem Bożym, jak głosi Credo, stał się Człowiekiem. Wszystko to kieruje nasze spojrzenie ku przyszłości i budzi nadzieję na ocalenie wszystkich.

Opierając się na świadectwie Biblii często sławimy miłość, dobroć i miłosierdzie Boga. Wiele wyobrażeń o Nim zdaje się jednak przeczyć istnieniu takiego Boga. Wielu wierzących wyobraża Go sobie jako najwyższego Stróża moralności, który nagradza dobro i karze zło. Gdyby Bóg był tylko takim wszechwiedzącym buchalterem ludzkich czynów, to jaki sens miałoby sławienie Jego dobroci i miłosierdzia?

Zrozumiałe są dlatego reakcje ludzi wrażliwych, którzy potrafią wyrażać swoje współczucie dla grzeszników najbardziej nawet zatraconych w swoim człowieczeństwie. Gdyby to od nich zależało, gotowi byliby przebaczyć, w duchu Ewangelii, największym nawet winowajcom i pragnąć ich zbawienia. Każdy z nich mógłby powiedzieć: „Jeżeli Bóg ma mniej miłości, miłosierdzia i przebaczenia niż człowiek, jeżeli dopuszcza wieczną karę za doczesne winy – to nie chcę mieć nic wspólnego z takim Bogiem!” I nie byłby to Bóg, którego Jezus nazywał Ojcem.

Nie byłby to Bóg proroków, miłujący, sprawiedliwy, gniewający się na krótko i przebaczający, pełen współczucia dla ludzkiej nędzy. Nie byłby to Bóg myślącego chrześcijanina, który jest świadom tego, kto obdarzył go zdolnością myślenia. On sam, nasz Bóg, stale zaprasza do posługiwania się światłem rozumu i wiary: „Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! – mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby były czerwone jak purpura, staną się [białe] jak wełna” (Iz 1,18).

Macierzyńskie oblicze Boga

W świetle wypowiedzi Pisma, Bóg nie jest ani rodzaju męskiego, ani żeńskiego. Przekracza On wszelkie zróżnicowanie płci. Biblia daje wyraz tej transcendencji. Z jednej strony mówi o Bogu jako Ojcu, z drugiej natomiast przypisuje Mu równocześnie pewne rysy macierzyńskie. Ukazuje pewne cechy, które w świecie ludzkim odpowiadają męskości i kobiecości. Bóg objawiony słowami Pisma jest Bogiem czułym i pełnym litości, podobnym zarówno do czułego Ojca (Ps 103,13; Iz 63,16), jak i czułej matki. Głosy proroków są w tym względzie szczególnie wyraźne. Ileż w nich czułych słów, porównań i gestów:

Czy Efraim nie jest dla Mnie drogim synem lub wybranym dzieckiem? Ilekroć bowiem się zwracam przeciw niemu, nieustannie go wspominam. Dlatego się skłaniają ku niemu moje WNĘTRZNOŚCI; muszę mu okazać MIŁOSIERDZIE! (Jr 31,20).

Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem (…). Pociągałem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich JAK TEN, CO PODNOSI NIEMOWLĘ – schyliłem się ku niemu i NAKARMIŁEM JE. (…) Jakże cię porzucić, Efraimie, i jak opuścić ciebie, Izraelu? (…) Moje SERCE na to się wzdryga i rozpalają się moje WNĘTRZNOŚCI (Oz 11,1.4.8).

Podobna wyrazistość cechuje również oznaki czułości w wypowiedziach Księgi Izajasza:

Mówił Syjon: „Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał”. Czyż może NIEWIASTA zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach… (Iz 49,14-16). JAK KOGOŚ POCIESZA WŁASNA MATKA, TAK JA WAS POCIESZAĆ BĘDĘ (Iz 66,13).

Niezmiernie charakterystyczne jest porównanie: ”jak własna matka”. Czułość jest szczególną cechą kobiecą. Miłość Boga jest miłością podobną do miłości matki. Pewna zbieżność terminologiczna w starotestamentalnym słownictwie podkreśla ten rys jeszcze wyraźniej. Słowo „rehem oznacza łono matczyne, wnętrzności (rahamim), a równocześnie służy na wyrażenie iście matczynej czułości, tkliwości, dobroci, cierpliwości, wyrozumiałości, miłości i miłosierdzia. Ta szczególna miłość wynika z najgłębszej, pierwotnej bliskości, łączności i więzi, jaka zespala matkę z dzieckiem. Według słów papieża Jana Pawła II, jest „całkowicie darmo dana, niezasłużona” i stanowi „jakąś wewnętrzną konieczność: przymus serca” (Encyklika „Dives in misericordia”, nr 4, przyp.52). „Rahamim Boga jest jakby kobiecą odmianą „hesed”, czyli Jego wierności samemu sobie, posiadającej cechy męskie.

Tak więc, mamy już w Biblii Hebrajskiej szczególną syntezę „antropomorficznej ‘psychologii’ Boga”. Jego miłość jest wierna dzięki ojcowskiej wierności samemu sobie oraz dzięki tajemniczej mocy macierzyństwa. Przejawia się w ratowaniu od niebezpieczeństwa, przebaczaniu grzechów oraz w gotowości spełnienia danych obietnic, pomimo ludzkiej niewierności: „uleczę ich niewierność, szczodrze obdarzę ich miłością, bo gniew mój odwrócił się od nich” (Oz 14,5).

Tę przedziwną syntezę cech widać również w postawie Jezusa, zdolnego do głębokiego współczucia i wzruszenia (zob. Q 11,49-51; 13,34-35; Mk l,41;6,34; Mt 9,36;20,34; Łk 7,13; J 11,33). Nie ma powodów ku temu, aby Boga Starego Testamentu przeciwstawiać w radykalny sposób Bogu Nowego Przymierza.

Drżeć przed Bogiem i miłować Go?

Zdecydowanie dystansuję się od twierdzeń, które wypaczają obraz Boga objawionego w wielu słowach Pisma. Nie chcę myśleć o Nim w sposób graniczący z bluźnierstwem. Dlaczego miałbym oddawać Mu cześć tylko dlatego, że jest wszechmocny? Gdyby był jedynie Bogiem wszechmocnym, a nie Bogiem miłości, sprawiedliwości i miłosierdzia, wówczas należałoby się Go lękać i drżeć przed Nim, a nie miłować Go.

