Archiwum kategorii: Autorzy

Kościół a świat – prawo wahadła?

Mirrored Foucault Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Mirrored Foucault Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons

„W odpowiedzi na religię bez świata ludzie sformułowali ideał świata bez religii”. Być może słowa Yves’a Congara należałoby posądzić o nadmierny optymizm w ocenie postaw ludzkich, a nawet wykazać w cytowanych słowach pewną wewnętrzną sprzeczność. Bo „prawo wahadła”, żywcem wzięte z „tego” świata, zostało przyłożone do świata, który nigdy nie jest jedynie „ten”, owszem jest zawsze również „tamten”, nawet gdy „tamto” pozostaje odrzucone. Wychyleniem się wahadła – zresztą w obie strony – rządzą przecież również siły ciemności, którym nie trzeba było ulegać (prawo wolności). Nawet jeśli Kościół rzeczywiście zabarykadował się był przed światem, świat nie musiał przecież ryglować się przed Bogiem.

Z kolei zburzenie wałów obronnych wokół Kościoła (by użyć metafory Hansa Ursa von Balthasara) nie oznaczało automatycznego rozbicia murów budowanych przez świat. Nie chciał Mahomet świata do góry, to góra Kościoła się zmahometanizowała. W odpowiedzi na religię Kościoła wychylającego się ku światu, to nie świat sformułował religię świata w Kościele, lecz uczynili to sami wierzący „nawróceni na świat” (raz jeszcze Bazylejczyk). Sobór Watykański II chciał jedynie i aż wyeliminowania szkodliwego dualizmu, co bardziej soborowi od Soboru przepoczwarzyli „w pewność doskonałej jedności ze współczesnym światem i w odurzenie dostosowywaniem się, po którym prędzej lub później musiało przyjść otrzeźwienie” (Joseph Ratzinger).

Foucault's Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Foucault’s Pendulum.jpg, źródło: Wikimedia Commons

W trudnych i mających przecież swoją historię, a zatem i przyszłość niełatwą, relacjach na linii Kościół-świat, wolno być może widzieć właśnie wahadłowe „oscylowanie” między skrajnościami. Ale, znów: nie wynikają one jedynie z naturalnych prawidłowości, lecz znaczone są również ciemnością grzechu oraz cieniem słabości ludzkiego rozumu wobec tajemnicy. Sam Pan zwracał uwagę na konieczną dialektykę: ten sam Kościół, który nie jest z tego świata, jest jednak na świecie, do którego jest posłany (J 17, 11. 14. 18). Należałoby widzieć i jedno, i drugie, ale w taki sposób, żeby nie powstawało przez ich zmieszanie coś trzeciego. Szkopuł w tym, że z samej natury czasu wynika niemożliwość widzenia „jednoczesnego” tego i tamtego – nawet bezgrzeszna Głowa Kościoła nie wypowiada jednocześnie i tego, i tamtego, ale jedno po drugim. Ambaras grzechu polega zaś na tym, że grzeszni członkowie Ciała Chrystusa rozciągają tę niejednoczesność w czasie.

A czas biegnie szybko. Pięć dekad temu pisane dokumenty wymagają interpretacji w duchu wskazanej przez Benedykta XVI „hermeneutyki reformy” (nie mylić z „hermeneutyką ciągłości”). Soborowy optymizm dziś jawi się jako naiwny, ale przecież istota rewelacji pozostaje ciągle aktualna (nie podlega reformie), nawet jeśli wymagałaby, by użyć frazy Kisielewskiego, „pesymizmu konstruktywnego” (nie mylić z konserwatywnym). Dlatego reinterpretacja dziedzictwa Vaticanum Secundum nie ma oznaczać tradycjonalistycznego „pacyfikowania” wcześniejszymi wypowiedziami Magisterium (trudno skrywane przekonanie, że dokonało się coś, co nie powinno się było zdarzyć), ale właśnie musi iść po linii wytyczonej przez Ojców Soboru. Jeśli wskazali oni relację Kościoła ze światem, to właśnie dzisiejszy świat wylewa kubeł zimnej wody na Kościół, w czym wolno może widzieć perwersyjne proroctwo wzywające do przemiany myślenia w temacie wzajemnej więzi.

Otóż chrześcijańskie rozumienie jedności Kościoła ze światem każe uznać, że relacja między nimi jest bardzo „rozciągliwa”: może wyrażać się zarówno w harmonii, jak i w przeciwstawieniu, które nigdy nie zrywa jedności. Jeśli wcześniejsze wychylenie wahadła bazowało na nieortodoksyjnym oddzieleniu od siebie dwóch porządków, natury i nadprzyrodzoności, skutkiem czego Kościół jawił się jak cytadela (określenie papieża Franciszka), to późniejsze „odbicie” napędzane było siłą heterodoksyjnie naiwnego optymizmu, że oto teraz natura spotka się z łaską, a świat wpadnie w objęcia Kościoła. A przecież, jeśli natury nie daje się nigdy oddzielić od nadprzyrodzoności, to znaczy że świat bez Boga nie może być światem dziewiczo-bezbożnym, lecz raczej wychylonym albo ku Bogu, albo przeciw Niemu. To raczej Kościół wpadnie w łapy takiego świata, a jeśli ten da się objąć Kościołowi, to może nie inaczej niż ramionami wyciągniętymi na krzyżu.

Jedność Kościoła ze światem najwyraźniej ukazała się w Ukrzyżowanej przez świat Głowie Kościoła. Jak to szło? „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał…” (J 3, 16). Z kolei zjednoczenie Głowy z Ciałem, a zarazem miłość do świata, nie objawi się zatem inaczej niż w Passze Kościoła. Dopiero taka miłość może spowodować wychylenie się wahadła i nawrócenie świata na Kościół.

Sławomir Zatwardnicki

Godność embrionu ludzkiego według ojców Kościoła

Człowiekiem jest także ten, który ma być człowiekiem (Homo est et qui est  futurum): przecież także każdy owoc jest już w nasieniu (Tertulian, Apologetyk IX, 8)

Temat godności ludzkiego zarodka i płodu pojawia się u ojców Kościoła przy okazji bojów o aborcję, zastanawiania się nad pytaniem o pochodzenie duszy oraz o moment i sposób powstania duszy.  Trzeba podkreślić, że w czasach starożytnych Kościół nie uściślił swojej nauki na temat embrionu, także ojcowie nie wypracowali jednego spójnego stanowiska.

Wszystkie przedstawione tu poglądy są teoriami poszczególnych teologów, mniej lub bardziej rozpowszechnionymi. Można by znaleźć w tekstach różnych ojców potwierdzenie niemal każdej teorii związanej z ludzkim zarodkiem, włącznie z takimi, które odmawiały mu statusu człowieka. Ja poszukałam czego innego: stwierdzeń, które bronią ludzkiej godności dziecka poczętego, przypatrzę się także trzem największym teoriom dotyczącym ludzkiego embrionu, jakie wypracowała chrześcijańska starożytność: Tertuliana, Grzegorza z Nyssy i Maksyma Wyznawcy.

  1. Pierwsze świadectwa uznawania embrionu za osobę

Justyn (ok. 100-165) – przy okazji obrony nauki o zmartwychwstaniu ciał porównuje tajemnicę zmartwychwstania do poczęcia i rozwoju dziecka z nasienia: Pomyślmy tylko, czyż nie wydawałoby się nam jeszcze mniej zasługujące na wiarę, gdybyśmy nie posiadali jeszcze ciała, a ktoś przekonywałby nas, że z niewielkiej kropli ludzkiego nasienia mogą powstać kości, nerwy i ciało w takiej formie, jak je widzimy teraz? [.,.] Powiedzmy, że wy nie jesteście takimi, jakimi jesteście, gdyby wówczas ktoś pokazał nasienie ludzkie i obok tego obraz człowieka, a potem twierdził, że z tego samego powstaje, czyżbyście uwierzyli, nie widząc wcześniej, jak to się dzieje? Nie, i któż ośmieliłby się twierdzić inaczej! (Apologia I, XIX, 1-2). Według Justyna tak jak z nasienia powstaje człowiek dorosły, tak samo z człowieka cielesnego narodzi się kiedyś niebiański.

Atenagoras (IIw.) – Odpierając zarzuty pogan, że chrześcijanie zabiją ludzi na ofiary odwołuje się do przekonania chrześcijan, że nawet płód jest człowiekiem: Czyż moglibyśmy zabić człowieka my, którzy twierdzimy, że kobiety zażywające środków powodujących poronienie dopuszczają się zbrodni i że zdadzą przed Bogiem sprawę z poronienia? Nie ma przecież sensu w tym, żeby równocześnie wierzyć, iż płód w łonie matki jest istotą żywą (to kata gastros) i że dlatego Bóg się o niego troszczy, i zabijać dziecko, które już przyszło na świat (Prośba za chrześcijanami 35, 2). W innym dziele do obrony nauki o zmatwychwstaniu używa argumentów podobnych jak Justyn: Czyż bowiem ktoś niemający doświadczenia mógłby uwierzyć, że w jednorodnym i nieukształtowanym nasieniu zawarte jest źródło rozlicznych właściwości albo tak wielka różnorodność substancji, które się w nim znajdują i które w nim tkwią, to znaczy kości, ścięgien, chrząstek, a ponadto mięśni, mięsa, wnętrzności i pozostałych części ciała? Nic z tego nie można przecież dostrzec w wilgotnym jeszcze nasieniu, żadnych też cech ludzi dorosłych nie można ujrzeć w małych dzieciach; u ludzi będących w dojrzałym wieku nie można zobaczyć właściwości tych, którzy wyszli z dzieciństwa, a w tych z kolei nie widać cech starców. (O zmartwychwstaniu umarłych XVII, 2)

Ireneusz z Lyonu (ok. 140-ok. 202) – uznał duszę za element ożywiający ciało, a konsekwencją takiego założenia musi być uznanie, że dusza powstaje równocześnie z ciałem, bo gdyby ciało było animowane później, przed otrzymaniem duszy byłoby martwe. Stąd Ireneusz mówi wyraźnie o jednoczesnym powstaniu duszy i ciała: Dusza nie jest uprzednia do ciała w swojej egzystencji, ani ciało nie jest uprzednie do niej. Lecz te dwa elementy istnieją od tego samego momentu (Komentarz do Pieśni nad Pieśniami, fr. XXVI).

