Cuda Jezusa

 

Czy Jezus czynił cuda? Ewangelie zapewniają nas o tym z całym przekonaniem. A jednak można zauważyć w poszczególnych warstwach ewangelicznych pewną progresję cudów, ich wyolbrzymianie i zwielokrotnianie. Według Marka / 1,34/ Jezus uzdrawia wielu chorych, zaś według Mateusza /8,16/ uzdrawia wszystkich. Według wcześniejszych przekazów uzdrowił jednego niewidomego i jednego opętanego, według późniejszych dwu niewiadomych i dwu opętanych, cztery tysiące nakarmionych wzrasta do pięciu tysięcy. Czy ta progresja cudów nie ma związku z progresją chrześcijańskich wspólnot popaschalnych? Czy nie można wykluczyć, że już tysiące „nakarmionych” Słowem trwało „ w nauce Apostołów, w łamaniu chleba i w modlitwie” / Dz 2,42/ ? Relacje o cudach znacznie zmniejszą się, gdy zdamy sobie sprawę, że najwcześniejsze w stosunku do najpóźniejszych z nich powstawały niemal siedemdziesiąt lat wcześniej.
Z jednej strony nie można wykluczyć, że Nowy Testament przenosi z czasem na Jezusa rabinistyczne i hellenistyczne opowieści o wskrzeszeniu umarłych, o uciszaniu burzy itp. Z drugiej strony istnieją znaczne różnice pomiędzy cudami Jezusa a tymi ze świata antycznego. Jezus nie dokonuje cudów w celach marketingowych, nie czyni z nich happeningu ani wydarzenia, nie są one karą. Są to najczęściej uzdrowienia fizyczny i psychiczne.

Trudno zatem zgodzić się ze stanowiskiem tradycyjnej apologetyki, która na potwierdzenie roszczeń Jezusa nadal posługuje się w niektórych kręgach pojęciem cudu trudnym do przyjęcia dla dzisiejszego człowieka. Nazywa bowiem cudem dostrzegalne zjawisko, które przekracza możliwości natury i jako takie stanowi dzieło wszechmocy Bożej pomijającej naturalną przyczynowość. Takie stanowisko wypływa z bezkrytycznego nawiązania do definicji cudu św. Tomasza z Akwinu, który za cud uważał jedynie taki fakt, który przekracza siły całej natury.

Ks. Władysław Hładowski, kontynuator „warszawskiej szkoły apologetycznej,” jeszcze pod konie lat siedemdziesiątych utrzymywał:
„Przy pomocy tych i innych kryteriów można uznać za autentyczne Jezusowe uzdrowienia z różnych chorób, trzy wskrzeszenia / córki Jaira, Mlodzieńca z Naim i Łazarza / i siedem cudów zdziałanych na martwej naturze” / Apologetyka w zarysie, s.149, ATK 1980/.

Dziś trudno jest zgodzić się z takim stanowiskiem. Opisy takie jak scena przemienienia, chodzenie po jeziorze, nakarmienie tysięcy / łamanie chleba we wspólnotach?/ są reprodukcjami i epifaniami wydarzeń wielkanocnych. A jeszcze w większym stopniu, poprzez opowiadania o wskrzeszeniach, opisem Jezusa zmartwychwstałego jako Pana życia i śmierci. Wiele opowieści o cudach zawartych w Ewangeliach ma charakter legendy, mającej jednak znaczenie teologiczne i zbawcze.
Pomimo upadku apologetyki, aktualne wydaje się jej pytanie o fakt objawienia, a w nim o znaczenie cudu.

Mój Mistrz, ksiądz profesor Tadeusz Gogolewski w artykule „ Apologetyczna refleksja nad funkcją cudu w objawieniu” postulował:
„ Przy tym, jeśli apologetykę pojmuje się jako naukę o apologii, powinna ona nastawiać się nie na uwydatnianie siły dowodowej cudu, lecz na badanie jej funkcji w całości chrześcijańskiego objawienia” / w: „ Myśleć i rozumieć w Kościele”, s.191, WAW, Warszawa 2010/.

