Archiwum kategorii: Pismo Święte

Bóg Jeremiasza

Ks. Tomas Halik w książce: „Chcę, abyś był” pisze: „Stopniowo nauczyłem się czytać Biblię w taki sposób, że nie szukam w niej odpowiedzi, lecz raczej pytań. Czasem wydaje mi się nawet, że w całej Biblii hebrajskiej Pan chyba częściej pyta, niż odpowiada.” Święta prawda, lecz nie tylko Bóg pyta, ale i człowiek zadaje pytania. Myślę, że szczególnie jedno pytanie wraca w Biblii ciągle jak refren:, dlaczego?
Gdybyśmy zapomnieli imię Boga naszego
i wyciągali ręce do obcego boga,
czyżby Bóg tego nie dostrzegł,
On, który zna tajniki serca?
Lecz to przez wzgląd na Ciebie ciągle nas mordują,
mają nas za owce na rzeź przeznaczone.
Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?
Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze!
Dlaczego ukrywasz Twoje oblicze?
Zapominasz o nędzy i ucisku naszym? (Ps 44, 21-26 wyd. IV BT).

Grudzień 70, ogólny marazm w kraju, w tym czasie wypożyczyłem książkę Jana Dobraczyńskiego „Wybrańcy Gwiazd” o proroku. Wkrótce potem sięgnąłem już do Biblii i przeczytałem całą  Księgę Jeremiasza. W niej postać proroka z Anatot wydaje się tragiczna a powołanie jego przerażające. Czy nie wywołuje podobnych refleksji lektura całej Biblii hebrajskiej? Psalm, który we fragmencie przytoczyłem, mógłby być chyba z powodzeniem autorstwa Jeremiasza. Tak jak w tym psalmie podobnych pytań bez odpowiedzi jest w Biblii multum. Czy na pewno pokonane zostały już wszelkie problemy filologiczne i typologiczne? Czy nie jest tak, że dopiero w świetle nowotestamentalnych antytypów wyłania się pełne znaczenie typów? Stary Testament z trudem nadaje się do systematycznego omawiania. Rabini posiłkują się Talmudem, my mamy Ojców Kościoła (lepiej lub gorzej tłumaczonych i rozumianych), a jednak ciągle pozostają otwarte pytania natury hermeneutycznej.

Usiłuję zrozumieć Jeremiasza. Powołany przez Pana na proroka chyba wbrew swym pragnieniom, Jeremiasz często słyszy Głos, (J.D.) przed którym ucieka. Nadaremnie.
W pierwszym okresie działalności wydaje się przeklinać dzień swoich narodzin. I skarży się przed Panem: „ Czy po to wyszedłem z łona, aby doznawać trudu i udręki, a swoje dni kończyć hańbą? ( Jer 20,14.18). Ileż tam wewnętrznych zmagań, wątpliwości, a nawet chwilowego buntu!
Jednocześnie Księga ukazuje przemożną siłę Słowa ( Głosu), któremu prorok musi się podporządkować nawet za cenę cierpienia i samozaparcia. Bóg ustami Jeremiasza bezskutecznie błaga swój lud, by się opamiętał. Jednak naród odwrócił się od Boga, i nieszczęsny prorok nie ma innego wyjścia niż zapowiedzieć nieuchronne zniszczenie Świątyni jerozolimskiej i Jerozolimy, obwieścić czas gniewu. Czy był prorokiem gniewu (Bożego)?

Jak możecie mówić: ‘Jesteśmy mądrzy
i mamy Prawo Pańskie?’
W kłamstwo je obróciło
kłamliwe pióro pisarzy.
Mędrcy będą zawstydzeni,
zatrwożą się i zostaną pojmani.
Istotnie, odrzucili słowo Pańskie,
a mądrość na co im się przyda? (Jer 8,8—9).

Z natury czuły i delikatny przeklina nie tylko cały system religijny oparty na bezdusznym Prawie, ale również proroków, kapłanów, władców, a nawet cały Izrael. Wszyscy odwrócili się od Boga i zwrócili do bożków, którzy są marnością. Gniew Pański pobrzmiewa bardzo wyraźnie w jego głosie. Ale słyszalny jest również Boży ból i rozczarowanie. Czy prorok współodczuwa wraz z Bogiem smutek i cierpienie?

Tak mówi Pan:
„Jakąż nieprawość znaleźli we Mnie
Wasi przodkowie,
Że odeszli daleko ode Mnie?
Poszli za nicością
I sami stali się nicością.
Czy byłem pustynią dla Izraela albo krainą ciemności?”.(Jer 2,5.31)
.
W 587 roku Jerozolima zostaje zdobyta i zniszczona przez Nabuchodonozora. Następuje deportacja ludności i wcielenie terytorium Judy do Babilonii. Prorok oskarżany jest o zdradę i więziony, nawet kapłani i prorocy uznali, że Jeremiasz zasługuje na śmierć (26,12). Czy nie przepowiedział wszystkie nieszczęścia, które spadły na kraj? A przecież w drugim okresie swej działalności wzmacnia nadzieję, niesie ulgę i pocieszenie. Pisze list do wygnańców:

Będziecie Mnie wzywać, zanosząc do Mnie swe modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie znajdziecie – wyrocznia Pana – i odwrócę wasz los, zgromadzę spośród wszystkich narodów i z wszystkich miejsc, po których was rozproszyłem – wyrocznia Pana – i przyprowadzę was do miejsca, skąd was wygnałem( Jer 29,14-15). Głoście, wychwalajcie i mówcie: „Pan wybawił swój lud, Resztę Izraela!”(31,7).

Bóg ulituje się i sprowadzi tę resztę z Babilonu do ojczyzny. Czy prorok widział w „reszcie Izraela” tych, którzy wydadzą spośród siebie Mesjasza?

Oto nadejdą dni – wyrocznia Pana –
kiedy wzbudzę Dawidowi Odrośl sprawiedliwą.
Będzie panował jako król, postępując roztropnie,
i będzie wykonywał prawo i sprawiedliwość na ziemi. (Jer 23,5).

Czy Jeremiasz przeczuwał, że „ reszta” zawiedzie i Bóg zredukuje ją w końcu do Jedynego Zbawiciela? Bóg da człowiekowi serce, które pozna, że Pan jest Bogiem (24,7).
Dopiero w świetle Nowego Przymiera mieści się odpowiedź na szereg pytań. Antytypem „reszty Izraela” stanie się Kościół Chrystusowy.

Oto nadchodzą dni – wyrocznia Pana –
kiedy zawrę z domem Izraela
nowe przymierze.
Nie jak przymierze, które zawarłem z ich przodkami,
kiedy ująłem ich za rękę,
by wyprowadzić z ziemi egipskiej
To moje przymierze złamali,
mimo że byłem ich Władcą
– wyrocznia Pana.
Lecz takie będzie przymierze,
jakie zawrę z domem Izraela
po tych dniach – wyrocznia Pana:
Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa
i wypiszę na ich sercu.
Będę im Bogiem,
oni zaś będą Mi narodem.
I nie będą się musieli wzajemnie pouczać
jeden mówiąc do drugiego:
„Poznajcie Pana!”
Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego
poznają Mnie – wyrocznia Pana,
ponieważ odpuszczę im występki,
a o grzechach ich nie będę już wspominał».(Jer 31,31-34).

Jezus Chrystus pośrednio nawiązał do tych słów na Ostatniej Wieczerzy ustanawiając Nowe Przymierze we krwi swojej.
.

Ludzka Głowa Kościoła – Kościół z ludzką twarzą

Apostles capp.JPG, źródło: Wikimedia commons
Apostles capp.JPG, źródło: Wikimedia commons

Według Nonsensopedii „większość ludzi popełnia obciachowy błąd” nazywając wielokropek „trzykropkiem”. Polska Encyklopedia Humoru podpowiada, że może to być wynikiem zainspirowania „ładnym brzmieniem słowa «dwukropek»”. W moim tekście dwukrotnie odwołam się do użytych przez człowieka a natchnionych w Duchu Świętym trzech kropek. Nie wyglądają one zdaniem egzegetów zbyt ładnie, ale przecież mają wielce inspirującą wymowę.