Nazywając Boga „naszym Ojcem” wyznajemy, że jest nieporównanie lepszy od najbardziej idealnych ziemskich rodziców, ojca i matki. Kto ustawicznie, surowo i bez końca karałby swoje dziecko nie słuchając próśb o litość i zmiłowanie, zasługiwałby jako sadysta/-tka na więzienie lub szpital dla umysłowo chorych.

Jak uwierzyć, że Bóg mógłby postępować w taki sposób, który w oczach śmiertelnych ludzi uchodzi za przestępstwo i brak rozumu? Owszem, zdarza się, że w trosce o surowe wychowanie dziecka rodzice sprawiają, że w końcu ucieka ono z domu. I w tym przypadku nie mają wszakże intencji wypędzenia go za zawsze. Pozostaje wciąż nadzieja na pozytywną zmianę relacji po obydwu stronach. Naprawienie zakłóconych relacji jest zawsze możliwe. Trudno wyobrazić sobie tak zatwardziałych we wrogości rodziców, którzy pragnęliby całkowitego zatracenia swojego dziecka z powodu jego złych czynów i nie życzyliby sobie jego nawrócenia i wyzwolenia.

Bóg transcendentny i immanentny

A to już język abstrakcyjny, naukowy, z dziedziny systematycznego myślenia. Teologia mówi od dawna o transcendencji i immanencji Boga. Transcendencja to inność, niedostępność, oddzielenie. Immanencja to bliskość, obecność w ludzkim życiu i dziejach świata. Oto wielki paradoks! Jedna rzeczywistość nie wyklucza drugiej. Kto chciałby widzieć wyłącznie transcendencję lub immanencję Boga, zafałszowywałby tym samym Jego obraz zarysowany na kartach Biblii. Prawda o Bogu wyraża się w antynomii, we współistnieniu i zbieżności przeciwieństw.

Teolog protestancki Paul Tillich widział w Nim stwórczą, przenikającą wszystko „podstawę bytu” (the Ground of Being), źródło istnienia, nieskończoną moc we wszystkim, co istnieje („Systematic Theology”, vol. 2, Chicago 1957). Można bez przesady powiedzieć w ślad za Apostołem Narodów: „W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28). Nasze ludzkie losy nie są Mu obojętne. To On oddziałuje na naszą świadomość i podświadomość w różnych okolicznościach życia. Nie bez powodu nazwany został „Bogiem z nami” (Iz 7,14; 8,8.10). Tajemnica tego zespolenia sięga w eschatyczną przyszłość nowego świata: „Wtedy Pan Bóg otrze łzy z każdego oblicza (…). Oto nasz Bóg, Ten, któremu zaufaliśmy, że nas wybawi; oto Pan, w którym złożyliśmy naszą ufność; cieszmy się i radujmy z Jego zbawienia!” (Iz 24,8-9). I ta końcowa obietnica dla całego stworzenia: „Oto Ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię” (Iz 65,17; zob. 66,22).

Stwórca pragnie relacji opartych na miłości i zaufaniu, a nie na strachu. Lęk paraliżuje wzajemne relacje, czyni człowieka istotą zastraszoną, wewnętrznie skurczoną i niezdolną do twórczej postawy w życiu. Proces dojrzewania ludzkiego myślenia o Bogu, widoczny także w biblijnym zapisie dziejów zbawienia, potwierdza to przekonanie.

W teologii współczesnej różnych wyznań przyjęło się przekonanie, że wszystko istnieje w Bogu, a On jest we wszystkim, co istnieje. Przekonanie to nazwano „pan-en-teizmem” (wszystko w Bogu), w odróżnieniu od panteizmu (wszystko jest Bogiem, Bóg jest wszystkim). Obydwa wyrażenia dzieli głęboka różnica. Bóg jest we wszystkim, a zarazem ponad wszystkim. Nie utożsamia się ze stworzoną rzeczywistością wszechświata. Pan-en-teizm ukazuje sakramentalny charakter wszystkiego, co istnieje. Kontakt z przyrodą może nas zbliżać do Boga i pomagać doświadczyć Jego obecności. Szkoda, że obcując z przyrodą zatracamy obecnie coraz bardziej tę świadomość i to duchowe doświadczenie. Gubi się w nas głębokie wyczucie rytmu życia i jego tajemnicy.

Metodystyczny teolog Kalen Fristad („Destined for Salvation. God’s Promise to Save Everyone”, Kearney, NE 2003 s. 55, 59) pisze o głębokiej rzeczywistości współistnienia Boga razem ze stworzeniami: „the deep with-ness of God” (słowo „with-ness”, owo „bycie razem”, nie daje się wprost przełożyć na język polski). Paradoksalnie Bóg jest „WIELKIM-PONAD POŚRODKU ŻYCIA”, „the Great Beyond in the midst of … life”.

Bóg w świątyni i w przyrodzie

Na koniec kilka słów w tonie osobistego świadectwa. Bliscy duchowo są mi ludzie potrafiący głęboko przeżywać piękno przyrody. Przyszedłem na świat w podlaskiej miejscowości położonej wśród pól, łąk i lasów. Wcześnie zaprzyjaźniłem się z przyrodą i to umiłowanie trwa do dzisiaj. Las nazywam swoim „ósmym sakramentem”. To wielka katedra pełna głosów, fresków i cudów natury. Kocham góry, jeziora, rzeki, łąki, ptaki i zwierzęta, drzewa i kwiaty. Współczuję „wzdychaniu i rodzeniu w bólach” całego stworzenia (Rz 8,22). Współczuję cierpieniu stworzeń, widocznemu gołym okiem (co było wręcz obsesją Jerzego Nowosielskiego).

Jest w nas wszystkich wielkie oczekiwanie na wyzwolenie. Przyroda jest ustawicznym zdumieniem dla mojego umysłu i serca. Może dla wielu jest to jeszcze ostatni „sakrament”, jaki pozostał w zsekularyzowanym świecie, umożliwiający głębokie doświadczenie duchowe.

