Ludzie oscylują w życiu pomiędzy dwoma skrajnymi nastawieniami. Jedna skrajność to lęk, druga to nadzieja. Im więcej nadziei w życiu człowieka, tym bardziej można go nazwać optymistą. Im mniej nadziei, tym bardziej skłania się człowiek ku lękowi, przyjmując postawę pesymistyczną. Lęk jest nieodłączną, niezbędną częścią życia ludzkiego. Ostrzega przed niebezpieczeństwem, pozwala zachować życie. Jeśli jednak postawa lękowa staje się tak dominująca, że gasi nadzieję, jak się na przykład dzieje w depresji, to człowiek traci siły życiowe. Nadzieja jest bowiem warunkiem życia, jak zauważa Antoni Kępiński w swej książce Lęk (A. Kępiński, Lęk, Wydawnictwo Literackie, 2012).
Religia pełni w życiu ludzkim ważną funkcję wygaszania lęku egzystencjalnego, którego kwintesencją jest lęk przed śmiercią. Ufność w dobre zamiary wszechmocnego Boga wobec całego stworzenia jest warunkiem koniecznym przechodzenia człowieka od postawy lęku do postawy nadziei, od pesymizmu do optymizmu. Obietnica pokonania zła i śmierci sprawia, że przyszłość jawi się ludziom w piękniejszych barwach, że ich siły życiowe regenerują się i wzmagają dzięki nadziei. Poczucie celu, jakim jest zbawienie i zjednoczenie z Bogiem również redukuje lęk egzystencjalny. Prawdę tę o dobroczynnej sile wiary religijnej zrozumiała św. Teresa. Nie przyszło jej to łatwo, ponieważ została wychowana w religijności lęku i cierpienia, najlepiej wyrażającej się w Naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis. Jednak jej drogę duchową można chyba określić jako przebiegającą od religii lęku w kierunku religii nadziei.
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza została uznana za Doktora Kościoła, czyli kogoś, kto ma coś ważnego i mądrego do przekazania chrześcijanom. Przestudiowałam jej Dzieje duszy i nie znalazłam w nich nic genialnego ani specjalnie mnie zaskakującego. Jej „mała droga” jest powtórzeniem prawd znanych chrześcijanom od wieków. Jej Dzieje duszy pozostają pod wielkim wpływem autorów ascetycznych, a zwłaszcza Naśladowania, i wykazują wiele sprzeczności. Wynika to z pewnej ewolucji duchowej, którą przeszła Teresa w zakonie. W miarę czytania Pisma Świętego zmniejszał się negatywny wpływ Naśladowania, a powiększał pozytywny wpływ Ewangelii (od lęku ku nadziei). Jednak nic nie zostaje z jej pism wykreślone, przedawnione, poprawione. Toteż zamiłowanie do walki, cierpienia, posłuszeństwa, rozliczania się z grzechów widać w Dziejach duszy tak samo wyraźnie jak „małą drogę” zaufania Bogu. Teresa pokonała swój lęk na tyle, na ile było ją stać w jej krótkim życiu (zmarła w wieku zaledwie 24 lat). Jest to zapewne wielkie psychiczne osiągniecie, lecz z pewnością nie można go traktować jako odkrycia czy przejawu geniuszu. „Odkryć” Teresy dokonali przed nią wielcy ludzie wszelkich religii świata.
Co utraciła mała Tereska
Teresa określa siebie w Dziejach duszy infantylnie i sentymentalnie: kwiatuszek, królewna, biedna Tereska, mała narzeczona Jezusa, królowa, ptaszek Jezusa, słaby ptaszek. Widać z jednej strony podkreślenie słabości i małości, z drugiej – królewskiej, wyższej godności. Rzeczywiście w życiu przedzakonnym czuła się często mała i biedna. Miała po temu wiele powodów. Była dzieckiem niewątpliwie bardzo wrażliwym. W piątym roku życia straciła matkę. Odczuła wtedy ogromny kryzys w swoim życiu. Z dziecka zadowolonego i pełnego energii stała się płaczliwa i smutna. Częściowo stratę matki wynagradzał jej czuły ojciec, częściowo siostra Paulina, która przejęła funkcje matki. Teresa bardzo się do niej przywiązała, toteż gdy Paulina postanowiła pójść do zakonu, Teresa była zrozpaczona i przypłaciła to załamanie ciężką chorobą. Miała wtedy 10 lat. „Wycierpiałam męczeństwo, aby przyzwyczaić się do życia bez niej, żeby widzieć między mną a nią mur nie do przekroczenia, aż wreszcie skończyło się na tym, że uznałam smutną rzeczywistość, Paulina była dla mnie stracona, prawie w taki sam sposób, jakby umarła”. (św. Teresa z Lisieux, Dzieje duszy, A 41)
Kolejny cios spotkał ją w wieku lat 13, gdy to kolejna siostra Maria odchodzi na zawsze, także do zakonu. Teresa czuje się opuszczona. Porzuca ją Maria, jej jedyna powierniczka, bez której Teresa czuła, że nie mogła żyć – dziewczynka musi się po raz trzeci pogodzić z bolesną stratą życiowego oparcia. Próby nawiązania przyjaźni w szkole nie powiodły się. Przyjaciółka, którą Teresa szczerze pokochała, nie odwzajemniła jej uczuć. Teresa była dzieckiem nieśmiałym i niepewnym siebie, wolała rozmyślać bądź uczyć się na uboczu, podczas gdy koleżanki bawiły się i biegały wokoło. Była szczególnie przywiązana do trzeciej siostry Celiny, która wraz z nią uczęszczała do tej samej szkoły. Kiedy tylko Celina szkołę opuściła, Tereska nie była w stanie już dłużej samodzielnie tam uczęszczać, albowiem „jedyny urok na pensji to było życie z nierozłączną Celiną, bez niej „jej córeczka” nie mogła tam zostać”. (A 39)
Tata Teresy był człowiekiem czułym i bardzo pobożnym. Teresa idealizuje go, nazywa go swoim Królem i czuje się przez niego rozpieszczana. Jednak zdaje się, że nie znajduje u niego oparcia, którego potrzebuje i które dawały jej mama i siostry. Teresa przytacza pewien epizod, który świadczy o początkach jakichś problemów psychicznych ojca. Otóż pewnego roku po pasterce zgodnie z rodzinnym zwyczajem dziewczynki wyciągały prezenty z „zaczarowanych bucików”. Tym razem jednak ojciec okazał zniecierpliwienie tym zwyczajem i powiedział coś, co bardzo zraniło Teresę: „A niech tam, na szczęście to już ostatni rok!…” (A 45) Miał już dość życia? Coś się z nim działo. Może jakiś rodzaj depresji? Ojciec Teresy w końcu spędzi 3 lata w szpitalu psychiatrycznym.
Teresa czuła się bardzo samotna. Przepełniał ją smutek i gorycz. Potrzebowała czułości, uwagi i oparcia psychicznego. Gdy tylko to oparcie zyskiwała, szybko je traciła. Trzykrotna strata najbliższych osób jest dla dziecka wielką traumą. Zranione dziecko postanawia „nie zaznać już żadnej przyjemności na ziemi”. (A 42) Przyjemności ziemskie uznaje za krótkotrwałe, złudne i niedające trwałej satysfakcji, kończące się nieuchronnie cierpieniem i tęsknotą.
Teresa opuszcza świat dla Boga. Odrzucenie miłości do stworzeń.
