Skąd właściwie pojawia się dyskusja o powszechnym zbawieniu? Zdawać by się mogło, że Kościół potępiając w VI wieku wiarę w apokatastazę dał ostateczny wyraz swojej opinii, a zatem wiara w wieczne piekło jest jedyną ortodoksyjną postawą. Jednak nasze wyznanie wiary definiujące główne dogmaty chrześcijaństwa nic na ten temat nie mówi. Przeciwnie, bardzo pozytywnie wyraża naszą wiarę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny. Oprócz tego wszystkiego, człowiek musi mieć pewien dystans do Kościoła i ortodoksji. Wierzę tylko i wyłącznie w Boga odpuszczającego wszystkie grzechy wszystkim ludziom, bez żadnych wyjątków. Wiara w innego Boga nie ma dla mnie najmniejszego sensu, można sobie dać z nią spokój. Nie miałabym ochoty dążyć do Boga, który zdolny byłby do tak straszliwej kary, jaką jest wieczne piekło. Nie chciałabym mieć nic wspólnego z takim Bogiem, którego sama przewyższam współczuciem dla ludzi. Otóż Bóg, w jakiego wierzę, przewyższa każde ludzkie pojęcie o współczuciu i czułości. Jego istotą jest miłość, która może przybierać niekiedy postać gniewu i kary oczyszczającej. Ale jest to miłość, która wszystko może, która zwycięża wszystkie przeciwności, pokonuje grzech i cierpienie. To jest sedno dobrej nowiny. Każda inna nowina jest zła, ponieważ dopuszcza istnienie w wieczności sytuacji zgubnej i przerażającej, nawet jeśli miałaby ona być udziałem jednej jedynej istoty.
Wróćmy do źródeł: Biblia. Dlaczego właściwie Biblia w sposób jednoznaczny nie rozstrzyga tej kwestii? Dlaczego nie jest to jasno, wyraźnie, wielokrotnie, jednoznacznie powiedziane w Biblii? Dlaczego obok fragmentów podtrzymujących wiarę w zbawienie powszechne są też takie, które wydają się jej zaprzeczać? Takie pytanie można zadać odnośnie wielu spraw niejednoznacznie rozstrzygniętych w Biblii, na przykład kwestii Jezusa jako wcielenia Boga. Poza tym Biblia stanowi pewien zbiór punktów widzenia poszczególnych autorów ksiąg. Ich opinie są często sprzeczne ze sobą. Biblia jest zbiorem ksiąg, których autorzy poszukują Boga. Jednak nie jest samym Bogiem w sensie absolutu, nie jest absolutną prawdą. Jest poszukiwaniem takiego opisu, który najlepiej jak to możliwe tą prawdę oddaje. I tak w zależności od czytelnika, Biblia się zmienia. Jednemu czytelnikowi wydają się istotne jedne fragmenty, a innemu zupełnie inne. Jeden przypisuje największe znaczenie czemuś, na co inny nie zwrócił w ogóle uwagi. Na treść Biblii miały wpływ osobiste doświadczenie jej autorów, sytuacja społeczna, gospodarcza i historyczna, w jakiej żyli. Zatem czy nie pozostaje nam nic innego, jak tylko dowolnie wybrać sobie to, co zgadza się z naszym sposobem myślenia? Na przykład jeśli uważam, że zbawienie jest tylko dla ograniczonej liczby osób, znajdę na to odpowiednie cytaty z Biblii. Jeśli jednak wolałabym uwierzyć w zbawienie powszechne, nie zawiodę się również: znajdę cytaty potwierdzające moją opinię. Tak jest w wielu kwestiach. Można jednak wysnuć wniosek o pewnej ewolucji obrazu Boga w dziejach człowieka, przekazanej w Biblii. Dla chrześcijanina ukoronowaniem tej ewolucji jest obraz Boga Nowego Testamentu, o którym świadczył Jezus w swoim życiu. Należy zatem zbadać sedno przesłania Jezusa, aby dojść do wiarygodnych wniosków w kwestii zbawienia powszechnego. Patrzmy na to, co robił i mówił Jezus. Na czym naprawdę polegała przełomowość Jego nauczania, skoro chrześcijanie nazwali je Dobrą Nowiną? Czy jest możliwe, by była ona dobra tylko dla niektórych? Czy dobroć Boga miałaby być w jakiś sposób ograniczona? Jeśli wieczne piekło istniałoby, chrześcijaństwo nie byłoby na pewno stuprocentowo dobrą nowiną. Powiem więcej, byłoby nowiną tragiczną dla wielu, a z pozostałej reszty zasiadającej szczęśliwie w Królestwie czyniłoby istoty bez serca, pozbawione współczucia i litości. W tej reszcie mieściłby się też niestety sam Bóg. Można by wtedy nazwać chrześcijaństwo dobrą nowiną z zastrzeżeniem: „nie dla wszystkich”, albo ewentualnie złą nowiną z zastrzeżeniem: „z pewnymi wyjątkami”.