Wierzę, że za pośrednictwem człowieka niema przyroda sławi Boga i składa Mu dziękczynienie (zob. Ps 8; 19; 29; 33; 93; 95; 98; 104, 148). Istnieje wzajemna WSPÓŁZALEŻNOŚĆ LOSÓW LUDZI I PRZYRODY. „Zaginęła wierność i miłość, i znajomość Boga na ziemi. Przeklinają, kłamią, mordują i kradną, cudzołożą, popełniają gwałty, a zbrodnia idzie za zbrodnią. Dlatego kraj jest okryty żałobą i więdną wszyscy jego mieszkańcy, zarówno zwierz polny, jak ptactwo powietrzne, a nawet ryby morskie marnieją” (Oz 4,1-3). Los przyrody jest ściśle związany z losem ludzi. Złe postępowanie człowieka wyciska swoje niszczycielskie piętno na obliczu całej przyrody (zob. Jr 4,22-26; 23,10; Ez 12,19), zwłaszcza zaś na świecie zwierząt (zob. Jr 36,29; Ez 14,13.17.19.21). Ocalenie jest obietnicą Boga dla wszystkiego, co istnieje: „ocalasz, Panie, ludzi i zwierzęta” (Ps 35,7).

To wymowne świadectwo o Bogu Starego Testamentu. Nie bez powodu Jezus zachęcał, aby przypatrywać się krukom, ptakom, liliom i trawom na polu jako przejawom troski samego Boga o świat i o ludzkie potrzeby życiowe (zob. Q 12, 22-30; Mt 6,26-34).

Bóg jest polifoniczny. Przemawia do człowieka różnymi głosami i na wiele sposobów. Nie ogranicza swej obecności do świątyń i kaplic. Niech wiedzie ludzi na łono natury, aby tam mogli wewnętrznie się odnawiać i odnajdywać zacierający się sens życia! Nie chodzi o to, byśmy stawali się jedynie czcicielami przyrody. Ona jest tylko pośrednikiem, „sakramentem”, widzialnym znakiem Niewidzialnej Obecności. Ludzi głęboko wierzących nie trzeba zachęcać do obcowania z przyrodą. Odnajdują oni Boga zarówno w świątyni jak i w przyrodzie. Kontakt z przyrodą nie zabija w nich potrzeby uczestnictwa w modlitwie i kulcie Kościoła.

Oto kilka refleksji, które stale powracają w mojej pamięci, kiedy myślę o Bogu. Jest w tej refleksji miejsce na udział rozumu i serca.

Bóg w Starym Testamencie

W „Charakterach” styczniowych znany pisarz Ignacy Karpowicz pisze: „zwłaszcza w ST Bóg jest złym, zawistnym sadystą, z wielkimi problemami w kontrolowaniu agresji i napadów złości. Nie widzę w nim ani ociupinki dobra”. Zaczęłam się zastanawiać nad tą ociupinką dobra i poszukiwać jej w Starym Testamencie. Czy Bóg ST jest zły? Ile racji ma Ignacy Karpowicz? Czy obraz Boga prezentowany w ST ma wpływ na chrześcijaństwo, a w szczególności na jego obecny kryzys?

W Starym Testamencie można spotkać wiele obrazów Boga, ale jeden z nich jest dominujący, występuje najczęściej, jest opisywany przez przeważającą liczbę autorów. Jest to obraz Boga–władcy wymagającego od ludzi–poddanych, bezwzględnego posłuszeństwa. Obraz ten wynika z pewnego sposobu widzenia świata, a mianowicie z uporządkowania świata według zasady władzy i podporządkowania. Na szczycie hierarchii ST stoi władca absolutny – Jahwe. Ludzie są Jego sługami, a każde ich postępowanie jest interpretowane w kategoriach posłuszeństwa bądź nieposłuszeństwa. ST koncentruje się przy tym na nieposłuszeństwie, które rodzi gniew Boga. Pierwsza historia z Księgi Rodzaju o Adamie i Ewie już zawiera ten wątek: ludzie nieposłusznie zjedli owoc z drzewa poznania dobra i zła, za co zostali ukarani wygnaniem z Edenu. Nieposłuszeństwo zawsze pociąga za sobą karę. Noe – kolejna historia, w której Bóg karze ludzi za złe postępowanie, rozumiane jako nieposłuszeństwo. Abraham – bohater wychwalany przez autora Biblii jako posłuszny aż do poświęcenia swojego dziecka. Posłuszny wbrew naturze, wbrew miłości, wbrew moralności. Ta pochwała posłuszeństwa odcisnęła swe piętno także na chrześcijaństwie – Jezus był posłuszny aż do śmierci, co sugeruje, że Bóg wymagał od Niego śmierci. ST zawiera również przemyślenia kwestionujące ten tradycyjny obraz Boga, lecz są one w mniejszości, na przykład w Księdze Hioba, niektórych Psalmach oraz w pewnych słowach niektórych proroków. Dopiero Jezus zdoła odwrócić całkowicie logikę ST, zrewidować obraz gniewnego i karzącego Boga, a stosunki Bosko-ludzkie przedstawić jako równorzędne raczej niż hierarchiczne. U Jezusa człowiek to przyjaciel Boga, nie sługa. Bóg jest przede wszystkim dobry i wybaczający. U św. Pawła sprawiedliwość Boga polega na miłosierdziu. Nowy Testament wykorzystał pewne marginalne wątki Starego, aby zrobić prawdziwą religijną rewolucję. Rewolucja ta nie do końca się powiodła, ponieważ nie udało się zmienić obrazu Boga w ludzkiej mentalności, było to za trudne dla człowieka czasów Jezusa i nadal jest za trudne dla chrześcijanina XXI wieku. Także NT nie oderwał się (bo nie mógł) na tyle kategorycznie od Starego, aby rewolucja ta się powiodła. Jednak wydaje mi się, że jeśli chodzi o samego Jezusa, to właśnie takiej rewolucji myślowej chciał. Pragnął przemiany umysłów, metanoi, a głównym Jego celem było zmiana myślenia na temat Boga.

