„Być to jeszcze za mało”. Abrahama Joshuy Heschela wizja człowieka

To, co najbardziej ludzkie, związane jest z tym, co się wydarza w sposób wyjątkowy, niepowtarzalny i ekscytujący. W świecie ducha żadna chwila nie jest taka sama, a każdy ludzki czyn jest oryginalny. Wbrew pozorom bycie ludzkie nie jest następowaniem po sobie zwykłych chwil, które nie są naznaczone ludzkim piętnem. Bycie naprawdę ludzkie jest przez Heschela sprowadzone do celebracji, do ustawicznego świętowania pełnego uniesienia i powagi.

Artykuł opublikowany w: ks. Waldemar Szczerbiński, Być to jeszcze za mało. Abrahama Joshuy Heschela wizja człowieka, w: Człowiek z przełomu wieków w refleksji filozofii dialogu, red. J. Baniak, Poznań 2002, s. 155-180.

1. Wprowadzenie

Antropologia A. J. Heschela[1] stanowi wyraz współczesnego zakłopotania człowiekiem i refleksją filozoficzną o człowieku. Z czego wypływa zakłopotanie naszego filozofa? Przede wszystkim z coraz bardziej zauważalnego koncentrowania się na sprawach nieistotnych, przy jednoczesnej tendencji do unikania bądź też pomijania w rozważaniach filozoficznych spraw o podstawowym znaczeniu dla człowieka i społeczeństwa;  z przyjmowania w wielu badaniach stereotypów filozoficznych, które zakładają sztuczne rozdzielenie rzekomo wyalienowanej religii i osobno rozwijającego się człowieka i społeczeństwa[2]; z filozoficznych prób dowodzenia spadku znaczenia religii i obniżania autorytetu religijnego przez podświadome wymuszanie negatywnej odpowiedzi na pytanie: czy religia dobrze służy człowiekowi?[3]; z założeniowego konfliktu między religijnością a naukowością, między wyznawcą a naukowcem; z błędu bezzasadnego w filozofii porównywania bytów zupełnie ze sobą nieporównywalnych (trójkąt, małpa, maszyna, człowiek); z niehumanistycznych publikacji i antyreligijnej edukacji, co prowadzi do utraty wrażliwości religijnej i ludzkiej[4].

W filozofii współczesnej można dostrzec dwa coraz bardziej polaryzujące się nurty[5]. Jednym z nich jest odchodzenie od religii, zanikanie w skali społecznej wartości uznawanych za religijne. Coraz mniej są one wyznacznikami ludzkiego życia w wymiarze osobowym i społecznym. Z drugiej strony istnieje ruch poszerzania się społecznego pola religii – powrotu lub też budowania od podstaw religijności – mający nieraz charakter prawdziwej eksplozji. Te dwa różnorodne podejścia zakładają odmienny obraz człowieka, odmienną antropologię. Pierwszy nurt wiąże się z widzeniem człowieka jako ciągle stającego się, nie mającego stałej formy, która pozwalałaby odczytać właściwy sposób istnienia, obiektywnie wyznaczający sposoby działania, których wartościowość i normatywność w zasadniczym wymiarze jest niezależna od świadomości i wolności. Odpowiednio do tego człowiek jest traktowany jako twórca wartości i twórca kryteriów wartości, a także prawdy o człowieku, dobru i świecie. Drugi nurt ujmuje człowieka w jego pierwotnych zrębach, w jego człowieczeństwie, danego osobie niezależnie od świadomości i jej woli, ale jako niepełnego. Kształt spełniania się istoty ludzkiej uzależniony jest tutaj od jej działania. Wartość zatem tego działania, a więc i spełniania się, zależy od odczytania prawdy o sobie i świecie oraz przyporządkowania się tej prawdzie w działaniu. Prawda o dobru, choć ujmowana świadomością i realizowana wolnością, nie jest w swej treści zależna od człowieka, ale jej realizacja tak. Uwzględniając powyższe rozróżnienie Heschel należy bezsprzecznie do drugiego nurtu.

Trudno jednak jednoznacznie dookreślić czy nazwać jego antropologię. Niekiedy jego filozofię określa się mianem „filozofii głębi” (depth philosophy)[6], a jego filozofię człowieka jako antropologię głębi (depth anthropology). Sam Heschel używa nieraz słowa „głębia” w odniesieniu do swojej filozofii wyjaśniając jednocześnie, co należy rozumieć używając tej nazwy[7]. Zgodnie z intencją omawianego przez nas  filozofa „antropologia głębi” odnosi się do filozofii człowieka, która za przedmiot swojego badania ma kategorię bycia ludzkiego (being human), w przeciwieństwie do tradycyjnej antropologii, która koncentruje się na kategorii bytu ludzkiego (human being). O ile byt z powodu swojego substancjalnego charakteru jest łatwiejszy do uchwycenia, o tyle bycie ludzkie jest trudne do spenetrowania, choć właśnie ono winno być miejscem poszukiwania istoty człowieka. Celem antropologii głębi „nie jest ustalenie doktryny, lecz obnażenie jakichś korzeni naszego bycia, poruszonych przez ostateczne pytanie. Jej tematem jest bycie  jako status nascendi”[8].  Zdaniem Heschela w refleksji nad człowiekiem należy nie tylko badać powierzchnię – byt, lecz wnikać w głąb istoty ludzkiej – w jej bycie. Jak wyraził to Merkle, „autentyczne zrozumienie człowieka stanie się udziałem tych, którzy pójdą poniżej powierzchni istoty ludzkiej i odkryją jej głębię”[9]. W Heschela filozofii głębi chodzi przede wszystkim o jak najdalsze dotarcie do głębi bycia,  do swoistego substratu, z którego wyrastają przejawy bycia ludzkiego, ponieważ egzystencja człowieka ma gdzieś swoje zakorzenienie. Filozofia głębi nie odznacza się jedynie tym, że przedmiotem badania czyni bycie (to wydaje się być charakterystyczne dla wszystkich filozofii o skierowaniu egzystencjalnym), lecz tym, że dociera do ostatecznej i najgłębszej podstawy bycia, z której wyrastają właściwe bytowi ludzkiemu sposoby bycia.

 Problem człowieka stanowi zasadniczy trzon całej filozofii Heschela, a zdaniem Friedmana jest on „najbardziej zrozumiałym i przekonywującym osiągnięciem jego filozofii”[10]. W samego Heschelaa właśnie ten temat wydaje się być najważniejszy tak w dociekaniach filozoficznych, jak i w edukacji. „Gdybyś zapytał mnie czego uczyłbym najpierw […] powiedziałbym, ucz koncepcji człowieka” – stwierdził Heschel[11].  Niepokój Heschela w odniesieniu do współczesnych teorii o człowieku w nauce i w filozofii nie jest odosobniony[12]. Kryzys antropologiczny, który „jest kryzysem zagubionej tożsamości człowieka”[13], nie ominął w latach powojennych Polski. Także dzisiaj życie społeczne, gospodarcze, polityczne i religijne, dla zdezorientowanych i oszołomionych „nowością” Polaków staje się coraz bardziej irracjonalne i przypomina obszar osobliwości rozpostarty między nauką a wiarą. Tymczasem ludzie chcą konkretnie wiedzieć, jak żyć, jak uzgodnić siebie z rzeczywistością, jak zachować swoją tożsamość. Filozofia, której zadaniem jest, między innymi, konsolidacja rzeczywistości w której człowiek żyje, winna dostarczać teoretycznych podstaw dla zrozumienia świata i siebie[14]. Nie może więc ona nie uwzględniać duchowego wymiaru, choć w sensie teoretycznym byłoby to łatwiejsze, ponieważ człowiek jest istotą religijną. Wszelkie próby zdyspensowania się filozofii od religii, przy jednoczesnym wyrugowaniu aspektu religijnego z nauki, rodzą pozór nieracjonalności bycia człowiekiem religijnym, i prowadzą do zanegowania religii w sferze najpierw intelektualnej, a następnie moralnej, społecznej, politycznej i gospodarczej[15]. W swojej antropologii Heschel idzie niejako pod prąd tendencji negującej konieczność związku człowieka z religią. W swoich dziełach Heschel starał się uzasadnić przekonanie o bycie ludzkim jako bycie religijnym. Cel jego antropologii nie dotyczy tego,  „jak chwalić Boga w katakumbach, lecz raczej, jak pozostać ludzkim w drapaczach chmur”[16]. Nie próbował tworzyć jakiejś mgławicowej i mitycznej koncepcji istoty ludzkiej, teoretycznego systemu dla teoretycznego człowieka, po to, aby móc go wtłoczyć w żywy organizm, jakby był on drewnianą figurą, lecz ukazać racjonalne podstawy egzystencji człowieka w oparciu o odczytaną w rzeczywistości prawdę o człowieku jako istocie religijnej.

Filozofia Heschela ma swoją wartość w dziedzinie dialogu chrześcijańsko-żydowskiego czy też szerzej  rozumianego dialogu kulturowego[17]. W dotychczasowym dialogu wiele miejsca zajmowały sprawy historyczne i teologiczne, natomiast problematyka filozoficzna najczęściej była pomijana lub niedoceniana, a to ona właśnie winna stanowić bazę dla szeroko rozumianego dialogu. Racjonalny namysł nad człowiekiem jest doskonałym miejscem spotkania się dwóch kultur i dwóch religii, ponieważ nas łączy nie zawsze wiara, ale to, że wszyscy jesteśmy ludźmi. A granice religii są tam, gdzie jest człowiek. Antropologia Heschela, szeroko otwarta na transcendentny wymiar rzeczywistości i uwzględniająca sytuację człowieka, jest wyraźnym potwierdzeniem tego przekonania, że ponad wszystko łączy nas wspólna troska o istotę ludzką[18]. Całościowe zaprezentowanie poglądów Heschela na temat człowieka wydaje się niemożliwe w tak krótkiej formie. Z konieczności ograniczymy się do przedstawienia  tego, co Heschel rozumiał przez „bycie autentycznie  ludzkim”.

 2. Wymogi bycia ludzkiego

Celem bytu ludzkiego nie jest jedynie bezwzględne, nieokreślone i nieukierunkowane trwanie w bycie – utrzymanie siebie w obojętnie jakim byciu. Takie bowiem bycie nie jest charakterystyczne dla człowieka, lecz cechuje każdy organiczny byt. Heschel w swojej antropologii koncentruje się na specyficznym i właściwym człowiekowi byciu, który określił  mianem ludzkiego (human). Bycie ludzkie – lepiej powiedzieć bycie ludzkim – jest specyficznym sposobem bycia, w którym i poprzez który, byt ludzki osiąga swój cel i spełnia siebie. Według Heschela człowieczeństwo człowieka jest możliwe jedynie przy jego pełnej świadomości rozumienia „bycia ludzkiego”, i rozumienia znaczenia „bycia ludzkiego”. To jednak jest uwarunkowane zaktualizowaniem najpierw pewnych powszechnych i zasadniczych potencjalności w człowieku, które tworzą niejako podstawę czy bazę dla możliwości osiągnięcia człowieczeństwa przez człowieka. Innymi słowy, według Heschela, byt ludzki musi spełnić podstawowe warunki, aby osiągnąć swoje bycie ludzkie. W przeciwnym razie człowiek nie będzie w stanie sprostać swojemu człowieczeństwu, bądź to z powodu braku samo-świadomości, bądź też z powodu braku motywacjii czy sensu.

Otwartość na transcendencję (Openness to transcendence)

Heschel stoi na stanowisku, że autentyczne myślenie rodzi się w wyniku spotkania ze światem. „Myślimy nie tylko w pojęciach; myślimy w świecie”[19]. Byt ludzki jest zarówno bytem w świecie i byciem w świecie. Bycie, które Heschel utożsamia z życiem, pociąga za sobą zrozumienie swojej roli w stosunku do wszystkich innych bytów, ponieważ życie nie jest byciem w sobie i przez siebie, ale w oparciu o świat. Z tego powodu sposób, w jaki człowiek traktuje świat, wpływa na sposób myślenia o świecie i o sobie jako bycie, który żyje w świecie. Według Heschela są dwa możliwe sposoby odnoszenia się człowieka do świata: manipulacja czy inaczej władanie (manipulation), oraz właściwe uznanie (appreciation). W pierwszym sposobie człowiek widzi w otaczającym świecie rzeczy, którymi ma się posługiwać, i siły, którymi ma pokierować. W drugim sposobie natomiast, istota ludzka dostrzega, w dostępnej sobie rzeczywistości, rzeczy, które ma zaakceptować, uznać, zrozumieć i podziwiać. Właściwe współuczestnictwo człowieka w świecie polega na odpowiednim uznaniu świata, ponieważ władanie i manipulacja światem są przyczyną alienacji człowieka. Zdaniem Heschela życie jako władanie wypacza obraz świata, a rzeczywistość sprowadza do tego, co jest człowiekowi dostępne. „Życie jako władanie jest śmiercią transcendencji”[20].

Sama akceptacja świata nie jest wystarczająca dla bycia ludzkiego, stwierdza Heschel. Fundamentalnym warunkiem wstępnym jest bowiem dla niego właściwe uznanie i ocena świata. „Ludzkość nie zatraci się z powodu braku informacji, ona może ulec zagładzie z powodu braku uznania”[21]. Człowiek nie jest zanurzony jedynie w naturze, a w swojej całości nie wynurza się tylko z natury. Z tego powodu istota ludzka nie może poddać się całkowicie naturze, temu, co nieosobowe, bytowi jako takiemu. Takie poddanie się doprowadziłoby do przekreślenia siebie samego, do samo-wypaczenia. Jak to wyraził Heschel, człowiek jako „przeistoczona bestia, staje się kanibalem”[22]. Człowieczeństwo człowieka wymaga od niego wyrastania ponad naturę, a nie tylko bycia częścią natury i bycia władcą natury. Dodatkowo, zauważa nasz filozof, „człowiek jest zupełnie świadomy, że natura nie należy do niego. Świadomość inności natury poprzedza świadomość dostępności natury”[23]. Mimo to natura staje się coraz częściej i coraz bardziej przedmiotem, który służy użyciu, ubolewa Heschel. „Świat przestaje być tym, czym jest, i staje się tym, co jest dostępne człowiekowi”[24]. Współczesny człowiek wyjątkowo łatwo odkrywa uległość natury, lecz z coraz większym trudem dostrzega jej wielkość i majestat. Zgodnie z tym, świadomość człowieka cofa się  w procesie „redukowania swojego statusu” do pozycji konsumenta i manipulatora. Ograniczenie świata i siebie do dziedziny rzeczowości prowadzi w prostej linii do duchowego ubóstwa i „zapuszczenia żaluzji na wgląd w to, co jest poza dziedziną, która jest człowiekowi dostępna”[25].

Heschel dostrzega nierozerwalny związek pomiędzy sposobem traktowania świata a sposobem myślenia o świecie. Życie sprowadzone do władania i manipulowania naturą powoduje, iż człowiek w swoim myśleniu ma skłonność do „spłaszczania rzeczywistości”. Człowiek zajmuje się rzeczami, które napotyka w świecie „jak gdyby one nie miały głębi, jak gdyby świat miał tylko dwa wymiary. W związku z tym, rozwinął on w sobie poczucie siły i  poczucie piękna; wie, jak używać siły materii, jak cieszyć się pięknem natury. Teoretycznie wie też, że wszechświat nie jest tutaj ze względu na niego; nie istnieje dla zadowolenia jego ego. Praktycznie jednak działa tak, jak gdyby celem wszechświata było zaspokojenie jego potrzeb”[26]. Jak stwierdza Heschel, dla judaizmu nie tylko adoracja natury jest absurdem, lecz także alienacja człowieka z natury[27]. Jego zdaniem ograniczenie się człowieka do manipulowania naturą kończy się zanikiem w nim świadomości transcendencji w ogóle. Człowiek w swoim doświadczaniu świata bez problemów napotyka siłę i piękno, lecz nie dostrzega jego wielkości i majestatyczności. Przestaje więc niejako widzieć to, co jest w stanie zobaczyć w spotkaniu ze światem. „Umysł człowieka staje się ścianą, a nie otwartymi drzwiami, dla tego, co jest większe niż zasięg jego zrozumienia”[28]. Według naszego myśliciela w człowieku nastąpiło zawieszenie poczucia transcendencji, a w konsekwencji poczucia świętości, w odniesieniu do całego świata i siebie[29]. Heschel zdecydowanie stwierdza, że transcendencja nie jest przedmiotem wiary. Transcendencja jest wymiarem rzeczywistości, który staje przed człowiekiem bezpośrednio w momencie spotkania ze światem[30]. Cały wszechświat ma po prostu swoją powierzchowność, utrzymuje nasz autor, i swoją głębię. Filozofia nie może poprzestawać na zmaganiu się z tym, co stanowi zaledwie cienką warstwę bytu. To, co najistotniejsze, znajduje się bowiem w głębi bytu. „Mierzymy to, co rzeczy pokazują, wiemy, jak one funkcjonują, ale mamy też świadomość, że nie znamy tego, czym one są, co oznaczają, co sugerują”[31] – stwierdza Heschel.

Pułapka, w którą według Heschela nasze myślenie najczęściej popada, polega na utożsamianiu egzystencji z korzystnością. W takim schemacie „żyć” znaczy „korzystać”. Według Heschela supremacja korzystności jest zaprzeczona przez czas i prawdę. Czas stanowi istotny wymiar egzystencji człowieka, który niezależnie od niego koryguje jego poczucie korzystności. Prawda natomiast niezrównanie panuje i nie może być nigdy pokonana. Istota ludzka nie może wytworzyć prawdy, a jedynie może się jej podporządkować. „Poprzedzając człowieka” – mówi Heschel – „prawda stanowi zapowiedź transcendencji”[32]. Autentyczna egzystencja musi być otwarta na prawdę w całym jej wymiarze, a zatem także na transcendencję. Taka postawa pociąga za sobą egzaltację, wrażliwość na to, co święte, i świadomość zobowiązania wobec napotkanej prawdy. „Egzystencja bez transcendencji jest sposobem życia, w którym rzeczy stają się idolami, a idole stają się potworami”[33]. Jedną z najważniejszych tez w antropologii Heschela jest stwierdzenie, że „zaprzeczenie transcendencji zaprzecza istotnej prawdzie bycia ludzkiego”[34]. Zaprzeczenie transcendencji, która domaga się odsłonięcia prawdy bytu, jest więc wewnętrznym zaprzeczeniem swojej sytuacji, skoro prawda bytu nie jest wewnątrz bytu, czy wewnątrz ludzkiej świadomości, lecz jest tym, co transcenduje wszelki byt.

W związku z coraz powszechniejszą tendencją negowania transcendentnego wymiaru rzeczywistości lub też nie uwzględniania tego wymiaru w nauce i w filozofii, Heschel wskazuje na konieczną potrzebę edukowania współczesnego człowieka w zakresie dostrzegania transcendencji w otaczającym świecie i wskazywania mu na błędne mniemanie, iż życie sprowadza się do absolutnej korzystności. „Szczęście” – jego zdaniem – „nie jest synonimem samo-zaspokojenia, satysfakcji czy zadowolenia z siebie. Samo-satysfakcja rodzi daremność i rozpacz. Samo-satysfakcja jest narkotykiem głupców”[35]. W opinii naszego filozofa prawdziwe spełnienie człowieka zależy od jedności z tym, co go transcenduje. Nieustanny niepokój i nienasycenie towarzyszy każdemu ludzkiemu bytowi w przeciągu całego ludzkiego bycia. Wymarzony „stan nasycenia” nie zostanie osiągnięty przez zaspokojenie naszych immanentnych potrzeb. „Samo-spełnienie jest mitem”[36] – konkluduje Heschel.  Niepokój człowieka może być przezwyciężony tylko w otwartości na transcendencję, ponieważ człowiek w immanentnej pogoni za szczęściem, tak naprawdę dąży do osiągnięcia tego, czego nie ma, i co go przekracza. Nawet iluzoryczny stan, w którym wszystkie zamierzenia zostałyby osiągnięte: „choroba przezwyciężona, ubóstwo wyeliminowane, długowieczność zagwarantowana, kolonie na Marsie i innych planetach założone, księżyc uczyniony częścią naszego imperium”[37], nie jest – zdaniem Heschela –  stanem błogości i spełnienia człowieka. Paradoks egzystencji człowieka tkwi w jego biegunowości, w tym, że jest on bytem transcendentnym i immanentnym zarazem, a jego bycie rozciągnięte jest pomiędzy transcendencją a immanencją. Otwartość na transcendencję warunkuje nie tylko zrozumienie świata i człowieka, lecz także człowieczeństwo człowieka, ponieważ „być ludzkim” znaczy być otwartym na to, co przekracza ludzki byt.

 Trwoga i poczucie tego, co niewysłowione ( Awe and the sense of the ineffable)

Kolejnym wymogiem bycia ludzkiego w filozofii Heschela jest postawa trwogi i poczucia niewysłowionego aspektu rzeczywistości. Wszechświat nie jest oczywistością samą w sobie, pomimo rozwiązania wielu jego zagadek. Każdy byt, włącznie z człowiekiem, jest niewysłowiony. Przy próbie wyrażenia tego, czego człowiek doświadcza, wszelkie słowa nie potrafią uchwycić niewyczerpalnej obfitości napotykanego bytu. „Tego, co napotykam” – mówi Heschel – „nie mogę ująć czy wyrazić w języku”[38]. W takiej sytuacji człowiek ma poczucie tego, co nie da się wysłowić. Świat wydaje się niemożliwy do ogarnięcia ludzkim intelektem i niemożliwy do wypowiedzenia ludzkim językiem. Nawet człowiek sam dla siebie stanowi nieuchwytny i przekraczający ludzką kondycję byt. W swojej antropologii Heschel nie  ogranicza i nie pomniejsza świata do tego, co jest możliwe do wyrażenia w języku nauki i filozofii.  Taki okrojony i zubożony świat, a w nim człowiek, jest w jego przekonaniu światem nieprawdziwym i spłyconym, z powodu dostosowywania go do ograniczonych ludzkimi kategoriami możliwości intelektualnych człowieka. Skoro nie ma innej możliwości intersubiektywnej komunikacji, jak tylko za pomocą powszechnie stosowanych kategorii, należy zawsze pamiętać, że to, co wyrażamy w nich, nie wyczerpuje całego bogactwa i złożoności tego, czego doświadczamy. Jak każdy byt, który oprócz powierzchowności, ma swoją głębię, tak wyrażane słowo posiada wewnętrzną treść, której odczytanie wymaga pewnego stopnia wrażliwości. Wydaje się, że słowo ludzkie nie jest dla Heschela jedynie nośnikiem informacji, znakiem wyrażającym treści ludzkiego intelektu. Słowo bowiem może równie dobrze być wyrazem miłości lub nienawiści. Słowo ma swoją głębię, ponieważ jest sposobem wyrażenia głębi człowieka, jego wewnętrznego życia. Wydaje się, że Heschel dostrzega pewien związek pomiędzy postrzeganiem czy doświadczaniem świata a sposobem wyrażania go w ludzkim języku. Ograniczenie zakresu słowa, czyli pozbawienie go głębi jest niejako mimowolnym ograniczeniem doświadczanego świata. Podobnie brak poczucia tego, co niewysłowione, i niedostrzeganie głębi bytu powoduje zubożenie słowa, w którym mimo wszystko człowiek próbuje wy-słowić to, co do końca jest nie-wy-słowione. Problematyczność intersubiektywnego komunikowania wynikałby z tego, że człowiek wyraża swoje wewnętrzne życie – swoją głębię, za pomocą słowa, które ma charakter zewnętrzny i jest skierowane na zewnątrz. Jak to wyraził Heschel, głębia bytu została „tajemniczo zabezpieczona” przed manipulacją człowieka[39]. „Moje pole widzenia świata i moje rozumienie jaźni determinują siebie nawzajem. Całkowita manipulacja światem kończy się całkowitą instrumentalizacją jaźni”[40].  To, co Heschel stara się wyjaśnić, dotyczy pewnej „nie-mocy” człowieka, który doświadcza głębi rzeczywistości i własnej głębi, lecz nie jest w stanie nad nią zapanować, ponieważ jest ona „tajemniczo zabezpieczona” przed nim samym. Byt ludzki w pewnym sensie nie radzi sobie z ekspresją wewnętrznego wymiaru własnego bytu i bytu świata. Ta głębia bytu przerasta człowieka, a jest to wynik jego biegunowości. Ta „nieporadność” powoduje niekiedy zawężenie pola widzenia człowieka do tego, co jest zewnętrzne, możliwe do manipulowania i łatwe do wyrażenia.

Z perspektywy filozofii Heschela świat może być odbierany przez człowieka albo jako rzecz, którą włada, albo jako tajemnica, przed którą staje. To, co człowiek posiada, wydaje się mu być czymś immanentnym i zwykłym; to, przed czym staje zdumiony, jawi się mu jako coś transcendentnego i wzniosłego. „Manipulujemy tym, co jest dostępne na powierzchni świata” – stwierdza Heschel – ” musimy też stanąć w grozie przed tajemnicą świata”[41]. Wobec tajemnicy człowiek staje w poczuciu grozy i radykalnego zdumienia. Trwoga jest dla Heschela czymś więcej niż emocją, „jest sposobem rozumienia, wglądem w znaczenie większe niż nasze własne, […] jest intuicją godności wszystkich rzeczy, uświadomieniem sobie, że rzeczy są nie tylko tym, czym są, lecz także tym, co je przekracza. Trwoga jest poczuciem transcendensu[42], wszechogarniającym odniesieniem do tajemnicy, która jest poza wszystkimi rzeczami”[43].  Trwoga jest jedną z  podstawowych kategorii w filozofii Heschela i tylko ona umożliwia człowiekowi dostrzeżenie w świecie napomknienia (intimations) tego, co boskie, oraz odczucie w małych rzeczach początku bezgranicznego znaczenia czy też odczucie tego, co ostateczne i wieczne w tym, co  proste i przemijające. „To, czego nie możemy zrozumieć przez analizę, uświadamiamy sobie pod wpływem trwogi”[44], stwierdza Heschel.  Według niego wiara nie jest przekonaniem i wyrażeniem zgody na propozycję, lecz jest związaniem z transcendencją i znaczeniem, które znajdują się poza tajemnicą. Jak wiedza jest wynikiem ludzkiej ciekawości, tak mądrość jest wynikiem odczuwanej przez człowieka trwogi – utrzymuje nasz filozof. „Trwoga poprzedza wiarę; jest korzeniem wiary”[45]. Wynika z tego, że trwoga jest naturalną i powszechną reakcją człowieka na rzeczywistość, a nie aktem  religijnym. Brak poczucia trwogi nie jest zatem wyrazem  braku wiary, lecz symptomem „stępienia” kondycji człowieka i pomniejszenia jego człowieczeństwa. Prowadzi to do sytuacji, w której istota ludzka jest pozbawiona wglądu w niewysłowiony aspekt rzeczywistości, w głębię bytu. Dlatego powrót do czci, troska o ludzką wrażliwość i trwanie w poczuciu trwogi, jest – w przekonaniu Heschela – „warunkiem wstępnym do odrodzenia mądrości, do odkrycia świata jako aluzji do Boga”[46].

W filozofii Heschela aluzyjność świata wydaje się być odpowiednikiem biblijnej chwały[47], którą nasz filozof najczęściej nazywa „obecnością Boga” w świecie. Jak pisze: „Zewnętrzność świata komunikuje coś, co zawiera wielkość Boga. Chwała nie jest ani estetyczną, ani fizyczną jakością. Ona jest odczuta w majestatyczności, ale jest czymś więcej niż majestat. To jest obecność czy też blask obecności”[48]. Stając twarzą w twarz ze światem, człowiek wyczuwa w bezpośredni sposób najpierw ową obecność, która zdaniem Heschela przewyższa ludzką zdolność zrozumienia. Bogactwo świata wyrasta ponad to, co człowiek może w swoim człowieczeństwie dostrzec i ująć. Świat stanowi „zbyt wiele”[49] dla człowieka, ponieważ obecność, o której mówi Heschel, „jest tylko delikatnym tchnieniem, które rozpościera się wokół wszystkich bytów; jest duchowym tłem rzeczywistości”[50]. Biegunowe rozumienie Absolutu pozwala Heschelowi stwierdzić, że Jego bycie w świecie jest zarazem obecnością i nieobecnością. „Bóg musiał ukrywać Swoją obecność, ażeby wprowadzić świat w byt. Musiał uczynić swoją nieobecność możliwą, ażeby uczynić miejsce dla obecności świata”[51]. Zadaniem człowieka jest uświadomienie sobie tego faktu i otwarcie się na to, co niewysłowione. To zadanie urasta w antropologii Heschela do rangi podstawowego warunku bycia ludzkiego.

 Świadomość boskiego patosu[52] ( Awareness of the divine pathos)

 Bycie możemy rozumieć jako trwanie w czasie. Trwałość bytu jest więc zależna od mocy bycia. W swoich dociekaniach Heschel szuka odpowiedzi na pytanie, co jest mocą bycia ludzkiego? Rozwiązanie tego problemu dotyczy nie tylko wskazania siły utrzymującej w istnieniu byt ludzki, ale także przyczyny i motywu bycia ludzkim.

Byt ludzki może być wyjaśniony albo jako byt zależny od tego, co jest czymś więcej niż bytem, a mianowicie od troski o byt; albo też jako byt samo-wystarczający i niezależny. „Słabość pierwszej możliwości” – zauważa Heschel – „leży w jej odniesieniu do tajemnicy; słabość drugiej możliwości leży w jej aspiracji do proponowania racjonalnych wyjaśnień”[53]. Racjonalne wyjaśnienia, wyprowadzone z samej natury, są wystarczające dla wytłumaczenia sposobu zachodzenia faktów, lecz nie tłumaczą, dlaczego fakty w ogóle zachodzą. Dla Heschela idea samo-wystarczalności natury stanowi większą zagadkę niż idea natury, która jest zależna od tego, co ją przekracza. Idea zależności natury wydaje się być w opinii Heschela bardziej prawdopodobna niż idea samo-wystarczalności natury, ponieważ ta druga jest nieanalogicznym pojęciem w obrębie samej natury. „Czy samo-wystarczalność nie jest sama niewystarczająca, aby wyjaśnić samo-wystarczalność”[54] – pyta dość enigmatycznie Heschel. Według niego trwałość bytu implikuje troskę o byt. Byt ludzki jest transcendowany przez troskę o bycie ludzkie. Stąd, według Heschela, rozwiązanie problemu jest nieadekwatne przy próbie odniesienia ludzkiej egzystencji do nieosobowej wieczności, do subpersonalnej abstrakcji, którą najczęściej nazywa się esencją lub istotą czegoś. Jedynym właściwym rozwiązaniem jest dla naszego filozofa odniesienie do transcendentnej troski o byt ludzki. Tak więc ostatecznym problemem „nie jest byt, ale troska o byt. To, co poprzedza byt, nie jest nicością, lecz raczej troską o byt; logosem, jak również patosem”[55]. Absolut jest zarazem Bytem, który wprowadza inne byty w bycie, i Bytem, który troszczy się o wprowadzone w bycie byty[56]. Patos jest czynnikem sprawczym   transcendentnej troski, troski osobowego Boga[57]. „Byt przestałby być” – mówi Heschel – „gdyby nie było Bożej troski o byt”[58]. W jego filozofii  racją bytu, mocą  bycia bytu jest transcendentna i przechodnia troska, patos rozumiany jako Boże uczucie żalu i smutku w odniesieniu do sytuacji, w której znajdują się byty stworzone, a zwłaszcza człowiek. Bóg litując się nad człowiekiem, ustawicznie go wspomaga w dochodzeniu do pełni człowieczeństwa, przy jednoczesnym zachowaniu jego wolności. Boże poczucie żalu i smutku, a następnie litości, spowodowane jest niewłaściwym sposobem realizacji człowieczeństwa przez człowieka, który zamiast zmierzać ku Bogu, sprowadza sam siebie do immanentnego świata. Specyficzna dla Heschela biegunowość sprawia, że Bóg jest z jednej strony jeden, święty, różny i oddzielony od wszystkiego, co istnieje, a z drugiej strony niestrudzenie zatroskany o człowieka. Bóg jest obecny jako Transcendens będący poza możliwością zrozumienia przez człowieka, i obecny w ludzkiej egzystencji jako miłość, współczucie, a nawet gniew. Heschel wskazuje, że biblijne proroctwa „polegają na proklamowaniu boskiego patosu, wyrażonego w języku proroków jako miłość, miłosierdzie i gniew. Ponad różnymi manifestacjami boskiego patosu góruje jeden motyw, jedna potrzeba: boska potrzeba ludzkiej prawości (the divine need for human righteousness)”[59]. Ludzki sposób bycia ma charakter moralny, uwarunkowany obecnością transcendentnego zatroskania. „Życie jest trójwymiarowe”, stwierdza Heschel; „każdy akt może być oceniony w obrębie dwóch skoordynowanych płaszczyzn, w których odciętą jest człowiek, rzędną zaś Bóg”[60]. Byt ludzki może doprowadzić bycie do spełnienia swojej wielkości[61], swojego człowieczeństwa, lecz może też użyć bycia na swoją zgubę. Władza człowieka niekiedy niszczy to, co Bóg zamierza. Istota ludzka jest bowiem „uwikłana  w dramat zależności od biegunowości tworzenia i niszczenia”[62]. Człowiekowi została powierzona władza decydowania o kierunku swojego rozwoju, nadawania swojemu byciu treści.