  1. Pochodzenie duszy

W polemice na temat pochodzenia duszy obie ścierające się koncepcje mogą potencjalnie stanowić podstawę dla podkreślenia godności ludzkiego embrionu. Na pierwszy rzut oka kreacjanizm powinien być odpowiedniejszy do tego, bo podkreśla bezpośrednie stworzenie duszy przez Boga, a więc przyznaje jej większą wartość. Teoria ta jednak może łączyć się z koncepcją preegzystencji lub późniejszej animacji i wtedy ludzki zarodek nie ma już wartości równej dorosłemu. W praktyce okazało się, że traducjanizm lepiej bronił życia poczętego, bo zakładał, że zarodek jest obdarzony duszą od chwili poczęcia. Obie teorie mogą być pożyteczne dla ochrony płodu, lecz najważniejsze jest określenie momentu powstania duszy.

  1. Moment powstania duszy

Szczególnie istotne dla określenia statusu ludzkiego płodu jest stwierdzenie momentu powstania duszy. Wśród ojców ścierały się trzy poglądy: teoria preegzystencji, post-egzystencji oraz jednoczesnego powstania duszy i ciała. Dwie pierwsze teorie prowadziły do przyznawania zarodkowi ludzkiemu znikomej wartości: zgodnie z teorią preegzystencji to istniejąca wcześniej dusza ma prawdziwe znaczenie, podczas gdy ciało jest mało znaczącym grobem lub w wersji optymistycznej – naczyniem duszy (Orygenes). Druga teoria mówi o przyznaniu duszy uprzednio zaistniałemu zarodkowi, konkretnie wtedy, gdy zostanie już uformowane ciało (Diodor z Tarsu, środowisko antiocheńskie z Janem Chryzostomem). Tylko trzecia propozycja – utrzymująca, że ciało i dusza powstają równocześnie stanowi solidną podstawę dla uznania ludzkiego embrionu za pełnowartościowego człowieka. Chociaż wielu Ojców broniło godności człowieka od poczęcia i sprzeciwiało się aborcji, na solidną teologiczną wykładnię trzeba było czekać na Zachodzie do Tertuliana, a na Wschodzie aż do IV wieku  – do Grzegorza z Nyssy.

Tertulian – pod wpływem filozofii stoickiej przyjął założenie, że dusza jest materialna, choć jest to materia bardzo subtelna. Przy okazji konstruuje nowatorską teorię o istnieniu dwóch rodzajów nasienia: cielesnego i duchowego: Z mułu pochodziło ciało Adama; a czymże był muł, jak nie żyzną, lepką cieczą? Oto pierwociny nasienia cielesnego. Z tchnienia Bożego pochodziła dusza Adama; a czymże było owo nasienie, jak nie oddechem? Oto pierwociny nasienia duchowego, które wraz z cielesnym wydychamy (O duszy XXVII, 7). Oba rodzaje nasienia, stanowiące różne materie zapładniające – duchową oraz cielesną – są przekazywane kobiecie przez mężczyznę w czasie stosunku płciowego. Tertulian nie zgadza się jednak ze stoikami, którzy twierdzili, że dusza przekazywana jest ciału tuż po urodzeniu, w chwili pierwszego wdechu. Uznaje, że ciało i dusza powstają równocześnie: W jakiż jednak sposób następuje poczęcie istoty żywej? Czy równocześnie powstaje substancja jej ciała i substancja jej duszy, czy też jedna wcześniej, a druga później? Według nas obie substancje zostają równocześnie poczęte, utworzone i ukształtowane, tak samo jak później obie zostają wydawane na świat: nie ma żadnej kolejności w czasie ich poczęcia (O duszy XXVII, 1).

Co więcej, Tertulian znajduje poważne filozoficzne wytłumaczenie takiego stwierdzenia, bazujące na definicji śmierci pojmowanej jako rozdzielenie duszy i ciała: Wnioskujemy w tym wypadku po prostu z końca o początku. Jeśli śmierć pojmujemy jako odłączenie duszy od ciała, to i przeciwieństwo śmierci, czyli życie, musimy chyba nie inaczej pojmować, jak jako połączenie duszy z ciałem. Skoro zaś przy śmierci rozłączenie obu substancji następuje równocześnie, zatem i przy ożywianiu połączenie się ich musi się dokonywać według tej samej zasady, to jest równocześnie. Właśnie dlatego życie każdej istoty żywej zwykliśmy liczyć od momentu jej poczęcia, ponieważ od tego momentu przyznajemy jej duszę; odkąd bowiem istnieje dusza, odtąd i życie. Rozłączenie powodujące śmierć następuje tak samo, jak połączenie dające życie (O duszy XXVII, 1).

Tertulian opowiadał się przeciwko dzieleniu duszy – uznawał duszę za jedność o różnych działaniach. Miało to kluczowe znaczenie dla argumentacji o animacji ciała w momencie poczęcia, bo zamiast mówić o różnych rodzajach dusz (wegetatywnej, zmysłowej i rozumnej) można mówić o jednej duszy, powstałej w chwili poczęcia i przejawiającej różne właściwości.

Zakłada on, że wszystkie jednostkowe dusze ludzi, którzy kiedykolwiek pojawią się na ziemi, były już zawarte w pierwszym rodzicu – Adamie. Chociaż uznał on, że komponenty duchowe wszystkich dzieci Adama były już w nim obecne, jednak część materialna jest przenoszona na drodze reprodukcji seksualnej. Tertulian zakładał zatem pierwotny kreacjanizm, a traducjanizm miał tylko tłumaczyć, w jaki sposób dusze przenoszone są w pokolenia na pokolenie. Poza tym traducjanizm miał na celu przede wszystkim obronę płodu ludzkiego od chwili poczęcia. Główne zarzuty późniejszych pisarzy kościelnych do traducjanizmu dotyczyły przede wszystkim założenia, że dusza jest materialna. Teoria ta jednak nie tylko skutecznie broniła przed aborcją, ale także tłumaczyła przekazywanie grzechu pierworodnego.

Grzegorz z Nyssy (ok. 335-ok. 394) – Grzegorz uznaje, że dusza jest niewidzialna i niematerialna. Dusza jest przyczyną i zasadą ożywiającą materialne ciało. Grzegorz nie waha się nazwać jej ożywiającą przyczyną. Brak duszy uniemożliwia życie ciału: Dusza jest czymś różnym od ciała, gdyż opuszczone przez nią, staje się ono martwe i bezsilne (Wielka katecheza 11). To dusza sprawia, że ciało stanowi jedność, a jej brak oznacza śmierć człowieka. Grzegorz przejmuje od Arystotelesa podział dusz na wegetatywne, zmysłowe i rozumne, acz inaczej niż ten pierwszy nie uznaje w człowieku następowania po sobie tych trzech rodzajów. Uznaje bowiem, że prawdziwą duszą jest tylko dusza rozumna i nią od samego początku obdarzony jest człowiek: Odkryliśmy trzy rodzaje siły życiowej: [pierwsza] jest wegetatywna i pozbawiona zmysłów, [druga] wegetatywna i obdarzona zmysłami, ale nie ma udziału w działaniach rozumu, wreszcie rozumna i doskonała przenika wszystkie pozostałe tak, że jest w nich obecna i ma pełnię zdolności duchowych. Niech jednak nikt nie sądzi, że w człowieku są zmieszane trzy osobne, wyraźnie rozdzielone dusze, bo z tego wynikałoby, że natura ludzka jest złożona z wielu dusz. W rzeczywistości dusza – prawdziwa i doskonała – jest jedna: rozumna i niematerialna, powiązana z naturą materialną dzięki zmysłom (O stworzeniu człowieka 14). Ciało i dusza zjednoczone są ze sobą tak ściśle, że dusza pozostaje złączona z każdym pojedynczym elementem ciała, zarówno za jego życia, jak i po rozkładzie ciała po śmierci. Co więcej, chociaż zmartwychwstanie dokona się Bożą mocą, to jednak będzie możliwe dzięki temu, że dusza rozpozna wszystkie należące do niej elementy ciała.

Konsekwencją przeświadczenia o duchowo-cielesnej jedności człowieka jest dla Grzegorza przekonanie o jednoczesnym zaistnieniu duszy i ciała w momencie poczęcia. Człowiek stanowi nierozerwalną jedność duszy i ciała, więc gdyby któraś z tych części powstała wcześniej od drugiej, człowiek byłby podzielony czasem zaistnienia: Jako że człowiek złożony z duszy i ciała stanowi jedność, należy założyć, że jeden i ten sam jest początek i duszy, i ciała, bo gdyby element cielesny pojawił się wcześniej, a duchowy później, człowiek byłby starszy lub młodszy od siebie samego. (…) W powstawaniu poszczególnych bytów jedno nie poprzedza drugiego: ani dusza ciała, ani odwrotnie. Człowiek byłby bowiem w takim wypadku w niezgodzie sam ze sobą i podzielony różnicą czasu [zaistnienia] (O stworzeniu człowieka 29).

Argumentem za jednością i jednoczesnym powstaniem duszy i ciała jest dla Grzegorza to, że zarodek jest żywy od poczęcia, a byt ożywiony nie może być najpierw martwy: Skoro bowiem siła tkwiąca w embrionie nie powstaje z martwego, ale z ożywionego ciała, przeto twierdzimy, że słusznie nie uważa się za martwe tego, co z żywego powstaje do życia. Ciało pozbawione duszy jest bowiem martwe, bo śmierć polega na rozłączeniu duszy [i ciała]. Nie można zatem twierdzić, że brak poprzedza posiadanie, chyba że ktoś by utrzymywał, że to, co pozbawione duszy i martwe, poprzedza to, co ożywione (O stworzeniu człowieka 29). Za dowody ożywienia płodu Grzegorz uznaje także ciepło, działanie i poruszanie się, które są właściwe dla istot żywych i świadczą o istnieniu w embrionie duszy od samego początku.