Używając cytatów z Septuaginty postaram się teraz bardziej szczegółowo wyjaśnić moje przemyślenia na temat Boga Starego Testamentu. Jaki obraz Boga przedstawia nam Księga Izajasza? Księga ta miała trzech autorów. Pierwszy autor, prawdopodobnie sam prorok Izajasz, słyszy w wizji słowa Boga, który jest rozczarowany i zagniewany, ponieważ naród Izraela nie rozpoznaje Go ani nie rozumie. „Biada ci, występny narodzie, ludu przeżarty grzechami, plemię zepsute, synowie nieprawości! Porzuciliście Pana, pobudziliście do gniewu Tego, który jest Świętym Izraela. Pewnie ciągle jeszcze chcecie być chłostani, skoro nadal dopuszczacie się nieprawości!” (Iz 1, 4). Bóg karze tych, którzy nie są posłuszni Jego prawu. Uważa, że strach przed karą powinien skłonić ludzi do posłuszeństwa. „Jeśli naprawdę zechcecie być mi posłuszni, będziecie spożywać z dóbr tej krainy. Jeśli natomiast nie zechcecie i nie będziecie mi posłuszni, dosięgnie was miecz żarłoczny” (Iz 1, 19).  Bóg ma doprawdy dość grzechów ludzi, mdli Go z ich powodu, ofiary są dla Niego obrzydliwością, gardzi świętami. Nie wysłucha ich modlitw dopóki się nie poprawią, dopóki nie zaczną postępować dobrze, właściwie, zgodnie z przykazaniami. Bóg rządzi twardą ręką. Zgładzi nieposłusznych, wyrzuci zdeprawowanych, którzy zostaną starci na proch. Spłoną grzesznicy i sprawcy nieprawości. Bóg występuje tutaj jako władca żądający posłuszeństwa. Lęk przed karą ma być motywacją do czynienia sprawiedliwości. Bóg jest kontrolerem i sędzią, zapalczywym i do głębi przejętym złem, jakie ludzie sobie nawzajem wyrządzają. Władca ten nie pyta o przyczyny złego postępowania ludzi, o okoliczności łagodzące, nie chce wcale analizować głębin ludzkiej duszy. Sprawa jest prosta i oczywista: dałem wam zasady, macie je stosować, bo jeśli nie, to będąc wszechmocnym władcą zrobię z wami porządek. Bóg ten napomina ludzi z powodu grzechów takich jak oszustwa, kradzieże, oddawanie czci idolom, zapominanie o prawach sierot i wdów. Sam jednak zapowiada zagładę, czyli śmierć oraz nałożenie cierpień na ludzi. Oburza Go zadawanie sobie wzajemnie cierpień przez ludzi, ale sam czuje się uprawniony do zadawania cierpień. On bowiem jest sprawiedliwy. Zadawanie cierpień jako kara za złe postępowanie jest sprawiedliwe. Nadane przez Niego prawo przewiduje karę śmierci za pewne wykroczenia. Niemoralne jest czynienie zła dla własnej korzyści, ale moralne jest czynienie zła jako odpłaty za zło. Bóg zatem jest w porządku. On sam nie jest zdolny do grzechu / niesprawiedliwości, choć jest zdolny do zła – zabijania i zadawania cierpień. Pojęcie sprawiedliwości u tego Boga obejmuje czynienie zła jako odpłaty za grzech. Bóg Izajasza jest tutaj przede wszystkim władcą wymagającym posłuszeństwa od poddanych. Słabość ludzi i ich niezdolność do zachowania najwyższych standardów moralnych nie interesują Go i nie są dla Niego żadnym usprawiedliwieniem. Żąda zmiany postępowania i tylko ten, kto oczyści się z grzechu będzie mógł z Nim dyskutować.

Bóg Izajasza wzbudza strach. Izajasz każe się ukryć przed Nim w jaskiniach, aby uniknąć grozy ujrzenia oblicza Pańskiego. Pan pojawi się na ziemi, aby „zniszczyć ten kraj doszczętnie”. W ten dzień, zwany Dniem Pana wszyscy bezczelni, wyniośli i butni zostaną poniżeni. Bóg zdaje się być przekonany, że największymi grzesznikami są ludzie posiadający władzę i prestiż społeczny: wielcy, mocni, wojownicy, sędziowie, prorocy, wieszczki, zasiadający w radzie starszych, czcigodni doradcy, biegli rzemieślnicy. To przeciwko nim Bóg powstanie, w obronie biednych i pokrzywdzonych: „Sam Pan przybędzie, aby osądzić starszyznę ludu i jego przywódców”. (Iz 3, 14) Mający władzę zostaną przez Pana zdegradowani.

Bóg Izajasza nie lubi zalotnych kobiet. Spotkać je ma surowa kara za to, że „chełpiły się sobą, chodziły z dumnie wyprostowanym karkiem, że zalotnie strzelały oczami, że idąc tanecznym krokiem, ciągnęły za soba tren szaty”. Kara wydaje się nam niewspółmierna do „winy”, o ile zalotność można nazwać winą. Pan odbierze tym kobietom ich nakrycia i ozdoby, każe im chodzić nago. „I zamiast przyjemnych wonności będzie brud, zamiast ozdobnym pasem obwiążą cię powrozem, zamiast złotej biżuterii na głowie świecić będziesz za swe postępki łysiną, zamiast chitonu podbitego purpurą owiniesz się włosiennicą. Twój syn najdorodniejszy, tak ukochany przez ciebie, padnie od miecza i od miecza padną wasi dzielni wojownicy”. (Iz 3, 24-25) I to wszystko tylko za uleganie skłonnościom do ładnych strojów i biżuterii?

Gniew Pana trwa długo i nie mija, dopóki nie dokona się prawie całkowite unicestwienie narodu. Pozostanie tylko „reszta” Izraela, czyli mniejszość. „Pan Zastępów uniósł się gniewem na swój lud, wyciągnął przeciw nim swoje ramię i uderzył w nich, aż zadrżały góry. Dlatego ich trupy leżały jak kupy gnoju na środku drogi. A mimo tego wszystkiego nie mógł nadal odstąpić od gniewu i to ramię nadal musiało sięgać daleko” (Iz 5, 25).

Generalnie przesłanie Izajasza, jak zresztą wielu innych proroków, można streścić w sposób następujący: lud Izraela nie przestrzega Prawa danego przez Jahwe, grzeszy, czci innych bogów, czego konsekwencją jest gniew Pański objawiający się zsyłaniem wszelkiego rodzaju klęsk i cierpień na naród wybrany, a w ostateczności zgładzeniem większości tego niewiernego ludu. Pozostaje tylko przy życiu jakaś cudem ocalała „reszta”, która już oczyszczona z nieprawości, sprawiedliwa i posłuszna Jahwe, ma się rozmnażać i z której ma wyrosnąć jakiś naród czystszy, lepszy i bezgrzeszny. Nadzieje te okazują się płonne, a potomstwo „reszty”, tak samo wiarołomne i grzeszne jak przodkowie, znów zasługuje na surową karę. I historia się powtarza. Należy podkreślić, że „reszta”, jak nazwa wskazuje, będzie niewielka: „Tych, którzy z nich ocaleją, da się określić niewielką liczbą, nawet dziecko będzie potrafiło spisać ich wszystkich” (Iz 10, 19). „Choćby bowiem ludność Izraela była tak liczna jak ziarna piasku nad morzem, tylko resztki z nich ocaleją” (Iz 10, 22).