Za dużo w nas teizmu naturalnego, a za mało chrześcijańskiego, żebyśmy potrafili nie zgorszyć się człowieczeństwem Boga. Może dlatego tłumacze nie wytrzymują napięcia, gdy trafiają na zdanie mówiące o tym, że jeden jest tylko „pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus” (1 Tm 2, 5), i przypisami jak najszybciej odsyłają do Bóstwa Chrystusa. Niepotrzebny brak zaufania do odbiorcy i nadawcy księgi natchnionej, Ducha Świętego i człowieka zarazem. Kto wytrzyma to natchnione wyakcentowanie człowieka Jezusa, ten doczyta, że zbawienie zawisło właśnie na Ukrzyżowanym, „który wydał siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie” (w. 6). A „kto doczyta, nie błądzi”, może więc znajdzie w tym wersecie „dwa w jednym” aspekty objawienia: odkupienie i pośrednictwo, które po to dokonały się we właściwym czasie, aby objąć wszystkie czasy, a jeśli tak – to znaczy że „sprawa człowieka Jezusa” musi wciąż trwać.

Zanim dopowiemy, że w Kościele, zaufajmy czytelnikowi, że wytrzyma jeszcze chwilę „inspirującego napięcia” – przejście od człowieka Jezusa do Kościoła wymaga bowiem pośrednictwa jeszcze jednej odsłony Objawienia. Odkrywa się ono w paralelizmie człowiek Adam – człowiek Chrystus, na który wskazał święty Paweł. Całe Pismo od Boga natchnione jest (2 Tm 3, 16), więc nawet i ten wielokropek, o który niektórzy się potykają tłumacząc Apostoła z przerwanej myśli, jakby nie było to „urwanie w Duchu Świętym”, a zatem mające swoje znaczenie: „Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli…” (Rz 5, 12). Różnie interpretowany fragment, ale wszystkie mniej lub bardziej ortodoksyjne „pluralizmy” tłumaczeń zbiera Joseph Fitzmyer w jedno, gdy pisze, że autor listu „wyraża rezultat, konsekwencję smutnego wpływu Adama na ludzkość przez ratyfikację swojego grzechu w grzechach wszystkich ludzi”.

Duccio di Buoninsegna 017.jpg
Duccio di Buoninsegna 017.jpg

Dla mojego wywodu ważny jest fakt, że Adamowy grzech znajduje w potomkach Adama swoją ciągłość, która dokonuje się „z prądem” czasu. Analogia Adam – Drugi Adam pozwala zauważyć z kolei oddziaływanie Chrystusa: „Albowiem jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami, tak przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi” (w. 19). Nie jest to jednak „symetryczny paralelizm”, bo ostatnie słowo – a właściwie zamilczenie na Krzyżu – należy do Ostatniego: „Jeżeli bowiem przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich śmierć, to o ileż obficiej spłynęła na nich wszystkich łaska i dar Boży, łaskawie udzielony przez jednego Człowieka, Jezusa Chrystusa” (w. 15). Ostatni staje się przy tym pierwszym, a zasięg jego dzieła działa również „pod prąd” czasu, inaczej nie mogłaby się rozpocząć historia zbawienia, której On miał stać się centrum, i która potem miała być kontynuowana w Kościele.

Pawłowy a w Duchu Świętym ukazany nam paralelizm mówi coś jeszcze: otóż konsekwentnie należy odkryć Dobrą chrześcijańską Nowinę o tym, że nie tylko Jego oddziaływanie, ale również sam „człowiek Jezus” musi być „ratyfikowany” we wszystkich „człowiekach” wierzących. W Nim tworzą oni zresztą „jednego człowieka”, jak w Adamie wszyscy „jakoś” byliśmy zawarci. Jest to możliwe dzięki temu misteryjnemu przenikaniu się Chrystusa i Kościoła, które Pismo Święte oddaje obrazami Głowy i Ciała czy też zjednoczenia oblubieńczego (por. np. Ef 5, 23-32). Człowiek Jezus jest obecny w „człowieku” Kościele, a więc właśnie w tej ludzkiej, widzialnej naturze misterium Kościoła, którą nieortodoksyjnie chcielibyśmy uważać jedynie za zasłonę zakrywającą to, co Boskie i niewidzialne, w domyśle: jedynie ważne. A jednak jak Pośrednikiem jest człowiek Jezus, tak Kościół staje się pośrednikiem działania Chrystusa w każdym czasie właśnie przez swoje „człowieczeństwo”, a przede wszystkim przez ludzi.

Teraz można by kolejne strony zapełnić rewelacjami objawiającymi właśnie owo „uczłowieczenie” Kościoła. Żeby nie nadużyć cierpliwości papieru i nie przedawkować niecierpliwości czytelnika – sfokusuję uwagę jedynie na strukturze Ludu Bożego. W urzędach Kościoła nie należy widzieć „uporządkowania hierarchicznego” wspólnoty wierzących, lecz dostrzec, iż „hierarchiczny porządek” wokół Piotra i Dwunastu „ratyfikowanych” w ich następcach pozostaje w służbie komunii ludu Bożego. Urząd nie stoi ponad wspólnotą, z kolei tej nie ma bez posług służących jedności Ciała Chrystusa. Do istotnej struktury Kościoła zaliczyłbym właśnie i przede wszystkim owo wzajemne odniesienie jednych do drugich, urzędu do wspólnoty, hierarchii do charyzmatu, w końcu człowieka do człowieka, a w tym wszystkim – synów ludzkich do Syna Człowieczego.

Zbawczym darem jest już struktura Kościoła, przez którą dar zbawienia zostaje udzielony. W ten sposób jedni drugim (osobiście oraz przez pełnione posługi) „pośredniczą w Pośredniku” – człowieku Jezusie. Tylko tak zbawienie staje się „obecne” w Kościele, a Zbawiciel może aktualizować swoje odkupienie, którego pierwszym aktem było Wcielenie. Właśnie „za pośrednictwem Kościoła tajemnica wcielenia pozostaje obecna na zawsze” (Benedykt XVI). Jak bowiem mógłby człowiek Jezus zbawiać ludzi „po chrześcijańsku”, jeśli nie przez człowieczeństwo Kościoła, zwłaszcza przez relacje między jego członkami? Gdy reformatorzy uciekają od tego, co ludzkie, prawdziwa odnowa polega na tym, aby ukazywać „Kościół z ludzką twarzą”, a zwłaszcza z ludzką twarzą Głowy, bo nikt bardziej ludzki od Syna Człowieczego. We wzajemnej relacyjności każdego z każdym oraz „wszystkich każdych” z całością dzieje się więź Głowy z Ciałem.

Przez jednego człowieka Jezusa życie weszło do Kościoła, a życie to przechodzi na wszystkich ludzi. Czas na drugi wymowny wielokropek…

Sławomir Zatwardnicki

Zakochany w Jezusie Chrystusie

Prof. Henri Crouzel SJ pisze o nim: „Jest największym teologiem, jaki wydał Kościół Wschodni, a dorównują mu jedynie Augustyn i Tomasz z Akwinu. Pomimo ataków, jaki nań przypuszczono, stał się, mimo kilku zastrzeżeń, niekwestionowanym mistrzem wielkich doktorów z IV wieku, ‘Mistrzem Kościołów po Apostole’, by przytoczyć Dydyma Ślepego. Jednak w drugiej połowie IV wieku sformułowano system oparty jedynie na niektórych aspektach jego myśli, tłumiąc wszystko to, co je równoważyło. W rezultacie Orygenes został potępiony…” (Orygenes, Przedmowa, homini2004).