Grzegorz jest przekonany, że w człowieku od samego początku istnieje dusza rozumna: Jak nie można zobaczyć członków, zawierających się w dopiero co poczętym zarodku, zanim się one nie ukształtują, tak nie sposób poznać właściwości duszy, zanim nie przystąpi ona do działania. Nikt nie mógłby wątpić, że bez żadnej zewnętrznej interwencji rozwiną się u płodu różnorodne członki i wnętrzności dzięki wrodzonej mu z natury sile. Analogicznie można wnioskować o duszy, że nawet jeśli nie daje się poznać dzięki widocznym działaniom, niemniej istnieje w embrionie. I jak istnieje w nim potencjalnie forma mającego powstać człowieka, ukryta jednak, bo nie może się ujawnić ze względu na konieczne następstwo, tak i dusza, choć nieujawniona, jednak w nim istnieje; ukaże się wszakże przez właściwe sobie i naturalne działanie, kiedy i ciało nieco urośnie (O stworzeniu człowieka 29).

Chociaż widać w embrionie, a potem w rosnącym dziecku oczywisty dla wszystkich rozwój duchowych zdolności, nie oznacza on żadnych ontycznych zmian w duszy: Lecz jak odnośnie do jego fizycznych członków nie mówimy jeszcze o ciele, kościach, włosach i innych ludzkich organach, bo wszystko to istnieje jedynie potencjalnie i nie jest na razie widoczne, tak samo jest z duszą: nie mówimy, że płód ma duszę rozumną, zmysłową i pożądliwą oraz inne charakterystyczne dla duszy działania, bo rozwijają się one wraz z osobą analogicznie do rozwoju i doskonalenia się ciała. Jak u rozwiniętego człowieka działania duszy ukazują się jawnie w dojrzalszych [członkach], tak w stanie zarodkowym współpraca duszy z ciałem jest odpowiednia i współmierna do aktualnej potrzeby i polega na budowaniu ze złożonej [w łonie matki] materii siedziby nieodłącznej od duszy (O stworzeniu człowieka 29).

Tłumacząc, dlaczego dusza nie jest widoczna w embrionie od samego początku, Grzegorz odwołuje się do obrazu ziarna, zawierającego w sobie potencjalnie całą roślinę. I wyjaśnia, że dusza może ujawnić swoje właściwości na tyle, na ile pozwala jej na to ciało. Co więcej, to właśnie dusza jest zasadą kierującą zmianami i rozwojem człowieka od poczęcia. Rozwój człowieka dokonuje się zatem dzięki wrodzonej mu sile i nie jest sterowany jakimkolwiek zewnętrznym czynnikiem: Jak ziemia czyni od rolników przyjętą roślinkę drzewem, choć nie wkłada w nią siły rośnięcia, lecz tylko dostarcza jej do tego środków, tak i to, co się oddziela od człowieka dla zasiania człowieka, jest w jakiś sposób żywą istotą, ożywioną z ożywionego, przyjmującą pokarm z tego, co przyjmuje pokarm. Oczywiście, nie będziemy się dziwić, że małość roślinki nie zaraz pozwoli na wszystkie czynności i odruchy duszy. Bo i ziarnko pszenicy nie zaraz jako kłos się pojawia (w jaki sposób tak wielkie zmieści się w tak małym?), ale, gdy ziemia da mu odpowiedni pokarm, stanie się kłosem, nie zmieniając w glebie swej natury, lecz dzięki pokarmowi się rozwijając. Jak więc posiane ziarnko rośliny, rosnąc dochodzi do pełni, tak i dusza przy formacji człowieka objawia się w miarę powiększania się jego ciała, dając najpierw będącemu w łonie matki dziecku zdolność odżywiania się i wzrastania, a potem, gdy ono ujrzy światło dzienne, udzielając mu siły czucia w końcu pozwala na wystąpienie władzy myślenia, choć nie zaraz w całej pełni, lecz stopniowo, wraz z jego wzrostem (Dialog o duszy i zmartwychwstaniu, PG 46, 125).

Maksym Wyznawca (ok. 580-662) – zajął się problemem animacji embrionu w związku z zagadnieniem wcielenia Chrystusa i polemiką z tezami o preegzystencji duszy lub ciała. Maksym zakłada, że Bóg od samego początku ma w sobie logoi wszystkich ludzi, które w odpowiednim momencie służą Mu do stwarzania poszczególnych osób. Logos dotyczy jednak całej ludzkiej osoby, a nie tylko ciała czy duszy: Gdyż jeśli, jak to już wyżej powiedziałem, ciała i dusze są częściami człowieka, i jeśli te części są niezbędne w relacji do siebie (gdyż dopiero wszystko to razem ma sens), i jeśli elementy będące «we [wzajemnej] relacji» są wszędzie doskonale równoczesne, odpowiednio do swojego stwarzania – gdyż części, poprzez swoje zjednoczenie, sprawiają [powstanie] całej postaci, a rozdziela je jedynie refleksja poszukująca uchwycenia istoty każdego bytu – zatem niemożliwe jest, aby dusza i ciało, jako części człowieka, bytowały sukcesywnie jedna przed drugą lub jedna po drugiej, gdyż w takim razie logos [człowieka], w odniesieniu do którego każda z nich istnieje, zostałby unicestwiony (Ambiguorum liber II, 7).

Logos staje się konkretnym człowiekiem dzięki połączeniu pierwiastka duchowego i cielesnego. Logos istnieje przed czasem, ale dusza i ciało powstają równocześnie i można je odróżnić jedynie myślowo, chociaż ciało powstaje z materii a dusza jest bezpośrednio stwarzana przez Boga: Dusza, otrzymując swój byt w momencie poczęcia, w tym samym czasie co ciało, jest przeznaczona do utworzenia jednego człowieka; ciało pochodzące z niższej materii, wywodzące się z innego ciała, w chwili poczęcia otrzymuje, w tym samym czasie co dusza, strukturę, która tworzy razem z nią jedyną postać [człowieka]. […] Należy więc rozumem rozróżnić – w momencie poczęcia – z jednej strony tchnienie ożywiające i Ducha Świętego przeznaczone jako substancja rozumna duszy, a z drugiej strony utworzenie ciała i oddech jako naturę ciała, jak o tym mówią ojcowie (Ambiguorum liber II, 42).

Maksym rozprawia się z teorią preegzystencji dusz odwołując się do zmartwychwstania Chrystusa – skoro On zmartwychwstał w ciele nie można twierdzić, że ciała zostaną unicestwione.

Polemizując z teorią o późniejszej animacji ciała używa następujących argumentów:

  1. ciało bez duszy byłoby martwe, nie byłoby w stanie rosnąć, odżywiać się ani stanowić jednej całości, uległoby rozkładowi, jak to się dzieje po śmierci. Od samego początku musi być to dusza rozumna, bo inaczej człowiek byłby najpierw rośliną: Jeśli przyjmujecie, że [embrion] ma jedynie duszę odżywczą i wegetatywną, to jest jasne, że – według waszego rozumowania – ciało, które się odżywia i wzrasta, będzie ciałem rośliny, nie zaś człowieka. Lecz nie mogę wszak pojąć, nawet gdybym wiele rozumował, jakżeż to człowiek może być rodzicielem rośliny, która – wedle [praw] natury – w żadnym razie nie otrzymuje swojego istnienia od człowieka. I jeśli przyznajecie embrionowi tylko duszę zmysłową, okazuje się, jakoby w momencie poczęcia otrzymywał on duszę konia lub wołu, lub jakiegoś innego zwierza lądowego, lub powietrznego; człowiek zaś, według was, nie byłby od samego początku – wedle swej natury – rodzicielem człowieka, lecz, jak już powiedziałem, rośliny lub zwierzęcia. Czy można znaleźć coś bardziej głupiego i szalonego? Przyjmować, że od momentu pierwszego ukonstytuowania się bytów nie koegzystują w nich niezbicie – wedle naturalnych różnic każdego [bytu] – własne cechy im przynależne, znaczy mieszać wszystko i przyjmować, iż bytom nic przynależy we właściwy sposób to, czym są, ani to, co się o nich orzeka (Ambiguorum liber II, 42).
  2. Gdyby w człowieku od początku nie było duszy rozumnej, byłoby to sprzeczne z mądrością i wszechmocą Boga, bo Bóg nie może stwarzać czegoś niedoskonałego.
  3. Twierdzenie, że ciało nieuformowane jest niegodne duszy rozumnej podważa wartość ciała, a tym samym dogmat o stworzeniu człowieka i wcieleniu Syna Bożego, a także sugerowałoby grzeszność aktu seksualnego.
  4. Chrystus na pewno posiadał duszę od pierwszej chwili w łonie Maryi.
  5. Człowiek jest duchowo-cielesną jednością, więc musi nią być od samego początku.

Podsumowanie

Chociaż wielu ojców opowiadało się za teorią animacji opóźnionej (zazwyczaj w 40/80 dniu po poczęciu), jednak żaden z nich nie stworzył spójnego systemu na poparcie swojej idei – są to raczej wtrącenia przy okazji poruszania zupełnie innych zagadnień. Trzej ojcowie, którzy na poważnie zajęli się tematem poczęcia i momentu powstania duszy i ciała, mimo różnych poglądów na temat pochodzenia duszy, stali twardo na stanowisku jednoczesnego zaistnienia duszy i ciała człowieka w momencie poczęcia.

