Archiwum kategorii: Dyskusje „miesiąca”

Tajemnica Miłości

„Dziewicze Poczęcie Syna Bożego” i „Więzi rodzinne po śmierci” to tematy, które ze sobą korelują. Wzajemne ich powiązanie, jak się zdaje, spina ostateczna Tajemnica bytu, zasadnicza struktura rzeczywistości, którą jest Miłość. Zawsze od Ojca wychodzimy i wiecznie powracamy do Ojca w szczęśliwości miłowania. Całe nasze dążenie tu na ziemi do miłości, to zaledwie blade odbicie owej wiecznotrwałej miłości. Słowo Boga nieustannie zwiastuje nam błogostan istnienia, Ducha Miłości.

Bóg jest miłością, ogarniającą wszystko i ponad wszystkim. Jest w pyłku, pąku, listku, w żywej komórce z jej chromosomami i genami; Trójca Święta jest w sercu każdego stworzenia. Zwróceni ku sobie samym, nie dotknięci łaską Stwórcy, nie potrafimy jej dostrzec. Podstawową tego przyczyną, zarówno niewiedzy jak i miłości własnej jest grzech, poruszenie woli odrzucającej miłość, odmawiającej poddania się, którego miłość wymaga. Zdaniem Orygenesa, zanik żarliwości i miłości mógł być powodem pierwszej naszej winy ( PArch 11,8,3—4).

W Bycie jest nieskończone pragnienie oddania się w miłości. Ojciec z miłością daje siebie Synowi, będącego wyrazem Jego miłości, a ta powraca do Ojca w Duchu Świętym, jednoczącym Ojca i Syna. Każda istota ludzka ma w sercu pragnienie kochania i bycia kochanym. Jednak Słowo poucza, że w niebie nie ma żenienia się ani oddawania w małżeństwie, jako że w Chrystusie nie ma mężczyzny ani kobiety.

Narodziny Jezusa z Dziewicy to znak pojawienia się Nowego Człowieka, dalszego stadium w ewolucji ludzkości. Znamionuje ono wyjście poza płciowość i osiągnięcie ludzkiej doskonałości. Drugi Adam nie zrodził się spłodzony „ ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga” (J 1,13). Stało się tak, ponieważ znalazła się Kobieta, która umiała całkowicie oddać siebie w miłości ( „… niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1, 3). Tajemnica miłości działająca w całym stworzeniu, osiągnęła tu swe ostateczne spełnienie. Przez  M a r i ę  c z ł o w i e k  z o s t a j e  p o ś l u b i o n y  B o g u. Inaczej mówiąc, poza fizycznym i psychicznym bytem, musi odkryć swą istotę duchową, swą odwieczną podstawę w Bogu.

Symbol dziewiczych narodzin jest powszechny jako wyraz ludzkich pragnień. Ludzkie małżeństwo jest tylko cieniem i symbolem małżeństwa duchowego. Natomiast pragnienie miłości w nas w pełni może zaspokoić jedynie Bóg. Jezus nauczał (Nikodem) o konieczności narodzenia się z Ducha, aby wejść do Królestwa. W raju mężczyzna i kobieta byli w Adamie całością. Człowiek od tego czasu zawsze tęsknił za rajem, pragnął owej niepodzielnej jedności. Psychologia głębi odkryła, że powrót na łono to jedno z podstawowych ludzkich pragnień. Jezus był tym, który poddał się Miłości z zupełnym poświęceniem siebie i do Boga powrócił. „Potem ujrzałem: a oto Baranek stojący na górze Synaj, a za Nim stoi sto czterdzieści cztery tysiące, mające imię Jego i imię Jego Ojca na czołach swoich wypisane… To ci, którzy z kobietami się nie splamili: bo są dziewicami;”(Ap J 14,1). Kościół w swej wierności dla Chrystusa jest tu symbolizowany przez dziewicze narodzenie.

Jednak Duch Miłości zbierze wszystko w jedno. W tym Duchu wszyscy staną się jednym w Chrystusie. Każdy niepowtarzalny w sobie samym, w tym Słowie będzie jednym z Ojcem. Moja dusza, dusze wszystkich moich bliskich, musi obumrzeć dla tego świata, dla ciała, dla samej siebie, by przejść do życia boskiego. „Ja” musi obumrzeć w swej naturze stworzonej , aby żyć w miłosnym uścisku Trójcy Świętej. Przeznaczeniem człowieka jest żyć w Bogu, przez Boga i dla Boga, zachowując swą integralną niepowtarzalność. „Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a ja w Tobie, aby i oni stanowili w nas jedno”(J 17,21).

Czystość z nieba. O wniebowzięciu w dawnej literaturze religijnej

Czasem liturgia ta kojarzy się z «małą Wielkanocą», czasem – z «narodzinami dla nieba» (jak nazywano w pierwszych wiekach Kościoła męczeństwo za wiarę). Tak czy inaczej, w literaturze katolickiej XVI i XVII wieku przekonanie o Wniebowzięciu Maryi Panny w rozmaity sposób próbowano powiązać z laterańskim dogmatem o jej wieczystym dziewictwie. Właściwym kluczem hermeneutycznym do rozumienia wyniesienia stała się bowiem czystość, cnota, którą istoty niebieskie zachowują z natury, a Wieczysta Panna – z pełni łask (zob. Łk 1, 28). „A gdy już wzięła zadatek przyszłej chwały (…), z wielką ochotą serca swego i z radością duszy swej, z wesołą twarzą, bez zatrwożenia, bez zalęknienia (…) ducha swojego Bogu, który go stworzył, chciała co rychlej oddać, a duszę miłemu oblubieńcowi polecać” – pisał św. Ludwik z Granady w słynnym Wykładzie Różańca, dodając: „Wszakże sobie jej śmierć, a raczej szczęśliwe odpocznienie i błogosławione odejście rozmyślać będziesz”. A więc nie śmierć, ale odpoczynek; nie zatracenie, ale sen. Oczywiście wspomniany „zadatek przyszłej chwały” oznaczał dla dawnych pisarzy kościelnych nie tylko wyjęcie spod władzy grzechu pierworodnego, ale również wieczne panieństwo, stanowiące wszakże żywy znak eschatologicznego wyniesienia człowieka do godności równej aniołom.

To szczególne uwielbienie nieskazitelnego ciała Maryi, stworzenia wyższego od Cherubinów i Serafinów, na ogół wiązało się z alegoryczną interpretacją Psalmu 45, 10 („królowa w złocie z Ofiru stoi po twojej prawicy”) oraz Psalmu 132, 8 („Wyrusz, o Panie, na miejsce Twego odpocznienia, Ty i Twoja arka pełna chwały!”). Wiadomo przecież, iż złoto weszło do ikonografii chrześcijańskiej jako obraz nie tylko wiekuistego blasku Królestwa, ale także wartości samego dziewictwa. Z kolei mianem Arki Nowego Przymierza, czyli Chrystusa, nazwano samo łono Królowej. Widać tu niezwykły wprost podziw teologii katolickiej dla ludzkiego ciała, z jednej strony wspaniałego dzieła Bożego, z drugiej – mieszkania dla Jego świętego Ducha (zob. 1Kor 6, 19). Zarazem pojawia się pytanie: czy aby ciało tej, którą Syn Boży obrał sobie za pomieszkanie, nie mogło wprost kojarzyć się z niebem? Przecież w łonie Dziewicy „Mądrość zbudowała sobie dom” (Prz 9, 1)… Chrystus je uświęcił, wybrał, uczynił z niego pierwsze tabernakulum. Duch Święty przygotował je do najściślejszej komunii z Bogiem; wspólnoty, w której Logos z małego ziarenka „wyrasta wśród ludzi jak młode drzewo” (Iz 53, 2). Czy ciało to mogło więc doznać ostatecznego rozkładu w grobie, skoro przez wiele miesięcy nosiło i karmiło Słowo, umożliwiając Mu przyjęcie ludzkiej natury? W pewnym momencie Kościół odpowiedział na to jednoznacznie: nie, świątynia z siedmioma kolumnami (zob. Prz 9, 1) nie mogła upaść. Została więc zabrana z ciałem i z duszą do nieba.

Formułując teologię Wniebowzięcia Maryi Panny częstokroć wysuwano także szereg biblijnych argumentów o charakterze asumpcji egzegetycznej. Najbardziej klasycznym okazało się, rzecz jasna, uzasadnienie przywołujące historię Henocha, syna Jereda (zob. Rdz 5, 24; Hbr 11,5) i proroka Eliasza (zob. 2Krl 2, 11), dwóch świętych mężów porwanych do nieba:

I stało się, że w czasie ich marszu, gdy szli i rozmawiali, oto ognisty rydwan oraz ogniste konie rozdzieliły ich dwóch i Eliasz wstąpił do nieba w wichrze (2Krl 2, 11). Ponieważ Henoch żył bogobojnie, znikł, gdyż Bóg go zabrał (Rdz 5, 34). Dzięki wierze Henoch był przeniesiony z tego świata, aby nie umarł, a nie został znaleziony, ponieważ przeniósł go Bóg (Hbr 11, 5). Żaden ze zrodzonych na ziemi nie był równy Henochowi, dlatego on także został uniesiony przed Jego oblicze (Syr 49, 14).

Ważna okazała się również historia Datana i Abirana, dwóch zbuntowanych synów Koracha (zob. Lb, 16, 24-33), którzy na głos Mojżesza z duszą i z ciałem zostali strąceni w otchłań piekieł. Dlaczegóż zatem – wnioskowano – Maryja, to najwspanialsze spośród dzieł Bożych, doskonalsze nawet od Henocha i Eliasza, nie miałaby zostać przyjęta duchowo i cieleśnie przez Syna Bożego. Przecież w dniu zwiastowania sama przyjęła Go w pełni jako pierwsza, bez zawahania, tak duchowo, jak i cieleśnie…

Katolicka teologia mistyczna XVI i XVII wieku nieustannie powtarzała, że nie było dotąd i nigdy nie będzie świętej tak ściśle zjednoczonej z Oblubieńcem, jak ta, która oddała Bogu życie i – rzecz zadziwiająca! – matczyną miłość. Ponieważ zaś „Bóg jest ogniem trawiącym” (Hbr 12, 29), to Maryja stawała się żywym, osobowym wypełnieniem proroctwa o krzaku gorejącym, przez który objawił się Jahwe, a który mimo to nie spalał się. Ona była także ołtarzem całopaleń, na który ostatecznie zstąpił prawdziwy ogień, Duch Święty. Podobny sylogizm przyświecał autorom licznych apologii wieczystego dziewictwa panny z Nazaretu. Zainspirowani antropologią Ojców Kościoła – zwłaszcza św. Augustyna i św. Hieronima, również św. Efrema Syryjczyka i św. Jana z Damaszku – staropolscy pisarze duchowi przedstawiali ją jako koronę „nowego stworzenia” (Ga 6, 15). Królestwo Boże polega bowiem na całkowitym zjednoczeniu człowieka z Bogiem. Ona zaś, jednocząc się z Synem Bożym wyjątkowo i absolutnie, bo przez matczyny żywot, stała się jednocześnie Królową Niebios. Warto przy tym nadmienić, iż w Ewangelii Jana sama osoba Chrystusa jest synonimem „nieba” (poza kilkoma przypadkami, m.in. J 14, 2, „niebo” ma u Jana najczęściej wymiar osobowy, relacyjny, a nie przestrzenny).

Polskie kaznodziejstwo barokowe podjęło temat wniebowzięcia Maryi Panny z wielką wrażliwością duchową, a zarazem ze zmysłem systematycznego wywodu, przerzucającego pomost między eschatologią i antropologią. Toteż Szymon Starowolski (Świątnica Pańska, 1645) i Adam Opatowczyk (Poseł zbawienia, 1644), dwaj bodaj najwięksi teologowie dawnej Rzeczpospolitej, konstatowali:

1) jeżeli Maryja jawi się jako nowa Ewa, to tym bardziej powinna uosabiać absolutną czystość, a nawet w jakiś sposób antycypować uwielbienie natury ludzkiej, przeznaczonej do wiecznego dzielenia blasku z istotami niebiańskimi (zob. Mt 22, 30). Innymi słowy: Ewa została wyprowadzona z Raju, Maryja do niego wprowadzona;

2) Tradycja nazwała Matkę Bożą mianem «żywej bramy niebios». Niebo to z kolei Osoba i relacja, niebo to sam Chrystus, który wszedł między ludzi poprzez bramę cielesnego narodzenia. Skoro więc łono Dziewicy otworzyło drogę do rzeczywistości Boga z nami, to jest ono również drabiną Jakuba prowadzącą do nieba-Chrystusa;

3) skoro Bóg uświęcił ciało Maryi do tego stopnia, że wybrał je jako mieszkanie dla swojego Syna; skoro to łono dawało życie samemu Bogu w ludzkiej postaci, zapewniło Mu wzrost, nosiło je, karmiło i pozwoliło na przyjęcie także fizycznego człowieczeństwa, to ciało takie nie mogłoby po prostu wrócić do prochu ziemi;

4) powtarzając za Zapartowiczem-Miechowitą: „Aniołowie są dziewiczy z natury, a Matka Boża z łaski. U aniołów jest to koniecznością, u Błogosławionej Dziewicy dziełem woli. Aniołowie są dziewiczy dzięki naturze nieśmiertelnej, Błogosławiona Dziewica pozostała dziewicą mimo kruchej natury”. A zatem, dzieło takiego zrównania się z istotami niebiańskimi nie mogło pozostać bez konsekwencji dla śmierci, tego największego dzieła grzechu (zob. Mdr 1, 12-16). Taka czystość jest z nieba, a więc przeznaczona nie dla ziemi, ale właśnie dla nieba.

*

Co ważne, w powyższych rozważaniach można dostrzec pewien wpływ teologii św. Franciszka Salezego, wybitnego teologa francuskiego z przełomu XVI i XVII wieku i Doktora Kościoła. Nic w tym dziwnego. Myśl staropolska aż do sytości karmiła się przecież jego spuścizną, zarówno jeśli chodzi o spekulację filozoficzną, jak i o wzorce praktyki duchowej i mistyki. Otóż Doktor Genewski w swym monumentalnym Traktacie o Miłości Bożej przedstawił wizję stopniowego przeistaczania się miłości zmysłowej, ziemskiej, w nowe, wyższe, duchowe formy wyrazu, coraz bliższe swemu źródłu, którym jest wszechogarniająca i czysta Miłość Boga-Oblubieńca. Tym razem również Maryja – ta, która została wzięta do nieba – w towarzystwie swego oblubieńca, Józefa, posłużyła jako doskonałe exemplum. Ojczyzną wszelkiej czystości jest bowiem niebo, aeterna Hierusalem. Niebo to jest również miejscem ostatecznie dojrzałego zjednoczenia osób. „Jeśli miłość jest uczestnictwem w życiu Bożym, musi być ona dynamiczna, progresywna, wzrastająca w doskonałości – stwierdził kard. Tomáš Špidlík omawiając relację dziewictwa do małżeństwa. – Miłość duchowa jest tym, ku czemu zmierza każdy inny rodzaj miłości (…). Miłość cielesna jest z konieczności ograniczona, miłość duchowa zaś jest uniwersalna, rozciągająca się na wszystkich”. Rozwój ten dotyczy w równej mierze misterium małżeństwa, jak i daru ojcostwa i macierzyństwa. Dlatego też Maryja, która zrodziła Chrystusa, będąc na okręgach niebieskich, rodzi także nas, gdyż „żyjemy już nie my, ale żyje w nas Chrystus” (Ga 2, 20).