Patos samego Boga w odniesieniu do sytuacji bytu ludzkiego jawi się jako racja i moc bycia ludzkiego. Bóg i świat nie są przeciwnymi biegunami egzystencji człowieka. Jak stwierdza Heschel, „nie jesteśmy postawieni w sytuacji wyboru  Albo – Albo, albo Bóg – albo ten świat […]. Zostało nam dane, aby akceptować to i tamto, Boga i świat. To do nas należy troska, aby mieć udział w tamtym świecie, jak również pozwolić Bogu mieć udział w tym świecie”[63]. Sama akceptacja prawdy, że Bóg jest Stwórcą wszechświata i człowieka, że jest podstawą istnienia, wydaje się Heschelowi niewystarczająca. Przyjęcie tej prawdy jest w pewnym sensie niewiele mówiące dla bycia ludzkiego. „Wszyscy są gotowi zaakceptować Boga jako podstawę istnienia”, przyznaje nasz autor. „Dlaczego nie? Podstawa istnienia niczemu nie zagraża. Zostawmy ją jako nie zagrażającą niczemu i zaakceptujmy ją. Nie ma to i tak żadnego znaczenia”[64] – stwierdza z goryczą Heschel. Tymczasem Bóg jest nie tylko źródłem istnienia, lecz także źródłem skrupułów, wyrzutów i określonych żądań. Świadomość patosu i boskiej troski, a nie sama  świadomość Najwyższego Bytu, może sprawić, że istota ludzka pozwoli Bogu mieć udział w ludzkim byciu. Bez takiej świadomości i bez jej akceptacji Heschel nie widzi możliwości, aby byt ludzki mógł być w pełnym tego słowa znaczeniu ludzki. Tylko współczucie z boskim patosem „otworzy nasze serca na jego głos”[65], i tylko wówczas „ludzki i boski patos mogą pozostawać w akordzie”[66].

 3. Rozumienie bycia ludzkiego (An understanding of being human)

Refleksja o człowieku traci swoją właściwość przez oddzielenie problemu prawdy od problemu życia, poznania człowieka od całkowitej sytuacji człowieka. Filozofia reprezentowana przez Heschela jest filozofią sytuacyjną. Nie należy tego utożsamiać z sytuacjonizmem rozumianym jako relatywne rozumienie prawdy o człowieku uzależnione od zmieniających się sytuacji, w których istota ludzka się znajduje. Sama refleksja bez odniesienia do życia nie wystarcza, aby człowiek mógł osiągnąć samo-rozumienie[67]. „Ludzka sytuacja zostaje ujawniona w gorączce życia”, przekonuje Heschel. „Czyn jest destylacją jaźni. Nie możemy ujawnić żadnej inicjatywy, żadnej wolności w czystym bycie; nasza odpowiedzialność jest w życiu[68]„. Na gruncie konkretnych  doświadczeń życiowych, danych wynikłych i widocznych w określonej sytuacji człowieka zarysowuje się Heschela teoria o człowieku. Antropologia ta jest zatem „unią doświadczenia i logiki”[69]. Taka postawa naszego filozofa oznacza, że ” to raczej przeżywanie, a nie czyste bycie, zbliża się do realności człowieka”[70]. Człowiek napotyka siebie w słowach, które wypowiada, w czynach, które dokonuje, i w myślach, które odnajduje w sobie. Bycie ludzkie nie jest myśleniem, lecz życiem, które przybiera określoną formę pod wpływem prawdy o sobie, którą byt ludzki odczytał i ogarnął swoim rozumem. Dlatego też Heschel uznaje, iż „kategorie użyte w opisywaniu zarówno bytu ludzkiego i bycia ludzkiego są wszystkie owocami życia”. Odczytana i zaakceptowana prawda o istocie ludzkiej domaga się jej ukonkretnienia i wy-pełnienia. Wcielanie prawdy antropologicznej jest zatem niczym innym jak  byciem bytu ludzkiego, którego samo-świadomość jest jednocześnie weryfikatorem wierności prawdzie. Przedstawiony przez Heschela obszerny kontekst filozoficzny znajduje swoje zwieńczenie w rozumieniu bycia ludzkiego, które nasz filozof uznawał za najistotniejszy aspekt antropologiczny. Najogólniej, bycie ludzkie możnaby określić za pomocą aforystycznego języka Heschela jako „sztukę znaczących form w czasie, jako architekturę czasu”[71].

 Bycie ludzkie jako humanizacja bytu ( Being as the humanization of the being)

Człowiek rozumiany jako czysty byt, zatraca swoją osobowość, indywidualność, i rozpływa się w anonimowości. Dlatego nie może on być – jak wielokrotnie i na różne sposoby postulował Heschel – bytem odseparowanym od życia, „aby poddać się bytowi”[72], ponieważ wówczas człowiek wyrzekłby się swojej władzy decydowania i zredukowałby swoje życie do czystego bycia. Tymczasem  w życiu człowiek odnosi  siebie do świata w sposób aktywny i przechodni. Czyny ludzkie są „językiem życia, artykułującym wyjątkowość bycia ludzkiego i intuicje bycia człowiekiem”[73]. Decydującą formą bytu ludzkiego jest według Heschela życie ludzkie (human living). Problem życia ludzkiego wyraża się w pytaniu: co byt ludzki czyni ze swoim byciem? ponieważ „żyć – znaczy nadawać byciu kształt, nadawać formy czystemu byciu”[74]. Trud samo-tworzenia nie jest oczywisty, ponieważ ludzka zdolność do nadawania formy ludzkiemu byciu zależy od rozumienia osobliwości ludzkiego życia. Nie ma więc żadnej gwarancji czy pewności osiągnięcia znaczącego bycia, a założenie, iż znaczące bycie jest możliwe do osiągnięcia nieświadomie, wydaje się Heschelowi błędne. „Życie jest batalią o znaczenie, która może być przegrana lub wygrana”[75]. Korzenie tworzenia siebie sięgają niezadowolenia ze zwykłego bycia, z „bycia na chybił trafił”. Bycie ludzkie nie jest bezwolne i nijakie. Bycie ludzkie znaczy „życie-w-tym-świecie” (living-in-the-world), a niewystarczalność czystego bycia kieruje człowieka do czegoś „więcej-niż-bycie” (more-than-being). Tym czymś „więcej-niż-byt” jest dla Heschela posiadanie znaczenia[76]. Osiagnięcie znaczenia uwarunkowane jest z kolei transcendowaniem poszczególnych aktów, a poprzez te akty – siebie w tym życiu. Tylko wówczas bycie ludzkie ma swoją wartość i swój sens. Zdaniem Heschela klęska człowieka jest spowodowana traktowaniem dziedziny wartości jako superstruktury egzystencji, gdzie „powinność” (the ought) jest wyprowadzana z „jest” (is), normy z faktów, duch z natury, a wymaganie z ustalenia. Dlatego zdaniem Heschela „nadrzędną sprawą tej godziny w świecie zachodniej cywilizacji jest człowieczeństwo człowieka. Człowiek traci obecnie prawdziwy wizerunek i kształtuje swoje życie na obraz anty-człowieka”[77]. Chociaż byt ludzki ma od strony wegetatywnej udział w bycie wszystkich organicznych bytów, to jednak różnica bytowa jest różnicą jakościową, a nie ilościową. „Główną charakterystyką człowieka nie jest byt, lecz to, co jest uczynione z bytem”[78]. To, co odróżnia istotę ludzką od innych istot, dotyczy sposobu bycia, które nie jest w żaden sposób zdeterminowane. „Bycie ludzkie jest humanizacją bytu, przemianą nijakiego powierzenia. […] Byt jest anonimowy i milczący. Humanizacja jest artykulacją znaczenia, które jest związane z byciem”[79].

 Bycie jako posłuszeństwo (  Being as the obedience)

Wkroczenie w byt, zrodzenie, jest niezależne od ludzkiej woli. Odpowiedzialność, czy też używając frazy Heschela, – „zdawanie sprawy” (to give account), również zostały człowiekowi dane jako pewnego rodzaju narzucenie, którego on nie może się ani  pozbyć, ani ominąć[80]. Transcendencja człowieka ujawnia się jako życie, któremu nadano znaczenie, jako życie odpowiedzialne przed Transcendensem, po prostu jako życie uwikłane w narzuconą wolność. „Transcendencja bytu jest przykazaniem, bycie tu i teraz jest posłuszeństwem”[81]. Absurdalnością wydaje się Heschelowi sam pomysł, że człowiek przenosi swój byt w bycie własną mocą. Przykazanie bycia i posłuszeństwo w byciu tkwią w „zakamarkach bytu”, a wyrastają na światło dzienne w świadomości człowieka. To, co jest, trwa jako odpowiedź na rozkaz[82]. „Być, znaczy być posłusznym przykazaniu stworzenia” (to be is to obey the commandment of creation)[83], mówi Heschel. Filozoficznie prymat stworzenia nad bytem znaczy, że „to, co powinno” (the ought) poprzedza „to, co jest” (the is). Pomijając nawet metafizyczną refleksję na temat ostatecznego źródła bytu, oczywiste wydaje się twierdzenie, że byt ludzki nie staje się na skutek woli ludzkiej. To bowiem zakładałoby aprioryczną samowystarczalność i samoprzyczynowość bytu ludzkiego. W związku z tym, Heschel stwierdza, że wola człowieka, aby być, nie może zostać odseparowana od jego „powinienem być”, a  zatem „zasada bytu ludzkiego całkowicie niezależnego, jest wymysłem wyobraźni”[84].

Przekonanie o znaczeniu bytu jest niezwykle doniosłe dla bycia ludzkiego, a zanik świadomości przykazania bycia powoduje jego utratę. „Bycie jest posłuszeństwem, odpowiedzią. Bądź poprzedza jestem. Jestem, ponieważ zostałem wezwany do tego, aby być”[85]. To, co Heschel sugeruje, dotyczy problemu etycznego. Bycie bytem przygodnym pociąga za sobą bycie stworzonym w wartości i wyposażonym w znaczenie. W tej perspektywie nie do przyjęcia jest pogląd, że najpierw jest neutralne bycie, a potem pojawiają się wartości. Życie ludzkie jest nieustannie i nierozerwalnie związane z akceptacją wartości i znaczenia, a co za tym idzie, z posłuszeństwem i zobowiązaniem. Człowiekowi pozostaje jeszcze dodatkowo bunt, który polega nie tylko na sprzeniewierzeniu się słuszności bycia ludzkiego – prawdzie o sobie, ale także na sprzeniewierzeniu się Temu, który jest dawcą i życia, i znaczenia, i wartości. Bycie ludzkie nie jest bowiem ludzkim żądaniem czy roszczeniem, lecz ludzką odpowiedzią na Boże wezwanie: bądź ! W antropologii Heschela jest to wezwanie do bycia ludzkim.

 Bycie jako niepewność (  Being as the precariousness)

Bycie ludzkie jest najbardziej niepewnym  i niestabilnym stanem. Nie jest, zdaniem naszego autora, możliwe ujęcie takiego stanu w kategorii substancji. Heschel w odniesieniu do bycia ludzkiego używa określenia „obecność” (presence), ponieważ to, co ludzkie, tak naprawdę nie jest czymś stałym, lecz czymś, co się jedynie uobecnia w określonych momentach egzystencji człowieka. Ludzkim się nie jest, ludzkim się bywa. To zdaje się być przyczyną niepewności bycia ludzkiego (the precariousness of being human)[86]. Należy je rozumieć jako nakładanie bytu ludzkiego na naturę ludzką. To wymaga, zdaniem Heschela, odporności na pokusę osiągnięcia natychmiastowej satysfakcji[87]. W każdej istocie ludzkiej jest ewidentna tendencja do przeciwstawiania się żądaniom ducha, przy jednoczesnej skłonności do ulegania żądaniom ciała. Poddanie się pędowi po-żądań najpierw tłumi, a następnie porzuca poczucie zobowiązania do człowieczeństwa człowieka. Wewnętrzne napięcie w człowieku spowodowane jest bardzo realistyczną alternatywą pragnienia bycia ludzkim a pragnieniem bycia zwierzęcym[88]. Ta alternatywa wyznacza zakres dramatu życia ludzkiego, ponieważ, jak twierdzi Heschel,  „ludzkość dotarła do miejsca, z którego nie ma powrotu do zwierzęcości”[89]. Człowiek, który uobecnia w swoim byciu zwierzęcość staje się swoim przeciwieństwem, ale nie zwierzęciem, gdyż „przeciwieństwem tego, co ludzkie nie jest to, co zwierzęce, lecz to, co demoniczne”[90]. Akt stworzenia nie wyeliminował absurdalności i nicości. Człowiek jest ustawicznie  zaledwie o jeden krok albo od sensu, albo od absurdalności, przekonuje Heschel. Ludzka wola, a nie boska pułapka, jest przyczyną ludzkiego zmagania. Przed człowiekiem rozciąga się „więcej niż jedna ścieżka do kroczenia, a my jesteśmy zmuszeni być wolnymi […]. Zachowujemy się tymczasem tak, jak gdyby królestwo zwierząt było naszym utraconym rajem, do którego próbujemy wrócić dla chwil zachwytu, wierząc, że stan zwierzęcy jest tym, w którym możemy odnaleźć szczęście”[91].

Heschel ze smutkiem zauważa, że wraz z rozwojem cywilizacji nie następuje rozwój humanizacji bytu ludzkiego. Współczesny człowiek z uporem maniaka dąży do utożsamienia siebie z rzeczywistością świata zwierząt, pomimo posiadania różniącej go od tego świata możliwości wyboru. Przyczyna takiego zorientowania istoty ludzkiej wydaje się Heschelowi prosta: łatwizna. „Zawsze łatwiej jest zazdrościć zwierzęciu i czcić totem”[92] niż słuchać głosu Boga. Podobnie jak łatwiej jest schodzić z góry niż się na nią wspinać. „Współczesny człowiek ma królewską władzę i plebejskie ideały”[93]. Egzystencja człowieka, powiada Heschel, waha się pomiędzy zwierzęcością a boskością, „między tym, co jest bardziej niż ludzkie, a tym, co jest mniej niż ludzkie: poniżej jest zanikanie i daremność, powyżej jest otwarta brama boskiego skarbca […], nieśmiertelna pozostałość naszego umierającego życia”[94].

Z powodu swojej ogromnej władzy uobecniania dobra i zła, człowiek jest potencjalnie najbardziej niegodziwym bytem. Może on kochać lub nienawidzieć, być świadkiem prawdy lub fałszywym wyznawcą, stawać się podobnym Bogu lub zwierzęciu. Z byciem ludzkim wszystko jest możliwe, nawet to, że przekroczy granice tego, co ludzkie. Nie jest ono nigdy stałe i pewne, a stałość dotyczy tylko niestałości bycia ludzkiego. Egzystencja człowieka jest nieustannym falowaniem, wznoszeniem się i opadaniem. „Nieodchylone człowieczeństwo jest nieistniejące[95]” – twierdzi Heschel. Sztuka życia polega na świadomym wyborze kierunku autokreacji i wyznaczeniu granic dla ludzkich wędrówek.

Zarysowana przez Heschela perspektywa niepewności bycia pozwala stwierdzić, że człowiek w hierarchii bytów jest tym, kim jest, i nie może być nigdy tym, kim nie jest w stanie być. W sposobie bytowania jest tym, kim w sensie ostatecznym nie jest, a kim może być, powinien być, i chciałby być. Wola człowieka, według Heschela, nie ma mocy zmiany pozycji bytowej na poziomie bytu, ma natomiast moc przesunięcia się na poziomie bycia do dowolnego miejsca w przedziale ograniczonym przez swoją wartość maksymalną – Boga i wartość minimalną – zwierzę. Istota ludzka jest bytem między brzegami, bytem, który w swoim byciu nie stoi w miejscu i chcąc niechcąc zmierza do brzegu boskości lub brzegu zwierzęcości. Heschela filozofia bycia ludzkiego nie jest ani ubóstwieniem człowieka, ani jego ubestwieniem. Formuła antropologiczna naszego filozofa  mogłaby być wyrażona w zdaniu: im więcej czynnika ludzkiego w bycie ludzkim, tym więcej w nim czynnika boskiego, a mniej zwierzęcego; im mniej czynnika ludzkiego w bycie ludzkim, tym mniej w nim czynnika boskiego, a więcej zwierzęcego[96]. Przy czym zasada wprost proporcjonalności bycia do bytu jest w filozofii Heschela podstawowa i spełnia w jego antropologii  analogiczną rolę jak wyrażenie-klucz: bycie ludzkie, to bycie, którego pewność jest niepewna. Natomiast pewne dla Heschela jest to, że „człowiek jest węzłem, w którym niebo i ziemia są splecione”[97].

 Bycie jako wyzwanie-w-świecie  ( Being-challenged-in-the-world)

Odseparowana jaźń, natura ludzka w sensie samo-wystarczającego zachowania i niezależna od intelektualnych oraz społecznych czynników, jest dla Heschela absolutną abstrakcją. To nie abstrakcyjna jaźń jest siedliskiem prawdy, lecz realnie istniejąca rzeczywistość – wszechświat, a w nim człowiek. Jaźń jest jedynie płaskim odbiciem prawdy o świecie, odbiciem najczęściej zniekształconym i pozbawionym głębi. Tym niemniej, jak utrzymuje Heschel, nawet takie niedoskonałe odzwierciedlenie świata w ludzkiej jaźni, byłoby w ogóle niemożliwe bez odniesienia jej do świata, bez kontaktu ze światem. Dlatego wyizolowana jaźń, „świadomość w ogólności”, jest niemożliwa, jak niemożliwe jest wyprowadzanie czy odczytanie z takiej sterylnej jaźni jakiejkolwiek prawdy. Poza tym, życie człowieka nie sprowadza się jedynie do intelektualnych funkcji człowieka. Sytuacje, które zdarzają się człowiekowi, mają miejsce w świecie, który oddziaływuje na niego całego, a nie tylko na jego intelekt. Zupełnie oczywisty dla naszego filozofa jest fakt, że kontakt istoty ludzkiej ze światem  ma charakter konieczny, osobowy, osobisty i dogłębny. Otwartość na niewysłowiony wymiar rzeczywistości jest według niego wymaganą postawą dla autentycznego życia[98]. Świat staje przed każdym człowiekiem z całym swoim bogactwem  jako wyzwanie, lecz – jak sugeruje Heschel- z powodu przytłumienia wrażliwości[99] nie każdy i nie zawsze potrafi dojrzeć i usłyszeć to, co staje naprzeciwko niego niezależnie od jego gotowości czy kondycji[100].

Człowiek żyjąc w świecie napotyka, niezależnie od swojej woli, to wszystko, co świat zawiera w sobie, i co sobą sugeruje. Człowiek nie tylko musi żyć w świecie, lecz także reagować na świat, odnosić się do niego. „Wydaje się, że jest to spowodowane faktem, iż człowiek uwikłany jest w swojej egzystencji w zobowiązanie (commitment), którego nie jest świadomy. To zobowiązanie – powiada Heschel – nie jest ulokowane ani w ludzkiej pamięci, ani w jego podświadomości, a jednak jest ono skuteczne i tajemniczo obecne w egzystencji”[101]. Wyzwanie, wobec którego człowiek staje w momencie konfrontacji ze światem, przeradza się więc w jakieś jeszcze nieokreślone zobowiązanie i to niezależnie od ludzkiej woli. Człowiek ma jednak moc, „aby stłumić to wyzwanie przez wyakcentowanie jednej inklinacji ponad inne. To postępowanie, często usprawiedliwione i przywołane przez ideologię, oznacza ubóstwienie jakiejś inklinacji”[102]. Według Heschela problem bycia ludzkiego, postawionego wobec wyzwania w świecie, jest  spowodowany „niepowodzeniami zaakceptowania tego wyzwania, czy nawet w przypadku jego akceptacji, niepowodzeniami uznania go za nieustanny problem całkowitej egzystencji człowieka”[103]. Inaczej mówiąc problem człowieka związany jest z  zadaniem, przed którym człowiek staje, a znaczenie bycia ludzkiego związane jest z naszym udziałem w tym zadaniu, z odkrywaniem, że „ten świat jest problemem jak również oczekiwaniem”[104]. Stąd życie ludzkie nie jest po prostu byciem tu i teraz, byciem praktycznym, lecz byciem domagającym się odpowiedzi w postaci określonego ustosunkowania się do świata. Kłopotliwe położenie człowieka wynikające z konieczności refleksji nad światem i konieczności podejmowania zadania wobec świata i w świecie, nie powinno być, zdaniem Heschela, odbierane jako „samo-zadana choroba”, ponieważ  świadome zmaganie się z tym światem jest wyrazem człowieczeństwa człowieka. Próba pozbycia się tego kłopotu, czy tak rozumianego problemu, prowadzi do wyeliminowania  tego, co ludzkie. Tylko istota ludzka dostrzega problemy i stawia im czoła. Ucieczka przed problemem jest w rzeczywistości nieporadną ucieczką przed odpowiedzialnością, przed tym co ludzkie.

Wyzwanie, przed którym człowiek staje i które go niepokoi, jest transcendentne w stosunku do niego, a jednocześnie go transcenduje. Wyzwanie, o którym Heschel mówi, nie należy do struktury bycia ludzkiego, lecz pochodzi z zewnątrz[105]. Człowiek nie ma skłonności do niepokojenia siebie, jest raczej odwrotnie, a „traktowanie świadomości bycia wyzwanym jako mit jest samo mitem. Umysł ludzki jest w stanie tworzyć mity. Czy jednak sam umysł jest mitem?”[106]. Heschel nie ma najmniejszych wątpliwości, że życie ludzkie jest „byciem-wyzwanym-w-tym-świecie (being-challenged-in-the-world). Być ludzkim w świecie znaczy zatem – być postawionym wobec świata, rozumieć świat i odpowiadać za świat. Transcendentne źródło egzystencji człowieka jest obecne jako wyzwanie – „aby żyć w sposób, który jest zgodny z wielkością i tajemnicą życia”[107]. To z kolei implikuje odpowiednie dla bytu ludzkiego działanie, które Heschel określa jako ludzkie. Według niego treść i cel działania muszą być nabyte i uświadomione, lecz samo poszukiwanie treści i celu działania jest człowiekowi dane wraz ze świadomością[108]. Ludzkie bycie  w świecie jest w pewnym stopniu niezadowoleniem z czystego bycia pod wpływem tego, co świat sugeruje ludzkiej woli i inteligencji. Heschel nawiązując bezpośrednio do poglądów Brentany i Husserla[109], wskazuje na zasadę intencjonalności,  w oparciu o którą uzasadnia pojawienie się w świadomości człowieka wyzwania[110]. „Właśnie, tak jak świadomość wysuwa ideę jako postulat […], tak samo-świadomość wysuwa jako postulat wyzwanie”[111].

 Bycie jako wymaganie i zobowiązanie (Being as the requiredness and the indebtedness)

Bycie ludzkie zostało w filozofii Heschela odniesione do znaczenia. Bez znaczenia nie ma ono swojego uzasadnienia i umotywowania. „Znaczące życie” – mówi Heschel – „jest usiłowaniem dostosowania się do tego, co jest oczekiwane i wymagane od istoty ludzkiej (what is expected and reqiured of human being)”[112]. Wymagalność nie jest jakąś nadzwyczajną jakością dodaną do egzystencji, która może być wydedukowana z ludzkiej racjonalności. Ta wymagalność uzupełnia intuicję znaczenia, które jest osiągalne dla świadomości poprzez noetyczno-noematyczną współzależność[113]. Poczucie wymagalności nie jest wtórnym, wyprowadzonym w refleksji stanem człowieka, lecz charakterystycznym przymiotem bycia ludzkiego. Zdaniem Heschela wrażliwość na to, co staje przed bytem ludzkim jako żądanie i oczekiwanie, jest nierozerwalnie związane z ludzkim byciem. W hierarchii bytów stworzonych tylko człowiek jako osoba jest  bytem rozumnym i wolnym, i tylko jemu jako osobie mogą być postawione żądania i wymagania. W przeciwieństwie do innych bytów, człowiek jest zdolny do tego, aby odpowiadać na stawiane mu wymagania, ponieważ bycie ludzkie nie sprowadza się jedynie do zaspokajania potrzeb. W byciu ludzkim chodzi o coś więcej, o coś, co przekracza  immanentne potrzeby człowieka, o coś, czego spełnienie wymaga wolnej aktywności istoty ludzkiej. Aktywność ludzka wiąże się z kolei z odpowiedzialnością. „Jedynie byt ludzki” – mówi Heschel – „jest uznawany za zdolny do bycia odpowiedzialnym”[114]. Bycie ludzkie jest więc byciem odpowiedzialnym. Powstaje zasadnicze pytania: wobec kogo człowiek jest odpowiedzialny?, i za co odpowiada? W oparciu o przedstawione powyżej poglądy Heschela odpowiedź mogłaby wydawać się prosta. Człowiek jest odpowiedzialny wobec Stwórcy, który jest nie tylko źródłem życia, lecz źródłem wyzwania i żądania, który jest odpowiedzialny za swoje bycie i za bycie świata. Taka odpowiedź jest jednak zbytnim uproszczeniem, ponieważ myśl Heschela ma charakter bardziej złożony i subtelny.

W myśli Zachodu człowiek jest przede wszystkim bytem racjonalnym. Dla Heschela człowiek jest ponad wszystko bytem powstałym na polecenie Stwórcy (a commanded being), bytem, któremu mogą zostać postawione wymagania. Centralnym problemem nie jest, mówi Heschel, „czym jest byt? ale – co jest wymagane ode mnie?”[115]. Filozofia grecka zaczęła się w świecie bogów, ale bez Jedynego Boga, który uosabia wszystkie wartości. Nie mogła zatem, zdaniem Heschela, zaakceptować swoich wymyślonych bogów, czy też wątpliwych przykładów ich życia. Platon musiał więc zerwać z tą perspektywą i zapytać: czym jest dobro? Według Heschela, to był moment narodzenia się problemu wartości w filozofii greckiej. „Idea wartości była tą ideą, która zajęła miejsce Boga […]. Platon pozwala Sokratesowi pytać: czym jest dobro? Jednak pytaniem Mojżesza było: co Bóg żąda od ciebie”[116]. W filozofii greckiej wartości zostały poniekąd wykoncypowane przez intelekt ludzki, a droga ta umożliwia człowiekowi określenie wartości, manipulację wartościami, które wydają się służyć rodzajowi ludzkiemu. W myśleniu biblijnym wartości zostały człowiekowi dane wraz z egzystencją. Mają one charakter aprioryczny i transcendentny, dlatego człowiek nie ma wpływu ani na ich określenie, ani na władanie nimi. Człowiek może jedynie zaakceptować lub zdeprecjonować niezależne od niego wartości i żyć pod ich wpływem lub obok nich. W podejściu biblijnym to nie wartości służą człowiekowi, ale człowiek wartościom.

Istota ludzka żyje nie tyle po to, aby zaspokajać swoje potrzeby, lecz aby służyć wartościom i celom, które stają przed każdym człowiekiem jako wyzwanie, oczekiwanie i żądanie. „Źródłem intuicji” – wskazuje Heschel – „jest świadomość bycia wezwanym do dania odpowiedzi. Poza osobistymi problemami i ponad nimi istnieje obiektywne wyzwanie do przezwyciężenia niesprawiedliwości, bezradności, cierpienia, niedbałości i ucisku”[117]. Heschel uważa, iż doświadczenie bycia wezwanym, czy pytanym, jest powszechne, ponieważ „każda istota ludzka miała taki moment”[118]. Znaczenie bycia ludzkiego jest uzależnione od udzielonej odpowiedzi na postawione żądanie. Na tej zasadzie, mocą swojej woli, człowiek czyni swoje bycie albo sensownym i wartościowym, albo pozbawia swoją egzystencję znaczenia i wartości[119]. Heschel utrzymuje, że zobowiązanie jest dane wraz z egzystencją, ponieważ byt ludzki nie jest samo-oczywistym bytem, ale bytem stworzonym. Jak zostało to już wcześniej przedstawione, właśnie byt, rozumiany jako byt stworzony (being qua created), a nie byt jako byt (being qua being), znaczy, że to, co powinno, poprzedza to, co jest. „Powinność” nie jest dla Heschela kategorią tylko epistemologiczną, lecz przede wszystkim kategorią moralną. Tak więc stanowisko naszego filozofa ma charakter deontologiczny i bazuje na moralnych zobowiązaniach[120]. Zobowiązanie (indebtedness) związane jest w sposób konieczny z egzystencją istoty ludzkiej. „Człowiek nie może myśleć o sobie jako o bycie ludzkim bez bycia świadomym swojego zobowiązania. Tak więc  zobowiązanie nie jest zwykłą wrażliwością, ale raczej konstytutywną cechą bycia ludzkiego. Pozbycie się zobowiązania byłoby zniszczeniem tego, co ludzkie w człowieku”[121]. Jak sugeruje Heschel, poczucie zobowiązania bywa przełożone na różne sposoby: powinność, przymus, lojalność, sumienie, poświęcenie. Samo poczucie zobowiązania jest zatem obecne w świadomości wszystkich ludzi. Jedynie treść i ukierunkowanie tych terminów są przedmiotem różnorodnej interpretacji.

Istota ludzka jest bytem religijnym już na poziomie poczucia wymagania i zobowiązania, nawet jeśli jeszcze nie ma pewności, co do treści stawianych mu wymagań. Człowiek ma „pewność bez wiedzy”, że są transcendentne cele i wartości, których spełnienie zależy od człowieka. W przeciwieństwie do innych, wartości moralne i religijne wywołują w człowieku poczucie zobowiązania. Tak więc bycie ludzkie jest według Heschela byciem religijnym w najszerszym znaczeniu, ponieważ zawiera w sobie służbę celom, „które stoją w potrzebie człowieka”. „Człowiek jest boską potrzebą, Bóg jest w potrzebie człowieka”[122] – konkluduje Heschel. Bóg, wprowadzając byt ludzki w bycie, obdarzył go nie tylko życiem, lecz także znaczeniem, wartością oraz zadaniem. W perspektywie całej ontologii Heschela, bycie ludzkie można rozumieć jako bycie, które jest nieustanną odpowiedzią na boską propozycję. „Człowiekowi pozostał wybór – odpowiedź lub odmowa odpowiedzi”[123].