Rozczarowana niestałością ziemskich przyjaźni, Tereska liczy już tylko na Boga. „Ponieważ już nie mogłam zwierzać się jej (Marii), zwróciłam się w stronę Niebios”. (A 44) Jezus został jej jedynym przyjacielem. „Czyż Jezus nie jest moim jedynym przyjacielem? Umiałam rozmawiać tylko z Nim, rozmowy ze stworzeniami, nawet rozmowy pobożne, męczyły moją duszę”. (A 40) „Próbowałam zaprzyjaźnić się z dziewczynkami w moim wieku, szczególnie z dwiema spośród nich, kochałam je i ze swej strony one kochały mnie na tyle, na ile były do tego zdolne; ale niestety! Jakże ciasne i niestałe jest serce stworzeń!!!….” (A 38)
Z rozczarowania i rozpaczy wzięło się jej odejście od świata i pogarda ziemskich przyjemności. W jej podejściu do tej trudnej życiowej sytuacji utwierdzał ją Tomasz a Kempis, którego Naśladowanie Chrystusa znała prawie na pamięć.
Niepowodzenia w „zaskarbianiu sobie względów stworzeń” (A 38) uznaje Teresa za korzystne dla siebie. „Jak bardzo dziękuję Jezusowi, że znalazłam jedynie gorycz w przyjaźniach doczesnych. …. Jak serce oddane uczuciu dla stworzeń może zjednoczyć się głęboko z Bogiem?… Czuję, że nie jest to możliwe. Chociaż nie piłam z zatrutej czary zbyt gorącej miłości do stworzeń, czuję, że nie mogę się mylić, widziałam, jak tyle dusz uwiedzionych tym fałszywym światłem, latało jak biedne motyle, paliło sobie skrzydła”. (A 38) „Nie mam więc żadnej zasługi w tym, że nie uległam miłości do stworzeń, gdyż zostałam przed nią zabezpieczona jedynie przez wielkie miłosierdzie Dobrego Boga!..” (A 38) Miłość do stworzeń uznaje Teresa za przeszkodę w połączeniu z Bogiem. Porównuje ją do kamienia, który Bóg usunął łaskawie z jej drogi, aby się nie potknęła. Miłość ludzka to zatem fałszywe światło i zatruta czara. Któż inny mógłby podsunąć te światłe myśli zagubionej dziewczynce, jeśli nie Tomasz! Teresa nie ma już powodu wysilać się w świecie, nie musi podejmować walki wewnętrznej w celu osiągnięcia przyjaźni i miłości ludzkiej. Ona się poddaje, ale temu poddaniu przypisuje wzniosły cel i sens. Rezygnuje z wysiłku życiowego i oto staje się na zawsze małą i słabą Tereską, małym kwiatuszkiem i ptaszkiem, liczącym tylko na Boga.
Wzniosła misja Teresy – sublimacja cierpienia
Teresa ulega przemianie w dniu, kiedy uświadamia sobie swą wzniosłą misję: oto ma zostać „rybakiem dusz”, chce „wyrywać dusze wielkich grzeszników z wiecznych płomieni”. Znakiem, który Teresa potraktowała jako Boskie potwierdzenie jej misji było ucałowanie krzyża przez skazanego na śmierć za zabójstwa Pranziniego. Ten akt przedśmiertnej skruchy Teresa przypisywała swoim za niego modlitwom. Misję swoją zapragnęła Teresa kontynuować w Karmelu, do którego odeszły wcześniej jej dwie siostry.
Teresa miała szczęście mistycznego zaznania słodyczy i dobroci Boga. Z tego pozytywnego uszczęśliwiającego doświadczenia także bierze się jej potrzeba pójścia do zakonu, bo jak się spodziewała, tam właśnie jest miejsce na rozkoszowanie się Bożą miłością. Teresa opisuje swoje doświadczenie jako pocałunek miłości, poczucie bycia kochaną. Przeżyła tak głęboką radość, że zalała się „cudownymi łzami”. A więc z jednej strony pozytywne doświadczenie Bożej miłości, z drugiej rozczarowanie światem i poczucie słabości – jakiż wybór mógłby być lepszy niż pójście do zakonu?
Teresa była dzieckiem ambitnym. W szkole zawsze chciała być prymuską i cierpiała, gdy coś jej się nie udawało. Tę ambicję widać też w jej pragnieniu bycia wielką świętą. Liczyła, że stanie się to nie przez jej zasługi, ale dzięki Mocy i Świętości samego Boga. Zupełnie bez zasług jednak się nie obyło. Teresa wierzyła, że trzeba dużo cierpieć, aby dojść do świętości. To zatem swoje cierpienie zaczęła traktować jako zasługi dla świętości. „Poczułam, jak rodzi się w moim sercu wielkie pragnienie cierpienia, a równocześnie wewnętrzna pewność, że Jezus zarezerwował dla mnie dużą ilość krzyży, poczułam, ze zalewają mnie tak wielkie pociechy, że uważam je za jedną z największych łask w moim życiu. Cierpienie zaczęło mnie pociągać, miało urok, który mnie zachwycał, mimo, że go dobrze nie znałam. Dotychczas cierpiałam nie kochając cierpienia, od tego dnia poczułam do niego prawdziwą miłość”. (A 36) Prosiła Boga słowami z Naśladowania: „O Jezu! Niewypowiedziana Słodyczy, obróć mi w gorycz wszelkie ziemskie pociechy!…” (A 36)
Ziemskie pociechy niestety za małe były dla Teresy. Ona chciała Boskich pociech. Chciała zostać narzeczoną Jezusa. Chciała cierpieć za dusze. Jej pragnienie ziściło się, kiedy zaledwie w wieku 15 lat pozwolono jej wstąpić do Karmelu. „Moje pierwsze kroki spotkały więcej cierni niż róż!… Tak cierpienie wyciągnęło do mnie ramiona, a ja rzuciłam się w nie z miłością…” (A 69) „Jezus dał mi do zrozumienia, że chce mi dać dusze właśnie przez krzyż i moje upodobanie do cierpienia wzrastało w miarę, jak powiększało się cierpienie. Przez 5 lat była to moja droga, ale na zewnątrz nic nie zdradzało mojego cierpienia.” (A 70) Jednocześnie Teresa zapewnia, że odczuwała słodki i głęboki pokój, który jej nie opuszczał nawet w cierpieniu.
Matka przełożona była dla Teresy bardzo surowa, co jest trzykrotnie podkreślone w rękopisie. Teresa wspomina, że przy każdym z nią spotkaniu musiała całować ziemię, co oznaczało, że została upomniana. „Bez wątpienia bardzo kochałam naszą Matkę, ale uczuciem czystym, które wznosiło mnie ku Oblubieńcowi mojej duszy”. (A 70) Surowość przełożonej zabezpiecza Teresę przed obdarzeniem jej uczuciami zbyt ludzkiej życzliwości i przywiązania, co nie byłoby korzystne dla życia duchowego. Czyste uczucie oznaczało więc, że Teresa kochała ją raczej z obowiązku i poczucia posłuszeństwa, niż czułym sercem. „Kwiatuszek przesadzony na górę Karmel miał rozwijać się w cieniu Krzyża, łzy, krew Jezusa stały się jego rosą, a jego Słońcem było Godne Uwielbienia Oblicze przesłonięte łzami…..” (A 71) „Ten, którego królestwo nie jest z tego świata, pokazał mi, że prawdziwa mądrość polega na tym, by „chcieć być zapomnianą i uważaną za nic” – by „swoją radość pokładać we wzgardzie samej siebie” …. Ach! Tak jak twarz Jezusa, chciałam, aby: „Moja twarz była naprawdę zakryta, aby nikt na ziemi mnie nie rozpoznawał”. Odczułam pragnienie cierpienia i bycia zapomnianą……” (A 71) Teresa powołuje się tutaj na Iz 53,3, który to fragment mówi o Słudze Pańskim, przez chrześcijan utożsamianym z Jezusem:
„Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, że mieliśmy go za nic”
Zatem Teresa chce mieć twarz zakrytą jak Jezus, czy też raczej chce, aby przed nią zakrywać twarze (chcąc być w zgodzie z Izajaszem), chce także być wzgardzona i uważana za nic, jak Jezus. Poniżenie Teresy służy jednak jej ostatecznemu wywyższeniu. Chce Teresa wszak być świętą. Jeśli uniży się, jak Chrystus, będzie potem triumfować, jak Chrystus. Pamiętajmy bowiem, że Sługa staje się Mesjaszem, wyzwolicielem, zbawcą. Tak też przecież swą misję widzi Teresa. Za kielich cierpienia weźmie w końcu nagrodę.