Paradoksem jest to, że niezależnie od dawniejszych ocen, na Orygenesa powołuje się w swych dokumentach Sobór Watykański II, ( por. KK6; 40; DM9; DK7), oraz że homilie świętego „heretyka” znalazły się w nowym wydaniu rzymskiego brewiarza. Niegdyś próbowałem szerzej zgłębić myśl Aleksandryjczyka, podjąłem próbę rekonstrukcji treści apologii chrześcijaństwa w jego dziele „Κατὰ Κέλσου”. ( Na roku doktoranckim miałem wspaniałych nauczycieli, m.in. profesorów ks. Emila Stanulę, ks. Wincentego Myszora, ks.Tadeusza Dejczera, wkrótce potem jednak wyjechałem bezterminowo z kraju ).W tym szkicu chciałbym ukazać Orygenesa, jako zakochanego w Bogu mistyka. Trudnością jest to, że „ Stalowy” (taki zyskał przydomek ze względu na cechy charakteru) w swych dziełach prawie nic nie mówi o sobie. Ale te świadectwa, które zachowały się, pozwalają uchwycić jego osobiste doświadczenie Boga.
Crouzel przytacza wprost  jedno z nich:
Następnie spostrzega Oblubieńca, a ten, gdy został dostrzeżony, odchodzi. I wiele razy robi to w całej Pieśni, czego nie rozumie nikt, kto sam tego nie doświadczył. Często, Bóg mi świadkiem, dostrzegałam, ze Oblubieniec zbliża się do mnie i długo ze mną przebywa; a skoro nagle odszedł, nie mogłam znaleźć tego, czego szukałam. Znowu więc pragnę jego przyjścia, a On czasami ponownie przychodzi. Lecz kiedy przybył, kiedy dotknęła g moja ręka, znów się oddala, a kiedy odchodzi, znów go szukam. Wiele razy robi to, aż wreszcie uchwycę go i wstąpię wsparta na moim Oblubieńcu”(Homilia o pieśni nad Pieśniami, rozdz.7, s. 206).

To nie jest przyjęty język wysławiania się, niemający nic wspólnego z osobistym doświadczeniem. W chrześcijaństwie byli przed Orygenesem pisarze mistyczni, miedzy inni apostołowie Jan i Paweł, Ignacy z Antiochii, czy Klemens Aleksandryjski. Ale nie ma u nich tonu tak żarliwych emocji, obecnych w tym i w wielu innych orygenesowskich frazach. Także w mistyce filońskiej, gnostyckiej bądź średnioplatonskiej nie ma osobistego związku miłości, między wierzącym a Chrystusem. Jeśli nie ma wcześniejszych wzorów takiego wysławiania się, trudno zatem dopatrywać się w nim jakiegoś gatunku literackiego. Orygenes, jako pierwszy w tradycji chrześcijańskiej, wyraził ideał poznania mistycznego w całym jego bogactwie. Skąd miałby je czerpać, jeśli nie z własnego doświadczania? Skoro nie obcował w swoim życiu z owymi tajemnicami, możliwe jest, że posiadał tak bezbłędną intuicję? Czy mógł być aż tak wyczulony na wszystkie niuanse mistyki Pisma świętego, wymyślając język, którym w późniejszych czasach posługiwało się wielu mistyków? A może trzeba jednak przyjąć, że osobiście ich doświadczył? „Tylko duchowe może poznać duchowe, jak często pisał, powtarzając Pawła”(Crouzel).

Temat mistycznych zaślubin należy u Orygenesa do najważniejszych. Już niektórzy Żydzi uważali, ze poemat miłosny zwany Pieśnią nad Pieśniami, traktuje o miłości Boga i Izraela. Nowy Testament odnosi ją do Chrystusa i Kościoła, a  Orygenes idzie jeszcze dalej. Oblubienica oznacza nie tylko  Kościół, ale także jednostkowa dusza wierna jest oblubienicą, ponieważ należy do Kościoła i jest zaślubiona Chrystusowi. Z tymi tematami łączy wątek miłosnej strzały i miłosnej rany.Tą strzałą jest nie tylko Chrystus, ale wszyscy, którzy zwiastują jego Słowo. Strzała ta symbolizuje zatem przede wszystkim miłość. Czasami jest to także żal za grzechy i skrucha, jaką ta strzała wzbudza.

Temat zaślubin wiąże Orygenes nie tylko z zespoleniem i miłością, ale także z duchowym rodzeniem. Orygenes wnioskuje tu za Pawłem: dusza poczyna ze Słowa i dusza poczyna Słowo, Słowo obecne w duszy. (Ga 4,19). Ale Orygenes kontempluje jeszcze głębiej: skoro dusza daje życie Słowu, to jej modelem jest Maria.”Wszelka dziewicza i i nieskalana dusza, która poczęła się z Ducha Świętego, aby zrodzić wolę Ojca, jest matką Jezusa” (ComMt281). Te narodziny Chrystusa w duszy wiążą się z przyjmowaniem Słowa, a zatem Jezus rodzi się jakby w duszach nieustannie. Orygenes wnioskuje dalej; jeśli Chrystus nie rodzi się we mnie, nie mogę być zbawiony. Narodziny Jezusa w Betlejem przynoszą skutki w porządku odkupienia, o ile każdy z osobna będzie uczestniczył w nadejściu Jezusa i przyłączy się do Niego. Taki jest „ Chrystus, istniejący w każdym człowieku”(ComJ10,16).

***
Modlitwa Orygenesa o spojrzenie duchowe:
Oby i nam położył Pan Jezus ręce swoje na oczy,
abyśmy i my zaczęli patrzeć nie na to, co widzialne,
lecz na to, co niewidzialne;
niech otworzy nam te oczy,
które nie oglądają rzeczy teraźniejszych,
lecz rzeczy przyszłe
i niech objawi nam spojrzenie serca,
którym można oglądać Boga w Duchu,
przez tegoż Pana Jezusa Chrystusa,
którego chwała i panowanie
jest na wieki wieków. Amen

***

Sama treść jego myśli oraz jej dążenie, myśli, której nie sposób oddzielać od najbardziej intymnych aspektów jego życia, pozwala nam mniemać, że Orygenes jest jednym z największych mistyków w tradycji chrześcijańskiej.( Henri de Lubac, Przedmowa do: H. Crouzel, Connaissance, s.11).

Bóg ludzi szukających

Michał Gołębiowski zakończył swój post Opatrzność, ufność, kotwica i fale słowami:
Najbliższa akwatycznej metaforyce utworu Lackiego wydaje się natomiast historia apostoła Piotra, który stąpał po wodzie, aby spotkać się z Jezusem. Kiedy jego uwaga koncentrowała się tylko na Bogu i na Jego obietnicy, wiara pozwalała mu pokonać zachłanność morskiego żywiołu. Kiedy natomiast w chwili zwątpienia spojrzał na wzburzone fale (zob. Mt 14, 30), przestraszył się i zaczął tonąć.

To dobry punkt wyjścia do medytacji nad osobistym doświadczeniem Piotra szukającego Boga. W jesieni życia maski nieuczciwości przed Bogiem opadają, i stosowniejszy ( być może) byłby sam mój uśmiech bez słów. Jednak, żeby odnaleźć Boga dobrze jest szukać razem aż do samego końca.

Historia kroczącego po jeziorze Jezusa jest ogólnie znana. Łodzią miotały wzburzone fale. Kiedy uczniowie ujrzeli Go, myśleli, że to zjawa. Jeden Piotr zebrał się na odwagę i zaczął kroczyć ku Niemu. Lecz uląkł się i zaczął tonąć, a wtedy Jezus wyciągnął rękę i przytrzymał go, mówiąc:  „Czemu zwątpiłeś małej wiary? ”. Gdy wsiedli do łodzi wiatr się uciszył. ( Mt 14, 22—32).

W tym opowiadaniu najpierw pojawia się Bóg. Piotr był grzesznikiem, trzykrotnie zaparł się Jezusa. Po prostu był człowiekiem słabym. Ale właśnie jemu ukazał się Pan. To jest trudna prawda, że Bóg stał się człowiekiem dla grzeszników, dla uciśnionych i poharatanych przez życie. Życie grzesznika jest męczącą i beznadzieją wegetacją. I gdyby(m) nawet mógł dostrzec Boga, pojawia się On jako nierzeczywista „zjawa”. Mieszkam nieopodal jeziora, a jednak nie wchodzę do wody. Jestem realistą i twardo stąpam po ziemi. Znam uczucie topienia się i czuję lęk przed głębią.

Na głos Jezusa Piotr jednak wszedł w wodę. Piotr wie, że Jezus idzie zawsze tam, gdzie życie przejawia jakieś słabości. Od Niego wyszła obietnica: „ Oto postawiłem przed Tobą  jak dar drzwi otwarte, których nikt nie może zamknąć” ( Ap 3,8). Siłą tej obietnicy pokonuje teraz Piotr strach przed otchłanią jeziora. ( Czyż nie siłą nadziei i zawierzenia pokonują uchodźcy w marnych łodziach odmęty morza?). Piotr zawołał do Jezusa: „ Każ mi przyjść do siebie po wodzie”. A On rzekł: „Przyjdź”. I Bóg go wyratował. Czy wiedział, kim jest Jezus? Wiedział tyle tylko, że nie może żyć bez Niego.

