Czy katolik może kochać pedałów?

Szczerze mówiąc odetchnęłam z ulgą. Komunikat z synodu o rodzinie wydobył także mnie z marginesu, a przynajmniej pokazał, że takich jak ja jest więcej. Nie, nie jestem lesbijką. Jestem katoliczką, która nie ma nic do pedałów, więcej, ja uważam pedałów za ludzi tak samo dobrych jak wszyscy inni. Czasem lepszych. Uważam, że wymagają szczególnej ochrony i poparcia właśnie z mojej strony – ze strony katoliczki. Bo stereotypy są wciąż żywe, uprzedzenia ogromne. Uważam za swój obowiązek domaganie się praw do godnego życia zwłaszcza dla nich – ludzi prześladowanych. Marzą mi się małżeństwa homoseksualne z prawem do adopcji. Nie widzę w tym zagrożenia dla mojej rodziny – dla mnie, mojego męża i dziecka. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak mogliby mojej rodzinie, jakiejkolwiek rodzinie zagrozić. Wydaje mi się, że osoby homoseksualne są obecnie w takiej samej sytuacji jak kiedyś samotne matki. Im się udało – dziś już mało kto patrzy na taką kobietę z pogardą czy odmawia jej prawa do normalnego życia ze swoim dzieckiem. A przecież jeszcze nie tak dawno panna z brzuchem była obrazą publicznej moralności, odsyłano taką do klasztoru, odbierano dziecko. Owszem, ciągle są środowiska, które nie posłałyby swoich dzieci do szkoły z bękartami, ale w dzisiejszym Kościele bękart może być księdzem, biskupem, papieżem nawet. Czy to znaczy, że Kościół popiera robienie dzieci bez ślubu? No chyba jednak nie. Kościół może zaakceptować, więcej – może wspierać homoseksualistów i rozwodników w przestrzeni społecznej, może mówić o nich z troską, ba, miłością nawet. Może tworzyć dla nich przyjazne miejsca tak jak dziś tworzy domy samotnej matki. Nie musi to oznaczać akceptacji dla pewnych postaw. Dobrze, użyjmy słowa, bez którego biskup Gądecki czuje się nieswojo: nie musi to oznaczać akceptacji dla grzechu. Bo to zwykła miłość bliźniego, nic więcej….
PS. Znam paru homoseksualistów. Byłam w szoku, jak pierwszy raz usłyszałam, że mówią o sobie: „pedały”. Ja jestem po ich stronie, to myślę, że też mam prawo 🙂