Tę ciągle aktualną potrzebę wypracowania całościowej teologicznej teorii cudu, kieruję do wykładowców teologii fundamentalnej.
Czy oznacza to jednak, że Jezus nie czynił żadnych historycznie uzasadnionych cudów? W życiu Jezusa musiało być coś , co umożliwiało mówienie o Nim jako cudotwórcy. Tak uważa niemiecki teolog, późniejszy kardynał Walter Kasper.
„Dlatego trzeba przyjąć jako historyczne te cuda, których nie można wyjaśnić ani jako tradycję wywodzącą się z judaizmu, ani z hellenizmu. Są to cuda wyraźnie skierowane przeciw judaizmowi. Dotyczy to zwłaszcza uzdrowień w szabat, powodujących spory o przykazanie święcenia szabatu /por. Mk1,23-28; 3,1-6; Łk 13,10-17/. Wiążą się z tym również relacje o wypędzeniu demonów, czyli o działalności egzorcystycznej Jezusa. Dotyczy to zwłaszcza legionu Mt12,28: / Łk 11,20/. Legion ten ma związek z obroną Jezusa przed zarzutem, iż sprzymierzył się z szatanem /Mk3,22;Mt9,34;Łk11,15/. Te złośliwe oskarżenie nie zostało wymyślone, a poza tym dowodzi, że również przeciwnicy Jezusa nie kwestionowali jego cudów…” / Walter Kasper, Jezus Chrystus, s 86, PAX 1983/.

Jednak pojęcie cudu jako jedynie taki fakt, który przekracza siły natury, niemiecki teolog poddaje krytyce. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić takiego cudu, jako że nie znamy w s z y s t k i c h praw natury i nie potrafimy w każdym przypadku całkowicie ich przeniknąć. Tylko w takim nadnaturalnym przypadku moglibyśmy ścisłe udowodnić, że jakieś wydarzenie musi być bezpośrednią ingerencją Boga. Walter Kasper twierdzi, że definicja ta nie jest do przyjęcia również z teologicznego punktu widzenia, gdyż bóg wyręczający działanie stworzonych przez siebie przyczyn wtórnych zniżyłby się do ich poziomu, tj. przestałby być Bogiem, stając się wymyślonym przez człowieka bożkiem.

„Jeżeli Bóg ma pozostać Bogiem, to i jego cuda trzeba sobie przedstawić jako przekazywane nam za pomocą przyczyn wtórnych, w przeciwnym razie byłyby czymś podobnym do meteorytu przybyłego z jakiegoś innego świata, obcym ciałem / tamże, s 87-88/.

Gdyby nawet udało się jednoznacznie udowodnić bezpośrednią ingerencję Boga w ziemską rzeczywistość, cud taki z m u s z a ł b y  człowieka do wiary, „pozbawiając ją zarazem cech wolnej decyzji”. Cud wymusza pytanie o ostateczny sens wszystkiego: Czy rzeczywistość rządzi się ślepym przypadkiem czy wolnością, którą nazywamy Bogiem? Jeśli opowiadam się za religijną wizją świata to pytanie o cud zmierza do określenia stosunku pomiędzy Bogiem i światem. Czy Bóg jest tylko budowniczym wszechświata, którego raz na zawsze obdarzył prawami i przestał się nim interesować? Czy Bóg współdziała we wszystkich wydarzeniach równomiernie i jest żywym Bogiem historii?

Bóg sprawia dane zjawisko i przyczyna stworzona również sprawia dane zjawisko, jednak na różnych poziomach. Bóg działa trans empirycznie, dając zjawisku całą jego skuteczność i nią kierując, dlatego nie musi wkraczać bezpośrednio w splot zjawiskowych przyczyn. Bóg właśnie wtedy, gdy jakieś wydarzenie czyni szczególnym znakiem swego zbawczego działania, wydarzenie to uniezależnia od utożsamiania ze sobą i nadaje mu cechy autonomiczne. Dzisiejsza teologia rezygnuje zatem z apologetycznej definicji cudu św. Tomasza i skupia się na cudzie w jego pierwotnym, biblijnym znaczeniu. Za cud uważa się to, co nadzwyczajne, niespodziewane, wywołujące u ludzi podziw i zdumienie. Zjawisko to samo w sobie wieloznaczne, jednoznaczność zdobywa dopiero dzięki wierze. Cuda mają prowadzić do wiary, skłaniać do stawiania pytania : „ Kim właściwie On jest…?” /Mk 1,27; por 4,41 par; Mt 12,23/.Skoro cuda mają prowadzić do wiary, Jezus nie czyni cudów – dziwów, które wprawiałyby tłumy w niezwykły trans, rzucały na kolana i tę wiarę wymuszały. Cuda Jezusa ziemskiego nie są znakami wiary w Chrystusa paschalnego. Są odpowiedzią Jezusa na prośbę modlitewną człowieka. Ale to nie znaczy, że wiara i modlitwa czynią cuda. Modlitwę charakteryzuje bowiem to, że człowiek wszystkiego oczekuje od Boga, a niczego od siebie. ”Bądź wola Twoja…”

