Archiwa tagu: człowiek

Modlitwa w oczekiwaniu

Oczywistym wydaje się pogląd, że cechą prawdziwego człowieczeństwa jest szczególna łączność, a nawet zażyłość z Bogiem, będąca wynikiem modlitwy. Jest to podstawowy warunek chrześcijańskiego świadectwa. Jeśli człowiek jest prawdziwym świadkiem (wiary), to jest człowiekiem prawdziwie modlącym się. Przekonuje o tej prawdzie legenda o Szymonie Słupniku z Syrii.  Dla mnie legenda (coś, co należy przeczytać; coś do czytania, legere – czytać) to opowieść albo zbiór opowieści o postaciach przeważnie historycznych. Życie Szymona opisał Ojciec Kościoła Teodoryt z Cyru, (żył w tym samym czasie co mój bohater), w zachowanym dziele „ O miłości Bożej” (źródła monastyczne 7, wyd. ojców benedyktynów, Tyniec). Legenda o Szymonie Słupniku przeszła tym samym pomyślną weryfikację historyczną. Encyklopedia PWN Religia  objaśnia:
„Szymon Słupnik Starszy, święty (Kościoła wschodniego i zachodniego), ur. ok. 390 w Sis, zm.28 sierpnia 459, okolice Aleppo (Syria), syryjski asceta wczesnochrześcijański; początkowo wiódł żywot anachorety w płn. Syrii, następnie został stylitą, spędzając resztę życia na szczycie słupa o wys. ok. 20m; zapoczątkował nowy styl uprawiania ascezy, naśladowany później przez wielu ascetów( stylitów), patron pasterzy…” ( t. IX. s.197.
Szymon w młodości pasał owce u swego ojca aż do czasu, gdy z ciekawości podążył za wieśniakami idącymi do kościoła. Przystanął w pobliżu drzwi i nasłuchiwał: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Wszystko wydało mu się oczywiste. Opuścił wieś i powędrował aż do pewnego klasztoru, gdzie przeleżał pod furtą przez pięć nocy. W końcu przeor przyjął go łaskawie. Jednak po czterech miesiącach opuścił mnichów, aby żyć w samotności. Najpierw mieszkał przez trzy lata w szałasie górskim. Ale i tam ciągłe wizyty przechodniów krępowały go. Szymon wszedł na szczyt góry, na którą często spoglądał z pastwiska. Ułożył z kamieni okrąg na wierzchołku i siadł w środku. Myślał, że tu spędzi cały czas bez przeszkód na modlitwie. Ale wieść się rozeszła o nadzwyczajnym człowieku, który siedzi na skale pośród kamiennego kręgu. Ludzie przybywali zewsząd, aby go podziwiać. Nomadzi wytyczali szlaki przez jego szczyt. Wtedy wypełnił kamienny okrąg wielkimi skalnymi blokami, aż powstało wzniesienie wysokości trzech metrów. I to nie uchroniło go od natarczywych ludzi. Podwoił wysokość słupa do sześciu metrów. Ale nadal czuł się osaczony przez przybywających nomadów. Wreszcie Szymon podwyższył słup do osiemnastu metrów. Nikt nie mógł już go dosięgnąć. Ludzie mogli na niego tylko patrzeć. Miał w owym czasie dwadzieścia jeden lat. Legenda rozrosła się po imperium, nawet ci, którzy go nigdy nie widzieli, opowiadali:
„Na szczycie góry przebywa nadzwyczajny człowiek. Żyje na słupie olbrzymiej wielkości. Odziany jest w skóry zwierzęce. Pożywienie podają mu w koszu. Dzień i noc modli się do swego Boga. Często modli się na klęczkach, ale przeważnie stoi wyprostowany. Potem rozpościera ramiona jak krzyż, a kiedy znów je opuści, wygląda jak wielka świeca na kamiennym cokole. Widać go tak na milę – jako krzyż albo świecę. Bóg tego człowieka musi być prawdziwym Bogiem”(Teodoryt z Cyru).
Cesarstwo rzymskie na zachodzie chyliło się ku upadkowi, jednak w Syrii panował jeszcze pokój. Nomadzi ciągnęli setkami i tysiącami, aby usłyszeć, jak wśród piasków człowiek na słupie rozmawia z Bogiem. Tedy uświadomił sobie znaczenie swej modlitwy dla ludzi. Nomadzi przynosili ze sobą wizerunki swoich bożków i rozbijali je na kawałki u stóp słupa. Widział liczne nawrócenia; ludzie wyznawali wiarę w Trójjedynego Boga. Trzydzieści lat spędził Szymon na słupie. W jego pogrzebie  wziął udział patriarcha Antiochii, sześciu biskupów, gubernator cesarski, wielu mnichów i niezliczone rzesze wierności.
W tej niezwykle prostej legendzie mieści się wszelako parę symboli. Pierwszy to historia życia, prastary obraz ruchu w górę, którym posługiwali się wszyscy nauczyciele mistyczni w celu wytłumaczenia procesu modlitwy chrześcijańskiej. Z nim wiąże się bardzo ważny egzystencjalny obraz wędrówki, jako przejaw rozwoju wewnętrznego. Wędrówka ta zaczyna się od wewnętrznej niewiedzy ( skąd się wziąłem, dokąd zmierzam), a kończy taką postawą wobec Absolutu, którą można nazwać świadomością własnego istnienia i wyboru. Wreszcie legenda ta jest przepojona bezwarunkowym oddaniem się Bogu, całkowitym rozpłynięciem się egzystencji ludzkiej w Absolucie, symbolizowanej przez „płonącą jak świeca” świętość. Istota modlitwy w swej najwyższej doskonałości jest po prostu czuwaniem, wytrwaniem, niepytaniem już, po co i dlaczego, gotowością na śmierć w prawdzie i miłości do Boga.

***
Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy.. Kiedy bowiem będą mówić: «Pokój i bezpieczeństwo» – tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą . Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności. Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi! Ci, którzy śpią, w nocy śpią, a którzy się upijają, w nocy są pijani. My zaś, którzy do dnia należymy, bądźmy trzeźwi, odziani w pancerz wiary i miłości oraz hełm nadziei zbawienia. Ponieważ nie przeznaczył nas Bóg, abyśmy zasłużyli na gniew, ale na osiągnięcie zbawienia przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który za nas umarł, abyśmy, czy żywi, czy umarli, razem z Nim żyli. ( 1 Tes5, 2—10 BT).

Ludzka Głowa Kościoła – Kościół z ludzką twarzą

Apostles capp.JPG, źródło: Wikimedia commons
Apostles capp.JPG, źródło: Wikimedia commons

Według Nonsensopedii „większość ludzi popełnia obciachowy błąd” nazywając wielokropek „trzykropkiem”. Polska Encyklopedia Humoru podpowiada, że może to być wynikiem zainspirowania „ładnym brzmieniem słowa «dwukropek»”. W moim tekście dwukrotnie odwołam się do użytych przez człowieka a natchnionych w Duchu Świętym trzech kropek. Nie wyglądają one zdaniem egzegetów zbyt ładnie, ale przecież mają wielce inspirującą wymowę.

Za dużo w nas teizmu naturalnego, a za mało chrześcijańskiego, żebyśmy potrafili nie zgorszyć się człowieczeństwem Boga. Może dlatego tłumacze nie wytrzymują napięcia, gdy trafiają na zdanie mówiące o tym, że jeden jest tylko „pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus” (1 Tm 2, 5), i przypisami jak najszybciej odsyłają do Bóstwa Chrystusa. Niepotrzebny brak zaufania do odbiorcy i nadawcy księgi natchnionej, Ducha Świętego i człowieka zarazem. Kto wytrzyma to natchnione wyakcentowanie człowieka Jezusa, ten doczyta, że zbawienie zawisło właśnie na Ukrzyżowanym, „który wydał siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie” (w. 6). A „kto doczyta, nie błądzi”, może więc znajdzie w tym wersecie „dwa w jednym” aspekty objawienia: odkupienie i pośrednictwo, które po to dokonały się we właściwym czasie, aby objąć wszystkie czasy, a jeśli tak – to znaczy że „sprawa człowieka Jezusa” musi wciąż trwać.