Teresa pragnie upokorzeń. Doznaje ich, co trochę dziwne, od nowicjuszek, które ją krytykują. Ta krytyka to dla Teresy więcej niż przyjemność, to wspaniała uczta, która napełnia jej duszę radością. „I moja dusza z rozkoszą raczyła się gorzkim pokarmem, który jej podawano w takiej obfitości”. (G 27) Jedynym pożytkiem, jaki widzi Teresa w wysłuchiwaniu krytyki jest żywienie się „chlebem zewnętrznego upokorzenia”. Jednak mnie interesuje, jakie to ciężkie zarzuty miały nowicjuszki wobec Teresy, skoro tak ją to bardzo upokarzało. Tego już nie dowiemy się od Teresy, która również nic nie pisze o wyciąganiu jakichkolwiek wniosków z tych skarg.
Teresa, tak jak później Faustyna, spodziewa się „czystego cierpienia, bez żadnej domieszki” (G 10). Szuka cierpienia jak najcenniejszego ze skarbów. Jezus podaje Teresie do picia kielich cierpienia i daje jej zrozumieć, co się w nim mieści, ale zanim Teresa zdoła ochoczo go wychylić, On go cofa. (G 10)
Pożytki z cierpienia widzi Teresa, podobnie jak później Faustyna, w jego sile powstrzymywania grzechu i wynagradzania zań. Obie mistyczki uważają także, że z jakiegoś powodu lepiej będzie, jeśli nikt nie będzie o ich cierpieniach wiedział. „Bo czyż istnieje większa radość, niż radość z cierpienia dla Twojej miłości? Im głębsze jest cierpienie i mniej widoczne dla oczu stworzeń, tym bardziej Ciebie raduje, o mój Boże, lecz gdybyś, co niemożliwe, Ty sam nie miał znać mojego cierpienia, byłabym równie szczęśliwa z jego posiadania, gdybym przez nie mogła powstrzymać jeden grzech popełniony przeciw wierze lub za niego zadośćuczynić”. (G 7) Cel misji Teresy to ratowanie dusz poprzez cierpienie.
Teresa czerpie z cierpienia przyjemność, cierpienie przeradza się w ekstazę. Oto jej opowieść Matce Agnieszce: „Kilka dni po moim ofiarowaniu się Miłości Miłosiernej zaczęłam w chórze odprawiać Drogę Krzyżową, kiedy nagle poczułam się zraniona ognistym grotem tak palącym, że myślałam, że umrę. Nie wiem, jak wytłumaczyć to uniesienie: nie ma porównania, które by mogło oddać intensywność tego płomienia. Wydawało mi się, że niewidzialna siła pogrąża mnie całą w tym ogniu. Och! Co za ogień! Co za słodycz!” Cierpienie równoważyło się z miłością. Ta sama sytuacja wystąpi u Faustyny.
W liście do Matki Agnieszki pisze Teresa o tym, jak jest szczęśliwa z faktu, że cierpienie nawiedziło duszę jej siostry Celiny, ponieważ może je oddać Jezusowi jako męczeństwo. Czyli nie tylko jej własne cierpienie ma męczeńskie wzniosłe zasługi, ale cierpienie jej siostry także. Podobnie rzecz się ma z cierpieniem ojca, który „został wybrany na ofiarę, która wraz z Barankiem bez skazy miała być złożona na ołtarzu”. (A 71) Nie wiadomo jednak, czy ta moc ofiary cierpiętniczej dotyczy tylko rodziny Teresy, czy też całego rodzaju ludzkiego.
W bileciku, który zawsze nosiła na swoim sercu pisze Teresa między innymi: „proszę Cię, Jezu, … żebym dla Ciebie umarła jako męczennica, męczennica serca lub ciała, lub raczej obydwu… Spraw, …aby nikt się mną nie zajmował, żeby traktowano mnie jak wzgardzoną pod stopami, zapomnianą jak małe ziarnko piasku należące do Ciebie, Jezu”. To pragnienie doznawania pogardy, zapomnienia, bycia deptaną jest wspólne także Faustynie.
Niezrealizowane powołania Teresy
„Jakże jest miłosierna droga, którą Dobry Bóg zawsze mnie prowadził, nigdy nie wzbudzał we mnie pragnienia czegoś, czego nie miałby mi dać, dlatego też gorzki kielich wydał mi się wyśmienity….” (A 71) Jeśli cierpisz i myślisz, że tego cierpienia chcesz, to o ile łatwiej jest je znieść. Na dodatek jeśli uwierzysz, że to sam dobry Bóg wzbudza w tobie pragnienie cierpienia. Co do pragnień, które Teresa miała jakoby tylko takie, które są możliwe do zrealizowania, to jednak nie do końca prawda. Teresa chciała dla siebie czegoś więcej niż życia pokornej mniszki w Karmelu. Ona chciała być misjonarką, kapłanką, wojownikiem. „Czuję w sobie powołanie WOJOWNIKA, KAPŁANA, APOSTOŁA, DOKTORA, MĘCZENNIKA; wreszcie odczuwam potrzebę, pragnienie pełnienia dla ciebie, Jezu, wszystkich dział najbardziej heroicznych….” (M 2) Teresa chciałaby umrzeć na polu bitwy w obronie Kościoła, być kapłanką, przemierzać ziemię, by głosić imię Jezusa, być misjonarką na krańcach świata, przelać krew dla Jezusa, być biczowana i ukrzyżowana, odarta ze skóry, zanurzona we wrzącej oliwie, ponieść wszystkie męczarnie zadane męczennikom, poddać szyję pod miecz, szeptać na stosie imię Jezusa. Jednak zdaje sobie sprawę ze swej małości i bezsilności. Niemożność czynienia tych wszystkich heroicznych dzieł nie załamuje jej, ale prowadzi do odkrycia swojej małej drogi: drogi miłości. Dochodzi do rozsądnego wniosku, że nie męczeństwo, ale miłość jest jej powołaniem. Z tego powodu postanawia „ofiarować się jako Ofiara Bożej miłości”. Czy jednak gdyby miała możliwość zrealizowania jednej ze swych ambicji, na przykład bycia kapłanką bądź misjonarką, czy wtedy czułaby się tak samo usatysfakcjonowania z bycia Ofiarą miłości? Może mówiła sobie: „OK, widzę wyraźnie, że żaden mój ambitny cel nie może być zrealizowany w moim życiu, niech się jednak do czegoś przydam: będę ofiarą miłości. Muszę się jakoś realizować! Być bierną i nieużyteczną – mnie to męczy. Wymyślę sobie jakąś rolę, jakieś ważne zadanie. Najważniejsze na świecie: będę miłością zbawiającą dusze! Będę wielką świętą!” Według mnie, Teresa nie musiała wcale przez całe życie pozostawać małym kwiatuszkiem i słabym ptaszkiem. W innych czasach i okolicznościach mogłaby stać się badaczką Pisma, bo niewątpliwie dużo czytała i potrafiła wyciągać samodzielne wnioski. Mogła stać się kapłanką i apostołką, jeśli Kościół by na to przystał. Nie miała szansy zrealizować swej mocy i potencjału w świecie, w którym przyszło jej żyć. Cóż jej pozostało innego, jak zaakceptować swą słabość i pozostać bierną? Zauważyła w tej postawie słabości i bierności pewne zalety, które pozwoliły jej przetrwać w Karmelu z uśmiechem na twarzy i nie pogrążyć się w rozpaczy.