Jeszcze raz zatem powróćmy do pytania: Czy Bóg jest zegarmistrzem świata, który skonstruował ten zegarek i przestał się nim zupełnie interesować ? Czy raczej jest tak, jak obrazowo pyta ks. Grzegorz Strzelczyk i udziela wybornej odpowiedzi:

” Może zatem Bóg jest zupełnie obojętny wobec naszych losów, naszych przeżyć, naszego cierpienia? Może nasze szamotanie się w życiu obchodzi go tyle co zeszłoroczny śnieg?… Jestem przekonany, że najskuteczniejszą odtrutką na taki obraz Boga jest wciąż patrystyczna interpretacja wcielenia, zgodnie z którą to Syn Boży przyjmuje na siebie „ciało”, stając się konkretnym człowiekiem w ludzkiej historii. Tym samym wszelkie ludzkie doświadczenia, jakie były udziałem Jezusa – od miłości po śmierć – stały się własnymi doświadczeniami Boga. On nie tylko wie, co się w nas dzieje, jak przeżywamy radość i smutek, przyjemność i cierpienie, ale doświadczył tego wszystkiego „ na własnej skórze”./ ks. Grzegorz Strzelczyk, Teraz. Jezus, s.118 Biblioteka Więzi tom 201/.
[Idea wcielenia znana jest w religioznawstwie, szczególnie w hinduizmie. Kriszna jest „ wcieleniem” Wisznu. Ale jest wielka różnica pomiędzy Kriszną a Jezusem. Kriszna jest postacią legendarną, należącą całkowicie do świata mitu. Na zawsze jest on symbolem miłości radosnej, zmysłowej i ekstatycznej. Kontrast z miłością Jezusa jest uderzająca. Tu miłość ukazana została nie w zabawie, lecz w męce, pełnej krwi i potu].

Oto największy z cudów: Syn Boży wcielając się, dał nam najbardziej radykalny znak, że Bóg jest z nami. Cudem jest, że zbawia nas Bóg, ale zbawia nas jako człowiek, który wraz z nami kocha, cierpi, smuci się i raduje, doświadcza wszystkiego co my, z wyjątkiem grzechu, a wreszcie oddaje za nas życie. „Jeden jest pośrednik, człowiek, Chrystus Jezus, który wydal siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie”/ 1 Tm 2,5 –6/.

”Przemiana zaś naszego człowieczeństwa, jego przebóstwienie, może się dokonać dopiero wtedy, gdy je w pełni przyjmiemy i przeżyjemy aż do końca, aż do śmierci, wyrzekając się – na wzór Jezusa – aspiracji do bycia bogami.”/ Ks. Grzegorz Strzelczyk, Tamże, s. 50/. Ten największy z cudów wspaniale opisuje wczesnochrześcijański hymn z Listu św. Pawła do Filipian /2,6 – 11/:
On, istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem,
lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stawszy się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka,
uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył
i darował Mu imię
ponad wszelkie imię,
aby na imię Jezusa
zgięło się każde kolano
istot niebieskich i ziemskich i podziemnych.
I aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest PANEM –
ku chwale Boga Ojca.
Konsekwentnie przeżyte człowieczeństwo będzie naszym wywyższeniem i wydarzeniem Bożonarodzeniowym. Jezus „…za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Marii Dziewicy”… Zmartwychwstały Pan obiecał nam : „a oto ja jestem z Wami po wszystkie dni aż do końca…” / Mt 28,20/. W drodze tej nie będziemy zatem sami, ale towarzyszyć nam będzie Duch Chrystusa. Ale to już nie tylko fakt ale i treść objawiania, treść wiary w Chrystusa – Boga.

Czy Bóg ponosi odpowiedzialność za marność ludzkiego życia?

