Otchłań odpocznienia

A jednak istnieje takie rozumienie pobożnego odpoczynku, chrześcijańskiego szabatu, które wiedzie przez uczucie błogiego pokoju aż poza granice Kościoła. Badaczowi dawnej literatury religijnej nie sposób bowiem przecenić roli, jaką w drugiej połowie XVII wieku pełnił kwietyzm, ruch – by tak rzec – „radykalnego odpoczynku”, posuniętego tak dalece, że uczniowie Miguela de Moliny czy Françoisa Fénelona poczęli wzdragać się na myśl o jakimkolwiek pobożnym ćwiczeniu, o jakiejkolwiek walce. Nie pragnąć niczego, również wiecznego zbawienia ani nagrody w niebie, zdawać się całkowicie na postanowienia Opatrzności, biernie oddawać się w Jego ręce, o niczym nie myśleć, o nic się nie troszczyć, nie zabiegać nawet o sprawy duszy, aby przypadkiem nie przeszkodzić działaniu Ducha – oto podstawowe założenia kwietyzmu. Madame Guyon utrzymywała nawet, że w swym mistycznym odpoczynku musi zdobyć się na najbardziej heroiczny spośród aktów zawierzenia: zgodzić się na ogień piekielny, jeżeli taki będzie zamysł Boga. Niejeden roztropny czytelnik przypomni sobie w tym miejscu postanowienia Soboru Trydenckiego, wedle którego większość doczesnych spraw, w tym tkwiący w nas oścień grzechu i słabości „pozostaje ze względu na ćwiczenie duchowe, aby stale z nim walcząc otrzymać koronę zwycięstwa. Kto przepisowo będzie walczył, otrzyma nagrodę” (por. 2Tm 2, 5). Więcej nawet – zdaniem Ojców soborowych grzeszy ten, kto brzydzi się zdrowym postanowieniem czynienia dobrze ze względu na niebiańską nagrodę, którą jest oglądanie Boga.

O kwietystycznej „modlitwie odpocznienia” pisał kard. Innicio Caracciolo w takich oto słowach:

Ci, którzy nazywają siebie kwietystami, stają w postawie błagalnej, ale nie recytują żadnych modlitw ustnych ani nie medytują, pozostają po prostu w spokoju i milczeniu, niemi jak umarli; a ponieważ zamierzają prowadzić bierną modlitwę myślną, starają się wyrzucić z umysłu i sprzed oczu ciała jakikolwiek przedmiot medytacji, wystawiając się, jak mówią, na Boskie światło i na Boski wpływ, którego oczekują z nieba. Bez przestrzegania reguł i metod, bez uprzedniego przygotowania punktów i lekcji duchowej, które zwłaszcza początkującym zwykli zalecać mistrzowie duchowi w czasie medytacji, bez starania się, aby dostrzec w świetle medytacji własne braki, namiętności i niedoskonałości, aby się poprawiać, mniemają, że własnym wysiłkiem doszli do najwyższego stopnia modlitwy biernej i kontemplacji, którą Bóg w swojej wolnej woli daje temu, komu zechce i kiedy zechce. W rzeczywistości na próżno łudzą się, że bez ćwiczenia się w podążaniu drogą oczyszczenia, o własnych siłach wejdą w kontemplację.

Jak to zwykle bywa, korzeń błędu tkwił w dobrych założeniach, ale nazbyt jednostronnej interpretacji. Dzieje ortodoksji katolickiej znają przecież ideę ascetyczną, wedle której należy oczyszczać intelekt, uczucia i duszę, stawać się „ubogim w duchu” (Mt 5, 3), innymi słowy – opróżniać samego siebie niczym naczynie pełne kwasu, aby następnie do pustego dzbana Bóg mógł wlewać drogocenny olej swej łaski… Średniowieczny Obłok niewiedzy utrzymywał, że „w kontemplacji wszelkie wspomnienie (wyobrażenie), nawet o rzeczach najświętszych, jest bardziej przeszkodą niż pomocą”. Z drugiej strony, przesada w tym kierunku prowadzi do sytuacji, w której pobożne dusze stają się jak „głupie panny, co wziąwszy ze sobą lampy, nie nabrały oleju” (Mt 25, 3). Z łaską przecież człowiek winien współpracować, jak uczy Paweł Apostoł: „pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną” (1Kor 15, 10). I dalej: godną pochwały postawą jest dziecięce oddanie się w ramiona Ojca, całkowite zawierzenie Jemu i odrzucenie od siebie nadmiernej troski, aby przypadkiem Chrystus nie powiedział nam: „Czemuż się boicie, o wy, małej wiary?” (Mt 8, 26), „zabiegasz i martwisz się o zbyt wiele” (Łk 10, 41). Zresztą, psalm 131 mówi o tym dobitnie: „Nie gonię za posiadaniem rzeczy, które są dla mnie zbyt niezwykłe i wielkie. Pozwalam mojej duszy trwać w spokoju i ciszy. Jak małe dziecko u stóp matki, tak we mnie przebywa dusza” (Ps 131, 1-2). Problem pojawia się wtedy, gdy „trwanie w spokoju i ciszy” (Ps 131, 1) staje się jedyną dopuszczalną formą modlitwy, a następnie skojarzy się je z poleceniem Apostoła: „módlcie się nieustannie” (1Tes 5, 17)…

Nieustanny odpoczynek, permanentne wejście w mistyczną otchłań nicnierobienia? Zdaje się, że potępienie kwietyzmu przez Kościół pośrednio prowadzi do ważnego wniosku: wytchnienie na wzór Boga, który „dnia siódmego odpoczywał po wszystkim, czego dokonał” (Rdz 2, 2), stanowi w tym świecie zaledwie chwilową przerwę w walce o mający nadejść wieczny szabat (por. Pwt 20, 3-4; Ef 6, 11-13).