Bez niepowtarzalnego i wyjątkowego związku człowieka ze Stwórcą, bez „uwikłania się” w Bożą rzeczywistość – powiada Heschel – człowiek pozostanie istotą, ale nie-ludzką, ponieważ bycie ludzkie jest byciem dzięki Stwórcy i wraz z Nim. Parafrazując słynne zdanie Kartezjusza, nasz autor stwierdza z emfazą: „Jestem nakazany – więc jestem” (I am commanded – therefore I am)[124]. Bardzo trafnie zauważył Sherwin, iż dla Heschela „samo-utworzony człowiek jest mniej więcej jak samo-utworzone jajko”[125]. Rzeczywistość bycia ludzkiego jest zależna od poczucia zobowiązania, które jest odpowiedzią na transcendentne wymaganie, które staje przed bytem ludzkim. „Bez takiej świadomości człowiek jest duchowo bezsensowny: ani twórczy, ani odpowiedzialny”[126].

Bycie jako zakłopotanie i celebracja (Being as the embarrassment and the celebration)

Problem człowieka został spowodowany przez ludzkie bycie w konflikcie pomiędzy egzystencją a oczekiwaniem[127]. Wewnętrzny konflikt człowieka wynika z określonej sytuacji. „Zdarza się on w momencie bycia w ciężkim położeniu, w intelektualnym zakłopotaniu, w doświadczanym napięciu, w sprzeczności”[128]. Jak zostało to już przedstawione, Heschel wprowadził swoistą dystynkcję pomiędzy pytaniem a problemem. Według niego pytanie wypływa ze zbyt małej wiedzy człowieka i pragnienia poszerzenia swojego poznania, natomiast problem jest spowodowany posiadaniem zbyt dużej wiedzy w tym sensie, o ile jest ona konfliktem pomiędzy sprzecznymi twierdzeniami. Problem w Heschelowskim rozumieniu byłby więc odzwierciedleniem zakłopotania tym, co człowiek poznaje[129]. Zakłopotanie (embarrassment) jest świadomością niecałkowitej zgodności ludzkiej kondycji z wyzwaniem, ujęcia rzeczywistości z samą rzeczywistością, wiedzy z mądrością, tajemnicy ze zrozumieniem. „Człowiek” – powiada Heschel – „doświadczając ulotności czasu, uświadamia sobie absurdalność […]. W obliczu wewnętrznego cierpienia, uświadamia sobie zwodniczość absolutnej korzystności”[130]. Zakłopotanie towarzyszy człowiekowi w ciągu całego jego bycia, ponieważ bycie ludzkie jest próbą „odnalezienia się”, a zarazem odpowiedzią na oczekiwanie. Napięcie egzystencjalne nie może być przy tym traktowane przez istotę ludzką jako stan samo-zadręczania, lecz jako stan samo-określenia. Według Heschela zakłopotanie jest kolejnym rysem bycia ludzkiego. Zmusza ono byt ludzki do samo-refleksji i samo-rozumienia oraz pozwala mu na uświadomienie sobie, że jego życie może być zmarnowane i niepotrzebne. Narzucająca się mimowolnie chęć życia bez problemów jest iluzją, ponieważ bycie ludzkie jest byciem nacechowanym przeciwieństwami i dylematami, na co Heschel niejednokrotnie wskazywał[131]. „Kres zakłopotania byłby kresem człowieczeństwa”[132]. Zakłopotanie nie tylko poprzedza ludzkie zobowiązanie, ono jest kryterium ludzkiej egzystencji[133].

Poczucie zakłopotania, o którym mówi Heschel, może być skontrastowane z samo-pewnością niereligijnego typu[134]. Jeśli człowiek uzna siebie za samo-wystarczający byt, a świat za zrozumiały w swej immanencji, wówczas swoją rolę sprowadzi do służenia sobie i swoim potrzebom. Nastąpi cicha, lecz konsekwentna zamiana życia ludzkiego na ludzką wegetację. Człowiek „ślepy” na transcendencję nie jest w stanie dostrzec ostatecznych dylematów, a siebie postrzega jako byt, którego wartość jest mierzona przez pryzmat zaspokajania immanentnych potrzeb. Konsekwentne trwanie na immanentnej drodze życia sprawia, że istota ludzka pozbywa się zakłopotania, zawstydzenia i zobowiązania. Takie życie wydaje się łatwiejsze, choć w sensie ostatecznym pozbawione jest znaczenia. „Obawiam się ludzi” – wyznał Heschel – „którzy nigdy nie są zakłopotani w swoich własnych małostkach, uprzedzeniach, w swojej zarozumiałości, którzy nigdy nie są zakłopotani profanacją życia”[135]. Człowiek, aby pozostać ludzkim, musi trwać w swoim byciu, w poczuciu zakłopotania.

Egzystencja ludzka, odcięta od swoich korzeni, od swojej głębi, skazana jest na powolne zamieranie tego, co istotnie ludzkie w człowieku. Skazana jest na brak poczucia znaczenia. Szarość życia jest konsekwencją traktowania siebie jako bytu podlegającego jedynie procesom. Procesy są typowe, przewidywalne, następują regularnie i dotyczą porządku fizycznego[136], mówi Heschel. „Człowiek zanurzony w powszedniości zaczyna traktować wszystkie godziny tak samo. Dni są bezbarwne, noce buntują się w bezradnej rozpaczy. Wszystkie momenty są poronione, wszystkie godziny wydają się przestarzałe. Nie ma ani zdziwienia, ani pochwały. To, co zostało, jest rozczarowaniem, rozpadem bycia ludzkiego”[137]. Istota ludzka zamknięta w organicznym świecie procesów odczuwa, prędzej czy później, znużenie i bezradność. Tymczasem to, co najbardziej ludzkie, związane jest z tym, co się wydarza w sposób wyjątkowy, niepowtarzalny i ekscytujący. W świecie ducha żadna chwila nie jest taka sama, a każdy ludzki czyn jest oryginalny. Wbrew pozorom bycie ludzkie nie jest następowaniem po sobie zwykłych chwil, które nie są naznaczone ludzkim piętnem. Bycie naprawdę ludzkie jest przez Heschela sprowadzone do celebracji, do ustawicznego świętowania pełnego uniesienia i powagi. Znudzenie jest natomiast „duchową chorobą, zaraźliwą i groźną, ale uleczalną”[138]. Na krótko przed swoją śmiercią Heschel apelował: „Pamiętajcie, że życie jest celebracją lub może nią być. W życiu mamy wiele rozrywek. Niszczą one naszą inicjatywę i osłabiają naszą wyobraźnię. To, co naprawdę jest bardzo ważne, odnosi się do życia jako celebracji. W najgłębszym znaczeniu tego słowa powiedziałbym, że narkomania, na którą cierpi tylu ludzi spowodowana jest faktem, iż człowiek nie może żyć bez nadziei, w poczuciu szarości życia. Człowiek potrzebuje wzniosłości, potrzebuje momentów celebracji. Jedną z najważniejszych rzeczy jest nauczyć człowieka, jak celebrować”[139].  Heschela filozofia bycia ludzkiego jest właśnie próbą nie tyle nauczenia, co raczej wskazania, że życie każdej istoty ludzkiej powinno być celebracją, która stała się przedmiotem zmagania naszego filozofa z prawdą o człowieku.

[1] Abraham Joshua Heschel  urodził się w 1907 roku w Warszawie. Na krótko przed wybuchem II wojny światowej wyemigrował do USA, gdzie zmarł w roku 1972. Jest uznawany za najwybitniejszego i najbardziej reprezentatywnego  współczesnego myśliciela żydowskiego. Na temat życia i twórczości Heschela zob. Moral Grandeur and Spiritual Audacity, ed. S. Heschel, New York: Farrar, Straus and Giroux 1966; J. C. Merkle, The Genesis of Faith: The Depth Theology of Abraham Joshua Heschel, New York: Macmillan Publishing Company 1985; No Religion Is an Island. Abraham Joshua Heschel and Interreligious Dialogue, ed. H. Kasimow, B. Sherwin, Maryknoll, New York: Orbis Book 1991; W. Szczerbiński, Abrahama Joshuy Heschela folozofia człowieka, Redakcja Wydawnictw KUL: Lublin 2000.

                [2]   Tymczasem religia jest nie tylko immanentną częścią rzeczywistości ludzkiej, ale jest wymiarem, który zapewnia osobie tożsamość i samo-rozumienie. „Nie jest więc religia tylko wydzieloną dziedziną życia i kultury, jest sposobem istnienia człowieka, które jest istnieniem z Boga i ku Bogu, wskazuje na transcendentne źródło i przeznaczenie człowieka. Jest wyrazem transcendentnego wymiaru bytu ludzkiego. Człowiek jest więc istotą religijną”. Religia a sens bycia człowiekiem, red. Z. J. Zdybicka, Lublin: Redakcja Wydawnictw KUL 1994, s. 5.

                [3]   Heschel zastanawiał się natomiast nad sytuacją odwrotną: czy bezreligijne systemy i teorie dobrze służą człowiekowi i społeczeństwu?

           [4]   Wymienione powyżej niepokoje Heschela zostaną w toku prezentowanej pracy wyeksplikowane na tle jego poglądów antropologicznych.

                [5]   Zob. J. W. Gałkowski, Religia zagrożeniem czy wsparciem wolności, w: Religia a sens bycia człowiekiem, s. 33-35.

                [6]   Takiej nazwy użył chociażby L. Perlman w swojej rozprawie Abraham Heschel’s Idea of Revelation, Atlanta: Scholars Press 1989, s. 5.

                [7]   Zob. A. J. Heschel, God in Search of Man: A Philosophy of Judaism, New York: Farrar, Straus and Giroux 1981, s. 7-8.

                [8]   A. J. Heschel, The Insecurity of Freedom: Essays on Human Existence, New York: Farrar, Straus and Giroux 1966, s. 124.

                [9]   J. C. Merkle, The Genesis of Faith, s. 31.

                [10]   M. Friedman, Abraham Heschel Among Contemporary Philosophers: From Divine Pathos to Prophetic Action, „Philosophy Today” 18 (1973), s. 299.

                [11]   Moral Grandeur and Spiritual Audacity, s. 157.

                [12]   To właśnie Papież Jan Paweł II stwierdził, „że podstawowy błąd socjalizmu ma charakter antropologiczny”. Centesimus Annus, nr.13. Nieco dalej Papież dodał: „Zmuszono człowieka do poddania się światopoglądowi narzuconemu siłą, a nie wypracowanemu przez wysiłek własnego rozumu i korzystanie z własnej wolności. Należy tę zasadę odwrócić i uznać w całości prawa ludzkiego sumienia, związanego tylko prawdą, czy to naturalną, czy też objawioną”. Tamże, nr. 29.

                [13]   T. Styczeń, Kryzys – czego i dlaczego?, w: Człowiek w poszukiwaniu zagubionej tożsamości, Lublin: Redakcja Wydawnictw KUL 1987, s. 14.

                [14]   „Innym warunkiem zdrowego rozwoju nauki, na który chciałem zwrócić uwagę, jest integralna koncepcja osoby ludzkiej. Wielki spór o człowieka u nas w Polsce wcale się nie zakończył wraz z upadkiem ideologii marksistowskiej. Spór o człowieka trwa w dalszym ciągu, a pod pewnym względem się nasilił. Formy degradacji osoby ludzkiej oraz wartości życia ludzkiego stały się bardziej subtelne, a tym samym bardziej niebezpieczne. […] Zdeformowana lub niepełna wizja człowieka sprawia, iż nauka przemienia się łatwo z dobrodziejstwa w poważne zagrożenie dla człowieka. Rozwój współczesnych badań naukowych w pełni potwierdza te obawy”. Przytoczony fragment pochodzi z przemówienia Papieża wygłoszonego na Uniwersytecie Jagielońskim podczas ostatniej wizyty w Polsce w 1997 roku. Zob. Jezus Chrystus wczoraj, dziś i na wieki, Ząbki: Wydawnictwo Księży Pallotynów Apostolicum 1997, s. 149.

                [15]   Na tego rodzaju niebezpieczeństwa wskazuje się w Polsce coraz częściej. Za przykład może posłużyć choćby poniższy cytat. „W upieraniu się, w swoim powoływaniu się, że są niezastąpieni, by wyciągnąć filozofię z upadku i uczynić ją prawdziwą nauką, przypominali [niektórzy filozofowie] styl myślenia Ugolino, który zjadał własne dzieci, by im zachować ojca”. J. M. Jackowski, Bitwa o Polskę, Warszawa: Inicjatywa Wydawnicza „Ad Astra” 1993, s. 42.

                [16]   I Asked for Wonder: A Spiritual Anthology, ed. S.H. Dresner, New York: The Crossroad Publishing Company 1995, s. 44.

                [17]   Na temat dialogu zob. Żydzi i chrześcijanie w dialogu, red. W. Chrostowski, Warszawa: Akademia Teologii Katolickiej 1992; Żydzi i Judaizm w dokumentach Kościoła i nauczaniu Jana Pawła II, red. W. Chrostowski, R. Rubinkiewicz, Warszawa: Akademia Teologii Katolickiej 1990.

                [18]   „Chyba najbardziej przejmującym wyzwaniem, przed jakim stoją obie nasze religie, jest zeświedczenie charakterystyczne dla nowożytnej cywilizacji Zachodu. Społeczności wierzących muszą dowieść w słowach i w czynach, dlaczego dobrze jest być człowiekiem religijnym w świecie, w którym istnieje możliwość wyboru. Ludzie współcześni odczuwają rosnącą potrzebę braterstwa i sensu w życiu codziennym. Razem możemy poszukiwać sposobów na pokonywanie trudności w przekazywaniu naszej spuścizny i płynących z niej zobowiązań etycznych pokoleniom ukształtowanym przez telewizję i wartości materialne”. Żydzi i chrześcijanie w dialogu, red. W. Chrostowski, s. 104.

                [19]   A. J. Heschel, Who Is Man?, Stanford, California: Stanford University Press 1965, s. 81.

                [20]   Tamże, s. 82.

                [21]   Tamże, s. 83.

                [22]   Jak wyżej.

                [23]   Jak wyżej.

                [24]   Jak wyżej.

                [25]   Tamże, s. 84.

                [26]   Jak wyżej.

                [27]   Zob. A. J. Heschel, God in Search of Man, s. 90.

                [28]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 84.

                [29]   Zob. A. J. Heschel, God in Search of Man, s. 90-91.

                [30]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 84.

                [31]   Tamże, s. 85.

                [32]   Tamże, s. 86.

                [33]   Jak wyżej.

                [34]   Jak wyżej.

                [35]   Jak wyżej.

                [36]   Jak wyżej.

                [37]   Tamże, s. 87.

                [38]   Jak wyżej.

                [39]   Tamże, s. 87-88.

                [40]   Tamże, s.88.

                [41]   Jak wyżej.

                [42] Heschel użył w tym przypadku podmiotowego ujęcia rzeczywistości transcendentnej (the transcendence). W polskiej literaturze filozoficznej także używa się niekiedy takiej formy. Zob. Religia a sens bycia człowiekiem, red. Z. J. Zdybicka, s. 16.

                [43]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 88-89.

                [44]   Tamże, s. 89.

                [45]   Jak wyżej.

                [46]   Jak wyżej.

                [47]   „Cała ziemia jest pełna Jego chwały”. Zob. Iz. 6,3.

                [48]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 89.

                [49]   W dosłownym brzmieniu :”The world is too much for us”. Zob. tamże, s.90.

                [50]   Jak wyżej.

                [51]   Jak wyżej.

                [52]   W języku angielskim termin „pathos” oznacza jakość, którą charakteryzuje się osoba odczuwająca żal i smutek, bądź też sytuacja odznaczająca się atmosferą smutku i żalu.

                [53]   Tamże, s. 91.

                [54]   Jak wyżej.

                [55]   Tamże, s.92.

                [56]   Heschel nawiązuje tutaj do znanej w myśli Zachodu: creatio ex nihilo i  creatio continua.

           [57]  Dokładną analizę  patosu w filozofii Heschela przeprowadził L. Perlman. Zob tegoż, Abraham Heschel’s Idea of Revelation, Atlanta: Scholars press 1989, s.  91-101.

                [58]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 92.

                [59]   A. J. Heschel, Man Is Not Alone,  s. 244 -245.

                [60]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 92.

                [61]   Żydowska tradycja  wielkość człowieka upatruje w jego zdolności czy gotowości do umierania ze względu na Boga (kiddush hashem). Heschel między innymi, również w męczeństwie widzi spełnienie człowieczeństwa. Samobójstwo jest według niego ucieczką od zła i poddaniem się absurdalności, natomiast męczeństwo jest świadectwem świętości wbrew absurdalności. Przy tej okazji podejmuje polemikę z A. Camusem, który za najbardziej poważny problem filozoficzny uważał samobójstwo. Zob. jak wyżej.

                [62]   Jak wyżej.

                [63]   Jak wyżej. Jest to wyraźna aluzja do dzieła Kierkegaarda Albo-Albo.

                [64]   Eternal Light: A Conversation with Doctor Abraham Joshua Heschel, Niedrukowany ostatni wywiad telewizyjny Heschela dostępny w: The Jewish Theological Seminary of America, 3080 Brodway, New York, New York 10027.

                [65]   A. J. Heschel, God in Search of Man, s. 252.

                [66]   Tamże, s. 239.

                [67]   W filozofii Heschela pierwsze i podstawowe jest doświadczenie, które jest doświadczeniem świata i siebie. Doświadczenie, wgląd, poprzedza wszelki pogląd. Wgląd w siebie, doświadczenie samego siebie Heschel nazywa właśnie samo-świadomością. Podobne stanowisko zajmował także K. Wojtyła. Por. T. Styczeń, O antropologii Karola Wojtyły, w: Osoba i czyn, Lublin: Wydawnictwo Towarzystwa Naukowego KUL 1994, s. 496.

                [68]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 94.

                [69]   Takiego określenia użył T. Styczeń w odniesieniu do postawy metodologicznej K. Wojtyły, która w wielu miejscach jest zbieżna z metodologią i poglądami Heschela. Por. T. Styczeń, O antropologii Karola Wojtyły, s. 500.

                [70]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 94.

                [71]   A. J. Heschel, Szabat i jego znaczenie dla współczesnego człowieka, tłum. H. Halkowski, Gdańsk: Wydawnictwo Atext 1994, s. 12.

                [72]   Tego domagał się Heidegger, z którym Heschel się nie zgadza. Zob. Who Is Man?, s. 95.

                [73]   Jak wyżej.

                [74]   Jak wyżej.

                [75]   Jak wyżej.

                [76]   Zob. jak wyżej.

                [77]   A. J. Heschel, Moral Grandeur and Spiritual Audacity, s. 275.

                [78]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 96.

                [79]   Jak wyżej.

                [80]   Heschel daje tym samym wyraz swojego stanowiska wobec problemu, który został postawiony przez Heideggera, czy Dasein wolnie decydowało o swoim wejściu w egzystencję czy nie? Zob. tamże, s. 97.

                [81]   Jak wyżej.

                [82]  W swoim biblijnym myśleniu Heschel kładzie nacisk na stworzenie. Ponad wszelkim bytem rozciągają się słowa samego Boga: bądź ! Tak więc w czystym bycie jest kosmiczna pobożność. Chodzi o Boże słowo w bycie. Zob. jak wyżej.

                [83]   Jak wyżej.

                [84]   Tamże, s. 98.

                [85]   Jak wyżej.

                [86]   Termin „precariousness” znaczy niepewność, lecz także niebezpieczeństwo lub możliwość bycia cofniętym w każdej chwili.

                [87]   Zob. A. J. Heschel, Moral Grandeur and Spiritual Audacity, s. 31.

                [88]   Zob. A. J. Heschel, Man Is Not Alone, s. 210.

                [89]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 101.

                [90]   A. J. Heschel, Moral Grandeur and Spiritual Audacity, s. 293.

                [91]   A. J. Heschel, WhoIs Man?, s. 101.

                [92]   Tamże, s. 102.

                [93]   A. J. Heschel, Moral Grandeur and Spiritual Audacity, s. 31.

                [94]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 102.

                [95]   A. J. Heschel, Man Is Not Alone, s. 211.

                [96]   Zob. A. J. Heschel, Moral Grandeur and Spiritual Audacity, s. 7.

                [97]   A. J. Heschel,  Man Is Not Alone, s. 211.

                [98]   Por. J. C. Merkle, The Genesis of Faith, s. 61.

                [99]   Wydaje się, że przyczyną stępienia wrażliwości, którą Heschel ma na myśli, jest skoncentrowanie się na przestrzeni, na świecie rzeczy. Człowiek nie może uciec od problemu czasu i podbić czasu za pomocą przestrzeni. „Rezultatem naszej skłonności do urzeczowiania jest ślepota na wszelką rzeczywistość, która nie daje się identyfikować jako rzecz, jako niezbity fakt. Staje się to oczywiste przy naszym pojmowaniu czasu; jest on nierzeczowy i niesubstancjalny, jawi się nam więc tak, jakby nie był rzeczywisty”. A. J. Heschel, Szabat, s. 9.

                [100]   Zob. A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 103-104.

                [101]   Tamże, s. 104.

                [102]   Jak wyżej.

                [103]   Jak wyżej.

                [104]   Jak wyżej.

                [105]   Zob. A. J. Heschel, Man Is Not Alone, s. 62.

                [106]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 105.

                [107]   J. C. Merkle, The Genesis of Faith, s. 74.

                [108]   Zob. A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 105.

                [109]  Heschel poza swoją rozprawą doktorską, zazwyczaj nie wskazuje bezpośrednio na źródła swoich poglądów. Wyjątkowo, przy analizie bycia ludzkiego jako bycia w świecie, odwołuje się do autorytetu Brentany i Husserla. Zob. tamże, s. 106.

                [110]   Por. L. Perlman, Abraham Heschel’s Idea of Revelation, s. 19-20.

                [111]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 106..

                [112]   Jak wyżej.

                [113]   Por. L. Perlman, Abraham Heschel’s Idea of Revelation, s. 156.

                [114]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 106.

                [115]   Tamże, s. 107.

                [116]   Jak wyżej.

                [117]   Jak wyżej.

                [118]   Tamże, s. 108.

                [119]   Zob. jak wyżej.

                [120]   Por. L. Perlman, Abraham Heschel’s Idea of Revelation, s. 164.

                [121]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 108.

                [122]   „God is in need of man”. Jest to najbardziej charakterystyczna i podstawowa teza Heschela. Zob.A. J. Heschel,  God in Search of Man, s. 413; A. J. Heschel, Man Is  Not Alone, s. 25 oraz 241.

                [123]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 110.

                [124]  Tamże, s. 111. Można to zdanie wyrazić nieco inaczej:”Jestem pod władaniem (Boga) – więc jestem”. Por. W. Szczerbiński, Człowiek – między Bogiem a zwierzęciem, „W Drodze” 6(1997), s. 50.

                [125]   No Religion Is an Island, ed. H. Kasimow, B. L. Sherwin, s. 51.

                [126]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 112.

                [127]   Zob. tamże, s. 12.

                [128]   Tamże, s. 1.

                [129]   Zob. tamże, s. 2.

                [130]   Tamże, s. 112-113.

          [131]   Zob. A. J. Heschel, Lectures, The Raymond Fred West Memorial Lectures at Stanford University, Nieopublikowany wykład Heschela z antropologii dostępny w: The Jewish Theological Seminary of America, 3080 Broadway, New York, New York 10027.

                [132]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 113.

                [133]   Ponieważ bycie ludzkie jest w filozofii Heschela byciem religijnym, zobowiązanie ludzkie jest tym samym zobowiązaniem religijnym, a kryterium egzystencji ludzkiej utożsamia się z kryterium egzystencji religijnej. Zob. jak wyżej.

                [134]   „Cóż za zakłopotanie dla człowieka” – napisał Heschel – ” być największym cudem na ziemi i nie rozumieć tego! Cóż za zakłopotanie dla człowieka żyć w cieniu wielkości i ignorować ją, być współczesnym Bogu i nie odczuwać tego. Religia zależy od tego, co człowiek czyni ze swoim ostatecznym zakłopotaniem”. A. J. Heschel, I Asked for Wonder, s. 43-44.

                [135]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 114.

                [136]   Różnicę pomiędzy procesem a zdarzeniem Heschel przedstawił w : God in Search of Man, s. 209-212.

                [137]   A. J. Heschel, Who Is Man?, s. 115.

                [138]   Jak wyżej.

                [139]   A. J. Heschel, Eternal Light.

Więzi mistyczne pomiędzy religiami

Jednym z celów religioznawstwa porównawczego jest dostrzeganie wzajemnych więzi pomiędzy religiami w wyrażaniu Tajemnicy Ducha. Duch Święty obecny jest w innych religiach nie tylko poprzez autentyczne formy modlitwy. «Obecność i działanie Ducha — jak napisał w encyklice Redemptoris missio Jan Paweł II — nie dotyczą tylko jednostek, ale społeczeństwa i historii, narodów, kultur, religii» (n. 28).

Boską tajemnicę zawsze kryje zasłona, ale każde objawienie odsłania jakiś jej aspekt. Każde objawienie jest zatem dopełniające w stosunku do innego. W religiach jest tendencja do podkreślania najpierw jednego aspektu bóstwa np. sprawiedliwości, a potem drugiego – miłości, przy ciągłym poszukiwaniu równowagi, w której zawiera się ostateczna Prawda. Religie semickie ukazują transcendentalny aspekt tej boskiej Tajemnicy, gdy orientalne religie ujawniają jej immanentny charakter.

Każda żywa religia jest w formie ewolucji. Buddyzm rozwijał się z prymitywnego kultu Hinajamy ku wielkiej złożoności Mahajamy. Podobnie hinduizm, który uczył się i od buddyzmu, i później od islamu, ale i od chrześcijaństwa. Również islam, będąc wpierw arabską religią Koranu, ewoluował dzięki kontaktowi z kulturą syryjską i perską, a następnie rozwijał pewną mistyczną doktrynę przez kontakt z hinduizmem. Judaizm zaś przeobrażał się od pierwotnej religii plemiennej do uniwersalizmu proroków. W każdej z tych religii owa jedyna boska Rzeczywistość uzyskuje pewien szczególny kształt, któremu pozostaje wierna przez cały czas swojej ewolucji. Dla hinduizmu jest to Brahman, w buddyzmie Nirwana, pustka, w której zawiera się cała pełnia. W islamie „poddanie” się Allachowi, dobrotliwemu i miłosiernemu. W judaizmie jest Jahwe, Święty Izraela, stopniowo objawiający się w historii, ukryta boska tajemnica, a jednak bliska człowiekowi.

Chrześcijaństwo jest objawieniem boskiej Tajemnicy w osobie Chrystusa. Odwieczna Prawda ukazuje się w życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa z Nazaretu. Teologia powie: Słowo stało się ciałem (człowiekiem), aby człowiek, ludzka natura została podniesiona do boskiej. Czy nie są to jednak tylko słowa i zwroty dla wyrażenia czego, co jest niewyrażalne? Wszystkie te nazwy – Brahman, Nirwana, Allach, Jahwe, Chrystus — nic nie znaczą dla ludzi kierujących się wyłącznie własnym rozumem, niezdolnych dostrzec boskiej Tajemnicy ukrytej w jej symbolu. Czyni to dopiero wiara.

Chrześcijaństwo przeszło również własną ewolucję, od sekty judaizmu zamkniętej w formach myślowych świata semickiego, po świat grecko-rzymski z formami myślenia charakterystycznymi dla tego świata. Pierwsze Ewangelie to przekłady z aramejskiego na grecki, interpretujące pierwotne orędzie „Chrystus zmartwychwstał” w świetle nowej sytuacji, a przecież zawsze wierne pierwotnemu świadectwu. Tej tajemnicy Chrystusa nie da się należycie wyjaśnić samymi słowami. Duch zawsze przekracza możliwości wyrażenia za pomocą litery. Ewangelia ujawnia przedmiot wiary ujęty w słowa, lecz zawsze jako Słowo Boże wykracza poza słowa, przemawiając do serca i przynosząc oświecenie, pokój i radość.

Powszechny Sobór Watykański II w deklaracji Nostra aetate o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich stwierdza, że «Kościół katolicki nic nie odrzuca z tego, co w religiach owych prawdziwe jest i święte. Ze szczerym szacunkiem odnosi się do owych sposobów działania i życia, do owych nakazów i doktryn, które chociaż w wielu wypadkach różnią się od zasad przez niego wyznawanych i głoszonych, nierzadko jednak odbijają promień owej Prawdy, która oświeca wszystkich ludzi» (n. 2). Na ogół «poprzez praktykowanie tego, co dobre w ich własnych tradycjach religijnych i postępując zgodnie z głosem sumienia, członkowie innych religii odpowiadają pozytywnie na Boże wezwanie i dostępują zbawienia w Jezusie Chrystusie, nawet jeżeli nie uznają Go za swego Zbawiciela (por. Ad gentes, 3, 9, 11)» (Papieska Rada ds. Dialogu Międzyreligijnego — Kongregacja ds. Ewangelizacji Narodów, Instrukcja Dialog i przepowiadanie, 19 maja 1991, n. 29: Enchirydion Vaticanum 13 [1991-1993], s. 203).

Jak bowiem poucza Sobór Watykański II, «skoro (…) za wszystkich umarł Chrystus i skoro ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie boskie, to musimy uznać, że Duch Święty wszystkim ofiaruje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w tej paschalnej tajemnicy» (Gaudium et spes, 22).
Papież Polak mówił: Audiencja generalna 9 września 1998 Jana Pawła II.

W Chrystusie poznana w ostatecznym kształcie, owa tajemnica przeziera w tajemnicy Brahmana, Nirwany, Jahwe, Allacha. Jest to jedyna Prawda i jedyne Słowo. Osławiony aksjomat extra Ecclesiam salus nulla sformułowany w połowie III wieku przez św. Cypriana znaczy tyle, że w Kościele jest zbawienie. Ale jest ono także w każdej religii, której celem jest odwieczna Prawda, jest blisko każdego człowieka o wrażliwym sercu. Prawdziwy poeta, malarz, kompozytor, pozostaje w kontakcie z tą transcendentną Tajemnicą. Wielki luterański teolog, lekarz i muzykolog, tak pisał o Janie Sebastianie Bachu:

Istotą Mszy h-moll jest przejmująca wzniosłość. Już pierwsze akordy Kyrie przenoszą nas w świat wielkich i głębokich uczuć, którego nie opuszczamy ani na chwilę – aż do końcowej kadencji Dona nobis pacem. Wydaje się niemal, jakby Bach zamierzał napisać to dzieło istotnie jako mszę katolicką: dąży bowiem stale do ukazania wspaniałej obiektywności wiary. Świetność i potęga niektórych głównych chórów także wydaje się „katolicka”. A jednak inne znowu części mają ów subiektywny charakter, właściwy kantatom, który nazwać by można protestantyzmem Bachowskiej pobożności. Pierwiastki wspaniałości i serdeczności nie przenikają się nawzajem; istnieją obok siebie; występują na przemian, podobnie jak obiektywizm i subiektywizm w pobożności Bacha; dlatego też Msza h-moll jest jednocześnie katolicka i protestancka, a przy tym tak zagadkowa i niezgłębiona, jak religijne uczucia samego Bacha (Albert Schweitzer, Bach, tom 2, s.275, PWN 2011).

Można by powiedzieć, pół żartem, że Bach napisał pierwszą ekumeniczną mszę. Ale na serio mamy tu muzykę o wymiarze mistycznym, obecnym również w mszach Mozarta czy ostatnich sonatach Beethovena. A przecież kompozytorzy ci nie byli nadzwyczaj religijni. Beethoven pisząc mszę Missa Solemnis oraz IX Symfonię był kompletnie głuchy. To obecność Ducha decyduje o genialności ich muzyki. Tu artyści i mistycy mogą spotkać się i kontemplować. Twórca wyraża swe doznania za pomocą słów czy dźwięków. Natomiast mistyk hinduista, buddysta, muzułmanin, Żyd czy chrześcijanin poszukuje przeżycia religijnego samego w sobie, poza słowami, obrazami czy dźwiękami. Poznać Prawdę i znaleźć punkt zgodności we wszelkiej religii to wczuć sie po trosze w każdego z nich.