Spalenie siebie w ofierze miłości
Na czym miało polegać ofiarowanie się Bożej miłości? Wydaje się, że była to powszechna w tamtym czasie praktyka, ponieważ siostra Teresy Maria także ofiarowała się jako ofiara Miłości Miłosiernej. Oto Miłość wybiera Teresę na ofiarę całopalną. „Aby Miłość była w pełni zaspokojona, trzeba, by uniżała się aż do nicości i żeby tę nicość przekształciła w ogień”. (M 3) Miłość zaspokaja się przez to, że przekształca nicość w ogień. Ale co jest tą nicością? Czy jest nią człowiek tak uniżony, poniżony, że w końcu nic niewart, niezdolny do niczego, bez zalet i wad, bez świadomości, bez ciała, bez duszy? Czy w ogóle można się uniżyć aż do stania się nicością? Przecież coś jednak zawsze zostaje. I dlaczego Miłość musi się zaspokajać? Co to w ogóle znaczy? Że jest zadowolona tylko wtedy, kiedy zamienia nicość w ogień? Przecież nicości wokół dostatek, niech ją sobie zamienia do woli! Ja jestem chyba za logiczna na mistykę! O co tu chodzi? Z przypisów dowiaduję się, że jest to „znamienity ogólny zarys teologii”. Czyli jednak teolodzy widzą coś znamienitego tam, gdzie ja nie widzę logiki. Otóż ponoć chodzi tutaj o to, że Teresa „w swojej nicości i z powodu swej nicości została darmo wybrana przez miłość”. Czyli jednak nie darmo, ale z powodu nicości? I dlaczego właściwie Teresa miałaby być nicością? Ta mistyka coś bardzo pokrętna dla ludzkiego rozumu. Jeśli tą nicością była Teresa, a z nią wszyscy ludzie, to jak to pogodzić z biblijną wersją stworzenia świata przez Boga, który uznał go za „coś” raczej niż „nic”. Możemy jednak przyjąć, że Teresa faktycznie uważa się za „nicość”, a przynajmniej jest bliższa nicości niż jakiejś pozytywnej wartości, bliższa słabości niż sile, bliższa małości niż wielkości.
Teresa pisze też, że jeśli w Starym Testamencie ofiara całopalna zadowalająca Boga musiała być doskonała, tak teraz Bóg przyjmuje całopalne ofiary od osób niedoskonałych, takich jak ona. Jednak zdaje się, że chrześcijaństwo pojmuje Ofiarę Chrystusa za jedyną i wystarczającą do zbawienia świata. Skąd Teresa wie, że Bóg nadal oczekuje ofiar i że one są Mu do czegoś potrzebne? Co to znaczy ofiara całopalna? Człowieka zniszczonego? Unicestwionego? Teresa chce się unicestwić dla Miłości, stać się nicością, z której powstanie ogień. Tylko jak należy się spalać? Jak się zabrać do unicestwiania siebie? Czy może lepiej zostawić to Bogu i przełożonym, a samemu nie troszczyć się o szczegóły operacji?
Skąd bierze się to pragnienie unicestwienia siebie? I dlaczego jest uważane za warunek poznania Boga? Pewne cytaty z Ewangelii mogą prowadzić do takich właśnie wniosków.
Na przykład: „Zaprawdę powiadam wam: Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24) Jak słowa te rozumie Teresa? „Widzę, że tylko cierpienie może rodzić dusze. … Jakie obfite żniwa zebrałaś! .. Siałaś we łzach, ale wkrótce zobaczysz owoc swoich prac, wrócisz przepełniona radością, niosąc w rękach snopy”. (A 81) Teresa uważa więc, że obumarcie ziarna oznacza cierpienie, które „rodzi dusze”. Można jednak te słowa rozumieć inaczej.
W rzeczywistości ziarno musi żyć, aby wydać plon. Ziarno zasiane w ziemi nie umiera, ale zmienia swą postać. Obumieranie polega na tym, że zasiane ziarno przestaje istnieć w formie ziarna, ale przekształca się w roślinę. Zmienia się jego forma. Ziarno umarłe, chore nie wyda plonu. Poza tym: co jest potrzebne do wykiełkowania? Żyzna ziemia, ciepło i woda. Czym jest żyzna ziemia? Jej ciemności skrywają ziarno i pozwalają zapuścić korzenie. Można je zinterpretować jako niewiedzę, czyli pewnego rodzaju otwartość na poznanie, chłonność, brak wstępnych założeń, ciszę. Słońce to światło, energia. Jezus jest porównywany wielokrotnie przez Jana do światłości świata. Woda życia: „Kto napije się wody, którą ja mu dam, już nigdy więcej nie będzie pragnął, gdyż woda, którą mu dam, stanie się w nim obfitym źródłem na życie wieczne”. (J 4, 14) Ziarno pozbawione sprzyjających warunków, takich jak ziemia, woda i ciepło, nie wykiełkuje. Ponadto zabicie formy ziarna nie jest warunkiem, ale konsekwencją jego przemiany w roślinę. Chodzi więc bardziej o przekształcenie, zmianę, a nie śmierć. Zalążek, coś małego, ma już w sobie plan całego rozwoju dorosłej rośliny. Podobnie nasza ludzka forma doczesna jest zalążkiem naszego ciała przemienionego, zmartwychwstałego. Dlatego jej zabicie nie przybliży człowieka do Boga. Powtórzę: nie chodzi o zabicie, ale przemianę. Włożenie ziarna do ziemi można porównać ze złożeniem do grobu. Kiełkowanie i rozwój roślinki kojarzy się więc ze zmartwychwstaniem i rozwojem duchowym.
Interpretacja obumierania jako cierpienia i unicestwienia nie jest według mnie trafna. Po co miałby Bóg stwarzać człowieka, aby go potem unicestwiać? Zapewne stworzył nas jako pewną formę przejściową, w której jest zapisany jakiś plan rozwoju. Czekamy zatem na pomyślne warunki, aby ten plan mógł się ziścić. W pełni ziści się dopiero po śmierci.