Pan wykonuje swoje kary na narodzie wybranym posługując się armiami wrogimi Izraelowi. „Owego dnia Pan świśnie na muchy, które są panami ujścia rzeki Egiptu, i na pszczoły z krainy Asyryjczyków” (Iz 7, 18) Chodzi tu o wojska Egiptu i Asyrii, które mają zaatakować królestwo Judy i w imienu Pana ukarać grzeszny lud. Izajasz uważał, że jedynym wytłumaczeniem klęsk Izraela jest słuszna kara Boża za nieprawości ludu. Bóg jako sędzia, król i władca ma prawo karać swoje sługi – ludzi, ma prawo oczekiwać od nich posłuszeństwa i pokory. W wydarzeniach historii, złych czy dobrych, musi istnieć jakiś głębszy sens, skoro świat jest stworzony i kierowany przez Jahwe. Jeśli narodowi wiedzie się dobrze, musi to być jego zasługą: ludzie widocznie przestrzegają Prawa i nie można im zarzucić niepsrawiedliwości. Jeśli na lud spadają klęski i cierpienia, sam lud jest sobie winien. Jahwe tak zależy na posłuszeństwie i sprawiedliwości, że nie może znieść odstępstwa swego ludu. Jahwe interesuje się przy tym jedynie „swoim” ludem, wszystkie inne narody traktuje przedmiotowo, jako narzędzia do ujarzmienia Izraela. „Biada Asyryjczykom, bo w ich rękach jest rózga mojej zapalczywości i gniewu. Wyślę bowiem mój gniew przeciw narodowi zepsutemu. Nakażę, aby na moim ludzie dokonał grabieży, żeby go złupił, żeby stratował miasta, a ich samych wdeptał w pył ziemi” (Iz 10, 5).

Izajasz widzi nadzieję dla ocalałej „reszty”. Ma nią przewodzić władca z pokolenia Dawida, zwany Wysłannikiem Wielkiego Planu, który przyniesie pokój umęczonemu wojnami Izraelowi. Oto prawo i sprawiedliwość zapanują teraz na wieki dzięki interwencji owego wysłannika. Pod jego władzą ocalała reszta Izraela będzie żyła w pokoju, zachowując przykazania, a cała ziemia napełni się poznaniem Boga. Władca ten będzie królem wszystkich narodów. Kiedy już nastąpi ten wspaniały okres pokoju i poznania Boga, ludzie będą mogli znowu Go wysławiać: „Pragnę, o Panie, wysławiać Ciebie. Choć bowiem rozgniewałeś się na mnie, to ten swój gniew powściągnąłeś i zlitowałeś się nade mną. Oto mój Bóg jest moim wybawcą i Panem. Jemu zaufam, dzięki Niemu doznam ocalenia. Nie będę się lękał, bo Pan jest moją chwałą i uwielbieniem” (Iz 12, 1-2). Rzeczywiście, „reszta” będzie mogła się modlić i wysławiać Pana, ale czy tak łatwo zapomni o utraconych bliskich, którzy się do elitarnej „reszty” nie załapali?

Wizje Izajasza bardzo często dotyczą dnia Pańskiego, znacznie rzadziej – nadziei i ocalenia. „Wznieście lamenty, bo już blisko jest ów dzień Pański. Wkrótce tu od Boga przybędzie zguba. Z tego powodu każde ramię zwiotczeje i serce każdego człowieka osłabnie ze strachu. … Oto się zbliża dzień Pański, nieprzebłagany, dzień oburzenia i gniewu, żeby pustynią uczynić całą zamieszkałą ziemię i usunąć z niej grzeszników” (Iz 13, 6-9). Następują potem proroctwa wielkich mordów, grabieży, gwałtów, bezlitosnego zniszczenia, cierpień, udręki i niewoli. Po tym wszystkim „Bóg pozwoli ci odpoczywać”, a „po wychłostaniu ludu gniewem, plagą nieustępliwą, po uderzeniu narodu ciosem nieubłaganiej złości teraz już jest spokojny” (Iz 14, 6-7).

Księga Lamentacji przedstawia podobny pogląd na historię Izraela i udział w niej Boga. Oto Jerozolima jest zniszczona przez Asyryjczyków, świątynia leży w gruzach, ludzie cierpią głód, większość z nich jest po zdobyciu miasta uprowadzona do Babilonii. Księga Lamentacji winą za te klęski obarcza Izraelitów. Są one karą Boga za niesprawiedliwość i grzechy ludu. „Pan upokorzył je (Jeruzalem) za ogrom jego czynów bezbożnych” (Lm 1,5). „Grzechowi uległo Jeruzalem, dlatego ruiną się stało” (Lm 1,8) Prorok Jeremiasz lamentuje nad losem Jeruzalem i opłakuje jego tragedię. Gniew Pana spadł także na niego: „Przemawiał Pan przeze mnie, a teraz w dniu swego gniewu upokorzył mnie. Posłał ze swej wysokości ogień i w moich kościach go osadził. … Ruiną mnie uczynił i sprawił, że każdego dnia ból mnie przenika” (Lm 1,13). Swoje własne cierpienia przypisuje Jeremiasz także gniewnemu Bogu. Gniewnemu, lecz sprawiedliwemu. Sprawiedliwość Boga ma polegać na karaniu i zabijaniu ludzi grzesznych. Pan z opiekuna ludu wybranego robi się jego przeciwnikiem: „Gniew swój rozprzestrzenił jak pożar. Pan stał się przeciwnikiem, zmiażdżył Izraela” (Lm 2,4-5). Jego gwałtowny gniew nie zna litości. Pan nie żałuje dokonanych zniszczeń. Jeremiasz skarży się na okrutne postępowanie zawziętego Boga, który zamiast w jasność prowadzi go w ciemności, który usuwa z jego duszy pokój, zabiera szczęście i nadzieję. Mimo to powtarza sobie słowa ufności wobec tego twardego i bezlitosnego Boga: „Dobry jest Pan dla tych, którzy Go oczekują, dla duszy, która Jego dobroci szukać będzie. Trwać ona będzie i w spokoju oczekiwać na ratunek od Pana” (Lm 3,25-26). Jeremiaszowi nie pozostaje nic innego niż czekać pokornie na ratunek i uznać, że sam jest sobie winien,  że spotyka go los tak okrutny. Widać jednak, że ten konflikt go niezmiernie męczy i wyczerpuje psychicznie. Chciałby się zbuntować, ale nie śmie. Kto odważy się w Starym Testamencie zbuntować przeciw gniewnemu Bogu zadającemu ciosy, cierpienia i uśmiercającemu ludzi? Hiob. Jeremiasz jeszcze próbuje wynaleźć dla Boga okoliczności łagodzące: „On, gdy upokorzy, potem według ogromu swego miłosierdzia zlituje się. On przecież nie z głębi serca swego odsuwa się i upokarza synów ludzkich” (Lm 3,32-33). Jeremiasz wydaje się uznawać wygaśnięcie Bożego gniewu i ostateczne zlitowanie się (do czasu kolejnej niewierności) za wystarczające usprawiedliwienie bezlitosnego postępowania Boga wobec ludzi. Prorok uważa, że Bóg jest jednak miłosierny mimo to, że Jego czyny temu przeczą. Sprawiedliwość rozumiana jako odpłata jest sprawą najważniejszą w tym obrazie Boga. W taki mniej wiecej sposób widzi Boga cały Stary Testament, z małymi wyjątkami. Do wyjątków tych należy przede wszystkim zaliczyć Księgę Hioba.