Uwagi końcowe

Czy refleksja ta o więziach pomiędzy religiami, nie jest jednak nadmiernym idealizowaniem rzeczywistości? Przecież otaczający świat ukazuje na co dzień różnorodność napięć, sporów, a nawet wojen miedzy religiami.
Jak wytłumaczyć powstanie kalifatu syryjskiego i irackiego?
– Dżihadystyczne ugrupowanie Islamskie ogłosiło przywrócenie na terytorium Syrii i Iraku kalifatu – państwa, które powstało ponad 1,5 tys. lat temu, po śmierci proroka Mahometa. -. Islamskie Państwo Iraku i Lewantu wypowiedziało lojalność Al-Kaidzie i poszło własną drogą dżihadu. – Kalifat powstał dawno temu, po Mahomecie. Kalifowie sprawowali przywództwo polityczne. Czterej pierwsi, zwani sprawiedliwymi, rządzili całym imperium muzułmańskim. – Po pewnym czasie doszło do podziału i powstało kilka kalifatów, a każdy był oddzielnym państwem muzułmańskim. – Kalifat obecny można odczytywać symbolicznie, jako generalną ideę zjednoczenia państw muzułmańskich pod przywództwem kalifa. – Bojownicy, którzy dążą do rzeczywistego kalifatu, są najlepiej finansowaną grupą terrorystyczną na świecie.

Jesteśmy codziennie bombardowani przez media takimi wiadomościami. Czy propozycja byłego prezydenta Izraela Szymona Pereza, złożona papieżowi Franciszkowi, utworzenia Organizacji Religii Światowych ma sens? Myślę, że sama ORŚ nie rozwiązałaby problemów ludzkości. Nadzieję pokładam natomiast w mistycznym, widzialnym i niewidzialnym Kościele wszystkich ludzi, modlących się o pokój i dobro.

Racjonalność w ujęciu Abrahama Joshuy Heschela

Kult rozumu jest arogancją i zdradza brak inteligencji. Ale odrzucenie rozumu jest tchórzostwem i świadczy o braku wiary[1].

Artykuł opublikowany w: ks. Waldemar Szczerbiński, Racjonalność w ujęciu Abrahama Joshuy Heschela, w: „Studia Theologiae Fundamentalis” 3(2012), s. 147-165.

Bezdyskusyjny jest fakt wielowymiarowości rzeczywistości i jej treściowe bogactwo. Człowiek ma możliwość doświadczania świata na wiele sposobów. Różne są też sposoby poznawania siebie i tego, co nas otacza. Chcąc poznać jakieś miasto musimy zdecydować się nie tylko na miasto (aspekt rzeczywistości), lecz i na rodzaj poznania. Możemy kupić mapę, możemy wznieść się nad miasto samolotem lub też zanurzyć się bezpośrednio w uliczkach miasta. Każdy wymieniony powyżej sposób poznania jest dobry i każdy prawdziwy, lecz nie taki sam, choć dotyczy tego samego miasta (tej samej rzeczywistości). Uzasadnione jest twierdzenie, że istnieją różne stopnie lub poziomy poznania. Pierwszy poziom odpowiadałby poznaniu naukowemu (filozoficznemu), drugi teologicznemu, trzeci mistycznemu. Należy postawić pytanie, czym różnią się między sobą nauka, teologia i mistyka?

Można obrazowo powiedzieć, że nauka i filozofia to poznanie rzeczywistości za pomocą mapy, którą ktoś uprzednio sporządził (tu może pojawić się problem dobrej mapy). Mapa jest czytelna tylko wtedy, kiedy znana jest nam siatka mapy tzw. legenda. Tworzy się umowne znaki, którym przypisuje się odpowiednie znaczenie. Symbolizują one budynki mieszkalne, urzędy, kościoły, rzeki, drogi, parki. Czytając mapę w pewnym zakresie poznajemy miasto. Nauka jest zatem takiego rodzaju poznaniem, w którym posługujemy się siatką kategorii, pojęć i definicji. Pociąga to za sobą konieczność stosowania uogólnienia i uproszczenia. Tego rodzaju poznanie jest próbą ujęcia rzeczywistości za pomocą uprzednio utworzonych ram myślenia abstrakcyjnego i aspektowego. Człowiek ogarnia rzeczywistość tylko zmysłami i rozumem.

Teologia jest poznaniem rzeczywistości niejako z lotu ptaka. Chcąc poznać miasto w ten sposób musimy wznieść się nad nim. Konieczne jest jednak coś, co pozwoli nam oderwać się od rzeczywistości, aby spojrzeć na nią z innej perspektywy. Tym czymś są właśnie „skrzydła” wiary. Takie panoramiczne poznanie pozwala objąć całe miasto jednym aktem, któremu jednak brak precyzji i namacalności. Rzeczywistość jest tu ujęta w innym wymiarze. To poznanie ubogacone wiarą przekracza racjonalność i zmysłowość, aczkolwiek ich nie porzuca.

Mistyka jest natomiast poznaniem na wskroś bezpośrednim, w którym biorą udział wszystkie możliwe przymioty człowieka (rozum, wola, emocje, ciało). Można powiedzieć, że jesteśmy wówczas wchłonięci przez miasto lub też, że chłoniemy je całym sobą. W konkretnym czasie stajemy się częścią konkretnej rzeczywistości, która jednocześnie staje się częścią naszego życia. Poznajemy rzeczywistość od wewnątrz, co pociąga za sobą postawę uwikłania i zaangażowania. W pewnym sensie zachodzi sytuacja niepowtarzalności i wyjątkowości takiego poznania, w którym nie bierze udziału nikt poza mną. Nikt nie doświadcza tego, co ja, nikomu nie jestem w stanie przekazać całości mego doświadczenia i wyrazić je w sposób całkowicie zrozumiały i pełny. Moje życie w mieście nigdy też nie będzie życiem innego człowieka, a moje poznanie rzeczywistości może być z racji wyjątkowości jedynie poznaniem podobnym do poznania innych ludzi. Mamy tu do czynienia nie tyle z subiektywnością, ile raczej z egzystencjalną odrębnością.

W dyskusjach epistemologicznych i metodologicznych pojawia się wiele problemów. Zmienia się nie tylko zakres pojęcia „nauka” lecz również rozumienie racjonalności, której przeciwieństwem jest irracjonalizm często utożsamiany bezpodstawnie z superracjonalizmem. Podaje się wiele koncepcji prawdy, która coraz częściej bywa relatywizowana i subiektywizowana. Wydaje się jednak, że największym współczesnym problemem jest próba ustalenia relacji między trzema rodzajami poznania: naukowym, teologicznym i mistycznym. Dominuje tendencja do przeciwstawiania sobie tych sposobów poznania, a niekiedy do negowania któregoś z nich. Tymczasem poznanie prawdy nie wyklucza żadnego z nich. Przeciwnie, powinny one być postrzegane jako wzajemne dopełnienie i uwarunkowanie. Każdy, kto chce poznać możliwie najlepiej nieznane miasto nie ograniczy się tylko do studiowania mapy, aczkolwiek od tego zacznie. Po prostu uda się do tego miasta z mapą, najlepiej samolotem, zdobywając uprzednio ogólną jego wizję, a to z kolei pozwoli na lepsze poruszanie się po nim. Mapa i spojrzenie z lotu ptaka nie tylko nie zaszkodzą poznaniu miasta, lecz wręcz ułatwią życie w nim, bez zbędnego błądzenia. Zmaganie się z tajemnicą, rozumianą jako stanięcie wobec tego, co nieznane, wymaga zachowania kolejności poznawczej. Najpierw mapa (poznanie naukowe), potem wzlot nad miastem (poznanie teologiczne), a następnie zwiedzanie osobiste miasta (poznanie mistyczne). Niewłaściwe jest zatem naruszanie tego porządku poznawczego lub pomijanie jednego z tych poziomów. Jałowe są zatem próby dyskredytacji jakiegokolwiek poziomu poznawczego lub mieszanie ze sobą tych porządków. Wszystkie są dobre, lecz nie takie same. Różnią się nie tylko celem, metodą, lecz także zakresem i wartością egzystencjalną.

A.J. Heschel miał właśnie taką świadomość jedności prawdy, do której człowiek może zbliżyć się w różny sposób i w różnym stopniu. Doceniając osiągnięcia nauki i filozofii zachodniej oraz osiągnięcia myśli żydowskiej, dostrzegał jednak ich niewystarczalność, a nawet nieodpowiedniość, w docieraniu do głębi tajemnicy rzeczywistości, która nas otacza. To, co postulował można nazwać myśleniem biblijnym, które widoczne jest szczególnie w postawie starotestamentalnych proroków. Stąd filozofia i teologia powinny mieć swoje zakorzenienie w tym, co Heschel nazywa „biblijną wizją rzeczywistości”[2]. Zdaniem Heschela taka wizja została zaniedbana w świecie zachodnim[3]. Jeśli jednak byłaby zaasymilowana, mogłaby wzmocnić nasze myślenie. Dla Heschela bowiem problemem nie jest sama racjonalność, lecz rozumienie racjonalności i sugerowanie, że wiara jest irracjonalna. Niniejszy artykuł zmierza do uchwycenia rozumienia racjonalności przez Heschela.

Historyk filozofii Rorty uczynił bardzo pomocną dystynkcję pomiędzy filozofią systematyczną (epistemologiczną) a filozofią budującą (edukacyjną)[4]. Ten drugi nurt nazywa się niekiedy filozofią peryferyjną  z uwagi na wieloraki sceptycyzm, co do powszechnie uznanego sposobu poznania, w przeciwieństwie do głównego nurtu, który rości sobie pretensje do ostatecznego wyjaśnienia natury poznania[5]. Filozofia systematyczna chce umieścić swoją refleksję na bezpiecznej ścieżce nauki. Filozofia budująca dąży do utrzymania obszaru otwartego na poczucie zdziwienia, że jest coś nowego pod słońcem, coś, co nie jest dokładnym przedstawieniem tego, co już było, coś, co nie może być standardowo wyjaśnione, a jedynie z ledwością opisane. Wówczas koncentrujemy się nie tyle na rzeczach w świecie zewnętrznym czy na wydarzeniach historii, ile na tym, co można wydobyć z przyrody i historii na własny użytek.

Heschel był dokładnie jednym z tych „budujących” myślicieli. Bardziej od zajmowania się ociężałymi argumentami czy zakorzenieniem myśli w kategoriach logiki formalnej, proponował opisy, obrazy, metafory i aforyzmy, które jednak są częścią systemu[6]. Nie znaczy to, że Heschel nigdy nie posługiwał się kategoriami filozofii zachodniej. Czynił to jednak ze świadomością niewystarczalności i ograniczoności posługiwania się nimi oraz z otwartością na inne rodzaje ujęcia rzeczywistości.

Filozoficzne kategorie, którymi posługują się myśliciele żydowscy, są na ogół zdeterminowane kategoriami, jakie dominują w danym czasie. Mamy w średniowieczu żydowskich filozofów i teologów, którzy używali kategorii charakterystycznych dla tradycji antycznej. Buber posługiwał się kategoriami typowymi dla egzystencjalistów. Heschel natomiast oscyluje w kierunku fenomenologii[7].

Intelektualną pasją średniowiecznych myślicieli żydowskich nie była, wbrew pozorom, chęć uzgodnienia judaizmu z arystotelizmem czy neoplatonizmem, a raczej troska, aby dostosować i dostroić wchłonięte idee do tradycji żydowskiej[8]. W przypadku czerpania przez judaizm z myśli nie-żydowskiej należało by raczej mówić o osmozie niż o asymilacji. Myślenie nie zaczyna się od niczego. W najlepszym razie, może być zdefiniowane jako aktywność umysłu, która ma minimum założeń. Jest to spowodowane związaniem ze specyficznym sposobem poszukiwania prawdy. Główne założenia filozofii zachodniej pochodzą z greckiego sposobu myślenia. Ten z kolei został przeniesiony na płaszczyznę teologiczną. Żydzi i Grecy posiadali nie tylko inne doktryny. Oni operowali różnymi kategoriami. Sposób myślenia to specyficzny kontekst, w którym ogólne pojęcia posiadają szczególne znaczenie, standard oceny i formę orientacji. To są dwa różne warsztaty filozoficzne[9]. Hebrajskie myślenie posługuje się kategoriami różnymi od tych, jakie stosowali Platon i Arystoteles. To nie jest zwykła sprawa różnicy sposobu wyrażania, lecz różnicy sposobu myślenia. Życiowo ważne dla judaizmu jest wychodzenie poza żydowską kulturę, aby absorbować elementy, które mogą być użyte dla ubogacenia życia i myślenia żydowskiego. Nie może to być uczynione za cenę intelektualnej integralności. Ta synteza prorockiego myślenia i greckiej metafizyki mogła się dokonać w poszczególnej sytuacji historycznej, ale z punktu widzenia judaizmu, nie jest ona konieczna, choć możliwa i częsta.

Warto zaznaczyć, że dla żydowskiej teologii, filozofia nie jest aż tak ważna, jak ważna ona jest dla teologii chrześcijańskiej. „Można by nawet powiedzieć, że jest do pomyślenia żydowska teologia bez filozofii. Nie sądzę, aby to było możliwe dla teologii chrześcijańskiej”[10]. Judaizm jest o wiele wcześniejszy niż sama filozofia żydowska. Geograficznie i historycznie Ateny i Jerozolima, wiek proroków i wiek Peryklesa nie są zbyt oddalone. Ale duchowo są oddzielnymi światami. Gdyby Żydzi zawędrowali nad Ganges, wówczas spotkanie tamtejszej kultury zrodziło by prawdopodobnie zupełnie inną syntezę niż ta, która się dokonała na skutek spotkania myśli żydowskiej i greckiej. Podobnie byłoby z myślą chrześcijańską. Dokonana  i ugruntowana w cywilizacji zachodniej teoriopoznawcza synteza  stała się paradygmatem dla teologii systematycznej, która ujmuje biblijną – semicką myśl (treść) za pomocą greckich kategorii (formy). Heschel ukazując konsekwencje takiego podejścia dostrzega, że jest on odejściem od biblijnego sposobu rozumienia prawdy i jej przekazywania.

„Judaizm jest sposobem myślenia, nie tylko sposobem życia. Jest to jedna z jego kardynalnych przesłanek”[11]. Wyróżnia się niekiedy dwa typy myślenia[12]; jedno zajmuje się pojęciami, drugie – sytuacjami. Współcześnie, dziewiętnastowieczny konflikt między nauką a religią bywa zastąpiony przez kontrowersje pomiędzy typem myślenia, które ma za swój przedmiot poszczególne pojęcia umysłu, a sposobem myślenia, który za swój przedmiot bierze sytuację człowieka wychodząc od doświadczenia[13]. Myślenie konceptualne jest aktem rozumowania w oparciu o logiczne sylogizmy; myślenie sytuacyjne związane jest z doświadczeniem, tak zewnętrznym jak i wewnętrznym. Myślenie konceptualne zmierza do powiększenia naszej wiedzy o świecie.  Myślenie sytuacyjne ma za zadanie zrozumienie zagadnienia, na którym opiera się nasza egzystencja. Nie dyskutuje się o przyszłości ludzkości w erze atomowej w ten sam sposób, w jaki rozprawiamy o pogodzie. Byłoby błędem pozostanie przy takim samym myśleniu nie uwzględniając obawy, grozy i odpowiedzialności, które są ważną częścią zagadnienia. To, z czym się spotykamy, nie jest już tylko problemem do rozwiązania przez nasz umysł, ale sytuacją której jesteśmy częścią, i w którą jesteśmy całkowicie uwikłani. Aby zrozumieć problem, musimy wyjaśnić sytuację. Postawa konceptualisty jest postawą bezstronności – beztroski, gdzie podmiot zostaje sprowadzony do przedmiotu. Postawa sytuacjonisty jest postawą stronniczości – zatroskania, gdzie podmiot uświadamia sobie swoje uwikłanie w sytuację i potrzebę rozumienia. Początkiem myślenia sytuacyjnego nie jest wątpienie, alienacja lub ciekawość sama w sobie, lecz zdumienie, groza i uwikłanie. Filozof wówczas jest tym, który doświadcza, a nie tylko rejestruje możliwe doświadczenia. Dopóki nie jesteśmy związani z sytuacją, problem jest nieobecny. Dopóki nie jesteśmy zakochani lub nie pamiętamy żywo przeżytej miłości, jesteśmy ignorantami miłości. Istnieje ona dla nas jedynie jako idea. Kreatywne myślenie nie jest stymulowane przez zastępcze sprawy, ale osobiste problemy. Filozofia nie zawsze jest źródłem swoich tematów. Jej przedmiot pochodzi ze zdrowego rozsądku, ze świata sztuki, religii, nauk szczegółowych i życia społecznego. „Filozofia jest bardziej kreatywna w symbiozie z życiem niż w zaabsorbowaniu swoją własną refleksją”[14]. Filozof nigdy nie jest niewinnym obserwatorem. Jego mądrość nie jest towarem, który może być wyprodukowany na żądanie. Kłopotliwe sytuacje dostarczają motywu, który zmusza go do mozolnego dochodzenia do prawdy. W tym sensie filozofia jest „apologia pro vita sua”, a filozofia judaizmu staje się „apologia pro vita iudaica”[15]. Na ogół ten semicki sposób myślenia pokrywa się z myśleniem sytuacyjnym. Tak jest z pewnością w przypadku Heschela.

Prawdy szuka się tu nie w uchwyconym raz na zawsze procesie, ale w wyjątkowych wydarzeniach, które miały miejsce w określonym momencie historii. Oczywiście, wydarzenia te nie są substytutem dla objawienia i dla wydarzeń prorockich. „Wydarzenie” jest w judaizmie formalną kategorią opisującą fakt czystego wydarzenia. Według Heschela, mówienie o czystym zdarzeniu, o zdarzeniu samym w sobie, jest mówieniem o przewidzianych abstrakcjach, które nie istnieją nigdzie z wyjątkiem umysłów kilku myślicieli. Rozpatrywanie zdarzenia bez treści zdarzenia jest taką samą niedorzecznością, jak dyskusje o objawieniu z pominięciem zawartości objawienia”[16]. Treść wydarzenia jest tak samo ważna, jak przekonanie o rzeczywistości wydarzenia. Dlatego filozofia żydowska „jest zarówno filozofią idei jak i wydarzeń”[17].

Powołując się na opracowanie Ramseya[18], Heschel dobitnie stwierdza, że „głównym niebezpieczeństwem dla filozofii, poza lenistwem i brakiem precyzji, jest scholastycyzm, istotą którego jest traktowanie tego, co niewyraźne jak gdyby było ścisłe, i próbowanie dopasowania  tego do precyzyjnych kategorii logicznych”[19]. Stąd w filozofii i teologii żydowskiej trudno o precyzję tak charakterystyczną dla myśli zachodniej. Nie jest to spowodowane niedbałością, lecz świadomym jej odrzuceniem. Heschel  tylko wyjątkowo tworzy definicje, które zaraz obdarza komentarzem. Przytaczając definicje innych filozofów jednocześnie wykazuje ich niekompletność lub niepoprawność. Jest to zarazem krytyka definicji jako takiej. Sherwin wyjaśnia to stanowisko wskazując, iż Heschel koncentrował się na tym, co wyjątkowe, a nie na tym, co ogólne[20]. Istoty dopatrywał się nie w ogólności, ale w wyjątkowości. Tymczasem definicja ze swojej natury pomija to, co wyjątkowe i odnosi się do wszystkich przykładów danej rzeczy. Odrzucenie definicji ma jeszcze inne motywy w myśli żydowskiej. Zdefiniowanie stołu jest dla stołu obojętne. Nie można tego powiedzieć w odniesieniu do człowieka, ponieważ podmiot definiujący jest zarazem przedmiotem definicji, a więc ma wpływ na określenie siebie samego i na ocenę danego ujęcia. Moralne implikacje definicji budzą jeszcze większe obiekcje. Jedna z definicji Arystotelesa określa człowieka jako zwierzę, które mówi. Ktoś, kto nie mówi, nie podpada pod tę definicję. Czy ma z takiej definicji wypływać wniosek, iż istota która nie mówi, nie jest człowiekiem? Wiemy, że nie. Wiedza ta jednak nie wypływa z podanej definicji. A zatem – pyta Sherwin – czy ta definicja oddaje istotę człowieka?[21]

Pewną odpowiedzią jest w judaizmie stosowanie biegunowości (polarity). Definicja przedstawia jakiś jeden aspekt rzeczywistości definiowanej, podczas gdy biegunowość zawsze dwa. W biegunowości mamy dwa pola, które należy traktować razem. Biegunowość dostarcza szerokiej perspektywy, a definicja z konieczności musi ograniczać. Słowem, biegunowość jest kluczem do widzenia i ujmowania rzeczywistości w judaizmie, a nie definicja. Symbol czy definicja nie jest tym, o co chodzi ostatecznie. Symbol jest zawsze odniesieniem do czegoś jeszcze. To, co jest ostateczne, nie jest przekładalne na symbole. Jest raczej antonimem tego, co symboliczne. „Musimy dokonać odróżnienia między poznaniem symbolicznym – które uzyskujemy przez operacje logiczne, takie jak analiza i sylogizm, i rozumieniem bezpośrednim, które umożliwia nam osiągnąć wglądy nie pochodzące od symboli, ale z gruntownego zaangażowania w to, co jest realne”[22]. Idea biegunowości w judaizmie pozwala na spolaryzowanie  niejednorodnej przecież rzeczywistości. Dlatego nie występuje tutaj problem negujących się idealizmów i racjonalizmów. Biegunowość godzi w sobie jedno i drugie, bez konieczności wzajemnego wykluczania się.

Od czasów Kartezjusza myśl zachodnia skoncentrowała się na problemie poznania, stając się coraz bardziej odległa od rzeczywistości i coraz mniej świadoma życia. Jednakże myślenie o ostatecznych problemach jest czymś więcej niż szczególną umiejętnością. Jak twierdzi Heschel, „to jest akt totalnej osobowości, proces w którym cały człowiek jest zanurzony. Myślimy w taki sposób, w jaki żyjemy. Aby myśleć tym, co odczuwamy, musimy żyć tym, czym myślimy”[23]. W innym miejscu Heschel wyjaśnia, że współczesny człowiek, pod wpływem panujących doktryn, obawia się myśleć tak, jak czuje, przyznawać do tego, w co wierzy, i kochać to, co podziwia[24].

Skoro myśl żydowska jest poszukiwaniem samo-rozumienia judaizmu, to może ono być osiągnięte na drodze odkrywania znaczenia egzystencji jednostki i społeczności. Wówczas „filozofią jest to, co człowiek ośmiela się zrobić ze swoim ostatecznym domysłem znaczenia egzystencji”[25]. W ten sposób myśl żydowska próbuje osiągnąć synoptyczną wizję świata, a jednocześnie jego części. Przy pomocy lunety i mikroskopu widzimy więcej, dlatego widzimy mniej. Dla filozofa i teologa żydowskiego ma to swoją logikę i uzasadnienie. Aby dostrzec całość problemu nie mogę ustawicznie spoglądać przez mikroskop, choćby był on najwspanialszym narzędziem nauk przyrodniczych, ponieważ tracę perspektywę synoptyczną, o którą w filozofii i teologii chodzi. Bez związku z religią niemożliwe stałoby się uzyskanie takiego horyzontu i ostatecznego znaczenia egzystencji. W judaizmie taki konieczny związek zachodzi. Myśl żydowska rozumiana jako filozofia religijna lub religia filozoficzna jest uwikłana w biegunowość. Jak po torze elipsy obraca się ona wokół dwóch ognisk: filozofii i religii. „Oddalanie się od jednego z tych ognisk powoduje zmianę kursu. Ważne jest zachowanie dystansu wobec obu. Ta wyjątkowa sytuacja bytu wystawionego na działanie dwóch sił, dwóch źródeł rozumienia, nie może być porzucona”[26].

Niewłaściwe jest więc definiowanie filozofii religii jako próby dostarczenia  tylko racjonalnych podstaw dla religii, ponieważ takie ujęcie bezwarunkowo identyfikuje filozofię z racjonalizmem. Gdyby racjonalizm był wyznacznikiem filozofów, to Platon, Schelling, James i Bergson musieliby być zdyskwalifikowani jako filozofowie. Ekstremalny racjonalizm może być określony jako niepowodzenie rozumu, aby zrozumieć siebie, jego alogiczną istotę i jego meta-logiczne przedmioty. Należy rozróżniać to, co jest irracjonalne od tego, co jest racjonalne,  a to z kolei od tego, co pozaracjonalne. Stosowne jest też rozróżnienie pomiędzy ignorancją a poczuciem tajemnicy, pomiędzy tym, co subracjonalne, a tym, co super-racjonalne. Droga do prawdy wiedzie przez akt rozumu; dążenie do prawdy, jej umiłowanie, jest aktem ducha, który nie jest tożsamy z rozumem. Myślimy przez rozum z powodu usiłowania ducha. Każdy akt rozumowania ma transcendentne odniesienie do ducha. Rozum jest często identyfikowany ze scjentyzmem, lecz nauka nie jest w stanie dać nam prawdy o całym życiu. Potrzebujemy ducha, aby wiedzieć, co zrobić z nauką. Nauki zajmują się relacjami między rzeczami we wszechświecie, a człowiecza dusza musi ten wszechświat odnieść do czegoś. W judaizmie to „coś” jest nie tylko Absolutem, ale Bogiem osobowym. Nauki dążą do prawdy o wszechświecie, dusza natomiast wykracza poza ten wszechświat.

W tradycji żydowskiej rozum nigdy nie był uznawany za samowystarczalny. Niektóre z założeń judaizmu nie mogą być całkowicie usprawiedliwione w warunkach ludzkiego rozumu (np. koncepcja natury człowieka na podobieństwo Boga). Religia nie jest ograniczona limitami zwykłego rozumu. Znaczenie religii musi być zrozumiane tylko w warunkach odpowiadających temu, co niewysłowione. Poczucie tego, co niewysłowione, jest intelektualnym usiłowaniem poza głębią rozumu, jest kognitywnym źródłem poznania[27]. Sam rozum oderwany od pierwotnych intuicji jest niewystarczający. Rozum kierowany swoimi prawami jest w tym, co najistotniejsze, bezsilny. Gdy uświadamiamy sobie niemoc samych pojęć, wtedy zwracamy się do naszych pierwotnych intuicji, które leżą po drugiej stronie tego, co logiczne[28]. Heschel nigdy nie twierdził, że logika jest niepotrzebna lub myląca. Zwracał jedynie uwagę, że czasami  sama jest w potrzebie, i że przy jej stosowaniu napotykamy  barierę poznania. Wtedy albo rezygnujemy z dalszego czy głębszego poznania uznając, że jest to szczyt możliwości, albo próbujemy dochodzić do ostatecznej prawdy niejako pomimo logicznym konstruktom, lecz nie wbrew nim. Życie nie jest nielogiczne, ale jest bogatsze niż sama logika. Poza tym, nie wszystko, co jest logiczne, musi okazać się prawdziwe w rzeczywistości. Mnogość różnych, i logicznych przecież systemów filozoficznych, świadczy o tym, że nie wszystkie przystają do realnego świata. Skoro jest jeden świat i jedna prawda, to sama poprawność logiczna nie wystarcza.

W tej sytuacji Heschel zwraca się ku intuicji (insight), którą uznaje za korzeń sztuki, filozofii i religii. Traktuje ją jako wspólny i fundamentalny fakt życia umysłowego. „Sposoby twórczego myślenia nie zawsze zbiegają się z tymi określonymi przez tradycyjnych logików; dziedzina geniuszu, gdzie zaangażowana jest intuicja, dla logików może być trudno dostępna”[29]. Nie jest łatwo dokładnie sprecyzować czym jest intuicja zwana czasami wglądem. W historii filozofii poszczególni myśliciele różnie ją rozumieli. U Heschela wgląd jest równowartościowym sposobem poznania nie związanym ze zmysłami. Powstaje zasadnicze pytanie, co jest źródłem czy przyczyną tego wglądu. Jak przyznaje: „Błędne jest założenie, że nie ma niczego w świadomości, co by nie było poprzednio w percepcji czy w analitycznym umyśle”[30]. Jeden z komentatorów dostrzega w tym względzie podobieństwo do platońskiej teorii reminiscencji[31]. Wydaje się to jednak chybioną interpretacją. Heschel wprawdzie użył słowa „reminiscencja”, ale w innym znaczeniu niż Platon. Myślenie nigdy nie jest współ-czasowe ze swoim przedmiotem, dlatego Heschel stwierdził, że poznanie jest przypominaniem sobie tego, co zostało doznane w przeszłości[32]. Z tego wcale nie wynika jednoznacznie, iż filozof rozumie ową przeszłość jako „życie przed życiem.” Tym niemniej zagadnienie to nie zostało przez filozofa wyjaśnione. Heschel nie był systematykiem i nigdzie nie przedstawił swojej epistemologii. Jeśli zachodziła taka konieczność, czynił to przy okazji.

„Religia jest odpowiedzią na ostateczne pytania człowieka”[33]. Zadaniem filozofii żydowskiej jest odkrycie na nowo pytań, dla których odpowiedzią jest judaizm. W myśli żydowskiej na ogół istnieje świadomość różnicy pomiędzy teologią a filozofią, pomimo wielu punktów granicznych. Niekiedy mówi się, że takiej wyraźnej granicy nie ma, jak to ma miejsce w myśli zachodniej. Sam Heschel zwykł mawiać: ” Jak nie możemy studiować filozofii przez modlitwę, tak nie możemy studiować modlitwy przez filozofię”[34]. Według Heschela, teologia zaczyna się od dogmatów, a filozofia od problemów. Filozofia jest rodzajem myślenia, który ma początek, ale nie ma końca. W tym myśleniu świadomość problemu przeżywa wszystkie rozwiązania. Odpowiedzi filozofii są  od razu pytaniami, a więc są pozorne. Każda nowa odpowiedź powoduje powstawanie nowych pytań. W religii, tajemnica odpowiedzi unosi się natomiast ponad wszystkimi odpowiedziami[35]. Fundamentalista żąda odpowiedzi na wszystkie ostateczne pytania; logiczny pozytywista twierdzi, że wszystkie ostateczne pytania są pozbawione sensu. Żydowscy myśliciele, którzy nie zgadzają się z żadnym z powyższych stanowisk i odrzucają pozornie słuszne odpowiedzi, mają głębokie przeświadczenie, że to, co ostateczne w egzystencji ludzkiej, „ma związek z tym, co przewyższa wszystkie końcowe sformułowania. To jest owo zakłopotanie, które jest punktem wyjścia dla naszego myślenia”[36].

Filozofia judaizmu często bywa rozumiana jako zbiór stwierdzeń apriori i jako oddzielona od natury, jak owoc od drzewa. Istota jednak tej filozofii nie tkwi w dojrzałym owocu lecz w soku, który ożywia tkanki. Aby zrozumieć judaizm należy wniknąć w jego rdzeń. Dla kogoś, kto jest wychowany i wykształcony w kręgu kultury zachodniej, powierzchnia filozofii żydowskiej wydaje się – obrazowo pisze Heschel – twarda i sękata jak konary starego drzewa, ale usiłowanie poparte dobrą wolą przebija skorupę dogmatu, docierając do subtelnych i żywych komórek. „Nasze dogmaty są aluzjami, napomknieniami, nasza mądrość jest alegorią, lecz nasze czyny są definicjami”[37].