Zanim dopowiemy, że w Kościele, zaufajmy czytelnikowi, że wytrzyma jeszcze chwilę „inspirującego napięcia” – przejście od człowieka Jezusa do Kościoła wymaga bowiem pośrednictwa jeszcze jednej odsłony Objawienia. Odkrywa się ono w paralelizmie człowiek Adam – człowiek Chrystus, na który wskazał święty Paweł. Całe Pismo od Boga natchnione jest (2 Tm 3, 16), więc nawet i ten wielokropek, o który niektórzy się potykają tłumacząc Apostoła z przerwanej myśli, jakby nie było to „urwanie w Duchu Świętym”, a zatem mające swoje znaczenie: „Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli…” (Rz 5, 12). Różnie interpretowany fragment, ale wszystkie mniej lub bardziej ortodoksyjne „pluralizmy” tłumaczeń zbiera Joseph Fitzmyer w jedno, gdy pisze, że autor listu „wyraża rezultat, konsekwencję smutnego wpływu Adama na ludzkość przez ratyfikację swojego grzechu w grzechach wszystkich ludzi”.

Duccio di Buoninsegna 017.jpg
Duccio di Buoninsegna 017.jpg

Dla mojego wywodu ważny jest fakt, że Adamowy grzech znajduje w potomkach Adama swoją ciągłość, która dokonuje się „z prądem” czasu. Analogia Adam – Drugi Adam pozwala zauważyć z kolei oddziaływanie Chrystusa: „Albowiem jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wszyscy stali się grzesznikami, tak przez posłuszeństwo Jednego wszyscy staną się sprawiedliwymi” (w. 19). Nie jest to jednak „symetryczny paralelizm”, bo ostatnie słowo – a właściwie zamilczenie na Krzyżu – należy do Ostatniego: „Jeżeli bowiem przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich śmierć, to o ileż obficiej spłynęła na nich wszystkich łaska i dar Boży, łaskawie udzielony przez jednego Człowieka, Jezusa Chrystusa” (w. 15). Ostatni staje się przy tym pierwszym, a zasięg jego dzieła działa również „pod prąd” czasu, inaczej nie mogłaby się rozpocząć historia zbawienia, której On miał stać się centrum, i która potem miała być kontynuowana w Kościele.

Pawłowy a w Duchu Świętym ukazany nam paralelizm mówi coś jeszcze: otóż konsekwentnie należy odkryć Dobrą chrześcijańską Nowinę o tym, że nie tylko Jego oddziaływanie, ale również sam „człowiek Jezus” musi być „ratyfikowany” we wszystkich „człowiekach” wierzących. W Nim tworzą oni zresztą „jednego człowieka”, jak w Adamie wszyscy „jakoś” byliśmy zawarci. Jest to możliwe dzięki temu misteryjnemu przenikaniu się Chrystusa i Kościoła, które Pismo Święte oddaje obrazami Głowy i Ciała czy też zjednoczenia oblubieńczego (por. np. Ef 5, 23-32). Człowiek Jezus jest obecny w „człowieku” Kościele, a więc właśnie w tej ludzkiej, widzialnej naturze misterium Kościoła, którą nieortodoksyjnie chcielibyśmy uważać jedynie za zasłonę zakrywającą to, co Boskie i niewidzialne, w domyśle: jedynie ważne. A jednak jak Pośrednikiem jest człowiek Jezus, tak Kościół staje się pośrednikiem działania Chrystusa w każdym czasie właśnie przez swoje „człowieczeństwo”, a przede wszystkim przez ludzi.

Teraz można by kolejne strony zapełnić rewelacjami objawiającymi właśnie owo „uczłowieczenie” Kościoła. Żeby nie nadużyć cierpliwości papieru i nie przedawkować niecierpliwości czytelnika – sfokusuję uwagę jedynie na strukturze Ludu Bożego. W urzędach Kościoła nie należy widzieć „uporządkowania hierarchicznego” wspólnoty wierzących, lecz dostrzec, iż „hierarchiczny porządek” wokół Piotra i Dwunastu „ratyfikowanych” w ich następcach pozostaje w służbie komunii ludu Bożego. Urząd nie stoi ponad wspólnotą, z kolei tej nie ma bez posług służących jedności Ciała Chrystusa. Do istotnej struktury Kościoła zaliczyłbym właśnie i przede wszystkim owo wzajemne odniesienie jednych do drugich, urzędu do wspólnoty, hierarchii do charyzmatu, w końcu człowieka do człowieka, a w tym wszystkim – synów ludzkich do Syna Człowieczego.

Zbawczym darem jest już struktura Kościoła, przez którą dar zbawienia zostaje udzielony. W ten sposób jedni drugim (osobiście oraz przez pełnione posługi) „pośredniczą w Pośredniku” – człowieku Jezusie. Tylko tak zbawienie staje się „obecne” w Kościele, a Zbawiciel może aktualizować swoje odkupienie, którego pierwszym aktem było Wcielenie. Właśnie „za pośrednictwem Kościoła tajemnica wcielenia pozostaje obecna na zawsze” (Benedykt XVI). Jak bowiem mógłby człowiek Jezus zbawiać ludzi „po chrześcijańsku”, jeśli nie przez człowieczeństwo Kościoła, zwłaszcza przez relacje między jego członkami? Gdy reformatorzy uciekają od tego, co ludzkie, prawdziwa odnowa polega na tym, aby ukazywać „Kościół z ludzką twarzą”, a zwłaszcza z ludzką twarzą Głowy, bo nikt bardziej ludzki od Syna Człowieczego. We wzajemnej relacyjności każdego z każdym oraz „wszystkich każdych” z całością dzieje się więź Głowy z Ciałem.

Przez jednego człowieka Jezusa życie weszło do Kościoła, a życie to przechodzi na wszystkich ludzi. Czas na drugi wymowny wielokropek…

Sławomir Zatwardnicki

Zakochany w Jezusie Chrystusie

Prof. Henri Crouzel SJ pisze o nim: „Jest największym teologiem, jaki wydał Kościół Wschodni, a dorównują mu jedynie Augustyn i Tomasz z Akwinu. Pomimo ataków, jaki nań przypuszczono, stał się, mimo kilku zastrzeżeń, niekwestionowanym mistrzem wielkich doktorów z IV wieku, ‘Mistrzem Kościołów po Apostole’, by przytoczyć Dydyma Ślepego. Jednak w drugiej połowie IV wieku sformułowano system oparty jedynie na niektórych aspektach jego myśli, tłumiąc wszystko to, co je równoważyło. W rezultacie Orygenes został potępiony…” (Orygenes, Przedmowa, homini2004).

Paradoksem jest to, że niezależnie od dawniejszych ocen, na Orygenesa powołuje się w swych dokumentach Sobór Watykański II, ( por. KK6; 40; DM9; DK7), oraz że homilie świętego „heretyka” znalazły się w nowym wydaniu rzymskiego brewiarza. Niegdyś próbowałem szerzej zgłębić myśl Aleksandryjczyka, podjąłem próbę rekonstrukcji treści apologii chrześcijaństwa w jego dziele „Κατὰ Κέλσου”. ( Na roku doktoranckim miałem wspaniałych nauczycieli, m.in. profesorów ks. Emila Stanulę, ks. Wincentego Myszora, ks.Tadeusza Dejczera, wkrótce potem jednak wyjechałem bezterminowo z kraju ).W tym szkicu chciałbym ukazać Orygenesa, jako zakochanego w Bogu mistyka. Trudnością jest to, że „ Stalowy” (taki zyskał przydomek ze względu na cechy charakteru) w swych dziełach prawie nic nie mówi o sobie. Ale te świadectwa, które zachowały się, pozwalają uchwycić jego osobiste doświadczenie Boga.
Crouzel przytacza wprost  jedno z nich:
Następnie spostrzega Oblubieńca, a ten, gdy został dostrzeżony, odchodzi. I wiele razy robi to w całej Pieśni, czego nie rozumie nikt, kto sam tego nie doświadczył. Często, Bóg mi świadkiem, dostrzegałam, ze Oblubieniec zbliża się do mnie i długo ze mną przebywa; a skoro nagle odszedł, nie mogłam znaleźć tego, czego szukałam. Znowu więc pragnę jego przyjścia, a On czasami ponownie przychodzi. Lecz kiedy przybył, kiedy dotknęła g moja ręka, znów się oddala, a kiedy odchodzi, znów go szukam. Wiele razy robi to, aż wreszcie uchwycę go i wstąpię wsparta na moim Oblubieńcu”(Homilia o pieśni nad Pieśniami, rozdz.7, s. 206).