Dopiero po Zmartwychwstaniu więcej zrozumie. Ja też wiele nie rozumiem, może to jedno, że mnie nigdy nie opuścisz, Panie.  Twoja wierność jest ponad wszystko, co posiadam.  Chcę z ufnością wyrzec słowa: „Jezu mój, ( kimkolwiek jesteś), ufam Tobie”.  Ale wzburzone fale odciągają wkrótce Piotra, mnie od tego zawierzenia. Wtedy zaczyna(m) tonąć, ale Jezus już był blisko i pochwycił Piotraręką mocną i wyciągniętym ramieniem” (Rdz 5,15). I ja niegdyś pochwyciłem pomocną dłoń, gdy tonąłem w odmętach życia jak kamień rzucony do wody. Zrozumiałem, że nie jestem sam, że pomimo błądzenia można stanąć na twardym gruncie. I wtedy, być może, doświadczyłem „ Boga swego życia”, ukrytego a teraz wywyższonego z głębi duszy, co nadał kierunek dalszemu memu życiu. Odesłał mnie z powrotem do wspólnoty i  zmartwychwstałem.

Piotr zwątpił na chwilę, ale jego Bóg był przy nim. Było to Piotra osobiste doświadczenie Boga, którego nie można do końca pojąć, sklasyfikować czy zdefiniować.   Doświadczenie, które nie jest tak łatwo obalić, jak obala się różne dowody metafizyczne.  Ale Bóg chciał ten głęboko wyryty swój obraz w duszy Piotra ukazać również swoim braciom, gronu zatrwożonych w łodzi uczniów stanowiących zalążek Kościoła. Jego Bóg miał się stać dla jego braci objawieniem Boga. Gdy wsiedli do łodzi wiatr się uciszył.

Niewiele ludzi żyje dziś w takiej jak Piotr bliskości Boga. Może należą do nich także uchodźcy z terenów objętych wojną. W imię swego Boga wsiadają na niepewne tratwy i przemierzają w nich morze w drodze do wymarzonej Ziemi Obiecanej. Oni też są ludźmi szukającymi i też nie mają nic do stracenia.  Jeśli wszystkim Bóg pomaga pokonać rozpacz, (nie cierpienie!)  jaki  jest sens naszego posłannictwa wobec nich?  Czy ci szukający mają prawo oczekiwać spotkania Człowieka, który ich zrozumie? A jeśli my ich nie rozumiemy, to szukajmy dalej.  Może nawet wtedy, gdy sił już brakuje i tli się rozpacz i lęk, dokucza nędza i zwątpienie.  Przed Piotrem stanął Jezus, który pomagał chorym i bezdomnym, nie zerwał nadłamanej trzciny, nie przygniótł zgnębionego i nie zagasił tlącego się knotka. W Jego osobie emanowała dobroć i miłosierdzie Boga.  Piotr podjął ryzyko szukania i posłannictwa. Mógł powiedzieć wraz z braćmi: „Znaleźliśmy Pana”.

Bóg Dantego i Beatrycze

Czy przez miłość w swym ludzkim wymiarze można doświadczyć Boga? Immanuel Kant twierdził: „Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią, niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie.” Alighieri Dante pewnie by dodał: „ I moja miłość do Beatrycze”. Miłość czysta i platoniczna do ukochanej ( Beatrycze zmarła młodo) wydała jedne z najpiękniejszych strof, jakie kiedykolwiek zostały napisane. „Życie nowe” Dante zakończył słowami:

Po owym sonecie miałem przedziwne widzenie, w którym oglądałem rzeczy skłaniające mię nie mówić więcej o tej błogosławionej aż do czasu, kiedy będę zdolny godniejszymi słowami się odezwać… Tak, że jeżeli spodoba się Temu, gwoli którego wszystko istnieje, iż życie moje potrwa jeszcze kilka lat, tuszę, że powiem o niej czego jeszcze o żadnej nie powiedziano. A potem niech spodoba się Panu wszechstronności, aby dusza ma poszła oglądać chwałę owej damy, to jest błogosławionej Beatrycze, zapatrzonej w twarz Tego, który jest per omnia saecula benedictus.

Pod koniec życia poety powstała „Nieboska Komedia”. Miał poczucie wielkości tego dzieła, który nazwał „ świętym poematem przy którym pomagało niebo i ziemia”. Ukazuje w nim wszechświat po tamtej stronie: Piekło—Czyściec—Raj. Nie sposób w krótkim szkicu poruszyć różne aspekty tego dzieła. Cały ten niezwykły korowód ludzi zmarłych, którym autor użycza głosu ludzi żywych. Od dawna „Boską Komedię wykładano jako dzieło moralne lub polityczne, przewlekając sumiennie symbol od zagadkowych nieraz szczegółów po całą szerz pomysłów” ( Encyklopedia Ultima Thule). Do dzisiaj jest ona różnie interpretowana.

Chciałbym skupić uwagę jedynie na jej treści teologicznej. Swego czasu ks. prof. T. Więckowski pytał: „Dante – teologiem? La Commedia – dziełem teologicznym? Z całą pewnością tak. I to nie tylko z racji głębokiego filozoficznego i teologicznego wykształcenia poety i oczywistego religijnego oparcia jego największego dzieła. Boska Komedia jest dziełem teologa i szczególnego rodzaju wykładem teologii także w głębszym i silniejszym sensie tego słowa. Poeta z pełną świadomością buduje swoją wizję na bardzo śmiałych – także dla naszej dzisiejszej wrażliwości – ideach teologicznych.” ( Verba Sacra 2002—2009). Więckowski w tym artykule zastanawiał się nad wizją piekła w relacji do wizji Trójcy św. Próbował uzgodnić ze sobą dwie newralgiczne myśli : pierwszą wyraża napis na bramie piekieł o porzuceniu nadziei przez tych, którzy tu wchodzą. I druga, kończąca „Boską Komedię ” , wizja Trójcy Świętej z ostatnią myślą: „Miłość co słońce wiedzie i gwiazdy po niebie.”

Nie są to słowa odnoszące się do Boga wyniesionego ponad ból i zło, ale do Boga, który bólowi i złu, cierpieniu i śmierci wskazuje miejsce w sobie samym i w ten sposób je przezwycięża – a więc do Boga, który jest zbawieniem. Kiedy czytamy te symboliczne formuły idąc zaproponowaną tu drogą i odnosząc je do Boga Zbawiciela, żadna z nich nie prowadzi do prostego utożsamienia Go z bólem i złem, ani nie wyraża Bożej zgody na cierpienie i śmierć, czy też na ostateczną utratę ludzkiej nadziei. Każda natomiast mówi o pewnej możliwości, przekraczającej nasze zwyczajne religijne wyobrażenia i oczekiwania.

A ja (na marginesie tych słów) zastanawiam się nad realnością piekła. Mój kolega (profesor teologii kultury) napisał do mnie: „wizja pustego piekła – to odwieczna pokusa teologiczna. Problem w tym, że wizje świętych niestety potwierdzają, że tam ktoś jest….Gdyby piekło nie było realną rzeczywistością, to należałoby przyjąć, że kazania Pana Jezusa w Ewangelii wprowadzają w błąd albo są tylko iluzorycznym zabiegiem pedagogicznym, takim strachem na wróble, a to deprecjonuje wartość męki i ofiary krzyżowej! Także tekst w wyznaniu wiary ( wstąpił do piekieł ) nie miałby sensu. Św. Tomasz z Akwinu dokładnie wyjaśnia, po co tam Pan Jezus wstąpił. To wg mnie świadczy o pysze takich domorosłych teologów, którzy stają się sędziami i dokładnie wiedzą gdzie kogo posłać (wszystkich do nieba ). Skoro człowiek w raju mógł ( niestety ) wybrać zło i grzech, to i teraz ma analogiczny wybór…”. Prawda to czy fałsz?