U Heschela możemy też odnaleźć elementy mistyczne. Jego odniesienie do Boga ma znamiona mistyki żydowskiej. „Istota żydowskiego religijnego myślenia nie leży w rozważaniu pojęcia Boga, ale w zdolności do wyartykułowania pamięci momentów oświecenia przez Jego obecność. Izrael nie jest ludem tych, co dają określenia, ale ludem świadków”[38]. W podejściu Heschela mistycyzm nie jest przeciwstawiony rozumowi. Raczej jest to kolejny rys biegunowości charakterystyczny dla jego myślenia i argumentowania. Zdaniem Heschela, między mistycyzmem a racjonalizmem nie istnieje przepaść tak wielka, jak skłonni jesteśmy to sobie wyobrazić. Prawdziwie twórczy filozof czy naukowiec, tak jak mistyk, staje przed mrocznym światem nie stworzonej rzeczywistości, w nadziei, że ją przeniknie. Póki umysły zmagają się z logiką i pojęciami, z konieczności uwikłane są już w ustalone paradygmaty. Bywa, że ich odkrycia wydają się płynąć z zewnątrz. Przemawiają w kategoriach wizji i natchnienia. Jest rzeczą godną podkreślenia, że również Einstein uważał, iż mistycyzm jest siewcą prawdziwej sztuki i nauki[39]. Nie wynika jednak z tego wniosek, że doświadczenia mające mistyczny charakter można zobiektywizować. Nie należą one do sfery racjonalnego uzasadniania, ale mają swoją wartość na płaszczyźnie odkrycia. Tak więc dla Heschela  ów mistycyzm stanowi nie argument, lecz wyłącznie kontekst odkrywania i tło językowe. Dlatego też, jak stwierdza Kaufman, jego książki są nie tylko pouczające, ale i pobudzające[40].

Jednym z postulatów Heschela jest otwartość filozofii i teologii na wzajemną krytykę[41]. Teologia i filozofia muszą zachować ten aspekt wzajemnego odniesienia, gdyż w przeciwnym wypadku,  stracą one swoje znaczenie[42]. Dziedziny te obejmują różne treści, lecz powinny sobie w jakiś sposób odpowiadać[43]. Nie może bowiem być dwóch różnych rodzajów prawdy, jedna filozoficzna a druga teologiczna.[44] Związek tych prawd jest szczególnie widoczny u Heschela, gdy ten wskazuje na poczucie tego, co niewysłowione, bez czego religia byłaby w kontekście filozoficznym bez znaczenia[45]. Jak religia jest zależna od filozofii, dzięki której uzyskuje oparcie na rozumie, tak filozofia jest zależna od religii, dzięki której rozpoznaje swoje ograniczenia[46].

Wskazywanie przez Heschela na ograniczenia rozumu nie jest strategią zaciemniania prawdy, ale krytycznym odniesieniem do możliwości dedukcji, która nie może być traktowana jako środek oceny każdego aspektu rzeczywistości[47]. Metoda Heschela kładzie zatem nacisk na fenomenologiczną strukturę wglądów i na niewysłowiony aspekt rzeczywistości[48]. Intuicja[49] odgrywa istotną rolę w penetrowaniu przez Heschela tego aspektu, ponieważ odsłania nowe, nieuchwytne w istniejących systemach filozoficznych sfery i wymiary rzeczywistości[50]. Heschel używa różnych terminów na wyrażenie tego rodzaju intuicji: czucie (feeling),  doświadczenie (experience), wgląd (insight),  intuicja (intuition)[51].

„Dowody na istnienie Boga mogą dodawać siły naszej wierze; ale one jej nie powodują” – napisał Heschel.  „Ludzka egzystencja sugeruje realność Boga. W głębi naszego bytu jest pewność bez wiedzy, która jest przyczyną naszego stawiania ostatecznego pytania, przedpojęciowa pewność, która leży poza wszelkim formułowaniem i werbalizacją”[52]. W świetle powyższych stwierdzeń rodzi się pytanie: Czym jest u Heschela owa „pewność bez wiedzy” i na czym się opiera? Odpowiedź na to pytanie stoi u podstaw nie tylko problematyki Boga, ale w ogóle całej ontologii Heschela.

Najogólniej „pewność bez wiedzy” oznacza u Heschela bezpośrednie rozumienie,  poznanie intuicyjnie, które stanowi wykładnik rzeczywistości. Widać tutaj pewne podobieństwo do Bergsona idei intuicji i Bubera idei obecności[53]. Heschela idea pewności jest pojęciem egzystencjalnym; jest subiektywnym doświadczeniem teraźniejszości i nie może być udzielona innym. A jednak Heschel utrzymuje, że jest to doświadczenie tego, co realne. Pewność, o której mówi, nie może być przekazana innym; każdy musi dojść do niej sam[54].

Sposób myślenia o Bogu w tradycyjnej spekulacji był sposobem przechodzenia od tego, co znane, do tego, co nieznane (via eminentiae). W przypadku Heschela punktem wyjścia nie jest to, co znane – porządek, ale to, co nieznane, w tym, co znane; to, co nieskończone, w tym, co skończone; tajemnica w tym, co jasne i uporządkowane. Wszelkie kreatywne myślenie pochodzi ze spotkania z tym, co nieznane. Umysł musi wyjść poza swoją skorupę poznania, ażeby odczuć to, co kieruje nas w stronę wiedzy. Gdy zaczynamy rozumieć, czy asymilować i dostosowywać rzeczywistość do naszej myśli, wówczas umysł powraca do swojej skorupy. Wiedza nie jest jedynie owocem myślenia. Tylko ekstremalny racjonalista czy solipsysta twierdziłby, powiada Heschel, że jest ona wytworem wyłącznie kombinacji pojęć. Jakiekolwiek prawdziwe spotkanie z rzeczywistością jest spotkaniem z tym, co nieznane, jest intuicją, w której świadomość przedmiotu jest elementarnym, przedpojęciowym poznaniem. Rzeczywiście, żaden przedmiot nie jest naprawdę znany, dopóki nie będzie on najpierw doświadczony w swojej nie-znaności.

Faktem o głębokim znaczeniu jest to, że odczuwamy więcej, niż możemy powiedzieć. Kiedy Heschel staje twarzą w twarz z majestatycznością świata, jakiekolwiek sformułowanie na ten temat budzi w nim rozczarowanie. Spotkanie podmiotu z rzeczywistością nie dokonuje się na poziomie pojęć przez kanały logicznych kategorii; pojęcia są bowiem drugimi myślami. Jak utrzymuje Heschel, wszelka konceptualizacja jest symbolizowaniem, aktem akomodacji rzeczywistości do ludzkiego umysłu. Żywe spotkanie z rzeczywistością ma miejsce na poziomie, który jest wrażliwy, natychmiastowy, przedpojęciowy i przedsymboliczny. Teoria, spekulacja, generalizacja i hipotezy, są próbami wyjaśnienia i uprawomocnienia wglądów, których dostarcza przedpojęciowe doświadczenie[55]. „Przypuszczać, że wiedza jest tylko owocem refleksji, że jest wytworzona w symbolach i przez nie oraz przez manipulowanie znakami, jest w zasadzie powracaniem do czystego ideału racjonalizmu, przeciwko któremu wzmożony ruch empiryzmu współczesnego podniósł taki skuteczny i konieczny protest”[56]. Zdaniem naszego filozofa, wszystkie wglądy stoją między dwiema dziedzinami: dziedziną obiektywnej rzeczywistości i dziedziną pojęciowego i werbalnego pokrewieństwa. Pojęciowe pokrewieństwo musi stanowić test podwójnego odniesienia; odniesienia do naszego systemu pojęć i odniesienia do wglądów, z których one się wywodzą.

Niewspółmierność między tym, co napotykamy, a tym, co jest wyrażone w słowach i symbolach, występuje szczególnie w myśleniu religijnym i artystycznym, gdzie żadne słowa i znaki nie mogą stanowić adekwatnych przenośników. Heschel podkreśla, że w naszej religijnej sytuacji nie rozumiemy transcendencji; chociaż jesteśmy w niej obecni i jej doświadczamy. Mamy świadomość, która jest głębsza niż nasze pojęcia. Posiadamy wglądy, które są dostępne dla władzy wyrażania. Wiedza nie jest taka sama jak świadomość, a ekspresja nie jest taka sama jak doświadczenie. Przy przechodzeniu od świadomości do poznania zyskujemy jasność, lecz tracimy na bezpośredniości. Różnica, jaka powstaje na tym przejściu, staje się rozbieżnością, gdy nasze przedpojęciowe wglądy zostają zatracone w naszych konceptualizacjach, gdy spotkanie z tym, co niewysłowione, gubi się w naszych symbolizacjach, gdy dogmatyczna formuła staje się ważniejsza niż religijna sytuacja. Cały zakres religijnej myśli i ekspresji jest sublimacją przedsymbolicznego poznania, którego dostarcza świadomość tego, co niewysłowione. Ta świadomość może tylko częściowo zostać przesublimowana na racjonalne symbole. Jak postuluje Heschel, filozofia religii winna być próbą przypominania i utrzymywania żywego obrazu w odniesieniu do meta-symbolicznego odniesienia  religijnych terminów[57]. Religijne myślenie, powiada Heschel, jest w nieustannym niebezpieczeństwie dawania pierwszeństwa pojęciom i dogmatom, pozbawienia prawa bliskości wglądów, zapomnienia, że to, co znane, jest tylko przypomnieniem Boga, a dogmat jest ekspresją tego, co niewyrażalne w swojej minimalnej formie. Pojęcia i słowa nie mogą stać się zasłoną; one muszą być traktowane jako ikony stanowiące okna do Bożej rzeczywistości.

Ostatecznym problemem w judaizmie nie jest problem struktury, jak różne części natury, historii czy kultury są rozmieszczone i ułożone w relacji do siebie. Problem w judaizmie da się wyrazić w pytaniu: co oznacza rzeczywistość natury i kultury oraz co oznacza sama jedność? Z empirycznej mnogości faktów i wartości nie moglibyśmy wnioskować jednego wzorca, który obejmowałby zarówno dziedzinę faktów, jak i dziedzinę norm, dziedzinę natury jak i historii czy kultury. Tylko dzięki Bogu, a właściwie dzięki boskiej jedności możemy dostrzec jedność wszystkiego[58]. Tylko Bóg jest jednością, która transcenduje wszystkie kontradykcje. “Jedność jako koncepcja naukowa jest tylko odbiciem transcendentnej idei, która obejmuje nie tylko czas i przestrzeń, ale też bycie i wartości, to, co znane i tajemnicę, to, co jest tutaj i to, co jest poza”[59]. Bóg więc nie może być “zdestylowany” do poprawnie zdefiniowanej idei. Dla religijnego człowieka poznanie Boga nie jest dostępną mu myślą, ale formą myślenia, w której próbuje on zrozumieć całą rzeczywistość.

W żydowskim myśleniu problem bytu nie może być nigdy traktowany w oderwaniu, lecz tylko w relacji do Boga. Najważniejszymi kategoriami w takiej ontologii nie są byt i stawanie się, ale prawo i miłość, porządek i patos, sprawiedliwość i współczucie. Bóg oraz  wszystkie byty wyrażają siebie w idei biegunowości, która uwzględniając całą gamę różnorodności nie niweczy idei jedności. Żydowskie myślenie i życie może być adekwatnie zrozumiane w terminach dialektycznego modelu zawierającego przeciwne czy skontrastowane właściwości. Jak w magnesie, którego końce mają przeciwne magnetyczne jakości, te terminy są przeciwne względem siebie i ilustrują biegunowość, która leży w samym centrum judaizmu[60]. Biegunowość ta obejmuje równocześnie ideę i wydarzenie, micwę[61] i grzech, kawanę[62]  i czyn, regularność i spontaniczność, jednolitość i wyjątkowość, halachę[63] i agadę[64], porządek zewnętrzny i porządek wewnętrzny, miłość i trwogę, zrozumienie i posłuszeństwo, radość i dyscyplinę, dobre i złe inklinacje, czas i wieczność, ten świat i świat przyszły, objawienie i odpowiedź, intuicje i informacje, empatię i samo-zatroskanie, wyznanie wiary i wiarę, słowo i to, co jest poza słowem, człowiecze poszukiwania Boga i Boże poszukiwania człowieka. Nawet odniesienie Boga do świata jest scharakteryzowane przez biegunowość sprawiedliwości i miłosierdzia, opatrzności i ukrytości, obietnicy nagrody i zadania służenia Mu.

Wszystkie powyższe terminy brane abstrakcyjnie wydają się być wzajemnie wykluczające, a jednak zdaniem Heschela[65] w aktualnym życiu domagają się siebie nawzajem, ponieważ separacja ich jest fatalna dla obu biegunów. Nie wolno nam ani pomniejszać wagi ciała, ani uświęcać ducha. Ciału przypisuje się dyscyplinę, model i porządek, natomiast duchowi wewnętrzne oddanie, spontaniczność i wolność. “Ciało bez ducha to tylko zwłoki, duch bez ciała jest upiorem”[66]. Skoro każda z tych dwóch zasad zmierza w przeciwnym kierunku, równowaga może być utrzymana jedynie, gdy oba elementy są równomiernymi siłami. Taki jednak stan jest możliwy do osiągnięcia bardzo rzadko. Jak twierdzi Heschel  “Biegunowość jest istotną cechą całej rzeczywistości”[67].  W języku Zohar[68] ten świat jest nazwany “alma deperuda”, światem separacji. Napięcie, kontrast i ambiwalencja dotykają całości życia. Zatem w myśli żydowskiej nie ma żadnej halachy bez agady i odwrotnie. Wszelkie próby odczytywania jednej z nich bez koniecznego  związania prowadzą bardziej do wypaczenia niż do ich zrozumienia. Halacha myśli w kategorii ilości, agada jest kategorią jakości. Agada utrzymuje, że ten, kto ocalił jedno ludzkie życie jakoby ocalił całą ludzkość, ponieważ w oczach Bożych jedno życie ma taką samą wartość jak życie wszystkich. Halacha ma zupełnie inną perspektywę, ponieważ posługując się kategorią ilości podkreśla, że jeden człowiek znaczy mniej niż cała ludzkość. Halacha mówi o możliwym do zmierzenia wymiarze naszych czynów, informując nas do jakiego stopnia musimy wypełniać czyny, aby spełnić nasz obowiązek. Agada zajmuje się tym, co jest niewymierne, a jednocześnie jakże istotne, a mianowicie jak w ogóle, a nie jak bardzo musimy wypełniać nasz obowiązek. Liczy się w tym przypadku sposób, a nie treść. “Ostatecznie ważniejsza od ilości jest jakość, nie tylko to, co jest zrobione, ale jak jest zrobione”[69]. Zadaniem judaizmu jest “utrzymanie harmonii między wymaganiami halachy a duchem agady”[70]. Jeśli bowiem zredukujemy judaizm do halachy, będziemy widzieli jedynie żydowskie prawo, a jeśli zredukujemy judaizm do agady, dostrzeżemy w tradycji żydowskiej tylko elementy mistyczne. Bez halachy agada traci swoją substancję, swoje źródło inspiracji i swoją intencjonalność. “Halacha i agada są skorelowane, halacha jest struną, agada jest smyczkiem. Ale struna może brzmieć w ręku tego, kto gra”[71].

Idea biegunowości nie jest ekskluzywną właściwością myśli Heschela. Można ją spotkać w całej tradycji żydowskiej, ponieważ odpowiada ona sposobowi semickiego myślenia. Tym niemniej Heschel znacznie te ideę rozwinął i zastosował w swoich pracach. Jak przyznaje Sherwin[72] biegunowość jest podstawową kategorią i kluczem do widzenia świata, człowieka i Boga oczami Heschela. Można powiedzieć, że jest to jakaś heschelowska właściwość. Biegunowość jest też pewną odpowiedzią Heschela na stosowanie w zachodniej filozofii i teologii definicji, w czym upatrywał ich powierzchowność. Definicja przedstawia jakiś jeden aspekt rzeczywistości, czyli ujmuje niejako jedną część pola. Przy zastosowaniu biegunowości mamy dwa pola, które należy traktować zawsze razem. Biegunowość dostarcza szerokiej perspektywy, podczas gdy definicja z konieczności musi ograniczać. Definiować znaczy uwzględniać to albo tamto. Stosować biegunowość znaczy uwzględniać i to i tamto, w sensie dwóch różnych elementów. Dla Arystotelesa byt nie może być zdefiniowany przez to i tamto zarazem. U Heschela, tak zresztą jak w Biblii, Bóg jest z jednej strony Transcendentny, a z drugiej Immanentny. Czyli Bóg jest zarazem Transcendentny i Immanentny. Jeśli weźmiemy typową dla filozofii perspektywę, nie możemy mieć obu elementów w jednej definicji. Mamy wówczas albo to, albo tamto. W przeciwnym razie napotkamy sprzeczność. Biegunowość natomiast nie przeciwstawia sobie tych elementów. “Biegunowość” należy rozumieć jako całość, jako dopełnianie się. W żydowskiej myśli termin “polarity” znaczy kompletny, całkowity, zupełny[73]. W odniesieniu do Boga celem biegunowości jest ukazanie Go jako kompletnego, a nie jako doskonałego w sensie niezmienności. Bóg Arystotelesa jest racjonalny. Bóg Biblii jest racjonalny i emocjonalny. Bóg w  systemie Arystotelesa jest Nieporuszonym Poruszycielem. U Heschela przedstawiony jest jako Najbardziej Poruszony Poruszyciel[74]. Wydaje się, że idea biegunowości jest właściwa także dla myśli chrześcijańskiej, ponieważ Jezus Chrystus jest uznawany zarówno za Człowieka, jak i za Boga. Człowiek i Bóg zarazem, nie jakoś oddzielnie. W żydowskiej myśli wszystko jest spolaryzowane, a jest to wynik spolaryzowanej myśli biblijnej.

Jeśli zastosujemy biegunowość w odniesieniu do istoty ludzkiej, to z jednej strony jawi się ona jako jakiś rodzaj zwierzęcia, a z drugiej jako byt, który kreuje siebie na obraz Boga. Dopiero dwa pola mogą w pełni oddać bogactwo i złożoność człowieka. Także w dziedzinie moralnej trudno mówić z całą poprawnością o cnocie bez uwzględniania biegunowego charakteru każdej cnoty. Sprawiedliwość i miłosierdzie występują w polu biegunowym razem i jednocześnie. Prawdziwa miłość jest w ustawicznym napięciu między nimi. Jeśli człowiek jest wyłącznie sprawiedliwy, jest to za mało dla miłości. Jeśli jest wyłącznie współczujący, jest to również za mało. Miłość domaga się jednego i drugiego. Sprawiedliwość i miłosierdzie są zawsze razem, a harmonia między nimi tworzy stan, który moglibyśmy nazwać cnotliwym. Gdy jedna cecha istnieje bez drugiej, przestaje być cnotą. Wtedy staje się wadą. Zatem potrzebujemy równowagi. Widać tutaj wyraźnie biegunowe ujęcie problemu cnót, a jednocześnie odniesienie do Kanta, u którego cnoty moralne są absolutne.

Reasumując stosowana przez Heschela“ biegunowość” dostarcza swoistej perspektywy i godzi w sobie dwa na pozór przeciwstawne elementy bez konieczności ciągłego negowania jednej z dwóch stron tej samej monety. Umożliwiało mu to ujmowanie rzeczywistości szerzej i głębiej, co było jego zamierzeniem. Widząc świat z perspektywy naukowej, gdzie “hipoteza” transcendentnego Boga nie jest potrzebna, mógł on patrzeć na wydarzenia jako na horyzontalną linię procesów, w której siły natury warunkują jedna drugą w sposób, który ukazuje jednolitość przyczyny i skutku. Widząc świat z perspektywy biblijnej, jako wytwór Bożej troski, mógł stać się świadomy wertykalnej linii, która prowadzi poza wydarzenie i stanowi dla niego transcendentną podstawę[75]. Posługiwanie się przez Heschela biegunową parą pojęć jest jednocześnie stosowaniem “nożyc słów”[76], ponieważ tylko razem tną jak para ostrzy w nożycach, a nie pojedynczo jak brzytwa czy nóż.

Można powiedzieć, że Heschel uznawał różne poziomy poznawcze: naukowy, filozoficzny, teologiczny, mistyczny. Aby jednak dojść do głębi prawdy należy – jego zdaniem – uwzględnić biblijną wizję rzeczywistości, której nie może osiągnąć ludzki rozum ani w dociekaniach filozoficznych, ani nawet w wysiłkach teologii systematycznej. Stąd Heschel postuluje uprawianie „teologii głębi” (depth theology). Przedmiotem teologii jest, według niego, zawartość wierzenia, przedmiotem teologii głębi jest natomiast akt wierzenia, a jej celem badanie głębi wiary, podglebia, z którego ona wyrasta. Chodzi wówczas nie o analizę bytu, lecz fenomenu bycia. Jak sam stwierdza, „to, co niewysłowione zamieszkuje zarówno w tym, co jest niezwykłe, jak i zwykłe, we wszystkich faktach rzeczywistości jednakowo. Jedni zauważają tę cechę w czymś nadzwyczajnym, a inni w codziennych wydarzeniach i w każdej rzeczy. Pozór poznania świata jest nagle porzucony, gdy uświadomimy sobie, że nie poznaliśmy tego czegoś niewysłowionego w świecie. Jak pojąć świat? Inteligencja bada naturę rzeczywistości, a skoro nie może działać bez swoich narzędzi, bierze więc te fenomeny, które ukazują się, i dopasowuje im kategorie jako odpowiedzi na to badanie. Lecz kiedy próbujemy badać rzeczywistość twarzą w twarz, bez słów i pojęć, zdajemy sobie sprawę, że to, co jest zrozumiałe dla naszego umysłu, jest cienką powierzchnią tego, co jest głęboko zakryte”[77]. Głębia jest dla Heschela wymiarem, dostępnym dzięki użyciu metody fenomenologicznej. Ontologia, epistemologia, aksjologia, a nawet tradycyjna teologia  tworzą porządek powierzchniowy, który w przekonaniu Heschela domaga się uzupełnienia o ową głębię. Z tego powodu proponowaną teologię głębi należy traktować jako dopełnienie teologii systematycznej, a nie jako jej przeciwstawienie.

Rozumienie racjonalności przez Heschela stanowi pewne wyzwanie dla zachodniej nauki w ogóle, a zwłaszcza dla filozofii i teologii. Może też stanowić inspirację dla chrześcijańskiego poszukiwania prawdy i wyrażania jej w sposób, który byłby bliższy i bardziej odpowiedni rzeczywistości biblijnej. Jak wyznaje Heschel: „Jesteśmy zasadniczo wykształceni w nie-żydowskim świecie. W nim uzyskaliśmy naszą ogólną wiedzę. Jesteśmy skłonni myśleć w nie-żydowskich terminach. Ja nie jestem źle nastawiony wobec nieżydowskiego świata […]. Nie-żydowska filozofia jest wspaniała. Ale chcielibyśmy też mieć w naszym myśleniu żydowską panoramę rzeczy […]. Czy mógłbym powiedzieć coś osobistego, iż od czasu gdy zacząłem pracę nad moją rozprawą doktorską, to było moim podstawowym wyzwaniem: Jak myśleć żydowskim sposobem myślenia? To było moją największą troską i główną tezą mojej dysertacji Prorocy. Od tego dnia poczytywałem to sobie za moje podstawowe zadanie”[78].

[1] A. J. Heschel, God In Search of Man: A Philosophy of Judaism, New York 1981, s. 20. Wszystkie tłumaczenia w artykule własne.

[2] Zob. A. J. Heschel, The Biblical View of Reality, w: Contemporary Problems in Religion, H. A. Basilius (red.), Detroit 1956, s. 57-76.

[3] Próby dążenia do „filozofii biblijnej” występowały także w filozofii zachodniej, zob. L. Szestow, Ateny i Jerozolima, C. Wodziński (tłum.), Kraków 1993, s. 45.

[4]  Zob. R. Rorty, Filozofia a zwierciadło natury,  M. Szczubiałka (tłum.), Warszawa 1994, s. 324-331.

[5] Nie należy tego nurtu utożsamiać z filozofią rewolucyjną. Jest on dość powszechny i należą do niego tacy filozofowie jak Dewey, Wittgenstein a nawet Heidegger.

[6] Por. No Religion Is an Island.Abraham Joshua Heschel and Interreligious Dialogue, Marynkoll, New York 1991, H. Kasimow, B. L. Sherwin (red.), s. 39-40.

[7] Por. W. Szczerbiński, Człowiek – między Bogiem a zwierzęciem, „W Drodze” 6(1997), s. 41.

[8] Por. Moral Grandeur and Spiritual Audacity, S. Heschel (red.), New York 1996, s. 4.

[9] Por. A. J. Heschel, God In Search of Man…, s. 14 -15.

[10] W. Szczerbiński, Człowiek – między Bogiem a zwierzęciem…, s.42.

[11] Moral Grandeur…, s. 16.

[12] Zob. A. J. Heschel, God In Search…, s. 5-6.

[13] Na temat tych dwóch sposobów myślenia zob. C. Tresmontant, Esej o myśli hebrajskiej, Kraków 1996, s. 7-11.

[14] A. J. Heschel, God In Search…, s. 11.

[15] Zob. J. C. Merkle, The Genesis of Faith: The Depth Theology of Abraham Joshua Heschel, New York 1985, s. XIX.

[16] Por. Moral Grandeur…, s. 17.

[17] A. J. Heschel, God In Search.., s. 21.

[18] F. P. Ramsey, The Foundations of Mathematics and Other Logical Essays, New York 1950, s. 269.

[19] A. J. Heschel, God In Search…, s. 7-8.

[20] Por. W. Szczerbiński, Człowiek – między Bogiem a zwierzęciem…, s. 43.

[21] Por. tamże, s. 48.

[22] Moral Grandeur…,  s, 97.

[23] A. J. Heschel, Man Is Not Alone: A Philosophy of Religion, New York 1994, s. 180.

[24] Zob. Moral Grandeur…, s. 6.

[25] A. J. Heschel, Man Is Not Alone…, s. 193.

[26] A. J. Heschel, God In Search…, s. 12.

[27] Zob. tamże, s. 18-20.

[28] Zob. Man Is Not Alone…, s. 16-17.

[29] Tamże .

[30] Tamże.

[31] Por. W. E. Kaufman, Abraham Joshua Heschel: The Meaning Beyond Mystery, w: Contemporary Jewish Philosophers, W. E. Kaufman (red.), s. 154.

[32] Zob.A. J. Heschel, Man Is Not Alone…, s. 6.

[33] A. J. Heschel, God In Search…, s. 3.

[34] Moral Grandeur…, s. XXI.

[35] Zob. A. J. Heschel, God In Search…, s. 4.

[36] Tamże.

[37] Moral Grandeur…, s. 5.

[38] F. A. Rothschild (red.), Between God nad Man: An Interpretation of Judaism. From the Writtings of Abraham J. Heschel, New York 1975, s.70.

[39] A. Einstein, Strange Is Our Situation Here on Earth, w: J. Pelikan, Modern Religious Thought, Boston 1990, s. 204.

[40] Por. W. E. Kaufman, Abraham Joshua Heschel…, s. 145.

[41] Zob. A. J. Heschel,  God In Search…, s. 17.

[42] Zob. tamże, s. 9-14.

[43] W tej kwestii Heschel całkowicie zgadza się z Tillichem, który uważał, że teologia i filozofia ubożeją, kiedy zostają od siebie oddzielone. Filozofia staje się logicznym pozytywizmem, który udaremnia filozofowi zajmowanie się problemem antropologicznym czy religijnym. Obaj filozofowie twierdzą, że jest to wygodna ucieczka myśli filozoficznej od przerażających realiów naszych czasów. Filozofia może stać się też czystą teorią poznania, która nieustannie ostrzy nóż myśli, ale nigdy nim nie tnie, ponieważ cięcie skierowane ku ostatecznej prawdzie wymaga odwagi i pasji. W końcu filozofia może zostać sprowadzona do historii filozofii, która wylicza kolejne poglądy filozoficzne z przeszłości a sama zachowuje wobec nich dystans. Tego rodzaju filozofie wydają się być cyniczne i pozbawione egzystencjalnej bazy czy teologicznej podstawy. Tymczasem, jak utrzymują Tillich i Heschel, impulsem do uprawiania filozofii jest element teologiczny, coś, co nas ostatecznie obchodzi. Teologia zawiera w sobie pierwiastek filozoficzny – pytanie o sens i strukturę bycia i jego objawiania się w różnych sferach bycia. Według Tillicha filozofia i teologia są ze sobą zarówno rozbieżne, jak i zbieżne. Są zbieżne o tyle, że i jedna i druga są zarazem egzystencjalne i teoretyczne. Rozbieżne natomiast są o tyle, że filozofia ma charakter zasadniczo teoretyczny, teologia zaś zasadniczo egzystencjalny. Większość twórczych filozofów starała się osiągnąć jednak znaczenie egzystencjalne i w tym sensie była teologami. Jak stwierdza Tillich, jedynie filozofia nietwórcza może się całkowicie oddalić od swojej egzystencjalnej bazy. Wtedy jednak pozostaje pusta i pozbawiona filozoficznej substancji. „Jest ona szkołą, nie zaś życiem, i dlatego nie jest filozofią, lecz handlem starym towarem filozoficznym”. Zob. P. Tillich, Pytanie o Nieuwarunkowane, Kraków 1994, s. 47-48.

[44] O właściwościach poznania teologicznego i filozoficznego zob. S. Kamiński, Nauka i metoda, Lublin 1992, s. 305-320.

[45] Zob.A. J. Heschel, God In Search…, s. 20.

[46] Zob. tamże, s. 18 i 189.

[47] Zob. A. J. Heschel,  Man Is Not Alone…, s. 170.

[48] Zob. A. J. Heschel, God In Search…, s. 104.

[49] Niekiedy wskazuje się u Heschela na podobieństwo do Bergsona idei intuicji i Bubera idei obecności. Por. W. Kaufman, Abraham Joshua Heschel…, s. 154.

[50] Podobną rolę intuicja spełnia w systemie metafizycznym A. N. Whiteheada. Por. tenże, Process and Reality, New York 1978, s.13,

[51] W środowisku anglojęzycznym występują  te wyrażenia niekiedy zamiennie. Por. P. Gutowski, Filozofia procesu i jej metafilozofia, Lublin 1995, s. 127.

[52] F. A. Rothschild (red.),  Between God nad Man…, s. 67.

[53] Por. W. E. Kaufman, Abraham Joshua Heschel…, s. 154.

[54] Por. tamże.

[55]  Zob. A. J. Heschel,  God In Search…, s. 115.

[56] F. A. Rothschild (red.),  Between God nad Man…, s. 64.

[57]  Zob. tamże, s. 65.

[58] Zob. tamże, s. 101.

[59] Tamże.

[60] Zob. A. J. Heschel,  God In Search…, s. 341.

[61] (hebr. „przykazanie”) – pierwotnie określano tak boskie nakazy z Biblii, a z czasem wszelkie dobre uczynki.

[62] (hebr. „wewnętrzny kierunek”) – świadoma intencja dokonania aktu rytualnego przez religijnego Żyda lub skoncentrowanie się na religijnym wymiarze modlitwy.

[63] (hebr. „droga”) – prawna spuścizna judaizmu, zwykle zestawiana na zasadzie kontrastu z teologią, etyką i folklorem agady.

[64] (aram. „opowieść”) – nauka rabiniczna traktująca o sprawach moralności i wiary, odwołująca się do historii, folkloru i legend. Agada nie wkracza w dziedzinę prawa i rytuału, czym różni się od halachy.

[65] Zob. A. J. Heschel,  God In Search…, s. 341-342.

[66] F. A. Rothschild (red.),  Between God nad Man…,  , s. 178.

[67] A. J. Heschel, God In Search…, s. 341.

[68] (hebr. „blask”) – główne dzieło kabały ujęte w formie aramejskiego midraszu do Biblii.

[69]  A. J. Heschel, God In Search…, s. 337.

[70] Tamże, s. 341.

[71] Tamże, s. 344.

[72]  Zob. W. Szczerbiński, Człowiek – między Bogiem a zwierzęciem…, s. 48.

[73]  Zob. tamże, s. 49.

[74]  Por. F. A. Rothschild (red.),  Between God nad Man…,   s. 25.

[75] Zob. tamże, s. 22.

[76] Taka nazwę nadał im M. R. Cohen.  Zob. tamże, s. 18.

[77] A. J. Heschel, Man Is Not Alone…, s. 5-6.

[78] A. J. Heschel, Teaching Jewish Theology in the Solomon Schechter Day School, „The Synagogue School” 28(1969),  s. 7.