Zalety prokrastynacji

Gdy psychologia i coaching zrzucają na prokrastynację bomby atomowe, Jan Kasjan dostrzega jej zalety. Oto one:
Tocząca się w nas wewnętrzna walka bardzo często wywołuje pożyteczne dla nas wahanie i zbawienną zwłokę. Wskutek oporu ociężałego ciała odwlekamy niekiedy bowiem wykonanie bezbożnych myśli i dzięki temu, że uczynek się odwlecze, a wróci zastanowienie, może nastąpić żal i poprawa. Spójrzmy zresztą na istoty, o których wiemy, że ciało nie przeszkadza im w natychmiastowym wykonywaniu pragnień i postanowień, ten. na demony, czyli duchy nieprawości. Upadłe ze wzniosłej godności anielskiej, są bardziej nikczemne od ludzi, właśnie dlatego, że nigdy nie mogą odstąpić od wykonania swoich zamysłów, a zamiar grzechu, raz powzięty, wykonują bez najmniejszej zwłoki. To, co ich umysł naprędce wymyśli, równie chyżo i swobodnie wykonuje, a ponieważ posiadają tę błyskawiczną łatwość realizacji każdej tylko zachcianki, więc i zła, raz powziętego, nie może naprawić zbawienne niezdecydowanie.
Jan Kasjan, Rozmowy z ojcami IV, 13, tł. Arkadiusz Nocoń

Dobry Papież

Kiedy byłem małym chłopcem zmarł Pius XII, ostatni papież tytułujący siebie namiestnikiem Jezusa Chrystusa. Na ekranie telewizora „Wisła” ( tubie propagandowej wczesnego PRL) pokazywano obłudnie papieża błogosławiącego wojska Wermachtu. Niewiele z tego wszystkiego rozumiałem. Msza święta  jawiła mi się  przecież jako dziwne przedstawienie w niezrozumiałym języku. Obowiązywała nadal teza Piusa XII, która wskazywała na identyczność Mistycznego Ciała Chrystusa z Kościołem Katolickim, wyłączając z tej relacji inne Kościoły chrześcijańskie. (Encyklika Mystici Corporis Christi z 1943 roku). Czyli protestant lub prawosławny, choćby posiadał dary wiary i miłości i był umiłowany przez Boga, nie był częścią Ciała Mistycznego Chrystusa!

A jednak wraz z wyborem nowego papieża szła wielka zmiana. Przez długi wieki Kościół był pojmowany jako nadprzyrodzone imperium rzymskie, na czele którego stał papież jako władca absolutny, po nim następował stan wyższy biskupów i kapłanów, a na samym dole znajdowali się wierni i bierni podwładni. Jan XXIII zwołał Sobór Watykański II, który zmienił ten paradygmat. „Dobry Papież” sprostował błędy swego poprzednika niemal we wszystkich zasadniczych kwestiach: ekumenizmu, reformy liturgii, wolności wyznania, stosunku do współczesnego świata i stosunku do judaizmu. Charakter Jana XXIII dobrze ilustruje następujące zdarzenie: Kiedy zobaczył na filmie martwe ciała Żydów z Buchenwaldu i Auschwitz, przeraził się i powiedział: Jak to możliwe? To mistyczne ciało Chrystusa ( Greg Tobin, Dobry Papież, s. 277).

Za pontyfikatu tego świętego papieża do łask wrócili postępowi teologowie, ( Y. Congar, H. de Lubac i inni ), których wizja Kościoła kwestionowała system piramidalny, zhierarchizowany i jurydyczny. Mieli oni duży wpływ na powstanie pierwszych rozdziałów Konstytucji o Kościele. Teraz zapisy o hierarchii zostały poprzedzone stwierdzeniem, że Kościół to przede wszystkim „Lud Boży” – rozumiany jako wspólnota braci w wierze. Ci, którzy zajmują stanowiska kościelne, nie stoją ponad Ludem Bożym, ale są jego częścią i nie są panami, ale sługami,

Siłą napędową Soboru niewątpliwie była wielkość Jana XXIII. Nawet po jego śmierci często odwoływano się do jego ducha, do jego intencji, nawet jeśli On sam nie zdążył ich sprecyzować. Siłą opóźniającą prace Soboru byli ludzie z Kurii i Świętego Oficjum. Choć nie byli zbyt liczni, udawało im się stworzyć wrażenie, że stanowią połowę. Teologią tych katolickich transów zawsze była scholastyka, uprawiana w kolegiach rzymskich, niedopuszczająca do najmniejszej ewolucyjnej zmiany. To system tak zwarty, że zmiana choćby jednego słowa mogła doprowadzić do zawalenia się wszystkiego. Już w stosunku do pierwszego rozdziału Konstytucji Lumen Gentium opozycja nie zgadzała się na słowo „misterium”. Chciała zastąpić słowo to słowem „natura”. Nie dostrzegała głębi tego biblijnego słowa, widziała w nim brak elementów racjonalnych i jurydycznych. Podobnie było z drugim rozdziałem Konstytucji noszący tytuł De populo Dei. Zgłaszano sprzeciw wobec tytułu O Ludzie Bożym, które chciano zastąpić sformułowaniem O statucie równości i nierówności członków w Kościele. To miało ustawić ludzi ponownie w ramach hierarchicznej piramidy.

Ścierały się zatem dwie koncepcje Kościoła a ostatecznie dwie koncepcje Boga. Dla tradsów Bóg jest najwyższy rządcą świata shierarchizowanegi i statycznego. Dla zwolenników Kościoła otwartego jest On Bogiem żywym, Bogiem historii. Istnienie świata jest w tym drugim ujęciu historią zbawienia, a nie stworzeniem powołanym do istnienia raz na zawsze. To dzięki zdecydowanej postawie Jana XXIII zwyciężyła koncepcja pierwsza. Niestety, Dobry Papież zmarł już po pierwszej sesji Soboru. W następnych rozdziałach Konstytucji szybko doszło do kompromisu. Już w trzecim rozdziale przywrócono starą strukturę hierarchiczną, w tym tezy o nieomylności „powszechnego” magisterium i o papieskim prymacie.

Dziś już wyrosłem z wieku dziecięcego i potrafię krytycznie spojrzeć na rzeczywistość Kościoła. Pomimo upływu pół wieku nadal krzyżują się ze sobą dwie drogi. Ale ostatnio wraz z wyborem Franciszka wyraźnie zarysowała się jeszcze jedna droga. Czym jest Kościół  dla Papieża Franciszka? Synodalność jest drogą, której Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia – powiedział Franciszek we wrześniu 2015r. na spotkaniu poświęconym upamiętnieniu 50 rocznicy utworzenia Synodu Biskupów. Przypomniał, że „synod” znaczy po grecku „wspólna droga”. Jest to pielgrzymowanie razem wiernych świeckich, pasterzy Kościoła i Biskupa Rzymu. Dla Franciszka Lud Boży jako całość jest nieomylny w wierze. Droga synodalna zaczyna się od słuchania Ludu, który  „uczestniczy także w prorockiej funkcji Chrystusa”. Dalej droga ta jest słuchaniem pasterzy Kościoła. Poprzez ojców synodalnych biskupi są autentycznymi stróżami, interpretatorami i świadkami wiary całego Kościoła, którą muszą umieć uważnie odróżnić od zmiennych często prądów opinii publicznej.

W dokumencie kończącym prace ostatniego Synodu wielokrotnie powtarzają się dwa słowa – rozeznawanie i towarzyszenie. Rozeznawanie to modlitewny proces podejmowania decyzji, w którym nie tylko bierzemy pod uwagę Słowo Boże i nauczanie Kościoła, ale również sposób, w jaki Bóg działa w każdym z nas indywidualnie. Zastanawiamy się , jakie natchnienia i impulsy mogą pochodzić od Pana Boga , a które mają innego autora. W rozeznawaniu używamy zarówno naszego serca, jak i rozumu. Synod Franciszka przypomniał o potrzebie takiego działania, zwłaszcza jeśli chodzi o tak złożone kwestie jak rodzina. Synod przypomniał również o potrzebie towarzyszenia ludziom. Papież nieustannie  zachęca biskupów i księży,  by nie zamykali się na innych ludzi, oraz przypomina, by ci, którzy prawdziwie podążają za nauką Kościoła, nie skupiali się wyłącznie na literze prawa, ale na Duchu. Ludzie znaczą więcej niż idee.

Historia świecka a historia zbawienia

Ratusz lubań zegar.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Ratusz lubań zegar.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Historia świecka, niezbędna żeby mogła się zrealizować historia zbawienia. Historia świecka, która nie wydarza się bez historii zbawienia, bo nigdy nie było czasu nie objętego Bożą łaską. Historia świecka, która jest i musi być, żeby historia zbawienia nie została narzucona siłą. Historia świecka, która we Wcieleniu zjednoczyła się z historią zbawienia, dzięki czemu ta druga, już po Wniebowstąpieniu Inkarnowanego, może obejmować całą pierwszą; przy czym druga nie dokonuje się później niż pierwsza, ale równocześnie. Historia zbawienia, która spotykając historię świecką nie przekreśla jej, jak łaska nie niszczy natury, a Chrystusowe Bóstwo – nie niweluje człowieczeństwa. Wcielenie – rozumiane w całej swojej historii, od Inkarnacji do Uwielbienia i Zesłania Ducha Świętego – rozciągnięty w czasie „punkt” kulminacyjny historii zbawienia, który sprawia, że historia świecka pozostaje odtąd w nierozerwalnej relacji do historii zbawienia. Odtąd i dotąd działa historia zbawienia, bo w każdym czasie, to znaczy zgodnie ze strzałką historii świeckiej i w odwrotnym kierunku. Ale, jeśli nie ma znosić czasu, musi działać inaczej w czasie przed i po Chrystusie, choć zawsze w Jego czasie. Wraz z Chrystusem historia zbawienia na dobre się rozpoczyna właśnie przez to, że dobiega kresu, o czym pisał Henri de Lubac:

„Z faktu, iż Jezus Chrystus „jest pełnią” i szczytem objawienia Bożego, które doprowadził do końca i doskonałości, wynika w sposób oczywisty, iż wraz z Nim historia objawienia dobiegła kresu, i to samo musimy powiedzieć o współzależnej z nią historii zbawienia (…). Tajemnica Chrystusa nie podlega poprawkom, retuszom ani uzupełnieniom; jest dana raz na zawsze i w całości. Jesteśmy odtąd, aż po kres czasów, we wnętrzu czasu Chrystusowego (który jest czasem końca)”.

Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons
Gdańsk Bazylika Mariacka (zegar astronomiczny).jpg, źródło: Wikimedia Commons

Zatem czasy ostateczne wkroczyły w doczesność, w której już działają i którą prowadzą ku eschatologicznemu spełnieniu. Przy czym nie oznacza to, że ukierunkowanie historii należy widzieć z perspektywy ewolucjonistycznego rozwoju zmierzającego ku dopełniającej go paruzji. Owszem Pan Historii przyjdzie jak złodziej po nocy, a nie jak oczekiwany tego i tego dnia (znaki zapowiadające przyjście) Mikołaj, choć akurat Jego przyjście przez „komin” paruzji będzie większym prezentem niż można było się spodziewać na podstawie zapowiedzi. Osądzi i zbawi czas, dla którego z kolei oznacza to przejście przez Paschę. Czy nie dałoby się jej uniknąć? Nie, bo Nowy Mojżesz nie znosi praw czasu, choć go zbawia i przebóstwia. Czas znalazł się przecież był we wnętrzu czasu Chrystusa, który stanowi promieniujące we wszystkie strony centrum historii, a nie jeden z jej etapów. Chrystusowy zegar czasu bije odśrodkowo i nakładając się na czas biegnący po linii początek-koniec, powoduje zbawienną interferencję – a ta nie pozostawia letnimi, musi zostać albo przyjęta, albo odrzucona (choć, znów: inaczej w czasie przed i po przyjściu Chrystusa). Dlatego, jak zauważa Międzynarodowa Komisja Teologiczna w dokumencie Postęp ludzki i zbawienie chrześcijańskie, relacja wypełnienia eschatologicznego do historii:

„nie może wyrazić się ani w formie monizmu, ani w formie dualizmu; w konsekwencji określenie takiej relacji ze swej natury może tylko pozostać w zawieszeniu. Z drugiej strony relacja głoszenia zbawienia eschatologicznego do konstrukcji przyszłości czasu historycznego nie może być określona w sposób jednoznaczny w oparciu o jedną linię, to znaczy uwzględniając tylko harmonię lub tylko różnicę”.

Gdzie nie sięgnąć, tam tajemnica; kiedykolwiek i jakkolwiek sięga Boże oddziaływanie ludzkości – tam pojawia się misterium. A więc (– Nigdy nie zaczynaj od „a więc”. – Nigdy nie mów „nigdy”) żyjemy zawsze i wszędzie we wnętrzu tajemnicy, a nigdy poza nią. Stąd zawrót głowy, na szczęście tylko czasowy.

Sławomir Zatwardnicki

Nawiedzenie Nikodema seniora i chrzest juniora

Cały dom czekał już na Nikodema i dziwił się, że tak długo zatrzymuje się w marszu zamiast wracać. Kiedy w końcu pojawił się na progu domu, nie mógł do nich nie mówić, ale jedyne co z tej ekstatycznej mowy zrozumieli, to że nosi jakieś poznanie w przybytku serca. Mimo że dawał werbalne znaki, w środku pozostał niemy. Bo jak wypowiedzieć to wszystko, co zostało mu objawione w rozmowie z Nauczycielem, a potem w rozmowie z samym sobą a w Duchu Świętym, czyli w dialogu z wewnętrznym Innym Nauczycielem.

Potem jego żona poczęła i pozostawała skryta w swoim sercu przez pięć miesięcy. Bo łaska Boża – ten niezasłużony dar – zawsze upokarza człowieka, nie jest przecież łatwo wytrzymać korzącego się u stóp Pana myjącego nogi. Oczywiście wszystko, co przeżywali, dokonywało się „po katolicku”, niemal niezauważalnie dla sąsiadów i krewnych, z którymi na zewnątrz pozostawali w pogodnych stosunkach (rozmowy o pogodzie, cisza przed burzą). Dopiero gdy przeszedł czas rozwiązania, a po nim, ósmego dnia, obrzezania – wszyscy się zdziwili.

Chrzest Jezua chrzcielnica, źródło: Wikimedia commons
Chrzest Jezua chrzcielnica, źródło: Wikimedia commons

– Kimże będzie to dziecię? – pytali. – Katolikiem, którego na białej poduszeczce przyniesiemy do chrzcielnicy dla zgładzenia grzechu. – Czy ten niewinny bobasek, któremu nie obrzezaliście napletka, potrzebuje zbawienia? – Nie taki on nieskalany, jak go sielankowe wyobrażenia malują; nie należy mylić słabości ciała z niewinnością duszy. I sięgnął Nikodem po „Wyznania” Augustyna, w której to książce-spowiedzi, napisanej kilka wieków później, biskup Hippony dokonuje swoistego rachunku sumienia sięgającego aż do kołyski:

Czym grzeszyłem wówczas? Czy tym, że płacząc wyrywałem się do karmiącej mnie piersi? Gdybym dziś tak łakomie się rwał już nie do piersi, lecz do pokarmu stosownego dla moich lat, wyśmiano by mnie i udzielono mi słusznej nagany. Postępowałem więc w sposób zasługujący na naganę. (…) Więc i wtedy postępowanie takie nie było dobre – to wymuszanie płaczem nawet rzeczy szkodliwych, złoszczenie się tak zażarte na ludzi wolnych, że nie chcą być niewolnikami, na dorosłych, na własnych rodziców i innych ludzi rozumnych, że nie są posłuszni na każde skinienie.

Wtedy otworzyły się ich usta, język się rozwiązał i zaczęli głośno wątpić. Najpierw zaprzeczali, że on w ogóle prawi na serio. Potem kontestowali przytoczoną argumentację, która wydała im się niepoważna. W końcu próbowali zakwestionować wagę grzechu niemowlaka. A jednak – tłumaczył im – problem jest poważny, istnieje przecież ciągłość między małym a dużym człowiekiem. Grzechy jak gdyby rosną razem z postępującym w latach grzesznikiem. Gucio ssający pierś matki ma tę samą upadłą naturę, co Augustyn u piersi konkubiny.

Dopiero „kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony” – zacytował Rabbiego, a oni złapali się tego „kto uwierzy” jak dziecko brzytwy sutka. – Nie może być chrzczony, jeśli nie ma wiary, a nie może jej mieć ten, kto nie jest świadomy – powtarzali późniejsze o kilkanaście wieków antykatolickie zarzuty. Tłumaczył więc tym, co bez zgody zainteresowanego tną napletek, że łaska Boża jest bezinteresowna, uprzednia względem jakiejkolwiek ludzkiej zasługi, a nawet wiary. – Właśnie chrzest „nowoporodka” – próbował „wiechem” rozładować atmosferę – jest tego najwymowniejszym przykładem. Przy narodzeniu duchowym muszą się – sięgnął po Faustynę – zawsze „niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego” (Dz. 1486).

– Za jakieś trzysta parę lat – prorokował – Grzegorz z Nazjanzu kazać będzie o chrzcie, że jest on „darem – ponieważ jest udzielany tym, którzy nic nie przynoszą; łaską – ponieważ jest dawany nawet tym, którzy zawinili; zanurzeniem – ponieważ grzech zostaje pogrzebany w wodzie”. Potraktowali to jednak jak ucieczkę od pytania o wiarę, lecz on, złapany przez nich, rozradował się w Duchu Świętym nad mądrością Ojca. – Kto wie – pytał czy raczej rozpłomieniony odsłaniał ukryte prawdy – czy niemowlę nie posiada jakiegoś „zmysłu wiary”, zarodka pierwotnej ufności, małego płomyka który potem, dzięki „dmuchaniu” Ducha Świętego oraz wspólnoty wierzących, stanie się pochłaniającym całe życie ogniem?

Oni jednak próbowali zgasić jego zapał wodą chrzcielną. – Dziecko przyniesione do kościoła jak spało, tak śpi, chyba że woda go obudziła i wtedy drze się jak nieboskie stworzenie. – Owszem drze się wniebogłosy, ale już jako „boskie stworzenie”, mały synek Ojca niebieskiego. Już teraz dialog dziecka z Ojcem dokonuje się w jego wnętrzu, choć na razie na sposób niemowlęcej ufności. Nie trzeba uciekać przed człowieczeństwem, również Syn Boży, który stał się człowiekiem potrzebował czasu, żeby nauczyć się mówić na głos „Ojcze”, które niewerbalnie wybrzmiewało w Jego ludzkim sercu od poczęcia. Pojęli, że mówi im o Jezusie, ale zignorowali tę prowokację, jak odmawiali samozwańczemu Rabbiemu zwykłego „dzień dobry” na ulicy, nie mówiąc już o pobożniejszym „szalom”.

Zamiast tego zapytali wcale nie oczekując odpowiedzi: – Skąd mamy wiedzieć, że to, o czym już powiedziałeś, a jeszcze bardziej to wszystko, co można będzie za dwadzieścia wieków wyczytać w Katechizmie Kościoła Katolickiego, rzeczywiście się dokonuje? Że nie tylko grzech zostaje przebaczony, ale człowiek wznosi się na level bycia dzieckiem Tego, którego imienia nie ważymy się nawet wymawiać? Zanucił pod nosem refren piosenki, którą pozdrawiał codziennie dzieciątko w łonie matki, a ono wtedy poruszało się znacząco jakby mrugając uchem: „Gdzie nie sięgam, gdzie nie sięgam moim wzrokiem/ Tego właśnie nie zobaczę okiem/ Chyba, że przez okulary wiary/ Okulary wiary, wiary okulary”.

– Sugerujesz nam – obracali żart ogonem – ślepotę, a może to ty wmawiasz sobie – a przy okazji imputujesz nam – nieistniejącą rzeczywistość! – Jest dokładnie odwrotnie – rzekł poważniejąc. – Ponieważ ta nadprzyrodzona rzeczywistość istnieje, pojawia się wiara. Rozwinął pergamin i natrafił na List do Żydów: „Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). – Oto dziś spełniły się te słowa Pisma. Porwali tedy tego, który głosił niewidomym ziomkom przejrzenie, i wyrzucili. Z jego własnego domu, co z powodu uniesienia przeoczyli.

Sławomir Zatwardnicki

Bóg sumienia

Ponure zaułki Tower of London. Zamyślam się nad losem sir Tomasza Mora więzionego i straconego na Tower Hill z rozkazu Henryka VIII w 1535 roku. Przypominam sobie z wykładów ks. Prof. Jana Pryszmonta słowa, że „sumienie to osąd czynu dokonanego”. Tak rozumiane sumienie pozostawił Tomasz do przemyślenia swemu przyjacielowi królowi. Dla Tomasza Mora sumienie to głos Boga, w który całe życie wsłuchiwał się i za którym podążał. Wiąże się z poczuciem odpowiedzialności, kiedy sumienie popada w konflikt z wymaganiami przełożonych, nie wyłączając przyjaciół.

Św. Tomasz More urodził się w 1478 roku w Londynie. W młodości został świeckim tercjarzem franciszkańskim. Był żonaty, miał czworo dzieci. Wybitnie uzdolniony, szybko został wybrany na członka parlamentu, a następnie awansował na stanowisko Wielkiego Kanclerza. W roku 1532 zrezygnował ze swych urzędów, gdy jako katolik nie mógł poprzeć planów króla dotyczących państwa i Kościoła. W roku 1534 odmówił złożenia przysięgi na akt supremacji, uznający króla głową Kościoła w Anglii. Jego odmowa oznaczała utratę wszelkich przywilejów i skazanie na nędzę swej rodziny.
Czy postąpił słusznie? Zdecydowana większość narodu chociaż opowiedziała się za decyzją króla, to  przecież nie wyparła Chrystusa. Henryk VIII na pewno nie był święty, ale czy byli nimi renesansowi papieże? Tomasz musiał słyszeć o wybrykach Sykstusa IV, Innocentego VIII czy Aleksandra VI Borgii. Za jego czasów tacy papieże jak: Leon X, Paweł III i Paweł IV wychodzili z przesadnymi roszczeniami do pełnej władzy Kościoła. Paweł III zwolnił poddanych króla Anglii Henryka VIII z obowiązku posłuszeństwa, ale ustanowił on także oficjalny trybunał inkwizycyjny, mający na celu tępienie wszelkich przejawów herezji. Wydaje się, że More pamiętał o słowach Pana: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. A jednocześnie pozostał całkowicie lojalny wobec innych słów: Ty jesteś Piotr, [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą (Mt 16, 18 BT).

Tomasz More nie był zgorzkniałem fanatykiem religijnym pozbawionym poczucia humoru. Powiedział kiedyś w więzieniu do strażnika: Gdybym się uskarżał na mieszkanie i wikt u was, to mnie spokojnie wyrzućcie! Po skazaniu powiedział żartobliwie: Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy. Gdy doszedł do podium, na którym miano wykonać wyrok, powiedział do kata: Proszę, pomóż mi wejść. Potem dodał dowcipnie: Postaram się zejść sam. Gdy znalazł się już na szafocie, uściskał kata i szepnął do niego: Odwagi przyjacielu, nie bój się. Raczej pamiętaj, że mam krótką szyję. Uważaj i uderz mocno. Chodzi o twój honor! Powiedziawszy to, położył głowę na pniu, ale po chwili uniósł ją trochę, aby lepiej ułożyć swą długą brodę. Ona nie dopuściła się zdrady stanu – powiedział żartując – a więc nie musi być ścięta.Autor słynnej Utopii napisał w więzieniu inną książkę – „Dialog o pocieszeniu w przeciwnościach”. Jest ona przepełniona ufną wiarą. Pisze: Nie dbam już o rzeczy tego świata. Całe moje studiowanie jest teraz skierowane na rozmyślanie o cierpieniu i śmierci Jezusa Chrystusa.

Każdy człowiek staje w życiu wobec sytuacji granicznych. Ich świadome przeżycie i doświadczenie pozwala, wg Jaspersa, na odczytanie „szyfrów transcendencji”. Jest także w nas zdolność pozwalająca ujmować swoje czyny pod kątem moralnym i odpowiednio je oceniać. Oczywiście w ostatnich stuleciach wyraz „sumienie” uległ znacznej dewaluacji, na co nałożył się konformizm, konsumpcjonizm i inne znaki czasu. Uległy inflacji również takie słowa jak Bóg, honor, ojczyzna. Św Tomasz jest dla chrześcijanina wzorem dlatego, że zawsze podążał za głosem sumienia. Dla niego każde upomnienie przed podjęciem decyzji ( wyboru) jest wołaniem Boga. Nie jest dobrem to, co korzystne, co podnosi życie na wyższy pozom, tylko dobroć Boga, który nawołuje ludzi by byli lepszymi.

W 2000 roku Papież Jan Paweł II ogłosił Świętego Tomasza More patronem polityków. Warto przypomnieć słowa bardzo aktualne. W Liście Apostolskim Motu proprio czytamy: 1.Z życia i męczeństwa św. Tomasza Morusa wypływa przesłanie, które dociera poprzez stulecia do ludzi wszystkich czasów i mówi im, że sumienie ma niezbywalną godność, jest bowiem — jak przypomina Sobór Watykański II — «najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa» (Gaudium et spes, 16). Gdy człowiek jest posłuszny wezwaniom prawdy, sumienie kieruje nieomylnie jego czyny ku dobru. Właśnie ze względu na swoje świadectwo o prymacie prawdy nad władzą, składane aż do przelania krwi, św. Tomasz Morus jest czczony jako zawsze aktualny wzór wierności wyznawanym zasadom moralnym. Również poza Kościołem, zwłaszcza wśród tych, którzy powołani są, aby kierować losami narodów, jego postać postrzegana jest jako źródło inspiracji dla polityki, która za swój najwyższy cel uznaje służbę człowiekowi… 4. Wiele racji przemawia za ogłoszeniem św. Tomasza Morusa Patronem rządzących i polityków. Jedną z nich jest odczuwana w środowisku polityki i administracji państwowej potrzeba wiarygodnych wzorców, które wskazywałyby drogę prawdy w obecnym momencie dziejowym, gdy mnożą się trudne wyzwania i trzeba podejmować bardzo odpowiedzialne decyzje …Właśnie na polu obrony praw sumienia przykład Tomasza Morusa zajaśniał szczególnie mocnym blaskiem. Można powiedzieć, że w bardzo szczególny sposób doświadczał on wartości sumienia, które jest «świadectwem samego Boga, którego głos i sąd przenikają wnętrze człowieka aż do tajników jego duszy» (Veritatis splendor, 58).

Oby dzisiejsza Europa pielęgnowała wartość sumienia w duchu świętego Tomasza Morusa.

Nikodem mówi sam do siebie

Henry Ossawa Tanner - Nicodemus coming to Christ.jpg, źródło: Wikimedia commons
Henry Ossawa Tanner – Nicodemus coming to Christ.jpg, źródło: Wikimedia commons

Kiedy wracał, mówił sam do siebie. Pamiętał jednak, że naukowcy dowiedli, że to nie oznaka szaleństwa, lecz inteligencji. Z rozmowy z Rabbim wyniósł i tę nadobowiązkową lekcję, że mózg to najważniejszy organ, ale jedynie zdaniem mózgu. Być może Nikodem uśmiechnął się na tę myśl sam do siebie, przywołując tym samym Ducha Świętego.

Odwieczna Boża wola – głowił się sobie a muzom – usynowienia mnie w Chrystusie staje się moim udziałem przez chrzest. To jakby „wcielenie” Boskiego zamiaru w moje człowieczeństwo. Od strony Boga patrząc, otrzymuję wtedy całą pełnię, staję się drugim Chrystusem. A przecież z mojej strony to dopiero początek, odtąd dorastam dotąd, do miary Syna Bożego, tak żeby razem z Nim znaleźć się z tamtej strony przebóstwionym.

Zaraz, zaraz. Czy w takim razie Bóg miałby więcej niż jednego Syna? Trójca przestałaby być wtedy wspólnotą Trzech. A co to za Bóg, który nie jest Trójcą – pytał się i odpowiadał ten, który z pobożnego izraelskiego monoteisty stał się ortodoksyjnym monoteistą trynitarnym. A razem z tą konwersją otrzymał w darze poczucie humoru, dzięki któremu, jak zauważył, łatwiej znajduje się rozwiązania najsieriozniejszych problemów. Zaczął więc bawić się skeczem odstawionym przez dwóch Nikodemów w sobie jednym.

– W tym właśnie sęk, Nikodemie… – Co? – Sęk! – Kto, Nikodemie? – Sęk! – Nic nie rozumiem, Nikoś. – Deska, w środku sęk! – Jaka deska? – Drzewo, Nikoś. Deska drewniana, w środku sęk. – Kto ma drzewo, Chrystus? – Chrystus ma ukrzyżowanie, a drzewo jest z lasu. Się ścina, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk.