Hiob – człowiek odważny polemizuje z tą tradycyjną wizją Boga Starego Testamentu i nie zgadza się na nią. Doświadczenie cierpienia zmusza go do filozoficznych rozważań: jeśli Bóg jest dobry, to skąd bierze się zło, którego doświadcza Hiob? Czyżby Bóg był zdolny do czynienia zła? Jeśli nie Bóg zadaje cierpienia, to kto właściwie jest za nie odpowiedzialny? Jeśli Hiob jest sprawiedliwy, to rozumienie cierpień jako kary za grzechy jest bezsensowne. Jeśli cierpienie spotyka niewinnego człowieka, to gdzie jest Bóg, który by go chronił? Hiob śmiało oskarża Boga, wzywa Go do dyskusji. Księga Hioba jest księgą buntu, księgą kryzysu i księgą żądającą zmiany tradycyjnego obrazu Boga. Nie prowadzi ona do żadnych konkretnych konkluzji na temat tego, jaki mianowicie jest Bóg Izraela, ale kwestionuje tradycyjne poglądy i żąda ich rewizji. Kropkę nad „i” postawi w tej dyskusji dopiero Jezus.

Bóg Starego Testamentu to Bóg św. Augustyna, budzący trwogę i drżenie, chętnie chłoszczący swoje sługi, którego jedyną metodą wychowawczą jest kara. Św. Augustyn pozostał niewrażliwy na przesłanie Jezusa, nie zauważył Jezusowej rewolucji. Zamknięty w starotestamentowych koncepcjach karzącej sprawiedliwości, posunął ją do ostateczności. Korzystając zapewne z koncepcji „reszty Izraela” wpadł na pomysł nielicznej elity zbawionych contra massa damnata – potępieńców, którzy stanowią zdecydowaną liczebną większość. Chrześcijaństwo „zawdzięcza” wiele w tej mierze Augustynowi.

Na refleksję człowieka współczesnego, że wszak Bogu nie przystoi gniew i zacietrzewienie, Kościół wynajduje usprawiedliwienie, jakoby to nie był zwykły gniew, ale gniew święty (patrz art. J. Augustyna „Święty i nieświęty gniew”, Życie Duchowe Wiosna 30/2002). J. Augustyn koncentruje się tutaj nie na gniewie Jahwe, ale na tych kilku epizodach z Nowego Testamentu, które mówią o gniewie Jezusa. Autor porównuje tutaj gniew Jezusa do gniewu Jahwe, „który trwa tylko chwilę, a Jego łaskawość przez całe życie” (Ps 30, 6). Gniew, oburzenie Jezusa, Jego gwałtowne słowa były jakoby „owocem Jego Boskiej świętości”. Według Józefa Augustyna nie można porównywać naszego ludzkiego „nieuporządkowanego” gniewu ze świętym gniewem Jezusa – Boga. Znów znajdujemy ulubione słówko niektórych chrześcijan: „nieuporządkowanie”. Czy zatem można przyjąć, że święty gniew jest „uporządkowany”? A jeśli jest to właśnie gniew burzący, destrukcyjny, niepohamowany, gniew jak ogień trawiący? W końcu według autorów ST gniew ten powodował zagładę, śmierć i spustoszenie na ziemi. Czy nazwanie go „świętym” i „uporządkowanym” rozwiązuje sprawę oskarżania Boga o znęcanie się nad ludźmi?

Poszukajmy teraz tej odrobiny dobra w Bogu, która z pewnością istnieje w ST. Dominujący obraz Boga odpłaty i kary nie jest jedynym. Już wspominałam o Hiobie, który oskarżając Boga o zadawanie cierpień robi wyrwę w tradycyjnym systemie poglądów na Boga. Z pewnością niektóre Psalmy, albo przynajmniej ich niektóre wersety mówią o dobrym Bogu, jak cytat wcześniej przeze mnie wspomniany o krótkim gniewie, a długotrwałej łasce. Wybieram na chybił trafił kilka psalmów. Psalm 3 prosi Boga o pomoc i ratunek w obliczu wrogów nastających na życie człowieka. Psalmista uważa, że Pan się nim opiekuje, powstanie i ocali go. Ocalenie to ma się jednak dokonać poprzez pokonanie przez Pana jego wrogów: „Ty przecież poraziłeś wszystkich, którzy bezpodstawnie wrogość mi okazywali. Ty wybiłeś zęby występnym”. (Ps 3, 8) Bóg dba tutaj jedynie o swojego wyznawcę, inni ludzie nie są mu drodzy, karze ich, jeśli zagrażają Jego wyznawcy. Bóg nie jest jednakowo dobry dla wszystkich. Widać tutaj oczywistą sprzeczność z nauczaniem Jezusa, że Bóg jest jednakowo dobry dla dobrych i złych. Bóg w Psalmie 3 jest Bogiem wybranej przez siebie mniejszości.