Religia i wiara w Boga są potrzebne mi po to, aby przezwyciężyć nieuchronny pesymizm i klęskę życia doczesnego. Nie znaczy to, że nadzieje swoje kieruję wyłącznie na życie wieczne rozumiane jako życie po śmierci. Życie wieczne jest obecne już tu na ziemi, jego możliwość jest dana tu i teraz każdemu człowiekowi. Wiara jest dla mnie „kosmicznym optymizmem”. Określenie to zapożyczyłam od Johna Hick’a, teologa i filozofa religii, który twierdzi, że istotą każdej religii jest głoszenie dobrej nowiny. Polega ona na tym, że każdemu człowiekowi dana jest możliwość osiągnięcia najwyższego dobra i szczęścia, udziału w Boskiej rzeczywistości, wykraczającej poza świat obecny, który jest niedoskonały, skażony grzechem, pełen cierpień. Religie dają nadzieję, że ostatecznie wszyscy zamieszkamy w królestwie niebieskim, w Boskiej rzeczywistości, która wolna będzie od zła, grzechu i cierpienia, w której doznawać będziemy rozkoszy zjednoczenia z Bogiem. W chrześcijaństwie nazywamy to zbawieniem. Chrześcijaństwo jest dla mnie religią kosmicznego optymizmu.
Gdzie należy szukać źródeł tego, że Kościół postanowił w VI wieku potępić ideę apokatastazy, głoszoną chętnie przez wielu wybitnych Ojców Kościoła? Należy tu winić św. Augustyna i jego neurotyczne zamknięcie się w poczuciu winy, grzeszności i lęku. Oto wygrała mroczna koncepcja Augustyna i jego naśladowców, przekonanych, że argument strachu i potępienia jest bardziej efektywny w nawracaniu ludzi niż argument przebaczenia i miłości. Z pewnością sądzili według siebie. Tacy właśnie byli: chcieli Boga nie dlatego, że przyciągała ich Jego miłość, ale dlatego, że bali się straszliwej kary. Tak sobie wyobrażali Boga: jako surowego karzącego sędziego. Nie jako miłosiernego Ojca, który tęskni do każdego marnotrawnego syna i będzie na niego czekał tak długo, aż on nie zjawi się na progu Jego domu. Oto fragment kazania biskupa Augustyna: „Moim obowiązkiem jest udzielić wam należytej przestrogi poprzez cytat z Pisma Świętego: Nie omieszkujcie zwrócić się ku Panu, ani nie zwlekajcie z dnia na dzień, nie wiecie bowiem kiedy spadnie na was Jego gniew. Bóg jeden wie, jak dygocę na moim biskupim tronie, gdy słyszę tę przestrogę. Nie mogę milczeć, muszę wam o tym mówić. Sam będąc przejęty strachem i was nim napełnię.”
