Wszystkie wpisy, których autorem jest Jan Turnau

Pisarz i dziennikarz. Prowadzi blog biblijny „Moje pisanki”. Sekretarz grupy tłumaczy, której dziełem jest przekład Biblii - Ekumeniczny Przekład Przyjaciół.

Nowina dobra, nie zła

Ewangelia znaczy Dobra Nowina: ta językowa wiedza bywa w potocznym przekazie chrześcijańskim jakby nieobecna.

Powiada się, że ewangelijne błogosławieństwa to nowotestamentalny dekalog. Coś w tym jest, różnica między oboma paradygmatami rzuca się jednak w oczy. Tam mamy zakazy i nakazy, tu całkiem inny sposób moralizowania. Owszem, są jakieś zasady postępowania, ale połączone z obietnicami, z pocieszeniami! Albowiem Nowina ta dobra jest, a nie zła. Radosna, a nie ponura, wesoła wręcz, jak w kolędzie, a nie smutna. Jak to mi kiedyś sformułował ks. Michał Czajkowski, imperatyw etyczny musi iść w parze z indykatywem zbawczym. Rewelacyjność, wręcz rewolucyjność przesłania papieża Franciszka polega właśnie na tym, że nas POCIESZA. Zamiast na różne sposoby przekonywać, żeśmy paskudni, bo to i tamto, natchniony biskup Rzymu wyciąga nas z codziennych depresji zapewnieniem, że Bóg jest miłosierdziem, Jego przebaczenie nie ma granic. Owszem, nie mówi o nadziei powszechnego zbawienia, nie używa takich słów, ale jego myśl jest chyba bardzo podobna.

Wracając do błogosławieństw, przypominam do znudzenia, że tamtejsze makarioi to w ogóle dosłownie „szczęśliwi”, nie „błogosławieni”. Greka ma przecież dosłowne odpowiedniki tych drugich: eulogetoi, eulogemenoi. Wiem, że różnica między owymi terminami jest delikatna. Nawet w 1 Liście do Tymoteusza 1, 11 mówi się o „dobrej nowinie chwały szczęśliwego Boga”, a przecież chodzi tam o coś innego niż zwykłe ludzkie szczęście. Gdy jednak nasz przekaz wiary tak łaknie i pragnie uszczęśliwienia, niech tłumaczenie wersetów Mateuszowych 5, 3-11 i Łukaszowych 6, 20-23 służy temu celowi swoją dosłownością.

Tyle teorii, teraz coś praktycznego. Taki tekścik Brunona Ferrera:

Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak ważną rzeczą jest, że są obecni.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak dobre jest samo spojrzenie na nich.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak krzepiąco działa ich dobrotliwy uśmiech.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
jak zbawiennie działa ich bliskość.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
o ile bylibyśmy ubożsi bez nich.
Niektórzy ludzie nie wiedzą,
że są darem nieba.
A wiedzieliby, gdybyśmy im to powiedzieli.

Mówmy! Radujmy!

Psalm 23 – wyrzut sumienia

Ten psalm to mój nieustanny wyrzut sumienia.

Nie brak mi niczego, naprawdę. Mimo podeszłego wieku zdrowie mam znakomite. Życie rodzinne upłynęło mi, dzięki Bogu, dobrze: nie rozwiodłem się, żona moja żyje i wspieramy się nawzajem, z dziećmi nie mamy obecnie większych kłopotów, z wnukami tym bardziej. Mieszkanie mamy niemal luksusowe, emeryturę stosunkowo dużą i jeszcze dorabiam piórem. No właśnie, jeszcze mnie drukują, co jest dla mnie bodaj najważniejsze. Naprawdę „spoczywam wśród zielonych pastwisk, blisko wód spokojnych, mój kielich aż się przelewa, stół mam zastawiony bardzo smacznie”. Co prawda, „nie na oczach mych wrogów”, tylko jednak dlatego, że takowych wokół siebie nie widzę. Podobno bywam krytykowany w pewnej rozgłośni i stacji telewizyjnej, ale raczej ich nie słucham i nie oglądam. Pewien dziennik też mnie rzadko zaczepia, za rzadko – lubię przecież rozgłos, status świętej krowy wcale mnie nie cieszy. Co prawda, łysiny Bóg mi nie namaszcza olejkiem, ale to nie szkodzi, wolę łeb umyty wodą z mydłem w płynie.

A przecież wciąż zdarzają mi się dni ponure, ciągle czuję się co jakiś czas, jak bym szedł mroczną doliną, narzekam, na szczęście po cichu, na swój niedobry los. Boję się nieraz jakiegoś zła: nie tyle moralnego, tak dobrze nie jest, ile „fizycznego”, jakiejś fatalnej przygody. Histeryzuję, krótko mówiąc. Pamiętam, jak psalm ten czytał Papież chyba na krakowskich Błoniach, było to bardzo piękne, poruszające nie tylko w politycznym kontekście – ale co z tego. Jestem, jaki jestem i tyle.

Cytaty w Przekładzie Ekumenicznym 11 Kościołów polskich.

Wyzwolić Oświęcim much

Zbawienie całego stworzenia to dla mnie wręcz dogmat.

Acz całego jak całego: przy lepszym losie martwej natury nie będę się przecież upierał. Nie wiemy w ogóle, jaka właściwie będzie ta nowa ziemia, na którą mamy chrześcijańską nadzieję: czy będą tam lądy, morza i różne inne postacie ziemi starej. W tym kosmologiczno-eschatologicznym znaku zapytania nie mieści się jednak, na mój moralny gust, świat natury żywej. On musi być zbawiony. Nie tylko zresztą zwierzęta: jakoś przecież cierpią także rośliny.