Miłość bliźniego

Miłowanie swojego bliźniego, to przykazanie nieodłącznie kojarzone jest z Jezusem i chrześcijaństwem. Narosło jednak wobec tego zalecenia wiele mitów i stereotypów, które pokrótce omówię w ramach tego eseju. Myślę, że może się to okazać bardzo pomocne w postrzeganiu, jak i w praktycznym zastosowaniu tego przykazania w codziennym życiu. Warto skupić się też na krytyce samego zalecenia miłości bliźniego. Bez wyraźnego wyróżniania jakiegoś poszczególnego krytyka, uważam, że praca dr. Jacka Sieradzana Narcystyczny charakter nakazu miłości bliźniego zapewni nam sprawne narzędzie pedagogiczne oraz heurystyczne dla zrozumienia podstaw krytyki tego przykazania przez jego oponentów. Odnośnie do oczyszczenia narosłych wokół tego przykazania stereotypów i mitów, najbardziej pomocne będzie studium, które przeprowadził członek Brytyjskiej Akademii Nauk oraz doktor honoris causa Uniwersytetów w Oksfordzie i Helsinkach prof. Ed P. Sanders ( The Question of Uniqueness in the Teaching of Jesus ).

Mit pierwszy. Judaizm czasów Jezusa przeciwny miłości wroga

Uważa się, że judaizm w początkach pierwszego wieku nie był zdolny do wprowadzenia nakazu miłości bliźniego; bliźniego rozumianego w sensie przeciwnika lub wroga. Wciąż w poszczególnych pracach odnoszących się do tego właśnie zagadnienia podkreśla się, że Żydzi bliźniego swego dostrzegali jedynie w swoim rodaku, a swoich nieprzyjaciół nienawidzili. Judaizm czasów Jezusa nie był jednak monolitem: jak dowiadujemy się z Talmudu, tuż przed zburzeniem świątyni w 70 r., był on podzielony na co najmniej dwadzieścia parę ugrupowań (sekt). Gmina w Qumran istotnie nawoływała do tego, by kochać wszystkich Synów Światłości i nienawidzić wszystkich Synów Ciemności (1QS kol. 1, 3 – 4; por. 1QS kol. 9, 21 – 22). Jak jednak wiemy nie była ona reprezentatywna dla całego żydowskiego spectrum religijnego. W diasporze żydowskiej w pierwszym wieku napisano romans Józef i Asenet. Na jego kartach, Żyd zadaje rany poganinowi, synowi faraona, gdy przygotowuje się on do zadania mu śmiertelnego ciosu, jego przyjaciel mówi mu:

W żadnym wypadku bracie nie powinieneś tego robić, ponieważ jesteśmy ludźmi, którzy czczą Boga i nie przystoi człowiekowi, który Go wielbi, by odpłacać złem za zło ani gnębić wroga, aż do jego śmierci. A teraz umieść swój miecz z powrotem, tam gdzie jego miejsce, i pomóż mi, a będziemy razem leczyć jego rany (29, 3 n).

Podejście autora tego tekstu, jak to każdy może zauważyć, jest więc zupełnie inne niż to, które znamy z Qumran: nie tylko zabrania on zabicia wroga, ale także nakazuje swojemu przyjacielowi udzielić mu pomocy. W tekście tym wielokrotnie spotykamy się z ostrzeżeniem przed odpłatą złem za złe (por. 28, 14; 23, 9). Jak ujął to Józef Flawiusz:

[Mojżesz] wydał jeszcze inne przepisy, o których należy koniecznie wspomnieć, mianowicie, by wszystkim, którzy o to proszą, dostarczać ognia, wody i żywności, wskazywać drogę, nie pozostawiać ciała nie pogrzebanego, być pobłażliwym nawet względem zdeklarowanych wrogów. Nie pozwala bowiem niszczyć ich kraju ogniem ani ścinać drzew owocowych, a nawet zabrania ograbiania żołnierzy poległych w walce. Pomyślał też o jeńcach, aby nie czyniono im, a zwłaszcza kobietom, gwałtu ( Apion 2, 212 ).

W Prawie Mojżeszowym nie ma zakazu palenia ogniem kraju wroga, ale żydowski historyk, zakaz ten wywiódł zapewne z interpretacji samego ducha Tory. Jakby to podsumować: kwintesencją tego kierunku rozumowania w żydowskiej myśli religijnej są słowa Hillela z traktatu Pirke Avot:

Bądź [jak jeden] z uczniów Aharona – kochaj pokój i podążaj za pokojem, kochaj ludzi i przybliżaj ich do Tory ( 1, 12 ).

Jeszcze bardziej dobitnie wyrażała to złota zasada: Nie czyń bliźniemu, co tobie niemiłe, będąca czymś powszechnym w judaizmie ( zob. Tb 4, 15; Filon, Hypothetica 7, 6; TB, Shabbat 31a ).

Podstawę do takiej interpretacji Żydzi odnajdywali w starożytnych tekstach hebrajskich. Księga Przysłów zalecała litość nad wrogiem:

Gdy wróg twój łaknie, nakarm go chlebem, a kiedy pragnie, napój go wodą; bo tak czyniąc węgle rozpalone gromadzisz na jego głowie ( Prz 25, 21n ).

Syrach, z kolei, wzywał do zaprzestania nienawiści i wybaczenia obrazy (zob. Syr 28, 6n).

Testament Józefa w swoim radykalizmie idzie jeszcze dalej:

A kiedy ktoś chce wam wyrządzić zło, módlcie się za niego i czyńcie mu dobro. Pan wyzwoli was wtedy od wszelkiego zła (18, 2).

Skoro w żydowskiej myśli religijnej było miejsce na przykazanie miłości i jego rozwój to dlaczego, ostatecznie, niektórzy badacze są skłonni przeciwstawiać Jezusowy nakaz miłowania judaizmowi. „Cel zostaje osiągnięty poprzez kontrastowanie jednego powiedzenia Jezusa z średnią z innych materiałów. Schrage zwraca uwagę, że istnieje wiele podobieństw do «traktowania wroga z dobrocią» w literaturze żydowskiej. Następnie stwierdza, że niektóre pisma żydowskie mają inny stosunek do wrogów, ponieważ – według nich – powinni oni zostać zabici (2 Mch 15, 16 – odzwierciedla powstanie przeciwko Seleucydom). Teraz następuje niezrozumiały wniosek Schrage’a: te dwa motywy – dobroć wobec wrogów i fizyczna obrona przed nimi – wzajemnie się wykluczają. «Te późniejsze fragmenty, zneutralizowały dobre początki». Ten kontrast pomiędzy dobrymi początkami, a późniejszymi, które są gorsze, opiera się na powszechnym przekonaniu dotyczącym judaizmu, ale całkowicie nieprawdziwym: wczesny judaizm – w czasach Izajasza, Jeremiasza, a nawet autora Księgi Przysłów – był dobrą religią; następnie było już tylko gorzej, a w czasach Jezusa to już była prawdziwa tragedia. Dopiero On nawiązał do wielkich proroków, którzy byli przed Nim, a byli oni we wszystkim lepsi, od Jemu współczesnych w judaizmie oraz od tych co nastąpili potem. Schrage napisał to, chyba, powodowany – swego rodzaju – odruchem uczonego. Wybrane przez niego «dobre» fragmenty, w których mówi się o łagodnym traktowaniu przeciwników, nie są w rzeczywistości wcześniejsze niż te, które sprzyjają ich zabijaniu. Oba rodzaje tekstów spotyka się we wszystkich okresach i to, co można w nich przeczytać, jest zależne od temperamentu autora i okoliczności konkretnej pracy. Namawianie do zabijania nieprzyjaciół w czasie wojny, zwłaszcza wojny mającej na celu wywalczenie prawa Izraela do oddawania czci Panu – tak jak u redaktora 2 Księgi Machabejskiej – nie jest zaskakujące.

Tak czy inaczej, Schrage posiadał przed sobą dwa rodzaje oświadczeń, jak należy postępować z wrogami. Stwierdził, że neutralizują się one wzajemnie. Przedstawił judaizm jako religię stojącą na martwym poziomie: ani za, ani przeciw czynieniu dobra dla nieprzyjaciół. Gdy Jezus nawoływał do miłości nieprzyjaciół, stał się unikalny vis a vis judaizmu… Judaizm stał się ahistorycznym abstraktem, sprowadzonym do średniej. Można by się zastanowić: jak wypadłoby chrześcijaństwo, jeśli potraktowano by je w taki sam sposób? Schrage miał do swojej dyspozycji Biblię, apokryfy i pseudoepigrafy oraz podręczniki, które zawierają pozostałości kolejnych tysięcy lat literatury żydowskiej – echo dwóch tysięcy lat. A co stałoby się, gdybyśmy to my wzięli pod uwagę tysiąc lub więcej lat historii chrześcijaństwa? Zsumowalibyśmy razem aprobatę na śmierć męczenników w trzecim wieku z przemocą, do której doszło w trakcie krucjat. Następnie, odjęlibyśmy te dwie aprobaty od siebie, i uzyskali wynik zero, co miałoby dowodzić, że abstrakcja zwana chrześcijaństwem jest neutralna na zło i zabijanie innych ludzi. Jeśli istniałby Kościół Flawiuszowy, apologeta mógłby zauważyć, że Józef Flawiusz był przeciwnikiem palenia kraju wroga, a następnie skonstatować, iż był on wyjątkowy na tle chrześcijaństwa – oczywiście chrześcijaństwa będącego średnią z jego zachowania w trakcie tysiąca lat” ( Sanders 1990: s.16 – 17 ).

W ten sposób zostaje ukształtowany mit o bezprecedensowym nakazie miłości Jezusa. Warto zatrzymać się tutaj nad tym problemem troszkę dłużej. Już Erich Fromm zwracał uwagę na doniosłą rolę jaką pełnił w judaizmie nakaz miłości. Według niego radość, miłość, sprawiedliwość, wolność i prawda, jako wartości nie występują nigdy oddzielnie, lecz stanowią nierozerwalną całość (zob. Erich Fromm, Halacha.”Wiez” 4/84, s. 64-72 ). To samo można dostrzec w pierwszym wieku. Starano się rekapitulować Torę do jakiegoś swoistego rodzaju kompendium, tzn. zamknąć ją w summarium oddającym jej głównego ducha. Filon wyraził to następująco:

Istnieją, by tak rzec, dwie podstawowe nauki, którym podporządkowane są niezliczone szczegółowe zdania: w odniesieniu do Boga nakaz oddawania czci Bogu i pobożności, w odniesieniu do ludzi nakaz życzliwości dla ludzi i sprawiedliwości ( De special. Legibus 2, 63 ).

To połączenie tych dwóch nakazów odnajdujemy również w TestIss 5, 2:

Miłujcie Pana i bliźniego, bądźcie miłosierni dla słabego i ubogiego.

Według Łukasza, uczony w Piśmie uznał połączenie Pwt 6, 5 (Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoja duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą) oraz Kpł 19, 18 (Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego) za największe przykazanie, a Jezus się z nim zgodził (por. Łk 10, 25 – 28). Według Marka, to Jezus połączył te przykazania, a soferim się z nim zgodził (por. Mk 12, 28 – 31). Co chcą nam przez to powiedzieć ewangeliści? Każdy Żyd w ówczesnym świecie zgodziłby się z tym, że te dwa przykazania są w jakiś sposób najlepsze, by oddać przez nie Torę. Co na to niektórzy uczeni? Ich pomysłowości wszak nie można nie doceniać. Najpierw posłuchajmy prof. J. Gnilki: Właśnie to połączenie obu przykazań w jedno główne, przewyższające wszystkie inne, jest czymś specyficznym (Gnilka 1997: s. 293). A teraz G. Lohfink: Ostatecznym powodem zaistnienia tego połączenia była głęboka wnikliwość Jezusa (Lohfink 2012: s. 313). Niestety to połączenie przykazań nie jest czymś specyficznym ani nie jest też dowodem na głęboką wnikliwość Jezusa. Pierwsze przykazanie Szema recytowano codziennie rano i wieczorem; umieszczano go na drzwiach, przywiązywano do czoła, a uczono go na pamięć już małe dzieci. Gdybyśmy zapytali jakiegoś Żyda w pierwszym wieku o największe przykazanie, to większość z nich wskazałaby na Szema. Odnosząc się do drugiego z tych przykazań prof. Sanders stwierdził: „ Ogólnie Żydzi pojmują Torę jako zbiór podzielony na dwie części: na przykazania, które regulują stosunek pomiędzy ludźmi a Bogiem oraz na te, które odpowiadają za stosunki między ludźmi. Te dwa przykazania, cytowane przez Jezusa, są więc najbardziej oczywistymi streszczeniami dwóch części Tory: miłości do Boga i miłości do ludzi. Filon również powołał się na dwa biblijne fragmenty wybrane przez Jezusa, by podsumować prawo, i to w każdej jego kategorii. Bóg nie żąda od ciebie, czegoś co jest ciężkie, skomplikowane i trudne, ale tylko tego co jest łatwe i proste. Aby Go po prostu kochać…, aby Mu służyć…z całej duszy swojej…i przylgnąć do Jego przykazań… (Spec. Leg. 1. 299 – 300). Tutaj zostaje użytkowane Szema. Następnie spotykamy kolejne podsumowanie: Prawo przoduje w zaleceniach miłości do człowieka ( koinōnia i philanthropia ) (Spec. Leg. 1. 324), oświadczenie zawiera frazy paralelne do Kpł 19, 18. 34. Korzystanie z tych dwóch części Tory, w tym wielbieniu Boga oraz miłości ludzkości (philantropia), jest bardzo powszechne. Często słowo eusebeia stoi w miejscu «miłości Boga», możemy jednak przypuszczać, że pomysł, jakoby Żydzi wykluczali «miłość Boga» z eusebeia, jest w swojej istocie perwersyjny, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę ile razy dziennie oni odmawiali Szema. Połączenie Pwt 6, 5 i Kpł 19, 18. 34 stanowi część powszechnego nauczania żydowskiego” (Sanders 1990: s. 19). Całkowity klops. Jezus – jeśli to On wypowiedział te słowa, a nie uczony w Piśmie – podkreślił jedynie coś, co było wtedy czymś powszechnym, ale, według Niego, było warto to zrobić. Gdybyśmy mieli mierzyć podsumowania Tory miarą oryginalności i specyficzności, to raczej przyznałbym ją Ben Azajowi, a nie Jezusowi: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Rzecze Rabbi Akiwa: To wielka zasada Tory. Ben Azaj powiada: Oto księga dziejów Adama. Stworzył go na podobieństwo Boga. To zasada większa od tamtej (Sifre Kedoszim; Z mądrości Talmudu: s. 171).

Założenia tych, którzy poszukują w połączeniu dwóch przykazań oryginalności i czegoś specyficznego są, według Sandersa, wynikiem konfesyjnych założeń. Wszak – jak zauważa – w przewodniku dla pielgrzymów do Mekki napisano: Do pielgrzyma! Meczet w Medynie żyje z wiary i każdy, który uważa się za muzułmanina powinien tu być, ponieważ tu po raz pierwszy rozkwitły cnoty: dobroci, braterstwa, bezinteresowności i miłości. Każdy chrześcijanin zaprotestuje, ponieważ Jezus żył na kilka stuleci przed Mahometem to – według nich – On był tym pierwszym, który zwrócił uwagę na przykazanie miłości.  Żydzi, z kolei,  wyśmieją roszczenia, jakoby Jezus przyniósł na świat miłość, ponieważ Księga Powtórzonego Prawa i Kapłańska poprzedzają Jezusa o kilka stuleci (zob. Sanders 1990: s. 21 – 22).

Reasumując: nie powinno się podkreślać wyjątkowości „Jezusowych” dwóch przykazań miłości Boga i bliźniego na tle judaizmu. Trop ten zaprowadzi nas na bezdroża. Zamiast poszukiwać pierwszeństwa, należy wcielać te zalecenia w swoje życie.

Mit drugi. Antytezy jako sprzeciw wobec Prawa Mojżeszowego

Na obecny etapie egzegezy niezwykle rzadko już jakiś biblista twierdzi, że antytezy są skierowane przeciw Mojżeszowi i Torze. Nawet Lohfink zauważa: Cóż zatem uczynił Jezus za pomocą antytezy w omawianym fragmencie Ewangelii wg św. Mateusza ( 5, 21 – 22 )? Czyżby zniósł Torę bądź piąte przykazanie Dekalogu? W żadnym razie! Czy zastąpił Torę nowym przykazaniem? Również nie! (Lohfink 2012: s. 326). Sam niemiecki teolog, podtrzymuje jedynie szeroko rozpowszechniony mit, mówiący; a zresztą oddajmy głos samemu Lohfinkowi: A teraz następuje antyteza: „A Ja wam powiadam”. Owo stwierdzenie „A Ja…” jest niesamowite. Albowiem jeśli wcześniej przemawiał Bóg, to „A Ja…” może oznaczać jedynie: „Mówię teraz z tym samym autorytetem, z jakim wówczas przemawiał sam Bóg. Mówię zamiast Boga” (Lohfink 2012: s. 324 – 325). Potężny pakiet dezinformacyjny, w kilku zdaniach. Powróćmy do formuły wprowadzającej w tzw. antytezy: Słyszeliście, iż powiedziano przodkom. Należy stwierdzić, że wyrażenie to, nie jest tym samym co wyrażenie „słowo Boga” (por. Mk 7, 13), lub fraza „powiedział Mojżesz” (por. Mk 7, 10), czy też „napisał Mojżesz” (por. Mk 10, 3 – 5), która powinna nastąpić w omawianym fragmencie, gdyby Jezus rzeczywiście wynosił się nad Mojżesza lub Boga (kwestionowanie Praw Bożych oznaczałoby, że Jezus stałby się nie równy YHWH, jak chce Lohfink, ale od Niego ważniejszy! ).

W jaki sposób Żydzi modyfikowali Torę, nie chcąc wchodzić w kolizję z samym Bogiem lub Mojżeszem? Punkt ten musimy za wszelką cenę uściślić, chcąc wywieść prawidłowe wnioski.

Starsi (faryzeusze?) dopuszczali kapłana w stanie nieczystości do ofiary z czerwonej jałówki. Mówili wtedy, co potwierdza Miszna, iż „saduceusze twierdzili”, że kapłan nie powinien tego dokonywać, przed zachodem słońca, ponieważ jest nieczysty. W rzeczywistości to sama Biblia stwierdza, że słońce musi zajść: Także ten, który ją spalił, wypierze swoje szaty i obmyje wodą swoje ciało, i będzie nieczysty do wieczora (Lb 19, 8). Gdy faryzeusze/starsi/rabini chcieli zmienić prawo, to po prostu przypisywali go innym, a nie Mojżeszowi. Ta sama technika została wykorzystana w Mt 5.

Należy zauważyć, że kapłan, który stosował się do tych zaleceń, przekraczał przykazanie wynikające z Lb 19, 8. Natomiast, w przypadku antytez Jezusa, ich zastosowanie nie powodowało konfliktu z Torą. Jeśli nie będziesz się gniewał, to i zapewne nie zabijesz; jeśli nie będziesz patrzył pożądliwie, to i zapewne nie będziesz cudzołożył. Jezus potęguje przykazania; żąda jeszcze większego wysiłku. Zupełnie inaczej niż w omawianym powyżej przypadku faryzeuszy, którzy przekraczali przykazania, by ułatwić sobie życie, a dokładnie czynności kultowe.

Terminologia stosowana przez Mateusza jest stricte żydowska. Ja wam powiadam, to wręcz odwzorowanie qumrańskiego a w sprawie [tego] powiadamy (ve‘al [zeh] ‘anahnû‘ômerîm) z 4QMMT lub jak „rabin X powiada”.

„Podsumowując: Prawo jest modyfikowane poprzez jego zaostrzenie, i nikt, kto przestrzega zaleceń Mt 5, 21 – 48 nie łamie prawa. Uwzględniając kontekst, „antytezy” nie są przeciwstawieniem się prawu. Zastosowane słownictwo wskazuje, że jest to debata nad interpretacją, która unika bezpośredniej krytyki Mojżesza za jego pobłażliwość. Inni tłumacze żydowscy byli odważniejsi, vis a vis Mojżesza, a fragment nie stanowi przykładu na niespotykane roszczenie do władzy” (Sanders 1990: s. 10 – 11).

Mit trzeci. Jezusowy nakaz miłości był tymczasowy

Po odmitologizowaniu pewnych aksjomatów, niepotrzebnie „zaciemniających” sytuację, odnoszących się do przykazania miłości Boga i bliźniego oraz antytez, możemy zastanowić się co, tak naprawdę, dla Jezusa historycznego i Jego uczniów oznaczało przykazanie miłości, a zwłaszcza nakaz miłowania swoich wrogów. Najpierw jednak musimy ustalić, co rozumiemy przez pojęcie oddawane terminem «nauki historycznego Jezusa». Jak wiemy, zostały nam one przekazane za pomocą czterech Ewangelii, które weszły w skład Nowego Testamentu. Mamy także kilka poza kanonem, z których jedynie Ewangelia Tomasza przechowała garść logiów, które możemy przypisać Nazarejczykowi. Nasze ustalenia muszą więc bazować na przekazie kanonicznym. Spośród tych czterech Ewangelii, ostatnia z nich Jana, jest istotna z punktu widzenia teologicznego, wykazując małe zainteresowanie Jezusem historii. Jezus w niej to Logos przybyły z niebios, który przemawia do Żydów długimi monologami pełnymi metafor. Nie jest egzorcystą, ponieważ, według Janowego Jezusa, ojcem Żydów jest diabeł, a więc wyrzucanie z nich złych demonów jest bezsensem. Janowy Jezus nie mógł zaprzeczyć samemu sobie, dlatego zaprzeczył Jezusowi synoptyków, czyli trzech pierwszych ewangelistów. Nie naucza w przypowieściach, a otaczają go tłumy wrogich mu Żydów, którzy nie są w stanie pojąć Jego nauczania. Ten smutny Logos, przebywający na ziemskim wygnaniu, po spełnieniu swojej misji (polegającej na śmierci na Krzyżu i zmartwychwstaniu), powrócił do mieszkania w niebie, gdzie oczekuje na swoich uczniów. Zupełnie inaczej odmalowali portret Jezusa pozostali trzej ewangeliści: Jezus jest przede wszystkim egzorcystą, w Galilei otaczają Go przyjazne tłumy, które naucza za pomocą krótkich przypowieści i urywanych sentencji. Przed śmiercią modli się o jej oddalenie, a na Krzyżu czuje się całkowicie opuszczony. Ich relacje są na tyle zgodne, że można porównywać ich w równoległych kolumnach, tzw. synopsach. Z powodu tych, oraz wielu innych, niezgodności, badacze katoliccy, w celu odtworzenia nauk historycznego Jezusa, opierają się głównie na najstarszym synoptyku, czyli Marku oraz na Q, czyli materiale wspólnym Mateusza i Łukasza, który jest niezależny od Mk, a którego tworzywem było najprawdopodobniej jakieś zaginione źródło mów Pana. Według uczonych, Łukasz poddał Q najmniejszym zabiegom redakcyjnym, dlatego też kolejność perykop Q ustala się na jego podstawie.
Ustalenie źródeł nie jest jedynym elementem mogącym pomóc w dotarciu do historycznego Jezusa, ale jest elementem na tyle ważnym, że musiałem się pokusić o ten wstęp, który – z czego zdaje sobie sprawę – jest jedynie szkicem, a każdy wiedzę w tym zakresie musi poszerzyć na własną rękę.

W Chalcedonie w 451 roku orzeczono, że Jezus jest w pełni Człowiekiem i w pełni Bogiem. Zatwierdzona tam doktryna stała się ortodoksyjna dla całego chrześcijaństwa. Po tym, jak ustalono te prawowierne przekonania, większość chrześcijan czytała Nowy Testament poprzez ich pryzmat i wierzyli oni, że takie same przekonania żywili ich autorzy: święci Paweł, Mateusz, Marek, Łukasz, Jan i inni. Dziś wiemy, że to nie jest zgodne z prawdą. Chrześcijaństwo bardzo się różniło w pierwszym wieku, a każdy z ewangelistów pozostawił swój specyficzny obraz Jezusa (pomimo pewnych zgodności).

Przez setki lat prowadzono badania, których wynik był z góry ustalony. Każdy badacz wiedział, że na końcu badania MUSI stwierdzić, iż Jezus ogłosił się Bogiem, wskrzeszał zmarłych i unieważnił Torę, inaczej mówiąc: był pierwszym i największym chrześcijaninem. Ustalenia te jednak były duszne, przytłaczające i tak obciążone kwestiami metafizycznymi, że zasłoniły one głos żywego człowieka z Galilei. Stąd obudziła się chęć dotarcia do realnej postaci i rozpoczął się pierwszy etap poszukiwania Jezusa historycznego, który wydał swoje dwie wielkie osobowości: R. Bultmanna i A. Schweitzera. Wcześniejsi autorzy starali się dopasować Jezusa do swoich ideałów albo nawet swoich celów. „Nie można jednak powiedzieć, że wszyscy byli jednakowo winni ulegając pokusie, by dopasować Jezusa dla swojego planu i swoich potrzeb. Albert Schweitzer był chlubnym wyjątkiem od reguły. Opisał Jezusa historycznego w kategorii apokaliptycznego wizjonera, który błędnie spodziewał się nadejścia Królestwa Bożego za swojego życia. Schweitzer stwierdził, że postać historycznego Jezusa jest bezużyteczna dla nowoczesnego chrześcijaństwa, początków dwudziestego wieku. Uważał jednak, że Duch Jezusa, w tajemniczy sposób zstępuje na naszą epokę; działając w tym Duchu – niehistorycznego Jezusa – Schweitzer rozpoczął pracę jako misjonarz medyczny w Lambaréné (Gabon, w tym czasie Francuska Afryka Równikowa). Od czasów Schweitzera sprzeczność – między właściwymi inspiracjami czerpanymi od Jezusa a Jezusem, dla którego były one nieistotne, ponieważ był On starożytnym Żydem – jest kontynuowana. Niewielu jednak przyjęło radykalne rozwiązanie Schweitzera” (Sanders 2001: s. 1). Nie będę opisywał szczegółowo kolejnych etapów poszukiwań. W tym miejscu, bo będzie to ważne dla naszych dalszych rozważań odnoszących się do przykazania miłości, przypomnę, jakie są kluczowe elementy współczesnego „głównego nurtu”, odnoszące się do nauczania Jezusa:

  1. Jezus był do „gruntu” żydowski, o doskonałej znajomości Pism Hebrajskich i był zanurzony w kwestiach, które wynikają z tych Pism, a także zaangażowany, przynajmniej w niektóre, wynikające z nich codzienne problemy. Pismo wydaje się być Jego najważniejszym odniesieniem dla aktualnych wydarzeń. Oznacza to, że myślał On bardziej nad tym jak lud Izraela powinien się zachowywać oraz o tym, jak i kiedy Bóg wyzwoli go od obecnej trudnej sytuacji, niż o szczegółach dotyczących żydowskiej niezawisłości terytorialnej.
  2. Nie sprzeciwiał się w celowy sposób Prawu Mojżeszowemu; ani nie odrzucił poglądu Izraela na to, że jest jeden Bóg, który wybrał Żydów w szczególny sposób. Jezus przyjął podstawy żydowskiego przymierza i prawa, chociaż mógł On debatować i spierać się nad niektórymi jego aspektami, zwłaszcza tymi, które miały rzeczywisty wpływ na codzienność.
  3. Jezus był prorokiem, który głosił rychłe nadejście Królestwa Bożego. To oczekiwanie dramatycznego końca obecnego wieku nazywa się „eschatologicznym” lub „apokaliptycznym”. „Koniec” w pierwszym wieku – w judaizmie – nie oznaczał rozpadu wszechświata, ale jego decydującą zmianę: zapoczątkowanie nowe ery i ustanowienie Królestwa Bożego i pokoju na całym świecie, z mnóstwem jedzenia i picia – dla wszystkich.
  4. Jezus nauczał etycznego perfekcjonizmu, to jest zachowania, które było odpowiednie dla Królestwa Bożego.
  5. Nie nauczał o sobie, swoich tytułach oraz swoim związku z Ojcem, tak jak czyni to na kartach Ewangelii Jana. ( Efekt połączenia pkt. 3, 4 i 5 jest taki, że uczeni przypisują Jezusowi znaczną część materiału z Ewangelii synoptycznych, którego nie zawierają pouczenia pojawiające się tylko w Ewangelii Jana. )
  6. Pod względem stylu nauczania korzystał z aforyzmów („nadstaw drugi policzek”), przypowieści; przypowieści rozumianej jako porównanie (Królestwo Boże jest jak). Ta cecha stoi w sprzeczności z długimi metaforycznymi przemówieniami u Jana.
  7. Był uzdrowicielem i cudotwórcą w rodzaju innych tego typu postaci znanych w judaizmie (w związku z cudotwórcami w innych kulturach). Najczęstszym rodzajem uzdrowienia przypisywanego Jezusowi jest egzorcyzm; u Jana brakuje egzorcyzmów.
  8. Wykorzystywał nie tylko słowa, ale i gesty, tak jak wszyscy prorocy, by przekazać głębszy sens. Jednym z nich było, przewrócenie stołów w obrębie kompleksu świątynnego, które przyjmuje się jako zapowiedź jego nadchodzącego zniszczenia, by przygotować miejsce do jego odbudowy, przez samego Boga.
  9. Został ukrzyżowany na rozkaz Poncjusza Piłata, rzymskiego prefekta Judei, wkrótce po Pesach (choć Jan umieszcza egzekucję dzień wcześniej; część uczonych idzie za tym wariantem ).
  10. Uczniowie Jezusa wierzyli, że Bóg wskrzesił Go z martwych i rozpoczęli organizować się w nowy ruch, oparty na oczekiwaniu Jego przyjścia. Ruch ten rozprzestrzenił się na pogan (Sanders 1991: s. 2).

Po wprowadzeniu tych ustaleń zasadne staje się rozważenie kwestii, jak bardzo w Jezusowej tymczasowości trwania tego eonu, nakaz miłości, zwłaszcza swoich nieprzyjaciół, wydaje się być jedynie zrozumiały w perspektywie oczekiwania bliskiego końca. W tym okresie nie należało sprzeciwiać się złu, ponieważ w niedługim czasie pierwsi mieli stać się ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Pewien duch Kazania na Górze (Mateusz), czy też Kazania na Równinie (Łukasz) rzeczywiście bardziej pasuje do zdyscyplinowanej społeczności (niepozbawionej jednak eschatologicznej perspektywy). Ich perfekcjonizm nie odpowiada jednak wyczekiwaniu nowego początku, powrotu do pierwotnego porządku (zob. Mk 10, 6 – 9; Mt 19,), które charakteryzowało Jezusa.