Psalm 7 jest modlitwą człowieka, który uważa się za sprawiedliwego i bezgrzesznego. Każe Bogu odprawić nad sobą sąd, jest gotów ponieść śmierć i stracić swe dobre imię, jeśli Bóg znajdzie w jego życiu jakąś nieprawość. Skoro uważa się za sprawiedliwego to zasługuje na dobry wyrok sądu Bożego, w przeciwieństwie do jego nieprzyjaciół, grzesników, którzy zasługują na karę: „Powstań, Panie w swym gniewie, okaż swoją wielkość aż do najdalszych granic moich nieprzyjaciół”. Bóg cierpliwie czeka na nawróceni, ale jeśli to nie następuje, „On do połysku wyostrzy swój miecz. On łuk swój już napiął i trzyma gotowy, już mu przygotował śmiercionośne pociski”. Sprawiedliwość Pana polega na nagrodzie dla sprawiedliwych, a śmierci dla grzeszników. Zadawane przez człowieka zło wraca do niego, a wykonawcą wyroku śmierci jest Pan. Jest to sprawiedliwość rozumiana zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Przeciw koncepcji takiej sprawiedliwości występował Jezus, chociażby swoimi słowami o grzesznikach, którzy wejdą do królestwa przed sprawiedliwymi. Sprawiedliwość w Psalmie 7 nie polega na karze adekwatnej do grzechu. Wydaje się, że śmierć czeka wszystkich, którzy grzeszą, małych, średnich i wielkich grzeszników. Lęk przed karą ma stanowić motywację do nawrócenia.

Psalm 8 wyraża zachwyt człowieka nad Bogiem, który dał mu życie, ustanowił go strażnikiem świata, pamięta o nim i opiekuje się nim. Psalm mówi o człowieku w ogólności, zatem można myśleć, że Bóg opiekuje się każdym człowiekiem, nie tylko narodem wybranym.  Psalm ten nie wspomina o karach i zasadzie odpłaty.

Psalm 15 opisuje człowieka sprawiedliwego, który ufa Bogu, że zawsze jest obecny po jego prawicy i podtrzymuje go. „Dzięki temu moje serce napełnia szczęście i język mój jest rozradowany; nadto i ciało moje spokojnie spoczywa w namiocie, bo ufa, że mojej duszy nie zostawisz w otchłani i  nie dopuścisz, by Twój święty doznał rozpadu”. Jest tu widoczna nadzieja na jakiś rodzaj przetrwania człowieka, jakieś życie wieczne w radości z Bogiem. Bóg daje człowiekowi nadzieję, że śmierć może być pokonana. To przebywanie z Bogiem zarezerwowane jest tylko dla sprawiedliwych.

W Psalmie 17 wystepuje Bóg, który jest ostoją, ucieczką, wybawieniem i schronieniem dla króla Dawida – pomazańca. Pan słyszy głos Dawida wołającego Go na pomoc. Przybywa na to wołanie ze swoim gniewem, ogniem i pociskami. Rozprasza szeregi wroga i ratuje Dawida wyciągając go ze środka jakiejś przerażającej bitwy. Zaraz jest jednak zaznaczone, że Pan ratuje tylko świętych bez skazy, o czystych rękach, nienagannych i pochodzących z rodu Dawida. Ich wrogów „ściera na proch”, „rozdeptuje ich jak uliczne błoto”. Boga wychwala Dawid za to, że dał mu władzę nad ludami oraz za to, że pokonał jego nieprzyjaciół. Bóg niesie ocalenie swemu królowi i okazuje łaskawość jego potomstwu. Mamy tu do czynienia z podobnym wyobrażeniem Boga, jakie miał cesarz Konstantyn, który został chrześcijaniem, ponieważ zwyciężył bitwę „w znaku Chrystusa”. Widoczne ziemskie zwycięstwa władców przypisywane Bogu są powodem, dla którego Bóg ten jest wielbiony. Jest On Bogiem zwycięzców.

Psalm 38 zawiera już wyraźny protest przeciwko Bogu zemsty: „Zabierz ode mnie swe baty; ja już omdlałem od siły Twojej ręki. Ty za nieprawość chłoszczesz człowieka karaniem i sprawiasz, że jak pajęczyna rozrywa sie jego życie. I na darmo szmocze się każdy człowiek. … przecież jestem tylko gościem u Ciebie i tylko przechodniem, jak wszyscy moi przodkowie. Zaniechaj karania mnie, niech odetchnę. Zanim stąd odejdę i już mnie tu więcej nie będzie”. Jest to bardzo przejmujący i wzruszający tekst. Psalmista widzi, że to przecież Bóg go stworzył, więc dlaczego karze mocno i bezlitośnie człowieka, który ma w porównaniu z Bogiem życie krótkie i nędzne. Psalmista prosi tylko o uwolnienie od cierpień, o odetchnięcie i wytchnienie. Prośba minimum. Nie chce nawet oglądać wspaniałości życia wiecznego w namiocie Boga, wystarczy mu życie doczesne, w miarę znośne. Bóg jako wykonawca wyroków skazujących, jako sędzia, nie znajduje już takich zachwytów w oczach Psalmisty, który chce po prostu, aby dał mu spokój, aby przestał go chłostać. Nie marzy o wspaniałym szczęściu, jakie czeka sprawiedliwych, nie uważa się nawet za sprawiedliwego. Chce uwolnić się od Boga zemsty, nie zależy mu na takim Bogu. Bunt ten bedzie bliski Jezusowi z Nazaretu i będzie się On starał przekonać ludzi, że Bóg nie zadaje cierpień, ale od nich uwalnia.