Postęp Teresy w stosunku do Naśladowania
Teresa chce kochać. Po pierwsze kochać, po drugie dopiero cierpieć. To postęp od czasów Tomasza. Chce cierpieć z miłości, a nawet radować się z miłości. Kolejny krok naprzód: można radować się z miłości! Jednak lepiej trzymać się wskazówek mistrza Tomasza i uważać cierpienie za lepsze niż radowanie: „będę śpiewać (Jezusowi) nawet wtedy, gdy będę musiała zbierać moje kwiaty polne wśród cierni, a mój śpiew będzie tym bardziej melodyjny, im bardziej kolce będą długie i kłujące”. (M 4)
Teresa próbuje przezwyciężyć niektóre argumenty Naśladowania. Uznaje wartość związków międzyludzkich, kocha czule rodzone siostry. Uważa, że Jezus chce, aby dzielić się miłością z ludźmi, a nie odcinać się zupełnie od świata. Co prawda bardzo uważa, aby miłość, którą darzy siostry była „duchowa”, a nie „ziemska”, ale już zauważa sprzeczność Naśladowania z Ewangelią. Opisuje na przykład, jak mocno musiała walczyć z sobą, gdy chciała wejść pogadać w celi z jakąś szczególnie lubianą siostrą. Musiała się bardzo powstrzymywać, aby tego nie zrobić i była z siebie dumna, że jej się udało „odmówić sobie pociechy serca”, za co spodziewała się otrzymać nagrodę. Pogaduszki z koleżanką uważała za przejaw „miłości egoistycznej i bezowocnej”. Mamy tu wyraźny wpływ Tomasza (przyjaźń nie ma sensu, trzeba zacisnąć zęby i dzielnie walczyć o nagrodę). Widać tu dokładnie, jak dużo energii psychicznej pochłania walka z naturalnymi pragnieniami. Z drugiej strony Teresa zauważa, że miłość do Jezusa pogłębia jej miłość do sióstr. Nie ma tu już drastycznego przeciwstawienia miłości wiecznej i ziemskiej, jak u Tomasza czy Klimaka. „Czuję to, że kiedy jestem miłosierna, to sam Jezus działa we mnie; im bardziej jestem z nim zjednoczona, tym bardziej również kocham wszystkie moje siostry”. (G 12) „Stałam się wyrozumiała dla słabości innych” (G13) „Chcę, aby moje myśli były zawsze miłosierne, gdyż Jezus powiedział: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” (G 13) „Zrozumiałam, że miłość bliźniego nie powinna zostać zamknięta w głębi mojego serca: Nikt, powiedział Jezus, nie zapala pochodni i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciła wszystkim, którzy są w domu”. (G 12) Widać, że w miarę czytania Ewangelii Teresa porzuca teorie Tomasza, a zwraca się ku słowom Jezusa. Teresa widzi, że Jezus nie zalecał porzucania miłości „stworzeń”, ale coś wręcz przeciwnego: „Jezus mówi do nich (uczniów) z niewyrażalną czułością: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem, żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym poznać, że jesteście uczniami moimi, jeśli się będziecie wzajemnie miłowali”. (G 11)
Podobnie widać u Teresy większą tolerancję dla własnych błędów, choć ma ona wielkie skłonności do skrupulatnego rozliczania się z każdego grzeszku, na wzór Tomasza. Tak samo drobiazgowo i surowo postępuje wobec powierzonych jej nowicjuszek. „To, co mnie nadzwyczaj kosztuje to zauważanie błędów, najmniejszych niedoskonałości i wydawanie im śmiertelnej walki. … Jestem jak strażnik obserwujący nieprzyjaciela z najwyższej wieżyczki warownego zamku. Nic nie umyka przed moim spojrzeniem… Tysiąc razy wolałabym wysłuchiwać uwag niż robić je innym, ale czuję, że jest rzeczą bardzo konieczną, aby to było dla mnie cierpieniem, gdyż kiedy działa się pod wpływem natury, jest niemożliwe, aby dusza, której się chce ukazać jej wady, zrozumiała swoje błędy” (G 23) Teresa zatem biega czujnie za mniszkami, przemawia do nich surowym tonem, wytyka im niedoskonałości. Robi to jednak w swoim przekonaniu z miłości. Pisze, że ją to wiele kosztuje, ponieważ widocznie robi to wbrew sobie i wolałaby przemawiać do nich bardziej serdecznie, zamiast ciągle upominać. Widzimy tutaj znów koszty psychiczne zachowań wbrew sobie. Z drugiej strony Teresa zdobywa się jednak na pewną pobłażliwość, akceptuje swą „małość”, bezsilność i niedoskonałość. Zaczyna rozumieć, że Bóg zbawia nas nie za czyny, ale z miłości. „Jezus nie wymaga wielkich czynów, ale jedynie zawierzenia i wdzięczności” (M 1) „Spodobało się Jezusowi, by pokazać mi jedyną drogę, która prowadzi do tego ognia Boskiego, tą drogą jest zawierzenie małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach swego Ojca… „Jeśli ktoś jest maluczki, niech przyjdzie do mnie” (M 1) Tak, Teresa odkryła dla siebie prawdy Ewangelii. Jednak twierdzenie, że jest z tego powodu wielkim odkrywcą, jest błędne. Te odkrycia zostały już dokonane przez św. Pawła, który twierdził, że zbawienie nasze nie w uczynkach, lecz w wierze, ufności, miłości. Tę samą prawdę chciał podkreślić Marcin Luter, gdy czuł się tak przytłoczony wizją Boga ścigającego nas za każde potknięcie, że przypomniał całemu chrześcijaństwu wielkiego Pawła i jego sola fide, sola gratia.
Postęp Teresy jest jednak zawsze połowiczny. Ona wyrywa się ku wolności, ale nigdy nie pofrunie, bo ściąga ją na ziemię nieszczęsny Tomasz a Kempis.
Oblubienica Jezusa
Przed wstąpieniem do zakonu (w wieku około 15 lat) Teresa czuje się „małą narzeczoną Jezusa”, co poprawia jej humor. Po wstąpieniu do zakonu zostaje Jego „Oblubienicą”. Dziwny dla mnie jest ten motyw narzeczeństwa i małżeństwa z Jezusem. Teresa wydaje mi się dzieckiem, dziewczynką, nastolatką marzącą o pierwszej miłości, pocałunkach i trzymaniu za rękę, o czułości, byciu kimś wyjątkowym. Jak można być kimś bardziej wyjątkowym niż oblubienicą (żoną!) Jezusa? Pozostawiwszy wszelkie możliwości prawdziwego zamążpójścia „w świecie”, Teresa musi jakoś zastępczo zaspokoić swoją potrzebę związku z mężczyzną, posiadania rodziny. Teresa układa bardzo dziwaczne i infantylne zaproszenie na swój ślub z Jezusem, na wzór zaproszeń typowych dla ówczesnych zwyczajów:
„Wszechmogący Bóg, Stwórca Nieba i ziemi, Panujący Władca Świata i Bardzo chwalebna Maryja Panna, Królowa Dworu niebieskiego, uprzejmie zawiadamiają o Zaślubinach swojego Czcigodnego Syna, Jezusa, Króla Królów i Pana panów, z panną Teresą Martin, obecnie Damą i Księżniczką królestw wniesionych w posagu przez jej Boskiego Oblubieńca, a mianowicie: Dziecięctwa Jezusa i Jego męki, ponieważ jej szlacheckie tytuły to: od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza.
Pan Ludwik Martin, Właściciel i Pan nad posiadłościami Cierpienia i Upokorzenia i Pani Martin, Księżna i Dama Dworu Niebieskiego, uprzejmie zawiadamiają o Zaślubinach swojej Córki, Teresy, z Jezusem, Słowem Bożym, drugą Osobą Godnej uwielbienia Trójcy, który za sprawą Ducha Świętego stał się Człowiekiem i Synem Maryi, Królowej Niebios” (A 77)
Mam nieprzyjemne uczucie mdłości czytając to zaproszenie. Wydaje mi się ono poniekąd bluźnierstwem, ale nie podam Teresy do sądu o obrazę moich uczuć religijnych. Cóż tu mamy? Jednoczesne wywyższenie i poniżenie Teresy. Wiele odniesień do wszechmocy, panowania, władzy królewskiej. Z drugiej strony, zwłaszcza w odniesieniu do swego ojca, Teresa wspomina cierpienie i upokorzenie. Pomieszanie dwóch światów, które nie wypada przekonująco. Świat mocy i władzy pomieszany ze światem cierpienia i upokorzenia. Bóg kojarzony z mocą, człowiek z cierpieniem. Chrystus – Bóg biorąc za żonę Teresę zrównuje ją niejako z sobą samym, dodaje jej własnej boskiej godności. Teresa nabiera przez to poczucia wartości. Cała ta okropnie nadęta, mieszczańska forma tego zaproszenia jest dla mnie niestrawna intelektualnie i psychicznie. Trzeba jednak pamiętać, że Teresa była tylko rozentuzjazmowaną nastolatką, w której buzowały hormony i która musiała dać jakoś upust swemu pragnieniu miłości, bycia zakochaną i uwielbianą.
Mechanizmy obronne
Teresa stosuje całą gamę mechanizmów obronnych, które chronią jej osobowość w sytuacji, kiedy nie potrafi poradzić sobie z lękiem czy frustracją. Pojawiające się w życiu ból lub lęk należy traktować jako znaki ostrzegawcze. Zdrowa osobowość reaguje wtedy ucieczką lub walką. Podjęta aktywność zmniejsza lęk, natomiast niemożność jej podjęcia – powiększa lęk. W przypadku Teresy reakcje ucieczki lub walki nie wchodziły w grę: z zakonu uciec nie mogła związana ślubami, przeciwstawić się i walczyć z przełożonymi także nie mogła, chcąc być wierna zakonnemu posłuszeństwu. Podkreślała na każdym kroku swą małość i słabość, zatem nie czuła się na siłach zareagować na ból i lęk. Co przysparzało jej bólu? Na pewno surowość przełożonych i upokarzanie. Brak ludzkiej czułości i wsparcia. Czego się bała? Bała się, że nie będzie kochana. Trzykrotnie utraciła najbliższe osoby darzące ją miłością i wsparciem. Bała się, że już zawsze będzie opuszczana przez ludzi. Bała się także zranienia przez osoby, które darzyła sympatią, a które mogły jej nie odwzajemnić. Bała się potępienia przez własne sumienie. Był okres, gdy bardzo boleśnie przeżywała każde swoje najdrobniejsze niedociągnięcie moralne. Teresa przeżywała też frustracje z racji niemożności zaspokojenia swych ambicji w zakonie. Pragnęła się uczyć, wyjechać na misje, głosić Ewangelię. Żadna z tych potrzeb nie miała szansy zrealizować się w jej życiu.