Mój biologiczno-eschatologiczny dogmat jest bowiem dokładnie taki, jak i u świętego Pawła w podstawowym dla tego problemu passusie Listu do Rzymian (8, 18-22): kto cierpi, ten czeka na koniec boleści. Nadzieja umiera ostatnia, a nadzieja uczniów Chrystusa jest jeszcze bardziej żywotna, bo Abrahamowa, wbrew wszelkiej nadziei. Nawet gdy ta „naturalna” skona, żyje tamta, która jest nieśmiertelna, bo pochodzi od Pana życia i śmierci. Jeśli gatunek „homo sapiens” ufa Bogu, to powinien ufać również, że nasi „bracia mniejsi” doczekają się lepszego losu.

Z kapitalnych myśli wielkiego pisarza Karola Ludwika Konińskiego zapamiętałem określenie lepu jako „Oświęcimia much”. To nasze, ludzkie dzieło jest niewątpliwie bezlitosne. Ile też różnych cierpień zadawanych sobie nawzajem przez zwierzęta i rośliny. Ileż jednak  różnych tsunami, którym nie winien nawet diabeł. Jeśli Bóg stworzył świat tak totalnie makabryczny, przewidział też na pewno jakiś koniec męki kosmicznej: totalny a niewyobrażalnie szczęśliwy.

Moja nadzieja

Skąd moja niezłomna nadzieja powszechnego zbawienia? Z wiary w Boga wszechmocnego i miłosiernego zarazem. Jeśli jest On tak wszechpotężny i ”wszechkochający” również, to poradzi sobie z każdym superdraniem wolną wolę mającym, wolę tę mocno przekierować potrafi. Gdyby było inaczej, Bóg byłby, wydaje mi się, brakorobem fatalnym: świat i tak jest przecież straszliwy, a jeszcze na domiar złego niektórzy ludzie męczyć się są zmuszeni bez żadnego końca? Niemożliwe! W innego Boga uwierzyć nie umiem i tyle.

Rozpoznać Go w bliźnim swoim

Łukaszowa opowieść przesławna o dwóch podróżnikach do Emaus. Kiedyś była to stała lektura biblijna w Poniedziałek Wielkanocny, w tym roku awansowała wręcz do liturgii Wielkanocnej Niedzieli. Bo też ma przesłanie zgoła zasadnicze.

Droga: obraz życia ziemskiego. Idziemy zmieniając się z każdym krokiem. Nieraz zwijamy się raczej, zamiast rozwijać, ale stagnacji nie widać. I tu powinno być zaraz o niewidzeniu, ale najpierw jeszcze o bohaterach perykopy. Kim był ów uczeń nienazwany z imienia? Byłby to autor relacji, sam Łukasz? Opisać tak wspaniale taką podróż mógłby tylko jej uczestnik? W takim razie jednak Łukasz słyszałby też może osobiście Maryję wyśpiewującą „Magnificat”, a to hipoteza naukowa raczej wątpliwa. Podejrzenie, że mamy tu relację z autopsji, bierze się także stąd, że inny ewangelista, Jan, napisał o sobie wielokrotnie, ale nigdy się nie nazywając, więc może też ten wolał podobną anonimowość. Co prawda, uczeni w Piśmie dzisiejsi mają za punkt honoru wątpić o wszystkim, więc nawet i owego co do Jana nie są pewni, alem ja nie uczony i swoje wiem. W ewangelii Janowej był na pewno jako ”uczeń umiłowany” Jan ewangelista, ale tutaj kto? Otóż optuję za tym, że jest to sam autor biblijny w ogóle znakomity.

Co zaś do owego niewidzenia, to na temat początkowej ślepoty dwóch uciekinierów z morderczego miasta mam do powiedzenia myśli swoje poniższe. Że, po pierwsze, podobna „niewidomość” zdarza się w sytuacjach całkiem codziennych. Energia świetlna swoją drogą, intelektualna swoją. Gdy jestem zmęczony albo czymś za bardzo przejęty, nie dostrzegam obiektu, którego szukam jak szalony: oczy zobaczyły, ale nie rozum. I tak było może z podróżnikami naszymi. Zatem to według mnie nie było zjawisko nadprzyrodzone, więc heretycko podważam Biblię albo i wiarę religijną wręcz? Nie, ponieważ wierzę, że Bóg stworzył świat niewymagający Jego częstej poprawki: natura jego jest nieporównanie bogatsza niż myślimy, prawidła jej znacznie bardziej skomplikowane. Po drugie, może rozpoznanie Go przez dwóch uczniów przy „łamaniu chleba” (Eucharystia to była albo nie – kolejny problem dla uczonych?) było, co prawda, definitywne, ale świtało wędrowcom coraz jaśniej z każdym ich ku Emaus krokiem. Tak jak i nam w życiu naszym doczesnym czasem przybywa bystrości umysłu, choć zdarza się też, że ubywa. Jest tak w sprawach, by tak rzec, cielesnych, ale duchowych również. Bywa rozmaicie. Jedni są w stanie zobaczyć szybko, że istnienie nasze sensowne jest, a nawet i to, że sens mu nadaje Logos – Jezus Chrystus, drudzy błądzą, choć (dlatego że?) pędzą przed siebie galopem.

Może jednak trzeba rzecz ująć etycznie. Może rozpoznanie Go jest pełne dopiero wtedy, gdy zobaczy się Go w każdym innym osobniku naszego gatunku. Albo też jakby pełne jest już wtedy, gdy każdego traktuje się prawie tak, jakby był Bogiem samym, choć co do tego, czy On istnieje, rozpościera się  przed oczyma patrzącego mgła nieprzebita.