Zalążki myśli Jezusa można znaleźć także w Księdze Ozeasza. Są tu pewne myśli, które być może wpadły mocno w serce Jezusa, jak na przykład ta: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary; uznania Boga, nie całopaleń” (Oz 6,6). Jezus każe zastanawiać się swoim uczniom, co mianowicie mają znaczyć powyższe słowa. Inne ciekawe słowa z tej księgi to: „Nie postąpię zgodnie z porywem swego gniewu; nie opuszczę Efraima, tak by został wymazany z pamięci. Ja bowiem bogiem jestem, nie człowiekiem; jestem święty wśród ciebie, nie wkroczę do miasta” (Oz 11,9). Jest to cytat wyjątkowy wśród typowych dla ksiąg prorockich ostrzeżeń, gróźb, złorzeczeń, kar, odpłat, zniszczeń i zagłady. Większość Księgi Ozeasza jest utrzymana w typowym starotestamentowym tonie Boga odpłaty. Gniew Boga nabiera tu może bardziej cech rozpaczy z powodu zdrady, jakiej dopuściła się względem Niego nierządnica Izrael. Ten jeden cytat jednak wskazuje na to, że autor księgi mial niejakie wątpliwości, czy Bóg wylewając swój gniew na ludzi zachowuje się naprawdę bosko, czy po ludzku. Bóg opamiętuje się tutaj i nie chce (przez chwilę przynajmniej) dać się ponieść gniewowi. Inna ciekawa myśl w tej księdze to stwierdzenie wyjątkowe dla Starego Testamentu, iż Bóg kocha Izraela mimo jego grzeszności. Nakazuje Ozeaszowi pokochać nierządnicę i pojąć ją za żonę. Być może jest to tylko literacki symbol przedstawiający związek między Bogiem a ludem – na podobieństwo męża i żony. Żona, choć niewierna, jest kochana przez męża. „Jeszcze raz idź i pokochaj kobietę, która lubi zepsucie, cudzołożnicę. W taki sam sposób Bóg miłuje synów Izraela, choć oni zwracają swe oczy ku cudzym bogom i tak lubią te placki z rodzynkami” (Oz 3,1). Dotychczas Bóg kochał tylko sprawiedliwych i sprzyjał tylko sprawiedliwym. Teraz następuje zmiana: Bóg może kochać grzesznika.

Także Księga Jonasza przynosi nową koncepcję Boga. Bóg odstępuje tutaj od planu zagłady Niniwitów ze względu na ich niedojrzałość. Zaczyna rozumieć ludzkie słabości. Jest Panem ocalenia. Jonasz mówi o Nim: „Ty jesteś litościwy, miłosierny, bardzo tkliwy i chętny do zmiany planów w sprawie niedoli” (Jn 4,2). Pan mówi do Jonasza, który woli mimo wszystko Boga twardego i odpłacającego złem: „Tobie szkoda dyni, pod którą tobie jednemu było dobrze. I nie ty ją pielęgnowałeś. Wyrosła jednej nocy, innej nocy zmarniała. A ja nie miałbym oszczędzić Niniwy, tego ogromnego miasta, w którym mieszka więcej niż sto dwadzieścia tysięcy takich ludzi, którzy nawet nie potrafią odróżnić swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?” (Jn 4, 10-11). Znak Jonasza w NT rozumiany jest przede wszystkim jako symbol zmartwychwstania: trzy dni Jonasza w brzuchu wielkiej ryby odpowiadają trzem dniom od śmierci do zmartwychwstania. Ale można znak Jonasza rozumieć inaczej: jako przemianę Boga. Bóg przed wejściem do ryby (jakoby śmiercią) jest Bogiem odpłaty, zemsty i zagłady. Bóg wychodzi z ryby (rodzi się na nowo) i staje się nowym Bogiem, tkliwym, litościwym i rozumiejącym. Historia ta pokazuje ewolucję wyobrażeń ludzi o Bogu.

Widać zatem, że ST zawiera w sobie małe ziarenka, z których wykiełkuje obraz Boga według Jezusa. Jezus skoncentrował się na tych małych ziarenkach wątpliwości i buntu rozrzuconych po Starym Testamencie i na nich zbudował nową koncepcję relacji Bóg-człowiek. Mówić, że Jezus jest po prostu kontynuatorem idei judaizmu zawartych w ST to błąd. On jest wielkim wywrotowcem, który z niewielu wątków kwestionujących stare idee stworzył nową wielką koncepcję, którą w pewnym stopniu zrozumiało chrześcijaństwo. Uważam, że nowość i przełomowość koncepcji Jezusa nie została zrozumiana w pełni przez chrześcijaństwo.

Simone Weil, słynna filozofka i działaczka społeczna, która zagłodziła się na śmierć, zafascynowana chrześcijaństwem, odrzucała Boga Starego Testamentu. Uważała, że z małymi wyjątkami (Ks. Hioba, Pieśni nad Pieśniami i Psalmów) Bóg ST jest raczej wszechmocny niż dobry. Według Simone, tradycja hebrajska, podobnie jak rzymska dusi od 2000 lat boską inspirację chrześcijaństwa. Jahwe brakuje litości. Jest On jedynie Bogiem mocy. Tymczasem Chrystus przyniósł koncepcję Boga litości i miłości, której nie da się pogodzić z Jahwe Starego Testamentu.

F. Nietzsche, znany krytyk chrześcijaństwa, uważał, że koncepcja Boga ST opierająca się na ideach grzechu, winy, ofiary, sądu, zadośćuczynienia, kary i nagrody jest kłamstwem wymyślonym przez kapłanów w celu manipulowania ludźmi i zdobycia władzy nad nimi. Nietzsche nie uznawał żadnego „moralnego porządku świata” strzeżonego przez Boga. Nie wierzył w Boga ani żaden świat nadprzyrodzony. Koncepcje ST nie odpowiadają według niego żadnej prawdziwej rzeczywistości. Uważał też, że Jezus buntował się przeciwko takim koncepcjom oraz hierarchiom kapłańskim, co doprowadziło Go do śmierci. „Nie widzę, przeciw czemu zwrócony był bunt, za którego sprawcę Jezus uchodził w rozumieniu lub n i e p o r o z u m i e n i u ludzkim, jeśli to nie był bunt przeciwko Kościołowi żydowskiemu. Kościołowi w tym samym zgoła znaczeniu, w jakim go dziś używamy. Był to bunt przeciw hierarchii społecznej – nie przeciw jej zepsuciu, lecz przeciw kaście, przywilejowi, porządkowi, formule; była to niewiara w „ludzi wyższych”, „Nie” – powiedziane wszystkiemu, co było kapłanem i teologiem” (Nietzsche, „Antychryst”, r. 27) Tak, też tak myślę. Jezus buntuje się przeciw porządkowi świata dominującemu w ST. Wprowadza porządek odwrotny, wywrotowy, którego zaczyn można odnaleźć pilnie studiując ST i zwracając uwagę na szczególiki, które są zwiastunami dobrej nowiny.