Teresa stosowała wiele psychicznych mechanizmów obronnych, aby uporać się z bólem i lękiem. Najważniejszym z nich jest mechanizm sublimacji lęku i cierpienia. Uczucia te uwznioślała ona w tym sensie, że nadawała im ważny cel (zbawianie dusz) oraz kierowała je ku ważnej osobie (poświęcała Bogu). Dzięki temu uzyskiwała choćby w niewielkim stopniu zaspokojenie swych instynktownych dążeń.
Innym mechanizmem było fantazjowanie, jak w przypadku jej ślubu z Jezusem. Takie fantazjowanie jest sposobem dostarczenia sobie zastępczej gratyfikacji, jeśli rzeczywiste pragnienia nie mogą być spełnione. Można przypuszczać, że chodziło tu o pragnienie związku z mężczyzną, założenia rodziny.
Teresa stosowała też racjonalizację, gdy wmawiała sobie, że przykre odczucia, których doświadczała są w rzeczywistości przyjemne. Ten typ racjonalizacji ma specjalną nazwę: „słodkie cytryny”. Nosi też nazwę „pozytywnego myślenia”. Teresa nie chciała cierpieć, ale jeśli już cierpi i nic poradzić na to nie może, to przekona siebie, że cierpienie jest dobre i daje jej radość.
Teresa była świadoma wielkiej surowości przełożonej, ale ponieważ nie umiałaby sobie poradzić z takim faktem, postanowiła zaprzeczyć mu i uznać surowość Matki za przejaw miłości. Kiedy jeszcze doda do tego, jak bardzo tą Matkę kocha, nie musi radzić sobie z wątpliwościami typu: „Co ja tutaj robię?”, „Dlaczego nie dostaję tu miłości?”, „Czy na pewno dobrze zrobiłam idąc do zakonu?” itd, itp.
Ważnym mechanizmem jest także identyfikacja: upodobnianie się do kogoś innego (Jezusa), utożsamianie z nim, przejmowanie jego myśli, celów i zachowań. Identyfikując się z inną, w naszym pojęciu godną podziwu osobą, w sposób pośredni zaspokajamy swe aspiracje i cele życiowe.
Mechanizmy obronne zmniejszają napięcie lękowe, poczucie winy, umożliwiają utrzymanie dobrego mniemania o sobie i zwiększają poczucie bezpieczeństwa. Jeśli stosowanie mechanizmów obronnych z umiarem jest powszechne i korzystne, to popadnięcie w przesadę hamuje rozwój psychiczny, ponieważ stosowane w nadmiarze mechanizmy obronne zużywają energię psychiczną na obronę przed lękiem, podczas gdy energia ta mogłaby być zużyta na twórczy rozwój osobowości. Teresie zabroniona była aktywna reakcja na ból i lęk, zatem pozostawała jej bierność.
Teresa geniuszem teologii?
Wielu ludzi, na przykład Jan Paweł II, widzi w Teresie geniusza teologii. Jej doktrynę „małej drogi” nazwał papież niezwykłą. Jedyna jej niezwykłość polega według mnie na przełamaniu (fałszywej) idei zbawczego cierpienia. Teresa nie robi tego wprost, wtedy papież wcale by się z nią nie zgodził, gdyż wierzył w pożytki z cierpień. Teresie jednak do pewnego stopnia udaje się uciec od mechanizmów obronnych, które nadawały wartość lękowi i cierpieniu. Udaje jej się to dzięki ufności i miłości. W jej pismach nie przeczytamy jednak nigdzie, że przekreśla to, co napisała o swym pragnieniu i wartości cierpień. Być może umarła za młodo, aby to zrozumieć. Być może nie miała odwagi przeciwstawić się ideologii Naśladowania, była wszak tylko małym słabym ptaszkiem.
Antoni Kępiński w swej fascynującej książce Lęk tak opisuje uwolnienie się od lęku: „Rozwój kultury szedł w kierunku sublimacji lęku. Przedmiot lęku stawał się coraz świętszy i doskonalszy. Bóg Starego Testamentu jest groźny, budzi lęk; teologiczna rewolucja chrystianizmu polegała, jak się zdaje, przede wszystkim na tym, że Bóg stał sie miłością. Lęk został zredukowany przez miłość. Dzięki cywilizacji zdobywamy świat podporządkowując go sobie, dzięki kulturze zbliżamy się do niego przez jego uświęcenie i ukochanie. Cywilizacja – to władza nad światem, kultura – to miłość do świata” (A. Kępiński Lęk, s. 217)
Teresa odkrywa w końcu, że jej powołaniem jest miłość. „Zrozumiałam, że miłość zawiera wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i wszystkie miejsca…. jednym słowem jest wieczna!” (M 3)
Teresie przypisywana jest zatem rewolucja dawno dokonana przez chrześcijaństwo, przez Jezusa i św. Pawła. Rewolucja ta jednak została zapomniana i odrzucona przy pomocy dzieł takich jak „Naśladowanie Chrystusa” czy „Drabina raju”. Teresa po prostu miała na tyle inteligencji i przenikliwości, była tak wykończona cierpieniem i umęczona przez lęki, że odrzucała całą tę ideologię cierpienia zwracając się ku miłości, próbując ufać i mieć nadzieję. To odrzucenie jednak nie dokonało się całkiem świadomie, dlatego nie jest wprost wyrażone w jej tekstach. Podobnie jak Teresa nie pisze, że stosuje mechanizmy obronne, tak samo nie pisze, że je odrzuca, bo znalazła miłość. Ale tak właśnie jest. Dlatego też ci, którzy zapomnieli bądź nie uświadamiali sobie przesłania Boga miłości widzą Teresę jako prorokinię i odkrywczynię. Odkryła ona jednak tak naprawdę tylko znane od dawna lądy miłości i ufności. Znane także, wbrew potocznym opiniom, także przez ludzi Starego Testamentu. Ten, kto prawdziwie pojął Ewangelię, nie dojrzy w Teresie żadnych niezwykłości.
Teresa niewątpliwie przechodzi pewną wewnętrzną ewolucję, która prowadzi do odkrycia małej drogi. Od wczesnej młodości jej umysł był zdeterminowany przez Naśladowanie. Kiedy zaczyna czytać Ewangelie, Naśladowanie traci (niestety tylko do pewnego stopnia) swój blask. Przełamanie nawyków myślowych ukształtowanych przez Tomasza jest tą ewolucją Teresy. Odkrycie bezinteresownej miłości Boga do człowieka pokonującej lęk jest uwieńczeniem tej ewolucji. Mała, łatwa, krótka droga – polega nie na wysiłkach osobistych, nie na walce, ale na zaufaniu łasce. Teresa rozumie, że nie musi się wysilać i śpieszyć w wyścigach jak Klimak. Nie musi nic robić, bo do nieba zaniesie ją w swych ramionach Jezus. Przypomina zatem zapomniane przesłanie dobrej nowiny. Nie jest to jednak żadna rewolucja, żaden geniusz. Zwłaszcza, że jej pisma pełne są sprzeczności: zaufanie, a jednak lęk przed karą, miłość do stworzeń, ale tylko „duchowa”, miłość najważniejsza, ale osiągana przez cierpienie. Teresa nie idzie na całość. Widać to zresztą w jej wielkim wpływie na dalsze pokolenia kobiet, które zaadoptowały z jej pism głównie te rzeczy, które afirmują cierpienie, innymi słowy spadek po Tomaszu i Klimaku nie przepadł niestety dzięki Teresie.