Powracam do głównej myśli arcydzieła: Życie człowieka ma swój początek w Bogu. Ponad całym złem odejścia góruje jednak zbawienna nadzieja powrotu. Dante pokazuje mroczną i jasną stronę tej drogi. Sam po śmierci Beatrycze szukał zapomnienia, doznał piekła przeróżnych miłostek, doświadczył rozpaczy i poniżenia. Jednak wspomnienie piękności Beatrycze, jej niebiańskiego uśmiechu wzniecił w nim  na nowo  wzlot i ekstazę. W raju poeta spotyka swą ukochaną. Niewiasta, która „ducha Dantego zawiodła do nieba”, kieruje teraz jego wzrok jeszcze wyżej, ku górze. W oczach ukochanej istoty odbija się Bóg. Dante dostrzega w jej oczach lśniący punkt i rozpoznaje w nim Trójcę, Chrystusa w otoczeniu aniołów i świętych.

Beatrycze istniała naprawdę, ale pojmowana była także jako symbol objawienia. Myślę, że objawienia kosmicznego może doświadczyć każdy, kto dostrzega piękno i moc miłości, kto szczerze i prawdziwie kochał. Objawienie jest bowiem rzeczywistym spotkaniem z Bogiem, wydarzeniem pomiędzy dwoma osobami: „ ja – ty ( Ty)”. Przykład Dantego wskazuje, że poprzez ludzką miłość człowiek może odnaleźć Boga.

Kościół w czapce widce

Apostołowie Czerniczyn kopuła.jpg, źródło: Wikimedia commons
Apostołowie Czerniczyn kopuła.jpg, źródło: Wikimedia commons

Ojciec Piotr Rostworowski w jednej ze swoich konferencji wskazywał na „błąd, który się często popełnia mówiąc o Ciele Mistycznym”. Chodzi o „twierdzenie, że Ciało Mistyczne jest niewidzialne”, tak jakby to, co widzialne, było jedynie czymś ludzkim i zewnętrznym w stosunku do istotnej Boskiej niewidzialnej głębi. A przecież – przekonywał benedyktyn – „to, co jest widzialne w Kościele, to nie jest coś obok Ciała Mistycznego, ale to jest rzeczywiście Ciało Mistyczne, które jest jednocześnie i widzialne i niewidzialne”. Ten wytknięty niewidzialnym palcem mnicha błąd to w istocie herezja eklezjologiczna – może nie wypadało używać takiego języka wobec sióstr zakonnych? – gwałt na ortodoksji dokonywany niewidzialnie w sercach wielu wierzących.

W jednej rzeczywistości Kościoła, według soborowej konstytucji, „zrasta się pierwiastek ludzki i Boski”, dlatego „na zasadzie bliskiej analogii upodabnia się ona do misterium Słowa Wcielonego” (Lumen gentium). Oczywiście tylko przez okulary wiary można dostrzec to, co niewidzialne i duchowe – krótkowidzowi ukaże się jedynie widzialny i historyczny wymiar instytucji. Godny uwagi okularnika wydaje się ten paralelizm Słowo Wcielone-Kościół: jak „przybrana natura ludzka służy Słowu Bożemu jako żywe narzędzie zbawienia nierozerwalnie z Nim zjednoczone”, tak „społeczny organizm Kościoła służy ożywiającemu go Duchowi Chrystusa ku wzrastaniu” Mistycznego Ciała Chrystusa.

Duchową komunię Ludu Bożego należy widzieć w jej związku z komunią społeczną, która jest „czapką widką” sprawiającą, że mamy do czynienia z misterium „wcielonym”, a więc Bosko-ludzkim „bez zmieszania i bez rozdzielania”. Heterodoksyjne odczytanie misterium Kościoła polega albo na zapoznaniu nierozerwalnej relacji między tym, co Boskie i ludzkie w Kościele („nestorianizm eklezjologiczny”), albo na takim mieszaniu obu pierwiastków („monofizytyzm”), które prowadziłoby do alchemii przebóstwienia wszystkiego co ludzko-kościelne. Jeśli jednak Kościół jest sakramentem – zwraca nas w kierunku ortodoksji Międzynarodowa Komisja Teologiczna – to „nie jest jednak sakramentem z tą samą mocą lub doskonałością we wszystkim, co czyni” (Wybrane zagadnienia z eklezjologii).

Sonntagberg Basilika Deckenfresken 03.JPG.jpg, źródło: Wikimedia commons
Sonntagberg Basilika Deckenfresken 03.JPG.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nowy Lud Boży otrzymuje strukturę ustanowioną właśnie w tym celu, do jakiego zostaje powołany – należą do niej sakramenty i słowo Boże, nowe prawo i prawo kościelne, charyzmaty i urzędy. Wszystko, od świętej liturgii, przez głoszenie Słowa, aż po prawodawstwo kościelne ma swoje znaczenie w misterium zbawienia, jednak czym innym Eucharystia, a czym innym Kodeks Prawa Kanonicznego. Nie należy jednak lekce sobie ważyć funkcji kanoniczno-prawnej konfrontując ją z funkcją sakramentalną, bowiem obie mają swoją wagę w widzialności tego, co niewidzialne i w niewidzialności tego, co widzialne. Organiczna rzeczywistość Ciała Chrystusa domaga się organizacji prawnej, skoro duchowa wspólnota nie daje się oddzielić od społecznej organizacji.

Wcieleniowy punkt widzenia nie pozwala patrzeć na hierarchiczną strukturę Kościoła jak na coś jedynie „ludzkiego”. Zdaje się, że temu, powiedzmy eufemistycznie, błędowi, ulega się niemal powszechnie. Kościół w takiej antyinkarnacyjnej interpretacji jawi się instytucją ludzką, tyle że „podniesioną” do życia nadprzyrodzonego. I tu można dopatrzeć się echa herezji chrystologicznej, w tym wypadku adopcjanizmu, według którego „zjednoczenie Boga z człowiekiem nastąpiło przez pewnego rodzaju adopcję” (Gerhard Ludwig Müller). Jak człowiek Jezus został usynowiony przez Boga, tak to, co ludzkie w Kościele, zostało jedynie zaadoptowane do służby temu, co Boskie.

A jednak z woli Bożej „od początku” Kościół zostaje ustanowiony jako zorganizowana, i to hierarchicznie, społeczność. Nie istnieje najpierw organizacja ludzka, której Bóg powierza zadanie ponadludzkie; odwrotnie, najpierw jest to, co niewidzialne, a dopiero potem pojawia się widzialna struktura: Apostołowie z Piotrem na czele. Urząd został ufundowany w dialogu Syna z Ojcem (por. Łk 6, 12-16), a więc jego źródło bije w wieczności i dlatego będzie trwać od konkretnego wydarzenia historycznego, jakim jest powołanie Dwunastu, aż do skończenia świata (por. Mt 28, 20), co z powodu historyczności egzystencji Apostołów pociągnie konieczność ustanowienia ich następców. Pierwszy jest Bóg, a staje się to widzialne właśnie w „czapce” struktury eklezjalnej, która odsłania inicjatywę Trójcy Świętej – ta staje się z kolei widzialna w modlitwie Jezusa.

Taka „kolejność” płynie całkiem „pod prąd” stereotypów okołokościelnych, czyli antyhierarchicznych. „Ma się takie przestarzałe, stare, uparte, znarowione zdania, które trzeba wyrzucać na śmietnik” – pisał Antoni Słonimski – ale „trudna to jest rzecz przekonać kogoś, zwłaszcza gdy się ma rację”. A jednak: to, co należy do istoty Kościoła, ma pochodzenie Boskie; niewidzialny Duch Święty jest duszą tego widzialno-niewidzialnego Ciała, którego hierarchiczne „ciało” zrodzone zostało z odwiecznego postanowienia Ojca zrealizowanego w czasie przez Syna (por. Ef 1). (Przy okazji: to bardzo miłe, że w Trójcy rozmawia się także o ludziach). Raz jeszcze komisja teologów, według której nie da się „oddzielić w Kościele tego, co należy do porządku społecznego, od tego, co służy nadprzyrodzonemu życiu, ponieważ te rzeczywistości są wzajemnie głęboko powiązane”.