Za Albertem Schweitzerem uważam, że Jezus nauczał „etyki przejściowej” (ad interim). Dlatego niektóre Jego wskazania są czymś iluzorycznym, utopijnym, czymś, co znamionuje człowieka oczekującego kataklizmu, który da Nowe Niebo i Nową Ziemię. Uważam jednak, że spod tej tymczasowości należy wyłączyć przykazanie miłości. Dlaczego? Otóż Jezus wielokrotnie mówił, że miłość jest czymś, co charakteryzuje Jego Ojca i, co jest tutaj najważniejsze, że będzie ona kontynuowana w Królestwie Bożym. Miłość jest wieczna i nieprzemijająca, a ma ona charakteryzować obydwie epoki, z tym że w całej swojej pełni i majestacie będzie ona wszechobejmująca dopiero na końcu dziejów. „Głównym jednak elementem – stwierdza przekonująco Sanders – nauczania Jezusa było głoszenie wszystko przebaczającej miłości Bożej, motywującej i inspirującej każdego, kto został nią obdarowany. Możemy więc, mimo wszystko, odnaleźć w Kazaniu na Górze ducha nauczania etycznego Jezusa: Miłujcie waszych nieprzyjaciół […]. Tak będziecie synami waszego Ojca, który jest w niebie (Mt 5, 44 – 45). Doskonałość ludzi opiera się na tym, że Bóg umiłował wszystkich, zarówno dobrych, jak i złych” Sanders 2013: s. 127 ). Należy jednak pamiętać, że Jezus nie był nauczycielem, albo lepiej: nie była to jego rola pierwszoplanowa. Owszem jest On, gdzieniegdzie, nazywany „rabbim” (Mk 9, 5; 14, 15) bądź nauczycielem (Mt 9, 19), często wspomina się nawet, że „nauczał” (Mk 1, 21; 2, 13). Odbiór tych obrazów spowodował ferment wśród niektórych uczonych, którzy zaczęli przedstawiać Jezusa jako nauczyciela otoczonego tłumem uczniów i wyznawców, który miał im tłumaczyć, przy różnych okazjach, jakieś biblijne perykopy. Jezus jest jednak tego przeciwieństwem: w typowym dla siebie stylu opowiada On w przypowieściach o Królestwie Bożym, czasem dorzuca krótki aforyzm. Opowiada o miłosiernym Bogu i o tym, jak On wkrótce odmieni panujące w tym eonie warunki. Nie odnajdziemy, w tym, co po Nim pozostało, jakiegoś skomplikowanego systemu religijnego, który przypominałby współczesne chrześcijańskie kalambury teologiczne. Nie tworzył dla swojej osoby również jakiś skomplikowanych konstrukcji chrystologicznych. Kochaj Boga i bliźniego i z radością głoś bliskie już Królestwo Pana: to religia słynnego proroka z Nazaretu, a nie późniejsze mętne i dalekie od prostoty początków, dywagacje ojców Kościoła, które w większości wykrzywiły i wprowadziły niepotrzebne zamieszanie do ewangelii miłości.

Mit czwarty. Miłość bliźniego to ewangeliczny narcyzm

Taką tezę w swojej pracy badawczej postawił dr Jacek Sieradzan. Zreferowanie jej jednak w całości, zajęłoby zbyt dużo miejsca, dlatego też proszę czytelnika, by na własna rękę zaznajomił się z tekstem, a dla naszych celów wyszczególnimy z niej, za pomocą cytatów, jedynie jej najbardziej istotne założenia (zob. Narcyzm).

  •  Freud uznał ten judeochrześcijański nakaz za lekkomyślny, gdyż nie bierze on pod uwagę ani tego, że miłość wiąże się z obowiązkami, ani tego, że miłość ma sens tylko wtedy, gdy ktoś na nią zasługuje. Nakaz ten jest też niestosowny i niewłaściwy, gdyż nakazuje faworyzować ludzi obcych (którzy być może na miłość nie zasługują) kosztem ludzi sobie znanych.
  • Judeochrześcijańska otwartość na Innego („kochaj bliźniego swego”) jest zupełnie odmienna od pogańskiej gościnności plemiennej. Jeśli pogańska gościnność opiera się na jasnej opozycji między zamkniętą w sobie dziedziną mojej wspólnoty a zewnętrznym Innym, w judeochrześcijańskiej otwartości pobrzmiewa reakcja na traumatyczne rozpoznanie bliźniego jako niezgłębionej otchłannej Rzeczy – najbliższym moim sąsiadem jest Obca Rzecz, a nie odwiedzający mój dom cudzoziemiec. Mówiąc językiem Hegla, judeochrześcijańska otwartość implikuje logikę „ustanawiania swoich założeń”: skłania nas do pozostawania otwartymi na Inność, której doświadcza się jako takiej tylko w jej horyzoncie.
  • Paradoks polega na tym, że Kazaniu na Górze Jezus odrzuca nakaz nienawiści wobec wrogów, sformułowany w Księdze Kapłańskiej (19.18), ale w Ewangelii Łukasza akceptuje go, ograniczając do własnej rodziny! Literacki Jezus częściej zmienia poglądy, niż wielu jego chrześcijańskich naśladowców. W tym kontekście nie od rzeczy jest wspomnieć, że buddyjska Metta Sutta (7-8) wyraźnie zakazuje nienawiści: „Niech jego myśli o bezinteresownej miłości napełnią cały świat, bez przeszkód, bez nienawiści, bez żadnej wrogości”
  • Nakaz miłości bliźniego jest nierealistyczny, gdyż jego przestrzeganie doprowadziłoby społeczeństwa do upadku.
  • Eugen Drewermann (2002), niemiecki teolog i psycholog, były ksiądz katolicki, po przeprowadzeniu gruntownej psychoanalizy kleru doszedł do wniosku, że ludzie żyjący w celibacie nie są zdolni do miłości. Mogą tylko snuć onanistyczne, nie wolne od sadyzmu, fantazje na temat miłości, gdyż bez seksualizmu nie ma miłości (s. 419- 422, 451-465). Jak wyraził to Léon Bloy: „Oni nikogo nie kochają, sądzą więc, że kochają Boga”.
  • Nawet Tomasz z Akwinu (1967:81), filar katolickiej ortodoksji, zrelatywizował biblijny nakaz miłości bliźniego. Zdając sobie sprawę z tego, że własne ego jest człowiekowi bliższe niż ego wszystkich innych ludzi, stwierdził, że „człowiek powinien bardziej kochać siebie samego aniżeli bliźniego” (qu. 26, art. 4, § 3). Bardziej, a nie jak siebie samego!
  • Chrześcijaństwo zastąpiło greckie pojęcie wielkoduszności (megalopsychia) koncepcją pokory. Ta jednak jest tylko skrywanym poczuciem wyższości. Zmuszając chrześcijanina do pokory, robi się z niego hipokrytę, bo nie wszyscy ludzie chcą zaakceptować niski status, jaki oferuje im ta religia i na jakie, w swoim mniemaniu, zasługują (por. Zieliński 1921:29). Z drugiej strony chrześcijanin przez sam fakt bycia chrześcijaninem czuje przynależność do ludu wybranego i jest przekonany o wyższości nad tymi, którzy chrześcijanami nie są, a więc do wybranych nie należą (jako pierwsi pisali o tym Paweł i Tertulian). Nie dość, że jest skażony grzechem pierworodnym, to jeszcze jest hipokrytą z kompleksem niższości łagodzonym poczuciem wyższości wynikającym z przynależności do wybranych.
  • Psychiatra Antoni Kępiński (1977:230-231) pisał, że życie samą tylko miłością to choroba psychiczna, która może doprowadzić do śmierci, a wcześniej do unicestwienia ludzkiej osoby. Ani miłości, ani pokory, ani wybaczania nie można się nauczyć na rozkaz. Uczucia rodzą się spontanicznie i nie mają nic wspólnego z nakazem miłości, który jest elementem chrześcijańskiej nauki społecznej, a ta jest częścią ideologii władzy Kościoła katolickiego.
  • Zwracając się do chrześcijan Czogiam Trungpa (2000:93) mówi: Być może wkładacie wiele wysiłku w to, by wzbudzić w sobie miłość i spokój, walczycie, by je osiągnąć: „Uda nam się, wydamy tysiące dolarów, by głosić doktrynę miłości, dotrzemy z nią wszędzie”. W porządku, głoście ją, zróbcie to, wydajcie pieniądze, ale co ze ślepym pędem i agresją, które to działanie nakręcają? Dlaczego chcecie zmusić nas do zaakceptowania waszej miłości? Skąd w tym tyle zaślepienia i przemocy? Jeśli wasza miłość działa z takim samym impetem, z taką samą siłą, co nienawiść innych ludzi, to chyba coś tu nie jest w porządku. To tak, jakby ciemność nazwać światłością. W takim postępowaniu jest bardzo duża ambicji, gorliwości neofity. Nie jest to otwarte wchodzenie w kontakt z rzeczywistością taką, jaka jest.
  • Psycholodzy od Freuda do Lowena są zgodni, że chrześcijańskie nakazy miłości i pokory są abstrakcyjne i nierealistyczne. Wprowadzenie ich w życie codzienne doprowadziłaby do rozpadu społeczeństw. Ich źródłem jest narcystyczne uwielbienie własnej osoby. Miłość, jeśli się już komuś przydarza, nie poddaje się jakimkolwiek próbom racjonalizacji, ideologizacji czy instytucjonalizacji, gdyż jest szaleństwem… Zbudowane na chrześcijańskiej wizji społeczeństwa Zachodu stały się monstrualną kulturą narcystyczną.

W celu uzyskania większej przejrzystości oraz dla lepszego odbioru mojej odpowiedzi, odniosę się do tych zarzutów Sieradzana za pomocą trzech tez.

Teza pierwsza. Nakaz miłości bliźniego nie doprowadziłby społeczeństw do upadku. Trudno znaleźć uzasadnienie dla wniosku Sieradzana, że skutkiem zastosowania zasad miłości bliźniego byłby rozkład społeczeństwa! Oczywiście czymś niemożliwym byłoby zastosowanie wybaczania przestępstw w przepisach państwowego prawa karnego, ale zastosowanie tego przykazania przez ludzi w etyce, w żaden sposób nie mogłoby prowadzić do ich degeneracji. Należy wziąć pod uwagę, że cywilizacja zachodnia, w swoich przepisach prawa karnego, zrezygnowała z kary śmierci; obojętne jak bardzo byłyby ohydne czyny zbrodniarza. Sam zbrodniarz przez okres odbywania kary przechodzi proces resocjalizacji, który – jeśli ukończy się on pozytywnie – skutkuje warunkowym zwolnieniem. Społeczeństwo wybacza przewinienie mordercy i może on, choć nie musi, rozpocząć nowe życie. Pomimo iż prawodawstwo to nie odwołuje się wprost do etyki chrześcijańskiej, a większość chrześcijan wydaje się wspierać karę śmierci, jest ono przykładem na to, że stosowanie przebaczenia i kary rozumianej w sposób terapeutyczny, nie powoduje rozpadu cywilizacji zachodniej; ja przynajmniej takich symptomów nie rozpoznaje.

Teza druga. Jezus nie wspierał nienawiści wobec rodziny. Sieradzan twierdzi, że Jezus odrzucił przykazanie nienawiści zawarte (jakoby) w Kpł 19, 18. Zanim przejdziemy do stosunku Jezusa do rodziny, sprawdźmy czy rzeczywiście w wymienionym przez doktora fragmencie Księgi Kapłańskiej napotkamy, jakieś zaginione i nieznane biblistom, przykazanie nienawiści. Sprawdzam:

Nie będziesz szukał pomsty, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz miłował bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan! ( Kpł 19, 18 ).

Warto robiąc odnośnik do Biblii, przeczytać, co tak naprawdę się tam znajduje. Jezus nie odrzucił przykazania nienawiści z Kpł 19, 18, ponieważ najzwyczajniej w świecie go tam nie ma.

Teraz spróbujemy zastanowić się nad poważniejszą kwestią, czyli wezwaniem Nazarejczyka do nienawiści rodziny. Oto ten kontrowersyjny fragment:

Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26).

Pozwoliłem sobie zaznaczyć w tym logionie bardzo ważny fragment. Jak pamiętamy, Jezus przykazał miłować swojego bliźniego jak siebie samego. Tutaj, z kolei, zaleca nienawiść do siebie samego w połączeniu z nienawiścią do rodziny; rodziny w bardzo szerokim aspekcie. W chrześcijańskiej egzegezie osłabia się wymowę tego fragmentu, mówiąc i przekonując, że Jezus skorzystał tutaj z semickiej tendencji do przesady, a więc logion ten nie powinien być odbierany dosłownie. Nie zgadzam się z tą argumentacją. Dlaczego zalecenie miłości ma być odbierane dosłownie, a nie metaforycznie? Dlaczego zalecenie nienawiści ma być odbierane metaforycznie, a nie dosłownie? Ktoś, kto uzna ten sposób dowodzenia, wpadnie w pułapkę, z której nie znajdzie już wyjścia, albowiem w jaki sposób uzyska on pewność, w którym momencie Jezus zaleca coś metaforycznie, a w którym nakazuje coś dosłownie. Korzystając z takiego toku rozumowania jestem w stanie podważyć każde zalecenie Jezusa – jest to droga na bezdroża.

Jednym z kryteriów autentyczności logiów Jezusa jest ich zgodność z Jego czynami. Jak wiadomo tradycja synoptyczna, Janowa, a także protognostyczna informuje nas o konflikcie Jezusa z rodziną. Pomimo tego konfliktu Jezus kontynuuje swoją działalność, nie zważając, jak sam mówi, na to, że prorok został odrzucony w swoim własnym domu. Każdy Jego uczeń, który będzie chciał iść za Nim, korzystając z przykładu swojego Mistrza, gdy napotka opór, musi dokonać wyboru: Jezus albo rodzina. Jezus postawił sprawę jasno: w sytuacji takiego, a nie innego wyboru, należy wybrać Mnie. To w zupełności wystarczy, by prawidłowo zrozumieć przykazanie nienawiści Jezusa. Nie jest ono wymierzone w rodzinę; jest ono wymierzone w wybór pomiędzy rodziną, która stoi jako przeszkoda w powołaniu do tego, by być uczniem Jezusa. Na tej drodze należy także pokonać swoje własne wątpliwości. Jest to zatem wypowiedź sytuacyjna; Jezus nie mówi o nienawiści permanentnej, lecz czasowo związanej z wyborem. Wiemy o tym, że sam wybór Jezusa, który na początku doprowadził do konfliktu pomiędzy Nim a Matką i braćmi, w końcu doprowadził do ich nawrócenia i dołączyli oni do społeczności chrześcijan w Jerozolimie. Jezusowe zalecenie nienawiści rodziny jest zaleceniem sytuacyjnym, którego zastosowanie nie narusza przykazania miłości Boga i bliźniego.

Teza trzecia. Miłość nie jest chorobą psychiczną, a nakaz miłości, nie jest abstraktem. Trudno polemizować ze stwierdzeniem jakoby miłość była chorobą psychiczną, skoro jest ona czymś, co towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Czy to jest uczucie pomiędzy mężczyzną a kobietą; czy to jest uczucie pomiędzy rodzicem a dzieckiem; czy to jest uczucie pomiędzy królem i jego narodem; czy to jest uczucie pomiędzy człowiekiem a ludzkością, do opisu tego stanu uciekamy się, oddając go przez słowo „miłość”. Nie jest ona w żadnym stopniu chorobą psychiczną, ja przynajmniej nie znam lekarza – psychiatry, który leczyłby matkę z jej uczuć do dziecka. Taki jest po prostu człowiek i dr. Sieradzan powinien się z tym pogodzić. Jedni potrafią kochać tylko swoich najbliższych, innym udaje się miłować obcych – w zasadzie, by być zdrowym, należy kochać i być kochanym.

Podsumowaniem naszych rozważań będą wnioski prof. Joachima Gnilki:

«Trzeba przyznać, że 99, 99% chrześcijan nie realizowało dosłownie w swoim życiu tych radykalnych wskazań Jezusa… Świadkiem wiarygodności tych radykalnych wymagań jest wyłącznie Jezus. To On praktykował rezygnację z przemocy, zdawał się przez to na łaskę ludzi i bez ograniczenia udzielał innym ze swego. Dlatego w ogóle sformułował te wskazania, że odpowiadały one Jego życiowej praktyce. Zgodność słów i czynów nie tylko stwarza wiarygodność, ale poręcza też autentyczność tych wskazań jak słów Jezusa, i to w całkiem ścisłym sensie. Słowa te są do pomyślenia tylko jako Jego słowa.

Dla uczniów, dla nas pozostają one kłującym kolcem. Nie możemy ich już usunąć. Nie możemy ich też zneutralizować, odnosząc je – według dobrej katolickiej tradycji – tylko do jakiegoś określonego stanu, do tych, którzy dążą do doskonałości, do żyjących w zakonie, albo wprowadzając – według dobrej luterańskiej tradycji – zgodnie z nauką o dwóch królestwach rozróżnienie miedzy człowiekiem jako osobą prywatną a osobą urzędową i dyspensując od tego wskazania osobę urzędową. Wskazanie to ustawia ucznia na pewnej drodze, w którą powinien on się wdrażać i na której widzi przed sobą wytyczony cel. Jeśli nawet celu tego nie osiąga, to nie ma powodu popadać w zwątpienie czy rezygnować ze statusu ucznia. Status ten stanąłby natomiast pod znakiem zapytania, gdyby wytyczony cel znikł z pola widzenia» ( Gnilka 1997: s. 281 – 282 ).

Bibliografia:

Gnilka, Joachim, Jezus z Nazaretu. Orędzie i dzieje, Kraków 1997.

Lohfink, Gerhard, Jezus z Nazaretu. Czego chciał. Kim był, Poznań 2012.

Narcyzm, red. Jacek Sieradzan, Białystok 2011.

Sanders, Ed, Życie Jezusa, w: Chrześcijaństwo a judaizm rabiniczny, red. Herschel Shanks, s. 89 – 147, Warszawa 2013.

Tenże, The Question of Uniqueness in the Teaching of Jesus, The Etel M. Wood Lecture 15 February 1990. London: The University of London, 1990.

Tenże, In Quest of the Historical Jesus, The New York Review of Books, 2001.

Z mądrości Talmudu, przeł. Szymon Datner i Anna Kamieńska, Warszawa 1988.

 

 

 

Znaczenie objawienia w teologii głębi Abrahama Joshuy Heschela

Objawienie, podobnie jak miłość, nie jest rzeczywistością, którą mamy zrozumieć, lecz którą mamy przeżyć. Miłości się nie rozwiązuje jak zagadki, lecz się ją przeżywa jako tajemnicę. Objawienie, podobnie jak miłość, nadaje ludzkiemu życiu sens, a nie pełne rozumienie. Ponad wszystko objawienie Boże jest tajemniczym wydarzeniem przepełnionym znaczeniem, w którym wyraziła się miłość Boga, której nie jesteśmy w stanie zrozumieć, a jedynie doświadczyć. Bóg jest Miłością, która jest godna wiary.

Artykuł opublikowany w: Ks. Waldemar Szczerbiński, Znaczenie objawienia w teologii głębi Abrahama Joshuy Heschela, w: „Studia Theologiae Fundamentalis” 1(2010), s. 273-284.

1. Wprowadzenie

Tradycyjna teologia żydowska przez objawienie rozumie „całość Biblii, która została przekazana człowiekowi przez Boga”[1]. Jak należy odczytywać owo stwierdzenie? Rabini odróżniają trzy poziomy owego zwracania się Boga do człowieka: poziom Tory, który jest najwyższy i bezpośredni (gdy Bóg przemówił do Mojżesza); poziom prorocki, który jest pośrednim przekazem za pomocą proroctw (nevuah); poziom historyczny, w którym rolę pośrednika spełnia „święty duch” (ruah hakodesh). Z tego powodu zostały ustalone trzy grupy ksiąg biblijnych: Pięcioksiąg, Prorocy i Pisma. Wszystkie zaliczane są do tzw. Tory Spisanej (Torah She-Bi-Ketav). Jest to wąskie rozumienie objawienia w judaizmie. W szerszym znaczeniu obejmuje ono, oprócz Tory Spisanej, także Torę Ustną (Torah She-Be-Al-Peh), która zawiera dodatki i późniejsze adaptacje do nowych warunków. Można stwierdzić, że objawienie oznacza w judaizmie: albo Pięcioksiąg, albo całość nauczania zawartego w Torze Spisanej i Ustnej, albo całość tradycji ustnej i spisanej wraz ze współczesnymi interpretacjami.

Bez względu na to, jak zakresowo będziemy rozumieli pojęcie „objawienia”, w przypadku Heschela należy je rozpatrywać w kontekście reprezentowanej przez niego teologii, którą sam nazwał „teologią głębi”. Przedmiotem teologii jest według Heschela zawartość wierzenia, przedmiotem teologii głębi jest natomiast sam akt wierzenia, a jej celem badanie głębi wiary, podglebia, z którego ona wyrasta. Głębia jest dla Heschela wymiarem, dostępnym dzięki użyciu metody fenomenologicznej. Teologia systematyczna tworzy porządek powierzchniowy, który zdaniem Heschela domaga się uzupełnienia o ową głębię. Z tego powodu jego teologię należy traktować jako dopełnienie tradycyjnej teologii, a nie jako jej przeciwstawienie. To, co proponuje ma charakter bardziej fenomenologicznych opisów niż systematycznych dociekań. Te pierwsze bowiem są w stanie przebić się przez skorupę pojęć, w których „uwięzione” są słowa Boga. W odniesieniu do objawienia Heschel skupia się na poszukiwaniu jego natury.

2. Objawienie jako ekstaza

„Objawienie jest ekstazą Boga”[2] – jak stwierdza Heschel. Jest zatem boskim wydarzeniem, w którym ukazała się chwała Boga, swoistym aktem „zwrócenia się Boga ku człowiekowi”[3]. Istnieje bowiem dystans między Bogiem i ludzkością. Heschel podkreśla, że „objawienie jest wydarzeniem, które nie zachodzi przez cały czas, lecz ma miejsce w określonym czasie, w wyjątkowym momencie czasu”[4]. Specyfika objawienia dotyczy nie tego, że człowiek „słyszy” Boga, lecz tego, że Bóg „mówi” do człowieka. Powyższe stwierdzenia domagają się wyjaśnienia.

Objawienie jako ekstaza jest aktem tranzytywnym (przejściowym i przechodnim), przez który Bóg zwraca się do ludzkości. Heschel jest przekonany, że Bóg nie pozostaje ustawicznie w relacji tranzytywnej do istot ludzkich, dlatego nie zawsze zwraca się do człowieka. Można ten czas nazwać czasem „ukrytego milczenia” wciąż obecnego Boga. W ten sposób Heschel w charakterystyczny dla siebie, biegunowy sposób, jednocześnie mówi, że tranzytywna troska Boga rozciąga się na całą ludzkość w sposób nieprzerwany, lecz zarazem są pewne chwile i wydarzenia, w których Bóg dociera do człowieka w specjalny sposób. Objawienie zachodzi wówczas, kiedy Bóg inicjuje to wyjątkowe i niepowtarzalne wydarzenie. Jeśli uwzględni się fundamentalną tezę Heschela, że „objawienie […] jest aktem Boga, który szuka człowieka”[5], wówczas byłoby ono jednym z aktów Bożego poszukiwania człowieka. Heschel jest bezwzględnie przekonany o tym, że „ludzka historia, jak ją widzimy przez pryzmat Biblii, jest historią Boga poszukującego człowieka”[6]. Z tego punktu widzenia objawienie jest przede wszystkim odsłonięciem (ujawnieniem) wobec ludzkości ustawicznego Bożego poszukiwania, wyrazem Jego troski. Stwierdzenie, że objawienie jest „zwróceniem się Boga ku człowiekowi” nie implikuje zawieszenia troski Boga choćby na jakiś czas, lecz sugeruje, że jest ona niekiedy niedostrzegalna i nieuchwytna dla człowieka. Stąd objawienie rozumiane jako „zwracanie się Boga ku człowiekowi jest sprawą przejścia Boga ze stanu ukrycia do stanu odkrycia”[7].

Stwórca nieustannie zatroskany o stworzenie, aczkolwiek pozostający poza zasięgiem stworzenia, trwa nieprzerwanie w ekstazie (zachwycie) dziełem stworzenia, a zwłaszcza człowiekiem. Ta Boża wieczna ekstaza jest objawiana w odcinkach czasu, w epizodach historii ludzkiej. Boże objawienie jest po prostu historyczną manifestacją wiecznej ekstazy lub momentem wzmożonej ekstazy. Zgodnie z intencją Heschela objawienie jest „ekstazą Boga”.

3. Objawienie jako wydarzenie

Dla żydowskiego myśliciela objawienie jest także wydarzeniem. Jako takie, nie jest ani procesem, ani częścią procesu. Heschel dokładnie opisuje różnicę, jaka zachodzi między procesem a wydarzeniem. „Proces przebiega regularnie, według stosunkowo stałych zasad; wydarzenie jest nadzwyczajne, nieregularne. Proces może być ustawiczny, równomierny, jednolity; wydarzenie występuje nagle, sporadycznie i okazjonalnie. Procesy są typowe; wydarzenia wyjątkowe. Proces podlega prawu; wydarzenie tworzy precedens”[8]. Dokonując takiego rozróżnienia, Heschel podkreśla, że procesy występują w dziedzinie natury i są charakterystyczne dla zjawisk naturalnych. Wydarzenia natomiast odnoszą się do zjawisk, które konstytuują historię. Bóg manifestuje siebie w i przez procesy zachodzące w naturze (nazywamy to w sensie szerokim objawieniem naturalnym), lecz objawienie w tradycji biblijnej występuje w i przez wydarzenia historyczne (nazywamy to objawieniem nadprzyrodzonym, nadnaturalnym). Skoro proces ma charakter ustawiczny i cykliczny a wydarzenie zachodzi okazjonalnie i sporadycznie, objawienie rozumiane jako wydarzenie nie może być ciągłe.

Heschel zgodziłby się przyjąć tezę, że istnieją pewne reguły historycznych wydarzeń. W tym sensie możemy rozpoznawać ciąg zdarzeń jako historyczny proces. Tym niemniej proces historyczny, w przeciwieństwie do zdeterminowanego procesu naturalnego, zawiera akty wolności, decyzji i odpowiedzialności. Kiedy Heschel przeciwstawia sobie procesy i wydarzenia, ma na myśli procesy naturalne, które nie są wydarzeniami, ponieważ nie zawierają aktów wolności i odpowiedzialności. Opozycja procesu i wydarzenia wynika zatem nie tyle z tego, że jedne są ustawiczne i typowe a drugie sporadyczne i wyjątkowe, lecz z tego, że pierwsze są zdeterminowane a drugie wolne i obarczone odpowiedzialnością. W tym kontekście możemy powiedzieć, że objawienie ma pewne znamiona procesu. Jeśli Bóg zwraca się do ludzkości przede wszystkim w i przez wydarzenia historyczne, a pewne wydarzenia mają charakter wydarzeń stanowiących element procesu, wówczas właściwe jest także mówienie o procesie objawienia. Nie pociąga to jednak za sobą naruszenia natury objawienia, a jedynie wyraża prawdę, że objawiające wydarzenie, podobnie jak inne wydarzenia, może mieć charakter wydarzenia procesualnego. Objawienie wciąż pozostaje całkowicie innego rodzaju procesem niż procesy naturalne. Objawienie nigdy nie pojawia się automatycznie, przewidywalnie i cyklicznie. Według Heschela, w tradycji biblijnej objawienie jest „aktem wynikającym z woli Boga i jest wyrazem Jego decyzji, aby odkryć to, co skądinąd pozostawałoby ukryte”[9]. Autor objawienia – Bóg jest wieczną obecnością, która w nadzwyczajny sposób ujawnia się w wyjątkowych momentach historii ludzkości.

Natura objawienia wynika zatem nie z konieczności lub ograniczoności Boga (to przeczyłoby Jego boskości), lecz z wolnej woli Boga. Chociaż Bóg jest zawsze obecny, Jego obecność nie zawsze jest ujawniona. Chociaż Bóg jest zawsze zatroskany ludzkością, Jego wola nie jest przekazywana ustawicznie. Obecność Boga i Jego wola są objawiane poprzez wydarzenia, które mogą stanowić jakiś proces, lecz wydarzenia te nie są nieprzerwane i zdeterminowane. Powstaje pytanie: dlaczego?

Być może ludzkość jako taka i każdy człowiek jako jednostka nie są otwarci lub gotowi na przyjęcie obecności i woli Boga. Jak twierdzi Heschel, nie może dojść do objawienia w sytuacji, kiedy ludzkość nie jest „wrażliwa” na Boga. Objawienie jako wydarzenie jest swoistym spotkaniem człowieka z Bogiem. Aby takie spotkanie mogło zaistnieć musi mieć miejsce napięcie między biegunami, musi nastąpić polaryzacja między immanencją a transcendencją. Objawienie jest rezultatem woli Boga poszukującego człowieka i woli człowieka poszukującego Boga. W jednym z jego dzieł czytamy: „Wola Boga ma być tutaj, ujawniona i bliska; lecz kiedy drzwi tego świata są zatrzaśnięte przez Nim, Jego prawda pominięta, Jego nakazy zlekceważone, Bóg odchodzi, pozostawiając człowieka samemu sobie. Bóg nie odstępuje od swojej woli; został On odrzucony, Bóg jest na wygnaniu”[10]. W historii ludzkości spotykamy jednak wielu ludzi, którzy poszukują Boga, którzy z wrażliwością otwierają się na Boże działanie, wypatrują znaku Bożej obecności, pragną poznać wolę Boga.

Z perspektywy Heschela mówienie o ciągłym objawieniu jest naiwnością. Należy raczej mówić o ciągłej wierze. Jak uzasadnia to Heschel, wiara nie jest ludzką odpowiedzią na Boże objawienie w określonym czasie lub przez określony czas, lecz wiernością także w czasie Bożego ukrycia. „Wiara obejmuje wierność, siłę oczekiwania, akceptację ukrycia Boga, wyzwania historii”[11]. Historia, z którą zmaga się człowiek, jawi się jako „scena tańca mocy i zła”[12], na której obecność Boga wydaje się zaćmiona. Jednakże wbrew zaćmieniu Boga wiara jest możliwa jedynie w oparciu o wcześniejsze objawienie. Wiara jako wierność musi polegać na pamięci tego, co zostało ujawnione w momentach „odćmienia” Boga. Przez taką wierną pamięć dajemy świadectwo Bogu i o Bogu. W ten sposób objawiamy Boga niejako ponownie. „Rozpacz nie jest ostatnim słowem człowieka. Ukrycie nie jest ostatnim aktem Boga”[13]. Wiara nie odnosi się ani do ciągłego objawiania się Boga ani do ustawicznego milczenia Boga. „Boże milczenie nie trwa wiecznie”[14], tak samo, jak nie trwa wiecznie objawienie. Wiara jest sztuką odpowiadania Bogu zarówno w chwilach objawienia, jak i w chwilach dawania świadectwa, gdy Bóg milczy.

4. Objawienie prorockie

Chwała Boga na tym świecie oznacza zarówno wszechobecność Boga jak i wyrażoną w specyficzny sposób obecność Boga. Według Heschela chwała Boga jako „duchowe tło rzeczywistości”[15] jest tożsame z wszechobecnością Boga, o której mówi biblijne stwierdzenie: „cała ziemia jest pełna Jego chwały” (Por. Iz 6,3; Ps 72,19; Ha 3,3). Natomiast chwała Boga, która została objawiona w sposób wyjątkowy prorokom jest szczególnym wyrazem obecności Boga w stworzonym świecie. Dlatego można powiedzieć, że chwała Boża jest objawiana zawsze w określonym miejscu i czasie, niezależnie od tego, że jest obecna zawsze i wszędzie.

Kiedy Heschel mówi o objawieniu chwały Bożej jako odróżnionej formie wszechobecności ma na myśli objawienie prorockie. Objawienie, którego doświadczali prorocy, faktycznie było objawieniem tej samej chwały wyrażonej w inny sposób. Boża obecność wyrażała się jako doświadczana przez proroków Boża troska i wyzwanie, jako miłosć i nakaz. Tego rodzaju doświadczenie nie jest ekskluzywne, ponieważ może stać się udziałem każdego człowieka. Objawienie prorockie, które wprawdzie było wyjątkowe i nieprzewidywalne, nie należy rozumieć jako całkowicie różne od doświadczeń innych ludzi. „W głębi każdej ludzkiej egzystencji istnieje ziarno proroka”[16]. Według Heschela to, co pozwalało ludowi wybranemu zaufać Mojżeszowi i to, co pozwala nam przyjąć przesłanie biblijne, stanowi wspólną własność, a mianowicie: „pewien stopień zmysłu prorockiego”[17]. Udział w prorockim wyczuciu, w prorockim otwarciu, w prorockiej gotowości oznacza nie tylko prorockie zadanie, lecz także prorockie doświadczenie objawienia obecności Boga. Faktycznie to właśnie prorockie doświadczenie jest impulsem prorockiej misji. Ponadto Heschel wierzy, że doświadczenie proroków Izraela było nadzwyczajnym przeżyciem, w którym objawiła się obecność Boga. Jako takie stanowi archetypiczne doświadczenie tego, co inni mogą doświadczyć, aczkolwiek w mniejszym zakresie. Każdy człowiek uwrażliwiony na Bożą obecność może – zdaniem Heschela – odkryć, że jest wezwany do dawania prorockiego świadectwa. Heschel traktuje objawienia biblijne jako nadzwyczajne i „niepodobne do żadnego innego wydarzenia”[18]. Jednak fakt, że prorockie objawienie nie jest podobne do innych wydarzeń nie oznacza, że inne wydarzenia nie są analogiczne do objawienia prorockiego. Niepodobieństwo lub odróżnienie jest tylko jedną stroną tej samej monety; podobieństwo i zbieżność jest jej drugą stroną.