„Mała droga” Teresy jako dziecinna wersja teologii św. Pawła
Na czym polega jej „mała droga”, uważana przez niektórych za genialną doktrynę? Oddajmy głos Teresie.
Teresa mówi Jezusowi: „Tu na ziemi nie mogę pojąć większego bezmiaru miłości niż ten, którym spodobało ci się obdarzyć mnie za darmo bez żadnej zasługi z mojej strony”. (G 35) Teresa czuje, że miłość Boga jest bezinteresowna i że nie można i nie trzeba na nią zasługiwać. W porównaniu z drabiną do raju, po której wspinał się mozolnie Klimak, Teresa daje sobie pozwolenie na odpoczynek i daje się po prostu ogarnąć Boskiej miłości. Jednakże geniusz tego odkrycia jest wątpliwy, ponieważ to samo mówił św. Paweł.
Kolejna „polemika” Teresy z Klimakiem: „Ach, gdyby wszystkie dusze słabe i niedoskonałe czuły to, co czuje najmniejsza ze wszystkich dusz, dusza twojej Tereski, ani jedna nie traciłaby nadziei, że dojdzie do szczytu góry miłości, gdyż Jezus nie wymaga wielkich czynów, ale jedynie zawierzenia i wdzięczności….. Oto wszystko, czego Jezus domaga się od nas, wcale nie potrzebuje naszych dzieł, ale jedynie naszej miłości”. (M 1) Znów widzimy tutaj powtórzenie tego, co św. Paweł pisał 2000 lat temu.
Teresa podkreśla rolę wiary, która pozwala człowiekowi spokojnie i ufnie powierzyć się Bogu. „Spodobało się Jezusowi, by pokazać mi jedyną drogę, która prowadzi do tego ognia Boskiego, tą drogą jest zawierzenie małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach swojego Ojca” (M 1)
Czy jednak wiara ta nie była podstawą St. Testamentu? Czyż Abraham nie jest stawiany za przykład wiary doskonałej, wiary wbrew wszystkiemu? Czyż Hiob nie wołał, że nawet jeśli umrze, wiary nie straci?
Co robi Teresa widząc swą słabość i grzeszność? Zamiast wzorem Klimaka karać siebie za to, poniżać, jęczeć i płakać, ona pisze tak: „zamiast schować się w kącie, żeby opłakiwać swą nędzę i umrzeć z żalu, ptaszek obraca się ku swojemu Ukochanemu Słońcu”. (M5) Teresa cytuje św. Mateusza: Jezus przyszedł do grzeszników, nie do sprawiedliwych. To daje jej moc zaufania Panu, zapomnienia o swoich grzechach, odczucia przebaczenia, którym obdarza nas Bóg przez Jezusa Chrystusa. To samo mówił oczywiście św. Paweł .
Teresa chce uciec od teologii lęku: „Ach! Pan jest dla mnie tak dobry, że jest rzeczą niemożliwą, abym się go bała”. (G 31) „Wydaje mi się, że gdyby wszystkie stworzenia miały te same łaski, co ja, Dobry Bóg nie budziłby w nikim lęku, ale byłby kochany do szaleństwa i to z miłości, a nie drżąc ze strachu, nigdy żadna dusza nie zgodziłaby się sprawiać Mu przykrości”. (A 83) Teresa widzi, że miłość jest najlepszą motywacją do dobra. Odrzuca strach, którym przecież motywowali się chętnie św. Augustyn, Klimak czy Tomasz a Kempis.
Teresa widzi i akceptuje swe niedoskonałości. Nie potępia się za nie nieustannie i nie porównuje do niedościgłego ideału. Uważa swą drogę zdania się na Boga za „małą, bardzo prostą, bardzo krótką, małą zupełnie nową drogę”. (G 2) Dlaczego mała? Ponieważ Teresa widocznie uważała drogę wysiłków w stylu drabiny raju za drogę dużą. Zatem brak osobistego wysiłku nazywa drogą małą. Zamiast wspinać się mozolnie po drabinie cnót, ona chce jechać do Nieba windą, którą są ramiona Jezusa. Droga prosta – rzeczywiście w jej drodze chodzi tylko o jedno, o zaufanie. Nie trzeba rozdrabniać się na dziesiątki celów poszczególnych, ale należy skoncentrować się na tym jednym jedynym, czego potrzeba do zbawienia. Krótka – ponieważ Jezus weźmie ją do Nieba zapewne szybciej, niżby to zdołała sama uczynić. Zupełnie nowa – tutaj już mam wątpliwości. Nie jest to bowiem droga zupełnie nowa w chrześcijaństwie, jak już wcześniej starałam się pokazać. Może jest nowa dla Teresy, dla mentalności zakonnej tamtych czasów.
Teresa schodzi również nieco ze ścieżki cierpienia. „Również nie pragnę już cierpienia, ani śmierci, chociaż kocham jedno i drugie, ale pociąga mnie sama tylko miłość…. Przez długi czas ich pragnęłam; posiadałam cierpienie i już sądziłam, że dotykam brzegu Nieba, pomyślałam, że kwiatuszek zostanie zerwany w wiośnie swojego życia… teraz prowadzi mnie jedynie zawierzenie, nie mam żadnej innej busoli”. (A 83) Jednak mimo takich deklaracji, cierpienie będzie nadal bardzo ważnym elementem drogi duchowej Teresy.
Wydaje się, że Teresa mogła nieco przekroczyć drogę dyktowaną przez Naśladowanie czy Klimaka, ponieważ czytała uważnie Pismo Święte. W przeciwieństwie do swojej następczyni Faustyny, niestety, która pozostała uwikłana w swe konflikty bez szansy na jakąkolwiek drogę wyjścia.
O co chodziło św. Pawłowi? Przeanalizujemy jego listy, aby zrozumieć, co dla niego było istotą chrześcijaństwa. Chcę tu pokazać, że świętej Teresie przypisuje się w istocie geniusz św. Pawła. Wersja chrześcijaństwa Teresy jest w istocie mniej przekonująca i bardziej infantylna niż wersja św. Pawła. Ale być może jej prostszy język bardziej trafia do ludzi, którzy nie rozumieją św. Pawła. Dla mnie na początku św. Paweł był wielką zagadką. I cały czas nią jest. Ciągle próbuję ją rozwikłać. Oto co wynika z moich przemyśleń.
Paweł rozpoczyna swe rozważania w Liście do Rzymian od stwierdzenia powszechnej grzeszności ludzi, ich zniewolenia grzechem i potrzeby usprawiedliwienia, czyli przebłagania gniewu Boga. Grzech dotyka każdego człowieka, stwierdzamy z ulgą, że takie jest kosmiczne prawo, które Augustyn nazwał później grzechem pierworodnym. Z ulgą, ponieważ możemy przestać spodziewać się po sobie nadzwyczajnych wyczynów, doskonałości. Przebłaganie Bożego gniewu, odwołanie Bożej kary następowało w judaizmie poprzez przestrzeganie Prawa oraz składanie ofiar. Paweł odrzuca obydwie te metody, wskazując w zamian metodę chrześcijańską. Według Pawła, spełnianie wymogów Prawa nie może dać nam zbawienia. Prawo daje nam tylko większą znajomość (świadomość) grzechu, ale nie ma mocy wyzwolenia nas z niewoli grzechu. Przez Chrystusa ujawniła się sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa. Tą sprawiedliwością jest usprawiedliwienie ludzi przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Bóg uznaje za sprawiedliwe usprawiedliwienie człowieka. Nie karanie! Ta nowa Boża sprawiedliwość wyraża się odpuszczeniem grzechów. Usprawiedliwić znaczy też zrozumieć i wybaczyć. Bóg widzi, że człowiek jest uwikłany i uzależniony od zła. Rozumie tą słabość ludzkiej natury i dlatego, rozumiejąc, wybacza. Posyła nam Swego Syna, abyśmy w to Jego zrozumienie i przebaczenie uwierzyli.