To nie jest przyjęty język wysławiania się, niemający nic wspólnego z osobistym doświadczeniem. W chrześcijaństwie byli przed Orygenesem pisarze mistyczni, miedzy inni apostołowie Jan i Paweł, Ignacy z Antiochii, czy Klemens Aleksandryjski. Ale nie ma u nich tonu tak żarliwych emocji, obecnych w tym i w wielu innych orygenesowskich frazach. Także w mistyce filońskiej, gnostyckiej bądź średnioplatonskiej nie ma osobistego związku miłości, między wierzącym a Chrystusem. Jeśli nie ma wcześniejszych wzorów takiego wysławiania się, trudno zatem dopatrywać się w nim jakiegoś gatunku literackiego. Orygenes, jako pierwszy w tradycji chrześcijańskiej, wyraził ideał poznania mistycznego w całym jego bogactwie. Skąd miałby je czerpać, jeśli nie z własnego doświadczania? Skoro nie obcował w swoim życiu z owymi tajemnicami, możliwe jest, że posiadał tak bezbłędną intuicję? Czy mógł być aż tak wyczulony na wszystkie niuanse mistyki Pisma świętego, wymyślając język, którym w późniejszych czasach posługiwało się wielu mistyków? A może trzeba jednak przyjąć, że osobiście ich doświadczył? „Tylko duchowe może poznać duchowe, jak często pisał, powtarzając Pawła”(Crouzel).

Temat mistycznych zaślubin należy u Orygenesa do najważniejszych. Już niektórzy Żydzi uważali, ze poemat miłosny zwany Pieśnią nad Pieśniami, traktuje o miłości Boga i Izraela. Nowy Testament odnosi ją do Chrystusa i Kościoła, a  Orygenes idzie jeszcze dalej. Oblubienica oznacza nie tylko  Kościół, ale także jednostkowa dusza wierna jest oblubienicą, ponieważ należy do Kościoła i jest zaślubiona Chrystusowi. Z tymi tematami łączy wątek miłosnej strzały i miłosnej rany.Tą strzałą jest nie tylko Chrystus, ale wszyscy, którzy zwiastują jego Słowo. Strzała ta symbolizuje zatem przede wszystkim miłość. Czasami jest to także żal za grzechy i skrucha, jaką ta strzała wzbudza.

Temat zaślubin wiąże Orygenes nie tylko z zespoleniem i miłością, ale także z duchowym rodzeniem. Orygenes wnioskuje tu za Pawłem: dusza poczyna ze Słowa i dusza poczyna Słowo, Słowo obecne w duszy. (Ga 4,19). Ale Orygenes kontempluje jeszcze głębiej: skoro dusza daje życie Słowu, to jej modelem jest Maria.”Wszelka dziewicza i i nieskalana dusza, która poczęła się z Ducha Świętego, aby zrodzić wolę Ojca, jest matką Jezusa” (ComMt281). Te narodziny Chrystusa w duszy wiążą się z przyjmowaniem Słowa, a zatem Jezus rodzi się jakby w duszach nieustannie. Orygenes wnioskuje dalej; jeśli Chrystus nie rodzi się we mnie, nie mogę być zbawiony. Narodziny Jezusa w Betlejem przynoszą skutki w porządku odkupienia, o ile każdy z osobna będzie uczestniczył w nadejściu Jezusa i przyłączy się do Niego. Taki jest „ Chrystus, istniejący w każdym człowieku”(ComJ10,16).

***
Modlitwa Orygenesa o spojrzenie duchowe:
Oby i nam położył Pan Jezus ręce swoje na oczy,
abyśmy i my zaczęli patrzeć nie na to, co widzialne,
lecz na to, co niewidzialne;
niech otworzy nam te oczy,
które nie oglądają rzeczy teraźniejszych,
lecz rzeczy przyszłe
i niech objawi nam spojrzenie serca,
którym można oglądać Boga w Duchu,
przez tegoż Pana Jezusa Chrystusa,
którego chwała i panowanie
jest na wieki wieków. Amen

***

Sama treść jego myśli oraz jej dążenie, myśli, której nie sposób oddzielać od najbardziej intymnych aspektów jego życia, pozwala nam mniemać, że Orygenes jest jednym z największych mistyków w tradycji chrześcijańskiej.( Henri de Lubac, Przedmowa do: H. Crouzel, Connaissance, s.11).

Bóg tęsknoty

Czy wpływ Karla Rahnera na teologię współczesną oznacza definitywne pożegnanie neoscholastycznego sposobu mówienia i myślenia o Bogu? Czy św. Tomasz z Akwinu, największy teolog średniowiecza, jest już zapoznany przez współczesnego człowieka? To zależy jak jest dzisiejszemu odbiorcy przybliżany. Wspomnę fantastyczne wykłady ojca Jacka Salija o Trójcy Świętej. Ale oprócz niezwykłej atmosfery tych spotkań, u Dominikanów na Freta, prawdą jest, że niewiele dziś z nich pamiętam. Mój profesor ks. Tadeusz Gogolewski mawiał, że Trójca święta to nie jest zegarek, który można składać i rozbierać na części. Bóg jest tajemnicą… Kłopot ze św. Tomaszem polega na tym, że zbudowany przez niego system był tak doskonały, że przysłonił jego mistyczną wizję. Jego zwolennicy i następcy często przyjmowali system, a ignorowali wizję. Tomasz pod koniec życia oświadczył, że wszystko, co napisał, wydaje mu się jak źdźbło, w zestawieniu z tym, co widział. Oto jedna z modlitw św. Tomasza:

Wszechmogący, wieczny Boże,
oto zbliżam się do najświętszych
tajemnic Twego Syna Jednorodzonego,
naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Zbliżam się do nich
jak chory do lekarza życia,
jak nieczysty do źródła miłosierdzia,
jak ślepy do światła wiecznej jasności,
jak ubogi i nędzny do Pana nieba i ziemi…

Wg Akwinaty, jeśli chcemy zgnębić tajemnicę naszego stworzenia, musimy rozważyć tajemnicę tajemnic, wieczny ruch miłości w Trójcy św. To „ dzianie się”, w którym Bóg (Ojciec), jako Osoba staje naprzeciw siebie i Tego, który stoi naprzeciw Niego, (Syna), tak miłuje, że miłość ta sama staje się Kimś (Duchem Świętym). Współczesny teolog powie: „Oto jest Bóg, który rozkręca świat ruchem miłości, oto jest Bóg, który zaprasza Cię do tańca miłości” ( ks. Tomas Halik). Wszelkie stworzenie jest związane z drugą Osobą Boską, z Synem. Syn jest doskonałym odbiciem Ojca, w Synu Ojciec rozpoznaje siebie. Istniejemy o tyle, o ile posiadamy cechy drugiej Osoby Trójcy Świętej. Ale jakie to ma znaczenie dla naszego życia?

To oznacza, że żyjemy w świętym świecie, w którym możliwy jest nawet taniec z wilkami. Do tego tańca miłości trzeba wciągać cały świat. Wpierw jednak muszę sam sobie postawić parę pytań. Czy doświadczam wewnętrznie, że w każdym życiu i każdym przeżyciu jaśnieje sam Bóg? Czy mam szacunek do wszystkiego, co żyje, szczególnie dla naszych „ małych braci”? (św. Franciszek). Poglądy św. Tomasza wymagają ode mnie akceptacji siebie, z wszystkimi moimi słabościami, z moim znużeniem, niedostatkiem, z tęsknotami… Abym zgadzał się nie tylko z tym, że istnieję, ale również na to, kim jestem. Nie może szewc zazdrościć proboszczowi, że ów został prałatem!( Melchior Wańkowicz). Muszę jednakowo szanować i szewca i prałata. To ważne, nie być zawistnym i szanować się nawzajem. Umieć wychodzić naprzeciw ku ludziom inaczej myślących, uznawać ich indywidualność i ćwiczyć w sobie powściągliwość wobec szczerze wyrażanych poglądów każdego człowieka. Trzeba też bronic maluczkich i bezbronnych, otaczać szacunkiem opuszczonych, nikogo nie sądzić. Marzę o takiej nowej etyce teologicznej, gdzie panuje duch, a nie litera. Marzę o lepszym świecie. („You may say I’m a dreamer – But I’m not the only one – I hope someday you’ll join us -And the world will live as one.” – Imagine, John Lennon),

I jeszcze jedna myśl św Tomasza; byśmy nie spodziewali się zbyt wiele po nas samych, po naszych sukcesach, przekonaniach, systemach, a także naszym pojmowaniu Boga. Jeśli za Bogiem tęsknimy, to musimy patrzeć szeroko. Nie wolno nam sądzić, żeśmy Boga „pochwycili”. Nie wolno nam Go zamykać w ciasnych sformułowaniach. Św. Tomasz, choć owładniętymi tęsknotami, był człowiekiem bardzo skromnym i pogodnym. Być może jego myśli okażą się bliskie współczesnemu człowiekowi, skoro cała nasza natura domaga się bezkresu tęsknoty. Kto żyje w tęsknocie, może powiedzieć sobie, że ma Boga. Jeszcze jedna modlitwa przypisywana św. Tomaszowi:

Uczyń mnie, Panie Boże mój, posłusznym – bez oporu
ubogim – bez przygnębienia
czystym – bez zepsucia
cierpliwym – bez szemrania
pokornym – bez udawania
wesołym – bez roztrzepania
poważnym – bez surowości
czynnym – bez lekkomyślności
przejętym bojaźnią Bożą – bez zwątpienia
szczerym – bez dwulicowości
czyniącym dobrze – bez zarozumiałości
wpływającym na poprawę bliźniego – bez wywyższania siebie
budującym bliźnich słowem i przykładem – bez obłudy.
Daj mi, Panie Boże, serce tak doskonale czujne
by się nie dało odwieść od Ciebie żadną ciekawostką
serce szlachetne – które by się oparło niegodnym uczuciom
ciągnącym mnie ku cofaniu się w moich postanowieniach.
Daj mi serce stałe – nie dające się zwyciężyć sile uczuć.
Użycz mi, Panie Boże mój, pojętności – do poznania Ciebie
pilności – do dążenia ku Tobie i szukania Ciebie
mądrości – do znalezienia Ciebie
sposobu postępowania – który by się Tobie podobał
wytrwałości – wiernie wyczekującej
i ufności – że Cię w końcu spotkam i ogarnę.
Daj, bym kary, które ponoszę – przyjmował ku poprawie
bym dobrodziejstw z Twojej łaski
używał z głęboką wdzięcznością
a pełnej radości bym zażywał dopiero
w chwale niebieskiej ojczyzny. Amen

Bóg ludzi pytających

Bez wątpienia Karl Rahner wpłynął w znacznym stopniu na teologię współczesną, a tym samym na poznawanie Boga jako tajemnicy. Nie czuję się jednak kompetentny nawet pokrótce scharakteryzować jego dorobku naukowego, czyli szczególnie metodę transcendentalną, Wcielenie rozumianego jako fenomenu miłości, czy łaskę Bożą jako „nadprzyrodzonego egzystencjału ”. Z jego tezą natomiast o anonimowych chrześcijanach zetknąłem się już bardzo dawno i zawsze była mi bliska. Nie o niej jednak chciałbym tu pisać, ale o duchowości niemieckiego teologa. Rahner był na pewno głęboko wierzącym mistykiem. A przy tym bez wątpienia należał do myślicieli nieustannie zadającym pytania. Dla niego Bóg jest Bogiem „tych, którzy pytają”. Aby to ukazać, zacytuję fragment jego modlitwy zamieszczonej w dziele „ Worte ins Schweigen”.

Bądź dla mnie miłosierny, Panie. To nie od Ciebie uciekam, uciekając od modlitwy, lecz od tego, co jest wciąż mną. To nie Twojej nieskończoności i świętości próbuję ujść, – gdy uchodzę, – lecz pustkowiu, którym jest rynek mojej duszy. Rynek, po którym muszę błąkać się i obijać, ilekroć wyrwę się światu, a nie umiem, nie potrafię przedrzeć się dalej, aż do „ miejsca świętego” mego wnętrza. Miejsce, gdzie znalazłbym już tylko Ciebie, gdzie tylko do Ciebie bym się modlił. Czyż Twe święte współczucie nie rozumie, gdzie wykluczony z miejsca, gdzie mieszkasz, wygnany na rynek u wrót Kościoła, napełniam ten rynek, niestety, zaaferowaniem tego świata? Czyż nie pojmuje Twe miłosierdzie, że pusty zgiełk tego zaaferowania jest mi milszy niż przeraźliwość ciszy, która na mnie czyha, ilekroć w modlitwie każę światu zamilknąć? I że ta cisza jest przecież jedynym, co mogę mieć, gdy świat milknie we mnie, a wciąż jeszcze nie jestem wciągniętym w Ciebie?

Cóż mam więc czynić? To Ty sam kazałeś mi się modlić, jakże więc sądzić, że nakazujesz coś, do czego nie byłbym, z Twoją łaską, zdolny? Wierzę tedy, że z Twą łaską jestem w stanie modlić się. Ale modlitwa, której żądasz, może być wobec tego tylko oczekiwaniem na Ciebie, staniem, milcząc, w pogotowiu, aż Ty sam, który jesteś zawsze w najgłębszym wnętrzu mnie, otworzysz mi drzwi od środka. Aż będę mógł wejść wreszcie sam w siebie, w zakryte „ miejsce święte” własnego życia, i tam wreszcie oddać Ci bodaj krew własnego serca.

Będzie to wtedy godzina mojej miłości. Ty jeden wiesz, czy nadejdzie w czasie tego, co na co dzień nazywamy „modlitwą”, czy w jakiejś innej chwili, rozstrzygającej o zbawieniu, czy dopiero w momencie śmierci. Tylko Ty wiesz, czy będzie dla mnie jasne, że jest to ta godzina, godzina życia, i czy długa będzie, czy krótka. Moją rzeczą jest tylko być w pogotowiu, nadsłuchiwać czujnie, aby – gdy uchylisz drzwi Decyzji Życia, może cicho, może niepostrzeżenie – być u ich progu i móc wejść w siebie i w Ciebie.

Wtedy wreszcie uchwycę w ręce to, co jest bezimienne, i co jest ze mną naprawdę, w czym wszystkie moje władze i właściwości są jednością, jak w swym pierwszy prapoczątku.  Uchwycę w ręce to, co jest bez imienia, i złożę tobie w ofierze miłości.  Nie wiem, czy ta godzina nie zaczęła już świtać w moim życiu, wiem tylko to, że ostateczny swój kres znajdzie dopiero w śmieci.  I w tej świętej strasznej godzinie Ty będziesz wciąż – milczał.  Tylko mnie, mnie samemu, każesz wymówić rozstrzygnięcie.

„Noc duszy” – mówią teologowie o Twym milczeniu tej godziny, a tych, którzy jej doświadczają, nazywają zwykle „mistykami” – słowem, z którym kojarzy się często tyle niedorzeczności.  A słowo to oznacza po prostu ludzi, którzy przeżyli swą godzinę decyzji, decyzji miłości, nie jak wszyscy inni, lecz tak, że mogli w czasie niej – patrzeć w siebie.

A po godzinie mojej miłości, gdy Ty będziesz milczał, nadejdzie dzień miłości Twojej. Visio beatifica. Już więc teraz — gdy nie wiem, kiedy przyjdzie godzina i czy nie świta – muszę trwać, oczekując na rynku duszy, u drzwi Twego i mego „ miejsca świętego świętych”. Muszę opróżnić się ze zgiełku świata, przyjąć martwą ciszę, przyjąć pustkowie – noc zmysłów, która czyha, gdy zgiełk milknie – przetrzymać je, dzięki łasce, samą wiarą.( Karl Rahner, O możliwości wiary dzisiaj, Znak,s.100-101).

Cóż mogę dodać od siebie? Niezwykłe u Rahnera jest to stawianie Bogu pytań, nawet w osobistej i głębokiej modlitwie. Może warto za nim przyjąć, że nie ma jednoznacznych odpowiedzi „ raz na zawsze”? Ten, kto pyta, musi wciąż od nowa zmierzyć się z „rynkiem” zgiełku myśli, przedzierać się aż do najgłębszego „miejsca świętego” własnego życia. „ Panie mój, ja wierzę, pomóż mojej niewierze”. Nie jest to modlitwa tych, którzy już znaleźli. Ci otrzymali już to, na co zasłużyli. Prawdą znajdowaną przez Rahnera nie jest posiadanie, tylko stawanie się, dalsze szukanie w drodze.

Bóg Dantego i Beatrycze

Czy przez miłość w swym ludzkim wymiarze można doświadczyć Boga? Immanuel Kant twierdził: „Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią, niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie.” Alighieri Dante pewnie by dodał: „ I moja miłość do Beatrycze”. Miłość czysta i platoniczna do ukochanej ( Beatrycze zmarła młodo) wydała jedne z najpiękniejszych strof, jakie kiedykolwiek zostały napisane. „Życie nowe” Dante zakończył słowami:

Po owym sonecie miałem przedziwne widzenie, w którym oglądałem rzeczy skłaniające mię nie mówić więcej o tej błogosławionej aż do czasu, kiedy będę zdolny godniejszymi słowami się odezwać… Tak, że jeżeli spodoba się Temu, gwoli którego wszystko istnieje, iż życie moje potrwa jeszcze kilka lat, tuszę, że powiem o niej czego jeszcze o żadnej nie powiedziano. A potem niech spodoba się Panu wszechstronności, aby dusza ma poszła oglądać chwałę owej damy, to jest błogosławionej Beatrycze, zapatrzonej w twarz Tego, który jest per omnia saecula benedictus.

Pod koniec życia poety powstała „Nieboska Komedia”. Miał poczucie wielkości tego dzieła, który nazwał „ świętym poematem przy którym pomagało niebo i ziemia”. Ukazuje w nim wszechświat po tamtej stronie: Piekło—Czyściec—Raj. Nie sposób w krótkim szkicu poruszyć różne aspekty tego dzieła. Cały ten niezwykły korowód ludzi zmarłych, którym autor użycza głosu ludzi żywych. Od dawna „Boską Komedię wykładano jako dzieło moralne lub polityczne, przewlekając sumiennie symbol od zagadkowych nieraz szczegółów po całą szerz pomysłów” ( Encyklopedia Ultima Thule). Do dzisiaj jest ona różnie interpretowana.

Chciałbym skupić uwagę jedynie na jej treści teologicznej. Swego czasu ks. prof. T. Więckowski pytał: „Dante – teologiem? La Commedia – dziełem teologicznym? Z całą pewnością tak. I to nie tylko z racji głębokiego filozoficznego i teologicznego wykształcenia poety i oczywistego religijnego oparcia jego największego dzieła. Boska Komedia jest dziełem teologa i szczególnego rodzaju wykładem teologii także w głębszym i silniejszym sensie tego słowa. Poeta z pełną świadomością buduje swoją wizję na bardzo śmiałych – także dla naszej dzisiejszej wrażliwości – ideach teologicznych.” ( Verba Sacra 2002—2009). Więckowski w tym artykule zastanawiał się nad wizją piekła w relacji do wizji Trójcy św. Próbował uzgodnić ze sobą dwie newralgiczne myśli : pierwszą wyraża napis na bramie piekieł o porzuceniu nadziei przez tych, którzy tu wchodzą. I druga, kończąca „Boską Komedię ” , wizja Trójcy Świętej z ostatnią myślą: „Miłość co słońce wiedzie i gwiazdy po niebie.”

Nie są to słowa odnoszące się do Boga wyniesionego ponad ból i zło, ale do Boga, który bólowi i złu, cierpieniu i śmierci wskazuje miejsce w sobie samym i w ten sposób je przezwycięża – a więc do Boga, który jest zbawieniem. Kiedy czytamy te symboliczne formuły idąc zaproponowaną tu drogą i odnosząc je do Boga Zbawiciela, żadna z nich nie prowadzi do prostego utożsamienia Go z bólem i złem, ani nie wyraża Bożej zgody na cierpienie i śmierć, czy też na ostateczną utratę ludzkiej nadziei. Każda natomiast mówi o pewnej możliwości, przekraczającej nasze zwyczajne religijne wyobrażenia i oczekiwania.

A ja (na marginesie tych słów) zastanawiam się nad realnością piekła. Mój kolega (profesor teologii kultury) napisał do mnie: „wizja pustego piekła – to odwieczna pokusa teologiczna. Problem w tym, że wizje świętych niestety potwierdzają, że tam ktoś jest….Gdyby piekło nie było realną rzeczywistością, to należałoby przyjąć, że kazania Pana Jezusa w Ewangelii wprowadzają w błąd albo są tylko iluzorycznym zabiegiem pedagogicznym, takim strachem na wróble, a to deprecjonuje wartość męki i ofiary krzyżowej! Także tekst w wyznaniu wiary ( wstąpił do piekieł ) nie miałby sensu. Św. Tomasz z Akwinu dokładnie wyjaśnia, po co tam Pan Jezus wstąpił. To wg mnie świadczy o pysze takich domorosłych teologów, którzy stają się sędziami i dokładnie wiedzą gdzie kogo posłać (wszystkich do nieba ). Skoro człowiek w raju mógł ( niestety ) wybrać zło i grzech, to i teraz ma analogiczny wybór…”. Prawda to czy fałsz?

Powracam do głównej myśli arcydzieła: Życie człowieka ma swój początek w Bogu. Ponad całym złem odejścia góruje jednak zbawienna nadzieja powrotu. Dante pokazuje mroczną i jasną stronę tej drogi. Sam po śmierci Beatrycze szukał zapomnienia, doznał piekła przeróżnych miłostek, doświadczył rozpaczy i poniżenia. Jednak wspomnienie piękności Beatrycze, jej niebiańskiego uśmiechu wzniecił w nim  na nowo  wzlot i ekstazę. W raju poeta spotyka swą ukochaną. Niewiasta, która „ducha Dantego zawiodła do nieba”, kieruje teraz jego wzrok jeszcze wyżej, ku górze. W oczach ukochanej istoty odbija się Bóg. Dante dostrzega w jej oczach lśniący punkt i rozpoznaje w nim Trójcę, Chrystusa w otoczeniu aniołów i świętych.

Beatrycze istniała naprawdę, ale pojmowana była także jako symbol objawienia. Myślę, że objawienia kosmicznego może doświadczyć każdy, kto dostrzega piękno i moc miłości, kto szczerze i prawdziwie kochał. Objawienie jest bowiem rzeczywistym spotkaniem z Bogiem, wydarzeniem pomiędzy dwoma osobami: „ ja – ty ( Ty)”. Przykład Dantego wskazuje, że poprzez ludzką miłość człowiek może odnaleźć Boga.

Kościół w czapce widce

Apostołowie Czerniczyn kopuła.jpg, źródło: Wikimedia commons
Apostołowie Czerniczyn kopuła.jpg, źródło: Wikimedia commons

Ojciec Piotr Rostworowski w jednej ze swoich konferencji wskazywał na „błąd, który się często popełnia mówiąc o Ciele Mistycznym”. Chodzi o „twierdzenie, że Ciało Mistyczne jest niewidzialne”, tak jakby to, co widzialne, było jedynie czymś ludzkim i zewnętrznym w stosunku do istotnej Boskiej niewidzialnej głębi. A przecież – przekonywał benedyktyn – „to, co jest widzialne w Kościele, to nie jest coś obok Ciała Mistycznego, ale to jest rzeczywiście Ciało Mistyczne, które jest jednocześnie i widzialne i niewidzialne”. Ten wytknięty niewidzialnym palcem mnicha błąd to w istocie herezja eklezjologiczna – może nie wypadało używać takiego języka wobec sióstr zakonnych? – gwałt na ortodoksji dokonywany niewidzialnie w sercach wielu wierzących.

W jednej rzeczywistości Kościoła, według soborowej konstytucji, „zrasta się pierwiastek ludzki i Boski”, dlatego „na zasadzie bliskiej analogii upodabnia się ona do misterium Słowa Wcielonego” (Lumen gentium). Oczywiście tylko przez okulary wiary można dostrzec to, co niewidzialne i duchowe – krótkowidzowi ukaże się jedynie widzialny i historyczny wymiar instytucji. Godny uwagi okularnika wydaje się ten paralelizm Słowo Wcielone-Kościół: jak „przybrana natura ludzka służy Słowu Bożemu jako żywe narzędzie zbawienia nierozerwalnie z Nim zjednoczone”, tak „społeczny organizm Kościoła służy ożywiającemu go Duchowi Chrystusa ku wzrastaniu” Mistycznego Ciała Chrystusa.

Duchową komunię Ludu Bożego należy widzieć w jej związku z komunią społeczną, która jest „czapką widką” sprawiającą, że mamy do czynienia z misterium „wcielonym”, a więc Bosko-ludzkim „bez zmieszania i bez rozdzielania”. Heterodoksyjne odczytanie misterium Kościoła polega albo na zapoznaniu nierozerwalnej relacji między tym, co Boskie i ludzkie w Kościele („nestorianizm eklezjologiczny”), albo na takim mieszaniu obu pierwiastków („monofizytyzm”), które prowadziłoby do alchemii przebóstwienia wszystkiego co ludzko-kościelne. Jeśli jednak Kościół jest sakramentem – zwraca nas w kierunku ortodoksji Międzynarodowa Komisja Teologiczna – to „nie jest jednak sakramentem z tą samą mocą lub doskonałością we wszystkim, co czyni” (Wybrane zagadnienia z eklezjologii).

Sonntagberg Basilika Deckenfresken 03.JPG.jpg, źródło: Wikimedia commons
Sonntagberg Basilika Deckenfresken 03.JPG.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nowy Lud Boży otrzymuje strukturę ustanowioną właśnie w tym celu, do jakiego zostaje powołany – należą do niej sakramenty i słowo Boże, nowe prawo i prawo kościelne, charyzmaty i urzędy. Wszystko, od świętej liturgii, przez głoszenie Słowa, aż po prawodawstwo kościelne ma swoje znaczenie w misterium zbawienia, jednak czym innym Eucharystia, a czym innym Kodeks Prawa Kanonicznego. Nie należy jednak lekce sobie ważyć funkcji kanoniczno-prawnej konfrontując ją z funkcją sakramentalną, bowiem obie mają swoją wagę w widzialności tego, co niewidzialne i w niewidzialności tego, co widzialne. Organiczna rzeczywistość Ciała Chrystusa domaga się organizacji prawnej, skoro duchowa wspólnota nie daje się oddzielić od społecznej organizacji.

Wcieleniowy punkt widzenia nie pozwala patrzeć na hierarchiczną strukturę Kościoła jak na coś jedynie „ludzkiego”. Zdaje się, że temu, powiedzmy eufemistycznie, błędowi, ulega się niemal powszechnie. Kościół w takiej antyinkarnacyjnej interpretacji jawi się instytucją ludzką, tyle że „podniesioną” do życia nadprzyrodzonego. I tu można dopatrzeć się echa herezji chrystologicznej, w tym wypadku adopcjanizmu, według którego „zjednoczenie Boga z człowiekiem nastąpiło przez pewnego rodzaju adopcję” (Gerhard Ludwig Müller). Jak człowiek Jezus został usynowiony przez Boga, tak to, co ludzkie w Kościele, zostało jedynie zaadoptowane do służby temu, co Boskie.

A jednak z woli Bożej „od początku” Kościół zostaje ustanowiony jako zorganizowana, i to hierarchicznie, społeczność. Nie istnieje najpierw organizacja ludzka, której Bóg powierza zadanie ponadludzkie; odwrotnie, najpierw jest to, co niewidzialne, a dopiero potem pojawia się widzialna struktura: Apostołowie z Piotrem na czele. Urząd został ufundowany w dialogu Syna z Ojcem (por. Łk 6, 12-16), a więc jego źródło bije w wieczności i dlatego będzie trwać od konkretnego wydarzenia historycznego, jakim jest powołanie Dwunastu, aż do skończenia świata (por. Mt 28, 20), co z powodu historyczności egzystencji Apostołów pociągnie konieczność ustanowienia ich następców. Pierwszy jest Bóg, a staje się to widzialne właśnie w „czapce” struktury eklezjalnej, która odsłania inicjatywę Trójcy Świętej – ta staje się z kolei widzialna w modlitwie Jezusa.

Taka „kolejność” płynie całkiem „pod prąd” stereotypów okołokościelnych, czyli antyhierarchicznych. „Ma się takie przestarzałe, stare, uparte, znarowione zdania, które trzeba wyrzucać na śmietnik” – pisał Antoni Słonimski – ale „trudna to jest rzecz przekonać kogoś, zwłaszcza gdy się ma rację”. A jednak: to, co należy do istoty Kościoła, ma pochodzenie Boskie; niewidzialny Duch Święty jest duszą tego widzialno-niewidzialnego Ciała, którego hierarchiczne „ciało” zrodzone zostało z odwiecznego postanowienia Ojca zrealizowanego w czasie przez Syna (por. Ef 1). (Przy okazji: to bardzo miłe, że w Trójcy rozmawia się także o ludziach). Raz jeszcze komisja teologów, według której nie da się „oddzielić w Kościele tego, co należy do porządku społecznego, od tego, co służy nadprzyrodzonemu życiu, ponieważ te rzeczywistości są wzajemnie głęboko powiązane”.

Sławomir Zatwardnicki

Bóg permanatnej łaski i odnowy

Dla komentatorów Biblii prorok Jonasz jest postacią raczej legendarną i mało sympatyczną. Nie jest ekstatycznym prorokiem działającym pod wpływem Ducha. Nie biega, nie skacze, nie tańczy i nie krzyczy, jest małomówny, opryskliwy, leniwy, a do tego śpioch. Jednak prawdziwie do Jonasza doszło kiedyś słowo Boga, gdy nakazał mu pójść do Niniwy i głosić poselstwo. Jonasz nienawidził niniwitów, odmawia wykonania zadania i rejteruje . W trakcie ucieczki przed Słowem omal nie ginie w morzu, zostaje jednak cudownie uratowany.

Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. I był Jonasz we wnętrznościach ryby trzy dni i trzy noce. Z wnętrzności ryby modlił się Jonasz do swego Pana Boga:
W utrapieniu moim wołałem do Pana,
a On mi odpowiedział.
Z głębokości Szeolu wzywałem pomocy,
a Ty usłyszałeś mój głos.
Rzuciłeś mnie na głębię, we wnętrze morza,
i nurt mnie ogarnął.
Wszystkie Twe morskie bałwany i fale Twoje
przeszły nade mną.
Rzekłem do Ciebie: Wygnany daleko od oczu Twoich,
wejrzeć na Twój święty przybytek?
Wody objęły mnie zewsząd, aż po gardło,
ocean mnie otoczył,
sitowie okoliło mi głowę.
Do posad gór zstąpiłem,
zawory ziemi zostały poza mną na zawsze.
Ale Ty wyprowadziłeś życie moje z przepaści,
Panie, mój Boże!
Gdy gasło we mnie życie,
wspomniałem na Pana,
a modlitwa moja dotarła do Ciebie,
do Twego świętego przybytku.
Czciciele próżnych marności
opuszczają Łaskawego dla nich.
Ale ja złożę Tobie ofiarę,
z głośnym dziękczynieniem.
Spełnię to, co ślubowałem.
Zbawienie jest u Pana. ( Jon 2,1—10).

Bóg wysłuchał tej wspaniałej modlitwy ( jednej z najpiękniejszych w Biblii hebrajskiej) i zlitował się nad Jonaszem. Wieloryb wyrzucił go na ląd w pobliżu Niniwy. Ocalony, poszedł głosić zagładę miastu. Bóg widząc skruchę niniwitów ulitował się jednak nad miastem i powstrzymał swój gniew. A wtedy prorok znów się buntuje. On wie lepiej od samego Boga, kto na litość na pewno zasługuje, a kto nie. W tym osądzie jest podobny do proroka Nahuma ( i do wielu dzisiejszych „ proroków” !). Od początku pragnie zagłady znienawidzonej Niniwy. Jego Jahwe jest Bogiem łaskawym i miłosiernym jedynie dla Żydów, więc przymusza Pana , aby takim pozostał!

Stolica Asyrii, Niniwa, rzeczywiście w starożytności postrzegana była jako
„ miasto krwawe
Całe kłamliwe i grabieży pełne,
a nie ustaje (jej) rabunek…
władczyni czarów,
która uwodziła narody swymi nierządami,
a plemiona swoimi czarami. ( Na 3,1.4.)
A przecież w tym świecie poddanym bałwochwalstwu, dumnym i nadętym pychą, wielki prorok Izajasz zapowiada , że „ miecze będą zamienione na lemiesze”, a narody będą wyczekiwać słowa Bożego. (Iz 2,2—4). Bóg chciałby uczynić Jonasza prorokiem narodów, on jednak nie chce zrozumieć, że Bóg obdarza łaską ciągle od nowa.

Ta niezwykła opowieść ukazuje nie tylko Boże miłosierdzie i łaskawość: „ wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą”. ( Jon 4,2). Profesor Robert Alter (ur. 1935) – amerykański profesor języka hebrajskiego i literatury semickiej na Uniwersytecie w Berkeley jest zdania, że Księga Jonasza należy do najbardziej zaskakujących ksiąg Biblii hebrajskiej. „U Jonasza widzimy w zasadzie obce do tego momentu Biblii tak mocne otwarcie się na pogan”. (według portalu Orygenes +). Również bibliści chrześcijańscy na ogół są zgodni, że „ Historia ta ma wskazać na miłosierdzie Boże i uniwersalizm zbawienia skierowanego nie tylko do narodu wybranego”(Kalina Wojciechowska, Księga Jonasza w : Religia, Encyklopedia PWN). Bóg nie zniechęca się niewiernością narodów i poszczególnych ludzi; ciągle na nowo podejmuje z każdym dialog. Jest Bogiem permanentnej łaski i odnowy. Ilustruje to spotkanie  Boga z Jonaszem.

A.J. Heschel w „Prorokach” przekonuje, że gniew Boga trwa tylko chwilę, a tajemnica gniewu ukryta jest w trosce (pathos) o człowieka.
„Boskie pathos, czy byłoby nim miłosierdzie, czy gniew, nie uważano nigdy za działanie impulsywne, pojawiające się automatycznie w boskiej Istocie jako odpowiedź na ludzkie zachowanie lub jako przejaw usposobienia czy skłonności. Nie jest irracjonalne, ani nie do powstrzymania. Pathos jest wynikiem decyzji, określonego aktu woli. Otacza je światło moralnego osądu, a nie mrok namiętności. Jedynie pewność, ze Jego miłosierdzie jest większe niż Jego sprawiedliwość, pozwalała prorokowi modlić się słowami:‘ Jeśli nasze grzechy świadczą przeciw nam, Panie, działaj przez wzgląd na Twoje imię. ‘ (Jr 14,7)”. (Abraham J. Heschel, Prorocy, s. 492).

Bóg grożący

Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili Boga święci ludzie (2P 1,21 BT).

W ostatnich latach dużo mówi się o zagrożeniach z różnych stron w Europie . Odsłaniają one przed nami całą naszą nędzę . Czy jesteśmy bezbronni wobec strachu? A może są to chwile szczególnie przez Boga wybrane? Czy wobec różnych zagrożeń jesteśmy w stanie doświadczyć absolutnej Rzeczywistości?

Takie myśli nasuwają się przy lekturze dziejów proroka Eliasza. Żył on w czasach odstępstwa religijnego i bałwochwalstwa. Pojawił się gwałtownie, a jego ogniste mowy podkreślały wciąż, że Pan żyje! Gromił najczęściej możnych za to, że uciskali słabych i bezbronnych. Ale przede wszystkim walczył z bałwochwalstwem, za którym kryło się wielkie „ nic”. Bardzo to przypomina dzisiejszą pustkę egzystencjalną zachodniej cywilizacji.

Eliasz „kierowany Duchem” niespokojnie biegał, mówił, rozkazywał, działał i pomagał, aż ogarnął go strach. Czuł się najbardziej osamotniony właśnie wśród ludzi. Wtedy uciekł z grożącego mu zatracenia w nicości. Być może , że wypalił się wewnętrznie i zewnętrznie. Nieokreślona tęsknota prowadziła go ku bezludnym terenom górskim. Wreszcie znalazł schronienie w jaskini.
Jeden z największych filozofów XX wieku pyta:

Czy pozostawanie na osobności można uznać za przejaw patologii?… Czy w życiu duchowym można cokolwiek osiągnąć bez pomocy i dobrodziejstwa samotności? Eliasz żył samotnie na szczycie wzgórza, (2krl 1,90, na Gorze Karmel( 2 Krl 4,25). Lecz czy samotność cechuje tylko proroków? ‘Samotność to dola wielkich umysłów – dola opłakiwana czasem. Lecz zawsze wybierana jako mniejsze zło’ —pisał Schopenhauer. Czy chwile naprawdę doniosłe w naszym życiu nie zdarzają się wówczas, kiedy jesteśmy samotni? (Abraham J. Heschel, Prorocy, s.645).

Eliasz być może zadawał sobie pytanie: Czego ja w życiu jeszcze szukam? Być może nie chciał już żyć. Nagle spostrzegł coś niezwykłego: potężny wiatr wstrząsnął górami . A wtedy może pomyślał: takie było moje życie, ale to nie był Bóg… „ A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. A wtedy rozległ się głos mówiący do niego: «Co ty tu robisz, Eliaszu?»”( 2Krl 19,11—13).

Czy popadł w ekstazę? „Szmer łagodnego powiewu” poetyckim wyrazem najwyższego stopnia medytacji? Któż to wie? Może wynikiem czegoś, za czym i ja zawsze tęskniłem? : ciszą, spokojem, delikatnym ‚tknieniem’, które opisał Plotyn? Eliasz zasłonił twarz. Tak blisko bowiem była Tajemnica, że nie pozostawało mu nic prócz ciszy, prócz tego Milczącego, którego dotykał.

Potem zszedł jeszcze raz z góry, aby uzdrawiać i umacniać ducha w swym ludzie. Odnalazł Elizeusza i obaj przemierzali kraj. Ale Eliasz był już inny, milczący, zasłaniający twarz przed Bogiem, którego obecność przeczuwał. Jego los się dopełniał. A gdy to się dzieje, najwłaściwsza jest cisza uwielbienia. I nagle rozdzieliło ich obu nowe ogniste zjawisko i Eliasz zniknął. „ Podczas gdy oni szli i rozmawiali, oto [zjawił się] wóz ognisty wraz z rumakami ognistymi i rozdzielił obydwóch: a Eliasz wśród wichru wstąpił do niebios” ( 2 Krl 1,11).

Chciałbym teraz powrócić do początkowej myśli. Doświadczamy zagrożeń z różnych stron. Mamy niezliczoną ilość bożków, którym ulegamy. Wielu z nas w ciągłej pogoni za pieniądzem zapracowuje się na śmierć. Wielu, by zabawić się na śmierć. Pamiętam w biblioteczce rodziców książkę „W pogoni za pełnią życia”, wydaną jeszcze przed wojną, w skórce, widać bezcenną… Książka będąca autobiografią niezwykłej postaci przełomu wieków XIX i XX: Franka Harrisa – dziennikarza, wydawcy, erudyty, który na drodze ciężkiej pracy osiągnął niezwykłe sukcesy. W tej książce, jak i w życiu, obserwujemy ciągle tę niebywałą walkę wszędzie; na polu seksu, nauki, polityki…

Ale człowiek jest zagrożony nie tylko przez zewnętrzne siły i zdarzenia, ale jeszcze bardziej przez własne człowieczeństwo. W pogoni za pełnią życia może stracić coś bezcennego. Może także coś cennego zyskać. Człowiekowi grozi wiecznie rosnąca tęsknota w ciągłym spełnianiu. Można zatem dostrzec łaskę w tych stałych zagrożeniach. Ten, kto unika własnego zagrożenia —na przykład przez odmowę solidarności w cierpieniu z bezdomnym bliźnim —sam sobie zamyka drogę do odnalezienia Chrystusa ( J 1, 41). Ale i odwrotnie. Każde przetrwanie, zniesienie i przemilczenie zagrożenia może być dla człowieka punktem wyjścia do odnalezienia Boga.

Plotyn a Budda

Jeżeli potrafimy zaufać osobistym doświadczeniom bardzo wrażliwych myślicieli na temat promieniowania symboli, praktyk, osobistych świadectw i opowieści, to właśnie w takim wzajemnym oddziaływaniu uwidoczni się świętość Boga – wszelkimi zapośredniczonymi albo zamaskowanymi sposobami, jakimi otchłań Boga otwiera się przed ludzką osobą jako absolut bądź narzucający , bądź przyciągający całe jego pragnienie i zobowiązanie wyrzeczenia…( Michael Buckley, SJ ).

Myśl tę chciałbym zilustrować na przykładzie doświadczenia Boga przez greckiego myśliciela Plotyna.  Filozof ten zdecydowanie twierdził, że Boga można oglądać niekoniecznie dopiero po śmierci. Wypracował „ teorię zbliżenia się do Boga przez poznanie. Poznanie takie nie mogło być dziełem ani zmysłów, ani dyskursywnego rozumu. Plotyn odwołał się do specjalnej zdolności umysłu: do intuicji. A intuicja musiała tu być pojęta w szczególny sposób: nie była – jak jeszcze u Platona – aktem intelektualnym, lecz – jak już u Filona – czymś zgoła innym: ekstazą, ’zachwyceniem’, bo tylko na tej drodze możliwe jest połączenie z absolutem” ( Tatarkiewicz).

Czy takie przeświadczenie zachodniego myśliciela może wnieść coś nowego do dialogu ze Wschodem? Plotyn podobnie jak Budda miał swoich uczniów, był jak on zdecydowanie apolityczny, unikał wszelkich polemik ze współczesnymi. Niezwykle prawy i skromny, pogodny i życzliwy dla wszystkich, akcentował przewagę tego co duchowe nad tym, co materialne. Głosił odrzucenie własnego ja, wstrzymanie wszelkiego własnego działania i przejście ku kontemplacji, mistycznego zjednoczenia z absolutem. Chciałbym przytoczyć fragment jego wykładu dotyczącego oglądania Boga:

Tylko, że kto się tknie ( Boga), ten wtedy, kiedy się dotyka, ani może w ogóle, ani ma czas mówić, lecz dopiero później o Nim rozumuje. I wtedy trzeba wierzyc, że się widziało, kiedy duszy nagle światło rozbłyśnie, albowiem ono jest, to światło, od Niego i jest to On Sam! I wtedy trzeba sądzić, że jest obecny, kiedy niby Bóg „inny” przyjdzie w dom kogoś wyznającego i zaświeci – albo też nie przyszedł i nie zaświecił! Tak też i dusza pozostaje bez światła, bez jego widoku, a kiedy otrzyma światło, ma to, czego szukała, żeby dotknąć Tamtego Światła i ujrzeć Je Nim Samym, nie światłem czegoś innego, lecz Tym, który właśnie Je widzi, albowiem To, od czego otrzymała światło, jest Tym, co trzeba ujrzeć: przecież i słońca nie widzisz światłem innym! Jakże wiec to się stanie? Odrzuć wszystko!  ( Eneady).

Plotyn z trudem wykuwał słowa by opisać to, co jest niewyobrażalne. Najczęściej mówił nie o Bogu, ale o Jedności, Jedni do której można powrócić, w której można być już tylko w środku, będąc Nią samemu. To jest „ unio mystica”. I w tej „niegrzecznej” myśli upatruję możliwość dialogu z buddystami. Nie może się on oprzeć na samej wierze w „Boga” bo buddysta nie wierzy w „Boga”. Dla niego jest to „ ciało Rzeczywistości”, Niewyrażalne, najwyższy Byt, Nirwana osiągalna tylko w ekstazie. Podobnie jak u Pseudo – Dionizego Areopagity jest to otchłań Bóstwa, „ boska ciemność” i nie można jej nazwać, a Osoby bóstwa są jej przejawami (Teologia mistyczna). Co Budda nauczał o tej Rzeczywistości ?:

I s t n i e j e , bracia, coś, co nie jest zrodzone, nie stało się, nie zostało uczynione, ani złożone. Gdyby nie było, bracia, tego, co nie zrodzone, co się nie stało, nie zostało uczynione ani złożone, nie byłoby żadnej ucieczki od tego, co zrodzone, zaistniałe, uczynione, złożone.(Udana,80—1. Z palijskiego kanonu buddyzmu Hinajana).

Tu są punkty wspólne pomiędzy Jednią Plotyna , otchłanią Bóstwa i Podstawą wszelkiej egzystencji Hinajany. Czy wychodzenie umysłem poza logikę jest w ogóle możliwe? Grecki filozof odpowiada twierdząco. Plotyn stawia wyżej oglądanie, „ dotykanie”, bezpośrednie patrzenie na Boga w tym życiu, niż pośrednie poznanie logiczne. Ale przecież zwykle nie oglądamy Boga, a jedynie za życia do niego dążymy. W tym dążeniu doskonali się nasze człowieczeństwo. Medytacja przechodząca w kontemplację i ekstazę wydają się nam nonsensem!?

Jednakże, myśl Plotyna o połączeniu się z Jednią przez oglądanie Boga bardzo silny wywarła wpływ na wszystkich mistyków i wielkich świętych chrześcijaństwa. Święty Augustyn podobnie przedstawił wzlot duszy ku Bogu w słynnej wizji w Ostii nad Tybrem. Rozmawiał z matką o codziennych sprawach. Oboje wznosili się duchem coraz wyżej. „I gdy tak w żarliwej tęsknocie mówiliśmy o niej ( o wiecznej Mądrości), dotknęliśmy jej na krótkie mgnienie całym porywem serca”        ( Wyznania).

Problem w tym, że trzeba „odrzucić wszystko”. A czy jest to możliwe w dzisiejszej, niespokojnej rzeczywistości? Gdziekolwiek szerzy się nowoczesna cywilizacja, znika wszelka świętość, poczucie sacrum, świadomość transcendentnej Rzeczywistości. Potrzeba dużo spokoju, odosobnienia —warunków tak trudnych dziś do spełnienia. Być może, że doświadczenie mistyczne Plotyna będzie dla kogoś sposobnością do własnego szukania Boga. To jedyna racja tego artykułu. Jednak na co dzień jeśli już, to medytujmy z buddystami bardziej rzeczowo, np. na temat ekologii, biedy i pokoju między ludźmi. A resztę pozostawmy Bożej Opatrzności. On Sam wszystko doprowadzi do pełnej doskonałości.