Dlaczego jednak Augustyn uwikłał chrześcijaństwo w mroczną teologię wiecznego potępienia? Uważał on, że zbawienia dostąpią tylko wybrani, przeznaczeni do zbawienia przez Boga mocą Jego arbitralnej decyzji, której powody pozostają dla człowieka nieprzeniknione. Jeśli Bóg przeznaczył jakiegoś nieszczęśnika na potępienie, to choćby stawał on na głowie, błagał, rozpaczał, modlił się, to i tak nic to nie pomoże. Wola Boga! Bóg Augustyna mówi tak do potępieńca: „Cóż, postanowiłem, że pójdziesz do piekła, więc mi tu histerii nie urządzaj. Nie zmieniam zdania, moja natura jest niezmienna! Łaska moja nie każdemu się należy, jest ograniczona, przecież św. Augustyn świetnie ci to wyłuszczył! Co by to było, gdyby każdy tak przychodził i brał sobie moją łaskę! Zaraz by mi się zapas wyczerpał. Nie martw się, łaską swoją rozporządziłem jednak najdoskonalej jak to możliwe, jestem wszak doskonały i wszystko, co czynię jest doskonałe. Dlaczego ty jednak, grzeszniku, nie uważasz, że pomysł z wsadzeniem ciebie do wiecznej czeluści był doskonały? Czegoś tu nie rozumiem…., ale nie, po cóż te niepotrzebne wątpliwości: przecież to ty, grzeszniku, nie rozumiesz po prostu mojej doskonałości!” Cóż to za obraz Augustyn stawia nam przed oczami: Bóg, skazujący człowieka na życie pomiędzy piekielną trwogą a mizerną nadzieją, życie ze świadomością, że absolutnie nic nie możemy zrobić dla naszego zbawienia! Naprawdę zachodzę w głowę jak te okrutne teorie Augustyna znalazły sobie zwolenników. Ten tragiczny fatalizm i pesymistyczny obraz człowieka jako istoty z gruntu złej i przesiąkniętej nieustanną skłonnością do grzechu – to wszystko niestety wywarło niezatarte dotąd piętno na chrześcijaństwie.
Żeby pojąć koncepcje Augustyna, musimy przypatrzeć się temu, jaką był osobą i jakie doświadczenie życiowe zaważyło na jego poglądach. Po przeczytaniu „Wyznań” Augustyna nawet psycholog-amator dostrzeże, że jego wywody są w dużej mierze neurotyczne i świadczą o niedojrzałej osobowości, która wypiera niewygodne prawdy o sobie. Być może w analizie osobowości Augustyna odnajdziemy źródło jego bezlitosnych koncepcji o masie potępionych i garstce zbawionych, które tak dokładnie spenetrowały chrześcijaństwo, że nawet wyrażenie nadziei na powszechne zbawienie jest uważane za herezję! Augustyn męczył się straszliwie w poczuciu winy, które sprowadzało na niego niemal każde najzwyklejsze codzienne wydarzenie. Szkoda, że nie mógł sobie poczytać „Neurotycznej osobowości naszych czasów” Karen Horney, bardzo by mu to pomogło, oczywiście gdyby nie to, że Karen Horney to kobieta. Z pewnością uznałby za niedorzeczność, że jakaś kobieta jest mu w stanie coś ciekawego powiedzieć. Jej wywody uznałby za pozbawione wartości, być może nawet szatańskie. A szkoda, dobra psychoterapia Augustyna byłaby z korzyścią dla rzesz chrześcijan. Augustyn swe zwykłe ludzkie słabości i pragnienia uznawał często za straszliwie niegodziwe. Myśl, że Bóg mógłby łaskawie przebaczyć mu grzechy była dla niego za dobra, aby być prawdziwą. Nie czuł się godny tej miłości w obliczu swych grzechów, które postrzegał jako wielkie i straszne. To poczucie winy było po części uzasadnione, ponieważ postąpił, łagodnie mówiąc, niehonorowo, oddalając od siebie ukochaną długoletnią towarzyszkę życia, z którą miał zresztą syna. W moim przekonaniu ta wielka strata Augustyna, cierpienie i poczucie wyrządzonej tej kobiecie krzywdy w połączeniu z manichejską pogardą dla świata wytworzyły teologię potępienia i kary odwetowej. Był on człowiekiem niewątpliwie tragicznym i rozdartym wewnętrznie, dlatego mu współczuję.