A więc dla Pawła Boża sprawiedliwość nie wyraża się w karze, ale w usprawiedliwieniu, przebaczeniu, zgładzeniu grzechów i win, nieliczeniu ich. Ten cały cud dokonuje się dzięki wierze w Jezusa Chrystusa. „Dostępuję usprawiedliwienia darmo, z Jego łaski, przez odkupienie, które jest w Jezusie Chrystusie. Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi”. Co to znaczy wierzyć w Chrystusa? Paweł podaje przykład Abrahama, który „Jemu uwierzył jako Temu, który ożywia umarłych i to, co nie istnieje, powołuje do istnienia”. Abraham uwierzył Bogu i zostało mu to poczytane za sprawiedliwość. Tak samo chrześcijaninowi wiara jest poczytana za sprawiedliwość. „Abraham wbrew nadziei uwierzył nadziei”. Wiara Abrahama oznaczała przede wszystkim zaufanie. Abraham wierzył Bogu, że Ten spełni wszystkie swoje nieprawdopodobne obietnice, a mianowicie, że „Abraham będzie ojcem wielu”. Chrześcijańska wiara oznacza raczej wiarę „komuś”, a nie „w coś”. Wiara „w coś” może przekształcić się w wiarę „komuś”. Jednak to wiara „komuś” jest najważniejsza. Wierzymy Bogu, że:
- Sprzyja nam, pomaga nam, chce dla nas dobra i szczęścia
- Możemy bezpiecznie i bez lęku powiedzieć Mu wszystko
- Nie potępia nas, ale wszystko wybacza
- Ma moc nas uwolnić od zła wszelkiego
- Zrobi wszystko, aby nas uratować
- Jesteśmy dla Niego ważni i wartościowi
- Z Nim wszystko będzie dobrze
- Nie rozpacz ma w naszym życiu ostatnie słowo, ale nadzieja
- Jego łaska i miłość nie wyczerpują się nigdy
Jezus „został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia”. Gniew Boży nie dotknie już grzeszników, ponieważ przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa jesteśmy pojednani z Bogiem. Jak Jezus dokonał tego pojednania, tego anulowania kary? Prawo „grzech-kara” zostaje przez Jezusa przekreślone. Można uznać, że Jezus zdjął karę z nas i przyjął ją na siebie. On sam odczuł konsekwencje naszych win i zapłacił za nie swym cierpieniem. Paweł mówi, że Jezus stał się dla nas grzechem i przekleństwem. Umierając, zadał śmierć grzechowi i przekleństwu. Bóg wcielił się w człowieka, a na krzyżu w jego grzech. Wraz ze śmiercią Boga nastąpiła śmierć grzechu i przekleństwa. Jeśli może umrzeć Bóg nieśmiertelny, to może umrzeć też grzech. Oto stare pojęcie sprawiedliwości „grzech-kara” jest zastąpione nowym „grzech-przebaczenie-przemienienie”. Dlaczego jest to lepsza, efektywniejsza sprawiedliwość? Ponieważ kara w znaczeniu odpłaty raczej nie prowadzi do przemiany człowieka, do metanoi, a przebaczenie jak najbardziej. Przebaczenie wzbudza miłość, gdy tymczasem kara rodzi gniew i lęk. Tylko człowiek kochany może stać się człowiekiem kochającym. Nie człowiek karany. Kara zatrzymuje rozwój człowieka, natomiast przebaczenie i akceptacja – wspomagają. W zbawieniu bowiem chodzi o rozwój w kierunku upodobnienia się do Chrystusa.
Nasza nadzieja ma swoje podstawy w doświadczeniach Jezusa. Jezus jest pierwowzorem każdego człowieka. „Zostaliśmy z Nim pogrzebani, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca”. Tak jak Chrystus, przechodzimy ze śmierci do życia. Tak jak połączył nas śmiertelny los człowieka, tak połączy nas zmartwychwstanie. Stary człowiek umiera, rodzi się nowy. To wszystko dzieje się dzięki Chrystusowi – narzędziu przebłagania. Trzeba jak gdyby wejść w Chrystusa, schronić się w Nim, jak w bezpiecznej łódce, która przeniesie nas na drugą stronę rzeki, do życia wiecznego. Chrystus jest naszą Paschą – przejściem. Tylko schronieni w łódce – Chrystusie możemy bezpiecznie przejść przez śmierć. Jak to zrobić? Paweł chyba mówi, że tylko przez wiarę i łaskę. Bóg daje nam tą możliwość darmo, niczego nie wymaga prócz wiary. Boże miłosierdzie to jest właśnie to bezpieczne schronienie w Bogu, przez które unikamy konsekwencji grzechu i pokonujemy śmierć. A właściwie nie pokonujemy sami, ale dajemy się Bogu chronić przed karą i śmiercią.
Paweł uczy, że Jezus Chrystus wyzwolił nas spod prawa grzechu. Bóg potrafi dokonać tego, czego nie potrafi człowiek. Paweł mówi: jestem słaby i grzeszny, sam się nie wyzwolę z grzechu. Ale dobra nowina jest taka, że to Bóg nas wyzwala darmo, bez wysiłków, bez walki, bez cierpień. On nam gwarantuje bezpieczne przejście i zbawienie. Jeśli Mu uwierzymy.
Czy zatem widzimy, że geniuszem był naprawdę św. Paweł, a św. Teresa po prostu powtarza inaczej jego przesłanie? Inaczej, gorzej, a w dodatku z wieloma zastrzeżeniami, których Paweł nie wylicza.
Czyż ten jeden cytat z Listu do Efezjan nie ma więcej treści i siły niż całe Dzieje duszy?
„A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni. Razem też wskrzesił i posadził na wyżynach niebieskich – w Chrystusie Jezusie, aby w nadchodzących wiekach przemożne bogactwo jego łaski wykazać na przykładzie dobroci względem nas, w Chrystusie Jezusie. Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił”. (Ef 2, 4-10)
Uznanie Teresy za geniusza świadczy po prostu o tym, że Ewangelia jest do tej pory niezrozumiana przez chrześcijan.
Droga chrześcijaństwa od lęku ku nadziei
Jeśli by wyobrazić sobie wektor z początkiem w absolutnym lęku, a końcem w absolutnej nadziei, to poszczególnych chrześcijan można by przyporządkować do określonego punktu na tym wektorze. Kto by znalazł się na samym początku drogi od lęku ku nadziei? Tacy ludzie, jak Klimak, Tomasz a Kempis, św. Faustyna, św. Augustyn. Pośrodku wektora można by dać miejsce św. Teresie. Blisko nadziei plasuje się św. Paweł, Grzegorz z Nyssy, Juliana z Norwich. Końcem wektora jest oczywiście Chrystus, w którym nadzieja osiąga spełnienie w zbawieniu.
Chrześcijaństwo zmienia się w zależności od tego, przez kogo jest interpretowane, a zwłaszcza w zależności od tego, gdzie znajduje się interpretator na wektorze: czy blisko lęku, czy blisko nadziei. Zaś to wewnętrzne nastawienie w kierunku lęku lub nadziei to sprawa bardzo złożona, uzależniona od czynników psychologicznych, społecznych, ekonomicznych, kulturowych. Religia ma moc popychania ludzi od lęku w stronę nadziei. Zakładam tutaj, że nadzieja jest blisko Boga, natomiast lęk – daleko. Zakładam, że ci bliżsi nadziei są bliżej Boga. Tak to wygląda na wektorze. Ale nie z punktu widzenia Boga, który nie szereguje ludzi wektorowo. Bóg nie pozwala człowiekowi zatracić się w piekle absolutnego lęku. Absolutny lęk musi zawierać w sobie zatem jakiś zaczątek absolutnej nadziei.