Sławomir Zatwardnicki

Bóg permanatnej łaski i odnowy

Dla komentatorów Biblii prorok Jonasz jest postacią raczej legendarną i mało sympatyczną. Nie jest ekstatycznym prorokiem działającym pod wpływem Ducha. Nie biega, nie skacze, nie tańczy i nie krzyczy, jest małomówny, opryskliwy, leniwy, a do tego śpioch. Jednak prawdziwie do Jonasza doszło kiedyś słowo Boga, gdy nakazał mu pójść do Niniwy i głosić poselstwo. Jonasz nienawidził niniwitów, odmawia wykonania zadania i rejteruje . W trakcie ucieczki przed Słowem omal nie ginie w morzu, zostaje jednak cudownie uratowany.

Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. I był Jonasz we wnętrznościach ryby trzy dni i trzy noce. Z wnętrzności ryby modlił się Jonasz do swego Pana Boga:
W utrapieniu moim wołałem do Pana,
a On mi odpowiedział.
Z głębokości Szeolu wzywałem pomocy,
a Ty usłyszałeś mój głos.
Rzuciłeś mnie na głębię, we wnętrze morza,
i nurt mnie ogarnął.
Wszystkie Twe morskie bałwany i fale Twoje
przeszły nade mną.
Rzekłem do Ciebie: Wygnany daleko od oczu Twoich,
wejrzeć na Twój święty przybytek?
Wody objęły mnie zewsząd, aż po gardło,
ocean mnie otoczył,
sitowie okoliło mi głowę.
Do posad gór zstąpiłem,
zawory ziemi zostały poza mną na zawsze.
Ale Ty wyprowadziłeś życie moje z przepaści,
Panie, mój Boże!
Gdy gasło we mnie życie,
wspomniałem na Pana,
a modlitwa moja dotarła do Ciebie,
do Twego świętego przybytku.
Czciciele próżnych marności
opuszczają Łaskawego dla nich.
Ale ja złożę Tobie ofiarę,
z głośnym dziękczynieniem.
Spełnię to, co ślubowałem.
Zbawienie jest u Pana. ( Jon 2,1—10).

Bóg wysłuchał tej wspaniałej modlitwy ( jednej z najpiękniejszych w Biblii hebrajskiej) i zlitował się nad Jonaszem. Wieloryb wyrzucił go na ląd w pobliżu Niniwy. Ocalony, poszedł głosić zagładę miastu. Bóg widząc skruchę niniwitów ulitował się jednak nad miastem i powstrzymał swój gniew. A wtedy prorok znów się buntuje. On wie lepiej od samego Boga, kto na litość na pewno zasługuje, a kto nie. W tym osądzie jest podobny do proroka Nahuma ( i do wielu dzisiejszych „ proroków” !). Od początku pragnie zagłady znienawidzonej Niniwy. Jego Jahwe jest Bogiem łaskawym i miłosiernym jedynie dla Żydów, więc przymusza Pana , aby takim pozostał!

Stolica Asyrii, Niniwa, rzeczywiście w starożytności postrzegana była jako
„ miasto krwawe
Całe kłamliwe i grabieży pełne,
a nie ustaje (jej) rabunek…
władczyni czarów,
która uwodziła narody swymi nierządami,
a plemiona swoimi czarami. ( Na 3,1.4.)
A przecież w tym świecie poddanym bałwochwalstwu, dumnym i nadętym pychą, wielki prorok Izajasz zapowiada , że „ miecze będą zamienione na lemiesze”, a narody będą wyczekiwać słowa Bożego. (Iz 2,2—4). Bóg chciałby uczynić Jonasza prorokiem narodów, on jednak nie chce zrozumieć, że Bóg obdarza łaską ciągle od nowa.

Ta niezwykła opowieść ukazuje nie tylko Boże miłosierdzie i łaskawość: „ wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą”. ( Jon 4,2). Profesor Robert Alter (ur. 1935) – amerykański profesor języka hebrajskiego i literatury semickiej na Uniwersytecie w Berkeley jest zdania, że Księga Jonasza należy do najbardziej zaskakujących ksiąg Biblii hebrajskiej. „U Jonasza widzimy w zasadzie obce do tego momentu Biblii tak mocne otwarcie się na pogan”. (według portalu Orygenes +). Również bibliści chrześcijańscy na ogół są zgodni, że „ Historia ta ma wskazać na miłosierdzie Boże i uniwersalizm zbawienia skierowanego nie tylko do narodu wybranego”(Kalina Wojciechowska, Księga Jonasza w : Religia, Encyklopedia PWN). Bóg nie zniechęca się niewiernością narodów i poszczególnych ludzi; ciągle na nowo podejmuje z każdym dialog. Jest Bogiem permanentnej łaski i odnowy. Ilustruje to spotkanie  Boga z Jonaszem.

A.J. Heschel w „Prorokach” przekonuje, że gniew Boga trwa tylko chwilę, a tajemnica gniewu ukryta jest w trosce (pathos) o człowieka.
„Boskie pathos, czy byłoby nim miłosierdzie, czy gniew, nie uważano nigdy za działanie impulsywne, pojawiające się automatycznie w boskiej Istocie jako odpowiedź na ludzkie zachowanie lub jako przejaw usposobienia czy skłonności. Nie jest irracjonalne, ani nie do powstrzymania. Pathos jest wynikiem decyzji, określonego aktu woli. Otacza je światło moralnego osądu, a nie mrok namiętności. Jedynie pewność, ze Jego miłosierdzie jest większe niż Jego sprawiedliwość, pozwalała prorokowi modlić się słowami:‘ Jeśli nasze grzechy świadczą przeciw nam, Panie, działaj przez wzgląd na Twoje imię. ‘ (Jr 14,7)”. (Abraham J. Heschel, Prorocy, s. 492).

Wyjątek potwierdzający regułę perspektywy

Pietro lorenzetti, compianto (dettaglio) basilica inferiore di assisi (1310-1329).jpg, źródło: Wikimedia commons
Pietro lorenzetti, compianto (dettaglio) basilica inferiore di assisi (1310-1329).jpg, źródło: Wikimedia commons

Kazał był Antoni Słonimski w felietonie Prawo perspektywy korzyć się przed mądrością tytułowego prawa. Niejednakowo rzeczy, sprawy a nawet osoby przedstawiają się z bliska i z daleka. „Jakże różnie wyglądają czyny ludzkie i wielkości minione z tak zwanej perspektywy wieków?”. Wśród wielkiej liczby perspektyw dwie są jednak zasadnicze i wrogie sobie: „to sposób patrzenia optymisty i pesymisty”, przy czym to właśnie ten ostatni „wygrywa wszystkie zakłady”, bo „najczarniejsze przypuszczenia zawsze się sprawdzają”.

Z właściwą sobie swadą publicystyczną i ikrą humoru, która w zależności od, a jakże, osobistej perspektywy, podoba się lub nie czytelnikom, ale nie pozostawia ich obojętnymi (czy im się to podoba czy nie), powoływał się Słonimski na przykład Platona. „Przez setki lat ubóstwiano tego filozofa, rzeźbiono jego ciało i tłumaczono jego dzieła. Ale z perspektywy wieków cóż właściwie zostało z wielkiego Greka? – pytał autor Mętnych łbów i odpowiadał – Jedno mętne powiedzonko, jedno słowo – «platonicznie»”. Chi, chi; albo, jeśli kto woli: buu, buu.

Z przywołanych w poprzednich moich felietonach perspektywy „powagi Boskiej ironii” i patrzenia z pozycji „do góry nogami” rzeczy, sprawy i przede wszystkim osoby prezentują się we właściwym świetle. A dzięki Boskiej opatrzności to, co mogłoby w pierwszej chwili być opacznie zrozumiane, z czasem właśnie odkrywa swoje znaczenie w Boskim planie. Odwrotnie niż w przypadku przywołanego filozofa, właśnie jedno czy dwa słowa „na początku” wystarczają mądrej głowie, by z perspektywy wieków usłyszała pełne ich znaczenie.

Z oddalenia – w Bożym porządku rzeczy – widać wyraźniej. W tym prawie „Boskiej perspektywy” to meta oświetla start, a każdy, kto z początków chciałby wróżyć nieodgadnioną jeszcze przyszłość, popełnia falstart – bo nie da się zgłębić teraźniejszości bez eschatologii. Wzorcową próbką niezrozumienia tego prawa jest problem, jaki niektórzy chrześcijanie miewają z Maryją. W mętnej ludzkiej głowie nie mieści się, żeby „Maryja wiary” wyznawana przez Kościół mogła mieć coś wspólnego z „Maryją historii”, jaka zdaje im się prezentować z kart Ewangelii.