Tak jak Augustyn, wielu ludzi nie może sobie pewnych rzeczy wybaczyć, a to zamyka ich na łaskawą miłość Boga. Pozostają oni uwięzieni w swojej winie, spodziewając się kary Boskiej. Takiej samej sprawiedliwej kary żądają oni dla swoich bliźnich. W głowie i w sercach im się nie mieści, że Bóg traktuje ich z tak wielką łaskawością, że nie mają czego się bać. Jak mówił Jezus świętej Faustynie, ten brak wiary w Boże nieograniczone miłosierdzie rani Go najmocniej. Na tę wiarę trzeba się odważyć. Nie tak łatwo uwolnić się od ciężaru swych win. Właśnie religia pojmowana jako dobra nowina (bez zastrzeżeń) spełnia często tą terapeutyczną rolę, uwalniając ludzi z niewoli winy i grzechu i otwierając ich na nową świętą rzeczywistość.
Jednak Augustynowi nie udało się na szczęście zarazić wszystkich swymi koncepcjami. Wielu chrześcijan głosiło wiarę w zbawienie wszystkich ludzi. Na mnie największe wrażenie zrobiła mistyczka angielska Juliana z Norwich oraz ksiądz Wacław Hryniewicz, profesor KUL-u. Kiedy czytam ich dzieła, czuję, jakby kojąca miłość wlewała się w moje serce.
Juliana z Norwich żyła w Anglii w XIV wieku. Nie była zakonnicą. Mieszkała obok kościoła jako pustelnica. Bardzo pragnęła doświadczać cierpień Chrystusa, fizycznych i duchowych. Częściowo spełniły się jej pragnienia, kiedy w wieku 30 lat zapadła na ciężką chorobę. Jednak mimo to, że chciała odejść z tego świata i złączyć się z Bogiem, On przywrócił jej zdrowie i życie oraz powierzył misję przekazania ludziom swoich objawień. Juliana otrzymała od Boga ważne i cudowne przesłania, czasem sprzeczne z nauką Kościoła, które opisała w książce „Objawienia Bożej miłości”.
Ujmując rzecz w skrócie, Bóg objawił Julianie taką oto podstawową prawdę: „wszystko będzie dobrze i z urządzeniem wszystkiego będzie dobrze”. Na wątpliwości Juliany, dlaczego Bóg dopuścił istnienie zła i grzechu, Bóg odpowiada, że grzech jest konieczny. Zatem Bóg nie obwinia ludzi za ich grzeszność, ale im z powodu grzechów współczuje. Traktuje każdego z czułością i szacunkiem, nie zważając na grzech. Bóg tęskni do nas i nie będzie w pełni szczęśliwy, dopóki cała ludzkość nie zostanie zbawiona. Proces zbawienia trwa i trwać będzie „tak długo, jak trzeba”. Drogocenna krew Chrystusa ciągle przelewa się dla naszego zbawienia i wstawia się za nami u Ojca. „I płynie ona przez niebo na wieki, radując się zbawieniem całego rodzaju ludzkiego i wszystkich, którzy są i którzy będą, dopełniając liczby tych, których brakuje”
A zatem wszystko będzie dobrze ze wszystkim, a zbawienia dostąpi cała ludzkość. Takie przesłanie wydawało sią Julianie zbyt optymistyczne, zważając na naukę Kościoła: „Dziwiłam się ogromnie temu objawieniu i rozmyślałam nad naszą wiarą i zastanawiałam się nad następującą rzeczą:…. jeden z punktów naszej wiary mówi, że wielu będzie potępionych – takich jak aniołowie, którzy spadli z nieba z powodu pychy i którzy teraz są diabłami i ludzie na ziemi, którzy żyją poza wiarą Świętego Kościoła, to znaczy ci, którzy są poganami, a także każdy człowiek, który przyjął chrześcijaństwo i wiedzie niechrześcijański żywot i tym samym umiera wykluczony z miłości Boga. Święty Kościół naucza mnie, bym wierzyła w to, że oni wszyscy skazani zostaną na całą wieczność na piekło. Zważywszy to wszystko, pomyślałam, że to niemożliwe, by wszystko każdego rodzaju miało być dobrze, jak objawił to w tym czasie nasz Pan. I nie otrzymałam w objawieniu żadnej odpowiedzi od naszego Pana i Boga poza tymi słowami: „Co jest niemożliwe dla ciebie, nie jest niemożliwe dla mnie. Dochowam swego słowa we wszystkich rzeczach i wszystko będzie dobrze”
Bóg pragnie, abyśmy Go poszukiwali, abyśmy Go znaleźli i oglądali. Poszukiwanie jest równie dobre, jak znalezienie. Nawet jeśli wydaje nam się, że szukamy bezskutecznie, to jeśli wierzymy w to, że będziemy oglądać Boga, On objawi się nam, wtedy kiedy zechce. Żadne stworzenie nie jest w stanie pojąć, jak bardzo, jak słodko i z jaką czułością kocha nas nasz Stwórca. Juliana nazywa Boga swoim kochającym Przyjacielem. Bóg chce, abyśmy zaufali Jego przebaczeniu i nie pamiętali o naszej grzeszności, przygnębieniu i lęku. Kocha nas tak samo mocno i niezmiennie, gdy grzeszymy, jak i gdy czynimy dobro, gdy radujemy się i gdy smucimy. To szatan napełnia nas fałszywym lękiem przed naszą grzesznością i karą, która nam grozi. Rozpamiętywanie naszej marności cieszy szatana, który przez to odrywa nas od rozważania naszego wiecznego Przyjaciela, uprzejmego Pana.
Cudowny i ukochany przeze mnie ksiądz Wacław Hryniewicz całe swoje życie i twórczość poświęcił poszukiwaniu argumentów dla swojej nadziei uniwersalnego zbawienia. Przewertował całą Biblię, dzieła Ojców Kościoła, mistyków i teologów chrześcijańskich chcąc udowodnić, że wiara w wieczne potępienie niekoniecznie znajduje swoje źródła w tych księgach.
Kościół katolicki ciągle uczy o wieczności piekła, czyli o nieskończonej karze za skończone zło wyrządzone przez człowieka. Czy to ma cokolwiek wspólnego ze sprawiedliwością ludzką, a co dopiero Boską? Ksiądz Hryniewicz uważa, że Bóg stosuje kary w celu terapeutycznym, abyśmy w końcu zrozumieli zło, które czynimy i nawrócili się do Boga, szukając Jego łaski. Celem takiej kary jest oczyszczenie, uzdrowienie i nawrócenie, a kiedy to nastąpi – kara się kończy. Natomiast wieczna kara pozbawiona byłaby zupełnie celu i do niczego by nie prowadziła. Wyobraźmy sobie, że nasi przyjaciele wtrąceni są na wieki do piekła, podczas gdy my znaleźliśmy się w raju. Czy nasza radość byłaby pełna? Czy może Bóg wykasowałby bliskich z naszej pamięci? Ksiądz Hryniewicz pisze, że na drzwich piekła w Boskiej Komedii Dante umieścił napis: „Ci, którzy tu wchodzą, niech porzucą wszelką nadzieję”. Wobec tego na drzwiach do raju należałoby chyba umieścić napis: „Ci, którzy tu wchodzą, niech porzucą wszelkie miłosierdzie”.
Biblijny język nastręcza nam czasem trudności w interpretacji zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu i prowadzi do wniosków o dwóch twarzach Boga: jednej okrutnej i bezlitosnej, a drugiej miłosiernej. Wydaje się, że nijak nie da się pogodzić tych sprzeczności.
Stary Testament pełen jest obrazów rozgniewanego Jahwe, pałającego żądzą zemsty i ukarania grzeszników. Weźmy księgę Izajasza, gdzie Bóg, bardzo zagniewany z powodu złych uczynków Izraela, obiecuje swemu ludowi straszliwą zemstę.
„ Dlatego rozpalił się gniew Pana przeciw swojemu ludowi,
Wyciągnął na niego rękę, by wymierzyć cios, aż góry zadrżały.
Ich trupy jak gnój zaległy środek ulic.
Mimo wszystko gniew jego się nie uśmierzył i ręka Jego jest dalej wyciągnięta” (Iz, 5,25)
Psalm 37 oznajmia: „Bo ci, którym Pan błogosławi, odziedziczą ziemię, ale których przeklnie, będą wytraceni” (Ps 37, 22)
Chrześcijanie uznając Stary Testament za część Objawienia, mają duże trudności z tymi fragmentami o bezlitosnym i karzącym Bogu. Ta wizja Boga – oskarżyciela i potępiciela, która rządziła także mną przez długie lata, zakorzeniła się w umysłach wielu chrześcijan, rodząc naukę o wiecznym potępieniu. Trzeba jednak przeciwstawić tym obrazom słowa Pisma o nieskończonej łaskawości Boga, które prowadzą do zgoła odmiennych wniosków.
Przeczytajmy fragment Psalmu 36:
„Panie, aż pod niebiosa miłosierdzie Twoje, a wierność Twoja pod obłoki!
Sprawiedliwość Twoja jest jak podniebne góry, wyroki Twoje jak wielka głębina, człowieka i zwierzę ratujesz, Panie
Jak drogocenna jest łaska twoja, Boże!
Synowie ludzcy chronią się pod cień Twoich skrzydeł
Nasycają się obfitością domu Twojego i poisz ich strumieniem rozkoszy Twoich.
Albowiem w Tobie jest źródło życia i w Twojej światłości oglądamy światło.” (Ps. 36, 6-10 w tłumacz. Miłosza)
Psalm 34 oznajmia: „Pan odkupia duszę sług swoich i nie zazna kary, ktokolwiek szuka w Nim schronienia” (Ps. 34, 23)
Psalm 30: „Bo tylko chwilę trwa jego gniew, a całe życie Jego dobrotliwość.
Z wieczora bywa płacz, ale z rana wesele” (Ps. 30, 6)
Jak pogodzić te dwie wizje Boga Starego Testamentu? Czy to w ogóle możliwe? Gnostycy, przerażeni gniewnym Jahwe, nie chcieli uznać Starego Testamentu za księgi objawione przez Boga. Dla nich starotestamentowy Jahwe był złym Demiurgiem, wręcz szatanem. A jednak: Jezus czytał Torę i nazywał Boga swoim Ojcem. On jakoś potrafił zrozumieć te sprzeczności.
Ksiądz Hryniewicz pisze o specyfice języka wywodzącego się z żydowskiej kultury biblijnej, w którym chętnie używano przenośni, wyolbrzymień, paradoksów, ostrych przeciwstawień, przekleństw i złorzeczeń. Miało to na celu zwrócenie uwagi słuchaczy, skłonienie ich do myślenia, wyrwanie z poczucia wszechwiedzy i przezwyciężenie ich obojętności. Jezus także używał języka proroków Starego Testamentu, zwłaszcza w swoich przypowieściach. Musimy pamiętać o niebezpieczeństwie dosłownej interpretacji takich gróźb i przekleństw, których w Biblii pełno. Jeżeli Jezus mówi, że biada bogaczom i sytym, to nie znaczy, że pójdą oni do piekła na wieczne męki, ale że ich bogactwo i zadowolenie mogą przesłaniać im Boga. Przekleństwa biblijne są dla nas ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami na naszej drodze duchowej.
Ksiądz Hryniewicz analizuje trzy przypowieści Jezusa pod kątem nadziei zbawienia dla wszystkich. Pierwsze dwie można rozpatrywać łącznie, ponieważ są podobne i nawzajem się uzupełniają: przypowieść o zagubionej owcy (Łk 15, 3-7, Mt 18, 10-14) i o zagubionej drachmie (Łk 15, 8-10). Pasterz zostawia 99 owiec, aby szukać jednej zagubionej, aż ją znajdzie. Kobieta, która zgubiła jedną monetę, zapala światła, wymiata kąty w domu, aż ją znajdzie. Podkreślenie słówka aż oznacza, że Bóg tak się o nas troszczy, że będzie próbował odnaleźć każdego z nas i będzie to robił dopóki nie osiągnie celu. Warto też zauważyć proporcje: 99 owiec zostało w stadzie, pasterz szuka tylko jednej. To znaczy ta jedna jedyna osoba jest bardzo istotna, nie można na nią machnąć ręką i zostawić jej samą sobie, nawet jeśli 99 owiec, czyli ogromna większość jest już bezpieczna.
Trzecia przypowieść to właściwie jedno zdanie (Łk 13, 20-21): „Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło.” Znowu podkreśla tu Jezus, że w końcu wszystko się zakwasiło. Zakwaszenie następuje stopniowo. Tak samo będzie rozprzestrzeniało się królestwo Boże, aż obejmie wszystkich.
Katolicy mogą mieć wątpiwości co do tej optymistycznej wiary jeszcze z tego powodu, że przecież Bóg nie może nas siłą zaciągnąć do nieba, jeśli my będziemy się w naszej wolnej woli upierać przy pozostaniu w piekle. Czy jednak ktoś, kto pozna miłość Boga, będzie się mógł mu opierać? Czy Bóg nie znajdzie naprawdę sposobu, żeby objawić się każdemu grzesznikowi i przekonać go do siebie? Nie możemy ograniczać wszechmocy Bożej miłości tym, że jakoby Bóg jest związany respektem dla naszej wolności. Nie możemy stawiać granic Boskiemu wszechogarniającemu miłosierdziu.
A więc religia katolicka powinna być religią kosmicznego optymizmu: dawać nadzieję na wyrównanie naszych szans nawet po śmierci, wiarę w sens życia każdego człowieka. Łaska Boża trwa przecież na wieki i jest nieskończona. Tylu wokół nas i w przeszłości widzimy ludzi poszkodowanych nie z własnej winy, przedwcześnie zmarłych, dotkniętych nieuleczalną chorobą, urodzonych w środowiskach patologicznych, uczących się od dzieciństwa przemocy, niekochanych, wykorzystywanych, którzy stoczyli się na drogę zła i nie poznali Boga w tym życiu – czy jest zgodne z Bożą wolą, aby oni wszyscy poszli na wieczne zatracenie? Aby nie dano im szansy doświadczenia Bożej łaski po śmierci, jeśli za życia nie mogli jej znaleźć? Tylko wtedy, gdy uwierzymy w zbawienie wszystkich ludzi, nasza religia będzie prawdziwą religią miłości. Nie zapominajmy też o naszych braciach zwierzętach, które mają być może wieksze szanse na raj niż my, które doświadczają prawdopodobnie tu na ziemi większych cierpień niż my, i to z naszych rąk.
W końcu Bóg będzie wszystkim we wszystkich, także w zwierzętach, roślinach i całym świecie stworzonym.
„Nie chciałabym mieć nic wspólnego z takim Bogiem, którego sama przewyższam współczuciem dla ludzi. ”
Pycha przez panią przemawia. Lepszy jest ateista i antyklerykał który otwarcie walczy z wiarą niż wilk w owczej skórze.