Więcej na ten temat w książce: Michał Gołębiowski, Małżeństwo Józefa i Maryi w literaturze i piśmiennictwie staropolskim doby potrydenckiej, Kraków 2015.

okładka


Ojcowie o dziewictwie Maryi

Wybrałam teksty najważniejsze, najwcześniejsze i według mnie najciekawsze. Wszystkich zacytować nie sposób, jest ich takie mnóstwo….

Ignacy Antiocheński, List do Efezjan XIX, 1, tł. A. Świderkówna (BOK 10, s. 118)
Nie pojął książę tego świata dziewictwa Maryi ani Jej macierzyństwa, podobnie jak i śmierci Pana, owych trzech głośnych tajemnic, które dokonały się w ciszy Boga.

Justyn Męczennik, Dialog z Żydem Tryfonem 100, tł. A Lisiecki (dostępny w internecie)
To, że stał się On Człowiekiem z dziewicy, dokonało się dlatego, by nieposłuszeństwo, które od węża wzięło swój początek, mogło zostać przezwyciężone w taki sam sposób, w jaki się zaczęło. Ewa bowiem, która była dziewicą i niepokalaną, przyjąwszy słowo węża wydała na świat nieposłuszeństwo i śmierć. A Dziewica Maryja doświadczyła ufności i radości, kiedy anioł Gabriel zwiastował Jej wielkie rzeczy.

Ireneusz z Lyonu, Zdemaskowanie i zbicie fałszywej wiedzy (Adversus Haereses) III, 21, 9-10, tł. M. Przyszychowska
Zjednoczył w sobie dawne stworzenie, ponieważ jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszedł grzech a przez grzech zapanowała śmierć, tak sprawiedliwość wprowadzona przez posłuszeństwo jednego człowieka jako owoc przynosi życie tym ludziom, którzy niegdyś umarli. I jak ów protoplasta Adam powstał z dziewiczej ziemi – Bóg bowiem nie zesłał jeszcze deszczu i człowiek nie uprawiał ziemi – i został stworzony ręką Boga to znaczy Słowem Boga – wszystko bowiem przez Nie się stało – i wziął Bóg muł z ziemi i ukształtował człowieka – tak Słowo, rekapitulując w sobie Adama, słusznie otrzymało narodzenie z Maryi, która była dziewicą. Gdyby więc pierwszy Adam miał za ojca człowieka i począł się z ludzkiego nasienia, słusznie mówiłoby się i o drugim Adamie, że narodził się z Józefa. Jeśli zaś tamten z ziemi został wzięty i ukształtowany Słowem Boga, trzeba było, by samo Słowo, rekapitulując w sobie samym Adama, miało narodzenie do niego podobne. Dlaczego więc Bóg ponownie nie wziął mułu, lecz ukształtował swoje stworzenie z Maryi? Aby nie powstało inne stworzenie i aby inne stworzenie nie zostało zbawione, lecz dzięki zachowanemu podobieństwu to samo stworzenie zostało zrekapitulowane.

Ireneusz z Lyonu, Zdemaskowanie i zbicie fałszywej wiedzy (Adversus Haereses) III, 22, 4, tł. W. Myszor (Bóg w Ciele i Krwi, s. 77-78)
Odpowiednio dotyczy to także Maryi dziewicy, która okazała się posłuszna: „Oto ja służebnica twoja, Panie, niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38). Ewa przeciwnie, okazała się nieposłuszna, nie posłuchała bowiem, gdy była jeszcze dziewicą. Tak jak tamta, mając za męża Adama, była w tym czasie dziewicą – „byli bowiem oboje nadzy” w raju „i nie wstydzili się”, bo właśnie krótko przedtem zostali stworzeni i nie mieli jeszcze pojęcia o rodzeniu dzieci, trzeba bowiem było, żeby najpierw rośli, a potem dopiero rozmnażali się (por. Rdz 1,28) – i gdy okazała się nieposłuszna, stając się przyczyną śmierci dla całego rodzaju ludzkiego, tak Maryja, mając wyznaczonego męża,będąc jednak dziewicą okazała się posłuszna i stała się przyczyną zbawienia dla siebie i całego rodzaju ludzkiego. I dlatego prawo nazywa tę, która została poślubiona, żoną poślubionego przez nią męża, chociaż jeszcze jest dziewicą (por. Pwt 22,23). Tym samym nakreśla odwrotny krąg, od Maryi do Ewy. Bo nie inaczej się rozplątuje węzeł, jak tylko poczynając od końca do początku węzła, tak że pierwsze węzły rozwiązuje się przez drugie i drugie uwalniają węzły pierwsze. I tak jest, że pierwszy węzeł zostaje rozwiązany przez drugi, zaś drugi węzeł znajduje miejsce dla swego rozwiązania w pierwszym. (…) Tak samo i węzeł nieposłuszeństwa Ewy znalazł swoje rozwiązanie przez posłuszeństwo Maryi. Co bowiem Ewa dziewica przez niewiarę związała, to Maryja dziewica przez wiarę rozwiązała.

Ireneusz z Lyonu, Zdemaskowanie i zbicie fałszywej wiedzy (Adversus Haereses) V, 19, 1, tł. M. Przyszychowska
Skoro Pan jawnie przyszedł do swojej własności i skoro był niesiony przez własne stworzenie, które on sam nosi, i sporo przez posłuszeństwo na drzewie dokonał pojednania dokonanego na drzewie nieposłuszeństwa, i uwiedzenie, którym została zwiedziona owa przeznaczona mężowi dziewica Ewa, zniszczył przez prawdę, ogłoszoną przez anioła oddanej mężowi dziewicy Maryi – jak bowiem ta pierwsza została zwiedziona słowem anioła, by uciec od Boga przez zbuntowanie się jego słowu, tak ta druga została pouczona słowem anioła, by nosiła Boga przez posłuszeństwo jego słowu. I jak pierwsza została zwiedziona, by być nieposłuszną Bogu, tak druga została przekonana do słuchania Boga, aby Maryja stała się orędowniczką Ewy; i jak rodzaj ludzki został związany ze śmiercią przez dziewicę, tak uwolniony został przez dziewicę, bo dziewicze nieposłuszeństwo zostało zrównoważone/wyrównane przez dziewicze posłuszeństwo. Skoro grzech pierwszego człowieka został naprawiony przez skarcenie pierworodnego, a przebiegłość węża została zwyciężona przez prostotę gołębicy, zatem zostały zerwane więzy, którymi przywiązani byliśmy do śmierci.

Ireneusz z Lyonu, Wykład nauki apostolskiej 33; tł. W. Myszor (ŹMT 7, s. 51-52)
A więc jak przez nieposłuszeństwo dziewicy człowiek upadł, a upadając umarł, tak, przez dziewicę, która była posłuszna Słowu Bożemu, człowiek na powrót ożył i przyjął życie. Pan bowiem przyszedł szukać zagubionej owcy. A zagubił się człowiek. I dlatego nie powstało jakieś nowe stworzenie, ale rodząc się z tej, której ród był od Adama, zachował podobieństwo ukształtowania. Trzeba było bowiem zjednoczyć i streścić Adama w Chrystusa, aby to, co śmiertelne wchłonięte zostało przez nieśmiertelność, a Ewa przez Maryję, aby dziewica stała się orędowniczką dziewicy i usunęła dziewicze nieposłuszeństwo przez posłuszeństwo dziewicy. To zaś przekroczenie, które zostało popełnione przy pomocy drzewa, zostało usunięte przez posłuszeństwo, przez które posłuszny Bogu Syn Człowieczy przybity został gwoźdźmi do drzewa odrzucając poznanie zła, a wprowadzając poznanie dobra. Złem jest nieposłuszeństwo Bogu, dobrem zaś posłuszeństwo Bogu.

Atanazy Wielki, Mowy przeciw arianom II, 70, tł. P. Szewczyk (ŹMT 67, s. 156)
I jak nie zostalibyśmy uwolnieni od grzechu i przekleństwa, gdyby ciało, które wdział Logos, nie było co do natury ludzkie – nie mielibyśmy bowiem nic wspólnego z ciałem różnym od naszego – tak samo człowiek nie zostałyby ubóstwiony, gdyby tym, który stał się ciałem, nie był prawdziwy i własny Logos Ojca, co do natury pochodzący z Niego. Dlatego dokonało się tego rodzaju zjednoczenie, aby mocą przymierza naturalnej boskości z naturalnym człowiekiem jego zbawienie i ubóstwienie było trwałe. A zatem ci, którzy negują, że Syn co do natury jest z Ojca i że jest własnym Synem Jego istoty, niech też zanegują, że przyjął prawdziwe ludzkie ciało z Maryi zawsze dziewicy.

Orygenes, Homilie o Ewangelii św. Łukasza VII, 4, tł. S. Kalinkowski (PSP 36, s. 49)
Aby ludzie prości nie ulegli oszustwu, musimy w tym miejscu odeprzeć zarzuty, jakie zazwyczaj wysuwają heretycy. Otóż pewien heretyk tak daleko posunął się w swej głupocie, iż twierdził, jakoby Jezus wyparł się Maryi, ponieważ ona, po urodzeniu Jezusa połączyła się z Józefem. Mówił tak, jakby rozumiał sens tego, co sam mówił. Jeśli przeto kiedykolwiek heretycy wysuną wobec was podobny zarzut, odpowiedzcie im tak: Nie ma wątpliwości co do tego, że Elżbieta napełniona Duchem Świętym powiedziała: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Jeśli zatem wysławiano Maryję, że jest błogosławiona przez Ducha Świętego, to jakże Zbawiciel się jej wyparł? Zresztą (heretycy) głosząc, że Maryja zawarła małżeństwo po urodzeniu Jezusa, nie potrafią tego udowodnić. Ci bowiem, których nazywano synami Józefa, nie urodzili się z Maryi, a i żaden tekst Pisma o tym nie wspomina!

Orygenes, Komentarz do Ewangelii według Mateusza X, 17, tł. S. Kalinkowski (ŹMT 10, s. 61-62)
Niektórzy idąc za przekazem Ewangelii zatytułowanej Według Piotra lub na podstawie księgi Jakuba utrzymują, że bracia Jezusa są synami Józefa z pierwszej żony, jaką miał przed Marią. Zwolennicy tego poglądu chcą zachować wiarę w dozgonne dziewictwo Marii, nie dopuszczając myśli, by ciało, które zostało wybrane, aby służyć słowu mówiącemu: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1, 35), poznało męża, gdy już Duch Święty zstąpił na nią i Moc z nieba, która ją osłoniła. Moim zdaniem rozumnie jest widzieć w Jezusie pierwociny dziewiczej czystości mężczyzn, a w Marii pierwociny dziewiczej czystości niewiast; nie byłoby wcale pobożnie te pierwociny czystości przypisać innej niż Ona niewieście.

Bazyli Wielki, Kazanie na Boże Narodzenie, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t.1, s. 78-79)
„Zbudziwszy się ze snu, Józef, wziął swą małżonkę do siebie” (Mt 1,24). Choć odnosił się do Maryi jako do małżonki z czułością, miłością i troskliwością, to przecież powstrzymał się od małżeńskiego pożycia. „Nie zbliżył się do Niej, aż powiła Syna swego pierworodnego” (Mt 1,25). To wyrażenie nasuwa podejrzenie, iż Maryja po czystym powiciu Pana za sprawą Ducha Świętego nie odmówiła zwyczajnego pożycia małżeńskiego. Choć nie obraża to pobożnej nauki (gdyż dziewictwo było potrzebne dla posługi zbawienia, a co nastąpiło potem, jest dla tajemnicy nieważne), my jako przyjaciele Chrystusa i w oparciu o przytoczone świadectwa nie możemy słuchać, że Bogarodzica przestała kiedyś być Panną. Co do słów: „Nie zbliżył się do Niej, aż powiła Syna swego”, odpowiadamy, że wyrażenie „aż” zdaje się wyrażać nieraz jakiś określony czas, w rzeczywistości jednak ma się rzecz inaczej. Za przykład mogą służyć słowa Pana: „Oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28 20). Wszak Pan pozostanie ze świętymi i po końcu świata. Obietnica teraźniejszości wskazuje raczej na stałe trwanie i nie wyklucza przyszłości. Podobnie jest i w naszym wypadku ze słówkiem „aż”. Mówiąc „pierworodnego” nie myśl o następnych; bo ten zwie się pierworodnym, który pierwszy otwiera Jono matki. Historia Zachariasza dowodzi też, iż Maryja na zawsze pozostała Panną. Opowiadają, i doszło to do nas drogą tradycji, że po narodzeniu Pana Zachariasz wyznaczył Maryi miejsce między dziewicami i za to oskarżony przez lud poniósł śmierć od Żydów między świątynią a ołtarzem, przez co potwierdził ów przedziwny i jasno przepowiedziany znak, iż Panna porodzi i panieństwa nie straci.

Jan Chryzostom, Kazanie na Wielkanoc, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t.1, s. 80)
Radujmy się wszyscy, cieszmy się i weselmy! Bo choć sam Pan zwyciężył i podniósł znak zwycięstwa, to jednak radość i wesele należą do wszystkich. Dla naszego bowiem zbawienia uczynił wszystko, i czym nas szatan pokonał, tym zwyciężył Chrystus. Tę samą wziął broń i tą samą go pobił. A jak – posłuchaj! Dziewica, drzewo i śmierć były znakami naszej klęski. Dziewicą była Ewa – nie miała bowiem jeszcze męża, gdy została uwiedziona; było drzewo; była śmierć jako kara za Adama. Widzisz, jak dziewica, drzewo i śmierć były dla nas znakami klęski? Patrz też, jak to samo stało się dla nas przyczyną zwycięstwa! Zamiast Ewy – Maryja, zamiast drzewa wiadomości dobrego i złego – drzewo krzyża, zamiast śmierci Adama – śmierć Pana.

Grzegorz z Nyssy, Życie Mojżesza II, 21, tł. S. Kalinkowski (ŹMT 50, s. 46)
Otrzymujemy tutaj również pouczenie o tajemnicy Dziewicy, z której dzięki niepokalanemu narodzeniu zajaśniało dla ludzkiego życia Boże światło, krzew zaś pozostał nietknięty, a kwiat dziewictwa nie zwiądł przy porodzie.