Żyjemy w świecie niedoskonałym, uwarunkowani biologią, która, jak twierdzi nauka, każe nam biegać na pasku samolubnego genu. Przetrwają najlepiej przystosowani. A że świat jest zły (silniejszy zabija słabszego, prawo dżungli etc.), więc musimy się przystosować do złego świata stając się źli jak ten świat. Z tezą o złu świata zgadza się zespół Wilki w piosence „Bohema”, która idzie mniej więcej tak: „Lecę bo chcę, lecę bo życie jest złe”. O ile nie jest do końca jasne, dokąd leci bohater liryczny, to można przypuszczać że jest to lot ku wolności, lot od złego życia do kogoś, kogo bohater darzy miłością. Kultura pop, wbrew pozorom, też zajmuje się problemami egzystencjalnymi człowieka i mówię to zupełnie serio. Na przykład młode dziewczyny z zespołu DeSu przekonują słuchaczy, że życie jest cudem: „Dziś wiem, życie cudem jest, co chcę – mogę z niego mieć”, taki młodzieńczy optymizm. Ale już dojrzali mężczyźni o niskim głosie i latach doświadczeń życiowych jak Maciek Maleńczuk stwierdzają, że życie nie jest cudem. W piosence „Czas weźmie i was” pan Maleńczuk śpiewa: „Życie nie jest cudem, uwierz mi; płynie czas, zabiera nas, weźmie i was”. I dalej w pesymistycznej nucie: „Już wiem to dzisiaj, nie zdziałam nic, nie dokonam wielkich rzeczy, na nic marzenia, na nic sny”. Budda także skonstatował, że życie nie jest cudem, gdy po opuszczeniu swego pałacu zobaczył starość, cierpienie i śmierć. Życie nie jest cudem, bo jest pełne cierpienia, zmagań, przeciwności losu i kończy się śmiercią, a ten koniec wcale być może nie jest z tego wszystkiego najgorszy. Zespół Dżem wyśpiewuje, że „w życiu piękne są tylko chwile”, z czym zgadza się Wisława Szymborska słowami: „chwilami życie bywa znośne”.

W życiu naszym tkwi jakiś zasadniczy błąd, bezsens, jakiś nieukojony niepokój, jakaś zapowiedź klęski i przeczucie nienaprawialności naszych problemów. Nie jest to „wina” wyłącznie człowieka, ale natury świata, w którym przyszło mu żyć. Zwykła obserwacja rzeczywistości prowadzi ludzi wszelkich kultur i czasów do tak smutnych konstatacji. O ile Budda nie stara się wyjaśnić w żaden sposób fenomenu marności ludzkiej egzystencji i twierdzi, że tak po prostu jest, o tyle ludzie księgi próbują znaleźć przyczynę tego pożałowania godnego stanu rzeczy i włączają w swoją odpowiedź Boga. Księga Rodzaju ukazuje współodpowiedzialność Boga za ten tragizm i słabość ludzkiej kondycji, nazywaną też grzechem czy złem czy upadkiem. Widać tą odpowiedzialność Boga bardzo wyraźnie w trzech opowiadaniach z Księgi Rodzaju: opowieści o Adamie i Ewie, opowieści o Kainie i Ablu oraz historii Noego. W opowieści pierwszej i zasadniczej Bóg w swoim stworzeniu nazwanym w Księdze „dobrym” zasadził potencjał czy też pokusę zła w postaci dwóch drzew: wiadomości dobrego i złego oraz drzewa życia. Oba te drzewa są symbolem Boga, który po pierwsze WSZYSTKO WIE, po drugie NIE UMIERA NIGDY, a te przymioty są niedosięgłe dla ludzi i ma się rozumieć wzbudzają ich ciekawość. Bóg stwarza człowieka jako osobę podległą, której nakazuje posłuszeństwo. Jednak człowiek ma szansę daną mu przez Boga wymknąć Mu się spod kontroli, zacząć żyć na własną rękę, uciec przed Jego autorytetem, wręcz go podważyć. Bunt jest przewidziany przez Boga, a jego symbol to drzewo z zakazanym owocem. Wąż – kusiciel też nie wziął się przecież znikąd, będąc w ogrodzie Eden, zatem był przewidziany i raczej także stworzony przez Boga. Zatrzaskując przed człowiekiem bramy raju Bóg nie pozwala zjeść mu owoców z drzewa życia, aby ten nie stał się nieśmiertelny. Tak autor Księgi Genesis tłumaczy dramat śmiertelności człowieka. Bóg jest zawiedziony człowiekiem – swoim dziełem i wiele razy tego dowodzi na kartach Biblii. To jednak Jego dzieło, jak dobitnie stwierdza Księga, a zatem twórca musi być za nie w pewien sposób odpowiedzialny.