4 myśli nt. „Otchłań odpocznienia”

  1. Któż z nas nie słyszał tej pięknej antyfony śpiewanej na melodię gregoriańską:

    “Niech Aniołowie zawiodą cię do raju,
    A gdy tam przybędziesz, niech przyjmą cię męczennicy
    I wprowadzą cię do krainy życia wiecznego.
    Chóry Anielskie niechaj cię podejmą
    I z Chrystusem zmartwychwstałym miej radość wieczną.”
    /In paradisum /.

    Dotykamy tajemnicy, której rąbek zostaje uchylony.
    Z tego prastarego tekstu wynika, że w niebie są już święci – męczennicy. Czym się zajmują sprawiedliwi u boku Pana? Czy zachowują aktywność? Wydaje się, że ich podstawową aktywnością jest kontemplowanie dzieł Słowa, oglądanie i rozumienie Boga. Tą aktywność mistycy różnych religii utożsamiają z miłością w jedności.

    Ponadto święci troszczą się o swych braci na ziemi. Święci w niebie nie próżnują, lecz wspierają nas swymi modlitwami i orędownictwem. Sami aniołowie , choć niewidzialni, obecni są w kościołach podczas sprawowanej liturgii.

    Paweł powiada, że błogosławieni cierpią wraz z cierpiącymi, radują się wraz z tymi, którzy się radują. A Orygenes w jednej z homilii stwierdza, że radość Chrystusa i świętych nie będzie pełna, póki całe Ciało nie zostanie ponownie ustanowione w niebiańskim Jeruzalem: …”Nie mają oni pełnej radości, dopóki boleją nad naszymi błędami i opłakują nasze grzechy”/Hom Lv VII,2/. Boleją nad naszą opieszałością w budowaniu Królestwa. A jednak i Chrystus i święci bezgranicznie solidaryzują się ze wszystkimi członkami Jego Ciała.
    Pozdrawiam

  2. Zgadzam się z wnioskami. Myślę jednak, że w dzisiejszych czasach bardziej grozi nam nadaktywność i świadomość potrzeby powzięcia rozmaitych wysiłków, by życie duchowe jak i codzienne sprawy przybrały pożądany przez nas kształt. Dzisiejsi ludzie w ogóle mają problem z odpoczynkiem. Tak więc propagowanie „nicnierobienia” w niedzielę mogłoby wyjść na zdrowie i być odtrutką od sześciodniowej hiperaktywności. Odpuszczenie sobie różnorakich starań i zabiegów, także w wymiarze szczegółowego planowania wypoczynku, w moim odczuciu może stanowić wyzwanie dla nas, którzy wszystko musimy kontrolować i planować kilka miesięcy, czy nawet lat do przodu. „Duch wieje kędy chce” – warto czasem zrezygnować z naszych wyobrażeń, zrobić sobie reset w umyśle i po prostu słuchać i poddać się działaniu Tego, w którym „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. Tak więc nicnierobienie, to w istocie nie lada wysiłek. Takie otium religiosum.

  3. Zgadzam się, że tak zwanemu współczesnemu (nowoczesnemu?) człowiekowi zdecydowanie bardziej grozi nad-aktywność, a nawet jakiś rys pelagiański w pojmowaniu praktyki religijnej i modlitewnej, co zresztą wielokrotnie, na różne sposoby i przy wielu okazjach zauważano. Stąd obecna dyskusja miesiąca to świetny pomysł. Wydaje mi się, że współczesna zdrowa duchowość dąży – inaczej niż świat – do pewnej ascezy w sferze ludzkich działań, w każdym razie do regulowania nadmiaru bodźców. „Spraw zbyt wielu nie bierz na swe barki, bo gdy się uwikłasz, możesz ponieść szkodę. I nawet śpiesząc się bardzo, nie dobrniesz do końca, i nawet uciekając od nich, ich się nie pozbędziesz” (Syr 11, 10).

    Niemniej, korzystając z okazji, postanowiłem napisać kilka słów na temat przesady w kierunku absolutyzowania roli odpoczynku w teologii i mistyce. Nawiasem mówiąc, potępienie kwietyzmu w pierwszej połowie XVIII wieku stało się wyraźnym końcem kościelnej aprobaty wobec tendencji mistycznych, przynajmniej do pierwszej połowy XIX wieku. Chodzi nie tylko o wybujałą mistykę, ale o tendencje mistyczne w ogóle, które tak często padały ofiarą podejrzeń o semi-kwietyzm. Ale zastanawia jeszcze inna kwestia, o której w tekście nie wspomniałem, a którą dotąd należycie nie zbadano: w jakim stopniu przenikanie idei kwietystycznych do poezji religijnej końca XVII i początków XVIII wieku było raczej wyrazem pewnej dozy rozpaczy, zwątpienia w to, że człowiek jest w stanie jakkolwiek ruszyć milczenie Boga?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *