Propozycja transteizmu we współczesnym kontekście kulturowym

 

 

Prawdopodobnie zarówno teizm, jak i ateizm, są zjawiskami równie dawnymi, jak cała ludzka refleksja filozoficzno-religijna[1]. Niekiedy uważa się co prawda, że ateizm jest czymś wtórnym, bywa on przedstawiany jako bardzo późna reakcja na teizm. Twierdzi się, że teizm istniał na długo wcześniej niż ateizm i że to właśnie ten pierwszy jest postawą niejako wyjściową, w stosunku do której ateizm jest jedynie buntem[2]. Rzeczywiście w zasadzie ateizm jako zdeklarowana postawa na dobre rozprzestrzenił się dopiero w wieku XVIII. Nie oznacza to jednak, że realnie ateistów wcześniej nie było. Prymat teizmu i rzekomo reakcyjny jedynie charakter ateizmu to sytuacja po prostu uwarunkowana historycznie. Religia mianowicie przez wieki kształtowała i wręcz determinowała życie społeczne wszystkich ludzkich kultur, dlatego ateizm był skrajnie nieakceptowanym stanowiskiem. Przyznaje to nawet tak konserwatywny myśliciel religijny jak Joseph Ratzinger, sugerując, że można domniemywać niejako odwieczną koegzystencję wierzących i niewierzących[3]. Za taką koegzystencją idzie także koegzystencja filozoficznych stanowisk teizmu i ateizmu. Spór teizm-ateizm jest bez wątpienia trwałym i bardzo starym już sporem. Jest to także jeden z najważniejszych punktów debaty filozoficznej. Również współcześnie spór ten wydaje się być wciąż żywy. Prężnie rozwijające się nauki ścisłe i rodzące się z nich technologie dostarczają nowych pytań, problemów oraz argumentów obu stronom. Wśród samych przedstawicieli nauk ścisłych i ich zwolenników pojawił się ruch tak zwanego nowego ateizmu, który z niezwykłą siłą oddziałuje społecznie na całe masy ludzi. Po stronie teizmu również widać wiele prężnych ruchów, choćby związany z amerykańskim protestantyzmem trend apologetyczny, promujący między innymi ideę Inteligentnego Projektu, czy tendencje teistyczne anglosaskiej filozofii analitycznej. W pewnych kręgach spór teizm kontra ateizm jest sporem bardzo żywym i absorbującym. Jego żywotność jest jednak iluzoryczna. W rzeczywistości w sporze tym od wieków przewijają się te same argumenty, zmodyfikowane jedynie nieznacznie poprzez kontekst danej epoki. Jak często bywa z ostrymi opozycjami, alternatywa teizm-ateizm wydaje się być po prostu źle postawiona. We współczesnej debacie filozoficznej i teologicznej powoli przebija się do głosu stwierdzenie bezsensowności sporu teizm-ateizm i jego nieprzystawalności do dzisiejszego myślenia o człowieku, świecie i Bogu. Dyskusja pomiędzy teizmem a ateizmem jest stara nie tylko w sensie metrykalnym, ale również w pejoratywnym tego słowa znaczeniu – zestarzała się. Obrona teizmu, mająca najczęściej motywację wprost religijną, wydaje się być skazana na porażkę. Alternatywą dla współczesnych społeczeństw nie jest jednak bynajmniej ateizm, który ostatecznie wiąże się z nihilizmem. Poszukiwania duchowe ludzkości bynajmniej się nie kończą, jednak nie mieszczą się już one w płytkim i chybionym dyskutowaniu o istnieniu bądź nieistnieniu Boga[4]. Kryzys metafizyki dotyka jak wiadomo także religii, jednak bynajmniej jej nie niszczy, a raczej w jakiś sposób oczyszcza. Filozofia religii, a z nią i teologia, może dać konkretny opis sytuacji religijnej w świecie, w którym opozycja teizm-ateizm ulega przedawnieniu. Zasadnym jest chyba mówienie o transteizmie, a więc takim myśleniu o ostatecznej rzeczywistości, które przekracza teizm, ale także ateizm. Transteizm nie ukrywa klęski teizmu i wraz z Nietzschem gotowy jest przyznać, że „Bóg umarł”[5]. Jednocześnie jednak transteizm nie rezygnuje z mówienia wraz z Paulem Tillichem o „Bogu ponad Bogiem”[6]. W kulturze współczesnej pozycja i postawa transteizmu powoli rozwija się, na razie będąc raczej w stanie początkowym. Niniejsze rozważania mają zatem charakter w dużej mierze nie tyle opisowy, co raczej prognostyczny. Najpierw warto przyjrzeć się sytuacji sporu teizm-ateizm i wykazać jego chybiony charakter. Następnie przedstawiony zostanie wstępny szkic stanowiska, lub raczej postawy transteizmu. Wreszcie w trzeciej części artykułu zostanie ukazane kulturowe znaczenie zjawiska zwanego tu transteizmem.

  1. Bezsensowność sporu pomiędzy teizmem a ateizmem

Spór od wieków toczący się pomiędzy teistami a ateistami wydaje się być bezsensowym przede wszystkim z tego powodu, iż jest nierozstrzygalny. Po tylu stuleciach toczonych debat i wytaczanych argumentów, wciąż nie widać rozwiązania, które zadowalałoby wszystkich zainteresowanych. Na każdy argument jednej ze stron, druga strona natychmiast znajduje kontrargument. Teiści celują na przykład w wyprowadzaniu istnienia Boga z samej idei-pojęcia Boga. Jest to tak zwany dowód ontologiczny, który zwykło się kojarzyć z postacią Anzelma z Canturbury. Ateiści natomiast ripostują, że następuje tu nieuprawniony przeskok pomiędzy ideą a rzeczywistym istnieniem. Argument ontologiczny w różnych postaciach i modyfikacjach pojawia się również dziś i wciąż jest atakowany przez ateistyczny kontrargument, również występujący w coraz to nowych wersjach[7]. Podobnie ma się rzecz z szeroko pojętym argumentem kosmologicznym. Ze względu na długi czas trwania dyskusji na temat tak zwanego istnienia Boga oraz ze względu na powtarzalność wciąż tych samych argumentów, można chyba zaryzykować stwierdzenie, że kwestia ta jest po prostu nierozstrzygalna. Misterne konstrukcje spekulatywne tworzone zarówno przez teistów, jak i przez ateistów, ostatecznie zawsze spotykają się nie tylko z przyjęciem, ale i radykalnym odrzuceniem ze strony innych. Niekonkluzywność tak zwanych dowodów na istnienie Boga wykazał już zresztą Kant[8]. Cały spór teizmu z ateizmem wciąż jednak sprowadza się zasadniczo do nieustannego przywoływania tychże „dowodów”, explicite bądź implicite. To co jest dodatkiem, to jedynie pewne argumenty kontekstualne. Teiści zarzucają na przykład ateistom zgubne skutki społeczne ich światopoglądu. Ci drudzy odpowiadają przykładami z dziejów religii, która wszak także miewała zgubne skutki społeczne[9]. Ponadto duża część rzeczonego sporu we współczesnym wydaniu opiera się na dyletanctwie i nieporozumieniach. Na przykład Richard Dawkins krytykując chrześcijaństwo, de facto krytykuje poglądy, które już dawno nie mają miejsca przynajmniej w głównym nurcie tej religii[10]. Kiepska znajomość tradycji i osiągnięć teologii jest częsta wśród skądinąd dobrze wykształconych ateistów. Z kolei teiści w swojej argumentacji niejednokrotnie wykazują się małą znajomością nauk szczegółowych, co dzisiaj jest szczególnie istotne w każdej debacie światopoglądowej[11]. Wszystkie te nieporozumienia nie zmieniają jednak faktu, że niezależnie od precyzji pojęciowej i rzetelności wywodu, każda dyskusja teizm-ateizm jest po prostu nie możliwa do rozstrzygnięcia. To, że kogoś przekonały dane argumenty, zależy ostatecznie od subiektywnych doświadczeń danej osoby. Nie sposób wykazać jednoznacznie, że Bóg istnieje, lub że nie istnieje.

Nie idzie jednak bynajmniej po prostu o zniechęcenie tą dyskusją i swoiste poddanie się. Warto mianowicie dostrzec, że taka sytuacja napięcia pomiędzy teizmem a ateizmem jest wynikiem najzwyklejszego nieporozumienia, które leży już w samym punkcie wyjścia.  Otóż powodem nierozstrzygalności sporu jest tkwiące w jego zalążku złe rozumienie pojęcia „Bóg”. W sporze teistów z ateistami, Bóg staje się jednym z przedmiotów, o którego istnieniu można dyskutować. Nie taki jest jednak właściwy sens idei Boga[12]. Idea Boga odnosi się do ostatecznego wymiaru rzeczywistości, do wymiaru, który radykalnie przekracza tę rzeczywistość. Bóg nie jest żadnym elementem świata, lecz jego źródłem, sensem i spełnieniem. Z takim rozumieniem słowa Bóg można się spotkać zarówno w dziejach myśli filozoficznej, jak i paralelnie w dziejach związanej z filozofią teologii chrześcijańskiej. Takie również rozumienie jest właściwie obecne we wszystkich religiach tradycyjnych. Stosowanie słowa „Bóg” polega właśnie na odnoszeniu się do tego, co jest ponad światem i ponad wszelkim partykularnym doświadczeniem. Niestety umysłowość ludzka nie radzi sobie z tak trudnym pojęciem – kierującym użytkownika języka ponad świat – i próbuje nieustannie niejako sprowadzać Boga na ziemię. Od wieków ludzie ulegają pokusie stosowania pojęcia „Bóg” tak jak wszelkich innych pojęć, a więc jako nazwy pewnego przedmiotu. Bóg zaczyna być wówczas widziany jako pewien byt, a zatem jako jakiś element świata. Wszelkie deklaracje, mówiące iż jest to byt absolutny, czy byt najwyższy, niczego nie zmieniają. Rozumienie Boga jako bytu czyni Go elementem większej całości, jaką jest przecież całość wszystkich bytów. Wówczas Bóg staje się jedną z rzeczy, które mogą istnieć lub nie istnieć. Z tego właśnie ontoteologicznego błędu wyrasta chybiony co do istoty spór teistów z ateistami. Spór ten jest źle postawiony właśnie dlatego, że nie dotyczy w ogóle sprawy Boga, lecz jedynie pewnego (błędnego) pojęcia Boga. Strony tego zmagania de facto spierają się o istnienie Boga, a to właśnie jest kompletnym absurdem. Bóg nie jest żadnym bytem, który może istnieć lub nie. Nie ma w ogóle takiego czegoś jak Bóg, bowiem żaden byt nie jest Bogiem. Dlatego teizm jest z gruntu błędny. Również ateizm jest jednak błędem, ponieważ próbuje dyskwalifikować ideę Boga na podstawie Jego nieistnienia. W rzeczywistości ateizm stwierdza po prostu – i na tym polega jego doniosłość – że nie ma żadnego bytu, który jest Bogiem. Nie znaczy to jednak, że idea Boga jest chybiona[13]. Po prostu trzeba przypomnieć sobie właściwe znaczenie słowa „Bóg”, znaczenie podstawowe, a jednocześnie zapomniane. Dyskusja teistów z ateistami jest zatem nierozstrzygalna dlatego, że nie dotyka w ogóle żadnego prawdziwego problemu, lecz dotyka źle rozumianego pojęcia, które tak jak jest odbierane musi prowadzić do absurdów.

Bezsens sporu pomiędzy teizmem a ateizmem nie polega jednak tylko na tym, że tracą czas dyskutanci w nim uczestniczący. Nie jest to przecież jedynie elitarna debata, która pozostawałaby bez wpływu na życie społeczne. Debata o istnieniu Boga nie jest domeną jedynie garstki intelektualistów, lecz całych mas ludzi Zachodu. Warto zauważyć, że skutki tej debaty są niebanalne dla stanu kultury, a zwłaszcza dla religii i duchowości. Nacisk na kwestię istnienia Boga sprawia, że religia staje się sprawą wybitnie teoretyczną. „Najbardziej rozpowszechniona – powiada Tillich – błędna interpretacja wiary polega na tym, że uważa się ją za akt poznania o niskim stopniu oczywistości”[14]. Wiara religijna, która w jakiejś formie stanowi ostatecznie centrum każdej kultury, staje się tu sprawą światopoglądu. Wierzącym jest ten, kto uważa, że istnieje jakaś Istota Najwyższa, zaś niewierzącym jest zaprzeczający istnieniu tej Istoty. Zatem cały potencjał życiowy, jaki może dawać człowiekowi religia, zostaje tu sprowadzony do ontologii. Wiara w takim ujęciu nie jest kształtującą życie człowieka energią, lecz jedynie pewnym przekonaniem metafizycznym na temat istnienia Absolutu. Tymczasem Bóg, można by kąśliwie zauważyć, ma ciekawsze rzeczy do roboty niż istnieć lub nie istnieć. Teoretyzacja i ontologizacja religii nie pozostaje bez wpływu na całą kulturę ludzi Zachodu. Trudno zresztą powiedzieć, na ile to sama kultura intelektualna wpływała na takie ujęcie religii, a na ile to właśnie religia kształtowała taką kulturę intelektualną. W każdym razie nie sposób nie zauważyć, że teoretycznemu podejściu do sprawy Boga towarzyszy teoretyczne podejście także do innych spraw. Jeśli nawet najważniejsza sprawa człowieka, a więc sprawa Boga, jest kwestią suchej intelektualnej dyskusji i przerzucania się argumentacją za i przeciw, to tym bardziej inne sprawy mają taki właśnie teoretyczny charakter. A zatem cała kultura staje się polem dyskutowania o poglądach, omawiania pojęć i konstruowania argumentacji na rzecz swojego stanowiska. Kultura duchowa Zachodu ma po prostu w dużej mierze charakter debatujący. Wszystko jest sprawą teorii, zgadzania się lub nie zgadzania się z jakimiś tezami. W sporze teizmu z ateizmem skupia się to jak w soczewce. Trudno powiedzieć, czy złe rozumienie pojęcia Boga jest przyczyną takiego stanu rzeczy, czy raczej owocem gotowej już mentalności kulturowej. Na pewno w każdym razie następuje tu swoiste sprzężenie zwrotne – sprawa Boga wpływa na widzenie innych spraw i odwrotnie. Kultura, która z założenia ma przybliżać człowieka do jego życia i czynić je bardziej ludzkim, staje się oderwaną od spraw życia debatą o poglądach i ideach. Religia będąca nieustanną walką o utrzymanie teizmu wbrew coraz to nowym kontrargumentom, może być już tylko ciężkim brzemieniem. Tu chyba należałoby widzieć przyczynę współczesnego spadku zainteresowania religią. Wielu współczesnych ludzi po prostu dystansuje się od sporu teizmu z ateizmem, nie widząc w nim głębszego sensu. Ponieważ religia kojarzona jest z teizmem, czy wręcz z nim utożsamiana, także zostaje odrzucona. Można zaobserwować w kulturze pewne zmęczenie teoretycznością, czego zwiastunem był już egzystencjalizm, a obecnym świadectwem jest postmodernizm[15]. W obliczu tej sytuacji można powiedzieć, że religia może być już tylko sprawą życia (i śmierci), a nie teorii. Dlatego zarówno ateizm, jak i w równej mierze teizm, to dziś główne siły blokujące prawdziwe duchowe ścieżki ludzi Zachodu. Możliwość, jaka rysuje się przed religią i kulturą to nie gorliwe bronienie jednej ze stron bezsensownego sporu, lecz porzucenie wszelkiego teoretyzowania. Chodzi o porzucenie teoretycyzmu i zwrócenie się w kierunku tego, co życiowe i żywotne. W przypadku religii oznacza to przekroczenie opozycji teizm-ateizm w kierunku czegoś większego. Pomóc w tym może odzyskanie właściwego znaczenia terminu Bóg, który w zamierzeniu nie ma mówić o żadnym bycie, lecz odsyłać ponad złożoną z bytów rzeczywistość. Odzyskanie takiego pojęcia Boga dokonuje się na polu filozofii, ale i teologii chrześcijańskiej. Szczególnie warto wymienić tu protestanckiego myśliciela Paula Tillicha, którego ideę można by określić mianem transteizmu[16]. To właśnie transteizm jest propozycją, która w punkcie wyjścia przekracza opozycję pomiędzy teizmem a ateizmem. Jest to także propozycja, która z jednej strony oczyszcza pojęcie Boga z błędu ontologizacji, a z drugiej czyni kwestię Boga sprawą egzystencjalną, wyraźnie nie teoretyczną. Warto więc przyjrzeć się filozoficznemu kształtowi stanowiska zwanego tu transteizmem, a także zwrócić uwagę na jego kulturowe konsekwencje.

  1. Transteizm – zasadność filozoficzna

Podstawowym założeniem transteizmu jest nadanie pojęciu Boga charakteru realnie transcendentnego. Oznacza to takie spojrzenie, w którym słowo „Bóg” odnosi poza świat, nie określa zaś jakiegoś obiektu w świecie. Jeśli teiści sądzą, że istnieje jakiś najwyższy byt, który jest powiązany z innymi bytami, de facto sprowadzają Boga na ziemię. Ateizm słusznie wyśmiewa takie założenia, bowiem brakuje przesłanek, by uznać istnienie takiego bytu. Niezależnie zresztą od tego, czy taki byt istnieje czy nie, z pewnością nie jest on Bogiem. Transteizm czyni transcendencję Transendencją Rzeczywistą. Mówiąc językiem religii można powiedzieć, że transteizm pozwala Bogu być Bogiem, lub wrócić Bogu do nieba. W sporze teizm-ateizm Bóg jest lokowany jako element rzeczywistości, który zdaniem jednej strony sporu istnieje, zdaniem drugiej zaś nie istnieje. Optyka transteistyczna pozwala umiejscowić problem Boga we właściwym miejscu – a więc poza wszelkim miejscem. Transteista zgadza się z teistą co do ważności i realności idei Boga, lecz zgadza się także z ateistą co do nieistnienia Boga. Do obu stanowisk jest mu jednocześnie tak samo blisko i tak samo daleko. Transteista rozumie i częściowo podziela intuicje teistów i ateistów, jednak uważa sam ich spór za nieuzasadniony, bo oparty na niezrozumieniu idei Boga. Na czym polega rozumienie Boga według transteizmu? Otóż Bóg nie jest żadnym z bytów, lecz ostateczną tajemnicą wszelkiego bytu. Ten ostateczny wymiar przekracza nieskończenie wszelką doświadczalną rzeczywistość i wszelkie pojmowanie. Dlatego transteizmowi bliska jest tradycja apofatyczna, mająca swe poczesne miejsce w wielkich religiach wschodu, ale także w chrześcijańskiej teologii negatywnej. Jeśli Bóg przekracza wszelką rzeczywistość i wszelkie poznanie, nie mogą się do Niego odnosić kategorie poznawcze, pojęcia, idee i język w ogóle. Każda wypowiedź o Bogu może mieć charakter jedynie symboliczny, jak wyraźnie podkreślał choćby Paul Tillich, teolog którego można uznać za reprezentanta transteizmu[17]. Oznacza to, iż każda próba lokowania Boga w obrębie systemu pojęciowego, na przykład metafizycznego, jest z gruntu błędna. Sprowadza ona Boga na ziemię, zapominając o Jego realnie transcendentnym charakterze. Przypisywanie Bogu atrybutu Pierwszej Przyczyny, czy najdoskonalszej substancji, albo upatrywanie w Nim literalnie autora genomu ludzkiego – wszystko to jest równie naiwne jak rozumienie Boga jako jakiejś materialnej postaci mieszkającej na Olimpie. Transteizm wie, że Bóg jest Bogiem, a więc nie trzeba walczyć o Jego miejsce na świecie. Jest On tego świata ostatecznym źródłem i sensem, samemu wcale do tego świata nie należąc. Dlatego spór o istnienie Boga jest z filozoficznego punktu widzenia nonsensowny, a z religijnego punktu widzenia dodatkowo jest bałwochwalstwem. Idolatria polega właśnie na tym, że za Boga uznaje się jakiś element skończonej rzeczywistości. To właśnie czynią teiści, utożsamiając Boga z jakąś causa mundi, warunkiem poznania, lub w nowszych wydaniach z przyczyną Wielkiego Wybuchu czy Inteligentnym Projektantem[18]. Cała narracja teistyczna opiera się przy tym chętnie na Biblii, która z pozoru mówi o tym samym. Oto bowiem Pismo święte traktuje o stworzeniu świata i człowieka przez Boga, mówi także o odkrywaniu śladów Boga poprzez przyrodę, pokazuje wreszcie Boga jako cel życia człowieka. Różnica jest tu jednak diametralna. Autorzy świętych pism opisują doświadczenie religijne, lub mówiąc językiem teologicznym – spisują przyjmowane Boże Objawienie. Ich celem jest opisanie doświadczenia spotkania z Bogiem, tak by odbiorcę również na to doświadczenie naprowadzić. W tym celu Biblia posługuje się całym szeregiem symboli i środków literackich. Teizm natomiast nie chce uznać języka religijnego za symboliczny. Teista zasadniczo uważa, że dosłownie mówi o Bogu i przedstawia obiektywną teorię świata, w której Bóg odgrywa niebagatelną rolę. Dodatkowym walorem transteizmu jest więc jego oczyszczające znaczenie dla teologii chrześcijańskiej. Począwszy od Biblii bowiem, cała chrześcijańska tradycja jest transteistyczna.

Przekroczenie opozycji teizm-ateizm daje również nową możliwość budowania światopoglądu. Sprawa Boga dotychczas dzieliła społeczeństwo i rodziła ostre spory na polu rozumienia świata. Szczególnie wyraźnie widać to w niechlubnych w dużej mierze dziejach dialogu chrześcijaństwa z nauką. Wystarczy wspomnieć o sprawie Galileusza czy o zdystansowanych reakcjach na kształtujący się w XIX wieku ewolucyjny sposób myślenia o przyrodzie. Napięcia pomiędzy teizmem a ateizmem sprawiały, że część osób uciekała w ślepe zaufanie do nauk ścisłych (które wszak nie są samowystarczalne i na aż tak bezgraniczne zaufanie nie zasługują), inne zaś osoby zniechęcały się do osiągnięć swojej epoki i brnęły w mityczny obraz świata, często graniczący już z totalną naiwnością. Wszystkie te problemy wydają się nieuniknione dopóty, dopóki trwa się w dychotomii teizm-ateizm. Jeśli bowiem Bóg jest jakimś elementem rzeczywistości, któremu można przypisywać jakieś atrybuty lub dosłownie rozumiane działania, wówczas otwiera się nieskończone pole sporów o to, gdzie Boga dokładnie umiejscowić. Tu właśnie sprawdza się smutna prawda o Bogu od zapychania dziur (God of the gaps), wyeksponowana w więziennych listach Dietricha Bonhoeffera[19] i często przytaczana przez Michała Hellera[20]. Bóg ulokowany w świecie musi rodzić pytania o to, gdzie dokładnie można Go ulokować. Jedni twierdzili, że Bóg jest odpowiedzialny za ruch planet po orbitach, inni widzieli w Nim źródło zjawiska tęczy. Gdy okazuje się, że dane zjawiska są do wyjaśnienia na drodze naturalnej, Bóg zostaje niejako wyrzucony z kolejnej pozycji. Trzeba więc znaleźć czym prędzej jakąś inną „lokację” Boga i jej bronić. Tak więc pytanie o istnienie Boga przesuwa się do coraz to nowych miejsc, jakimi dziś są choćby zaułki neuronauk czy fizyki kwantowej. Transteizm pozwala odrzucić spór teizm-ateizm również w dziedzinie światopoglądu. Wizja świata w ujęciu transteisty to obraz świata autonomicznego. Nie trzeba w takim świecie szukać specjalnego miejsca dla Boga, bowiem jest On obecny w każdym ludzkim doświadczeniu. Osoba wierząca inaczej przeżywa świat niż niewierząca, ale ani jedna, ani druga nic nie musi narzucać tym, którzy danego doświadczenia nie podzielają. Bóg znika ze sfery światopoglądu, bowiem świat należy tłumaczyć przy pomocy danych ku temu narzędzi, nie zaś odwołując się do jakichś nadprzyrodzonych przyczyn. W spojrzeniu transteistycznym osoba wierząca nie musi wysnuwać z obserwacji świata rzekomo wiążących wniosków na temat Boga. Osoba niewierząca z kolei nie musi z zapałem dowodzić, że odkrycia naukowe rzekomo zaprzeczają wierze religijnej. Zarówno ludzie wierzący jak i niewierzący mogą się spotkać w jednym, spójnym obrazie świata, który jest jedynie inaczej przez nich przeżywany. Warto zauważyć, że tak rozumiana autonomia rzeczy ziemskich pokrywa się z najnowszym nauczaniem Kościoła katolickiego, wyłuszczonym na Soborze Watykańskim II[21]. O ile więc teista będzie szukał Boga w jakichś wybranych punktach rzeczywistości, o tyle transteista będzie mówił o Bogu po prostu spotykając się z samym istnieniem rzeczy. Dlatego podstawową formułą transteizmu może być teza 6,44 wielkiego Traktatu Wittgensteina: „Nie to, jaki jest świat jest tym, co mistyczne, lecz to, że jest”[22].

Sprawa Boga zostaje zatem w transteizmie wyprowadzona poza spór światopoglądowy, poza światopogląd w ogóle. Można więc zapytać, jakiego właściwie rodzaju jest to sprawa, skoro nie jest ona kwestią teoretyczną. Odpowiedź jest bardzo prosta – jest to sprawa praktyczna, czyli po prostu życiowa, egzystencjalna. Przejście do transteizmu jest po prostu powrotem do życia. Jeśli bowiem religia przestaje być nareszcie sprawą teoretycznego obrazu świata, zaczyna ona stawiać człowieka przed konkretnymi życiowymi decyzjami i łączy go z jego doświadczeniem. Dlatego dla transteizmu zasadnicza jest sprawa doświadczenia religijnego. Nie jest to kwestia czysto psychologiczna, która dla religii jako takiej byłaby czymś marginalnym czy fakultatywnym. Nie, religia ze swej istoty jest przede wszystkim po prostu doświadczeniem religijnym. Trzeba sprecyzować nieco, na czym polega doświadczenie, o którym tu mowa. Otóż nie idzie bynajmniej o jakieś partykularne doświadczenie religijne, które występuje niejako obok innych, już niereligijnych. Nie chodzi, mówiąc językiem filozofii pokantowskiej, o żadne doświadczenie kategorialne. Takie rozumienie doświadczenia religijnego jest znamienne właśnie dla teizmu, który tutaj ma zostać przekroczony. Teista uważa, że obok różnych bytów istnieje także Byt Absolutny, który jest od innych ważniejszy i warto się na nim skupić. Analogicznie teista uważa także, że obok różnych doświadczeń istnieją także specjalne doświadczenia religijne, które mają szczególną jakość. Transteizm odżegnuje się od takiej wizji, zamiast tego proponując odkrywanie wymiaru religijnego we wszystkich, nawet najbardziej prozaicznych doświadczeniach życia codziennego. Według transteisty doświadczenie religijne jest możliwe zawsze i wszędzie. Jest ono po prostu ostatecznym wymiarem każdego doświadczenia, wymiarem zawsze możliwym do odkrycia. W tym kontekście współczesna teologia katolicka, naznaczona zwłaszcza myślą Karla Rahnera, mówi o doświadczeniu transcendentalnym[23]. Jeśli doświadczenie religijne jest nieustannym przekraczaniem zastanej rzeczywistości w spotkaniu z nią, trzeba powiedzieć, że religia jest niczym mniej jak sposobem przeżywania życia. W ujęciu transteistycznym religia przestaje być jakąś sferą życia, którą można przyjmować (teizm), bądź odrzucać (ateizm). Religia jest samym życiem. Doniosłość transteizmu polega na jego charakterze egzystencjalnym. Przejście od dyskusji teizm-ateizm w stronę transteizmu jest jednocześnie przejściem od teoretyzmu do praktyki życia.

  1. Kulturowe znaczenie propozycji transteizmu

Transteizm ma znaczenie nie tylko indywidualne. Przede wszystkim jest on propozycją dla konkretnej osoby, dla jej życia duchowego. Przekłada się to jednak na życie społeczne i kulturalne. Ostatecznie propozycja transteizmu jest więc propozycją także kulturową. Dotyka ona współczesnych trendów kulturowych i w zadziwiający sposób z nimi współgra. Transteizm wydaje się po prostu odpowiadać na tęsknoty, dążenia i pytania stawiane przez współczesną kulturę. Nieustannym dążeniem kultury jest bowiem poszukiwanie ostatecznego wymiaru rzeczywistości, ku któremu wychyla się człowieczeństwo. To właśnie to wychylenie jest właściwie przyczyną i źródłem tworzenia wszelkiej kultury. A zatem kultura jest ze swej istoty skierowana na Boga, niezależnie od tego czy jest to wyartykułowane. Problem polega jednak na tym, że w ciągu dziejów wielokrotnie próbowano nadać kulturze charakteru religijnego często wręcz na siłę. W efekcie rodził się bunt czynników antyreligijnych i w ten sposób również i kultura stawała się polem jałowego sporu teizm-ateizm. Wielokrotnie teiści chcieli narzucać kulturze swojej epoki narrację religijną, zaś ateiści dążyli do wyrugowania z kultury za wszelką cenę samego nawet słowa „Bóg”. Transteizm jest więc przełamaniem także kulturowego impasu.

Cenne wskazówki co do rozumienia kultury w kluczu transteistycznym daje Paul Tillich, wspominany już filozof i teolog protestancki. Jego zdaniem przez dzieje kultury przewijają się najczęściej dwa możliwe warianty: heteronomia i autonomia[24]. Pierwsza polega na oparciu się na zewnętrznym autorytecie, pod którego okiem kultura może jedynie być tworzona. Takim autorytetem może być na przykład władza państwowa, jak potwierdzają sytuacje krajów totalitarnych. Może być nim także czynnik religijny, co tutaj ma zasadnicze znaczenie. Kultura heteronomiczna może być właśnie kulturą pod władaniem religii, zdominowaną przez religijny język i obrzędy i kontrolowaną przez religijną władzę. Taka teistyczna kultura stara się nadać każdemu kulturowemu tworowi charakteru teistycznego – wszystko ma mówić w jakiś sposób o Bogu i potwierdzać Jego istnienie. W takiej kulturze rozwój jest wszak niemożliwy, gdyż twórcy są zdeterminowani zewnętrznie. Kultura heteronomiczna nie jest w stanie spełnić swojego celu, jakim jest ukazywanie ostatecznego wymiaru rzeczy. Porzucenie takiej heteronomii przez renesans, a później z nową mocą przez oświecenie było czymś niezbędnym i koniecznym. Pozorną alternatywą jest autonomia, a więc taka forma kultury, w której ostatecznym punktem odniesienia jest sam tworzący ją człowiek. Autonomiczną można nazwać częściowo kulturę antyku, odrodzenia, oświecenia i wreszcie kulturę współczesną. W autonomii nie ma żadnych narzucanych z zewnątrz form i norm, odrzucony zostaje zwłaszcza balast teizmu. Artyści nie muszą już na przykład malować ani scen biblijnych, ani też portretów Stalina. Autonomia okazuje się jednak także niewystarczająca. Prowadzi ona ostatecznie do utraty kontaktu z rzeczywistością i z prawdziwymi wartościami takimi jak prawda i piękno. Kultura, której zadaniem jest wszak uczłowieczanie ludzkiego świata, staje się łatwo narzędziem odczłowieczenia. Słuszny bunt przeciwko heteronomii zdaje się nie wystarczać, potrzeba czegoś więcej, by kultura rzeczywiście mogła się rozwijać i służyć człowiekowi. Kultura musi przecież sięgać tego co najgłębsze i najbardziej transcendentne, natomiast w postaci autonomicznej często zamyka się ona na tym co powierzchowne, zwykłe, czasem wręcz obsceniczne. Autonomia prowadzi na dłuższą metę do kultury zupełnie jałowej lub wręcz demonicznej, jak pokazuje kazus tak zwanej sztuki współczesnej. Transteizm przekracza spór teizm z ateizmem także na polu kultury, a więc przekracza alternatywę religijnej heteronomii i absolutnej autonomii. Kultura w nowym ujęciu nie jest koniecznie religijna w sensie literalnego przywoływania terminologii i symboliki religijnej, ale nie jest także autonomią, która nie chce widzieć niczego poza człowiekiem i fantazją twórcy. Transteizm może przełamać kulturowy impas, pchając kulturę w kierunku prawdziwej teonomii[25]. Trzeba zaznaczyć, że teonomia nie jest heteronomią, bowiem nie idzie tu o zewnętrznie narzuconą religijność. Ani religia, ani Bóg nie są dla transteisty sprawami zewnętrznymi, które mogłyby być w jakiś sposób komuś narzucone. Kultura teonomiczna to taka kultura, która będąc wolna od zewnętrznych norm i wymagań, nie pozostaje w samej tylko zamkniętej autonomii. Twórcy kultury są autonomiczni, lecz jest to autonomia wychylona ku transcendencji. Tak jak cała rzeczywistość jest ostatecznie miejscem potencjalnego religijnego doświadczenia, tak kultura ma za zadanie temu doświadczeniu dawać wyraz i umożliwiać je społeczeństwu. W transteizmie kultura jest więc de facto na służbie religii, czy wręcz jest z nią w pewnej mierze tożsama[26]. Nie zachodzi tu jednak żadna heteronomia. Po prostu ludzie współtworzący kulturę nie robią nic innego, jak tylko dają świadectwo swojemu poszukiwaniu Boga. Niezależnie od tego, czy słowo „Bóg” pada, czy jest pomijane, kultura w optyce transteistycznej jest teonomiczna, czyli odnosi do ostatecznego wymiaru rzeczywistości. Doświadczenie religijne, które stoi u samych podstaw kultury, nie jest nigdy czymś dla człowieka obcym, lecz wypływa z jego wnętrza, jest jego najgłębszą prawdą. Dlatego transteizm pomaga zrozumieć, że zmaganie się o kulturę religijną, czy w kręgu euroatlantyckim wprost o kulturę chrześcijańską, jest zupełnie niepotrzebne. Jeśli ludzie tworzący kulturę będą dawali wyraz temu, co w nich najgłębsze i najbardziej ostateczne, wtedy kultura sama z siebie będzie teonomiczna, Bóg będzie jej jedynym prawem. Nie ma potrzeby narzucania kulturze charakteru religijnego w trosce o lepszą jej jakość – tak samo jak nie ma potrzeby argumentować za istnieniem Boga.

Transteizm może dać kulturze twórczą moc, która na nowo zrodzi wielkich twórców, owocny dyskurs filozoficzny, głęboką sztukę i poruszającą literaturę. Oczywiście teonomiczna kultura istniała od dawna i zawsze przenikała następujące po sobie epoki zdominowane przez heteronomię bądź autonomię. Obecnie jednak rodzi się możliwość swoistego zwycięstwa kultury teonomicznej, kultury prawdziwie ludzkiej i jednocześnie prawdziwie otwartej na to, co ponadludzkie. Dominacja teonomii mogłaby pozwolić na wyjście z wielu problematycznych sporów i wielu zjawisk kulturowych, które do niczego nie prowadzą. Transteizm ma właśnie z tego powodu znaczenie nie tylko indywidualne ale i społeczno-kulturowe. Bezsensowny spór teizmu z ateizmem zatruwa nie tylko dyskurs religijny, ale całą przestrzeń kulturową w ogóle. Przekroczenie tego sporu może okazać się owocne dla kultury i życia społecznego w skali wręcz globalnej. Transteizm pozwala uchronić się przed pochopnymi opiniami, wyzwala także od niebezpieczeństwa wszelkiej maści ideologii, zarówno tych antropocentrycznych, jak i konserwatywno-religijnych. Twórcza moc transteizmu w życiu społecznym jest właściwie na razie bardziej prognozą niż diagnozą, dlatego w tym miejscu można już skończyć niniejsze analizy. Podsumowując można powiedzieć, że transteizm zawiera w sobie potencjał zarówno egzystencjalno-praktyczny, jak i społeczno-kulturowy.

Zakończenie

Dyskusja pomiędzy teistami a ateistami jest jednym z punktów zapalnych europejskiej filozofii. Od wieków dominuje ona także w całej kulturze i przejawia się w rozmaitych postaciach i sferach życia. Mogłoby się wydawać, że spór ten musi zostać raz na zawsze rozstrzygnięty. Jest to chyba jednak niemożliwe, gdyż na każdy argument znajduje się równie dobry kontrargument i debata teizm-ateizm właściwie powtarza się nieustannie w zasadniczo tym samym schemacie. Skoro tak, to nasuwa się przekonanie, że dyskusja ta po prostu będzie trwała zawsze. A jednak jest zupełnie możliwe, a w pewnym sensie i konieczne, by tę dyskusję porzucić, mimo braku rozstrzygnięcia. To, że nie da się jej rozstrzygnąć jest faktem, który ma swoją konkretną przyczynę. Jest nią całkowita bezzasadność całej tej dyskusji, która wynika z niezrozumienia właściwej natury religii i właściwego znaczenia pojęcia „Bóg”. Prawdziwą alternatywą dla tego sporu i kierunkiem, ku któremu mogą zmierzać jednostki i kultury jest transteizm, a więc takie widzenie rzeczywistości, w którym opozycja teizm-ateizm przestaje być aktualna. Transteizm przekracza teizm, gdyż mówi o Bogu ponad wszelką ideą Boga, o Bogu realnie transcendentnym. Teizm zatrzymuje się na pojęciu bytu absolutnego, lub jakimś podobnym i próbuje dowodzić istnienia takiego bytu. Transteizm pozwala dostrzec, że takie zabiegi są nonsensowne, gdyż Bóg jest czymś o wiele większym niż jakiś byt, który może istnieć lub nie istnieć. Również ateizm zostaje przekroczony przez transteizm. Ten drugi uznaje bowiem słuszną intuicję pierwszego, iż Bóg nie może być czymś faktycznie istniejącym, tak jak istnieją rzeczy. Jednakże ateizm unieważnia także w ogóle ideę Boga, odmawiając jej realności. Transteizm mówi o Bogu jako o czymś jak najbardziej realnym, tak bardzo realnym, że nie dotkniętym w ogóle przez czcze rozważania teistów i ateistów[27]. Propozycja transteizmu nie jest żadnym wysublimowanym rozwiązaniem teoretycznym. Nie jest to kolejna pozycja w sporze o istnienie Boga, jest to zaprzeczenie sensowności tego sporu. Transteizm jest postawą egzystencjalną, jest to sposób przeżywania życia, który nie opiera się na żadnej odgórnie przyjętej teorii. W ten sposób transteizm może przełamać dominujący w kulturze trend teoretycyzmu i przywrócić związek religii z egzystencją. Również w szerokiej  perspektywie społeczno-kulturowej transteizm wydaje się być sensownym kierunkiem rozwoju. Pozwala on odkrywać prawdziwą głębię rzeczywistości, jednocześnie unikając powierzchownego narzucania języka religijnego kulturowemu dyskursowi. Skoro transteizm nie jest teorią, nie chodzi tu o kolejny krok czy głos w dyskusji filozoficzno-religijnej, lecz o przeformułowanie całej tej dyskusji. Filozofia religii może i musi w końcu przekroczyć metafizyczne dyskusje o Istocie Najwyższej, by związać się z autentycznym doświadczeniem religijnym, które ma moc kształtować życie jednostki i społeczeństwa. Jest to doświadczenie milcząco obecne w każdej egzystencji, jest dostępne każdemu człowiekowi, niezależnie od tego, mianem jakiego „–isty” się określa.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Teologia – Kultura – Społeczeństwo” 1 (2015): http://www.kul.pl/teologia-kultura-spoleczenstwo,17902.html.

[1] „Ateizm – pisze Czesław Bartnik – jest pod pewnym względem tak samo pierwotny, jak i teizm (przyjmowanie Boga) oraz religia (afirmacja Boga zorganizowana społecznie). Dziś tylko ateizm bardziej się ujawnił i rozwinął”. C. Bartnik, Bóg i ateizm, Lublin 2002, s. 144.

[2] Tak np. Zofia Zdybicka, zob. Bóg czy sacrum?, Lublin 2007, s. 93.

[3] „Jeżeli dziś, jako wierzący naszych czasów, słyszymy może z pewną zazdrością, że w średniowieczu wierzyli wszyscy bez wyjątku, to dobrze jest spojrzeć za kulisy; pozwalają nam dziś na to wyniki badań historycznych. Zobaczymy wtedy, że już wówczas było wielu takich, którzy tylko szli za innymi, a stosunkowo mało takich, którzy rzeczywiście szli za wewnętrznym poruszeniem wiary”. J. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, Kraków 2006, s. 46.

[4] Por. T. Halík, T. Dostatni, Różnorodność pojednana, Kraków 2013, s. 74-75.

[5] Por. F. Nietzsche, Die frőhliche Wissenschaft. Werke. Herausgegeben von Karl Schlechta, Bd. II. Műnchen 1955, s. 126-128.

[6] Por. P. Tillich, Męstwo bycia, Poznań 1994, s. 200.

[7] Zob. np. S. Judycki, Sceptycyzm i dowód ontologiczny, „Analiza i egzystencja” 1(2005), s. 9-29.

[8] Zob. I. Kant, Krytyka czystego rozumu, Kęty 2001, s. 469-500.

[9] Znany głosiciel ateizmu Richard Dawkins nazywa religię wręcz źródłem wszelkiego zła. Por. https://www.youtube.com/watch?v=ODNa-eLizvw [dostęp: 11.02.2016].

[10] Sporo takiego braku znajomości współczesnej teologii zdradza słynna książka Bóg urojony, Warszawa 2007.

[11] Na potrzebę wychowywania tak zwanych „ludzi mostów”, którzy łączyliby w swoich poszukiwaniach świat wiary i nauk ścisłych, często wskazuje Michał Heller. Zob. np. Nowa fizyka, nowa teologia, Kraków 2014, s. 102.

[12] Por. P. Tillich, Teologia systematyczna, t. 1, Kęty 2004, s. 217.

[13] Por. T. Halík, T. Dostatni, Różnorodność pojednana, s. 75.

[14] P. Tillich, Dynamika wiary, Poznań 1987, s. 53.

[15] Richard Rorty pisze: „Odcięcie się od metafizycznego Logosu jest w przybliżeniu tym samym, co wyrzeczenie się walki o władzę, a w zamian za to zadowolenie się praktykowaniem dobroci”. R. Rorty, G. Vattimo, Przyszłość religii, Kraków 2010, s. 68.

[16] Sam termin pojawia się w latach pięćdziesiątych u Paula Tillicha (Męstwo bycia), a także niezależnie u indologa Heinricha Zimmera.

[17] Por. P. Tillich, Teologia systematyczna, t. 1, s. 221.

[18] Teorię Inteligentnego Projektu omawia M. Chaberek, Kościół a ewolucja, Warszawa 2012.

[19] Por. D. Bonhoeffer, Wybór pism, Warszawa 1970, s. 241.

[20] Por. M. Heller, Ostateczne wyjaśnienia wszechświata, Kraków 2008, s. 211.

[21] Por. KDK 36, w: Sobór Watykański II. Konstytucje, dekrety, deklaracje, Poznań 1968, s. 563-564.

[22] L. Wittgenstein, Tractatus Logico-Philosophicus, Warszawa 2011, s. 81.

[23] Por. K. Rahner, Podstawowy wykład wiary, Warszawa 1987, s. 48.

[24] Por. R. Manning, Theology at the End of Culture. Paul Tillich’s Theology of Culture and Art, Leuven 2005, s. 115-116.

[25] Por. P. Tillich, Teologia systematyczna, t. 3, Kęty 2005, s. 223.

[26]Tillich pisze: „religia jest substancją kultury, a kultura jest formą religii”. P. Tillich, The Essential Tillich, Chicago 1987, s. 103.

[27] Chodzi o Boga, do którego Augustyn woła: „tu autem eras interior intimo meo, et superior summo meo”. Augustini, Confessiones, III, 6, 11, PL 32, 659-868.

Nawiedzenie Nikodema seniora i chrzest juniora

Cały dom czekał już na Nikodema i dziwił się, że tak długo zatrzymuje się w marszu zamiast wracać. Kiedy w końcu pojawił się na progu domu, nie mógł do nich nie mówić, ale jedyne co z tej ekstatycznej mowy zrozumieli, to że nosi jakieś poznanie w przybytku serca. Mimo że dawał werbalne znaki, w środku pozostał niemy. Bo jak wypowiedzieć to wszystko, co zostało mu objawione w rozmowie z Nauczycielem, a potem w rozmowie z samym sobą a w Duchu Świętym, czyli w dialogu z wewnętrznym Innym Nauczycielem.

Potem jego żona poczęła i pozostawała skryta w swoim sercu przez pięć miesięcy. Bo łaska Boża – ten niezasłużony dar – zawsze upokarza człowieka, nie jest przecież łatwo wytrzymać korzącego się u stóp Pana myjącego nogi. Oczywiście wszystko, co przeżywali, dokonywało się „po katolicku”, niemal niezauważalnie dla sąsiadów i krewnych, z którymi na zewnątrz pozostawali w pogodnych stosunkach (rozmowy o pogodzie, cisza przed burzą). Dopiero gdy przeszedł czas rozwiązania, a po nim, ósmego dnia, obrzezania – wszyscy się zdziwili.

Chrzest Jezua chrzcielnica, źródło: Wikimedia commons
Chrzest Jezua chrzcielnica, źródło: Wikimedia commons

– Kimże będzie to dziecię? – pytali. – Katolikiem, którego na białej poduszeczce przyniesiemy do chrzcielnicy dla zgładzenia grzechu. – Czy ten niewinny bobasek, któremu nie obrzezaliście napletka, potrzebuje zbawienia? – Nie taki on nieskalany, jak go sielankowe wyobrażenia malują; nie należy mylić słabości ciała z niewinnością duszy. I sięgnął Nikodem po „Wyznania” Augustyna, w której to książce-spowiedzi, napisanej kilka wieków później, biskup Hippony dokonuje swoistego rachunku sumienia sięgającego aż do kołyski:

Czym grzeszyłem wówczas? Czy tym, że płacząc wyrywałem się do karmiącej mnie piersi? Gdybym dziś tak łakomie się rwał już nie do piersi, lecz do pokarmu stosownego dla moich lat, wyśmiano by mnie i udzielono mi słusznej nagany. Postępowałem więc w sposób zasługujący na naganę. (…) Więc i wtedy postępowanie takie nie było dobre – to wymuszanie płaczem nawet rzeczy szkodliwych, złoszczenie się tak zażarte na ludzi wolnych, że nie chcą być niewolnikami, na dorosłych, na własnych rodziców i innych ludzi rozumnych, że nie są posłuszni na każde skinienie.

Wtedy otworzyły się ich usta, język się rozwiązał i zaczęli głośno wątpić. Najpierw zaprzeczali, że on w ogóle prawi na serio. Potem kontestowali przytoczoną argumentację, która wydała im się niepoważna. W końcu próbowali zakwestionować wagę grzechu niemowlaka. A jednak – tłumaczył im – problem jest poważny, istnieje przecież ciągłość między małym a dużym człowiekiem. Grzechy jak gdyby rosną razem z postępującym w latach grzesznikiem. Gucio ssający pierś matki ma tę samą upadłą naturę, co Augustyn u piersi konkubiny.

Dopiero „kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony” – zacytował Rabbiego, a oni złapali się tego „kto uwierzy” jak dziecko brzytwy sutka. – Nie może być chrzczony, jeśli nie ma wiary, a nie może jej mieć ten, kto nie jest świadomy – powtarzali późniejsze o kilkanaście wieków antykatolickie zarzuty. Tłumaczył więc tym, co bez zgody zainteresowanego tną napletek, że łaska Boża jest bezinteresowna, uprzednia względem jakiejkolwiek ludzkiej zasługi, a nawet wiary. – Właśnie chrzest „nowoporodka” – próbował „wiechem” rozładować atmosferę – jest tego najwymowniejszym przykładem. Przy narodzeniu duchowym muszą się – sięgnął po Faustynę – zawsze „niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego” (Dz. 1486).

– Za jakieś trzysta parę lat – prorokował – Grzegorz z Nazjanzu kazać będzie o chrzcie, że jest on „darem – ponieważ jest udzielany tym, którzy nic nie przynoszą; łaską – ponieważ jest dawany nawet tym, którzy zawinili; zanurzeniem – ponieważ grzech zostaje pogrzebany w wodzie”. Potraktowali to jednak jak ucieczkę od pytania o wiarę, lecz on, złapany przez nich, rozradował się w Duchu Świętym nad mądrością Ojca. – Kto wie – pytał czy raczej rozpłomieniony odsłaniał ukryte prawdy – czy niemowlę nie posiada jakiegoś „zmysłu wiary”, zarodka pierwotnej ufności, małego płomyka który potem, dzięki „dmuchaniu” Ducha Świętego oraz wspólnoty wierzących, stanie się pochłaniającym całe życie ogniem?

Oni jednak próbowali zgasić jego zapał wodą chrzcielną. – Dziecko przyniesione do kościoła jak spało, tak śpi, chyba że woda go obudziła i wtedy drze się jak nieboskie stworzenie. – Owszem drze się wniebogłosy, ale już jako „boskie stworzenie”, mały synek Ojca niebieskiego. Już teraz dialog dziecka z Ojcem dokonuje się w jego wnętrzu, choć na razie na sposób niemowlęcej ufności. Nie trzeba uciekać przed człowieczeństwem, również Syn Boży, który stał się człowiekiem potrzebował czasu, żeby nauczyć się mówić na głos „Ojcze”, które niewerbalnie wybrzmiewało w Jego ludzkim sercu od poczęcia. Pojęli, że mówi im o Jezusie, ale zignorowali tę prowokację, jak odmawiali samozwańczemu Rabbiemu zwykłego „dzień dobry” na ulicy, nie mówiąc już o pobożniejszym „szalom”.

Zamiast tego zapytali wcale nie oczekując odpowiedzi: – Skąd mamy wiedzieć, że to, o czym już powiedziałeś, a jeszcze bardziej to wszystko, co można będzie za dwadzieścia wieków wyczytać w Katechizmie Kościoła Katolickiego, rzeczywiście się dokonuje? Że nie tylko grzech zostaje przebaczony, ale człowiek wznosi się na level bycia dzieckiem Tego, którego imienia nie ważymy się nawet wymawiać? Zanucił pod nosem refren piosenki, którą pozdrawiał codziennie dzieciątko w łonie matki, a ono wtedy poruszało się znacząco jakby mrugając uchem: „Gdzie nie sięgam, gdzie nie sięgam moim wzrokiem/ Tego właśnie nie zobaczę okiem/ Chyba, że przez okulary wiary/ Okulary wiary, wiary okulary”.

– Sugerujesz nam – obracali żart ogonem – ślepotę, a może to ty wmawiasz sobie – a przy okazji imputujesz nam – nieistniejącą rzeczywistość! – Jest dokładnie odwrotnie – rzekł poważniejąc. – Ponieważ ta nadprzyrodzona rzeczywistość istnieje, pojawia się wiara. Rozwinął pergamin i natrafił na List do Żydów: „Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). – Oto dziś spełniły się te słowa Pisma. Porwali tedy tego, który głosił niewidomym ziomkom przejrzenie, i wyrzucili. Z jego własnego domu, co z powodu uniesienia przeoczyli.

Sławomir Zatwardnicki

Bóg sumienia

Ponure zaułki Tower of London. Zamyślam się nad losem sir Tomasza Mora więzionego i straconego na Tower Hill z rozkazu Henryka VIII w 1535 roku. Przypominam sobie z wykładów ks. Prof. Jana Pryszmonta słowa, że „sumienie to osąd czynu dokonanego”. Tak rozumiane sumienie pozostawił Tomasz do przemyślenia swemu przyjacielowi królowi. Dla Tomasza Mora sumienie to głos Boga, w który całe życie wsłuchiwał się i za którym podążał. Wiąże się z poczuciem odpowiedzialności, kiedy sumienie popada w konflikt z wymaganiami przełożonych, nie wyłączając przyjaciół.

Św. Tomasz More urodził się w 1478 roku w Londynie. W młodości został świeckim tercjarzem franciszkańskim. Był żonaty, miał czworo dzieci. Wybitnie uzdolniony, szybko został wybrany na członka parlamentu, a następnie awansował na stanowisko Wielkiego Kanclerza. W roku 1532 zrezygnował ze swych urzędów, gdy jako katolik nie mógł poprzeć planów króla dotyczących państwa i Kościoła. W roku 1534 odmówił złożenia przysięgi na akt supremacji, uznający króla głową Kościoła w Anglii. Jego odmowa oznaczała utratę wszelkich przywilejów i skazanie na nędzę swej rodziny.
Czy postąpił słusznie? Zdecydowana większość narodu chociaż opowiedziała się za decyzją króla, to  przecież nie wyparła Chrystusa. Henryk VIII na pewno nie był święty, ale czy byli nimi renesansowi papieże? Tomasz musiał słyszeć o wybrykach Sykstusa IV, Innocentego VIII czy Aleksandra VI Borgii. Za jego czasów tacy papieże jak: Leon X, Paweł III i Paweł IV wychodzili z przesadnymi roszczeniami do pełnej władzy Kościoła. Paweł III zwolnił poddanych króla Anglii Henryka VIII z obowiązku posłuszeństwa, ale ustanowił on także oficjalny trybunał inkwizycyjny, mający na celu tępienie wszelkich przejawów herezji. Wydaje się, że More pamiętał o słowach Pana: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. A jednocześnie pozostał całkowicie lojalny wobec innych słów: Ty jesteś Piotr, [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą (Mt 16, 18 BT).

Tomasz More nie był zgorzkniałem fanatykiem religijnym pozbawionym poczucia humoru. Powiedział kiedyś w więzieniu do strażnika: Gdybym się uskarżał na mieszkanie i wikt u was, to mnie spokojnie wyrzućcie! Po skazaniu powiedział żartobliwie: Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy. Gdy doszedł do podium, na którym miano wykonać wyrok, powiedział do kata: Proszę, pomóż mi wejść. Potem dodał dowcipnie: Postaram się zejść sam. Gdy znalazł się już na szafocie, uściskał kata i szepnął do niego: Odwagi przyjacielu, nie bój się. Raczej pamiętaj, że mam krótką szyję. Uważaj i uderz mocno. Chodzi o twój honor! Powiedziawszy to, położył głowę na pniu, ale po chwili uniósł ją trochę, aby lepiej ułożyć swą długą brodę. Ona nie dopuściła się zdrady stanu – powiedział żartując – a więc nie musi być ścięta.Autor słynnej Utopii napisał w więzieniu inną książkę – „Dialog o pocieszeniu w przeciwnościach”. Jest ona przepełniona ufną wiarą. Pisze: Nie dbam już o rzeczy tego świata. Całe moje studiowanie jest teraz skierowane na rozmyślanie o cierpieniu i śmierci Jezusa Chrystusa.

Każdy człowiek staje w życiu wobec sytuacji granicznych. Ich świadome przeżycie i doświadczenie pozwala, wg Jaspersa, na odczytanie „szyfrów transcendencji”. Jest także w nas zdolność pozwalająca ujmować swoje czyny pod kątem moralnym i odpowiednio je oceniać. Oczywiście w ostatnich stuleciach wyraz „sumienie” uległ znacznej dewaluacji, na co nałożył się konformizm, konsumpcjonizm i inne znaki czasu. Uległy inflacji również takie słowa jak Bóg, honor, ojczyzna. Św Tomasz jest dla chrześcijanina wzorem dlatego, że zawsze podążał za głosem sumienia. Dla niego każde upomnienie przed podjęciem decyzji ( wyboru) jest wołaniem Boga. Nie jest dobrem to, co korzystne, co podnosi życie na wyższy pozom, tylko dobroć Boga, który nawołuje ludzi by byli lepszymi.

W 2000 roku Papież Jan Paweł II ogłosił Świętego Tomasza More patronem polityków. Warto przypomnieć słowa bardzo aktualne. W Liście Apostolskim Motu proprio czytamy: 1.Z życia i męczeństwa św. Tomasza Morusa wypływa przesłanie, które dociera poprzez stulecia do ludzi wszystkich czasów i mówi im, że sumienie ma niezbywalną godność, jest bowiem — jak przypomina Sobór Watykański II — «najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa» (Gaudium et spes, 16). Gdy człowiek jest posłuszny wezwaniom prawdy, sumienie kieruje nieomylnie jego czyny ku dobru. Właśnie ze względu na swoje świadectwo o prymacie prawdy nad władzą, składane aż do przelania krwi, św. Tomasz Morus jest czczony jako zawsze aktualny wzór wierności wyznawanym zasadom moralnym. Również poza Kościołem, zwłaszcza wśród tych, którzy powołani są, aby kierować losami narodów, jego postać postrzegana jest jako źródło inspiracji dla polityki, która za swój najwyższy cel uznaje służbę człowiekowi… 4. Wiele racji przemawia za ogłoszeniem św. Tomasza Morusa Patronem rządzących i polityków. Jedną z nich jest odczuwana w środowisku polityki i administracji państwowej potrzeba wiarygodnych wzorców, które wskazywałyby drogę prawdy w obecnym momencie dziejowym, gdy mnożą się trudne wyzwania i trzeba podejmować bardzo odpowiedzialne decyzje …Właśnie na polu obrony praw sumienia przykład Tomasza Morusa zajaśniał szczególnie mocnym blaskiem. Można powiedzieć, że w bardzo szczególny sposób doświadczał on wartości sumienia, które jest «świadectwem samego Boga, którego głos i sąd przenikają wnętrze człowieka aż do tajników jego duszy» (Veritatis splendor, 58).

Oby dzisiejsza Europa pielęgnowała wartość sumienia w duchu świętego Tomasza Morusa.

A po co chrześcijaństwo? Inne religie też są dobre. Pluralizm jako dobroć Boga

 

Wolność wyboru, tolerancja i równouprawnienie, które podkreślane są w świecie współczesnym, nie omijają również płaszczyzny religijnej. Człowiek wychowany w tradycji chrześcijańskiej, stając wobec problemu wielości religii, nie potrafi odpowiedzieć na podstawowe pytania, które pojawiają się w wyniku refleksji na ich temat i miejsca, jakie ich własna religia zajmuje pośród nich. Czy chrześcijaństwo jest wyjątkową religią? A jeśli tak, to dlaczego? Czy inne religie są gorsze, a chrześcijaństwo lepsze? Czy inne religie są równoprawnymi drogami, prowadzącymi ich wyznawców do zbawienia? Jeśli to prawda to wszystko jedno, jaką religię się wyznaje, a jeśli nie, to dlaczego akurat chrześcijaństwo ma być tą religią wyjątkową?

Powyższe pytania dotykają zwłaszcza ludzi młodych, bo otwartych na szeroko rozumianą równość. Jednocześnie wywołują ogromne zamieszanie i prowokują do dyskusji czy warto być chrześcijaninem, a nawet niekiedy wywołują obojętność religijną, ponieważ dla wielu samo życie zgodne z zasadą, aby „być dobrym człowiekiem”, zupełnie wystarcza do osiągnięcia Królestwa Bożego.

Niniejszy artykuł będzie próbą odpowiedzi na zagadnienia związane z miejscem chrześcijaństwa pośród innych religii, znaczenia występowania religii niechrześcijańskich i występujących w nich możliwości zbawienia oraz Osoby Kluczowej (nie tylko dla chrześcijaństwa), jaką jest Jezus Chrystus, mającej wyjątkowy i donośny wpływ również na inne tradycje religijne.

 

Pluralizm jako dobroć Boga

 

Bóg w całej historii ludzkości, w której realizuje się historia zbawienia, obierając za cel zbawienie człowieka, od zawsze do niego przemawiał, skłaniając go do zbawczego dialogu. Autokomunikacja Boża, wyrażająca się w słowach i czynach, przybierała coraz wyraźniejsze kształty aż do osiągnięcia punktu kulminacyjnego, jakim było Słowo Wcielone – Jezus Chrystus. Przyszedł na świat w postaci ludzkiej, by zrealizować w pełni zamysł Stwórcy względem człowieka, by stać się swemu Ojcu posłusznym aż do śmierci (zob. Flp 2,8).

Wraz z nadejściem Jezusa objawianie się Boga człowiekowi w całej historii zbawienia osiąga zatem swój szczyt. W Jezusie Chrystusie Bóg objawia siebie i swój zamysł w sposób doskonały. Już nic więcej, co może człowiekowi służyć do osiągnięcia zbawienia, nie zostanie objawione. Odtąd nic ani nikt nie może przynieść żadnej nowości w odniesieniu do ekonomii zbawczej, bo Jezus Chrystus jest kresem rewelatywnym (zob. KO 3). Co bowiem można jeszcze więcej ukazać, powiedzieć, objawić po ukazaniu, powiedzeniu, objawieniu wszystkiego?

Pojawia się jednak pytanie o zasadność i zbawcze walory religii niechrześcijańskich. Czy istnieje możliwość zbawienia się w religiach, które nie odkrywają w Jezusie Syna Bożego? Wydaje się, że tak, ponieważ wolą Boga jest zbawienie wszystkich ludzi (zob. 1Tm 2,4-6). Bóg bowiem zbawiał ludzi od samego początku, prowadząc ich ku sobie ścieżkami różnych religii. Starożytne tradycje religijne takie jak judaizm, hinduizm, zaratusztranizm, buddyzm i inne, dawały możliwość spotkania z Bogiem w akcie religijnym poprzez kult, przywódców religijnych czy moralność, a także poprzez nadprzyrodzoną ingerencję Boga w ten świat.

Przed historycznym pojawieniem się Jezusa Chrystusa na ziemi przecież nie brakowało ludzi żyjących pobożnie, zyskujących uznanie w oczach im współczesnych, wywodzących się nie tylko z Narodu Wybranego. Przykładem może być księga Starego Testamentu, która ich opisuje w dobrym świetle, mimo że nie należą do Izraela (Abel, Henoch, Noe, Melchizedek, Lot, królowa Saby, Daniel, Hiob, Jetro, Rachab, Rut, Naaman, Cyrus, Balaam, Jonasz)[1]. Oprócz ludzi wymienionych na kartach Świętej Księgi podobnych im było z pewnością o wielu więcej i nie tylko żyjących w cieniu Narodu Wybranego, ale żyjących od początku ludzkości na wszystkich kontynentach ziemskiego globu i w każdym czasie.

Jeśli zbawiali się przed Chrystusem, rzeczą słuszną jest przyjąć hipotezę, że i po Chrystusie taka możliwość istnieje. Zarówno Żydzi jak i inni niechrześcijanie dzięki wierze mogą osiągnąć zbawienie w swoich tradycjach religijnych, pozostając im wiernymi[2] i przestrzegając obowiązujących w nich prawd.

Osobowa Miłość, którą jest Bóg, domaga się bowiem jasnego stwierdzenia, że Królestwo Niebieskie przygotowane jest dla wszystkich ludzi niezależnie od czasu ich życia i wyznawanej religii. Religia nie jest bowiem przeszkodą w osiągnięciu pełnej relacji z Absolutem w Eschatonie, lecz raczej drogą, środkiem i sposobem prowadzącymi do osiągnięcia tego celu. A zatem nie tylko religia chrześcijańska, ale również inne religie mają takie zadania do wypełnienia, co pośrednio może potwierdzać akt stworzenia.

Stwórca jest Panem, który wszystko tworzy z ogromnym przepychem, w niesamowitym bogactwie i nadmiarze, ukazując w ten sposób swoja boską Wszechmoc, Potęgę i Nieograniczoność. Wszystko, co jest Jego dziełem, choć może wydawać się podobne, jest przy bliższej analizie jedyne, wyjątkowe i niepowtarzalne. Podobnie każdy człowiek jest unikatowym dziełem Jego rąk, bo mimo że podobny do pozostałych ludzi,  jednak odmienny, wyróżniający się spośród nich. Jeśli taka wariacja występuje w obrębie stworzenia, a nawet samego gatunku ludzkiego, to dlaczego Bóg, który ukochał różnorodność i niepowtarzalność, nie miałby pozwolić docierać do siebie na drodze różnych religii? Wielość religijna wcale nie musi być karą Wieży Babel (zob. Rdz 11,1-9), lecz może być przejawem dobroci i błogosławieństwa, nieustanną Obecnością w tym świecie, radością Pana Wszechrzeczy z tego, że każda droga wiodąca na Górę Zbawienia wyróżnia się spośród innych.

 

Osoba Kluczowa

 

Aby rozwikłać powyższe zagadnienia należy zastanowić się wpierw nad Jezusem Chrystusem. Jest On Osobą Kluczową, ponieważ pozwala otworzyć bramę wiodącą do zrozumienia uniwersalizmu zbawczego Stwórcy oraz znaczenia pluralizmu religijnego i wyjątkowości chrześcijaństwa.

Dla chrześcijan Jezus jest drugą Osobą Boską, jedynym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi (1Tm 2,5). To dzięki Niemu ludzkość zostaje odkupiona i odzyskuje utracone dziecięctwo Boże. Tylko Jego dzieło, dokonane przez życie, a zwłaszcza mękę, śmierć i zmartwychwstanie, daje pełne pojednanie z Ojcem.

W odniesieniu do zbawienia wyznawców religii niechrześcijańskich przed wydarzeniem Jezusa nie ma większych trudności. Przychodząc na świat i zakładając nową religię, ogarnia ich swoim dziełem odkupienia oraz staje się dla nich Kluczem otwierającym Królestwo Boże. Pojawia się jednak problem dotyczący sensu istnienia tych religii po Jego przyjściu. Skoro nie przyjmują Chrystusa czy są zdolni otworzyć sobie Bramy Niebios? „Królestwo Niebieskie doznaje gwałtu, a zdobywają je ludzie gwałtowni” (Mt 11,12) powie Jezus, a gwałt ten polega na zadawaniu gwałtu swojej naturze, poprzez wybranie trudniejszego sposobu docierania do Boga. Po wydarzeniu inkarnacji Syna Bożego pozostawanie wyznawcami własnej religii, pozwala wprawdzie osiągnąć zbawienie, ale czyni to zadanie o wiele trudniejsze, ponieważ naraża na liczne niebezpieczeństwa. Wydaje się zatem, iż o wiele łatwiej jest przyjąć dar w postaci Klucza-Jezusa i postępować zgodnie z zasadami chrześcijańskimi, które wprost prowadzą do wieczności. Wraz z zaistnieniem chrześcijaństwa pojawiła się pewność podążania wprost do Boga, swoista „autostrada” w postaci Chrystusa, który jest jedynym Pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem, a także Gwarantem dotarcia do Celu (Boga), bo jako pierwszy przebył tę drogę.

Jak pokazuje stan aktualny, wyznawcy innych religii nie deklarują przyjęcia osoby Jezusa z Nazaretu jako Boga, są natomiast otwarci na przyjęcie Go jako wyjątkowego człowieka. W hinduizmie przyjmuje się Go jako pośrednika, jogina, nauczyciela moralności, proroka, przewodnika ludzi na drodze do pokoju, wolności i  szczęścia, idealnego człowieka, jedno z wcieleń Boga czy jako symbol Misterium[3]. Buddyzm  widzi w Nazarejczyku mądrego Nauczyciela, pełnego współczucia (Dalajlama), Wyzwoliciela wewnętrznego (od materii i doczesności), a przez to inicjatora drogi do Boga, do pełnego wyzwolenia (Buddhadasa Indapanno). Niektórzy buddyści postrzegają Go jako przewodnika, uczącego wyzbycia się własnego „ja”, w celu osiągnięcia wyzwolenia i oświecenia (therawada), co Jezus osiągnął poprzez krzyż czy jako postać bodhisattwy – „Buddy przyszłości”, który wiedzie nieoświeconych do doskonałości i osiągnięcia nirwany (mahajana)[4]. W judaizmie z kolei jest On na nowo stopniowo odkrywany i postrzegany jako „człowiek centralny”, „starszy brat” (M. Buber), „Rabbi z Nazaretu”, „Nieporównywalny” (P. E. Lapide), „mój żydowski brat”, a obok rabinów Hillela i Szamaja autorytet w interpretacji Prawa Mojżeszowego (S. Ben Chorin). Bywa porównywany z Sokratesem, Buddą, Lao-Tsy (R. Schaeffer), postrzegany jest jako nauczyciel wzniosłej, ale wymagającej i trudnej do przyjęcia moralności (Klausner),wielki kaznodzieja,  humanista, bojownik, miłośnik Prawa, wielki humanista pełen akceptacji, życzliwości  i wyrozumiałości (M. Broda, A. Schwartz-Bart, A.R. Kabak), pobożny Żyd[5]. Islam również nie przyjmuje Jezusa jak Boga. Docenia się doniosłość Jego nauczania zwłaszcza dotyczącego bojaźni i miłości Stwórcy, oddania się Mu, cierpliwości w obliczu próby, doniosłości ubóstwa i ascezy oraz miłości każdego człowieka, nawet nieprzyjaciela. Koran określa Go imionami: Mesjasz (Al-Masih), Słowo od Boga (Kalima min Allah), słowo od Boga posłane Maryi, wysłannik Boga, Prorok (Nabi), Sługa Boży (Abd Allah), słowo Prawdy, święty, zwiastun Pisma św., duch z Boga, sprawiedliwy czy błogosławiony[6]. Podobnie w teologii afrykańskiej stara się Jezusa przybliżyć za pomocą rodzimych pojęć oraz środków z kultur i wierzeń afrykańskich, choćby stosując określeń „władca”, „przodek”, „uzdrowiciel”, które akcentują raczej ziemski wymiar, ludzką naturę Syna Bożego[7].

Przyjęcie Słowa Wcielonego, nie tylko bóstwa, ale i ludzkiej natury, co było przedmiotem obrad Soboru Chalcedońskiego, pozwala dziś znaleźć nić porozumienia z wyznawcami innych religii na płaszczyźnie czysto ludzkiej. Jezus jako wzór, ideał, Człowiek Doskonały może być celem, do którego każdy człowiek nie tylko może, a nawet powinien dążyć, pomijając „barierę” własnej religii. Każda osoba wykazująca się otwartością, dobrą wolą i zdrowym rozsądkiem, jest w stanie zachwycić się[8] i skłonić do przyjęcia człowieczeństwa Nazarejczyka i objawionych przez Niego prawd o człowieku[9].

Dzieło odkupienia dokonane przez Jezusa, zwłaszcza w wydarzeniach centralnych poprzez krzyż i zmartwychwstanie ,obejmuje wszystkich ludzi, niezależnie od ich religii. Tradycja religijna może ludzi dzielić, ale łączy ich ludzka natura, przyjęta również przez Mistrza z Nazaretu i odkupiona z miłości do człowieka. Jezus odkupił ludzkość, a ta winna stawać się coraz lepsza poprzez upodabnianie się do Doskonałego Człowieka. Odkupienie nie zależy od człowieka, od niego zależy stawanie się lepszym, dorastaniem do wzoru, jakim jest Syn Boży[10]. W tym rozumieniu wyznawcy innych religii nie muszą stawać się chrześcijanami, lecz pozostając wiernymi swojej religii, mają stawać się dzięki niej wzorem do naśladowania dla swoich współwyznawców.

Powyższe wnioski nie udzielają jednak wyczerpującej odpowiedzi, bo gdyby tak było, nie znalibyśmy zjawisk nawracania czy konwersji. Jaki bowiem sens byłby w nawracaniu lub zmienianiu własnej religii na inną, jeśli wszystkie są równoprawnymi i równowartościowymi drogami, które prowadzą do Boga? Problem tkwi w odkrywaniu i dążeniu do większego dobra. Każdy człowiek ma wpisane w swoją naturę rozwój i dążenie do osiągnięcia najwyższego poziomu w każdym wymiarze swojej egzystencji. Przyjęcie Daru Syna Bożego pozwala człowiekowi osiągnąć maksimum możliwości. Można odnieść się do słów wypowiedzianych przez starostę weselnego: „Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory” (J 2,10). Na określonym etapie historii Słowo Boże inkarnuje, by rozjaśnić mroki świata, by rozradować wszechświat niczym doskonałe wino weselników w Kanie Galilejskiej. Chrześcijaństwo jest zatem najlepszą drogą i staje się niezasłużoną łaską dla każdego wyznawcy, który dzięki Chrystusowi może, kierując się Jego przykładem i żyjąc w komunii z Nim, osiągnąć szczęście już na ziemi, stając się jak Bóg[11]. W dodatku dzięki Ofierze Jezusa nie potrzeba ponawiać jakiekolwiek ofiary ani też skrupulatnie zachowywać różne przepisy prawa[12], ponieważ jedynym Prawem jest Przykazanie Miłości Boga i człowieka (Mt 22, 27-30)[13]. Z tego powodu bycie chrześcijaninem jest szczególnym wybraniem, będącym powodem do dumy, ale skłaniającym także do odpowiedzialności za ten dar[14].

 

Praxis życia

 

Współcześni chrześcijanie, zwłaszcza młodzi, uczestniczący w katechezie, podczas dyskusji dotyczących chrześcijaństwa na tle innych religii oraz osoby Jezusa Chrystusa, prezentują brak jasnego przekonania, że ich religia, a w konsekwencji przynależność do Kościoła jako owoc wiary w Chrystusa, jest dla nich darem, „Jezusową autostradą” do Boga. Wychodząc z płaszczyzny własnej tradycji religijnej nie potrafią zauważyć wyjątkowości chrześcijaństwa, sprowadzając je do tego samego poziomu co inne religie.

Przeprowadzona na potrzeby niniejszej pracy ankieta[15] pokazała, jak wielka nieświadomość charakteryzuje młodzież dyskutującą o sprawach odnoszących się do wiary.

Badanie wykazało jak wiele niejasności i sprzeczności rozumowania wprowadzają poruszane w powyższym artykule zagadnienia. Na pytanie czy chrześcijaństwo jest religią wyjątkową pozytywnie odpowiedziało blisko ¾ badanej młodzieży (73%). Jednak już tylko 24% wyraźnie wyraziło wyjątkowość swojej religii z powodu osoby Jezusa Chrystusa, a 11% w jakimś odniesieniu do wyznawanych prawd wiary. Ponad połowa (38%) uznała wyjątkowość chrześcijaństwa bez podania istotnego (czy wręcz żadnego) powodu, co zdaje się niestety wskazywać na bezrefleksyjność młodego pokolenia związaną z zagadnieniem wiary i recepcją jej prawd, a w konsekwencji brak teleologicznego postrzegania własnej egzystencji. Ponadto aż 27% ankietowanych odpowiedziało, że chrześcijaństwo nie wyróżnia się niczym specjalnym spośród innych religii, a właściwie wszystkie religie są do siebie podobne. Twierdzący w ten sposób młodzi chrześcijanie, niewidzący wartości własnej religii, raczej nie będą gotowi, by w przyszłości przekazać wiarę kolejnym pokoleniom, ponieważ dla nich wszystko jedno, jaką wiarę wyznaje się. Jeżeli bowiem założyć, że wszystkie religie mają taką samą wartość zbawczą, zrezygnowanie z chrześcijaństwa na rzecz innej religii lub stanie się ateistą, nie stanowi żadnego problemu. Zwłaszcza, że odpowiadając na pytanie: czy poza „widzialnym” Kościołem (chodzi o przynależność wynikającą z sakramentów i praktyki wiary) można się zbawić, aż 21% respondentów uznało, że „wystarczy być dobrym człowiekiem”[16]. Zdecydowana większość badanych (84%) stwierdziła, że można zbawić się poza „widzialnym” Kościołem, jeśli było się wychowanym w innej tradycji religijnej i nie zaistniała możliwość poznania Jezusa Chrystusa, a postępowało się zgodnie z własnym sumieniem czy zasadami wyznawanej wiary. W wielu udzielonych na to pytanie pozytywnych odpowiedziach przejawiała się obojętność wobec Kościoła i widoczny brak zrozumienia, co wnosi przynależność do Wspólnoty Chrystusowej. Młodzi ludzie nie umieją właściwie spojrzeć na swoje miejsce na wspomnianej „autostradzie Chrystusowej” prowadzącej pewną drogą do Nieba i docenić owoce z niej płynące. To z kolei sprawia, że stają się głusi na potrzeby ducha i coraz bardziej oddalają się od Boga, stając się w konsekwencji wyalienowanymi nie tylko ze społeczności, ale wręcz skonfliktowanymi wewnętrznie i niezrozumiałymi dla samych siebie.

Nawet jeśli już posiadają jakieś rozeznanie i wiedzę, to brakuje im zapału, a chrześcijaństwo traktują jak ciężar. Wskazują wówczas, że w innych religiach nie ma tak uciążliwych przykazań, nie trzeba chodzić na Mszę Świętą ani spowiadać się. Nadto wiele zarzutów kierują pod adresem Kościoła, nie tyle czując się jego członkiem, ile raczej przyjmując postawę surowego krytyka stojącego poza nim.

Z powyższego opisu wyłania się obraz chrześcijanina-niewolnika, który jest zmuszany do praktyk religijnych. Wykonywanie czegokolwiek pod przymusem, a zwłaszcza dla młodego człowieka, rodzi bunt, dlatego wszelkie nakazy i wynikające z nich wskazówki dotyczące postępowania, są odrzucane. Wydaje się, że dzisiaj mamy do czynienia z ludźmi ochrzczonymi, ale już niewierzącymi. Wierzący jest człowiekiem cieszącym się bliskością Boga i przeżywającym swoją relację z Nim jako ogromny dar, wypełniającym słowa Jezusa w swoim życiu i chcącym podzielić się łaską wiary z innymi, a nie osobą, robiącą wszystko, byle tylko nie wypełniać Bożych nakazów i by nie spotkać się z Tym, którego kocha. Czego zatem brakuje? Odpowiedź, będąca pewnym uproszczeniem, skłania do wniosku, że zaspokojenia fundamentalnej potrzeby miłości i otwarcia się na Jej Źródło w Osobie Jezusa. Jednak w świecie nastawionym wyłącznie na osiągnięcie sukcesu w doczesności, nie ma miejsca na głębszą refleksję nad przyszłością po tym życiu. Wszyscy wprawdzie mówią o wieczności, ale jawi się ona jako bliżej nieokreślona przyszłość, w dodatku raczej otwarta dla wszystkich, bowiem – zgodnie z dzisiejszą narracją pełną bezkrytycznego optymizmu – Miłosierdzie Boże nie może nikogo pominąć. Potrzebna jest zatem solidna katecheza, mówiąca o człowieku umiłowanym przez Boga, który już dzisiaj we współpracy z Jego łaską przyjmuje zbawienie, gdy pracuje nad jakością swojego chrześcijańskiego życia, wpływając na wieczność oraz żyjąc owocami odkupienia Chrystusa w tym świecie, stając się pełnym nadziei radosnym świadkiem Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego.

 

Sens istnienia innych religii

 

Nowa religia w postaci chrześcijaństwa zrodzona wraz z historycznym przyjściem na świat Jezusa nie mogła zastąpić wszystkich innych. Wielość religii i różnorodność ich tradycji nie mogły zniknąć natychmiastowo czy choćby w krótkim czasie, gdyż Jezus mówi: „Nikt nie przyszywa łaty z surowego sukna do starego ubrania” (Mk 2,21) i „nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków” (Mk 2,22). Rzeczywistość pokazuje, że inne religie wciąż istnieją (pluralizm de facto), a nawet przeżywają rozkwit poprzez rozszerzanie swojego zasięgu i zdobywanie nowych uczniów. Jak zatem je postrzegać? Przecież Jezus Chrystus, wysyłając apostołów na misje, nakazuje, by szli i udzielali chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego (Mt 28,19), zdobywając nowych wyznawców. Czy tak mówiąc, pragnie przyjęcia chrześcijaństwa przez wszystkich ludzi? A może mamy tu do czynienia z koncepcją wybrania Narodu Żydowskiego, która została przez samego Jezusa, posługującego się koncepcją sobie współczesnych, przeszczepiona na Nowy Lud Boży?

Nakaz misyjny, choć zawiera w sobie imperatyw głoszenia Ewangelii i udzielania chrztu wszystkim narodom, wcale nie zakłada, że wszyscy staną się chrześcijanami. Pluralizm religijny jest raczej szansą dla chrześcijan, aby mogli pełnić wolę swego Mistrza, idąc i głosząc Ewangelię niewierzącym (zob. Mk 16,15). Dopóki są tacy, uczniowie Jezusa wciąż mają szansę wypełniać Jego nakaz. Co więcej, dzięki niewierzącym mają możliwość dawania świadectwa swojej wiary poza własną wspólnotą. W tym wyraża się argument martyrologiczny za wiarygodnością chrześcijaństwa, że chrześcijanie są gotowi oddać życie za swoją wiarę z powodu miłości do Boga i człowieka. A zatem niewierzący są dla nich błogosławieństwem, bo dzięki nim wciąż mają okazję świadczyć, że Jezus jest Panem, nie zważając przy tym na jak dotkliwe konsekwencje się narażają. Tak było od początku chrześcijaństwa, przez całe wieki jego istnienia, aż do czasów nam współczesnych, gdzie nieustannie przelewana jest krew wiernych Jezusowi. Co ciekawe, to właśnie tam, gdzie nie brakuje „szaleńców Chrystusowych”, wiara jest żywa i płodna, siejąc plon trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny (Mk 4,20), pociągając niewierzących do wyznawania Chrystusa i umacniając zalęknionych.

Chrześcijaństwo jednakże nie osiągnie swojego wypełnienia w momencie, gdy zabraknie niewierzących do nawracania. Ono swoją realizację osiąga tu i teraz, w tych, którzy Chrystusem żyją, którzy płoną Jego Miłością, będąc gotowymi oddać siebie aż do przelania krwi. Takich sytuacji w naszych czasach wcale nie brakuje. Byłoby nawet źle, gdyby zabrakło wrogów chrześcijaństwa. Komu wówczas głosić Ewangelię? Komu dawać świadectwo wiary? Komu okazywać Miłość Chrystusa obecną w chrześcijanach gotowych aż do męczeństwa? Brak wrogów, ucisków i prześladowań chrześcijaństwa to najlepsza droga do marazmu, gnuśności i obojętności, a nawet śmierci wiary, czego jesteśmy świadkami w świecie tradycyjnie chrześcijańskim, jakim jest Europa, gdzie owoców chrześcijaństwa nawet się nie dostrzega, ponieważ stały się one oczywiste. Kościół zaś jako Mistyczne Ciało Chrystusa został sprowadzony wyłącznie do instytucji w wymiarze horyzontalnym, dotykającej spraw ziemskich, która niesie w sobie wyłącznie same negatywy, która jest organizacją zacofaną i odpowiedzialną za wszelkie zło i z którą, z obowiązku, w imię światłej oraz wyzwolonej[17] ludzkości, należy walczyć.

 

Podsumowanie

 

Podjęta refleksja była próbą pogodzenia nauczania Kościoła o wyjątkowości chrześcijaństwa i niepowtarzalnym charakterze osoby Jezusa Chrystusa z istniejącym w świecie pluralizmem religijnym. Postawiona została hipoteza, że religie niechrześcijańskie są widocznym znakiem Wszechmocy Boga i mogą być traktowane jako drogi wiodące do zbawienia dla ich wyznawców na mocy odkupieńczego dzieła Jezusa Chrystusa, który nikogo nie wyłączył z owoców swojej Paschy. To On staje się dla wyznawców innych religii wzorem doskonałego człowieczeństwa, do którego mają dążyć przez wypełnianie przykazań swojej wiary. Ponadto religie te są wyzwaniem dla chrześcijan, by realizowali posłannictwo misyjne Chrystusa i byli świadkami Jego miłości[18].

Dla samych wyznawców Chrystusa wiara chrześcijańska jest darem, który powinni w sobie pielęgnować i rozwijać, by wzrastała, a nie umierała. Należy pamiętać, że chrześcijaństwo w dziejach ludzkości było religią dla ludzi otwartych, gotowych do jej przyjęcia z całym radykalizmem i pięknem. Nie jest wprawdzie darem tylko dla wybranych, lecz dla wszystkich, co jednak nie oznacza, że powszechnie przyjmowanym i poświadczonym wiarą w Jezusa jako Boga. Niemniej ci, którzy są chrześcijanami, obrali najlepszą z dróg zbawienia poprzez przynależność do Kościoła, który jest miejscem spotkania z żywym Chrystusem.

 

 

 

 

 

 

 

Tekst pierwotnie pojawił się w czasopiśmie „Teologia – Kultura – Społeczeństwo” 1 (2015): http://www.kul.pl/teologia-kultura-spoleczenstwo,17902.html.

 

[1] Zob. I.S. Ledwoń, I nie ma w żadnym innym zbawienia, Lublin 2012, s. 497-502; Tenże, Wprowadzenie do teologii religii. Skrypt dla studentów, Lublin 2010, s. 48. Zob. A. Kuśmirek. Zbawienie narodów w Starym Testamencie, w: Stary Testament a religie, red. I. Ledwoń, Lublin 2009, s. 259-288. Zob. A. Tronina, Jahwe królem narodów. Perspektywa zbawienia pogan w Starym Testamencie, w: Stary Testament a religie, s. 152-154.

[2] Zob. Rz 4,13. Usprawiedliwienie z wiary, które św. Paweł odnosi do Żydów jako adresatów swojego listu, wydaje się słusznym rozciągnąć i na inne religie.

[3] Por. H. Waldenfels, O Bogu, Jezusie Chrystusie i Kościele – dzisiaj, Katowice 1993, s. 216-220; M. Rusecki, Traktat o Objawieniu, Kraków 2007, s. 694-696.

[4] Por. M. Rusecki, Traktat o Objawieniu, s. 699-700; H. Waldenfels, O Bogu, Jezusie Chrystusie i Kościele – dzisiaj s. 221-222.

[5] Zob. M. Rusecki, Traktat o Objawieniu, s. 701-706; Tenże, Traktat o religii, Warszawa 2007, s. 460-461; H. Waldenfels, O Bogu, Jezusie Chrystusie i Kościele – dzisiaj, s. 206-210.

[6] Zob. H. Waldenfels, O Bogu, Jezusie Chrystusie i Kościele – dzisiaj, s. 36, 212-214; M. Rusecki, Traktat o Objawieniu, s. 706-708.

[7] Zob. M. Rusecki, Traktat o Objawieniu, s. 708-713. Więcej na ten temat zob. w: S. Grodź, Chrystologia afrykańska w rodzimym kontekście kulturowym, Lublin 2005, s. 49-221.

[8]  Zob.  H.U. von Balthasar, Wiarygodna jest tylko miłość, Kraków 1997, s. 45, 47. Zob. K. Rahner, Wierzę w Jezusa Chrystusa, Paryż 1977, s. 82-85.

[9]  Por. M. Rusecki, Traktat o Objawieniu, s. 607-608.

[10] Por. K. Rahner, Przez Syna do Ojca, Kraków 1979, s. 186.

[11] „Ja rzekłem: Jesteście bogami i wszyscy – synami Najwyższego” (Ps 82,6). „Czyż nie napisano w waszym Prawie: Ja rzekłem: Bogami jesteście? Jeżeli Pismo nazywa bogami tych, do których skierowano słowo Boże…” (J 10,34-35).

[12] Zob. Hbr 9,9-15.24-28.

[13] Por. H.U. von Balthasar, Duch chrześcijański, Poznań 2013, s. 67; I. Ledwoń, I nie ma w żadnym innym zbawienia, s. 520. Zob. K. Rahner, Wierzę w Jezusa Chrystusa, s. 85-86. Zob. M. Rusecki, Traktat o wiarygodności chrześcijaństwa, Lublin 2010, s. 269-273.

[14] „Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2Kor 4,7). Por. I. Bokwa, Wprowadzenie do teologii Karla Rahnera, Tarnów 1996, s. 147-148.

[15] Badanie było przeprowadzone na grupie stu uczniów szkoły średniej technicznej.

[16] Zawierają się tu również odpowiedzi związane z nie poznaniem chrześcijaństwa z przyczyn niezależnych.

[17] Wyzwolonej w znaczeniu bez żadnych norm, stawiającą na piedestale niczym bożka subiektywizm i przyjemność, nie liczącą się z ogólnymi wartościami i dobrem obiektywnym.

[18] Solą dla ziemi i światłem świata (Mt 5, 13-14).

Subkultura poszukująca zrozumienia. Pytania o Boga i człowieka w polskim hip-hopie

 

Uprawianie teologii w ramach dialogu ze współczesnym światem, a zatem refleksja teologiczna na usługach kultury, często związana jest z uwiarygadnianiem, tj. obroną i wykładem na temat osoby i dzieła Jezusa Chrystusa, Kościoła i znaczenia przynależności do niego, znaczenia sakramentów świętych czy roli świadectwa chrześcijańskiego. Na rynku księgarskim popularnością cieszą się publikacje o charakterze apologijnym. Człowiek wierzący, inspirowany własną refleksją i konwersacjami z nieprzychylnymi wierze interlokutorami, sięga coraz częściej po treści, które uzupełnią jego wiedzę religijną i wyposażą w argumentację. Stale rosnącym zainteresowaniem cieszą się katolickie książki, czasopisma i internetowe portale informacyjne.

Jeżeli istnieje popyt na fachową i przystępną literaturę teologiczną, która interpretuje, komentuje, odpowiada na współczesne pytania, to teolog jako ten, który „kieruje swoje spojrzenie najpierw w stronę Tego, który Jest, aby zwrócić się także w stronę człowieka i jego świata”[1] ma obowiązek wchodzić w dialog z kulturą, definiowaną przez II Sobór Watykański jako „wszystko, czym człowiek doskonali i rozwija wielorakie uzdolnienia swego ducha i ciała; stara się drogą poznania i pracy poddać sam świat pod swoją władzę; czyni bardziej ludzkim życie społeczne tak w rodzinie, jak i w całej społeczności państwowej przez postęp obyczajów i instytucji; wreszcie w dziełach swoich w ciągu wieków wyraża, przekazuje i zachowuje wielkie doświadczenia duchowe i dążenia na to, aby służyły one postępowi wielu, a nawet całej ludzkości” (KDK 53). Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że cała ta rzeczywistość dla człowieka wierzącego powinna być przeniknięta świadomością, że Bóg we wszystkim mu towarzyszy. Wydaje się, iż u wierzących wzrasta ona i stąd zainteresowanie wyżej wspomnianą literaturą.

Konkretnym polem do uprawiania teologii w dialogu z kulturą może być bogaty świat hip-hopu. Choć wydawać by się mogło, iż spychanie go na margines poważnych, naukowych analiz bezpowrotnie minęło, to na płaszczyźnie teologii pojawia się incydentalnie. Wciąż powstają opracowania z zakresu psychologii czy socjologii, gdzie bada się choćby wpływ muzyki i całej kultury na proces resocjalizacji[2]; utwory poddaje się analizie literackiej, lingwistycznej, muzykologicznej; powstają prace zbiorowe, prezentujące badania interdyscyplinarne z zakresu hip-hop studies[3]. Literatura polskojęzyczna na ten temat z roku na rok staje się coraz bogatsza.

Poniższy tekst to próba namysłu nad kwestiami poszukiwania odpowiedzi na pytania o życiowe pryncypia, w tym o obraz Boga oraz stanowiska wobec duchowego rozwoju. Interesujące jest również znaczenie odpowiedzi na te pytania dla hip-hopowego narratora. Poniższy artykuł jest swoistym pisemnym otwarciem badań autorki w ramach hip-hip studies, dlatego też na potrzeby dalszych prac istotną kwestia będzie zaznajomienie się z zagadnieniami metodologicznymi. Wybór tekstów z gatunku rap jako materiału źródłowego w badaniach teologicznych nie jest przypadkowy. Hip-hop cieszy się w Polsce niegasnącą popularnością. Gatunkowi muzycznemu, ciężkiemu od idei i schematów myślowych, przekładających się na sposób rozumowania przez niejedno już pokolenie rodaków, towarzyszy bogata kultura życia. Zasadnym wydaje się zwrócenie uwagi na idee, przyświecające temu stylowi. Utwory w poniższej refleksji reprezentują sytuację egzystencjalną. Są zatem punktem wyjścia i bodźcem implikującym próbę teologicznej odpowiedzi. Ilustrują popularne i egzemplaryczne wyobrażenia znaczącej subkultury.

Czy podejmując dialog z kulturą teolog winien wykazać się znajomością jej języka i posługując się nim rozpocząć bardziej wiarygodne głoszenie swych tez? Wydaje się, iż wystarczy posługiwanie się „wspólną mową”, parafrazując lingwistyczną kategorię zaczerpniętą z trylogii Tolkiena. Uprawianie nauki ma swoje podstawowe ramy i język naukowy stanowi jedną z nich, a otwartość na neologizmy niewątpliwie znajdzie ujście na innym polu, choćby w ramach popularyzacji nauki czy głoszenia świadectwa wobec konkretnej grupy czy subkultury. Słowna komunikacja wyróżnia człowieka spośród ziemskiej fauny. Jest możliwa dzięki odpowiednio ukształtowanemu aparatowi mowy oraz zdolności do symbolizowania[4]. Język ludzki szczyt swych możliwości osiąga zaś w narracji[5], która z kolei jest istotą rapu, wyróżniając ten gatunek spośród form przekazu różnorodnych treści[6]. Dla rozważań będących celem  tematu istotne będzie pochylenie się nad warstwą tekstualną utworów, z pominięciem elementu muzycznego.

 

  1. Poszukiwania

 

Autentyczność przekazu utworów hip-hopowych, jako exemplum sytuacji egzystencjalnych, potwierdzają sami artyści. Deklarują, iż w swych utworach zawierają to, co widzieli, zrozumieli, czego doświadczyli. I tak Chada jasno twierdzi, że mówi o tym, czym żyje: „Ja innego życia nie znam, powiedz o czym mam nawijać”[7]. Twórczość O.S.T.R.’a wyraża to, do czego dochodzi on w swych intelektualnych podróżach: „Przelewam na papier myśli topografię”[8]. Peja natomiast, w klasycznym już dla polskiego hip-hopu utworze, wypowiada motto towarzyszące jego twórczości, ale również swoistą zasadę tej formy przekazu: „To mój rap, to moja rzeczywistość. / Jakie życie taki rap, w nim zawarte jest wszystko”[9]. Skoro zatem twórcy sami uwiarygadniają swe teksty, można poddać refleksji ich narracje, snując przypuszczenie, iż znajduje się w nich prawda egzystencjalna. Do rapu przekonywa bowiem właśnie jego autentyczność, życiowa prawda w nim zawarta[10].

Konflikty wewnętrzne skłaniają do refleksji, do zadawania pytań o priorytety. Poszukiwania odpowiedzi kierują rapera do wewnątrz, do szukania prawdy w sobie, we własnym wnętrzu. Nie zwracają się do mistrzów duchowych. Możliwe, iż szukają oni duchowych inspiracji w doktrynach religijnych, ale mają świadomość, że to na nich spoczywa odpowiedzialność odnalezienia się w świecie, a „Abraham nie powie ci, kto jest bogiem na ośce”[11]. Dalecy są zatem od fanatycznego upatrywania wszelkich odpowiedzi w systemie religijnym. Zagrożeniem zaś dla człowieka jest płynący z zewnątrz, usypiający sumienie, przekaz o braku konieczności wewnętrznej walki ze złem. Sokół zwraca na to uwagę słowami: „Bo całe człowieczeństwo umiera / Ktoś wmówił im, że wojna piekła i nieba nie istnieje tu i teraz / i że innej wojny trzeba (…) / Walczysz od zawsze tutaj tylko z samym sobą / Stajesz po stronie złej albo idziesz dobrą drogą”[12]. Priorytetowe znaczenie przyznaje się konsekwentnie realizowanej wierności wobec własnych wyborów i własnego sumienia, o czym mówi również Paluch: „Teraz jedno, co się liczy, to żyć z samym sobą w zgodzie (…)”[13].           Osiągnięcie wewnętrznej równowagi bez pomocy z zewnątrz może być niekiedy problemogenne, albowiem  niepostępujący według żadnych norm człowiek, gubi się w rozmytych priorytetach, a relatywizm pozbawia go fundamentów i jakichkolwiek pewników. Zdaniem Zeusa, prawdziwego siebie można odnaleźć jedynie w pozbyciu się masek i powrotu do swoiście dziecięcej szczerości, niewinności, autentyczności:

„Od urodzenia co krok codziennie mamy tu mniej siebie.
Co doświadczenie, wkładamy na siebie kolejną warstwę, maskę,
tarczę, plaster, nie da się być przecież dzieckiem zawsze.
Mam rację? Uciekamy od tego co w nas naturalne, szczere
łamani fałszem, krytykanctwem, nawet własnym sumieniem.
Strusi łeb chowamy w ziemi – pseudo bezpieczni, kopiemy pod sobą dołki.
W obliczu śmierci i tak będziemy bezbronni jak noworodki.”[14]

 

W poszukiwaniu prawdy o sobie coraz częściej towarzyszy twórcom sondowanie historii.  Równowaga wewnętrzna i konsekwentna wierność sobie wydają się nieustępliwe wobec jakichkolwiek zwierzchników czy duchowych przewodników. Nieutożsamianie się z żadną instytucją wydaje się łączyć raperów. Jednakowoż poszukiwania wewnętrzne, mimo że zindywidualizowane, coraz częściej sięgają do świadomości zbiorowej i historii. Poszukiwanie siebie na pewnym etapie każe zapytać o przodków i korzenie.

Cała seria produkcji Donatana[15], gdzie wspólnym mianownikiem utworów jest odwoływanie się do słowiańskich korzeni twórców i sukces tych produkcji, pokazała, że poszukiwanie źródeł, odwołanie się do najdawniejszej historii Polski, cieszy się zainteresowaniem. Mimo, że raperzy nie przyznają się do wiary w Światowida, a wręcz przeciwnie, bo głoszą: „Jesteśmy synami pogan i choć już znamy Boga imię (…)”[16], to oddają szacunek i wyrażają zrozumienie dla tamtego czasu. Wydają się zjednoczeni nie tylko projektem producenckim, ale również ideą wspólnej historii. Można podejrzewać, że również odbiorcy tych utworów, zadają sobie pytania związane z historią, a zatem własną tożsamością i przynależnością. W przeszłości autorzy odnajdują to, co może okazać się pomocne i co zbuduje silnego, świadomego współczesnego człowieka. Nullo ze składu Trzeci Wymiar mówi: „Kiedy zetną słowiańskie drzewo, wyrośnie jutro nowe. / Bo by nas zniszczyć, musieliby najpierw uciąć korzeń”, czym zwraca uwagę na potencjał zawarty w historii.

Te same struny we wnętrzu słuchacza poruszają inne produkcje, nawiązujące do szczególnie ważnych wydarzeń, takich jak Powstanie Warszawskie czy wspomnienie Żołnierzy Wyklętych[17]. Raperzy rekonstruują zdarzenia lub tylko odwołują się do nich, by wskazać na szczególne cechy, które zawsze były charakterystyczne dla Polaków. Wydaje się jednak, że „Bóg” obok „honoru” i „ojczyzny” pojawia się coraz rzadziej. Poszukiwania duchowe prowadzą raperów do etapu, w którym trzeba się opowiedzieć za Bogiem lub przeciw, wspomnieć Jego imię, albo podzielić się wyobrażeniem o Nim. Bardzo często wątek ten pojawia się w wywiadach, które dobrze jest śledzić, by poznać tego, któremu niejako powierzamy umysł, włączywszy jego płytę.

Religijny hip-hop jest czymś oczywistym na gruncie amerykańskim, a uwarunkowane jest to przeobrażeniami społecznymi, które miały tam miejsce i rolą, jaką pełniła w nich muzyka[18]. Artyści opowiadają o swojej religijności, o poszukiwaniach, wyrażają wątpliwości i zachwyty. Nie brakuje wśród nich osób głęboko wierzących, jak MC Hammer, który po opuszczeniu więzienia stał się czynnym pastorem. W Polsce również mamy do czynienia z hip-hopem religijnym w sensie ścisłym, w którym wizja Boga kompatybilna jest z obrazem Boga obecnym w Kościele katolickim. Scena ta reprezentowana jest przez zespoły takie jak: Full Power Spirit, Royal Rap, Rymcerze oraz przez indywidua: Tau, Bęsiu, DKA, Eks czy ks. Jakub Bartczak. Reprezentantami polskiej sceny hip-hopowej i ludźmi nawróconymi są również Eldo i Włodi, konwertyci na islam. Choć w wywiadach zdarza się, iż opowiadają o swej wierze, to w ich utworach jednak nie słychać długich sur koranicznych, ani zachęcania do obrania podobnej drogi. Inaczej jest w rapie katolickim, który bazuje na Ewangelii i nauczaniu Kościoła.

 

  1. Relacja z Bogiem

 

Słowo umożliwia człowiekowi komunikację z innym człowiekiem oraz z Bogiem. O. A.J. Nowak wyróżnia spośród istotnych cech modlitwy, często jej towarzyszących, rym i rytm, które już  dla pierwotnego człowieka stanowiły formę kontaktu z rzeczywistością innego, wyższego świata[19]. Podobnie bowiem jak ręce i nogi, tak też dusza reaguje na te elementy[20]. Również na rap składa się rym i rytm, a wiele utworów skonstruowanych jest na kształt modlitwy[21]. Możliwe, iż wyraz artystyczny jest tylko uzasadnieniem pozornym, podczas gdy celem właściwym tychże tekstów jest odsłonięcie się rapowego narratora na poziomie najważniejszych relacji.

Powszechnością utworów ułożonych na kształt modlitwy aż chciałoby się argumentować człowieka jako capax Dei czy homo religiosus. Istnieje jednak również mocna tendencja odwrotna, którą można uchwycić choćby dzięki słowom Fokusa:
„Mamy dwudziesty pierwszy wiek, jestem poważny facet,
Mam trochę lat i już nie wierzę w zabobony raczej.
Zaraz ci wytłumaczę dlaczego tak, nie inaczej,
Najpierw zaznaczę ci kolego, zanim się popłaczesz:
Nic mi do tego, na kogo Niewidzialnego chcesz patrzeć,
Wolno nam mówić słowa, musisz się dostosować[22].”

 

Jednak na podstawie wywiadów udzielanych przez raperów[23] można wskazać dychotomiczny podział, który jest może nie ostry, ale dający się zauważyć, na utożsamiających się z konkretnym systemem religijnym i na tych, którzy od religii się dystansują, ale je szanują. Ci, którzy obnoszą się ze swym ateizmem czy agnostycyzmem, zasadniczo nie atakują religii w utworach czy wywiadach.

Pytania podstawowe, pojawiające się w człowieku prędzej czy później każą zapytać o istnienie Boga. Również w utworach hip-hopowych pojawia się to pytanie, ubrane w ludzkie historie, zawoalowane lub też wyrażone wprost. Narratorzy starają się spojrzeć na Boga, będącego Tajemnicą. Czasem wołają bardzo dramatycznie o objawienie, przez przedstawienie trudów i cierpień człowieka niewinnego, niemal atakując słowami: „Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, / że ten, kto stworzył świat, może teraz zwykłym ludziom czynić krzywdę?”[24]. Hiperbolizowanie wydarzeń ukazuje wielką empatię, jaką obdarzeni są raperzy.

W utworach pojawia się wyobrażenie niewiarygodnego Boga, zdyskredytowanego przez swych wyznawców. Tym zatem, co pośrednio niedoskonałe w Bogu są jego wyznawcy, którzy inscenizują życie wiarą. Uwagę na ten temat wystosował Sokół:
„Psujesz świat, ale chciałbyś skończyć w niebie.
Nie wierzysz w Boga, ale modlisz się w potrzebie.
Wiesz, że to źle, ale wielu tak robi, więc czemu nie”[25].

 

Kryzys wiary adekwatnie oddany jest w utworach katowickiego rapera, Miuosha, który już w jednym ze swoich pierwszych tekstów mówi: „Znowu kolejny rok będę czekał aż odpowiesz mi, / choć pewnie nie odpowiesz mi aż po grób”[26], wyrażając tym samym niezrozumienie dla milczenia Boga w jego życiu. W dalszej części utworu deklaruje bunt na sytuację, w której otaczająca go rzeczywistość wpływa na niego destrukcyjnie, a Zbawca nie wybawia. Przyznaje, że w przeszłości chciał czynnie uczestniczyć w Bożym planie na swoje życie, ale z czasem stał się podatny na „inne głosy”. W innym utworze słowami „mój własny Bóg / Twojego znieść już nie mogę”[27], ten sam autor sugeruje, że idea Boga jest w jakiś sposób konstruowana przez wierzącego i można ją modyfikować. Gdy dodamy fragment z innego utworu autora: „Boga nie wzywam już. Mam zdarte gardło”[28], otrzymamy dramatyczny tryptyk, w którym człowiek woła i pragnie, ale nie zgadza się na przyjęcie Stwórcy, który nie odpowiada w oczekiwany sposób.

Przyglądając się tak bogatemu gatunkowi jakim jest hip-hop, często trudno odróżnić obraz Boga obecnego w sercu narratora od wyrazu artystycznego, który wskazuje jedynie na konkretną prawdę o Nim. I tak tekst „wierzę w rap, a hip-hop to jest mój bóg”[29] w utworze Soboty pt „I. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną” nie musi być wyrazem bałwochwalstwa narratora, a jedynie wskazaniem na ważne miejsce rapu w jego życiu. Ponadto cały projekt Soboty zatytułowany „Dziesięć Przykazań” trzeba czytać z dystansu. Autor bowiem w pierwszym przykazaniu wyznaje wiarę w rap, czwarte postanowił uzupełnić o wezwanie, by czcić również dzieci, a w siódmym prosi by nie okradziono go z pomyślności[30]. Konwencja, w jakiej zachowane są utwory robi wrażenie dzięki połączeniu bitów z muzyką organ kościelnych. Niektóre teksty jednak zdają się odbiegać od chrześcijańskiego rozumienia znaczenia Dekalogu.

Katoliccy raperzy przybliżają słuchaczom w swych narracjach Boga, który obdarowuje życiem i miłością, wybawia z grzechu i stale towarzyszy człowiekowi. Bęsiu mówi o Nim w słowach: „Wiara daje siłę, wiara zmienia świat, wierzysz albo giniesz, ta wiara zmieniła nas, ja wierzę w Niego więc nie umrę”[31]. Bóg stworzył ludzi na swoje podobieństwo według własnej woli i te stworzenia są dla niego bezcenne, co przybliża w swych tekstach zespół Full Power Spirit:

„Jestem – dla Ciebie przecież żyję. / Jestem – takim, jakim mnie stworzyłeś./ Jestem – swych przeżyć skarbonką. / Jestem – w Twych oczach bezcenny Panie”[32]. Tau z kolei twierdzi, że tylko Stwórca może wskazać „jak żyć naprawdę”[33]. Namawia również, by zmienić „sposób myślenia na sposób wierzenia Bogu”[34]. Porównuje człowieka do budowli, a Stwórcę do Restauratora[35]. Jakkolwiek tajemniczy albo spersonifikowany nie byłby obraz Boga w rapowych narracjach, pragnienie wejścia z Nim w pozytywną relację jest powszechnie wypowiadane. Przykładem niech będą słowa Chady, który mówi: „Pragnę żyć aż do bólu, sukcesami się chwalić (…) / ciągle młodo wyglądać, dogadywać się z Bogiem”[36].

 

  1. Moralność i agresja

 

Wizja moralności płynąca ze strony środowisk opiniotwórczych jest dość podzielona. Jedni zdają się potępiać całą subkulturę, upatrując w niej inkubatora dla gangsterskich inklinacji, inni przedstawiają argumenty na rzecz resocjalizacyjnego potencjału w niej tkwiącego. Wydaje się, że generalizacje w tym względzie niczego nie odsłonią. Warto zatem przyjrzeć się treściom, które płyną do słuchaczy hip-hopu.

Rysem charakterystycznym współczesności jest relatywizm i selektywne przestrzeganie wszelkich zasad. Nie można poddawać się temu, co ogranicza jednostkę. Abradab przekonuje, że: „Święty jak papież, to nie zajdziesz dzisiaj nigdzie / Poluzuj tam, gdzie cię ciśnie, hej”[37]. To człowiek zatem, zgodnie z powyższym twierdzeniem decyduje o owym „poluzowaniu”. Sobota wskazuje na winę świata w tym, że zdarza mu się zrobić coś złego. Zrzuca odpowiedzialność na okoliczności w słowach: „ przetrwanie w świecie tego wymaga”[38] i „życie zmusza mnie do różnych świństw”[39], po czym dodaje: „tylko Bogu ufam do końca”[40]. W kontrze do tych wypowiedzi znajduje się stanowisko zajmowane przez Bisza, opowiadającego się za koniecznością przyjęcia trudu, by konsekwentnie realizować wyznaczone cele. Słowa „prędzej zdechnę, niż zadowolę się niczym i odepchnę krzyż”[41] wskazują na determinację w podążaniu do celu i podejmowanie koniecznego wysiłku.

Łona w utworze stylizowanym na rozmowę z Bogiem opowiada o tym, jak źle przedstawia się sytuacja na ziemi. Informuje, że na nawrócenie w jego odczuciu jest już za późno, a „Biblia dawno już przestała być bestsellerem”[42]. Zeus zaś dzieli się ze słuchaczami pozytywnym przekonaniem, iż można zmieniać rzeczywistość przez dzielenie się z tymi, którzy są obok, tym co pozytywne: „Dobrzy ludzie ze mną dobre ziarno idą siać. / Rzucamy je w ciemność,/ Mając pewność, że komuś może światło dać”[43].

W stylizacji towarzyszącej kulturze rapu wiele jest egzemplifikacji przemocy. Już dźwięki, będące połączeniem rytmicznych uderzeń, sampli i skreczy, uderzają jako mocny, niemal agresywny dla początkującego słuchacza bodziec. Ta stanowcza estetyka pełna jest energii, którą słuchacz zachwyci się i z której będzie czerpał, albo którą odrzuci jako nie przystającą do jego gustów. Niejednokrotnie utworom towarzyszą imitacje huku wystrzału, bądź gesty dłonią, które strzał symbolizują[44]. Niewątpliwie idea wzbogacania utworów tego typu dźwiękami zapożyczona jest z gruntu amerykańskiego hip-hopu. Historycznie ten gatunek jest bowiem „głosem ulicy” i wywodzi się z ubogich dzielnic amerykańskich miast, rządzonych prawem silniejszego. Bójki i strzelaniny, towarzyszące jego twórcom, stanowiły element codzienności, tak jak treści zawierane w rapowych narracjach. Przesłaniem wyrażanym przez subkulturę w muzyce miał być protest, niezadowolenie i bunt młodego pokolenia[45]. Ten sprzeciw wyrażają również nierzadko pojawiające się w utworach słowa uznane powszechnie za wulgarne. Są one elementem pewnej konwencji i wydaje się, że w ramach tego tak swoistego nurtu, adekwatnie oddają rzeczywistość.

Narastająca agresja, a także śmierć gwiazd amerykańskiego hip-hopu Tupaca Shakura i Notoriousa B.I.G’a przyczyniły się do powstania ruchu „stop the violence” w środowisku twórców amerykańskiego rapu[46]. Wzrastająca świadomość oddziaływania na słuchaczy spowodowała, wzrost odpowiedzialności za dobór treści utworów. Pojawiającą się w sposób naturalny w młodych ludziach agresję, można „skanalizować w postaci symbolicznych, artystycznych form, które są w swej hardcorowej sile bardziej produktywne niż destruktywne”[47]. Zaczęto przerzucać ciężar konieczności walki o swoje z konfliktu zewnętrznego na walkę duchową i samodyscyplinę.

Wydaje się, że w Polsce też mamy utwory zachowane w kluczu amerykańskiego ruchu „stop  the violence”[48]. Raperzy zdają się rozumieć, iż ich teksty wywierają wpływ na odbiorców. Poczucie misji zdaje się nie przyzwalać im na powiedzenie absolutnie wszystkiego. Sokół w wielu wywiadach podkreśla swoją świadomość na temat prób nadinterpretacji jego tekstów przez młodych słuchaczy[49], dlatego zarówno on, jak i wielu innych, stara się brać odpowiedzialność za treść. Stawiają sobie też konkretne cele, chcąc wnieść pozytywny przekaz w czyjeś życie: „Lepszego życia diler, przejmuje władze nad mózgiem./ Ten rap leczy rany, dziś jedziemy jednym wózkiem”[50].

 

Zakończenie

 

Przyczynkiem do powyższych analiz były teksty utworów jednego z popularnych gatunków muzycznych. Hip-hop wydaje się niełatwym, ale interesującym polem dla dialogu teologii i kultury.  Co do jego znaczenia w dziedzinie duchowości można powtórzyć za E. Drygalską, że „Polski hip-hop nie odzwierciedla postaw społeczeństwa wobec religijności, nie proponuje także całkowicie alternatywnego względem niej wzorca. Z pewnością jednak nie odnosi się do niej obojętnie, raczej poszukuje, docieka i nieustannie poddaje krytyce wszelkie zastane, ukonstytuowane modele czy koncepcje religijności”[51].

Obserwowane współcześnie zainteresowanie poszerzaniem świadomości religijnej oraz pogłębianiem wiedzy związanej z tradycją i historią własnego systemu wierzeń, sprzyja analizom wskazującym interdyscyplinarną otwartość teologii. W obliczu procesu społecznych i kulturowych przemian, które obserwuje się w dzisiejszym świecie, niewybaczalnym błędem byłoby zaniedbywanie dialogu pomiędzy teologią a kulturą na jej obecnym etapie.

Analizy utworów zdają się wskazywać, iż autorzy w swych narracjach opowiadają się za koniecznością poszukiwania odpowiedzi w sobie, niewiele jest zaś odwołań do mistrzów duchowych. To raper jest tym, który poszukuje w tradycjach religijnych odpowiedzi na swoje pytania i przekazuje je słuchaczom, obierając tym samym stanowisko nauczyciela sui generis. Formułuje pouczenia dotyczące sfery duchowej i wyraża je wprost, bądź też ukrywa je za groteską lub absurdem. Obraz Boga wydaje się różnić w wyobrażeniach poszczególnych twórców. Trudno oceniać co było ostateczną intencją, by Stwórcę ukazać w proponowany sposób, jednak odnieść można się do autentycznej potrzeby relacji z Nim, różnorako wyrażanej. Bóg „oczekiwany” w tych tekstach jest silny swą własną wszechmocą i skutecznością, ale jest też silny autentyzmem świadectwa wiernych mu osób. Rozumienie kwestii moralności w subkulturze, której narodzinom towarzyszyła fizyczna i emocjonalna agresja jest dość niejednoznaczne. Autorzy opowiadają się za koniecznością wierności przyjętym regułom, ale pojawia się również stanowisko, iż niczego nie trzeba przestrzegać bezwzględnie, jeśli okoliczności ulegną zmianie.

Wydaje się, iż w artykule zasygnalizowanych zostało wiele zagadnień, które można poddać szczegółowym analizom. Teksty utworów z gatunku hip-hop skłaniają do uaktualniania treści teologicznych w kontekście pytań młodego pokolenia.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Teologia – Kultura – Społeczeństwo” 1 (2015): http://www.kul.pl/teologia-kultura-spoleczenstwo,17902.html.

 

 

 

[1]    Z. J. Kijas, Nauka o Bogu w trudnych czasach, „Tygodnik Powszechny”, 2009, nr 48, s. 6-7.

[2]    Zob. P. Kaca, Hip-hop jako narzędzie resocjalizacji młodzieży, Gdynia 2014; B. Łukaszewski, Warszawski hip-hop w kontekście środowiska rodzinnego, Toruń 2015.

[3]    Zob. M. Miszczyński (red.), Hip-hop w Polsce. Od blokowisk do kultury popularnej, Warszawa 2014; R. Pawlak, Polska kultura hip-hopowa, Poznań 2004.

[4]    A. J. Nowak, Bo źle się modlicie, Wrocław 1993, s. 6.

[5]    A. Dutkowska, Unikalność natury ludzkiej z perspektywy ewolucyjnej, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=U3C7dk0EM0Y [dostęp: 27.12.2015].

[6]    E. Drygalska, Rapowe teologie: poszukiwania sacrum w polskim hip-hopie, w: M. Miszczyński (red.), Hip hop w Polsce. Od blokowisk do kultury popularnej, Warszawa 2014, s. 124-125.

[7]    Chada, Innego życia nie znam, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=IemPQxJkOcI [dostęp: 27.12.2015].

[8]    O.S.T.R., Boję się zestarzeć, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=12u_r-XFBns [dostęp: 27.12.2015].

[9]    Peja, Mój rap, moja rzeczywistość, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=exWXXUas4yw [dostęp: 27.12.2015].

[10]  Por. R. Shusterman, O sztuce i życiu. Od poetyki hip-hopu do filozofii somatycznej, Wrocław 2007, s. 171.

[11]  O.S.T.R, Lubię być sam, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=xJxq9wN1uYY [dostęp: 27.12.2015].

[12]  Sokół, Z samym sobą, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=8m071sBOG5s [dostęp: 27.12.2015].

[13]  Paluch, Bez strachu, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=4pu-lKgm-dg [dostęp: 27.12.2015].

[14]  Zeus, Bedziemy dziećmi, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=C86Po9B8DkQ [dostęp: 27.12.2015].

[15]  Donatan, płyta RÓWNONOC, 2012.

[16]  Trzeci wymiar, Z Dziada-pradziada, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=5jnTMEfMWKQ [dostęp: 27.12.2015].

[17]  Zob. Sobota feat. Mateusz Krautwurst, Dlaczego nie mam takiej mocy;  O.S.T.R. & KASTA, Dziś idę walczyć Mamo!; Tadek, Żołnierze Wyklęci; Tau, BHO.

[18]  Drygalska, Rapowe teologie: poszukiwania sacrum w polskim hip-hopie, s. 127-129

[19]  Nowak, Bo źle się modlicie, s. 12.

[20]  Tamże.

[21] Zob. DKA, Moja modlitwa; Eks feat. Gosia, List do Boga; Miuosh, List do B.; O.S.T.R. Po drodze do Nieba; Tau, Światło.

[22]  Vienio feat. Łona, Fokus, Różnice, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=Z2jmzM0oN1E [dostęp: 27.12.2015].

[23]  Zob. Sokół i Żulczyk, Serio? 7: Religia w hip-hopie, cz. 1/8, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=S8zMBZwTLU8 [dostęp: 27.12.2015].

[24]  Fenomen, Dlaczego tak?, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=P84dZA2m9LI [dostęp: 27.12.2015].

[25]  WWO, Dwa sumienia, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=bu93Y4pqLa0 [dostęp: 27.12.2015].

[26]  Miuosh, List do B., [w:] https://www.youtube.com/watch?v=CumSPLm8fas [dostęp: 27.12.2015].

[27]  Miuosh feat. Ero, Stój, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=CNy3b4jG8oE [dostęp: 27.12.2015].

[28]  Miuosh, Matka i krew, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=6U9HazNW6P8 [dostęp: 27.12.2015].

[29]  Sobota, I. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=gYKQmUsAaO8 [dostęp: 27.12.2015].

[30]  Sobota, Dziesiąć Przykazań, 2013.

[31]  Por. Bęsiu, Wiara, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=ZdJjn4pRhqo [dostęp: 27.12.2015].

[32]  Full Power Spirit, Jestem, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=lpKCsFwABkw [dostęp: 27.12.2015].

[33]  Tau feat. Paluch, List Motywacyjny, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=0WyrD9TZSug [dostęp: 27.12.2015].

[34]  Tamże.

[35]  Tau, Restaurator, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=M9LuNP8PdgQ [dostęp: 27.12.2015].

[36]  Chada, Żyć do bólu, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=s35kfWoHDhM [dostęp: 27.12.2015].

[37]  Abradab, Rapowe ziarno, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=OApt5kx1JUU [dostęp: 27.12.2015].

[38]  Sobota, Przepraszam, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=mLSyOuT4SGc [dostęp: 27.12.2015].

[39]  Sobota, Bandycki raj, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=6spvQJ6iZeA [dostęp: 27.12.2015].

[40]  Tamże.

[41]  Bisz, Banicja, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=6fqaArH3ulw [dostęp: 27.12.2015].

[42]  Łona, Rozmowa, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=dvkDF7qCJtc [dostęp: 27.12.2015].

[43]  Zeus, Siewca, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=Pu9A5PFQHno [dostęp: 27.12.2015].

[44]  Zeus w utworze Hipotermia opowiada o stanach, które można utożsamiać z depresją i potrzebie zamieszczenia w utworze dźwięku towarzyszącemu strzałowi z pistoletu; zob. https://www.youtube.com/watch?v=16K6H9b7GDc [dostęp: 27.12.2015]. O.S.T.R. w utworze Po drodze do Nieba wyrażając zaufanie do Boga, iż pozwoli mu umrzeć bezboleśnie, wprowadza do utworu dźwięk wybuchu; zob. https://www.youtube.com/watch?v=YJt3DFHnlW4 [dostęp: 27.12.2015].

[45]  R. Shusterman, O sztuce i życiu. Od poetyki hip-hopu do filozofii somatycznej, Wrocław 2007, s. 196.

[46]  Tamże.

[47]  Tamże, s. 171.

[48]  Zob. Vienio feat. Łona, Fokus, Różnice, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=Z2jmzM0oN1E [dostęp: 27.12.2015].

[49]  Zob. Sokół i Żulczyk, Serio? 7: Religia w hip-hopie, cz. 7/8, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=TzVCMMOBPEk [dostęp: 27.12.2015].

[50]  Paluch, Bez strachu, [w:] https://www.youtube.com/watch?v=4pu-lKgm-dg [dostęp: 27.12.2015].

[51]  Drygalska, Rapowe teologie: poszukiwania sacrum w polskim hip-hopie, s. 127.

Nikodem mówi sam do siebie

Henry Ossawa Tanner - Nicodemus coming to Christ.jpg, źródło: Wikimedia commons
Henry Ossawa Tanner – Nicodemus coming to Christ.jpg, źródło: Wikimedia commons

Kiedy wracał, mówił sam do siebie. Pamiętał jednak, że naukowcy dowiedli, że to nie oznaka szaleństwa, lecz inteligencji. Z rozmowy z Rabbim wyniósł i tę nadobowiązkową lekcję, że mózg to najważniejszy organ, ale jedynie zdaniem mózgu. Być może Nikodem uśmiechnął się na tę myśl sam do siebie, przywołując tym samym Ducha Świętego.

Odwieczna Boża wola – głowił się sobie a muzom – usynowienia mnie w Chrystusie staje się moim udziałem przez chrzest. To jakby „wcielenie” Boskiego zamiaru w moje człowieczeństwo. Od strony Boga patrząc, otrzymuję wtedy całą pełnię, staję się drugim Chrystusem. A przecież z mojej strony to dopiero początek, odtąd dorastam dotąd, do miary Syna Bożego, tak żeby razem z Nim znaleźć się z tamtej strony przebóstwionym.

Zaraz, zaraz. Czy w takim razie Bóg miałby więcej niż jednego Syna? Trójca przestałaby być wtedy wspólnotą Trzech. A co to za Bóg, który nie jest Trójcą – pytał się i odpowiadał ten, który z pobożnego izraelskiego monoteisty stał się ortodoksyjnym monoteistą trynitarnym. A razem z tą konwersją otrzymał w darze poczucie humoru, dzięki któremu, jak zauważył, łatwiej znajduje się rozwiązania najsieriozniejszych problemów. Zaczął więc bawić się skeczem odstawionym przez dwóch Nikodemów w sobie jednym.

– W tym właśnie sęk, Nikodemie… – Co? – Sęk! – Kto, Nikodemie? – Sęk! – Nic nie rozumiem, Nikoś. – Deska, w środku sęk! – Jaka deska? – Drzewo, Nikoś. Deska drewniana, w środku sęk. – Kto ma drzewo, Chrystus? – Chrystus ma ukrzyżowanie, a drzewo jest z lasu. Się ścina, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk.

Brooklyn Museum - Nicodemus (Nicodème) - James Tissot - overall.jpg, źródło: Wikimedia commons
Brooklyn Museum – Nicodemus (Nicodème) – James Tissot – overall.jpg, źródło: Wikimedia commons

Gdzie jest ten sęk? W tym, od czego rozpoczął swoją rozmowę z Jezusem. Przypowieści z tego świata wzięte mają pomóc pojąć to, co nie z tego świata. Ale jeśli deska jest z tego świata, jest i sęk z tego świata. Jest przypowieść, jest próba wypowiedzenia w ludzkich słowach tajemnicy, która wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Zwłaszcza, że chodzi o dwie tajemnice w jednej: usynowienie oraz tajemnicze przyobleczenie w Chrystusa, zgodnie ze słowami Ducha Świętego i Apostoła, dwóch autorów Pisma:

Wszyscy bowiem przez wiarę jesteście synami Bożymi – w Chrystusie Jezusie. Bo wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa (Ga 3, 26-27).

Tyle Biblia Tysiąclecia. Ale jak przystało na nauczyciela, Nikodem spytał o inne tłumaczenia tekstu natchnionego. W edycji św. Pawła jest mowa o „przyodzianiu się w Chrystusa” – odpowiadał sam sobie – a w wydaniu interlinearnym grecko-polskim o „wdzianiu na siebie”. Żydowski komentarz do Nowego Testamentu proponuje, podobnie jak Tysiąclatka, „przyobleczenie się” w Mesjasza tych, którzy zostali zanurzeni w Niego. Oto język przypowieści, zaśmiał się Nikodem, aż zaspany jeszcze kogut zapłakał. – Kukuryku!

– Eureka! Jeśli istnieje granica ludzkiego języka, to właśnie do niej dotarłem. Paszportem do przekroczenia granicy będzie uwielbienie Boga, jakie płynie z doświadczenia tej nie do wyrażenia rzeczywistości, której, o Boski paradoksie, nie wolno nie wysławiać. Jeśli „wielkość i głębia działania Bożego nie mieszczą się zgoła w granicach ludzkiego języka; skłaniają ci one do mówienia, lecz są nie do wysłowienia”, to paradoksalnie, jak każe św. Leon Wielki, „właśnie dlatego nigdy nie braknie treści do sławienia, że nigdy nie wystarczy bogactwa wymowy”.

– If I were a rich man – zanucił pod nosem Nikodem, dodając sobie humorem animuszu – Ya ha deedle deedle, bubba bubba deedle deedle dum. To „założenie” na siebie Chrystusa, zgodnie z regułą przypowieści, czyli sęku, nie może przypominać ubrania się w garnitur na ubłocone grzechem ciało. Nie chodzi o zewnętrzne przyobleczenie się, raczej o przyodzianie się od wewnątrz. Wolno chyba nawet powiedzieć, że to nie my Jego, ale raczej Chrystus przyobleka nas w siebie, tak że odtąd żyje w każdym ochrzczonym jeden i ten sam Syn.

Czy w ten sposób oddalam zarzut o poszerzenie Trójcy Świętej? Apostoł wskazuje, że jestem dzieckiem Boga w Chrystusie. Staję się „synem w Synu”, a nie kolejnym synem Ojca, jakby ten był Wirgiliuszem. Jeden i ten sam Syn żyje teraz we mnie, tyle że po mojemu. Jezus „Nikodem” Chrystus myśli myślami Nikosia, decyduje jego decyzjami, kocha moim sercem. „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Sęk paradoksu, na który nie można zamykać duchowych uszu: nie ja żyję, a Chrystus, a przecież właśnie dopiero w Tym, który oddał za mnie swoje życie, ja żyję prawdziwie sobą. Oko za oko, śmierć za Ukrzyżowanie, powstanie z martwych za Zmartwychwstanie. Alleluja! Nikodem umarły dla Chrystusa – żyje swoim prawdziwym życiem w Nim.

Grunt zaczął się sypać pod nogami języka, ale Nikodem parł dalej, a ponieważ dalej już się pójść nie dało, uciekł się do doświadczeń mistyków. A potem zastosował „ucieczkę do przodu”, bo na tym polega rozwiązanie tajemnicy – z zachwytu nad tym odkryciem aż zapiał na wysokości własnego domu – żeby oświetlać ją inną tajemnicą. Wybrał do tego celu misterium Kościoła, które jest, zgodnie ze słowami świętego Pawła, Ciałem Chrystusa. Wbrew naturalizującym tendencjom socjologizującym, to nie Kościół, ale sam Chrystus składa się z wielu członków, a przecież nie przestaje być jeden:

Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscy bowiem w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało (1 Kor 12, 13).

Uciekłem od jednego paradoksu do drugiego: teraz Chrystus jako Głowa Kościoła tworzy razem z Kościołem, który jest Jego Ciałem, jednego Chrystusa. Ta tajemnica zjednoczenia Chrystusa i Kościoła naświetla tajemnicę, od której wyszedłem: Ojciec ma tylko jednego Syna; moje bycie „synem w Synu” odbiło się w lustrze „członka Chrystusa”. Mógłbym puszczać kolejne zajączki snując teraz analogie wzięte z tego świata, wśród których najbliższą byłoby chyba zjednoczenie męża i żony – od związku „jednego ciała” w dwóch osobach można by się odbić w rozumieniu zjednoczenia Chrystusa z Kościołem.

Mówił wciąż Nikodem sam do siebie nie zauważając, jak żona, którą właśnie minął, uśmiecha się do swojego szalonego inteligenta. Gdzie podąża ten, który narodził się z Ducha Świętego?

Sławomir Zatwardnicki

Mała Tereska – prorok Boga miłości miłosiernej.

Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół ( Kol 1, 24) . Św. Paweł wie, że zbawcza męka Chrystusa nie ma żadnych braków i jest w pełni doskonała. Wie także to, że rożne cierpienia trwać będą do samego końca. Jezus cierpiał na krzyżu, ale nie chorował na takie choroby, jak różnorodne odmiany raka, gościec przewlekle postępujący (RZS), HIV czy gruźlica. A przecież jest wielu wspaniałych bohaterów wiary, którzy mimo strasznych cierpień nie wyrzekli się Chrystusa. Życie ich można by nazwać „ ofiarą całopalną”. W tym odcinku chciałbym naszkicować portret św. Tereski od Dzieciątka Jezus, zdumiewającej doktor Kościoła powszechnego, zmarłej w wieku 24 lat na gruźlicę. Pisała na krotko przed śmiercią: „Nie, nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć…nigdy…Nigdy”. Jej radość z wierzenia bez odczuwania radości ( św. Paweł!) pozostaje wyjątkowo pozytywna: „Ja nie umieram, wchodzę w Życie”.

W jej pismach trudno dopatrzyć się krytycznej refleksji nad wiarygodnością Objawienia. Jest tam wiele błędów, sprzeczności i różnych niepotrzebnych upiększeń dodawanych przez kolejnych redaktorów . Na szczęście dziś dysponujemy już tekstem oczyszczonym. Ukazuje on „ małą Tereskę” myślącą obrazowo, a taki język głębiej angażuje podświadomość odbiorcy niż język naukowy . Są w „Dziejach duszy” takie obrazki, które ukazują istotę jej psyche.

Obrazek „piłeczki Dzieciątka Jezus”.
„Od jakiegoś czasu ofiarowałam się Dzieciątku Jezus, jako Jego mała zabawka i prosiłam Go, aby się mną bawił nie jak drogocenną zabawką,…ale jak nic nie wartą piłeczką, którą mógłby rzucić na ziemię, kopnąć nogą, przekłuć, pozostawić w kącie lub też przytulić mocno do serca., jeśliby Mu to sprawiło przyjemność; jednym słowem, chciałam zabawić małego Jezusa, sprawić Mu radość, chciałam oddać się Jego dziecinnym kaprysom. I wysłuchał mojej prośby… ( Dzieje duszy, rozdz. VI).
Nie ma tu naiwnego sentymentalizmu młodziutkiej dziewczyny. Jest natomiast zdumiewająca dojrzałość i chęć poddania się kaprysom Bożego dziecka, a przez to zbliżenia się do Tego, który jest Bogiem.

Obrazek „ windy niebiańskiej”.
Ty wiesz, moja Matko, że zawsze pragnęłam być świętą, ale cóż! kiedy porównuję się ze świętymi, stwierdzam nieustannie, że między nami jest ta sama różnica, jak między niebotyczną górą, a zagubionym ziarenkiem piasku, deptanym stopami przechodniów…chcę jednak znaleźć sposób dostania się do Nieba, jakąś małą drogę, bardzo prostą i bardzo krótką, małą drogę zupełnie nową. Otóż i ja chciałabym znaleźć taką windę, która by mnie uniosła aż do Jezusa, bo jestem zbyt mała, by wstępować po stromych stopniach doskonałych.( Tamże, rozdz. X).
Jej prosta i krótka droga do nieba jakże jest odmienna od dróg innych mistyków i wielkich doktorów Kościoła powszechnego.

Obrazek „ małego pędzelka”.
Gdyby płótno, na którym artysta maluje, mogło myśleć i mówić, nie skarżyłoby się zapewne, że jest nieustannie dotykane pędzlem, nie zazdrościłoby również losu temu narzędziu, wiedząc, że bynajmniej nie pędzlowi, ale kierującemu nim artyście zawdzięcza to piękno, którym zostało przybrane… jestem tym małym pędzelkiem, który Jezus wybrał sobie, by tworzyć swój obraz w duszach… Artyście nie wystarczy tylko jeden pędzel – potrzebuje przynajmniej dwóch; pierwszy jest najpotrzebniejszy, nim robi ogólne zarysy, szybko pokrywa całe płótno; drugi, mniejszy, służy do wykańczania szczegółów… ja zaś jestem tym całkiem maleńkim, którego ( Jezus) następnie raczy używać do wykańczania szczegółów. (Tamże, rozdz.XI).
Mała Tereska miała różne tęsknoty. Pragnęła zostać kapłanem ( postulat ciągle nierealny choć bliższy urzeczywistnieniu), a także misjonarką. Bóg spełnia nadzieje i pragnienia człowieka, a jego tęsknoty ukazują się jako „mała” wiara. Ta mała, pogrążona w kontemplacji mniszka jest patronką misjonarzy i misjonarek. Ona doświadczała Boga miłości, który nam gotuje radość, który nie jest Bogiem z uniesionym palcem karzącej sprawiedliwości.

Św. Teresa z Lisieux jest prorokiem Boga Miłości Miłosiernej. To nie jest wizja Boga surowej sprawiedliwości, lecz Tego, który zesłał swojego Syna do biednych i słabych, którymi jesteśmy my sami. Czy odkrycie „Miłości Miłosiernej”, która jest centrum Ewangelii, nie czyni z niej proroka Boga przyszłości? A może jest to tylko Bóg zapoznany w niektórych kręgach Kościoła? Teresa bliska jest człowiekowi wszechczasów w jego skrywanej tęsknocie za tym, co Transcendentne. Jako mistyczka doświadczyła wiary podwójnie: wiary bardzo mądrej i promiennej ale i najbardziej ciemnej nocy wiary, szczególnie w ostatnich osiemnastu miesiącach swojego życia.
Wszystko to nadaje osobie Teresy pieczęć godności i piękna. Jej duchowość odkrywa wielkość w małości, prostotę w poszukiwaniu tego, co wzniosłe, wreszcie ciepło obecności Ukochanego, dla którego żyje się i umiera.

Jak wiele cichych i pokornych małych świętych skrywają dzisiejsze zakony? Może dzięki ich modlitwom Bóg podtrzymuje nasz świat w istnieniu? Kto to wie?

W poszukiwaniu duchowości małżeńskiej. Studium na podstawie wybranej literatury polskojęzycznej

 

 

Katechizm Kościoła Katolickiego „głęboką wspólnotą życia i miłości, ustanowioną przez Stwórcę i unormowaną Jego prawami”[1] nazywa małżeństwo. Mimo iż Chrystus ustanowił je sakramentem, czyli widzialnym znakiem niewidzialnej łaski, przez wieki pozostawało ono w literaturze dotykającej spraw ducha w cieniu znakomitych przykładów świętych pustelników, ascetów, zakonników czy misjonarzy bądź też uznawane za sposób na przyzwoite życie dla tych, którzy „nie potrafią nad sobą zapanować”[2]. Upłynęły dwa tysiąclecia[3] zanim Kościół na ołtarze wyniósł pierwszą parę małżeńską – nie jako dwoje różnych świętych, lecz jako męża i żonę jednocześnie, pokazując, że świętymi można zostać także dzięki małżeństwu. Kilkadziesiąt lat temu pojawiły się wspólnoty, w których akcent kładzie się na wspólną przynależność i wspólną formację małżonków czy całej rodziny, od kilkunastu lat raz po raz pojawiają się nowe propozycje rekolekcji dla narzeczonych czy małżonków, coraz powszechniejsze stają się kursy przedmałżeńskie w rozbudowanej formule. Wydaje się, że oto na naszych oczach dochodzi do fuzji horyzontów: duszpasterzy, małżonków, poszczególnych wspólnot oraz nauczania Kościoła. Ilu małżonków, ilu duszpasterzy i ile wspólnot, tyle wizji małżeńskiej duchowości, gdy przyjmuje się, że jest ona „życiem ożywianym i kierowanym przez Ducha ku świętości i doskonaleniu miłości”[4]. Debata o tym, jak pospołu, w tej wyjątkowej, bo sakramentalnej wspólnocie kobiety i mężczyzny na co dzień wieść życie według Ducha Bożego trwa. Jej przebieg zgłębiać można na kartach książek, teologicznych czasopism czy, coraz częściej, portali internetowych. Na szczególną uwagę zasługują jej interesujące wyimki zawarte w trzech pozycjach książkowych: Świętości dwojga Ludmiły Grygiel, Parami do nieba Zbigniewa Nosowskiego oraz Razem czy osobno? Małgorzaty Wałejko i Zbigniewa Nosowskiego.

  1. Narodzeni w dzień ślubu

Pierwsza z nich powstała z zainteresowania autorki błogosławionymi małżonkami Marią i Alojzym Beltrame Quattrochi. Autorce książki, Ludmile Grygiel, towarzyszy przekonanie, że ich beatyfikacja otwiera nowy etap w Kościele, bo ukazuje parę szczęśliwych małżonków i rodziców, którzy małżeństwo, a później także rodzicielstwo, obrali jako drogę wzrostu w świętości. Maria Beltrame Quattrocchi podsumowując swoje małżeństwo pisała: „Powoli, powoli w nasze życie opromienione światłem ludzkiej miłości zaczęło przenikać światło nadprzyrodzone”[5]. Jan Paweł II ogłaszając Beltrame Quattrocchich błogosławionymi, na dzień ich liturgicznego wspomnienia wybrał 25. listopada, czyli datę ich zaślubin. Podkreślił tym samym, że Maria i Alojzy „narodzili się dla nieba”[6] z chwilą, gdy sakrament małżeństwa potwierdził ich miłość i połączył na zawsze.

Świętość dwojga składa się z trzech części: pierwsza (najkrótsza) to omówienie przebiegu ich życia: narodzin, edukacji, poznania się, zakochania, ślubu, narodzin i wychowywania czworga dzieci aż po śmierć – najpierw Alojzego, a później Marii; druga część książki to, zgodnie z deklaracją autorki, próba prześledzenia „duchowej drogi od ślubnej Mszy świętej w Bazylice Matki Bożej Większej do Mszy beatyfikacyjnej w Bazylice świętego Piotra”[7]; w trzeciej (najobszerniejszej) części lektury Grygiel oddaje głos samym błogosławionym, zamieszczając fragmenty ich listów do dzieci oraz eseju Radiografia małżeństwa, który Maria napisała po śmierci męża. W książce umieszczono kilka reprodukcji fotografii rodziny Beltrame Quattrocchi, także w częściach pochodzących od autorki sporo jest przytoczeń z wypowiedzi bądź listów Marii, Alojzego lub ich dzieci. Autorce wyraźnie zależy na przedstawieniu polskiemu czytelnikowi nowych błogosławionych, od siebie dodaje niewiele, swoją rolę ogranicza do komentowania cytatów, odnotowywania faktów czy wydobywania ważniejszych codziennych zwyczajów czy doświadczeń, mających wpływ na duchowe życie Beltrame Quattrocchich. Ich biografię przedstawia wyłącznie ze względu na obrany cel publikacji, jakim jest ukazanie drogi do świętości dwóch osób, dla których „narzędziem uświęcenia […] jest małżeństwo, sakramentalny znak wyciśnięty na ich ludzkiej miłości”[8].

Tytuł, a zarazem motyw przewodni lektury, czyli „świętość dwojga”, to parafraza zaczerpniętego od Jana Pawła II terminu „jedność dwojga”. W życiu Marii i Alojzego było wszystko, co przydarzyć się może zwyczajnej rodzinie, a zarazem było wszystko, co tworzyło małżeńską jedność i wszystko (bo tak po latach od ich śmierci oficjalnie uznał Kościół), co zapewniło świętość tym dwojgu. Zaczęło się od gorącej, młodzieńczej miłości i zakochania, spotkań przetykanych tęsknotą i pełnym napięcia oczekiwaniem na kolejny list. Potem był wyczekiwany ślub w jednej z bazylik papieskich, małe mieszkanie w Rzymie, razem z teściami. Po ślubie rodziły się dzieci, na Marię spadły więc trudy wczesnego macierzyństwa (Maria do własnych malutkich dzieci podchodziła początkowo z nerwowością i lękiem, czwarta ciąża okazała się poważnym zagrożeniem dla jej życia). Alojzy, wzięty rzymski prawnik, godził karierę zawodową (a niekiedy rezygnował z intratnych propozycji) z obowiązkami męża i ojca. Należąc do rzymskiej elity Beltrame Quattrocchi zobowiązani byli do uczestniczenia w towarzyskim życiu miasta, nieobce było im zaangażowanie w politykę i niekłamany patriotyzm[9]. Przywiązywali uwagę do drobnostek: świętowali rocznicę pierwszego pocałunku, Alojzy przez całe życie nosił w portfelu obrazek Maryi, który dostał od Marii w czasach jeszcze nawet nie-narzeczeńskich. Spotkania towarzyskie, które odbywały się w ich domu dość często, wykorzystywali jako narzędzie ewangelizacji, chętnie rozmawiali o wierze i Kościele, dużo czytali literatury religijnej i dzielili się wiedzą z gośćmi. Z obszernie przytaczanych w książce wypowiedzi Marii i Alojzego widać, że współmałżonek nie był nigdy dla nich „konkurentem” Boga ani też chrześcijańskie praktyki nie zniknęły wraz z pojawieniem się małżeńskich czy rodzicielskich obowiązków, przybrały za to formy, które umacniały rozrastającą się rodzinę. Obdarowując się wzajemnie niesłabnącą przez lata czułością, dobrocią i troską, błogosławieni małżonkowie nie zaniedbywali wspólnej modlitwy oraz codziennej Mszy świętej. Życie wiary nie kłóciło się z życiem rodzinnym: codziennie był i różaniec, i wspólne spożywane posiłki, co niedzielę była i Msza święta, i wycieczka samochodem za miasto. Maria po śmierci męża pisała: „Ziemskie życie, całe moje życie było przeniknięte wzbudzonym przez samego Boga pragnieniem uszczęśliwiania ukochanego. […] Kiedyś odłamki skalne znowu połączą się w jeden głaz, kiedyś spotkamy się w wieczności. Złączymy się na zawsze”[10], wyrażając tym samym wiarę, że sakrament małżeństwa ma skutki w wieczności, nie przemija wraz z ostatnim oddechem. Porównując małżeństwo do tkaniny, mówiła „Nitka za nitką zostaje wpleciona w osnowę, wątek i osnowa są złączone w Bogu tak ściśle, że jedno bez drugiego nie ma racji bytu – nigdy – nawet w wieczności”[11]. Ta, zdawać by się mogło, idealna wspólnota nie była taką od początku. Alojzy nie był za młodu gorliwym katolikiem, do postępu w wierze inspirowała go Maria. On sam – spokojny i opanowany – był nieocenioną pomocą dla młodej żony, gdy przytłaczały ją trudy macierzyństwa. Z początku nierówni, po latach wspólnego życia stali się, według wspomnień Marii, „jedną wielką bryłą skalną, jednolitą, bo utworzoną z jednego materiału”[12].

Ludmiła Grygiel w Świętości dwojga skupia się na życiu, zwłaszcza życiu duchowym, Beltrame Quattrocchich, nie odwołując się zanadto do sytuacji czy powołania współczesnych małżeństw, jednak sam sposób, w jaki przedstawia błogosławionych małżonków może być dla współczesnego czytelnika inspirujący. Autorka wydobywa ten rys życia Marii i Alojzego, który nie traci na aktualności – sakrament małżeństwa ciągle pozostaje „skutecznym znakiem łaski”[13], chwile trudów i radości składają się na codzienność wszystkich małżeństw, a zachowane przez błogosławionych małżonków wzajemne zainteresowanie, czułość i troska niegasnące wraz z upływem lat są zadaniem, przed którym stają wszyscy małżonkowie

2. (Nie)zwyczajna świętość

Parami do nieba to owoc benedyktyńskiej nieomal pracy Zbigniewa Nosowskiego, który, przejrzawszy setki stron martyrologiów, hagiografii etc. odszukał wszystkich świętych małżonków w całej historii Kościoła (odnalazł ponad osiemdziesiąt par). Jak deklaruje autor, książka nie miała być zapisem tego, jak niegdyś żyli małżonkowie, lecz jakie małżeństwa są i powinny być, jeśli traktują swoje powołanie jako drogę do świętości. Książka została wydana w 2004 roku, ponownie ukazała się w roku 2010 z uzupełnieniami, do których autora skłoniła polemika na łamach czasopisma „W drodze”, o której później. Pozycja jest ilustrowana reprodukcjami obrazów Ventzislava Priankova, które wskazują na wyjątkowy charakter bliskości pomiędzy żoną i mężem. Rozdział historyczny, choć rozrósł się wbrew przewidywaniom autora, jest interesującą panoramą losów par, z których i żona, i mąż odbierają w Kościele cześć jako święci. Nosowski przyporządkowuje je do odpowiednich grup jak np.: Wspólnie w życiu i śmierci (o świętych męczennikach), Panujący i poddani (o małżeństwach książęcych czy królewskich), Małżeństwa bez seksu czy Przez małżeństwo do klasztoru. Dla zrozumienia całej książki kluczowa może okazać się przytoczona przez autora anegdota z życia kardynała de Pecci (późniejszego papieża Leona XIII). Kardynał podczas rozmowy dotyczącej Fryderyka Ozanama[14] miał od pewnego watykańskiego prałata usłyszeć: „Jaka szkoda, że Ozanam się ożenił…” i odpowiedzieć na to: „Uważa ksiądz zatem, że Chrystus zostawił nam sześć sakramentów i jedną pomyłkę?”[15]. Przykłady zebrane przez Nosowskiego nie pozostawiają złudzeń: przez wieki małżeństwo w Kościele traktowane było właśnie jako pomyłka. Niektórzy z zaprezentowanych w książce małżonków w rozwoju duchowym chcieli małżeństwo pominąć, działając tak, jakby go nie było, ascezą i ciężką pracą „nadrabiając stratę”, jaką przyniosło zawarcie związku małżeńskiego (stąd szybkie przejścia do klasztorów, nieraz jeszcze za życia współmałżonka, białe małżeństwa czy też ofiarna praca małżonków na rzecz klasztorów czy ubogich). W wielu przypadkach źródła hagiograficzne, wymieniając różne zasługi, jakby wstydliwie, pomijają informację, że dana osoba przez kilkadziesiąt lat żyła w małżeństwie. Nosowski konstatuje, że wielu świętych mężów i wiele świętych żon, chcąc żyć pobożnie, a pozostając w małżeństwie, mogło jedynie wzorować się na zakonnym stylu życiu, nie dysponując w owym czasie inną „kościelną” propozycją, oficjalnie dowartościowującą małżeństwo z wszystkimi jego wymiarami.

W Parami do nieba zwraca uwaga usystematyzowana część historyczna i publicystyczny, a czasem i refleksyjny ton rozdziałów Pojedynczo czy parami?, Czy we dwoje łatwiej się uświęcić? oraz Święci przyszłości. Da się zauważyć, że Zbigniew Nosowski jest zafascynowany małżeństwem, rzadko jednak odwołuje się do własnych doświadczeń życia w małżeństwie i rodzinie. W książce przeważa analiza, w której widać teologiczne i socjologiczne wykształcenie jej autora. Nosowski wspomina o swoim postulacie sprzed kilku lat, by dowartościować święto Świętej Rodziny i przenieść je na drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, by wprowadzić tym dniem trwający do Uroczystości Świętej Bożej Rodzicielki tydzień modlitw o świętość rodzin, analogicznie do istniejących już tygodni modlitw o powołania etc. Istotnie, święto Świętej Rodziny umieszczone tuż po Bożym Narodzeniu, w bodaj najbardziej „rodzinnym” momencie roku, pomogłoby wydobyć codzienne życie w bliskości z Bogiem i świętość jako prawdziwy cel bycia żoną, mężem, matką czy ojcem. A pierwszy męczennik, św. Szczepan? Można wprawdzie odnaleźć sens wspominania go dzień po Bożym Narodzeniu, w praktyce jednak gubi się nieco męczeńska śmierć młodego Szczepana w tej kolędowo-prezentowo-rodzinnej atmosferze.

W Parami do nieba świętość cały czas jest ukazywana jako projektowany skutek małżeństwa i droga na małżeńską i rodzinną codzienność. Wiele nowego dla rozumienia małżeństwa jako jednej z wielu chrześcijańskich dróg do zbawienia, które, choć zasadniczo różnią się od siebie, zachowują podobieństwo niektórych elementów, wnosi uwaga Nosowskiego o niezbywalnym miejscu ascezy. Ta chrześcijańska praktyka kojarzona zwykle z mniszym stylem życia, ma swoje miejsce także w małżeńskiej codzienności. W planie rodzinnego dnia przypominającego dzień w klasztorze? W praktykowaniu całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej? Bynajmniej. Lektura Parami do nieba wnosi ciekawe spostrzeżenia w rozumieniu chrześcijańskiej ascezy, jaką mogą praktykować małżonkowie żyjący rytmem dnia codziennego. Pisze Nosowski: „asceza w życiu pary małżeńskiej to ciągłe robienie miejsca dla woli drugiego człowieka. Aby urzeczywistniała się wspólnota małżeńska, trzeba przecież stale wyrzekać się siebie”[16]. Przekonujące są spostrzeżenia Nosowskiego dotyczące zagrożeń współczesnej rodziny. Autor Parami do nieba diagnozuje: choroba, która obecnie trawi małżeństwa to wybujały indywidualizm. Najpierw odciąga on młodych ludzi od powzięcia decyzji o życiu jako mąż i żona, a gdy wstąpią już w związek małżeński często, zdaniem Nosowskiego, żyją jako indywidualiści w parze, pielęgnują egoizm, tyle że już we dwójkę, pozostając w związku tak długo, jak długo przynosi on przyjemność, satysfakcję, spełnienie, porzucając go, gdy tylko na horyzoncie zamajaczy korzystniejsza „oferta”. Na tak zdiagnozowaną chorobę proponuje Nosowski leczenie: skupienie większej uwagi (także w duszpasterstwie) na budowaniu małżeńskiej jedności – siły, która pomoże przetrwać kryzysy i wytrwać w wierności. By była to jedność daleko silniejsza niż cielesne czy emocjonalne więzi, Nosowski stanowczo odwodzi od życia ze spisaną, jak to określa, „duchową intercyzą” i proponuje duchową drogę dla dwojga, w której mąż i żona, zgodnie z tytułem publikacji, w kierunku nieba zmierzają nie z osobna, lecz jako para. Książka Parami do nieba rodzi się niejako z tęsknoty za uznanym i potwierdzonym przez Kościół wzorcem świętego życia małżeńskiego, bo, jak pisze autor, święci są „językiem Kościoła”[17]. Rodzi się z nadziei, że pierwsza w historii Kościoła wspólna beatyfikacja pary małżonków Marii i Alojzego Beltrame Quattrocchi, której w 2001 roku dokonał Jan Paweł II jest „początkiem nowej epoki w dziejach chrześcijańskiej duchowości”[18]. Papież mówił o nich wtedy: „Inspirowani słowem Bożym i świadectwem świętych, ci błogosławieni małżonkowie przeżywali swoje zwyczajne życie w sposób nadzwyczajny. Wśród radości i trosk normalnej rodziny potrafili wieść życie o niezwykłym bogactwie ducha”[19]. Niemalże całą homilię poświęcił Beltrame Quattrocchim, ukazując ich jako znak dla współczesnych rodzin, przypominając zgromadzonym pokusy, zmagania, ale i wyzwanie świętości, wielkość zadania, przed którym na co dzień stają wszystkie chrześcijańskie rodziny. Zaznaczył, że nie ma lepszego sposobu na świętowanie dwudziestej rocznicy ukazania się Familiaris consortio niż ukazanie, jak „piękno (małżeńskiej i rodzinnej – przyp. KB) drogi jaśnieje w świadectwie błogosławionych Alojzego i Marii”[20]. Wobec tych słów nie dziwi nadzieja na nowe znaki małżeńskiej świętości w Kościele; nadzieja, którą zapłonął autor Parami do nieba. Dziś, będąc już nie tylko po pierwszej wspólnej beatyfikacji pary małżeńskiej, ale także kilka miesięcy po pierwszej w historii Kościoła wspólnej kanonizacji małżonków, której jesienią 2015 roku dokonał papież Franciszek możemy pytać, czy nadzieja ta nie była płonna. Podczas ostatniego synodu poświęconego rodzinie papież, owszem, dokonał podniosłego aktu kanonizacji małżonków Zelii i Ludwika Martin. Wyjątkowość tej chwili nie została jednak w żaden sposób podkreślona: państwo Martin byli kanonizowani zbiorowo, obok księdza i zakonnicy, a w homilii ojciec święty poświęcił im zaledwie dwa zdania.

3. Żywioł małżeństwa w żywiole polemiki

Cennym uzupełnieniem lektury Parami do nieba może okazać się pozycja Razem czy osobno?. Książka opatrzona wstępem ojca Ksawerego Knotza jest zapisem dyskusji, która na łamach miesięcznika „W drodze” odbywała się po tym, gdy został tam opublikowany artykuł autorstwa Małgorzaty Wałejko, polemiczny wobec wysuniętej przez Nosowskiego w Parami do nieba propozycji duchowości małżeńskiej. Wałejko, z wykształcenia teolog i pedagog, nie zgadza się z poglądem Nosowskiego, jakoby małżeńską jedność należało rozciągnąć także na sferę duchowości. Podczas gdy dla autora Parami dla nieba głównym niebezpieczeństwem czyhającym na rodziny jest współczesna kultura zbyt mocno promująca indywidualizm, duchowym zagrożeniem współczesnych małżeństw według Małgorzaty Wałejko jest nadmierne skupienie się na sobie nawzajem w przekonaniu, że mąż i żona, zaspokajając swoje najgłębsze pragnienia, wystarczają sobie za cały świat, także za Boga. Zachłysnąwszy się pięknem, ciepłem i głębią przeżyć wzajemnej miłości, zamykają się w doczesności i zapominają o transcendentnym wymiarze osoby. Wałejko podkreśla konieczność udania się na samotnię, by spotkać tam Boga i dopiero w Bogu szukać porozumienia i zjednoczenia ze współmałżonkiem. Pyta „Czy dwie odrębne osoby, powołane do stanięcia przed Bogiem twarzą w twarz, nie zmierzają do Niego, choć wspólnie, ostatecznie samotną i tajną drogą? I razem, i osobno?”[21] i podaje w wątpliwość tezę Nosowskiego o koniecznie jednej, wspólnej duchowej drodze małżonków. Redaktor „Więzi” odpowiada jej na to, pisząc: „»Razem« jest istotą małżeństwa, także w wymiarze duchowym. […] »Ja« i »ty« nie znikają, ale częścią tożsamości »ja« staje się to, że wspólnie tworzymy »my«”[22]. W Razem czy osobno? ścierają się różne spojrzenia na duchowość małżeńską, różne temperamenty i doświadczenia dyskutantów – biorą w niej udział i małżonkowie, i zakonnik, członkowie Domowego Kościoła i dominikańska tercjarka, socjolog, filozof i teologowie. Jednocześnie podczas tej burzliwej dyskusji niewzruszony pozostaje jej fundament: szacunek i poważanie dla sakramentalnego wymiaru małżeństwa – wiele pada słów na temat sensu i skutków sakramentu małżeństwa. Wszyscy autorzy, pomimo dzielących ich różnic, protestują przeciwko wygłaszanej niekiedy w Kościele tezie, że małżonkowie – w przeciwieństwie do celibatariuszy – nie mogą powierzyć się Bogu całkowicie; Małgorzata Wałejko pisze: „gdyby wstąpienie w związek małżeński uniemożliwiało mi zupełne przylgnięcie do Boga i całkowite oddanie Mu, z pewnością nie byłabym dzisiaj żoną”[23]. Dyskutanci podkreślają, że duchowy wymiar życia małżeńskiego bywa w duszpasterstwie zaniedbywany. Istotnie, poza padającymi czasem z ambony wskazaniami małżeńskiej czy rodzinnej modlitwy, niewiele słyszy się budowaniu porozumienia i więzi między małżonkami także w przestrzeni wiary. Ślubne „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” wydaje się być rozumiane wyłącznie negatywnie – jako zakaz rozwodzenia się, inne znaczenia i konsekwencje „Boskiego złączenia” małżonków bywają pomijane lub niedoceniane. Autorom Razem czy osobno? udaje się ukazać, że małżeńska miłość i domowa codzienność przepełniona jest obecnością Chrystusa, że obopólna troska i wzajemne oddanie małżonków naprawdę pozwalają spotkać żywego Boga. Ich miłość – gdy mogą ją obserwować inni – staje się także znakiem czułości Boga i zapowiedzią naszych więzi w królestwie niebieskim. Zgadzają się ze sobą, że w małżeństwie „najlepiej odnajdywać Go razem”[24]. W Parami do nieba Zbigniew Nosowski, w opozycji do pustelniczej ucieczki od „świata” i zakonnego „sakralizowania” prostych czynności poprzez modlitwy czy intencje przyświecające pracy, proponuje „mistykę codzienności”, czyli wykonywanie codziennych, monotonnych nieraz obowiązków domowych z przekonaniem, że i one – gdy zrobione są dobrze – zbliżają do świętości, niemal na równi z „heroicznością cnót”. Na „mistykę codzienności” jako najbardziej odpowiednią dla małżonków nie zgadza się ojciec Janusz Pyda. Tłumaczy, że wyzwania, jakie przynosi małżeństwo czy rodzicielstwo (odpowiedzialność za dzieci, choroby, trudności finansowe czy mieszkaniowe, kryzysy w związku, a czasem nawet i zdrada współmałżonka) wymagają nieraz olbrzymiego heroizmu. „Mistyka codzienności” zdaniem Pydy na dłuższą metę może wystarczyć jedynie zakonnikom zamkniętym za murami klasztoru, gdzie kolejne dni, podobne do poprzednich, nie przynoszą zwykle życiowych zawirowań. Interesująca jest uwaga Wałejko o radach ewangelicznych, które obowiązują wszystkich, każdego wedle stanu, nie zaś tylko zakonników. Śluby zakonne są, zdaniem autorki, zamierzoną „przesadą” w zobowiązaniu się do praktykowania tychże rad, „przesadą”, która wyraźniej ukazać ma ich sens, unaocznić „głupstwo krzyża”[25].

Zakończenie

Zainteresowani małżeństwem duszpasterze, młodzi przygotowujący się doń lub poszukujący inspiracji małżonkowie korzystając z omówionych wyżej publikacji niechybnie odnajdą wiele dla siebie. Parami do nieba ukazuje, jak na przestrzeni wieków różne małżeństwa dążyły do świętości i roztacza refleksję nad, przede wszystkim duchową, drogą dla współczesnych małżonków. W Świętości dwojga spotyka się czytelnik z pierwszą wspólnie beatyfikowaną parą małżeńską. A Razem czy osobno? pozwala mu zetknąć się nie tylko z różnorodnymi opiniami na temat katolickiego małżeństwa, jego miejsca w Kościele i duchowej drogi, ale także zakosztować debaty z prawdziwego zdarzenia – książka jest zapisem konstruktywnej krytyki i twórczej wymiany myśli.

Istotnym novum omawianych pozycji jest fakt, iż traktują o małżeństwie i… tylko o małżeństwie. Nadal niewiele (choć w ostatnich latach dokonał się tu olbrzymi postęp) jest „katolickiej” literatury, która tak dogłębnie eksploruje problematykę małżeństwa, a zwłaszcza jego sakramentalnego wymiaru, nie przenosząc zrazu uwagi czytelników na kwestie rodzicielstwa czy aktywności zawodowej. Tu ukazana jest głębia i złożoność wewnętrznego życia pary małżeńskiej. O rodzicielstwie mowy nie ma ani w Parami do nieba, ani w Razem czy osobno?, choć głos zabierają tam małżonkowie i rodzice. To milczenie zdaje się przypominać, że to właśnie od jakości więzi małżeńskiej zależy, by pozostać w tej nieco ekonomicznej terminologii, jakość i efektywność rodzicielskich wysiłków. Jedynie bł. Maria Beltrame Quattrocchi, przedstawiona jest w Świętości dwojga także jako matka. Zamieszczone tam listy Marii do dwóch synów-zakonników i córki-zakonnicy ukazują Marię jako nieomal kierownika duchowego swoich dzieci. Uważne prześledzenie biografii Marii wskazuje jednak, że doświadczenie duchowe, którym dzieli się na starość z dziećmi, czerpie przede wszystkim ze wspólnych z Alojzym rozmów, modlitw czy lektur, lat pracy z jednym kierownikiem duchowym.

Omawiane tu pozycje poruszają kwestie fundamentalne dla małżonków: budowanie więzi, dbanie o jedność i drobne gesty czułości, pełne miłości i pasji zaangażowanie w codzienność. Autorzy każdej z nich nie poprzestają jednak na tym, co wyczytać można w wielu podobnych publikacjach. Swoją uwagę skupiają na powołaniu do świętości i kształcie, jaki przybierać może wypełnianie tego powołania w małżeństwie. Choć większość z nich prywatnie żyje w małżeństwie, w książce starają się abstrahować od swoich osobistych doświadczeń, dzięki czemu wywód pozostaje czytelny i aktualny. Książki, a przede wszystkim Parami do nieba oraz Razem czy osobno? są zapisem obserwacji, refleksji, przeczuć i propozycji ich autorów. Co bardziej wytrawnym filozofom czy teologom może tu brakować zakorzenienia w poważnej literaturze teologicznej, jednoznacznej definicji duchowości małżeństwa bądź też antropologii, która mogłaby stać u podstaw takiej duchowości. Biorąca udział w dyskusji Monika Waluś przyznaje: „Jak ma wyglądać duchowość małżeńska? Uczymy się. Najstarsza duchowość ma niewiele opracowań, wzrasta dzięki kolejnym nauczycielom, świadkom i prorokom, a także spowiednikom, którzy pytają nie tylko o antykoncepcję, ale i dialog małżeński”[26]. Omawiane tu lektury z pewnością przypadną do gustu tym, którzy, uznawszy małżeństwo za wspólnotę całego życia, szukają inspiracji do postępowania na drodze wiary wespół z małżonkiem, nie zaś obok niego. Służyć mogą jako przypomnienie, że faktyczny cel małżeństwa to nie budowa raju na ziemi, ale królestwo niebieskie, o które małżonkom przystoi zabiegać wspólnie. Autorzy Świętości dwojga, Parami do nieba i Razem czy osobno? wzbudzają zaufanie, choć nie kreują się na posiadających pełnię wiedzy mentorów, lecz raczej „ludzi w drodze”, tych, którzy wciąż sami na nowo odkrywają sens sakramentu małżeństwa. Wieloma głosami, na różne sposoby i w różnych aspektach udało się im jedno: dowartościowanie małżeństwa, przybliżenie drogi wiary dla chrześcijańskich małżonków, przedstawione małżeństwa jako wyzwania dla ludzi, drogi do szczęścia, spełnienia i, co najważniejsze, świętości – jako tego, „co zostało z raju”[27].

 

Tekst ukazał się pierwotnie w czasopiśmie „Teologia – Kultura – Społeczeństwo” 1 (2015): http://www.kul.pl/teologia-kultura-spoleczenstwo,17902.html

 

 

[1] KKK 1603.

[2] 1 Kor 7, 9.

[3] Pierwsza wspólna kanonizacja pary małżeńskiej odbyła się w październiku 2015 roku. Świętymi zostali ogłoszeni francuscy małżonkowie Zelia i Ludwik Martin.

[4] Jan Paweł II, Posynodalna adhortacja apostolska Pastores dabo vobis o formacji kapłanów we współczesnym świecie, 25 III 1992, nr 19.

[5] M. Beltrame Quattrocchi, Radiografia małżeństwa, cyt. za: L. Grygiel, Świętość dwojga, Warszawa 2002, s. 143.

[6] Wspomnienie świętego w Kościele katolickim przypada zazwyczaj w dzień jego śmierci, który uznawany jest za dzień jego „narodzin dla nieba”.

[7] L. Grygiel, dz. cyt., s. 52.

[8] Tamże, s. 98.

[9] „Drodzy młodzi, kochajcie naszą Italię, za którą krew oddało tysiące ludzi. Jestem przekonana, że żaden naród, tak jak nasz, nie może poszczycić się takimi geniuszami, jak nasi geniusze, takimi świętymi, jak nasi święci. […] Pamiętajcie – kto się wyrzeka historii własnej ojczyzny, jest matkobójcą, kto zdradza własną wiarę, jest wiarołomcą”. Zob. tamże, s. 43.

[10] Tamże, s. 160.

[11] Tamże, s. 154.

[12] Tamże.

[13] KKK 1131.

[14] Antoine-Frédéric Ozanam (1813 – 1853) – katolicki działacz społeczny, filozof, prawnik, historyk literatury, profesor Sorbony, współzałożyciel Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo, mąż i ojciec, beatyfikowany w 1997 roku przez Jana Pawła II.

[15] Z. Nosowski, Parami do nieba, Warszawa 2004, s. 102.

[16] Tamże, s. 177.

[17] „Święci to ludzie przezroczyści, przez których widać Boga. O ich życiu nie da się uczciwie opowiedzieć, nie uwzględniając ich relacji z Chrystusem. […] Dlatego współczesny świat pilnie potrzebuje głosu Kościoła, który na przykładzie konkretnych ludzi będzie pokazywał, jak wielką siłą może być miłość małżeńska przeżywana w przyjaźni z Bogiem – Dawcą Miłości”. Zob. tamże, s. 217.

[18] Tamże, s. 10.

[19] Jan Paweł II, Przeżywali swoje zwyczajne życie w sposób nadzwyczajny, Homilia podczas Mszy beatyfikacyjnej w Bazylice Watykańskiej 21.10.2001, http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/bquattrocchi_21102001.html.

[20] Tamże.

[21] M. Wałejko, Z. Nosowski, dz. cyt., s. 28.

[22] Tamże, s. 140.

[23] Tamże, s. 91.

[24] Tamże, s. 171.

[25] Tamże, s. 90.

[26] Tamże, s. 56.

[27] Tamże, s. 46.

Teologia – myślenie egzystencjalnie zaangażowane

Wywiad z ks. dr hab. Robertem J. Woźniakiem

wozniak

Robert M. Rynkowski: Robercie, jesteś ostatnio najpopularniejszym teologiem w Polsce…

ks. Robert J. Woźniak: Dlaczego?

R.M.R.: Chyba nawet kardynał Stanisław Dziwisz nie ma tylu zdjęć z papieżem, ile ty masz. Czy o tym, że zostałeś tłumaczem papieża Franciszka, zdecydowała tylko twoja znajomość języków, pewnie głównie hiszpańskiego, czy też miało znaczenie również to, że jesteś teologiem, na dodatek dogmatykiem?

R.J.W.: Powiedziano mi, że papież chce mieć kogoś z doktoratem z teologii.

R.M.R.: Robercie, nie mogę o to nie zapytać: czy w czasie Światowych Dni Młodzieży była okazja do zamienienia z papieżem choć paru słów na temat teologii?

R.J.W.: Tak, oczywiście. I to już na samym początku. W drodze z lotniska papież opowiadał mi o swoich lekturach teologicznych. Od Ireneusza aż do Balthasara. Wyobraź sobie, że przeczytał on nawet słynne, długie i ciężkie, opracowanie dziejów duchowego dziedzictwa Joachima z Fiore spod ręki de Lubaca.

R.M.R: Oczywiście nie zapytam, czy papież jest teologiem, bo twierdzę, że każdy nim jest. Zapytam więc inaczej: jakim według ciebie papież jest teologiem?

R.J.W.: Papież Franciszek świetnie się orientuje w teologii i wydaje mi się, że jest jej pasjonatem. Dużo i często rozmawialiśmy chociażby o duchowym charakterze teologii.

 R.M.R: Czy papież zna polską teologię? Oczywiście to w gruncie rzeczy pytanie o to, czy polska teologia jest w świecie znana i w jakiś sposób oddziałuje na teologię światową.

R.J.W.: Chyba jej nie zna. Bariera języka jest jednak ogromna.

R.M.R.: Często szuka się jakiegoś światowego centrum teologicznego. Bez wątpienia w poprzednim wieku było ono w Europie, a nawet może w krajach niemieckojęzycznych. Czy dzisiaj można wskazać takie centrum, a jeśli tak, to gdzie ono według ciebie się znajduje? Czy to, że papież jest z Ameryki Południowej, oznacza, że właśnie tam jest to centrum?

R.J.W.: Nie wiem, czy dzisiaj można mówić w ogóle o centrum. Postmodernizm to risome, kłącze, labirynt bez centrum. Poza tym sama teologia jest w dużym impasie. W ostatnim czasie – mam na myśli okres po soborze – dużo się działo. Potrzeba wciąż czasu na przyswojenie sobie wielkich dzieł teologów tego formatu co Guardini, de Lubac, Rahner, Balthasar… Trochę jesteśmy w ich cieniu.

Pamiętajmy również, że obecnie mamy potężny kryzys samej filozofii, która zazwyczaj dostarczała pojęć teologii.

W Ameryce Południowej nie ma jakiejś wielkiej teologii. Nawet ponoć rodzimy jej produkt, teologia wyzwolenia, został przywieziony z Europy, szczególnie z Niemiec. W Ameryce Północnej natomiast mamy dużo szczątkowych studiów historycznych, co oczywiście dobrze rokuje na przyszłość. Po badaniach historycznych, w dużej mierze bardzo przełomowych, przyjdzie tam zapewne okres większych syntez.

Azja to zupełnie oddzielny problem. Mój ogląd anglojęzycznej i francuskojęzycznej literatury, jaka tam powstaje, pozwala mi diagnozować wiele problemów systemowych, jakie napotyka ta teologia. Jednym z największych jest zbyt duże, moim zdaniem, dążenie do emancypacji, nadmierny nacisk na inkulturację, z pominięciem konieczności dostosowania kultury do przesłania Ewangelii.

R.M.R: A jakimi głównymi tematami zajmuje się dzisiejsza teologia? Co jest dla niej najważniejsze? A może nie da się wskazać takich tematów?

R.J.W.: Nie mamy dzisiaj dobrego czasu do podejmowania wielkich zagadnień i prób wielkich spekulacji. Teologia staje się coraz bardziej jedną z nauk społecznych, teorią międzyludzkich relacji. Ona również doświadcza silnych prądów sekularyzacyjnych. W dość dużej liczbie ośrodków w Niemczech teologia stała się agendą postkantowskiej filozofii, za cenę znaczącej marginalizacji Objawienia i jego źródłowości. W tej perspektywie jednym z tematów silnie powracających jest odnowiona teodycea, której ambicją jest apologia Boga, usprawiedliwienie Go za okropności świata.

R.M.R.: To przejdźmy teraz do twojej teologii. Jesteś autorem dwóch ważnych książek teologicznych, „Przyszłość, teologia, społeczeństwo” oraz „Różnica i tajemnica. Objawienie jako teologiczne źródło ludzkiej sobości”; za tę pierwszą dostałeś nagrodę im. ks. prof. Józefa Tischnera. Jaka jest więc twoja teologia, jakie są jej najważniejsze tematy?

R.J.W.: Od lat poszukuję formuły, która dobrze wyraziłaby istotę chrześcijaństwa. Próbuję odkrywać jego relacyjną naturę i strukturę. Dlatego też interesuje mnie egzystencjalny wymiar prawd wiary. Za motto mojej teologii przyjmuję dwa stwierdzenia: „aby mieli życie” i „chwałą Boga jest człowiek żyjący, a życiem człowieka jest oglądanie Boga” (Ireneusz). -.

R.M.R.: Jeśli poproszę cię o sformułowania definicji teologii ad hoc, to jaka ona będzie? Jak według ciebie da się krótko określić tę dziedzinę… no właśnie, czy dziedzinę naukową?

R.J.W.: Teologia jest słowem (refleksją, nauką) o Objawieniu Trójjedynego Boga przyjętym w wierze. Jeśli przyjąć, że teologia jest zbiorem logicznych, usystematyzowanych twierdzeń, które można zrozumieć i komunikować sensownie, to jak najbardziej można ją uznać za naukę. Natomiast ja sam nie kruszę kopii, aby dowodzić naukowości teologii. Wszystko zależy od definicji nauki, jaką przyjmiemy. Jeśli uznamy anglosaski podział wiedzy, to teologia nie jest nauką w sensie science.

R.M.R.: Często odwołuję się do twojego stwierdzenia sprzed kilku lat: „Życie kościelne może bujnie kwitnąć jedynie tam, gdzie kwitnie i teologia. Kwitnąca teologia jest dowodem kwitnącego życia kościelnego. […] Nasze wspólnoty bazowe, parafie, niejednokrotnie wysychają z braku myśli i ducha” (http://teologia.jezuici.pl/o-spolecznym-zaangazowaniu-teologii/). Czy nadal uważasz, że teologia jest potrzebna na poziomie życia parafialnego? Czy nie mają racji ci, którzy twierdzą, że trzeba stawiać na konkretne działania albo charyzmaty?

R.J.W.: Tak, zdecydowanie tak uważam. Po pierwsze, doświadczenie uczy, że po chrześcijańsku te dwie formy (duszpasterstwo i teologia) się nie wykluczają, ale wręcz zakładają. Mamy dzisiaj, niestety coraz częściej, do czynienia z duszpasterstwem emotywistycznym. Zastanawiam się, komu i dlaczego tak bardzo zależy na „ogłupieniu” duszpasterstwa. Nie idzie o to, żeby z ambony robić uniwersytecką katedrę, ale o to, aby teologia uniwersytecka otwarła się na duszpasterstwo, stała się czymś więcej niż jedynie teorią, a z drugiej strony, aby duszpasterstwo otwarło się na teologię, na myślenie, na wiarę myślącą. To zadania szczególnie ważne dzisiaj, kiedy przyszło nam żyć w oparach wielkiego neoromantyzmu, postmodernistycznej apoteozy uczyć i płynnej wizji życia społecznego.

R.M.R.: Robercie, a jaka teologia twoim zdaniem mogłaby trafić pod strzechy? Jaka musiałaby ona być?

R.J.W.: Jak wspomniałem wcześniej, powinna to być teologia egzystencjalna, nastawiona na wyjaśnianie życia, na praktykę chrześcijańskiej caritas, która ostatecznie „wszystko wyjaśnia”.

R.M.R.: Dziękuję ci za rozmowę.

R.J.W.: Dziękuję.

Sen

Życie obecne jest jak sen. Przebudzisz się w chwili śmierci i przekonasz się, że niczego nie masz w rękach. Kiedy żebrak śpi i śni mu się, że otrzymał spadek, nie ma człowieka bardziej szczęśliwego niż on – dopóki się nie przebudzi. Przerzuca przez sen bogate szaty, drogocenne złote i srebrne naczynia, wchodzi w posiadanie olbrzymich majątków, kłaniają mu się wielkie rody. Kiedy się przebudzi, zostaje mu tylko płacz.
Augustyn, Kazanie 39, 5, tł. Jacek Salij

Blog teologiczny