Grzegorz z Nyssy, Homilie do Pieśni nad Pieśniami XIII, tł. M. Przyszychowska (ŹMT 43, s. 201-202)
Dlatego mówi, że ten, który jest biały i rumiany, bo dzięki ciału i krwi miał udział w naszym życiu, jako jedyny jest wybrany z pozostałych tysięcy dzięki dziewiczej czystości: ciąża nie była skutkiem współżycia, poczęcie było nieskalane, a poród bezbolesny; komnatą była moc Najwyższego, która jak obłok okryła dziewicę, ślubną pochodnią był blask Ducha Świętego, łożem wolność od wszelkich doznań, a pożyciem nieśmiertelność. Ten więc, który rodzi się w takich okolicznościach, słusznie zostaje nazwany wybranym spośród tysięcy, co oznacza, że nie przyszedł na świat w wyniku poczęcia: On jeden zaistniał bez poczęcia i powstał bez współżycia. Nie można bowiem właściwie odnieść nazwy poczęcie do kobiety niesplamionej i dziewiczej, bo dziewictwo i poczęcie nie mogą mieć miejsca w tej samej osobie. Skoro jednak został nam dany Syn bez ojca, tak samo dziecko narodziło się bez poczęcia. Jak bowiem dziewica nie dowiedziała się, w jaki sposób w jej ciele powstało zawierające Boga ciało, tak samo nie pojęła porodu, bo jak zaświadcza proroctwo, porodziła bez bólu; jak mówi Izajasz: „Zanim nadeszły bóle porodowe, umknęła i urodziła chłopca” (Iz 66, 7). Dlatego ze swojej natury jest jednocześnie wybrany i obcy, bo u jego początków nie było przyjemności ani nie przyszedł na świat w bólu. Stało się tak słusznie i bynajmniej nie nieprawdopodobnie. Jak bowiem ta, która przez grzech wprowadziła śmierć do natury, została skazana na rodzenie w bólu i cierpieniu, tak trzeba było, by matka życia zaczęła ciążę od radości i w radości ukończyła poród. Ciesz się, pełna łaski – mówi do niej archanioł, swoim głosem niszcząc ból, przez grzech od początku związany z porodem. On zatem jako jedyny z tysięcy przyszedł na świat w wyniku nowego i szczególnego porodu; On, który ze względu na ciało i krew słusznie został nazwany białym i rumianym, a wybranym z tysięcy ze względu na szczególny, nieskalany i bezbolesny poród, wyróżniający go spośród innych.

Hilary z Poitiers, Komentarz do Ewangelii św. Mateusza I, 3-4, tł. E. Stanula (PSP 63, s. 44-45)
Wyjaśnienie sposobu narodzenia jest proste. Wszyscy bowiem prorocy zapowiadali, że poczęty z Ducha Świętego narodzi się z Maryi Dziewicy. Wielu jednak ludzi bezbożnych i dalekich od duchowej nauki bierze okazję do bluźnierczego mniemania o Maryi z tego, że powiedziano: „wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną” dalej: „Nie bój się wziąć do siebie małżonki twojej”; wreszcie: „Nie zbliżał się do Niej aż porodziła”. Zapominają, że była zaręczona oraz że powiedziano to do Józefa, który był gotów zerwać zaręczyny, ponieważ był sprawiedliwy i nie chciał w tej sprawie decydować na podstawie Prawa. Dlatego, aby nie pozostała najmniejsza wątpliwość odnośnie do poczęcia się z Ducha Świętego, najpierw sam Józef został powołany na świadka – następnie, ponieważ była zaręczona, przyjął ją za małżonkę. Po narodzeniu przebywa z Nią, to jest uznaje Ją za małżonkę, mieszka z Nią, ale nie współżyje. Kiedy bowiem Józefowi polecono przenieść się do Egiptu, tak mu powiedziano: „Weź Dziecię i Matkę Jego” oraz „Wróć z Dziecięciem i Matką Jego”; a także u Łukasza czytamy: „A był Józef i Matka Jezusa”. Ilekroć bowiem mowa jest o nich obojgu, Ona nazywana jest raczej Matką Chrystusa, ponieważ nią była, niż żoną Józefa, ponieważ nią nie była. Tego też powodu trzymał się anioł, gdy narzeczoną sprawiedliwego Józefa nazywał małżonką. Mówi bowiem: „Józefie, synu Dawida, nie bój się przyjąć Maryi, Małżonki twojej”. A zatem narzeczoną nazywa już małżonką, a po narodzeniu małżonkę nazywa tylko Matką Jezusa, aby w jaki sposób uznawano małżeństwo sprawiedliwego Józefa z Maryją, w taki też ukazało się w matce Jezusa czcigodne Jej dziewictwo. Ludzie przewrotni tym również umacniają autorytet swych błędnych przekonań, że powiedziano, iż Pan nasz miał wielu braci. Gdyby to byli synowie Maryi, a nie Józefa z pierwszego małżeństwa, nigdy by w czasie męki Maryja nie została oddana za matkę Janowi Apostołowi. Do obojga z nich bowiem Pan powiedział: „Niewiasto, oto syn twój, a do Jana: Oto matka twoja” (J 19, 26-27). Chyba że zaszczepił synowską miłość w sercu ucznia jako pociechę dla opuszczonej
[Matki].

Hieronim, Przeciw Helwidiuszowi o wieczystym dziewictwie błogosławionej Maryi 5-6, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t.2, s. 84)
Najpierw męczy się przeciwnik nadmiernym wysiłkiem, aby wykazać, iż „poznać” należy rozumieć o akcie małżeńskim, a nie o duchowej czynności poznania. Jak gdyby kto temu przeczył lub jak gdyby to rozumny przepadał za głupstwami, o które on walczy! Dalej chce nas pouczyć, że partykuła „aż do” oznacza określony czas, po którego upływie dzieje się to, co dotąd się nie działo, jak w tym wypadku. „I nie poznał Jej, aż porodziła Syna”. Z tego – mówi – wynika, iż Maryja została poznana po zrodzeniu, co przez zrodzenie Syna było tylko odłożone. Na dowód przytacza mnóstwo przykładów z Pisma świętego i na wzór gladiatorów macha mieczem w ciemności, aby tym zranić tylko siebie. Odpowiadam na krótko, iż czasownik „poznać” i partykuła „aż” występuje w Piśmie świętym w podwójnym znaczeniu. Helwidiusz twierdzi, że czasownik „poznał” należy rozumieć o akcie małżeńskim, ale przecież nikt nie wątpi, że oznacza to często także duchową czynność, na przykład: „Dziecię Jezus pozostało w Jerozolimie, a Jego Rodzice nie poznali Go” (Łk 2,43). Trzeba dalej zauważyć, że jak w jednym miejscu poszedł za zwyczajem Pisma świętego, tak gdzie indziej, gdy chodzi o „aż”, zwyczajowi Pisma świętego się sprzeciwia, co według jego własnej wypowiedzi oznacza określony punkt czasu, ale często i nieokreślony, jak na przykład tam, gdzie Bóg u proroka mówi do niektórych: „Aż do waszej starości ja będę ten sam i aż do siwizny ja was podtrzymam” (Iz 46,4). Czyż po ich starości Bóg przestał istnieć? Zbawiciel też mówi w Ewangelii do apostołów: „Jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”.

Hieronim, Przeciw Helwidiuszowi o wieczystym dziewictwie błogosławionej Maryi 11-12, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t.2, s. 88)
Helwidiusz przyjmuje on, że Maryja zrodziła jeszcze innych synów, gdyż napisano: „Wybrał się Józef do miasta Dawidowego, aby się zapisać z poślubioną Małżonką, Maryją, która była brzemienna; a gdy tam przebywali, nadszedł dla Niej czas rozwiązania. I zrodziła Syna swego pierworodnego” (Łk 2,4-6). Stara się udowodnić, iż „pierworodnym” można nazwać tylko takiego, który ma braci, podczas gdy ten, który jest dla rodziców jedynym synem, nazywa się „jednorodzonym”. Ja zaś tak to wyjaśniam: każdy jednorodzony syn jest też pierworodnym, choć nie każdy pierworodny jest jednorodzonym. Pierworodnym mianowicie jest nie tylko ten, po którym przychodzą inni, ale i ten, po którym nikt się nie urodził.

Hieronim, Przeciw Helwidiuszowi o wieczystym dziewictwie błogosławionej Maryi 16-17, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t.2, s. 93-94)
„Dlaczego więc – zapytasz – nazywają się braćmi Pana ci, którzy nimi nic byli?” Powinieneś już wiedzieć, że określenie „brat” ma w Bożym Piśmie cztery znaczenia. Wyraża ono naturalnego brata, przynależność do tego samego narodu, pokrewieństwo i uczucie. Naturalnymi braćmi byli: Jakub i Ezaw, dwunastu patriarchów, Andrzej i Piotr, Jakub i Jan. Przez narodową przynależność nazywają się między sobą braćmi Żydzi. (…) Braćmi nazywają się też krewni, pochodzący z tej samej rodziny, czyli ojczyzny, którą łacinnicy nazywają „ojczyznami”, gdy z korzenia wyrasta lekko rozgałęziona rodzina. (…) Również na uczuciu opierający się stosunek nosi nazwę braterstwa. To zaś może być duchowe i zwykłe. Dzięki duchowej miłości wszyscy chrześcijanie nazywają się braćmi.

Hieronim, Przeciw Helwidiuszowi o wieczystym dziewictwie błogosławionej Maryi 21, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t.2, s. 97-98)
Lecz jak nie przeczymy temu, co jest napisane, tak odrzucamy to, co napisane nie jest. Wierzymy, że Bóg narodził się z Dziewicy, bo o tym czytamy; ale że Maryja żyła po małżeńsku po zrodzeniu, nie wierzymy, bo o tym nie czytamy. I nie dlatego tak mówię, jakobym gardził małżeństwem, bo nawet dziewictwo jest owocem małżeństwa, ale że nam nie wolno lekkomyślnie wydawać sądu o świętych mężach. Bo gdyby chodziło o czystą możliwość, można by nawet twierdzić, że Józef miał więcej żon, skoro ich więcej miał Abraham i Jakub, i że z tych żon są bracia Pana, jak to wielu zmyśla nie z pobożności, lecz z zuchwałej lekkomyślności. Ty twierdzisz, że Maryja nie pozostała Dziewicą, a ja idę dalej i twierdzę, że i Józef żył w dziewictwie dzięki Maryi, by z dziewiczego małżeństwa dziewiczy Syn się narodził. Skoro bowiem na świętego męża nie może paść nawet podejrzenie pozamałżeńskiego pożycia, a nie ma napisane, że miał inną żonę, skoro wreszcie był dla Maryi raczej stróżem niż mężem, jasne jest, iż ten, który zasłużył na nazwę ojca Pana, pozostał z Maryją dziewicą.

Ambroży z Mediolanu, Na obłóczyny dziewicy VII, 47-48, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t. 2, s. 54)
Godne naprawdę było, aby Ten, co przebaczył łotrowi (Łk 23,43), uwolnił Matkę od wątpliwości wstydu. Rzekł bowiem do Niej: „Niewiasto, oto syn twój”. Rzekł też do ucznia: „Oto Matka twoja”. Sam jest uczeń, któremu zlecona została Matka. Czyż wziąłby on małżonkowi żonę, gdyby Maryja złączona małżeństwem świadoma była pożycia małżeńskiego? Zamknijcie usta, bezbożni, otwórzcie uszy, pobożni, i słuchajcie, co mówi Chrystus. Świadczy z krzyża Pan Jezus i na chwilę odwleka zbawienie, aby nie zostawić bez czci Matki. Zapisany zostaje Jan w testamencie Chrystusa. Odczytajmy Matce obronę wstydliwości, świadectwo niewinności, odczytajmy i uczniowi opiekę Matki, łaskę miłości. „I od tej chwili wziął Ją uczeń do siebie” (J 19,27). Nie dopuszczał Chrystus rozwodu, nie opuściła Maryja męża. Z kim Dziewica winna mieszkać? Tylko z tym, o którym wiedziała, że jest powiernikiem Syna, stróżem niewinności.

Ambroży z Mediolanu, Na obłóczyny dziewicy VIII, 52-57, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t. 2, s. 55-56)
Któż jest tą bramą, jak nie Maryja, dlatego zamkniętą, że jest Dziewicą? Bramą jest Maryja, przez którą wszedł na ten świat Chrystus, w dziewiczym zrodzeniu nie naruszając dziewictwa. Pozostał nietknięty mur wstydu i nienaruszone pozostały znaki niewinności. Wyszedł z Dziewicy, której wzniosłości świat nie mógł podtrzymać. „Ta brama ma być zamknięta. Nie powinno się jej otwierać”. Dobrą bramą była Maryja. Była ona zamknięta i nie otwierano jej. Przeszedł przez nią Chrystus, choć jej nie otworzył. I abyśmy uczyli, że każdy człowiek ma bramę, przez którą wchodzi Chrystus, powiedziano: „Bramy, podnieście swe szczyty i unieście się, prastare podwoje, aby mógł wkroczyć Król chwały” (Ps 24,7). Ileż bardziej bramą była Maryja, w której zasiadł Chrystus i z niej wyszedł? Jest bowiem i brama łona. Stąd święty Job mówi: „Niech gwiazdy poranka zasłoni […] by nie zamknięto mi drzwi życia” (Jb 3,9—10). 55. Jest i brama łona, lecz nie zawsze zamknięta; tylko jedna mogła pozostać zamknięta, przez którą wyszedł płód bez naruszenia dziewictwa. Dlatego mówi prorok: „Ta brama ma być zamknięta. Nie powinno się jej otwierać i nikt nie powinien przez nią wchodzić” (Ez 44,2), to znaczy nikt z ludzi, „albowiem Pan, Bóg Izraela, wszedł przez nią. Dlatego winna ona być zamknięta”, to jest przed i po przejściu Pana będzie zamknięta i nie będzie otwarta przez nikogo, i nie otworzyła się; ponieważ miała zawsze swe drzwi — Chrystusa, który powiedział: „Ja jestem bramą” (J10,7). Ta brama zwrócona była na wschód, ponieważ rozlała prawdziwe światło, zrodziła Wschód – Słońce sprawiedliwości. Niech więc nieroztropni słuchają: Zamknięta będzie ta brama, która przyjmuje tylko Boga Izraela. Czyż więc Ten, o którym powiedziano do Kościoła: „Umacnia bowiem zawory bram twoich” (Ps 147,13), nie mógł umocnić swej bramy? Umocnił zaiste i zachował nietkniętą. Do końca nie została otwarta.

Augustyn, Kazanie 186, 1, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t. 2, s. 116)
Cieszmy się, bracia! Niech się radują i weselą wszystkie narody! Dzień ten uświęciło nam nie słońce widzialne, lecz uświęcił nam niewidzialny Stworzyciel tego słońca. Sama Dziewica-Matka, stworzona przez Niewidzialnego, wydała Go na świat dla nas w postaci widzialnej z brzemiennego żywota i czystego łona. Dziewicą była przy poczęciu, Dziewicą przy porodzeniu, Dziewicą jako brzemienna, Dziewicą jako rodząca, zawsze Dziewicą. Czemuż się dziwisz? Bóg tak się urodził, skoro raczył stać się człowiekiem. Taką uczynił Maryję Ten, który sam z Niej powstał. Przedtem, nim stał się, był. A ponieważ był wszechmogący, mógł stać się, pozostając tym, czym był. Uczynił dla siebie Matkę, gdy był u Ojca, i gdy stał się z Matki, pozostał u Ojca. W jaki sposób mógłby przestać być Bogiem, gdy stał się człowiekiem Ten, który wyniósł tak swoją Rodzicielkę, aby nie przestała być Dziewicą, kiedy Go porodziła?

Augustyn, Kazanie 190, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t. 2, s. 116-117)
Któż pojmie nowość tak niespotykaną, jedyną w swym rodzaju, która będąc niewiarygodną stała się wiarygodną? Uwierzył świat cały w rzecz niewiarygodną, iż Dziewica poczęła, Dziewica zrodziła, a rodząc Dziewicą pozostała. Czego bowiem umysł ludzki nie ogarnie, wiara pojmie i tam, gdzie nie starcza ludzkiego rozumu, dopomaga wiara. Któż bowiem mógłby powiedzieć, iż Słowo Boże, przez które wszystko się stało, nie mogło być ciałem bez matki, jeśli mogło pierwszego człowieka uczynić bez ojca i bez matki? Zaiste, On sam stworzył jedną i drugą płeć, to jest męską i żeńską. Jedną i drugą płeć chciał w ten sposób uczcić przez narodzenie, bo przyszedł jedną i drugą wyzwolić. Zaprawdę, znacie upadek pierwszego człowieka. Wąż nie odważył się przemówić do męża, lecz dla jego zguby posłużył się jakby narzędziem niewiastą. Przez słabszą opanował płeć mocniejszą. Wkradłszy się do niej, odniósł zwycięstwo nad obydwoma Przeto, abyśmy nie lękali się śmierci naszej w kobiecie, jako przyczynie słusznego gniewu, i abyśmy nie byli pewni, że ona została skazana bez możliwości odrodzenia się, Pan przyszedł szukać tego, co zginęło (Łk 19,10), a ponieważ jedna i druga płeć zginęła, chciał zaszczycić obie. Zaiste, z powodu żadnej z obu płci nie powinniśmy czynić zarzutu niesprawiedliwości Stwórcy, narodzenie Chrystusa jedną i drugą płeć zaszczyciło nadzieją zbawienia. Dostojeństwo płci męskiej jest w ciele Chrystusa, dostojeństwo płci żeńskiej w Matce Chrystusa. Łaska Jezusa Chrystusa zwyciężyła podstęp szatana.

Augustyn, Kazanie 215, 3, tł. W. Kania (Teksty o Matce Bożej, t. 2, s. 119-120)
Nie zdołasz ani pojąć narodzenia Boga z Boga, ani go wypowiedzieć. Możesz tylko w to wierzyć zgodnie ze słowami Apostoła: „Kto przystępuje do Boga, winien wierzyć, że Bóg jest i że będzie On dawcą nagrody dla tych, którzy Go szukają”. Jeśli pragniesz poznać Jego narodzenie według ciała, któremu dla naszego zbawienia łaskawie się poddał, to posłuchaj i wierz, iż narodził się z Maryi Dziewicy dzięki działaniu Ducha Świętego. „Narodzenie Jego któż wypowie?” (Iz 53,8), bo kto należycie wypowie tę prawdę, że Bóg dla ludzi chciał się narodzić z Dziewicy, lecz Ona Go poczęła bez udziału mężczyzny, porodziła Go bez naruszenia swego dziewictwa, które zachowała w nienaruszoności po porodzeniu Syna. Bo Pan nasz Jezus Chrystus raczył wyjść z łona Dziewicy, On niepokalany wypełnił członki kobiety, zapłodnił Matkę bez naruszenia w Niej dziewictwa, tam sam siebie ukształtował i z Jej łona wyszedł zostawiając nietknięte łono Rodzicielki. W ten sposób Syn Boży swą Matkę uczcił zaszczytnym macierzyństwem i świętym dziewictwem. Kto zdoła pomyśleć i kto zdoła wyrazić tę tajemnicę? Zatem, „narodzenie Jego kto wypowie?” Bo czyja myśl i czyja mowa jest zdatna, by wyrazić, że „na początku było Słowo” (J 1,1) nie mające żadnego początku w swym narodzeniu? A kto zdolny jest wypowiedzieć, że „Słowo ciałem się stało” (J 1,14) wybierając sobie za Matkę Dziewicę, uczyniło Ją Matką z zachowaniem Jej dziewictwa? Żadna kobieta nie poczęła Słowa jako Syna Bożego, a On jako Syn Człowieczy nie miał ludzkiego ojca. Zbawiciel przybywając obdarzył Matkę płodnością kobiecą, a rodząc się nie pozbawił Jej nienaruszoności. Co to jest? Kto może to wypowiedzieć i kto przemilczeć? Rzecz godna podziwu, że nie jesteśmy w stanie zamilczeć tego, co niewyrażalne, nasz głos przepowiada to, czego myśl nie pojmuje. Nie potrafimy wyrazić tak wielkiego daru Bożego, bo jesteśmy do tego za mali, mimo to musimy Go sławić, aby milczenie nasze nie było oznaką niewdzięczności. Dzięki Bogu, że możemy szczerze wierzyć w to, czego godnie nie potrafimy wyrazić.

Mity i fakty

W Jezusie spotykają się mit i historia. Sam mit ujawnia sens i znaczenie życia, ale dotyka jedynie naszej wyobraźni. Sama historia zaś, jako zwykłe następstwo faktów, nie ukazuje nam ich ostatecznego znaczenia. Ostateczne znaczenie wydarzeń ujawniają mit i historia odczytane razem. 

Pamięci  ks. prof. Tadeusza Dajczera.

Człowiek, w przeciwieństwie do zwierząt, potrafi odbierać symbole i myśleć symbolami (M. Eliade). Zdolność ta należy do naszej duchowości. Symbol mówi o człowieku i mówi do człowieka, konkretnie do mnie, więc nie jestem tabula rasa. To, co mówi symbol, jest funkcją tego, co już we mnie jest. Na przykład symbole rozdartego drzewa czy ciemnej doliny – w nich człowiek odnajduje siebie.

Mit jest symbolem drugiego rzędu. Ponieważ mit jest wieloznaczny, można różnie go odbierać, tak jak na przykład muzykę czy poezję. Może przypominać specjalny typ teatru, gdzie na przykład scenerię stanowią rajskie drzewa, a  aktorami są  Adam, Ewa i wąż. Ten starohebrajski dramat, w którym wszyscy są  aktorami, przemawia do wszystkich i do każdego z osobna. Mit jest symbolem, ale nie ma tam porównania, jak w przypowieści. Działa raczej na płaszczyźnie metafory, w której analogia jest ukryta. Wiara jest odpowiedzią człowieka na objawienie Boga w historii, mit jest odpowiedzią człowieka na objawienie się Boga w naturze. Wszelka religia wywodzi się z jakiegoś mistycznego doznania, wykraczającego poza myśl i stara się je wyrazić. Mit jest językiem religii pierwotnej, poetyckim wyrazem doznania  pewnej tajemnicy.  Człowiek, dociekając na przykład tajemnicy  życia i umierania, nie dysponując jeszcze wysublimowanymi pojęciami teorii poznania czy filozofii bytu, mógł ją wyrazić  za pomocą poetyckiej metafory zawartej w Psalmie 23.

Demeter, Matka Ziemia schodząca do podziemnego świata w  poszukiwaniu Persefony,  bóg życia  umierający i powstający znowu – wszystko to są symbole tej tajemnicy. Religia Izraela również wynurzyła się z mitycznego tła. Elohim (pierwotnie liczba mnoga, nie pojedyncza) to wyraźnie mityczne istoty, „bogowie” i nawet sam YHWH  zachowuje coś ze swej pierwotnej ambiwalencji.  Z biegiem czasu  uległy odmitologizowaniu, oczyściła je myśl filozoficzna, stały się symbolami najczystszej Tajemnicy. Radykalną zmianę przynosi Nowy Testament. Mit boga, który umiera i powstaje znowu, mit zejścia do świata podziemnego – tu objawia się jako realna historia. Ma ona miejsce „pod Ponckim Piłatem” w konkretnym czasie i  przestrzeni, a jednak zachowuje całą „tajemniczość” dawnych, ahistorycznych mitów. Człowiek Jezus jest równie rzeczywisty jak Sokrates, Lao-Tse  i Konfucjusz, a jednak Jego Tajemnica czyni Go tożsamym z Bogiem. Nie ma w Nim już moralnej ambiwalencji,  cechujących mitologicznych bogów (Kryszna, Śiwa…).  Jezus jest moralnie człowiekiem doskonałym, ujawniającym Boga  jako doskonałość miłości.

W Jezusie spotykają się mit i historia. Sam mit ujawnia sens i znaczenie życia, ale dotyka jedynie naszej wyobraźni. Sama historia zaś, jako zwykłe następstwo faktów, nie ukazuje nam ich ostatecznego znaczenia. Jest zapisem wydarzeń, które ujawniają swe znaczenie tylko przez sens, jaki w nich znajduje historyk. Ostateczne ich znaczenie dopiero ujawniają mit i historia odczytane razem. Na przykład narodziny Mesjasza z Dziewicy są wydarzeniem historycznym, których zapis pochodzi ze źródeł im współczesnych. A przecież wydarzenia te są symbolem odwiecznej Tajemnicy objawionej w przestrzeni, czasie. Różnie go można odczytywać. Na przykład jest objawieniem nowych narodzin, przez które człowiek staje się Bogiem. Nie ma potrzeby narodzin Mesjasza z Dziewicy odmitologizować, jak zresztą innych mitów Nowego Testamentu. To właśnie mit ujawnia uniwersalne znaczenie wydarzeń. Same fakty odnotowane w Biblii miałyby znaczenie bardzo ograniczone. Raj i Upadek,  Wyjście do Ziemi Obiecanej,  Jeruzalem, Miasto Boga, nowe niebiosa i nowa ziemia – oto wielkie mity, które przekształcają historię Izraela w symbol przeznaczenia wszystkich ludzi.

Takie fakty z życia Jezusa jak narodziny z Dziewicy przemieniają życie pewnego lokalnego proroka i reformatora w symbol boskiej Tajemnicy, objawienia Bożego planu zbawienia człowieka. Gdyby to był tylko mit, byłby niczym innym jak inne mity o dziewiczych narodzinach, spotykane w różnych tradycjach religijnych. Byłoby to odbicie boskiej Tajemnicy w ludzkiej psyche i miałoby głębokie znaczenie,  lecz byłoby jedynie poezją. Nie byłoby historycznym wydarzeniem, które zmieniło świat. Ale gdyby to było tylko wydarzenie, byłby to niezwykły przypadek kliniczny, przypadek partenogenezy, zjawisko będące sensacją, lecz o krótkotrwałym zainteresowaniu.  Dopiero połączenie mitu i historii, wydarzenia i jego sensu, czynią je objawieniem Wcielenia i Odkupienia.

Biblia ukazuje wyjątkowy charakter Izraela. Jedynie ten naród w miarę jak rozwijał swój zmysł historyczny, widział mitologię jako wcieloną w historię. Ziemia Obiecana to kraina Kanaan, ale także symbol „niebiańskiego kraju”, za którym się tęskni i którego się w sercu oczekuje. Mesjasz miał być królem wybranego narodu, ale też miał się pojawić w chmurach niebieskich i władać wszystkimi narodami. Panna miała oczekiwać dziecka, ale miała to być Dziewica zaślubiona Bogu. Z  pewnością autorzy Nowego Testamentu wierzyli, że narodzenie z Dziewicy istotnie nastąpiło. Ewangelie podlegają sprawdzianowi świadków historii i przez to są zupełnie inne niż apokryfy czy opowieści o życiu Buddy, gdzie fakty tak obrosły legendą, że nie można już tego życia zrekonstruować.  Ewangelie powstały w różnych środowiskach, autorzy pisali z pełną prostoty szczerością i nie dbali o ich harmonizację. Byli w pełni świadomi ich „mitycznego” charakteru, pisali bowiem jak teologowie. Można by powiedzieć, że pisali teologię historii, a gdyby historia okazała się nieprawdziwa, to i teologia byłaby bez znaczenia.

Autorzy Ewangelii nie mieli  uprzedzenia do mitu, jakie znamionuje współczesnych ludzi, szczególnie na Zachodzie. Samo w sobie nastawienie historyka, aby  przecedzić ze sfery „faktu” wszystko, co jest mitem, ma swoją wartość.  Ale faktem nie jest jedynie to,  co można zaobserwować, zmierzyć, zważyć i sprawdzić. Byłoby to ogromnym zubożeniem ludzkiego doświadczenia. Jak mówi  tekst wedyjskiej Upaniszady: „Poza zmysłem jest umysł, ponad umysłem jest intelekt, ponad intelektem jest Wielka Jaźń (świadomość kosmiczna), ponad Wielką Jaźnią jest Nieprzejawione (świat idei), ponad Nieprzejawionym jest Osoba (Purusza), wszechprzenikająca i niepostrzegana, poza Osobą nie ma niczego” (Katha Upaniszad 3, 10-11).

Mit o narodzinach Jezusa z Dziewicy otwiera umysł na te wyższe stany świadomości. To znak pojawienia się Nowego Człowieka, kolejnego etapu w Bożym planie zbawienia i  i następnego skoku w ewolucji człowieka.

Dziewicze poczęcie Syna Bożego

I. Narodzenie Syna Bożego z Dziewicy

Obowiązek przyjęcia prawd wiary?

Ktoś zapytał mnie kiedyś, czy musi się wierzyć w to, że Syn Boży urodził się z Dziewicy. Warto się zastanowić, czy w ogóle do prawd wiary wolno stosować słowo „musi się”? Problem ten dotyczy zresztą również zachowania przykazań.

Jest w takim podejściu do prawd wiary i zachowania przykazań coś obraźliwego dla Pana Boga. Przecież traktujemy Go w ten sposób, jakby był jakimś potężnym despotą, którego stać na przeprowadzenie swojej woli i który potrafi mocno ukarać tych, co nie chcą Go słuchać.

Bo przypatrzmy się takim na przykład zdaniom: „Musisz wierzyć w Trójcę Świętą, jeśli chcesz być zbawiony”, albo „Musisz uszanować cudzą żonę, bo inaczej czeka cię potępienie wieczne”. Owszem, są to zdania prawdziwe, a przecież bezduszne i zimne. Przeziera z nich przeświadczenie, że do spraw duchowych najskuteczniej można przekonać człowieka groźbą. Jakby nieważne było to, że prawda i dobro mają wartość same w sobie, a im większa prawda, tym większa jej wartość i moc bogacenia. Zdania te jakby sugerują, że o prawdzie i dobru decyduje arbitralna decyzja Pana Boga. I aż się tu prosi o zarzut, że Pan Bóg – mając w swym ręku decyzję o wiecznym losie człowieka – ograbia nas z wolności. A przecież Bóg jest Miłością, jakżeż więc tak można o Nim myśleć i mówić?

Owszem, miłość zna słowo „musisz”, ale jest ono pełne życia i ciepła, bo wcale nie ogranicza naszej wolności, a wręcz przeciwnie. Oczywiście, że musisz uszanować cudzą żonę, bo nie tylko twoje małżeństwo, lecz również małżeństwo twojego bliźniego otoczone jest świętością i duchową godnością, których nie wolno ci podeptać. Bo nakazuje ci to Bóg, który cię kocha i chce twojego dobra. Bo jeśli nie posłuchasz tego przykazania, skrzywdzisz ją, jej męża i dzieci, a na siebie sprowadzisz wewnętrzne rozbicie, które może się zakończyć twoją wieczną niezdolnością do szczęścia.

Oczywiście, że musisz wierzyć w Trójcę Świętą, bo tak wierzy nasza Matka Kościół – najlepsza, natchniona przez Ducha Świętego czytelniczka Ewangelii. Bo bez tej prawdy zupełnie się wypacza nowina o Chrystusie Odkupicielu i o naszym Bożym synostwie. Słowem, bez tej prawdy zagubilibyśmy samą istotę chrześcijaństwa.

Ojcem Jezusa jest sam Ojciec Przedwieczny

„Czy musi się wierzyć w to, że Syn Boży urodził się z Dziewicy?” Spróbujmy przede wszystkim zobaczyć, jak wiele Bożej treści zawiera w sobie ten dogmat wiary. Że zaś nie jest to prawda dla chrześcijaństwa drugorzędna, niech świadczy fakt, że umieszczono ją w wyznaniu wiary, a więc wśród najbardziej istotnych prawd wiary.

Cóż więc wyraża ta prawda, że Zbawiciel ludzi przyszedł na świat z dziewiczej Matki, bez udziału mężczyzny? Najlepiej przeczytać o tym wprost z Ewangelii. Otwórzmy pierwszy rozdział Ewangelii św. Łukasza, opis zwiastowania. We fragmencie tym bardzo uwypuklono fakt, że Pan Jezus nie miał ludzkiego ojca. I wyjaśniono duchowe znaczenie tego faktu: Dziecko Maryi „będzie Synem Najwyższego… to, co się narodzi, Święte, będzie Synem Bożym”.

Zatem sprawa jest jasna: Pan Jezus nie miał ludzkiego ojca, bo Jego ojcem jest Ojciec Przedwieczny. Narodził się z Dziewicy, bo nie był zwykłym człowiekiem. Jego istnienie nie zaczęło się – tak jak istnienie każdego z nas – w chwili poczęcia. On jest przedwiecznym Synem Bożym, który dla naszego zbawienia stał się człowiekiem.

Opis zwiastowania pokazuje inny jeszcze sens dziewiczego poczęcia naszego Zbawiciela. Zauważmy, że Ewangelista zestawia okoliczności przyjścia na ten świat Pana Jezusa z takimiż okolicznościami, dotyczącymi Jana Chrzciciela. Otóż Jan Chrzciciel urodził się z niepłodnych i starych rodziców, którzy utracili już nadzieję, że mogą mieć dziecko. W podobnych okolicznościach urodziło się wielu wielkich mężów Bożych Starego Testamentu. Izaak urodził się z niepłodnej Sary; Jakub, protoplasta Izraela – z niepłodnej Rebeki; sprawiedliwy Józef – z niepłodnej Racheli; z niepłodnych matek urodzili się Samson, pogromca Filistynów, i wielki sędzia Samuel.

W Starym Testamencie fakty te wyrażały sens duchowy. Mianowicie Pan Bóg przypominał w ten sposób swojemu ludowi, że wielcy przewodnicy narodu, wielcy obrońcy czy wielcy prorocy są Jego szczególnym darem dla narodu. Oni narodzili się z ludzi, ale w pierwszym rzędzie są darem Bożym.

Otóż spodobało się Bogu, aby w podobnych okolicznościach przyszedł na świat Jan Chrzciciel. Bo ten człowiek był naprawdę wielkim darem dla ludu Bożego, większym nawet niż tamci mężowie ze Starego Testamentu: „Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy nad Jana Chrzciciela” (Mt 11,11).

I okazuje się, że narodzenie Jana jest zaledwie tłem dla wyjaśnienia wspaniałości narodzin Pana Jezusa. Narodzenie z rodziców niepłodnych przekracza nadzieje natury, ale dokonuje się w sposób zgodny z naturą. Tymczasem Syn Boży narodził się z Dziewicy! Bóg raczył posłużyć się tym znakiem, aby pouczyć nas, że Jego Syn jest najszczególniejszym Jego Darem dla ludzi. „Z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” – jak wyjaśnia inny fragment Ewangelii, w którym też szczególnie podkreślono dziewiczość poczęcia Pana Jezusa (Mt 1,20).

Dziewicze macierzyństwo Kościoła

Jeśli jest to tak ważna prawda wiary, to oczywiście musi mieć swoje bezpośrednie odniesienia do naszego życia. Otóż po pierwsze – i to jest najgłębsza, choć tak przekraczająca naszą wyobraźnię, konsekwencja tej prawdy – każdy z nas jest wezwany do tego, żeby narodzić się podobnie jak Chrystus. Każdy z nas jest powołany do synostwa Bożego, a z Boga można się urodzić tylko w sposób dziewiczy. „Wszystkim, którzy przyjęli Słowo, udzielił mocy, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” (J 1,12n); „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (J 3,3).

Po raz pierwszy narodziliśmy się z naszych rodziców, w wymiarze naturalnym Bóg jest naszym Stwórcą. Poprzez naszych rodziców Bóg powołał nas do istnienia i nieustannie nas w istnieniu podtrzymuje. Ale On chce być dla nas więcej niż Stwórcą, chce być naszym Ojcem: chce, abyśmy byli podobni do Jego Syna Jednorodzonego, chce nas uczynić uczestnikami swojej Boskiej natury. Powtórne nasze narodziny to narodziny z Boga.

Do tych narodzin też potrzebna jest matka i, podobnie jak przy narodzeniu Chrystusa, jest to matka dziewicza. Matką, która nas rodzi dla Boga, jest Kościół: „Mężowie, miłujcie żony, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie, (…) aby samemu stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś takiego, lecz aby był święty i nieskalany” (Ef 5,25–27); „Górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest matką naszą” (Ga 4,26).

Dziewicze macierzyństwo Kościoła jest rodzeniem z Boga i dla Boga. Toteż nic dziwnego, że Kościół od samego początku bardzo troszczył się o to, żeby nie zabrakło zewnętrznego znaku jego dziewiczej płodności. Znakiem tym są chrześcijanie – mężczyźni i kobiety – którzy „stali się bezżenni dla Królestwa Niebieskiego” (Mt 19,12). „Tym, którzy nie wstąpili w związki małżeńskie, oraz tym, którzy owdowieli dobrze będzie, jeśli pozostaną jak i ja” – pisze Apostoł Paweł (1 Kor 7,8). Zaś Apostoł Jan: „Ci, co z kobietami siebie nie splamili, bo są dziewicami – ci Barankowi towarzyszą, dokądkolwiek idzie: ci spośród ludzi wykupieni jako pierwociny dla Boga i dla Baranka” (Ap 14,4).

Prawdziwe dziewictwo jest zawsze płodne

Dziewictwo niektórych członków Kościoła jest znakiem, że cały Kościół chce być bez reszty oddany Bogu. Toteż prawdziwe dziewictwo jest zawsze płodne. Tyle że jest to płodność wyższa, ponadnaturalna, duchowa, płodność z Boga. Dziewictwo bezpłodne to żadne dziewictwo, to zwyczajne starokawalerstwo (staropanieństwo). Dziewictwo bezpłodne nie ma w sobie żadnego podobieństwa do dziewictwa Matki Bożej.

W jakimś sensie wszyscy chrześcijanie są wezwani do dziewictwa. W tym mianowicie sensie, że wszyscy powinni całe swoje serce oddać Bogu. Zwłaszcza małżonków Kościół poucza, że powinni przestrzegać czystości, właściwej ich stanowi. Przez małżonków bowiem nowi ludzie przychodzą na świat. A przecież człowiek jest istotą godną tego, żeby okoliczności jego przyjścia na świat były naprawdę ludzkie.

Również w wychowaniu dziecka ludzkie ojcostwo i macierzyństwo powinno być spełniane w atmosferze czystości. Chodzi nie tylko o czystość w sensie ludzkiego, zgodnie z prawem Bożym, przeżywania swojej płciowości, ale również o tę czystość, która polega na tym, że w ogóle staramy się nie mieszać dobra ze złem.

Słowem, niezależnie od tego, czy chrześcijanin żyje w małżeństwie czy w stanie bezżennym, powołany jest do naśladowania dziewiczego macierzyństwa Bożej Matki. Małżonkowie winni starać się o to, żeby ich małżeńska wspólnota i rodzicielstwo miały w sobie coś czystego. Nie związani zaś małżeństwem niech się starają, aby ich czystość była duchowo płodna.

Jak zatem widzimy, dogmat wiary o dziewiczym poczęciu Pana Jezusa nie jest jakąś tylko prawdą teoretyczną, on bardzo głęboko dotyczy naszego chrześcijańskiego życia.

II. Bracia Pana Jezusa

Już Apostoł Paweł zwrócił uwagę na to, że gdyby nasza wiara była niezgodna z faktami, nie tylko nie byłoby sensu w niej trwać, ale wyznawanie takiej wiary obrażałoby Boga. Paweł mówił to w odniesieniu do zmartwychwstania Chrystusa Pana (1 Kor 15,14n), jednak nie ma najmniejszej wątpliwości, że tak samo obrażalibyśmy ciężko Pana Boga, gdybyśmy wysławiali Go za dziewictwo Matki Najświętszej, a to nie byłoby prawdą.

Zatem sprawdźmy tę naszą wiarę w świetle tekstów ewangelicznych. Zacznijmy od spostrzeżenia, że w zasadzie nie ma sporu między chrześcijanami o to, że Syn Boży narodził się z Maryi Dziewicy. Prawdę tę bowiem stwierdzają jednoznacznie – w dwóch różnych opowieściach – Ewangeliści Mateusz (1,18-25) i Łukasz (1,26-38). Prawda o dziewiczym macierzyństwie Maryi stanowi – dla niemal wszystkich chrześcijan, również dla protestantów – ważne potwierdzenie naszej wiary w boskość Pana Jezusa: Swoje człowieczeństwo przyjął On z dziewiczej Matki, bo nie godziło się, żeby miał ludzkiego ojca Ten, który jest Synem Jednorodzonym Ojca Przedwiecznego!

Argumenty przeciwników dziewictwa Matki Najświętszej

Niestety, wielu protestantów przeczy temu, że Matka Najświętsza pozostała dziewicą również po urodzeniu Pana Jezusa. Ten spór między katolikami i większością protestantów w gruncie rzeczy dotyczy tego, czy Boże macierzyństwo stanowiło dla Maryi cały sens jej życia. Zdaniem wielu protestantów, było ono tylko jedną z funkcji – co prawda, najważniejszą – jakie przyszło Maryi w swym życiu wypełnić. Konsekwencją tych poglądów jest zazwyczaj duża powściągliwość wobec kultu maryjnego.

To pomniejszenie znaczenia Matki Najświętszej w dziele zbawienia materializują protestanci w tezie, że po dziewiczym urodzeniu Pana Jezusa miała ona jeszcze następne dzieci. Na rzecz tej tezy podają trzy następujące argumenty. Po pierwsze, Ewangelie mówią wyraźnie o czterech braciach Jezusa i o jakichś Jego siostrach (Mk 6,3; Mt 13,55). Po wtóre, informację o tym, że jej małżeństwo z Józefem było dziewicze, Ewangelista Mateusz ogranicza do czasu urodzenia Jezusa (1,25). Po trzecie, w Ewangelii Łukasza Jezus nazwany jest pierworodnym Synem Maryi (2,7) – skoro zaś Jezus był jej dzieckiem pierworodnym, argumentują przeciwnicy jej dziewictwa, to znaczy, że miała ona później jakieś dzieci następne.

Otóż z przykrością trzeba powiedzieć, że jest to argumentacja nierzetelna. Żaden z tych trzech argumentów nie wytrzymuje krytyki i teza, na której rzecz mają rzekomo przemawiać, okazuje się czysto ideologiczna. Uważne bowiem wczytanie się w Ewangelie wyklucza – ze stuprocentową pewnością – samą nawet możliwość posiadania przez Pana Jezusa rodzonych braci.

Kim byli bracia i siostry Pana Jezusa?

Bo przypatrzmy się najpierw owemu zdaniu o braciach i siostrach Jezusa.  „Czy nie jest to cieśla – pytają zdumieni Jego mądrością mieszkańcy Nazaretu – syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” (Mk 6,3). Otóż matkę dwóch pierwszych znamy z imienia: była to „siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa” (J 19,25), nazwana gdzie indziej „Marią, matką Jakuba i Józefa” (Mt 27,56), a także „Marią, matką Józefa” (Mk 15,47) lub „Marią, matką Jakuba” (Mk 16,1).

Zauważmy, że owa Maria, siostra Matki Pana Jezusa, też nie była jej siostrą rodzoną – przecież nie mogły dwie rodzone siostry nosić tego samego imienia. Dlatego zaś nazwana została jej siostrą, bo język aramejski, podobnie zresztą jak hebrajski, nie ma odrębnych wyrazów na określenie kuzyna czy kuzynki.

Zatem sprawa jest jasna: Gdyby wśród tych czterech wyliczonych z imienia braci Pana Jezusa byli jacyś Jego bracia rodzeni, to z pewnością mieszkańcy Nazaretu wymieniliby ich na pierwszym miejscu. Tymczasem na pierwszym miejscu znaleźli się Jakub i Józef, Jego dość dalecy kuzyni. Szczegół ten chyba nie wymaga komentarza.

Zresztą co najmniej dwa epizody ewangeliczne wykluczają możliwość, żeby Maryja mogła mieć więcej dzieci. Kiedy Jezus ma dwanaście lat, Maryja wybiera się wraz z Nim i Józefem na pielgrzymkę do Jerozolimy, zaś Ewangelista zaznacza, że odbywała tę pielgrzymkę razem ze swoim mężem rok rocznie (Łk 2,41). Byłoby to niemożliwe, gdyby była obarczona gromadką małych dzieci. Przecież właśnie ze względu na obowiązki macierzyńskie Prawo Mojżeszowe nie wymagało od kobiet pielgrzymowania do Jerozolimy.

Druga informacja ewangeliczna, która wyklucza posiadanie innych dzieci przez Maryję, to wzmianka, że Jezus umierając powierzył swoją Matkę umiłowanemu uczniowi i że ten rzeczywiście „wziął Ją do siebie” (J 19,27). Czy dałoby się to pomyśleć, gdyby wspomniani w Ewangelii bracia i siostry Jezusa byli dziećmi Maryi?

Przeciwnicy dozgonnego dziewictwa Matki Najświętszej zwracają jeszcze uwagę na zapis z Ewangelii Mateusza, że Józef „nie zbliżał się do niej, aż porodziła Syna, któremu nadał imię Jezus” (1,25). Czyż ze słów tych nie wynika – argumentują – że potem prowadzili oni normalne życie małżeńskie? Czyżby ze słów – odpowiada na ten zarzut święty Hieronim (+ 419) – że „Mikal, córka Saula, była bezdzietna aż do czasu swej śmierci” (2 Sm 6,23) wynikało, że po swojej śmierci zaczęła rodzić dzieci? Albo czy ze słów Pana Jezusa, że będzie z nami „aż do skończenia świata” (Mt 28,20) wynika, że potem już z nami nie będzie? I wyjaśnia święty Hieronim, że grecki wyraz heos („aż”, „dopóki”) nie zawiera żadnego przekazu na temat tego, co było potem.

Ale przecież Pan Jezus jest w Ewangelii nazwany pierworodnym Synem Maryi (Łk 1,7)! Oczywiście. Zauważmy jednak, że tak nazywa Jezusa tylko ten Ewangelista, który mówi o przyniesieniu Go do świątyni (Łk 2,22n). Jak wiadomo, w Prawie Mojżeszowym obowiązek ten dotyczył tylko dziecka pierworodnego (Wj 13,12 i 15). Dziecko pierworodne przynoszono do świątyni w czterdziestym dniu po urodzeniu, a więc w momencie, kiedy jeszcze nikt nawet nie myślał o tym, czy będzie ono miało młodsze rodzeństwo. Interesującym świadectwem tego nieco innego niż w naszym języku rozumienia wyrazu „pierworodny” jest znaleziony na Elefantynie nagrobek kobiety żydowskiej z I wieku po Chr. z napisem, że umarła przy porodzie swojego syna pierworodnego. Z całą pewnością nie miała już ona więcej dzieci.

Wszystkie powyższe fakty każą stanowczo wykluczyć możliwość posiadania przez Pana Jezusa rodzonych braci czy sióstr. Jednak spróbujmy sobie jeszcze raz uprzytomnić, dlaczego dla wiary nie jest to szczegół mało ważny. Pytanie, czy Boże macierzyństwo zaangażowało Maryję całoosobowo, czy też było jedynie jakąś wypełnioną przez nią funkcją, dotyczy problemu dla wiary zupełnie kluczowego. Od tego przecież zależy to, czy jej macierzyństwo rozciąga się również na nas, którzy uwierzyliśmy w jej Syna i staramy się być Jego uczniami. Pytanie to prowadzi ponadto do wielkiego pytania o to, czy my, którzy dostąpiliśmy Bożej łaski, jesteśmy wezwani i zobowiązani do współpracy z tą łaską.

III. Maryja zawsze Dziewica

Jest coś bardzo intrygującego w tym, że Kościół przywiązuje taką wagę do prawdy o dziewictwie Matki Najświętszej. Po raz pierwszy uświadomiłem to sobie, kiedy zorientowałem się, jak mocno drwili sobie z tej prawdy starożytni przeciwnicy chrześcijaństwa. Gdyby dziewictwo Maryi było dla orędzia ewangelicznego tylko jakimś drugorzędnym szczegółem, prawda ta roztopiłaby się w czyśćcowym ogniu kpin i szyderstw, jakie na jej temat wypowiadano. Tymczasem chrześcijanie, odpierając te zarzuty, tym więcej uświadamiali sobie, że wiara w dziewiczość Maryi jest sprawdzianem autentyczności naszej wiary w Chrystusa.

Szyderstwa starożytnych z dziewiczych narodzin Pana Jezusa

Zarzuty szły w dwóch kierunkach. Jedni, dopatrując się podobieństwa do pogańskich opowieści o dziewiczych narodzinach takiej czy innej postaci mitycznej, szydzili sobie: Czym Maryja, przecież zwyczajna i uboga dziewczyna, mogła zachwycić Boga, że chciał mieć z nią dziecko?[1] Kiedyś znów święty Justyn (+166) usłyszał „dobrą radę” pod adresem chrześcijan: Przecież opowieść o dziewiczym urodzeniu Jezusa przypomina mit o dziewicy Danae, która miała dziecko z Zeusem, zatem mądrze zrobicie, jeśli uznacie, że wasz Jezus miał rodziców jak każdy inny człowiek i „przestańcie zmyślać cudowne opowieści, bo się narażacie na zarzut, że błaznujecie tak jak Grecy”[2].

Drugi zarzut sprowadzał się do oszczerczego „wyjaśnienia”, że chrześcijanie dlatego wierzą w dziewicze narodzenie Jezusa, bo próbują w ten sposób zatuszować cudzołóstwo, jakiego miała się dopuścić Maryja, a którego owocem byłby Jezus. „Mąż jej, cieśla – z największą przykrością powtarzam ten zarzut, sformułowany w ewidentnie złej woli – wypędził ją, gdy jej dowiódł cudzołóstwa, a ona, wygnana przez męża i zhańbiona tułała się po świecie, aż potajemnie urodziła Jezusa”[3].

W odpowiedzi na pierwszy zarzut chrześcijanie zwracali uwagę na radykalne niepodobieństwo pogańskich mitów o dziewiczych narodzinach w stosunku do prawdy ewangelicznej o przyjściu na ten świat naszego Zbawiciela. W przekazie ewangelicznym nie ma nawet śladu bluźnierczych pomysłów o seksualnym pożądaniu kobiety przez jakiegoś boga ani o seksualnym złączeniu boga z dziewicą. Dziewicze narodziny Zbawiciela wyrażają natomiast prawdę, której nawet przeczucia nie znajdziemy w mitach pogańskich: że Jezus, prawdziwy człowiek, nie jest zwyczajnym człowiekiem, ale jest Synem samego Boga, a Jego przyjście do nas jest dziełem miłosiernego pochylenia się Boga nad nami, aby nas ratować na życie wieczne.

Z kolei drugi zarzut był szyty tak grubymi nićmi, że wystarczyło zwrócić uwagę na to, że wszystkie bez wyjątku ewangeliczne wzmianki o małżonkach Maryi i Józefie wskazują na idealną wręcz między nimi harmonię (por. Mt 1,18-25; 2,13-15. 19-23; Łk 2,4-7. 16. 33. 39-51). Ponadto, autorzy tego oszczerstwa albo nie wiedzieli, albo z nienawiści o tym zapomnieli, że przed Sanhedryn nigdy nie dopuszczano osób nieprawego łoża (por. Pwt 23,3), zaś Jezus został osądzony również przez ten religijny trybunał, nie tylko przez Piłata.

Maryja pozostała Dziewicą również po urodzeniu Jezusa

Kościół naucza nie tylko tego, że małżeństwo Maryi z Józefem było do końca dziewicze, ale ponadto że rodząc Jezusa, nie utraciła Ona zewnętrznych znamion dziewictwa. Ludzie pytają niekiedy zażenowani taką szczegółowością nauki Kościoła, czy naprawdę musimy w to wierzyć. Zresztą jak to możliwe, skoro urodziła Go jak każda kobieta? I dlaczego Kościół przywiązuje wagę do tego szczegółu?

Otóż faktycznie, tak właśnie Kościół wierzy. Potwierdzamy w ten sposób naszą absolutną pewność, że przez Maryję stała się rzecz jedyna w dziejach, której do końca nie pojmą nawet aniołowie: oto Syn Boży, Bóg prawdziwy, stał się człowiekiem! I to nie jest żaden symboliczny przekaz ani szyfr transcendentalny. Po prostu naprawdę Bóg prawdziwy przyjął ludzką naturę, naprawdę stał się jednym z nas! A stało się to w Maryi i przez Maryję!

Przynajmniej od czasu do czasu warto odnowić w sobie zdumienie, że wejście Syna Bożego do naszej ludzkiej rodziny to coś poniekąd niemożliwego, a przecież stało się to naprawdę! Poetycki wyraz temu zdumieniu dał kiedyś święty Efrem Syryjczyk (+373): „Ogień był w łonie Panny, a nie spłonęła od jego płomienia. Obejmowała rozpalony Ogień, nosiła go bez szwanku. Płomień stał się ciałem i dał się Jej pieścić w rękach”[4].

Już prawie dwieście lat przed Efremem dawał wyraz temu zdumieniu święty Ireneusz (+202), zwracając uwagę na to, że nie ludzie, ale sam Bóg tak chciał, żeby macierzyństwo Maryi było dziewicze: „Ponieważ miało przyjść do ludzi zbawienie, jakiego się nie spodziewali, dlatego za sprawą Boga stało się to przez narodzenie z Dziewicy, jakiego się nie spodziewano. Bóg znak dał w ten sposób i nie człowiek to sprawił”[5].

Żyjący więcej niż tysiąc lat po Ireneuszu święty Tomasz z Akwinu (+1274) – jakby podsumowując naukę setek i tysięcy nauczycieli Kościoła, którzy żyli przed nim, napisze: Chrystus Pan chciał w taki sposób się narodzić, aby „ujawnić zarówno prawdę swego ciała, jak swoją boskość. Aby prawdę swego ciała ujawnić, rodzi się z Kobiety. Lecz aby ujawnić swoją boskość, rodzi się z Dziewicy”[6].

Czy są jakieś teksty biblijne, które by sugerowały, że Maryja, rodząc Jezusa, pozostała dziewicą? Ojcowie Kościoła odwoływali się tu do słów: „Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna” (Mt 1,23). Zgodnie z porządkiem natury, jeżeli poczęła, to znaczy, że nie jest już dziewicą; tym bardziej nie jest dziewicą ta, która urodziła. Tylko w macierzyństwie Maryi miał miejsce ten cud, że jako Dziewica poczęła i jako Dziewica urodziła.

Jeszcze co najmniej trzy inne teksty biblijne dawały Ojcom okazję do kontemplowania tej prawdy, że rodząc się z Maryi, Syn Boży nie naruszył w niej nawet cielesnych znamion dziewictwa. Bardzo tylko proszę o powstrzymanie się od reakcji typu „to mnie nie przekonuje”. Wypowiedzi Ojców, jakie teraz przytoczę, są przecież owocem kontemplowania przez nich tej niepojętej prawdy, że Syn Boży raczył stać się jednym z nas.

Pierwszym z tych tekstów jest proroctwo Izajasza:

Zanim odczuła skurcze porodu, powiła dziecię,
zanim nadeszły jej bóle, urodziła chłopca.
Kto słyszał coś podobnego? (Iz 66,7).

Jak wiadomo, duchowe znaczenie tego typu wypowiedzi jest zazwyczaj wielopiętrowe. Fakt faktem, że już święty Ireneusz widzi w tym proroctwie zapowiedź niezwykłych narodzin Emmanuela[7]. Nawet sposobem swojego narodzenia zapowiedział On początek świata nowego, świata wolnego od grzechu i jego następstw (por. Rdz 3,16).

Drugim tekstem (a raczej całym biblijnym tematem), który dawał Ojcom okazję do kontemplowania dziewiczego macierzyństwa Maryi, było postrzeganie w Chrystusie nowego Adama, założyciela nowej ludzkości (m.in. Rz 5,12-21; 1 Kor 15,21n. 45-49). Otóż już narodziny tego nowego Adama – powie święty Grzegorz z Nyssy (+394) – powinny się istotnie różnić od narodzin zwyczajnych grzeszników: „Ponieważ ta, która przez grzech wprowadziła do natury śmierć, została skazana na rodzenie w smutku i boleściach, ze wszech miar słuszną było rzeczą, żeby Matka Życia w radości poczęła i w radości wydała na świat”[8].

Urodziła Tego, który miał zmartwychwstać!

Natomiast zupełnie niezwykłą medytację zostawił nam święty Hieronim (+419), który proroctwo z Ez 44,1-3 o skierowanej na Wschód bramie Świątyni, zamkniętej, bo przeznaczonej dla jednego tylko Pana, odnosi zarówno do Maryi, jak do Grobu, z którego On zmartwychwstał, nie naruszając jego pieczęci:

„Słowa: Oto Dziewica pocznie i porodzi, wskazują na to, co się stało. Natomiast słowa: Urodzenie Jego któż wypowie? (Iz 53,8 LXX), podkreślają, że nie pojmiemy sposobu Jego urodzenia. Święta Maryja, Matka i Dziewica – Dziewica przed urodzeniem i Dziewica po urodzeniu. Zdumiewam się, jak to możliwe, że Dziewiczy urodził się z Dziewicy, a po urodzeniu Dziewiczego Matka pozostała Dziewicą. Chcecie wiedzieć, jak to możliwe? Zamknięta była brama (Ez 44,2), a wszedł przez nią Jezus. Nie ma wątpliwości, dlaczego była zamknięta. Ten, który przeszedł przez zamkniętą bramę, nie był zjawą, nie był duchem, prawdziwie był ciałem. Sam powiedział: Dotknijcie i przekonajcie się, bo duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam (Łk 24,39). Miał ciało, miał kości, a brama była zamknięta. Jak przez drzwi zamknięte przeszły kości i ciało? Jak wszedł Ten, którego nie widzimy, ani że wchodzi ani skąd wszedł? Nie wiesz, jak się to stało, zatem przypisz to mocy Bożej. Mocy Bożej to przypisz, że urodził się z Dziewicy, która również po porodzie pozostała Dziewicą”[9].

Myślę, że w świetle tej medytacji nawet nietaktem wobec Matki Najświętszej byłoby przekonywanie kogokolwiek, że wytrwała ona w dziewictwie aż do końca życia. „W dramacie zbawienia nie jest tak – napisał kiedyś kard. Ratzinger – że Maryja miałaby jakąś rolę do odegrania, aby potem zejść ze sceny, jak ktoś, kogo występ się skończył”. Dokładnie tak widział rolę Maryi zwalczający jej kult cesarz Konstantyn V (740-775), znany niszczyciel świętych obrazów. Porównywał on wulgarnie Matkę Bożą do mieszka, który jest cenny tylko wtedy, kiedy jest w nim złoto. Jej znaczenie – zdaniem tego bluźniercy – skończyło się z chwilą urodzenia Syna i podobnie jak mieszek, w którym nie ma złota, stała się ona bezwartościowa. Jasno widać, że niczego ten człowiek nie rozumiał na temat miłości Boga do człowieka.

Zatem to nie przypadek, że prawdę o wiecznym dziewictwie Maryi Kościół musiał przypominać zwłaszcza w okresach zagrożenia prawdy o Chrystusie – w czasach zmagań z nestorianizmem, monofizytyzmem, monoteletyzmem oraz ikonoklazmem. Święty papież Leon Wielki takie oto zdanie umieścił w swoim liście chrystologicznym do patriarchy Konstantynopola Flawiana, jaki napisał w roku 449 w obliczu zagrożenia monofizyckiego: „Poczęty zaś został [Pan nasz Jezus Chrystus] z Ducha Świętego w łonie Dziewicy-Matki, która tak Go wydała na świat bez naruszenia swego dziewictwa, jak Go w nienaruszonym dziewictwie niegdyś poczęła”. A warto wiedzieć, że Sobór Chalcedoński uznał ten list za swój własny dokument[10].

Odrzucając boskość Jezusa, nie da się wierzyć w dziewictwo Jego Matki

W historii upominania się Stolicy Apostolskiej o prawdę maryjną nie zabrakło nawet polskiego akcentu. Mianowicie papież Paweł IV w bulli dogmatycznej z 7 sierpnia 1555 przestrzega wiernych przed nauką szerzącego się w Polsce i Czechach socynianizmu: „[W trosce o wiernych upominamy] tych, którzy twierdzą, że nasz Zbawiciel nie został poczęty według ciała za sprawą Ducha Świętego w łonie świętej i zawsze Dziewicy Maryi, lecz jak inni ludzie i z nasienia Józefa, albo że Najświętsza Maryja Panna nie jest prawdziwą matką Boga i nie pozostała w nienaruszonym dziewictwie przed narodzeniem, przy narodzeniu i po narodzeniu”.

Trudno zaś się dziwić, że socynianie odrzucali kult Maryi, skoro zwątpili w boskość Chrystusa Pana. Przy okazji warto przypomnieć, że gorąca dyskusja o Skład Apostolski, jaka miała miejsce w protestanckiej teologii niemieckiej w roku 1892, a która dotyczyła pytania, czy można być chrześcijaninem, nie wierząc w dziewictwo Matki Najświętszej, ogromnie wzmocniła tzw. teologię liberalną, która już wkrótce zaczęła szerzyć w tamtym środowisku zwątpienie w samego Chrystusa.

Zmierzajmy do końca. Niekiedy prawda dziewictwa Maryi budzi następującą trudność: Przecież współżycie małżeńskie zostało pomyślane przez samego Stwórcę jako znak i sposób okazywania wzajemnej miłości, i dotyczy to każdego zwyczajnego małżeństwa.

W odpowiedzi na ten argument zauważmy: Związek Maryi i Józefa nie był zwyczajnym małżeństwem. Tym Dwojgu sam Ojciec Przedwieczny powierzył swojego Syna. Nie podrzucił, tylko powierzył, tzn. i Maryja i Józef świadomie podjęli posługę rodzicielską wobec Syna Bożego, kiedy raczył stać się dla nas wszystkich Synem Człowieczym. Nie da się nawet wyobrazić, że tak niepojęte powołanie było tylko jednym z wielu ich obowiązków małżeńskich. Posługa rodzicielska wobec Jezusa stała się niewątpliwie całym sensem małżeństwa Maryi i Józefa. Znakiem tego była dozgonna dziewiczość ich związku.

Święty Tomasz z Akwinu podaje cztery wielkie argumenty, dlaczego powinniśmy odrzucić wszelkie pomysły, jakoby po urodzeniu Syna Maryja podjęła współżycie małżeńskie:

  1. „Uwłaczałoby to Chrystusowi, gdyby On, Jednorodzony Syn Ojca, nie był jedynym Synem Maryi jako najdoskonalszy jej Owoc”.
  2. „Błąd ten wyrządza krzywdę Duchowi Świętemu, którego przybytkiem było to dziewicze łono, w którym ukształtowało się ciało Chrystusa; nie godziło się, żeby później zostało ono znieważone przez współżycie z mężem”.
  3. „Uwłaczałoby to godności i świętości Matki Bożej. Okazałaby się ona największą niewdzięcznicą, gdyby nie zadowoliła się takim Synem i gdyby zdecydowała się utracić przez współżycie małżeńskie to dziewictwo, które zostało w niej cudownie zachowane”
  4. „Byłoby to przypisywaniem Józefowi wielkiej zuchwałości, gdyby usiłował sprofanować tę, o której od anioła wiedział, że z Ducha Świętego poczęła Boga”[11].

[1] Tak szydził, w swojej opublikowanej w roku 177 książce, niejaki Celsus z Aleksandrii, por. Orygenes, Przeciw Celsusowi, 1,39.

[2] Święty Justyn, Dialog z Żydem Tryfonem, 1,67,2.

[3] Por. Orygenes, Przeciw Celsusowi, 1,28.

[4] Ojcowie Kościoła greccy i syryjscy, Teksty o Matce Bożej, tłum. Wojciech Kania, „Beatam me dicent” t.1, Niepokalanów 1981 s. 44.

[5] Święty Ireneusz, Zdemaskowanie i zbicie fałszywej wiedzy, 3,21,6. Obszerne rozdziały 21 i 22 trzeciej księgi tego dzieła poświęcone są w całości tematowi dziewiczego macierzyństwa Maryi.

[6] Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, 3 q. 28 a. 2 ad 2.

[7] Święty Ireneusz, Wykład nauki apostolskiej, 54.

[8] Święty Grzegorz z Nyssy, Homilia 13 do Pieśni nad pieśniami.

[9] Święty Hieronim, Homilia na Jana Ewangelistę, 1,1-14.

[10] Lista oficjalnych przypomnień Kościoła, że wierzymy w wieczne dziewictwo Matki Bożej jest długa: list papieża Hormizdasa z 26 marca 521 do cesarza Justyna, Kanon 3 Soboru Konstantynopolskiego II (553), list papieża Pelagiusza I z 3 lutego 557 do króla Childeberta, Kanon 3 Synodu Laterańskiego z roku 649 odbytego pod przewodnictwem świętego papieża Marcina I, symbol wiary Synodu Toletańskiego XVI z roku 693, itd.

[11] Święty Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, 3 q. 28 a. 3.

Otchłań odpocznienia

A jednak istnieje takie rozumienie pobożnego odpoczynku, chrześcijańskiego szabatu, które wiedzie przez uczucie błogiego pokoju aż poza granice Kościoła. Badaczowi dawnej literatury religijnej nie sposób bowiem przecenić roli, jaką w drugiej połowie XVII wieku pełnił kwietyzm, ruch – by tak rzec – „radykalnego odpoczynku”, posuniętego tak dalece, że uczniowie Miguela de Moliny czy Françoisa Fénelona poczęli wzdragać się na myśl o jakimkolwiek pobożnym ćwiczeniu, o jakiejkolwiek walce. Nie pragnąć niczego, również wiecznego zbawienia ani nagrody w niebie, zdawać się całkowicie na postanowienia Opatrzności, biernie oddawać się w Jego ręce, o niczym nie myśleć, o nic się nie troszczyć, nie zabiegać nawet o sprawy duszy, aby przypadkiem nie przeszkodzić działaniu Ducha – oto podstawowe założenia kwietyzmu. Madame Guyon utrzymywała nawet, że w swym mistycznym odpoczynku musi zdobyć się na najbardziej heroiczny spośród aktów zawierzenia: zgodzić się na ogień piekielny, jeżeli taki będzie zamysł Boga. Niejeden roztropny czytelnik przypomni sobie w tym miejscu postanowienia Soboru Trydenckiego, wedle którego większość doczesnych spraw, w tym tkwiący w nas oścień grzechu i słabości „pozostaje ze względu na ćwiczenie duchowe, aby stale z nim walcząc otrzymać koronę zwycięstwa. Kto przepisowo będzie walczył, otrzyma nagrodę” (por. 2Tm 2, 5). Więcej nawet – zdaniem Ojców soborowych grzeszy ten, kto brzydzi się zdrowym postanowieniem czynienia dobrze ze względu na niebiańską nagrodę, którą jest oglądanie Boga.

O kwietystycznej „modlitwie odpocznienia” pisał kard. Innicio Caracciolo w takich oto słowach:

Ci, którzy nazywają siebie kwietystami, stają w postawie błagalnej, ale nie recytują żadnych modlitw ustnych ani nie medytują, pozostają po prostu w spokoju i milczeniu, niemi jak umarli; a ponieważ zamierzają prowadzić bierną modlitwę myślną, starają się wyrzucić z umysłu i sprzed oczu ciała jakikolwiek przedmiot medytacji, wystawiając się, jak mówią, na Boskie światło i na Boski wpływ, którego oczekują z nieba. Bez przestrzegania reguł i metod, bez uprzedniego przygotowania punktów i lekcji duchowej, które zwłaszcza początkującym zwykli zalecać mistrzowie duchowi w czasie medytacji, bez starania się, aby dostrzec w świetle medytacji własne braki, namiętności i niedoskonałości, aby się poprawiać, mniemają, że własnym wysiłkiem doszli do najwyższego stopnia modlitwy biernej i kontemplacji, którą Bóg w swojej wolnej woli daje temu, komu zechce i kiedy zechce. W rzeczywistości na próżno łudzą się, że bez ćwiczenia się w podążaniu drogą oczyszczenia, o własnych siłach wejdą w kontemplację.

Jak to zwykle bywa, korzeń błędu tkwił w dobrych założeniach, ale nazbyt jednostronnej interpretacji. Dzieje ortodoksji katolickiej znają przecież ideę ascetyczną, wedle której należy oczyszczać intelekt, uczucia i duszę, stawać się „ubogim w duchu” (Mt 5, 3), innymi słowy – opróżniać samego siebie niczym naczynie pełne kwasu, aby następnie do pustego dzbana Bóg mógł wlewać drogocenny olej swej łaski… Średniowieczny Obłok niewiedzy utrzymywał, że „w kontemplacji wszelkie wspomnienie (wyobrażenie), nawet o rzeczach najświętszych, jest bardziej przeszkodą niż pomocą”. Z drugiej strony, przesada w tym kierunku prowadzi do sytuacji, w której pobożne dusze stają się jak „głupie panny, co wziąwszy ze sobą lampy, nie nabrały oleju” (Mt 25, 3). Z łaską przecież człowiek winien współpracować, jak uczy Paweł Apostoł: „pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną” (1Kor 15, 10). I dalej: godną pochwały postawą jest dziecięce oddanie się w ramiona Ojca, całkowite zawierzenie Jemu i odrzucenie od siebie nadmiernej troski, aby przypadkiem Chrystus nie powiedział nam: „Czemuż się boicie, o wy, małej wiary?” (Mt 8, 26), „zabiegasz i martwisz się o zbyt wiele” (Łk 10, 41). Zresztą, psalm 131 mówi o tym dobitnie: „Nie gonię za posiadaniem rzeczy, które są dla mnie zbyt niezwykłe i wielkie. Pozwalam mojej duszy trwać w spokoju i ciszy. Jak małe dziecko u stóp matki, tak we mnie przebywa dusza” (Ps 131, 1-2). Problem pojawia się wtedy, gdy „trwanie w spokoju i ciszy” (Ps 131, 1) staje się jedyną dopuszczalną formą modlitwy, a następnie skojarzy się je z poleceniem Apostoła: „módlcie się nieustannie” (1Tes 5, 17)…

Nieustanny odpoczynek, permanentne wejście w mistyczną otchłań nicnierobienia? Zdaje się, że potępienie kwietyzmu przez Kościół pośrednio prowadzi do ważnego wniosku: wytchnienie na wzór Boga, który „dnia siódmego odpoczywał po wszystkim, czego dokonał” (Rdz 2, 2), stanowi w tym świecie zaledwie chwilową przerwę w walce o mający nadejść wieczny szabat (por. Pwt 20, 3-4; Ef 6, 11-13).


Niebo nierobów?

Można by pomyśleć, że właściwie rozumiemy istotę niedzieli, bo często zachowujemy się tak jak w kościele: w sennym marazmie jakoś ten dzień przesiedzimy niczym w kościelnej ławce.

Chrześcijaninowi, czy chce, czy nie, z odpoczynkiem kojarzy się niebo. Ten wieczny odpoczynek trudno sobie wyobrazić, ale może on przywodzić na myśl nicnierobienie. Obraz nieba jako nicnierobienia może wynikać z mataforyki Psalmu 23 mówiącego o zielonych pastwiskach, na których Pan pozwala nam leżeć, oraz spokojnych wodach, nad które nas wiedzie. Dobrze koresponduje on z naszym wyobrażeniem nieba jako miejsca spotkania z bliskimi w pięknych okolicznościach przyrody. Gianfranco Ravasi wskazuje na związek Psalmu 23 z naszym wyobrażeniem odpoczynku wiecznego:

Zdanie z naszego psalmu nabiera zatem wyszukanej aluzyjności. Wody są znakiem pełnego i uwznioślającego daru, niemal „szabatowego” (odpoczynek), który napełnia wiernego pokojem i pogodą ducha, stanowiąc antycypację „odpoczynku wiecznego”, który liturgia swobodnie zaczerpnęła także z naszego psalmu (Psalmy, część 2).

Czy jednak istotą nieba jest leżenie i nicnierobienie? Pojawiające się w w. 2 Psalmu 23 słowo „menucha”: Nad spokojne wody menuchy mnie prowadzi, oznacza, jak wskazuje Abraham J. Heschel (Szabat), szczęście i spoczynek, pokój i harmonię, stan po śmierci, w którym człowiek spoczywa, w którym grzesznik przestaje się trapić, a znużony może odetchnąć, w którym nie ma konfliktów ani walki, nie ma strachu ani nieufności. Niekoniecznie musi tu więc chodzić o nicnierobienie i być może z Psalmu 23 nie da wywieść się takiego rozumienia nieba.

Ks. Ignacy Bokwa zwraca uwagę na to, że w niebie jest jednak pewien element działania, że w niebie będziemy jednak mieli coś do roboty:

Dla chrześcijan niebo jest wydarzeniem coraz to nowego, większego, niepojętego szczęścia. Jest to zgodność, doskonała harmonia teraźniejszości, trwania, ostateczności, zaakceptowanie przyjętej miłości i tego, co zawsze nowe. Nasze życie jest udziałem, zanurzeniem w tajemnicę niezgłębionej i ostatecznej tajemnicy Boga. Wiara podpowiada nam, że będziemy Go poznawać przez całą wieczność. Tajemnicy Boga nie zgłębimy jednak nigdy, także w wieczności, gdyż On zawsze pozostanie całkowicie różny od nas. Tej różnicy nie znosi nawet to, że będziemy wpatrywać się w Jego oblicze. To nasze odkrywanie Boga stanie się naszą pasją, będzie źródłem naszej radości, wewnętrznie nas wypełni, dostarczy niewypowiedzianej satysfakcji, przyniesie niezwykłe poczucie zadowolenia. Niebo jest […] również wiecznym odpoczynkiem, ale jednocześnie jest też wiecznym niepokojem, ustawicznym wyruszaniem na odkrywanie Boga, nieustającą radością z tego, że jesteśmy już u Boga, wolni od ziemskich trosk, lęków ograniczeń, przepełnieni wiecznym szczęściem. To odmiana eksplozji radości, tak wielkiej, jaką tylko jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. (Eschatologia znaczy pełnia)

Zatem istotą nieba nie może być lenistwo, skoro jego sensem będzie poznawanie bytu nieskończonego, które będzie przesycone pragnieniem poznawania go coraz bardziej. Chodzi tu więc o aktywność, o dynamizm, o działanie, nie zaś zalegnięcie bezczynnie nad brzegiem „wód spokojnych”. Czy jednak działanie i odpoczynek wzajemnie się nie wykluczają? O tym, że tak nie jest, pisze Karolina Kochańczyk-Bonińska, która wskazuje, że Maksym Wyznawca mówił o ruchu, który będzie wiecznym odpoczynkiem:

Natura, podczas gdy czasowo istnieje w świecie, posiada ruch, który czyni ją zmienną ze względu na sytuację, która charakteryzuje świat (…). Jednak kiedy natura powróci do Boga z powodu naturalnego zjednoczenia z Tym, do którego zmierza, będzie odpoczywać w nieustannym ruchu; w ruchu identycznym z odpoczynkiem (Por. Amb.15, PG 91,1221A).

Tak właśnie można rozumieć odpoczynek nad spokojnymi wodami menuchy, odpoczynek nie w stagnacji i zastoju, ale w ruchu. Z takim pojmowaniem odpoczynku korespondują słowa Jezusa z mowy szabatowej: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście. Ja dam wam wytchnienie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem łagodny i pokorny sercem. Znajdziecie ukojenie dla waszych dusz. Bo moje jarzmo jest łatwe do niesienia, a mój ciężar lekki (Mt 11, 28–30 BPaul).

Czy jednak takie pojmowanie nieba trzeba rozumieć jako pochwałę naszej aktywności w czasie odpoczynku: wycieczek, biegania, organizowania wolnego czasu? Wyobrażenie o istocie nieba i odpoczynku w nim powinien dawać specjalnie do odpoczynku przeznaczony dzień, czyli szabat lub niedziela. A.J. Heschel mówił, że siódmy dzień ma smak siódmego nieba, a Dennis Prager i Joseph Telushkin uważają, że szabat jest próbą wykreowania przez judaizm w jednym dniu każdego tygodnia przedsmaku ery mesjańskiej. Dlatego w pojmowaniu szabatu, w rozumieniu niedzieli należy szukać tego, co będzie istotą nieba. Z drugiej strony wyobrażenie o istocie nieba powinno pozwolić określić istotę naszych dni odpoczynku.

Przede wszystkim należy zauważyć, że celem szabatu nie jest odpoczynek. Tym celem nie jest wstrzymywanie się od pracy, niewykonywanie w szabat pracy jest środkiem do osiągnięcia celu, a nie samym celem. Celem szabatu nie jest odpoczynek, on jest tylko „produktem ubocznym” szabatu. Jego celem jest uczynienie z tego dnia świątyni w czasie, w czasie szabatu znajdujemy się w „świątyni” i dlatego Tora wymaga, abyśmy w tym czasie zachowywali się jak w świątyni. Cała reszta jest tylko metodą prowadzącą do osiągnięcia tego celu (http://old.fzp.net.pl/szabat.pdf). Chrześcijanie wskazują na to, że szabat wypełnił się w Chrystusie, że Chrystus jest naszym szabatem. Dlatego niedziela jest symbolem i zapowiedzią naszego odpoczynku w Chrystusie. Niedziela jest przedsmakiem naszego bycia z Chrystusem.

Można by pomyśleć, że właściwie rozumiemy istotę niedzieli, bo często zachowujemy się tak jak w kościele: w sennym marazmie jakoś ten dzień przesiedzimy niczym w kościelnej ławce. Nasze niedziele to częstokroć właśnie nicnierobienie. Albo czas mniej lub bardziej sensownych rozrywek. Czy taki obraz można traktować jako wyobrażenie nieba? A.J. Heschel wskazuje, że szabat nie polega na trwonieniu czasu:

Trzeba zawsze pamiętać o tym, że szabat nie jest okazją do rozrywek czy lekkomyślności; nie jest dniem puszczania fajerwerków czy fikania koziołków, ale sposobnością do naprawienia naszego złachmanionego życia; gromadzenia raczej niż trwonienia czasu (Szabat).

Na czym jednak to gromadzenie czasu miałoby polegać? Otóż jak wskazuje Paul Neuenzeit, dzieje zbawienia nie są równoznaczne z wciągnięciem poszczególnych zbawczych czynów Boga do gotowej już przestrzeni czasu, lecz raczej szereg czynów Bożej łaski tworzy następstwo czasów jako produkt uboczny. Dlatego można mówić, że czas w Biblii ma charakter wyłącznie sakralny (Por. A. Jankowski, Biblijna teologia czasu). Tak więc również i nasz czas, czas naszego odpoczynku jest czasem sakralnym. Jeśli niedziela to bycie z Chrystusem w naszym ziemskim czasie, jeśli jest to przeniesienie w czas ziemski niebiańskiej liturgii, jeśli liturgia jest niebem na ziemi, jak określa się liturgię wschodnią, to na pewno nie można mówić, że jej istota miałaby sprowadzać się do nicnierobienia albo fikania koziołków. Zadaniem liturgii jest dobrze wykorzystać ziemski czas; przez modlitwę w różnych godzinach w ciągu dnia i nocy (Liturgia godzin) pomaga uczynić owocnym nasz czas w oczekiwaniu na paruzję (P. Nowakowski, Eschatologiczny charakter liturgii wschodniej, w: K. Porosło (red.), A świątyni w nim nie dojrzałem… Liturgia i eschatologia). Zatem to modlitwa pomaga gromadzić czas i czynić go owocnym, ona również pozwala czynić sensownym czas naszego odpoczynku.

Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że modlitwa to rozmowa z Bogiem, zgodnie z klasycznym określeniem Klemensa Aleksandryjskiego. Tyle, że, jak zauważa ks. Józef Naumowicz:

Ta prosta formuła ujawnia swą głębię, jeżeli zwróci się uwagę na bogate znaczenie greckiego terminu homilia (przetłumaczonego tu jako „rozmowa”). Nie określa on jedynie słownego wyrażenia swoich myśli czy wymiany zdań. Oznacza także: obcowanie, spotkanie, miłosny dialog. Dlatego definicję modlitwy lepiej można przetłumaczyć jako „obcowanie z samym Bogiem”.

Czas naszego odpoczynku staje się więc owocny, gdy w modlitwie obcujemy z samym Bogiem. Ruch w niebie, odpoczynek w ruchu, o którym mówił Maksym Wyznawca, można by rozumieć jako sprowadzający się do dialogu, rozmowy, a więc ostatecznie do modlitwy. To daje nam pojęcie o tym, jaki jest ideał naszego odpoczynku. Czy oznacza to jednak, że czas nicnierobienia ma się sprowadzać wyłącznie do modlitwy? Poznawanie Boga w modlitewnym dialogu oznacza niepokój, wyruszanie na intelektualną przygodę. Zatem wydaje się, że w naszym odpoczynku szczególne miejsce zyskuje właśnie rozmowa, zwłaszcza taka, która prowadzi do poznania świata innej osoby, zbliżenia do siebie naszych światów osobowych. W każdej takiej rozmowie czas nasz staje się owocny, a czas rozmowy to czas poświęcony wyłącznie osobie rozmówcy, osobie z którą rozmawiamy. To bycie w czasie dla innej osoby. W ten sposób teologia nicnierobienia staje się teologią spotkania i rozmowy.

Wakacji na razie nie będzie….

Siedzę sobie i gapię się na taflę Jeziora Rospuda. Leniwy sobotni wieczór. W takich chwilach nicnierobienie przychodzi dość łatwo. Gorzej z pisaniem.

Temat pracy i odpoczynku przewija się obficie w tradycji biblijnej i patrystycznej. Siedząc na pomoście mogę z głowy wymieniać wątki zaczynając od stworzenia człowieka, po którym Bóg odpoczął i trudzie pracy jako następstwa grzechu pierwszych rodziców po duchową tradycję bios praktikos i theoretikos. Gdzieś po drodze wypada jeszcze wspomnieć o Wielkiej Sobocie i starożytnej homilii, którą odczytujemy w brewiarzu: „Co się stało? Cisza wielka….”  Nie sposób pominąć modlitwy za zmarłych i prośba o „wieczny odpoczynek”.

Każdy z tych tematów doczekał się wielu opracowań. Jednak nie o tym chciałabym dzisiaj pisać. Postanowiłam podrzucić kilka kamyczków do tematu: „ruch – bezruch – odpoczynek”. Kamyczki będą patrystyczne, a głównie znalezione u Maksyma Wyznawcy, który z wcześniejszej tradycji (np. Orygenesa i Ewagriusza z Pontu) czerpie.

Koniec ziemskiego świata opisywany jest przez Wyznawcę jako ustanie wszelkiego ruchu. Pisze on, że ruch stworzeń znajdzie swój koniec w Bogu, który jest ich kresem[1]. Będzie to odpoczynek stworzeń, który odpowiada Szabatowi dzieł boskich. J. – C. Larchet analizując ten problem zauważa, że to po zakończeniu ruchu stworzeń czyli ósmego dnia nastąpi powtórne przyjście Chrystusa. Wtedy też wszyscy ludzie zostaną osądzeni i otrzymają zapłatę odpowiednią do swoich czynów. Wtedy też nic już nie będzie mogło zostać przez stworzenia zmienione, a rachunki zostaną wstrzymane ze względu na zaniechanie wszelkiego ruchu i jakiejkolwiek zmiany[2].

Życie doczesne nie jest więc czasem nic-nie-robienia. Jesteśmy w nieustannym ruchu. Nawet gdy zastygniemy na leżaku, czy oddamy się kontemplacji. Póki nasza natura nie zjednoczy się z Bogiem i nie zostanie utwierdzona w Nim jako celu. Pozostajemy w ruchu, a nasza natura podąża duchową drogą do Boga i wciąż też ma możliwość oddalenia się od Niego. Przede wszystkim jednak przemienia się, aby być bardziej boża. Prawdziwy odpoczynek może przynieść dopiero przebóstwienie, które jest, według Maksyma, dziełem ósmego dnia i uwieńczeniem dzieła stworzenia[3]. Wtedy dopiero cykl stworzenia zamknie się ostatecznie

Wyznawca wyraża to w Capita Theologia w następujący sposób: Boski Szabat polega na całkowitym powrocie stworzeń do Niego(…) Dla Boga oznacza to zaniechanie Jego naturalnych działań w każdym stworzeniu, dzięki którym każda istota jest naturalnie stworzona do ruchu (…)[4]Nie oznacza to jednak, że żadnego ruchu już nie będzie. Będzie, ale ruch nie – naturalny tylko boski. Taki ruch nas nie zmęczy. Maksym pisze o ruchu, który będzie wiecznym odpoczynkiem: Natura, podczas gdy czasowo istnieje w świecie, posiada ruch, który czyni ją zmienną ze względu na sytuację, która charakteryzuje świat (…). Jednak kiedy natura powróci do Boga z powodu naturalnego zjednoczenia z Tym, do którego zmierza, będzie odpoczywać w nieustannym ruchu; w ruchu identycznym z odpoczynkiem.[5]

Na te najlepsze wakacje pozostaje nam więc jeszcze poczekać. Miłośnicy aktywnego wypoczynku mogę jednak je antycypować 😉

 

[1] Por. Amb.31, PG 91, 1280D – 1281A.

[2] Por. J. –C. Larchet, Saint Maxime le Confesseur, Paris 2003, s.196.

[3] Por. Th.Ec.1.55, PG 90,1104B; Thal.59, PG 90,609A oraz J.–C. Larchet, La divinisation de l’homme selon Saint Maxime le Confesseur, Paris 1996, s.122-123.

[4] Por. Cap. Theol.47, PG 90,1100B – C.

[5] Por. Amb.15, PG 91,1221A.

Czy wakacje są grzechem?

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, dlaczego lenistwo jest jednym z siedmiu grzechów głównych? Dlaczego pracoholizm nie? Wydaje się, że takie podejście jest mocno przestarzałe i kompletnie oderwane od rzeczywistości. Zauważył to nawet Katechizm Kościoła Katolickiego, bo zdefiniował lenistwo jako znużenie duchowe. Ale czy w życiu duchowym wyluzowanie i odpuszczenie nie są tak samo potrzebne jak w każdej innej dziedzinie? Szczególnie w życiu duchowym chrześcijanina, którego sednem jest łaska, a nie spinanie pośladów. Ja tam nie bronię na siłę wykazu siedmiu grzechów głównych. Wręcz przeciwnie, uważam, że jest bezsensowny. A wbijanie nam go od małego do łbów tylko pogłębia istniejące stereotypy. Myślę, że to nie przypadek, że w kulturze zachodniej osoby pewne siebie uważane są za wyniosłe (pycha), zaradne i bogate za podejrzane (chciwość), seksowne i zbyt roznegliżowane za grzeszne (nieczystość), otyłe za gorsze i złe, za to anorektyczki za rodzaj ascetek (nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu), a ludzie leniwi za o niebo gorsi od pracoholików (lenistwo). Dopisanie do tej listy zazdrości i gniewu być może przyczyniło się do tego, że całe społeczeństwa mają problem z wyrażaniem emocji. Żeby się z tych pęt wydostać wcale nie trzeba przechodzić na buddyzm, wystarczy zerknąć na chrześcijański Wschód. Tam ojcowie, oczywiście, potępiali grzechy, ale zawsze równocześnie przestrzegali przed skrajnościami. Nie wystarczy nie być leniwym – trzeba uważać, by nie zrobić sobie boga z pracy; nie wystarczy się nie obżerać, trzeba się strzec, by całe nasze życie nie obracało się wokół żarcia; nie wystarczy nie być zazdrosnym, trzeba się jeszcze angażować w relacje międzyludzkie. Jednym słowem: umiar, umiar, umiar. Czyli jak napisał nasz znamienity skoczek narciarski: „Luz w dupie”. Grzegorz z Nyssy wiele wieków temu wzywał do tego samego bardziej wyrafinowanym językiem. 🙂 „Ponieważ życie ludzkie jest związane z materią – bowiem pożądania obracają się wokół rzeczy materialnych i każde dąży w sposób niepohamowany do zaspokojenia pragnienia (materia zaś jest ciężka i ciągnie w dół) – dlatego Pan nazywa błogosławionymi nie tych, którzy żyją poza pożądaniami, zamknięci w sobie (niemożliwe jest, by wśród materii prowadzić życie niematerialne i całkiem pozbawione doznań), lecz wyjaśnia, że łagodność jest w cielesnym życiu granicą cnoty i ona wystarczy do bycia błogosławionym. Nie nakazuje ludzkiej naturze całkowitego braku doznań, bo sprawiedliwemu prawodawcy nie godzi się nakazywać czegoś dla natury niemożliwego. Byłoby to bowiem tak, jakby kazać żyjątkom wodnym przeprowadzić się w powietrze lub przeciwnie – tym, które żyją w powietrzu sprowadzić się do wody. Wypada, by prawo było dostosowane do wrodzonych i naturalnych sił. Dlatego błogosławieństwo nie zachęca do całkowitego pozbycia się doznań, ale do umiarkowania i łagodności. Pierwsza możliwość wymyka się naturze, druga udaje się dzięki cnocie. Jeśliby szczęście oznaczało nieporuszenie wobec pożądań, błogosławieństwo byłoby bezużyteczne. Kto bowiem mógłby je osiągnąć, będąc złożonym z ciała i krwi? (Grzegorz z Nyssy, Homilie do błogosławieństw, homilia II: Błogosławieni łagodni, ponieważ oni odziedziczą ziemię).

Miłych wakacji 🙂

Nie proteza

„Teza + antyteza = proteza”. To dowcipne równanie ks. Twardowskiego przestrzega przed zbytnią radykalizacją tezy wyjściowej w polemice. Jeśli bowiem druga strona weźmie poważnie prowokację, może dojść do ostrego starcia. Tak mogło się stać w przypadku mojego sporu z p. Andrzejem Nowickim na katolickim blogu. Na szczęście nie zakończyło się protezą, gdyż mój oponent złagodził swój styl i wycofał się z jednostronnych oskarżeń tak, że na koniec możemy podać sobie ręce. Oczywiście nie jest moim celem negowanie licznych przypadków postaw wrogich Żydom w społeczeństwie Zachodu, ale grubym nadużyciem byłoby nazywanie ich „antysemityzmem katolickim”. Chyba nikomu nie przyjdzie na myśl utożsamianie szatańskich pomysłów twórców nazizmu z nauczaniem Kościoła. Dlatego znacznie ostrożniejszy jest tytuł książki wydanej przez instytut Yad Vashem jako podręcznik dla chrześcijańskich uczestników dialogu: The Holocaust and the Christian World. Reflections on the Past, Challenges for the Future (2000). Tym bardziej nie przystoi katolikom odgrzewanie mitu o „antysemityzmie katolickim”! Jeśli się bowiem wyznaje, że Kościół jest wspólnotą zbawienia zarówno Żydów, jak i pogan, to nie można jednocześnie wyznawać czegoś diametralnie przeciwnego. Przecież papieże wielokrotnie stawali w obronie Żydów przed nadużyciami ze strony społeczności uważającej się za chrześcijańską (mamy dostępne po polsku listy św. Grzegorza Wlk). Sprzeciw budziła zresztą nie religia żydowska, lecz przesądy i uprzedzenia podsycane wśród prostej ludności. Najwięcej zastrzeżeń ze strony biskupów budził (i nadal musi budzić) proceder lichwy, oparty na etyce Talmudu, ale potępiany przez proroków biblijnych. Te wszystkie konflikty ekonomiczne i cywilizacyjne są dziś przedmiotem wspólnej refleksji obu stron dialogu. Dlatego jeszcze raz zachęcam wszystkich uczestników naszej dyskusji, aby bardziej zaznajomić się z nauczaniem Soboru i papieży na temat wspólnych korzeni religii żydowskiej i chrześcijaństwa. Rozmowy kard. Bergoglio z rabinem Skórką (Między niebem a ziemią, 2014) są pięknym przykładem burzenia murów wrogości, o czym pisze św. Paweł (Ef 2,14).