Brooklyn Museum - Nicodemus (Nicodème) - James Tissot - overall.jpg, źródło: Wikimedia commons
Brooklyn Museum – Nicodemus (Nicodème) – James Tissot – overall.jpg, źródło: Wikimedia commons

Gdzie jest ten sęk? W tym, od czego rozpoczął swoją rozmowę z Jezusem. Przypowieści z tego świata wzięte mają pomóc pojąć to, co nie z tego świata. Ale jeśli deska jest z tego świata, jest i sęk z tego świata. Jest przypowieść, jest próba wypowiedzenia w ludzkich słowach tajemnicy, która wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Zwłaszcza, że chodzi o dwie tajemnice w jednej: usynowienie oraz tajemnicze przyobleczenie w Chrystusa, zgodnie ze słowami Ducha Świętego i Apostoła, dwóch autorów Pisma:

Wszyscy bowiem przez wiarę jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa (Ga 3, 26-27).

Tyle Biblia Tysiąclecia. Ale jak przystało na nauczyciela, Nikodem spytał o inne tłumaczenia tekstu natchnionego. W edycji św. Pawła jest mowa o „przyodzianiu się w Chrystusa” – odpowiadał sam sobie – a w wydaniu interlinearnym grecko-polskim o „wdzianiu na siebie”. Żydowski komentarz do Nowego Testamentu proponuje, podobnie jak Tysiąclatka, „przyobleczenie się” w Mesjasza tych, którzy zostali zanurzeni w Niego. Oto język przypowieści, zaśmiał się Nikodem, aż zaspany jeszcze kogut zapłakał. – Kukuryku!

– Eureka! Jeśli istnieje granica ludzkiego języka, to właśnie do niej dotarłem. Paszportem do przekroczenia granicy będzie uwielbienie Boga, jakie płynie z doświadczenia tej nie do wyrażenia rzeczywistości, której, o Boski paradoksie, nie wolno nie wysławiać. Jeśli „wielkość i głębia działania Bożego nie mieszczą się zgoła w granicach ludzkiego języka; skłaniają ci one do mówienia, lecz są nie do wysłowienia”, to paradoksalnie, jak każe św. Leon Wielki, „właśnie dlatego nigdy nie braknie treści do sławienia, że nigdy nie wystarczy bogactwa wymowy”.

– If I were a rich man – zanucił pod nosem Nikodem, dodając sobie humorem animuszu – Ya ha deedle deedle, bubba bubba deedle deedle dum. To „założenie” na siebie Chrystusa, zgodnie z regułą przypowieści, czyli sęku, nie może przypominać ubrania się w garnitur na ubłocone grzechem ciało. Nie chodzi o zewnętrzne przyobleczenie się, raczej o przyodzianie się od wewnątrz. Wolno chyba nawet powiedzieć, że to nie my Jego, ale raczej Chrystus przyobleka nas w siebie, tak że odtąd żyje w każdym ochrzczonym jeden i ten sam Syn.

Czy w ten sposób oddalam zarzut o poszerzenie Trójcy Świętej? Apostoł wskazuje, że jestem dzieckiem Boga w Chrystusie. Staję się „synem w Synu”, a nie kolejnym synem Ojca, jakby ten był Wirgiliuszem. Jeden i ten sam Syn żyje teraz we mnie, tyle że po mojemu. Jezus „Nikodem” Chrystus myśli myślami Nikosia, decyduje jego decyzjami, kocha moim sercem. „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Sęk paradoksu, na który nie można zamykać duchowych uszu: nie ja żyję, a Chrystus, a przecież właśnie dopiero w Tym, który oddał za mnie swoje życie, ja żyję prawdziwie sobą. Oko za oko, śmierć za Ukrzyżowanie, powstanie z martwych za Zmartwychwstanie. Alleluja! Nikodem umarły dla Chrystusa – żyje swoim prawdziwym życiem w Nim.

Grunt zaczął się sypać pod nogami języka, ale Nikodem parł dalej, a ponieważ dalej już się pójść nie dało, uciekł się do doświadczeń mistyków. A potem zastosował „ucieczkę do przodu”, bo na tym polega rozwiązanie tajemnicy – z zachwytu nad tym odkryciem aż zapiał na wysokości własnego domu – żeby oświetlać ją inną tajemnicą. Wybrał do tego celu misterium Kościoła, które jest, zgodnie ze słowami świętego Pawła, Ciałem Chrystusa. Wbrew naturalizującym tendencjom socjologizującym, to nie Kościół, ale sam Chrystus składa się z wielu członków, a przecież nie przestaje być jeden:

Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało (1 Kor 12, 13).

Uciekłem od jednego paradoksu do drugiego: teraz Chrystus jako Głowa Kościoła tworzy razem z Kościołem, który jest Jego Ciałem, jednego Chrystusa. Ta tajemnica zjednoczenia Chrystusa i Kościoła naświetla tajemnicę, od której wyszedłem: Ojciec ma tylko jednego Syna; moje bycie „synem w Synu” odbiło się w lustrze „członka Chrystusa”. Mógłbym puszczać kolejne zajączki snując teraz analogie wzięte z tego świata, wśród których najbliższą byłoby chyba zjednoczenie męża i żony – od związku „jednego ciała” w dwóch osobach można by się odbić w rozumieniu zjednoczenia Chrystusa z Kościołem.

Mówił wciąż Nikodem sam do siebie nie zauważając, jak żona, którą właśnie minął, uśmiecha się do swojego szalonego inteligenta. Gdzie podąża ten, który narodził się z Ducha Świętego?

Sławomir Zatwardnicki

Mała Tereska – prorok Boga miłości miłosiernej.

Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół ( Kol 1, 24) . Św. Paweł wie, że zbawcza męka Chrystusa nie ma żadnych braków i jest w pełni doskonała. Wie także to, że rożne cierpienia trwać będą do samego końca. Jezus cierpiał na krzyżu, ale nie chorował na takie choroby, jak różnorodne odmiany raka, gościec przewlekle postępujący (RZS), HIV czy gruźlica. A przecież jest wielu wspaniałych bohaterów wiary, którzy mimo strasznych cierpień nie wyrzekli się Chrystusa. Życie ich można by nazwać „ ofiarą całopalną”. W tym odcinku chciałbym naszkicować portret św. Tereski od Dzieciątka Jezus, zdumiewającej doktor Kościoła powszechnego, zmarłej w wieku 24 lat na gruźlicę. Pisała na krotko przed śmiercią: „Nie, nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć…nigdy…Nigdy”. Jej radość z wierzenia bez odczuwania radości ( św. Paweł!) pozostaje wyjątkowo pozytywna: „Ja nie umieram, wchodzę w Życie”.

W jej pismach trudno dopatrzyć się krytycznej refleksji nad wiarygodnością Objawienia. Jest tam wiele błędów, sprzeczności i różnych niepotrzebnych upiększeń dodawanych przez kolejnych redaktorów . Na szczęście dziś dysponujemy już tekstem oczyszczonym. Ukazuje on „ małą Tereskę” myślącą obrazowo, a taki język głębiej angażuje podświadomość odbiorcy niż język naukowy . Są w „Dziejach duszy” takie obrazki, które ukazują istotę jej psyche.

Obrazek „piłeczki Dzieciątka Jezus”.
„Od jakiegoś czasu ofiarowałam się Dzieciątku Jezus, jako Jego mała zabawka i prosiłam Go, aby się mną bawił nie jak drogocenną zabawką,…ale jak nic nie wartą piłeczką, którą mógłby rzucić na ziemię, kopnąć nogą, przekłuć, pozostawić w kącie lub też przytulić mocno do serca., jeśliby Mu to sprawiło przyjemność; jednym słowem, chciałam zabawić małego Jezusa, sprawić Mu radość, chciałam oddać się Jego dziecinnym kaprysom. I wysłuchał mojej prośby… ( Dzieje duszy, rozdz. VI).
Nie ma tu naiwnego sentymentalizmu młodziutkiej dziewczyny. Jest natomiast zdumiewająca dojrzałość i chęć poddania się kaprysom Bożego dziecka, a przez to zbliżenia się do Tego, który jest Bogiem.

Obrazek „ windy niebiańskiej”.
Ty wiesz, moja Matko, że zawsze pragnęłam być świętą, ale cóż! kiedy porównuję się ze świętymi, stwierdzam nieustannie, że między nami jest ta sama różnica, jak między niebotyczną górą, a zagubionym ziarenkiem piasku, deptanym stopami przechodniów…chcę jednak znaleźć sposób dostania się do Nieba, jakąś małą drogę, bardzo prostą i bardzo krótką, małą drogę zupełnie nową. Otóż i ja chciałabym znaleźć taką windę, która by mnie uniosła aż do Jezusa, bo jestem zbyt mała, by wstępować po stromych stopniach doskonałych.( Tamże, rozdz. X).
Jej prosta i krótka droga do nieba jakże jest odmienna od dróg innych mistyków i wielkich doktorów Kościoła powszechnego.

Obrazek „ małego pędzelka”.
Gdyby płótno, na którym artysta maluje, mogło myśleć i mówić, nie skarżyłoby się zapewne, że jest nieustannie dotykane pędzlem, nie zazdrościłoby również losu temu narzędziu, wiedząc, że bynajmniej nie pędzlowi, ale kierującemu nim artyście zawdzięcza to piękno, którym zostało przybrane… jestem tym małym pędzelkiem, który Jezus wybrał sobie, by tworzyć swój obraz w duszach… Artyście nie wystarczy tylko jeden pędzel – potrzebuje przynajmniej dwóch; pierwszy jest najpotrzebniejszy, nim robi ogólne zarysy, szybko pokrywa całe płótno; drugi, mniejszy, służy do wykańczania szczegółów… ja zaś jestem tym całkiem maleńkim, którego ( Jezus) następnie raczy używać do wykańczania szczegółów. (Tamże, rozdz.XI).
Mała Tereska miała różne tęsknoty. Pragnęła zostać kapłanem ( postulat ciągle nierealny choć bliższy urzeczywistnieniu), a także misjonarką. Bóg spełnia nadzieje i pragnienia człowieka, a jego tęsknoty ukazują się jako „mała” wiara. Ta mała, pogrążona w kontemplacji mniszka jest patronką misjonarzy i misjonarek. Ona doświadczała Boga miłości, który nam gotuje radość, który nie jest Bogiem z uniesionym palcem karzącej sprawiedliwości.