Obie łączy chyba jedynie nieporozumienie, żeby nie powiedzieć gwałt, jakiego dopuszczono się na tej „ubóstwionej” Postaci – sugerują ci, którzy nie ukorzyli swoich zmysłów i rozumu przed prawem perspektywy. Tacy w scenie wydarzającej się pod Krzyżem, kiedy to umierający Syn powierza Matkę uczniowi, a ucznia Matce (por. J 19, 25-27), dostrzegą ludzką troskę „syna marnotrawnego”, który zostawiwszy mamusię na trzy lata, teraz nagle sobie o Niej przypomina. Cóż za afront względem Tego, który jeszcze niedawno upominał niewiasty za ich sentymentalizm zasłaniający sprawy najważniejsze (por. Łk 23, 27-31), jakiż dysonans w stosunku do Ewangelii, w której autor, jak sam pisze, pomieścił jedynie to, co ma najbardziej doniosłe znaczenie (por. J 21, 25).

Pietro Lorenzetti - Crucifix - WGA13531.jpg, źródło: Wikimedia commons
Pietro Lorenzetti – Crucifix – WGA13531.jpg, źródło: Wikimedia commons

Zamiast Boskiej ironii – ludzka kpina z dramatyzmu zbawienia, które właśnie się dokonuje, i w którego wydarzenie dziejące się od narodzenia aż po teraz „nie bez postanowienia Bożego” (Lumen gentium) włączona zostaje Niewiasta. Nie musimy łamać sobie pokalanych łbów, na ile Niepokalana potrafiła wtedy poukładać sobie wszystko w głowie – tu również wolno dopuścić „perspektywę finiszu”: dopiero Wniebowzięcie oświetliło Maryję ziemską również przed Nią samą. Jednak nasz mętny rozum powinien ukorzyć się przed „ostatnią wolą” Zbawiciela: „słowa, którymi Ukrzyżowany przekazuje Janowi Maryję jako matkę, wyrastają ponad chwilę i rozciągają się na całą historię” (Joseph Ratzinger).

Trzeba popatrzeć „na opak”, żeby nie przeoczyć tego, co zakryte. Mimo że Apostołowie byli się rozpierzchli, pod krzyżem znajduje się właśnie Kościół reprezentowany przez Jana; ale wtórnie – i nierozdzielnie – umiłowany uczeń jest przedstawicielem każdego ucznia „z osobna”. Maryja jest najpierw Matką Kościoła, a dopiero potem każdego z nas; podobnie jak Eklezja poprzedza tych, których rodzi. Ale właśnie dzięki temu – znów: perspektywa Boża – że Nowa Ewa zostaje powołana do matkowania wspólnocie wierzących, może stać się osobistą, jak ją określał św. Maksymilian, „Mamusią” każdego członka Ciała Jej Syna.

Wywyższony w uniżeniu, zgodnie z zapowiedzią, przyciąga wszystkich do siebie (por. J 12, 32); choć, o Boska ironio, na razie jest tam jedynie Matka i Jej adoptowany właśnie syn, Janek. Widać w tym „równoczesność” Bożego działania zarazem na rzecz wspólnoty jak i każdego osobiście: spodobało się Bogu zbawiać nie pojedynczo, lecz ustanowić lud (por. Lumen gentium), a przecież nie przeczy to, owszem właśnie jest fundamentem tego, że związek wszystkich chrześcijan z Bogiem oraz Bożą Rodzicielką kształtuje się zawsze niepowtarzalnie, a więc osobiście („reguła wyjątków”).

Ewangelista buduje swoją narrację w perspektywie paralelizmu „Jezus – wierzący”. Co stało się udziałem Chrystusa, dotyczy życia duchowego chrześcijan – dlatego uczeń Jan otrzymuje Matkę Syna; z kolei Jan stoi w cieniu-świetle Krzyża „w imieniu” wspólnoty wierzących. „I od tej godziny”, pisze autor natchniony, „uczeń wziął Ją do siebie”, czy właściwie „do własnych”, a więc – dopowiada Jan Paweł II, który uczynił to samo wzorem ewangelisty – „w to wszystko, co stanowi jego własne życie wewnętrzne, poniekąd jego ludzkie i chrześcijańskie »ja«”. W tym osobistym wzajemnym oddaniu się Matki i ucznia kryje się – jeśli pamiętać o „drugim wymiarze” Janowej Ewangelii – algorytm osobistego powierzenia się Matce każdego ucznia Pana.

„Jakże różnie wyglądają czyny ludzkie i wielkości minione z tak zwanej perspektywy wieków?”. Z kolei wielkość czynów Bożych nie przemija, owszem z oddalenia czasowego a z przybliżenia do celu jawi się większa. Jest to „nie z tej ziemi” wyjątek od reguły „tej ziemi”, który z kolei potwierdza samą regułę perspektywy: wszystko zależy od przyjęcia odpowiedniego punktu widzenia. Chodzi o punkt widzenia „ostatecznej przyszłości”. Ostatnie słowo i śmiech należą do optymisty.

Sławomir Zatwardnicki

Bóg grożący

Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili Boga święci ludzie (2P 1,21 BT).

W ostatnich latach dużo mówi się o zagrożeniach z różnych stron w Europie . Odsłaniają one przed nami całą naszą nędzę . Czy jesteśmy bezbronni wobec strachu? A może są to chwile szczególnie przez Boga wybrane? Czy wobec różnych zagrożeń jesteśmy w stanie doświadczyć absolutnej Rzeczywistości?

Takie myśli nasuwają się przy lekturze dziejów proroka Eliasza. Żył on w czasach odstępstwa religijnego i bałwochwalstwa. Pojawił się gwałtownie, a jego ogniste mowy podkreślały wciąż, że Pan żyje! Gromił najczęściej możnych za to, że uciskali słabych i bezbronnych. Ale przede wszystkim walczył z bałwochwalstwem, za którym kryło się wielkie „ nic”. Bardzo to przypomina dzisiejszą pustkę egzystencjalną zachodniej cywilizacji.

Eliasz „kierowany Duchem” niespokojnie biegał, mówił, rozkazywał, działał i pomagał, aż ogarnął go strach. Czuł się najbardziej osamotniony właśnie wśród ludzi. Wtedy uciekł z grożącego mu zatracenia w nicości. Być może , że wypalił się wewnętrznie i zewnętrznie. Nieokreślona tęsknota prowadziła go ku bezludnym terenom górskim. Wreszcie znalazł schronienie w jaskini.
Jeden z największych filozofów XX wieku pyta:

Czy pozostawanie na osobności można uznać za przejaw patologii?… Czy w życiu duchowym można cokolwiek osiągnąć bez pomocy i dobrodziejstwa samotności? Eliasz żył samotnie na szczycie wzgórza, (2krl 1,90, na Gorze Karmel( 2 Krl 4,25). Lecz czy samotność cechuje tylko proroków? ‘Samotność to dola wielkich umysłów – dola opłakiwana czasem. Lecz zawsze wybierana jako mniejsze zło’ —pisał Schopenhauer. Czy chwile naprawdę doniosłe w naszym życiu nie zdarzają się wówczas, kiedy jesteśmy samotni? (Abraham J. Heschel, Prorocy, s.645).

Eliasz być może zadawał sobie pytanie: Czego ja w życiu jeszcze szukam? Być może nie chciał już żyć. Nagle spostrzegł coś niezwykłego: potężny wiatr wstrząsnął górami . A wtedy może pomyślał: takie było moje życie, ale to nie był Bóg… „ A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: «Co ty tu robisz, Eliaszu?»”( 2Krl 19,11—13).

Czy popadł w ekstazę? „Szmer łagodnego powiewu” poetyckim wyrazem najwyższego stopnia medytacji? Któż to wie? Może wynikiem czegoś, za czym i ja zawsze tęskniłem? : ciszą, spokojem, delikatnym ‚tknieniem’, które opisał Plotyn? Eliasz zasłonił twarz. Tak blisko bowiem była Tajemnica, że nie pozostawało mu nic prócz ciszy, prócz tego Milczącego, którego dotykał.