Heschel wielokrotnie kładzie nacisk na wyjątkowość i niepowtarzalność prorockiego objawienia, co jednak nie wyklucza prawdy, że inne wydarzenia mogą być rozumiane w sposób analogiczny jako objawiające chwałę Boga. Heschel jest też przekonany, że objawienie Bożej troski i wezwanie do misji prorockiej nie jest ograniczone do ery biblijnej. Doświadczenie prorockie może nawet nie być podobne do naszego doświadczenia obecności Boga, lecz wyzwala te sama moc dawania świadectwa Bogu i o Bogu. W wizji Heschela doświadczenie prorockie może, a nawet powinno stać się naszym własnym doświadczeniem. Taka analogia zachodzi między iskrą a płomieniem. Bez doświadczenia iskry, nie bylibyśmy nawet w stanie wyobrazić sobie płomienia Bożego. W poetycki sposób Heschel wyraża to słowami: „Niektórzy ludzie słyszą jedynie wybrzmiały dźwięk Bądź w pełni swego bycia. U innych to nie tylko zwykła pieśń, ale głos rozsuwający zasłonę niepoznawalności, który dociera do umysłu. Ci, którzy wiedzą, że łaska przewodnictwa może zostać ostatecznie użyczona tym, którzy o nią proszą; że wbrew ich nieprawości i niewierności mogą zostać oświeceni przez iskrę, która pojawia się nieoczekiwanie w o wiele bardziej dla człowieka dostępnej mądrości […] nie odczuwają wrogości wobec umysłów, które dostrzegają nie iskrę, lecz płomień”[19]. Tym płomieniem jest prorockie objawienie.

5. Opór wobec objawienia

Heschel jest przekonany, że opór wobec objawienia w dzisiejszych czasach wynika przede wszystkim z dwóch przeciwnych sobie koncepcji życia oraz z pewnego dogmatu, który dotyczy natury Boga. Chodzi tu o: koncepcje całkowitej samowystarczalności człowieka, koncepcję całkowitej ułomności człowieka, dogmat całkowitego milczenia Boga i absolutnej transcendencji Boga.

Według pierwszej teorii, ludzkość sama w sobie stanowi fenomen, który jest w stanie osiągnąć stan doskonałości i nie potrzebuje Bożego wsparcia i kierownictwa. Przez postęp technologiczny gatunek ludzki stopniowo zmierza do samorealizacji, osiągając swoją pełnię bytu. Historia widziana jest tu jako wieczny rozwój, w którym występują zarówno sukcesy jak i porażki. Ostatecznie widoczny jest ustawiczny postęp, który prowadzi ku zbawieniu na tym świecie.

Druga teoria zakłada, że ludzkość jest nic nie znaczącym fenomenem na tle całości wszechświata, który z jednej strony obarczony jest niemożnością pokonania swojej małości i niedoskonałości a z drugiej pozbawiona troski i wsparcia ze strony nieskończonego Boga. Historia ludzkości jest niczym innym jak tylko dowodem na marność i destrukcyjne działanie człowieka, który okazuje się być niegodnym troski i wsparcia Boga.

Heschel uznaje powyższe poglądy za źródło niewiary w samą możliwość obecności Boga w tym świecie i w jakiekolwiek objawienie. Żydowski teolog przekonuje, że właśnie owa „niebezpieczna wiedza”, będąca wytworem umysłu człowieka, jest wystarczającym powodem, aby uznać objawienie za konieczny i zrozumiały przejaw troski Boga o stworzenie. Ludzkość bez pomocy Boga nie jest w stanie pokonać własnej niedoskonałości ani w sensie teoriopoznawczym, ani ontologicznym.

Trzeci pogląd ma charakter nieco deistyczny. Wyraża się w przekonaniu, że Bóg w sposób absolutny pozostaje poza tym światem (oddalił się od stworzonego świata) i pozostaje wciąż milczący (nie interesuje się tym światem i nie komunikuje się w żaden sposób z człowiekiem). Stąd mówienie o jakimkolwiek spotkaniu bosko-ludzkim, o jakiejkolwiek formie objawienia jest pozbawiona sensu.

Heschel uznaje taką wizję Boga za niezgodną z przesłaniem biblijnym. Swoje przekonanie wyraża w następujący sposób: „Czy z powodu niemożliwości opisania objawienia czujemy się usatysfakcjonowani tym, ze odrzucając a priori, jako nieprawdziwe, twierdzenia proroków, że w określonych momentach historii Izraela, boskość wchodzi w kontakt z kilkoma wybranymi duszami ludzkimi? Jeśli istnieją chwile, w których geniusz ludzki przemawia do wszystkich ludzi, dlaczego mielibyśmy przeczyć, że istnieją chwile, w których jakiś głos przemawia w imieniu Boga? Prawda, to wydaje się nieprawdopodobne, że moglibyśmy w naszym spojrzeniu uchwycić słowa, które zawierają tchnienie Boga. Zapominamy jednak, że w tym momencie napełniamy się tym tchnieniem, które pochodzi od Boga; że dokładnie przed nami pojawiają się dzieła, które odzwierciedlają Jego nieskończoną mądrość i Jego nieskończoną dobroć”[20].

Wiara, że Bóg przebywa w całkowitym oddaleniu od ludzkości pociąga za sobą przekonanie, że Bóg jest absolutną tajemnicą. To z kolei „wydaje się być częścią naszego pogańskiego dziedzictwa”[21]. Z perspektywy biblijnej Bóg nie jest zwyczajną tajemnicą, która jawi się jako rzeczywistość całkowicie niedostępna i nieosiągalna dla człowieka. Jak ujął to Heschel, należy raczej powiedzieć, że „Bóg jest znaczeniem poza tajemnicą”[22]. Heschel wyraża to w sposób jeszcze bardziej śmiały w słowach: „On nie jest zagadką, lecz sprawiedliwością, miłosierdziem […]. Nie jest Nieznanym, lecz Ojcem, Bogiem Abrahama”[23]. Jak należy rozumieć powyższe stwierdzenia?

Prawdopodobnie Heschel ma na myśli, że Bóg w żaden sposób nie jest enigmatyczny, nie stanowi zwykłej zagadki lub niewiadomej rzeczywistości. „Bóg nie jest ani jasnym znaczeniem, ani całkowitą tajemnicą. Bóg jest znaczeniem, które transcenduje tajemnicę; znaczeniem, które stanowi swoistą aluzję; znaczeniem, które przemawia przez tajemnicę”[24]. Gdyby Bóg był całkowita tajemnicą, nie bylibyśmy w stanie osiągnąć jakiegokolwiek rozumienia Boga, nie mielibyśmy żadnego pojęcia Boga, żadnej intuicji Stwórcy. Skoro jednak Bóg jest „znaczeniem, które przemawia przez tajemnicę, jest nam dostępne jakieś rozumienie, rozumienie do pewnego stopnia, częściowe poznanie.

Przekonaniu, że Bóg jest nieprzeniknioną tajemnicą, towarzyszy mniemanie o bezwzględnym milczeniu Boga. Z perspektywy biblijnej Bóg niekiedy milczy, lecz nie jest to milczenie ustawiczne i nieprzerwane. Biblijna wiara, aczkolwiek nie osadzona na rozumie, nie stoi w sprzeczności z rozumem. „Dlaczego mamy a priori wykluczyć z całości bytowości moc ekspresji? Jeśli świat jest dziełem Boga, czyż nie do pomyślenia jest to, że w Jego dziele są znaki Jego ekspresji?”[25] – pyta Heschel. Pozbawienie Boga siły ekspresji lub jej ograniczenie oznaczałoby, że wszechmoc Boża jest wirtualnie pozbawiona możliwości budowania relacji ze stworzonym światem osobowym, w którym obecna jest siła ekspresji. Gdyby Bóg nie był w stanie zwracać się do ludzkości, nie byłby Bogiem dla człowieka, ponieważ człowiek nie może wejść w relację z rzeczywistością, która nie ma możliwości tworzenia komunii z człowiekiem.

Bóg nie jest całkowicie milczący. Jest doświadczany jako życie, wyzwanie, zadanie. „Głos Boga” wyraża się nie tyle w ludzkim słowie i dźwięku, co raczej w głębi duszy ludzkiej, w sumieniu, które stanowi obiektywne wezwanie do pokonywania zła, niesprawiedliwości, przemocy, cierpienia i poniżenia. „Głos Boga” wyraża się jako duchowe światło, które oświeca ludzką egzystencję. Transcendentny Bóg wkracza w immanentny świat, objawiając swoją obecność i swoją wolę. To duchowe światło jest dostrzegane i rozpoznawane nie tylko przez proroków, lecz przez ludzi otwartych na transcendencję jako źródło i wszechogarniająca obecność, jako „nadmiar ducha, który nie pochodzi od nas samych”[26]. Objawienie prorockie nie jest ich własnością (nie pochodzi od nich), lecz istnieje jako konfrontacja dla nich i dla tych, do których się zwracają. To właśnie z powodu objawienia, które ogarnia ducha ludzkiego, Heschel dochodzi do wniosku, że „człowiek nie jest sam”[27], ponieważ „Bóg jest w poszukiwaniu człowieka”[28].

6. Objawienie jako tajemnica

Pomimo możliwości doświadczenia i rozumienia przez człowieka objawienia prorockiego, pozostaje ono wciąż tajemnicą. „Objawienie jest tajemnicą z tego powodu, że nie ma żadnych pojęć. Lekceważenie jego tajemniczej natury jest przeoczeniem o fatalnych konsekwencjach. Z poza ciemności dotarł głos do Mojżesza i z poza ciemności przychodzi to Słowo do nas”[29]. Objawienie nie stało się bardziej tajemnicze dla nas niż było ono dla Mojżesza i proroków. Objawienie ma taką naturę. Skoro jest ono „wydarzeniem w dziedzinie tego, co niewysłowione”, zrozumiałe stają się słowa Heschela, że „tylko przez nasze poczucie tego, co niewysłowione możemy wniknąć w tajemnicę objawienia”[30]. Objawienie jest tajemnicą, z której wyłania się znaczenie. Z powodu swojej tajemniczości nie może być w pełni zrozumiane (wyjaśnione), lecz może być egzystencjalnie uchwycone (ujaśnione).

Kiedy Heschel mówi o rozumieniu objawiającego się Boga, jest świadomy, że Bóg nigdy nie będzie zrozumiany w pełni, pojęty całkowicie i odpowiednio wyrażony. Dlatego wciąż i nadal pozostaje tajemnicą. W taki sam sposób objawienie ma znamiona tajemnicy. Rozumienie znaczenie objawiającego się Boga nie polega na całkowitym ogarnięciu znaczenia Boga, lecz na uświadomieniu sobie ukrytej obecności Boga i tego, co ta obecność znaczy dla naszego życia. Warunkiem wstępnym do przyjęcia objawienia jest poczucie transcendencji.

Odkrycie czegoś jest po prostu uczynieniem tego znanym. Fakt, że tajemnica została dostrzeżona i częściowo rozpoznana nie oznacza, że została poznana i zrozumiana. To, co do nas dociera stanowi zaledwie wierzchołek góry lodowej pozostający poza naszym zasięgiem. Objawienie się Boga nie jest więc równoznaczne z tym, że przestaje On być tajemnicą. Objawienie sprawia jedynie, że Bóg staje się dostrzeżony i mniej odległy. Objawienie jest tak tajemnicze, jak tajemnicza jest objawiana rzeczywistość.

W przekazie objawienia dużą rolę odgrywa słowo. Słowo ludzkie używane w kontekście immanentnym mogą być zrozumiałe, lecz stosowanie ich w kontekście transcendentnym zakładają niezrozumienie, niejasność, nieodpowiedniość. Jak twierdzi Heschel, te same słowa mogą być użyte w sposób deskryptywny (opisowy) lub indykatywny (oznajmujący). Kiedy przekazujemy znaczenie objawienia językiem opisowym, nabierają one jednocześnie charakteru indykatywnego w odniesieniu do tego, co nie może być opisane ludzkim słowem. Heschel podaje następujący przykład: zdanie „Bóg rzekł, niech stanie się światłość” jest czymś całkowicie innym od zdania: „Pan Kowalski rzekł, włączmy światło”. To drugie zdanie przekazuje określone znaczenie; pierwsze otwiera nas na jakieś wewnętrzne, ukryte znaczenie. Wyrażenie „człowiek powiedział” ujawnia fizjologiczny i psychologiczny akt. Wyrażenie „Bóg powiedział” od razu ujawnia tajemnicę i odnosi się do naszego poczucia zdziwienia i zachwytu wobec tajemnicy, która przekracza naszą możliwość zrozumienia.

W świetle tego przykładu staje się jasne, dlaczego Heschel wyraża przekonanie, że „dosłowna umysłowość”[31] jest „najprostszą drogą do niezrozumienia objawienia”[32]. „Dosłowna umysłowość jest przeszkodą na drodze dostrzeżenia wyjątkowej zawartości pojęć, które są stosowane indykatywnie w kontekście religijnym. Zarówno słowa o Bogu jak i objawieniu są o wiele bardziej imitacjami niż definicjami, bardziej aluzjami niż opisami. „Kiedy są traktowane dosłownie, albo stają się płaskie, wąskie i płytkie, albo stają się mitami”[33]. Słowa odnoszące się do Boga nie mogą być stosowane ani w sposób dosłowny, ani figuratywny, ani symboliczny. To źle używane słowa lub złe ich odczytywanie sprawia, że Bóg i Jego wola wydają się pozorne i nierealne. Tymczasem, jak podkreśla Heschel, Bóg zwraca się do człowieka w konkretny i jak najbardziej realny sposób, aczkolwiek niedostrzegalny dla cielesnych zmysłów. „Do duszy ludzkiej można dotrzeć nie tylko przez ucho lub fizyczny dźwięk”[34]. Boża „mowa” jest aktem, który transcenduje mowę ludzką. Trafia ona nie do naszego ucha, lecz do naszej duszy. Ta transcendujacą ludzkie zmysły „mowa” Boga jest rzeczywistością nie mniej niż ludzka mowa, która dociera do człowieka za pomocą zmysłów. Jako taka „mowa Boga nie jest realnością uboższą, lecz o wiele bardziej bogatą”[35]. Zatem wyrażenie „Bóg powiedział” nie jest hiperbolą, lecz niedomówieniem, niedopowiedzeniem.

„Odczytywać słowa dosłownie oznacza odtworzyć w naszym umyśle idę, która zawarta jest w tym słowie i łączy się z naszą pamięcią. To jest oczywiste, że tylko słowa opisowe mogą być traktowane dosłownie. Odczytywanie słowa opisowego figuratywnie oznacza, że autor wypowiada się niejako dwuznacznie; mówiąc jedną rzecz, ma na myśli inną. Oczywiste jest też, że tylko wyrażenie metaforyczne powinno być interpretowane figuratywnie. Słowa indykatywne należy odczytywać w sposób responsoryjny”[36]. Tak sądzi Heschel. Zrozumienie znaczenia biblijnego wyrażenia „Bóg rzekł” stanie się możliwe tylko wówczas, gdy odpowiadając na to przesłanie otworzymy się na działanie Boga. Sama nazwa „objawienie” jest tajemnicą wskazującą na znaczenie, którego nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć, lecz które mimo wszystko dociera do naszej świadomości. Jest pojęciem, którego znaczenie jest przez nas możliwe do uchwycenia w jakiś intuicyjny sposób bez pełnego zrozumienia. Jako tajemnica objawienie jest wydarzeniem, które nie może być udowodnione racjonalnie, lecz może zostać zrozumiane egzystencjalnie. Z kolei egzystencjalne rozumienie prowadzi do większej pewności objawienia niż jakiekolwiek dowody racjonalne. Osiągamy dzięki temu tzw. pewność bez wiedzy.

Reasumując te dość poetyckie a jednocześnie głębokie analizy, możemy stwierdzić, że dla Heschela tajemnica objawienia wyraża się w następujący sposób. Po pierwsze, objawienie jako tajemnica nie może być całkowicie zrozumiana czy wyjaśniona, lecz może być doświadczona w głębi ludzkiej bytowości. Po drugie, Objawienie jako wydarzenie wzbudza refleksję nad treścią objawienia. Tego rodzaju wydarzenie otwiera człowieka na tajemnicę, którą nie jesteśmy w stanie właściwie opisać. Po trzecie, przesłanie płynące z objawienia wywołuje w człowieku doświadczenie duchowe podobne do doświadczenia prorockiego. Po czwarte, nie ma żadnych racjonalnych dowodów przemawiających za prawdziwością objawienia lub prawdziwością jego treści. Świadkowie objawienia i przesłanie płynące z tego wydarzenia stanowią wystarczające świadectwo prawdziwości objawienia. Po piąte, celem teologicznej refleksji nie jest dowiedzenie realności objawienia lub jego treści, lecz wykazanie konsekwencji odrzucenia świadectwa proroków i wykazanie, że przyjęcie objawienia nie jest nieracjonalne. Po szóste, znaczenie egzystencji, które jest podwaliną przesłania biblijnego, leży u podstaw wszystkich racji, dla których przyjmuje się treść objawienia.

Heschel jest przekonany, że powyższe prawdy nie odnoszą się tylko do objawienia. Należy je uwzględniać w refleksji nad każdym duchowym fenomenem, a zwłaszcza fenomenem miłości. Objawienie, podobnie jak miłość, nie jest rzeczywistością, którą mamy zrozumieć, lecz którą mamy przeżyć. Miłości się nie rozwiązuje jak zagadki, lecz się ją przeżywa jako tajemnicę. Objawienie, podobnie jak miłość, nadaje ludzkiemu życiu sens, a nie pełne rozumienie. Ponad wszystko objawienie Boże jest tajemniczym wydarzeniem przepełnionym znaczeniem, w którym wyraziła się miłość Boga, której nie jesteśmy w stanie zrozumieć, a jedynie doświadczyć. Bóg jest Miłością, która jest godna wiary. Jak przekonuje Heschel, nie jest to wiara ślepa i nierozumna. Przeciwnie, jest to wiara najgłębsza, ponieważ zakorzeniona w znaczeniu egzystencji, które pochodzi z objawienia. W tym kontekście wiara jest niczym innym jak odpowiedzią człowieka na objawienie Boga.

[1] L. Jacobs, A Jewish Theology, West Orange 1973, s. 199. Cały IV rozdział tej publikacji dotyczy objawienia w judaizmie.

[2] A. J. Heschel, God in Serach of Man, New York 1981, s. 199.

[3] A. J. Heschel, The Prophets, New York 1962, s. 438.

[4] Tamże, s. 202.

[5] A. J. Heschel, God in Search…, s. 198

[6] A. J. Heschel, The Prophets…, s. 438.

[7] Tamże, s. 436.

[8] A. J. Heschel, Who Is Man?, Stanford 1965, s. 42; Tenże, God in Search…, s. 209.

[9] A. J. Heschel, The Prophets…, s. 436.

[10] A. J. Heschel, Man Is Not Alone, New York 1951, s. 153.

[11] A. J. Heschel, God in Search…, s. 155.

[12] A. J. Heschel, Man Is Not…, s. 151.

[13] A. J. Heschel, Israel: An Echo of Eternity, New York 1968, s. 135.

[14] A. J. Heschel, On Prayer, w: “Conservative Judaism” 25(1970), s. 11.

[15] A. J. Heschel, God in Search…, s. 85..

[16] Tamże, s. 255.

[17] Tamże.

[18] Tamże, s. 188, 221.

[19] Tamże, s. 174.

[20] Tamże, s. 172-173.

[21] Tamże, s. 126, 173.

[22] A. J. Heschel, The Prophets…, s. 227.

[23] A. J. Heschel, Man Is Not…, s. 133.

[24] A. J. Heschel, Who Is Man…, s. 77.

[25] A. J. Heschel, God in Search…, s. 173.

[26] Tamże, s. 250.

[27] Taki tytuł nosi książka Heschela: Man Is Not Alone, która została przetłumaczona na język polski przez K. Wojtkowską i wydana w Krakowie w 2008.

[28] Kolejne dzieło Heschela : God in Serach of Man wciąż czeka na polski przekład.

[29] A. J. Heschel, God in Search…, s. 189.

[30] Tamże.

[31] Heschel używa tu neologizmu „literalmindedness”.

[32] A. J. Heschel, God in Search…, s. 178-179.

[33] A. J. Heschel, Man Is Not…, s. 168.

[34] A. J. Heschel, God in Search…, s. 187.

[35] Tamże, s. 180.

[36] Tamże, s. 182-183.

Więzi rodzinne po śmierci w świetle filozofii indyjskiej

Ewolucję wyobrażeń życia przyszłego zarysuję w oparciu o hinduizm i buddyzm wychodząc od okresu wedyjskiego. Wedy datowane nawet na XV wiek przed Chrystusem uważane są za najstarsze posiadane dokumenty myśli ludzkiej. Wedyjscy Ariowie kochali życie i nie okazywali większego zainteresowania życiem po śmierci. Życzyli sobie stu jesieni życia ( Rygweda X, 18) niemniej byli przekonani, że śmierć nie jest ostatecznym końcem. Istoty, które kiedykolwiek istniały nie mogą przestać istnieć.

„Według wierzeń ówczesnych, człowiek po śmierci docierał do królestwa Jamy. Jama wynalazł dla nas miejsce, dom własny, którego nic nam nie odbierze. Po odrzuceniu ciała dusza przybiera jaśniejszą formę spirytualną i udaje się do miejsca pobytu bogów, gdzie Jama i ojcowie wiodą nieśmiertelny żywot. Wierzono, że zmarli dostają się do raju” ( S. Radhakrishnan, filozofia indyjska, t.1 s.137, PAX ). Dusze oddają się tam doskonalszym i liczniejszym radościom ziemskim. Wedy ukazują zmysłowy charakter przyszłego życia. Dusze ucztując razem z Jamna nie odczuwają ani głodu, ani pragnienia, nie wchodzą w związki małżeńskie. „Są oznaki wskazujące na to, że wedyjscy Ariowie wierzyli w możliwość spotkania swych przodków po śmierci” ( tamże, s.138). Na tym etapie nie ma jeszcze wypracowanego pojęcia ponownych narodzin ( sansary). Natomiast jest już pojęcie duszy jako poruszającej zasady życia. Rygweda zna pogląd, że każdy człowiek rodzi się trzy razy: najpierw jako dziecko, po raz drugi przez rozwój duchowy i po raz trzeci po śmierci (Rygweda IV. 27.1). Zasadą jest niebo dla sprawiedliwych i piekło dla grzeszników. Według Wed grzech to oderwanie się od Boga. W koncepcji Boga Waruny występuje pojęcie grzechu i przebaczenia, przypominające doktrynę hebrajską i chrześcijańską. (Rygweda VII, 86).

Praktyki ascetyczne były już znane. Wierzono, że bóstwa (bóstwo) wchodzą w ludzi będących w stanie ekstazy. Można dostrzec wyraźnie zarysowany henoteizm, naiwny realizm i antropomorfizm. Po okresie Wed, w filozofii indyjskiej rozwija się jakiś czas materializm i dżinizm, co pomijam, a następnie wczesny buddyzm, który zna już takie wcześniejsze pojęcia jak prawo odpłaty i ponowne narodziny. Wyrwanie się z kołowrotu ponownych narodzin w szczęśliwość niebytu wiekuistego jest ideałem tego okresu. Buddyzm odrzuca wędrówkę dusz; gdy człowiek umiera, kończy się także jego życie psychiczne. To nie zmarły człowiek rodzi się ponownie, lecz inny człowiek. „Człowiek, który się znów rodzi, jest spadkobiercą uczynków zmarłego. A jednak jest on nową istotą. Chociaż nie zachodzi tu trwała tożsamość, nie ma zarazem unicestwienia lub odcięcia. Nowa istota jest tym, czym ją uczyniły jej uczynki” ( S. Radhakrishnan, tamże, s.419).

Budda uważał, że więzi rodzinne i wypełnianie obowiązków rodzinnych nie przyczyniają się bezpośrednio do zbawienia. „Życie rodzinne jest pełne przeszkód, jest ścieżką skalaną przez namiętności… Jak trudno jest człowiekowi, który przebywa w swoim domu, żyć życiem wyższym w całej jego pełni! Pozwólcie mi zatem obciąć włosy i brodę, niechaj wdzieję szaty pomarańczowej barwy i niech będzie mi wolno opuścić życie we własnym domu i stać się bezdomnym” (Tevijjasutta I, 47).

Obok buddyzmu przeobraża się stara kultura wedyjska. Eposy Ramajana a zwłaszcza Mahabharata mówią o tym rozwoju religii indyjskiej. Bhagawadgita, stanowiąca najpóźniejszą jej część ( ok. III wiek przed Chrystusem) uchodzi za „najpiękniejszą, a może jedyną prawdziwie filozoficzną pieśń istniejącą w jakimkolwiek znanym języku” ( W. von Humboldt). Ponieważ jest nazywana Ewangelią hinduizmu, jej należy poświęcić nieco więcej uwagi.

Religijny hindus na łożu śmierci pragnie usłyszeć całość lub cząstkę choćby tego poematu. Bhagawadgitę uważa on za dosłowne powtórzenie nauk Kriszny, najdoskonalszego człowieka, ale i awatarę Boga w ludzkiej postaci. Bohater Ardżuna staje na polu bitwy twarzą w twarz ze swymi najbliższymi przyjaciółmi i z nimi ma się zmierzyć w śmiertelnym boju. Wie, że gdy zacznie się bój, musi zadawać śmierć tym, których najbardziej kocha. Konflikt jest straszny, a jednak walczyć musi. „Ardżuno powstań!… Nie ociągaj się, z Mej woli oni pokonani już, ty Mej woli bądź jeno wyrazem”( BG XI ,33). Bhagavatgita zatem mówi o nieubłagalnym przeznaczeniu.

Bóg Kriszna w ludzkiej postaci przekazuje nauki Ardżunie, reprezentanta całej ludzkości. Człowiek w nieustającej walce na polu życia nieustannie zmaga się z wszelką ułomnością ludzką, wzruszeniami i namiętnościami, ograniczeniem i ciasnotą kochania. Kriszna w rozmowie z Ardżuną odsłania rdzeń wszelkich problemów życia i przyczynę wszelkich konfliktów, poucza nie tylko jak żyć, ale i jak spokojnie umierać.Bhagavatgita mówi o duszy człowieka w jej wznoszeniu się do Boga, o sztuce transformacji ( joga) całej ludzkiej natury i przepełnienie jej boskością. Zatem i w niej nie znajdzie się nic na temat więzów rodzinnych po śmierci. Zadaniem owej transformacji jest uwolnienie się od wszelkich więzów.

Człowiek dążący do doskonałości „powinien tak gorąco i żarliwie umiłować ideał, aby w sercu jego nie było miejsca na żadne inne uczucie, aby wszelka dlań ofiara stała się łatwą i prostą. Gdyż tylko ci, którzy tak Boga umiłowali, zdołają Go osiągnąć”. (B.L. Atreya – profesor sanskrytu, filozofii i psychologii Uniwersytetu na uniwersytecie hinduskim w Benaresie, w: Bhagawad Gita, Biblioteka Polsko – Indyjska 1947, s. 22). Ułudą są wszelkie namiętne pragnienia, „ wszystko co żyje na świecie, jest w ułudę spowite” ( BG VII,27). Każda radość kończy się cierpieniem, każda zdobycz przynosi rozczarowanie. Ale tym, którzy tęsknią za innymi wartościami, doskonałością, prawdą i nieprzemijającym szczęściem Pan odsłania wyzwolenie. Osiągnięcie go nazywa różnymi nazwami :

„Człowiek stały w jodze, który grzech wszelki na zawsze odrzucił… a całą swą naturę w harmonię przetoczył, łatwo nieskończonego zaznaje szczęścia w zjednoczeniu z Brahmanem” (BG VI,28). Osiągnięcie absolutu określa także jako przebywanie w Brahmanie (V,20) albo wejściem w pokój Brahmana ( V,24). Jest to także zjednoczenie z boską Energią, która tworzy wszechświat. W tym najwyższym stanie znika wszelka odpowiedzialność za wszelki czyn, a zatem także za rodzinę. Człowiek staje się wolny od wszelkich skutków swego postępowania, bowiem „żaden nie dotyka Mnie czyn, żaden nie nęci mnie plon. Kto takim Mnie zna, tego własne jego czyny nie wiążą” (IV, 14).

Późny buddyzm niewiele różni się od religii Bhagavatgity. Zasadniczą prawdą buddyzmu jest nauka Nirwany. Nirwana to święta tajemnica, gdzie ustają procesy stawania się, ustaje pożądanie, następuje zdmuchnięcie lampy. Budda jest tym, który ten stan osiągnął. Jest oświeconym, który wskazuje drogę innym do celu ( ośmioraka ścieszka). Bóg Ojciec to Nirguna Brahman, nagie Bóstwo, otchłan Bytu, boska ciemność, absolutna nicość, z której wszystko wychodzi, niebyt, z którego wypływa wszelki byt. W tej Nirwanie Brahmana wszystko, co wynurzyło się nie tylko w czasie, ale i w wieczności znajduje się w absolucie, pełni Bytu, która wydaje się nam niebem, próżnią, otchłanią, nicością.

Wnioski końcowe

W religiach kosmocentrycznych Wschodu dominuje agnostycyzm z tendencją ku synkretyzmu. Natura, atrybuty i działanie Boga są niepoznawalna dla człowieka, trudno zatem mówić o więzach rodzinnych po śmierci. Drogę do Boga można przedstawić w postaci wysokiej góry, na szczycie której znajduje się Absolut niedostępny i daleki. Człowiek próbuje własnym wysiłkiem podejść na szczyt tej góry. W chrześcijaństwie natomiast jest zejście Boga ku człowiekowi i to Chrystus dźwiga go w górę. Chrześcijaństwo jest religią teocentryczną, gdzie objawienie zostaje dane, przyjęte i przekazywane.

Kobieta w religiach Wschodu kosmocentrycznych była od początku dyskryminowana. W Indiach od zarania była podporządkowana mężczyźnie i nigdy nie była podmiotem swych praw. Wdowa do końca życia miała zachowywać żałobę, sypiać na macie, spożywać posiłek raz dziennie. Postać jej była złowróżbna, skazana na życie w rodzinie męża. Skąd powszechna była praktyka samo spalania się przy boku zmarłego męża. Bogaty mężczyzna miał i nadal ma wiele żon. Powinny mu one rodzić synów; jeśli kobieta rodziła same córki cierpiała jako gorszy gatunek człowieka. M. Gandhi podjął walkę o równouprawnienie kobiet, co nie do końca zostało zrealizowane. W buddyzmie jest większe dowartościowanie kobiet. Jednak nie osiąga i ona nirwany, chyba że odrodzi się jako mężczyzna.

Chrystus dał kobiecie pełne prawo rozwoju duchowego i dostępu do źródeł wiedzy. Chrześcijaństwo nie zawsze dorastało do Ewangelii, było niewierne temu prawu. W pierwotnym chrześcijaństwie nie ma jednak śladów dyskryminacji płci. Osoba Chrystusa jest normą. Chrystus również o dzieciach mówił z miłością; należą one do Królestwa Bożego. Systemy zarówno Wschodu jak i Zachodu stworzyły naturalne grupy społeczne, albo etniczne albo narodowe. Jednak religie Wschodu, poza licznymi sektami, nie stworzyły jakiejś nowej uniwersalnej wspólnoty nadprzyrodzonej, opartej na wierze i miłości. Idea Kościoła jest taką wspólnotą braci i sióstr oraz oblubienicą Chrystusa — „Małżonką Baranka” (Ap 21,9).