Św. Teresa z Lisieux jest prorokiem Boga Miłości Miłosiernej. To nie jest wizja Boga surowej sprawiedliwości, lecz Tego, który zesłał swojego Syna do biednych i słabych, którymi jesteśmy my sami. Czy odkrycie „Miłości Miłosiernej”, która jest centrum Ewangelii, nie czyni z niej proroka Boga przyszłości? A może jest to tylko Bóg zapoznany w niektórych kręgach Kościoła? Teresa bliska jest człowiekowi wszechczasów w jego skrywanej tęsknocie za tym, co Transcendentne. Jako mistyczka doświadczyła wiary podwójnie: wiary bardzo mądrej i promiennej ale i najbardziej ciemnej nocy wiary, szczególnie w ostatnich osiemnastu miesiącach swojego życia.
Wszystko to nadaje osobie Teresy pieczęć godności i piękna. Jej duchowość odkrywa wielkość w małości, prostotę w poszukiwaniu tego, co wzniosłe, wreszcie ciepło obecności Ukochanego, dla którego żyje się i umiera.

Jak wiele cichych i pokornych małych świętych skrywają dzisiejsze zakony? Może dzięki ich modlitwom Bóg podtrzymuje nasz świat w istnieniu? Kto to wie?

Teologia – myślenie egzystencjalnie zaangażowane

Wywiad z ks. dr hab. Robertem J. Woźniakiem

wozniak

Robert M. Rynkowski: Robercie, jesteś ostatnio najpopularniejszym teologiem w Polsce…

ks. Robert J. Woźniak: Dlaczego?

R.M.R.: Chyba nawet kardynał Stanisław Dziwisz nie ma tylu zdjęć z papieżem, ile ty masz. Czy o tym, że zostałeś tłumaczem papieża Franciszka, zdecydowała tylko twoja znajomość języków, pewnie głównie hiszpańskiego, czy też miało znaczenie również to, że jesteś teologiem, na dodatek dogmatykiem?

R.J.W.: Powiedziano mi, że papież chce mieć kogoś z doktoratem z teologii.

R.M.R.: Robercie, nie mogę o to nie zapytać: czy w czasie Światowych Dni Młodzieży była okazja do zamienienia z papieżem choć paru słów na temat teologii?

R.J.W.: Tak, oczywiście. I to już na samym początku. W drodze z lotniska papież opowiadał mi o swoich lekturach teologicznych. Od Ireneusza aż do Balthasara. Wyobraź sobie, że przeczytał on nawet słynne, długie i ciężkie, opracowanie dziejów duchowego dziedzictwa Joachima z Fiore spod ręki de Lubaca.

R.M.R: Oczywiście nie zapytam, czy papież jest teologiem, bo twierdzę, że każdy nim jest. Zapytam więc inaczej: jakim według ciebie papież jest teologiem?

R.J.W.: Papież Franciszek świetnie się orientuje w teologii i wydaje mi się, że jest jej pasjonatem. Dużo i często rozmawialiśmy chociażby o duchowym charakterze teologii.

 R.M.R: Czy papież zna polską teologię? Oczywiście to w gruncie rzeczy pytanie o to, czy polska teologia jest w świecie znana i w jakiś sposób oddziałuje na teologię światową.

R.J.W.: Chyba jej nie zna. Bariera języka jest jednak ogromna.

R.M.R.: Często szuka się jakiegoś światowego centrum teologicznego. Bez wątpienia w poprzednim wieku było ono w Europie, a nawet może w krajach niemieckojęzycznych. Czy dzisiaj można wskazać takie centrum, a jeśli tak, to gdzie ono według ciebie się znajduje? Czy to, że papież jest z Ameryki Południowej, oznacza, że właśnie tam jest to centrum?

R.J.W.: Nie wiem, czy dzisiaj można mówić w ogóle o centrum. Postmodernizm to risome, kłącze, labirynt bez centrum. Poza tym sama teologia jest w dużym impasie. W ostatnim czasie – mam na myśli okres po soborze – dużo się działo. Potrzeba wciąż czasu na przyswojenie sobie wielkich dzieł teologów tego formatu co Guardini, de Lubac, Rahner, Balthasar… Trochę jesteśmy w ich cieniu.

Pamiętajmy również, że obecnie mamy potężny kryzys samej filozofii, która zazwyczaj dostarczała pojęć teologii.

W Ameryce Południowej nie ma jakiejś wielkiej teologii. Nawet ponoć rodzimy jej produkt, teologia wyzwolenia, został przywieziony z Europy, szczególnie z Niemiec. W Ameryce Północnej natomiast mamy dużo szczątkowych studiów historycznych, co oczywiście dobrze rokuje na przyszłość. Po badaniach historycznych, w dużej mierze bardzo przełomowych, przyjdzie tam zapewne okres większych syntez.

Azja to zupełnie oddzielny problem. Mój ogląd anglojęzycznej i francuskojęzycznej literatury, jaka tam powstaje, pozwala mi diagnozować wiele problemów systemowych, jakie napotyka ta teologia. Jednym z największych jest zbyt duże, moim zdaniem, dążenie do emancypacji, nadmierny nacisk na inkulturację, z pominięciem konieczności dostosowania kultury do przesłania Ewangelii.

R.M.R: A jakimi głównymi tematami zajmuje się dzisiejsza teologia? Co jest dla niej najważniejsze? A może nie da się wskazać takich tematów?

R.J.W.: Nie mamy dzisiaj dobrego czasu do podejmowania wielkich zagadnień i prób wielkich spekulacji. Teologia staje się coraz bardziej jedną z nauk społecznych, teorią międzyludzkich relacji. Ona również doświadcza silnych prądów sekularyzacyjnych. W dość dużej liczbie ośrodków w Niemczech teologia stała się agendą postkantowskiej filozofii, za cenę znaczącej marginalizacji Objawienia i jego źródłowości. W tej perspektywie jednym z tematów silnie powracających jest odnowiona teodycea, której ambicją jest apologia Boga, usprawiedliwienie Go za okropności świata.

R.M.R.: To przejdźmy teraz do twojej teologii. Jesteś autorem dwóch ważnych książek teologicznych, „Przyszłość, teologia, społeczeństwo” oraz „Różnica i tajemnica. Objawienie jako teologiczne źródło ludzkiej sobości”; za tę pierwszą dostałeś nagrodę im. ks. prof. Józefa Tischnera. Jaka jest więc twoja teologia, jakie są jej najważniejsze tematy?

R.J.W.: Od lat poszukuję formuły, która dobrze wyraziłaby istotę chrześcijaństwa. Próbuję odkrywać jego relacyjną naturę i strukturę. Dlatego też interesuje mnie egzystencjalny wymiar prawd wiary. Za motto mojej teologii przyjmuję dwa stwierdzenia: „aby mieli życie” i „chwałą Boga jest człowiek żyjący, a życiem człowieka jest oglądanie Boga” (Ireneusz). -.

R.M.R.: Jeśli poproszę cię o sformułowania definicji teologii ad hoc, to jaka ona będzie? Jak według ciebie da się krótko określić tę dziedzinę… no właśnie, czy dziedzinę naukową?

R.J.W.: Teologia jest słowem (refleksją, nauką) o Objawieniu Trójjedynego Boga przyjętym w wierze. Jeśli przyjąć, że teologia jest zbiorem logicznych, usystematyzowanych twierdzeń, które można zrozumieć i komunikować sensownie, to jak najbardziej można ją uznać za naukę. Natomiast ja sam nie kruszę kopii, aby dowodzić naukowości teologii. Wszystko zależy od definicji nauki, jaką przyjmiemy. Jeśli uznamy anglosaski podział wiedzy, to teologia nie jest nauką w sensie science.

R.M.R.: Często odwołuję się do twojego stwierdzenia sprzed kilku lat: „Życie kościelne może bujnie kwitnąć jedynie tam, gdzie kwitnie i teologia. Kwitnąca teologia jest dowodem kwitnącego życia kościelnego. […] Nasze wspólnoty bazowe, parafie, niejednokrotnie wysychają z braku myśli i ducha” (http://teologia.jezuici.pl/o-spolecznym-zaangazowaniu-teologii/). Czy nadal uważasz, że teologia jest potrzebna na poziomie życia parafialnego? Czy nie mają racji ci, którzy twierdzą, że trzeba stawiać na konkretne działania albo charyzmaty?

R.J.W.: Tak, zdecydowanie tak uważam. Po pierwsze, doświadczenie uczy, że po chrześcijańsku te dwie formy (duszpasterstwo i teologia) się nie wykluczają, ale wręcz zakładają. Mamy dzisiaj, niestety coraz częściej, do czynienia z duszpasterstwem emotywistycznym. Zastanawiam się, komu i dlaczego tak bardzo zależy na „ogłupieniu” duszpasterstwa. Nie idzie o to, żeby z ambony robić uniwersytecką katedrę, ale o to, aby teologia uniwersytecka otwarła się na duszpasterstwo, stała się czymś więcej niż jedynie teorią, a z drugiej strony, aby duszpasterstwo otwarło się na teologię, na myślenie, na wiarę myślącą. To zadania szczególnie ważne dzisiaj, kiedy przyszło nam żyć w oparach wielkiego neoromantyzmu, postmodernistycznej apoteozy uczyć i płynnej wizji życia społecznego.

R.M.R.: Robercie, a jaka teologia twoim zdaniem mogłaby trafić pod strzechy? Jaka musiałaby ona być?

R.J.W.: Jak wspomniałem wcześniej, powinna to być teologia egzystencjalna, nastawiona na wyjaśnianie życia, na praktykę chrześcijańskiej caritas, która ostatecznie „wszystko wyjaśnia”.

R.M.R.: Dziękuję ci za rozmowę.

R.J.W.: Dziękuję.