W historii o Kainie i Ablu Bóg ponosi niejako odpowiedzialność za bratobójstwo i Księga wcale nie stara się tego ukryć czy zamotać. Bogu nie w smak były ofiary Kaina, wolał od nich miłą woń mięsiwa składanego Mu w ofierze przez Abla. Abel był uprzywilejowany przez Boga, jakoby ten ulubieniec rodziców, co naturalnie spowodowało u Kaina wybuch zazdrości i agresji, uzewnętrznionej w zabójstwie Bogu ducha winnego Abla.

Trzecia wspomniana przeze mnie opowieść – o potopie – mówi wyraźnie i bez ogródek, że to sam Bóg zgładził całe życie na ziemi z wyjątkiem tych, co schronili się w arce. Bóg rozczarowany postępowaniem człowieka postanawia go unicestwić. Używa w tym celu sił przyrody, w tym przypadku wody. Cóż takiego uczynili ci nieszczęśnicy, aby zasłużyć na taką karę, na taką grozę, na taki atak? Autorzy Księgi zwracają uwagę na winę człowieka – to oczywiste, ale nie pomijają udziału Boga w tym złu, choć nie ma tu mowy o „winie” Boga. Winny pozostaje zawsze tylko człowiek i to człowiek musi zawsze nieść to brzemię.

Generalnie konkluzja ludzi księgi jest taka oto: wszystko byłoby dobrze i rajsko, gdyby ludzie nie zawiedli Boga i zachowali wobec Niego posłuszeństwo, nie ruszając zakazanego owocu. Historia i prehistoria mówią nam jednak jasno, że wszystko nie zaczęło się od rajskiej wegetacji pierwszych ludzi. Przeciwnie: droga od materii nieożywionej, przez pierwsze organizmy jednokomórkowe, przez miliardy lat ewolucji do człowieka szła torami walki, bólu, śmierci słabszych i cierpień zjadanych. Istoty żywe miały raczej za mało środków do przeżycia i zbyt wiele trosk i niebezpieczeństw, tak że historia o rajskim dobrobycie i szczęśliwości to mit (chyba że ta historia dotyczy jakiegoś innego świata, który istniał przed znaną nam Ziemią). Ewolucja biologiczna umożliwiła powstanie gatunku homo sapiens dopiero po wiekach zdominowanych przez olbrzymie gady, a nasz gatunek ewoluował od skromnych ssaków wielkości myszy, korzystając z podstawowej zasady ewolucji o przetrwaniu najlepiej przystosowanych, z tego nieludzkiego i nie-boskiego prawa, któremu przeciwstawia się cała religia.

Nie mogę uznać, że te wszystkie historie opowiadają o Bogu, w którego wierzę albo chcę wierzyć. Ten obraz Boga jest mi obcy z racji tego, że po pierwsze: wiedzę lubię i sama zerwałabym zakazany owoc (a propos Edenu), po drugie: wiem, co to znaczy chcieć być kochanym przez rodzica, a tego nie zaznać (a propos Kaina i Abla), po trzecie: współczuję biedakom zgładzonym przez tsunami czy inne katastrofy, bo lubię życie mimo że nie jest ono cudem (a propos Noego).

Kiedy moje przemyślenia religijne stają się mroczne i dręczące, biorę pierwszą z brzegu książkę ks. Hryniewicza i się nią pocieszam. Akurat wzięłam „Dlaczego głoszę nadzieję” i oto, co znalazłam: „Jurydyczne rozumienie stosunku między Bogiem  a człowiekiem siłą rzeczy rodzi klimat duchowego lęku i przerażenia. Przypisuje się wówczas Bogu ludzkie cechy i odczucia. Ewangelia objawia Jego nieskończoną miłość, co wyklucza przypisywanie Mu cech surowego Władcy i Pana, pełnego gniewu i żądnego odpłaty za ludzkie winy”. Dlatego właśnie należy według mnie Boga z Ks. Rodzaju traktować jako obraz wyobrażeń ludzi sprzed wieków, ale nie można tego obrazu wkładać sobie dziś do głów i się nim kierować, bo w żaden sposób nie da się go uzgodnić z obrazem Boga, o jakim nauczał Jezus. I jeszcze ks. Hryniewicz daje cytat z Bierdiajewa: „Bogu wcale nie są potrzebni pokorni i posłuszni niewolnicy, wiecznie drżący i egoistycznie zajęci sobą. Bogu potrzebni są synowie wolni i twórczy, miłujący i pełni odwagi. Człowiek strasznie skaził obraz Boga i przypisał Bogu swoje własne skażenie i grzeszną psychologię”. Obraz Boga z Ks. Rodzaju jest właśnie tym obrazem skażonym, według mnie.