Potem zszedł jeszcze raz z góry, aby uzdrawiać i umacniać ducha w swym ludzie. Odnalazł Elizeusza i obaj przemierzali kraj. Ale Eliasz był już inny, milczący, zasłaniający twarz przed Bogiem, którego obecność przeczuwał. Jego los się dopełniał. A gdy to się dzieje, najwłaściwsza jest cisza uwielbienia. I nagle rozdzieliło ich obu nowe ogniste zjawisko i Eliasz zniknął. „ Podczas gdy oni szli i rozmawiali, oto [zjawił się] wóz ognisty wraz z rumakami ognistymi i rozdzielił obydwóch: a Eliasz wśród wichru wstąpił do niebios” ( 2 Krl 1,11).

Chciałbym teraz powrócić do początkowej myśli. Doświadczamy zagrożeń z różnych stron. Mamy niezliczoną ilość bożków, którym ulegamy. Wielu z nas w ciągłej pogoni za pieniądzem zapracowuje się na śmierć. Wielu, by zabawić się na śmierć. Pamiętam w biblioteczce rodziców książkę „W pogoni za pełnią życia”, wydaną jeszcze przed wojną, w skórce, widać bezcenną… Książka będąca autobiografią niezwykłej postaci przełomu wieków XIX i XX: Franka Harrisa – dziennikarza, wydawcy, erudyty, który na drodze ciężkiej pracy osiągnął niezwykłe sukcesy. W tej książce, jak i w życiu, obserwujemy ciągle tę niebywałą walkę wszędzie; na polu seksu, nauki, polityki…

Ale człowiek jest zagrożony nie tylko przez zewnętrzne siły i zdarzenia, ale jeszcze bardziej przez własne człowieczeństwo. W pogoni za pełnią życia może stracić coś bezcennego. Może także coś cennego zyskać. Człowiekowi grozi wiecznie rosnąca tęsknota w ciągłym spełnianiu. Można zatem dostrzec łaskę w tych stałych zagrożeniach. Ten, kto unika własnego zagrożenia —na przykład przez odmowę solidarności w cierpieniu z bezdomnym bliźnim —sam sobie zamyka drogę do odnalezienia Chrystusa ( J 1, 41). Ale i odwrotnie. Każde przetrwanie, zniesienie i przemilczenie zagrożenia może być dla człowieka punktem wyjścia do odnalezienia Boga.

Bóg Mahatmy Gandhiego

Spoglądam na Bhagawadgitę przełożona przez Wandę Dynowską, a wydaną przez Bibliotekę Polsko – Indyjską w 1947 roku. I trzymam w ręku Biblię otwartą na Kazaniu na Górze. Te dwie niezwykłe księgi spotkałem niegdyś wystawione obok siebie w gablocie Muzeum Mahatmy Gandhiego w Delhi i tam na ścianie odczytałem zdanie:          Życie moje było otwarta księgą. Nie mam tajemnic.

Myśl Ojca Narodu nawiązuje szczególnie do tych dwóch ksiąg. Gandhi usiłował Gitę ogarnąć, zgłębić i interpretować. Czerpał z niej szczególnie naukę o bhakti i czynie wypełnianym bez przywiązania do jego owoców (karman). A zatem wiązał dwie drogi jogiczne, działania i modlitwy w jedną. Całe jego życie było podążanie za Prawdą, którą utożsamiał z Bogiem. Droga do zjednoczenia z Bogiem wiodła przez działanie, organizowanie biernego oporu (ahimsa), przez pracę, post i modlitwę. I na tej drodze bhakti doświadczał miłości Boga osobowego.

We Mnie pogrąż twą myśl, żarliwą uwielbij mnie miłością,
Mnie poświęcaj rzecz każdą, Mnie cześć najwyższą oddawaj,
A wstąpisz we Mnie, zaręczam ci to, boś drogi Mi jest. (Bh.XVIII,65).

Gdy go pytano, czy jest hinduistą, odpowiadał na to: Tak, jestem, ale jestem także chrześcijaninem, muzułmaninem, buddystą i żydem.
Zachwycał się Kazaniem na górze, ale jak pojmował Jezusa? Czy porównywał Krysznę do Chrystusa? Bhagawadgita mówi o Krysznie, że jest Istotą Najwyższą, przenika cały świat stworzony i przebywa w sercu każdego człowieka. Ale Kryszna jest postacią mityczną. Miłość Kryszny to pełna legend i ludowych podań miłość radosna, nawet ekstatyczna. Natomiast miłość Chrystusowa jest historyczna, ukazana w męce pełnej krwi i potu. A jednak i miłość radosna i pełna cierpienia jest objawieniem i dopełnia się wzajemnie. Czy Gandhi pojmował Boga, który cierpi i umiera na krzyżu? Trudne pytanie.

„Naprawdę raz poważnie myślałem o przyjęciu wiary chrześcijańskiej, łagodna postać Chrystusa, tak cierpliwego, tak dobrego, tak kochającego, tak pełnego przebaczenia, że nie nauczał swych uczniów by walczyć z wrogiem, lecz by nadstawiać drugi policzek, była pięknym przykładem doskonałego człowieka. Przekaz Jezusa, jakim ja go rozumiem, zawiera się w nieskażonym i wziętym jako całość Kazaniu na Górze. Jeśli miałbym stanąć naprzeciw tylko tej nauki i mojej własnej interpretacji jej, nie powinienem zawahać się by powiedzieć ‘O tak, jestem chrześcijaninem’. Moim skromnym zdaniem jednak, to co współcześnie uchodzi za chrześcijaństwo jest negacją Kazania na Górze. Mówię o przekonaniach chrześcijan i chrześcijaństwa takiego jakim jest ono rozumiane na zachodzie” ( Autobiografia).

Osiem błogosławieństw Jezusa dla biednych, łagodnych, czyniących pokój czy cierpiących prześladowania, nakaz miłości nieprzyjaciół, zakaz cudzołóstwa, zbytnie troski o swoje ciało czy ubranie, wszystkie te ewangeliczne rady Mahatma stosował w codziennym swym życiu. Jednak widział, że ta nauka stanowiąca konstytucję Królestwa Bożego nie jest przestrzegana przez chrześcijan. Czy można dziwić się, że chrześcijaństwa formalnie nie przyjął? Kazanie na górze zawiera elementy trudne do wypełnienia, jednak obowiązujące wszystkich chrześcijan. Jednak ich praktykowania nie dostrzegł ani w Anglii, gdzie studiował, ani w RPA, gdzie był prześladowany. Czy myślał wtedy o słowach Jezusa : „Byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie”? Wyrzucić z Afryki Południowej jednak się nie dał. Mając prawnicze przygotowanie podjął walkę o równouprawnienie dla Indusów. Wtedy narodziła się satjagraha – metoda walki bez użycia przemocy.

Często po powrocie do Indii więziony, wykazywał niezwykły hart ducha, a jako formę walki stosował m. in. długotrwałe głodówki przeciw dyskryminacji również najuboższych pariasów ( tzw. niedotykalnych). Po Indiach wędrował boso od wsi do wsi w białej dzianinie przez siebie utkanej i godził zwaśnionych ludzi. Zapoczątkował ruch biernego oporu przeciw Anglikom m.in. poprzez bojkot angielskich materiałów. Miał ogromny wpływ na odzyskanie przez Indie niepodległości, ale i na zwaśnionych ze sobą hindusów i muzułmanów. Już sama jego obecność wystarczała do stłumienia rozruchów czy zamieszek. Był krytykowany za łagodną postawę wobec islamistów i wielbiony przez postępowych hindusów. Religijni przywódcy hinduscy, sikhijscy i muzułmańscy zapewniali go, że wyrzekli się już przemocy i wzywali do pokoju. A jednak 30 stycznia 1948 roku Gandhi został zastrzelony przez fundamentalistę i szowinistę hinduskiego – N.V.Gotshe, gdy udawał się na spotkanie modlitewne w Birla House w Nowym Delhi.

Pośród śmierci trwa życie, pośród kłamstwa trwa prawda, pośród ciemności trwa światło. Stąd wnioskuję, że Bóg jest życiem, prawdą i światłem.      ( Gandhi).