Archiwa tagu: obrazy

O obrazach

Ukojenie
„Ukojenie” – Henryk Hydel 2012

W świecie, w którym żyjemy, potrzebujemy nade wszystko wiary, ale też i postrzegania piękna stworzenia. Zachwycając się nim chwalimy Stworzyciela. Piękno stworzenia oddala nas często od ponurego nastroju, do którego jesteśmy często skłonni. Jej potrzebę odczuwają szczególnie dzieci, usiłując przenieść na papier jej obraz własnymi zrozumiałymi dla nich środkami. Obraz w ich wieku przemawia do nich bardziej niż mowa i zastępuje ją, ponieważ jest ich początkowym sposobem wyrażania się. Obraz dziecka jest często artyzmem i może budzić nieraz podziw, ale jego nieświadomy artyzm przemija wraz z ustępującą potrzebą malowania. Dorastające dzieci rezygnują z niego na rzecz wykształconej mowy, ale nie wszystkie. Część z nich maluje nadal pozostając jakby dziećmi. Ale ich rozwinięty i dojrzały artyzm nie przypomina już artyzmu dziecięcego, okazuje się wrodzonym darem i trwałą potrzebą w życiu. Malują nadal, chociaż uczeń Akademii zdaje sobie sprawę, że z tego nie będzie „chleba”. Sztuka malarska jest w tym wypadku pasją jego życia.

Co nazywamy artyzmem? Nie jest to w żadnym wypadku kopiowaniem natury. Wiemy przecież, że żadne najlepsze zdjęcie nie wzbudzi w nas to wrażenie, jakie odebralibyśmy na miejscu, kontemplując np. żywy krajobraz. Jeśli jednak narysujemy cokolwiek ładną kreską, nie będzie to już kopiowaniem natury, bo kreska nie istnieje w naturze. Podobnie w malarstwie, artyzm jest zespołem jego pozytywnych cech, związanych ze sposobem ich wykonania przez artystę, takich jak np. perfekcja formy, ekspresyjność, oryginalność; także szczególne umiejętności artysty, zwłaszcza te, które umożliwiają nadanie jego dziełom osobistych cech. Zadajemy sobie także pytanie skąd wzięła się we mnie pasja do sztuki malarskiej i czym ona jest dla mnie.

Uważamy, że myślenie twórcze artyzmu kontroluje prawa półkula mózgu, to prawda, ale w niej mieści się także wiara, w przeciwieństwie do nauki, którą kontroluje druga półkula. Rozdzielone nie mogą widzieć i rozumieć siebie, a tym samym poznać pełniejszą rzeczywistość. Taki był być może zamysł Stworzyciela, „aby patrząc nie widzieli, a słuchając nie rozumieli” (Łk 8, 10).

Nie znam żadnego z kolegów artystów, który nie wierzyłby w rzeczywistość transcendentalną. Sztuka i wiara idą w parze. Prawie nikt z moich kolegów nie sięgnął jednak świadomie po tematykę eklezjalną. Coś nas powstrzymuje od tego. Nastąpił bowiem niezaprzeczalny rozdźwięk między chrześcijaństwem kościelnym a współczesną kulturą. Świadomie nie odróżniamy dziś malarstwa o tematyce świeckiej od dzieł tematycznie związanych z chrześcijaństwem. Tak odczuwane malarstwo podobne jest do twórczości znanego malarza Jerzego Nowosielskiego, który pod wpływem prawosławia, w którym nie ma różnicy między sacrum a profanum, wyraźnie i wielokrotnie powiedział:

„Oddzielam czysto mechanicznie, formalnie, zewnętrznie. Jeżeli maluję ikonę czy polichromię w kościele bądź w cerkwi, to oczywiście utrzymuję się w granicach tematyki tradycyjnie sakralnej. Natomiast nie oddzielam sacrum od profanum w moim malarstwie w sposób istotny. To znaczy, te obrazy, które powstają jakby z pozycji profanum, zawierają dla mnie równie silny ładunek sacrum jak obrazy sakralne w sposób tradycyjny przeze mnie malowane”. (Z. Podgórzec, Wokół ikony. Rozmowy z Jerzym Nowosielskim, Warszawa 1985 s. 184)

Chcę tu powiedzieć, że jeśli wierzę, że życie zawdzięczam Bogu, to muszę także wierzyć w to, że wszystko, co mu w tym życiu zawdzięczam, jest Jego darem, w tym i dar malowania. Trudno zatem oddzielić w nim profanum od sacrum, gdyż jak słusznie wielokrotnie powiedział Nowosielski i jak uważam osobiście, obrazy, które powstają tradycyjnie z pozycji świeckiej mają w sobie również ładunek sakralny, jak wszystko inne. Ale ważne jest to, co chcemy przez te obrazy wyrazić.

Odmalowałem za młodu na prośbę księdza wnętrze kościoła w całości do sklepienia na zbudowanym rusztowaniu. Kościół traktowałem w czasie tej pracy jako budynek. Koledzy po szkole namalowali kilka obrazów w bocznych kaplicach Katedry wrocławskiej. Zwracali głównie uwagę na artystyczne walory dzieła, które, nawiasem mówiąc, powinien mieć także każdy obraz kościelny. Mnie zdarzyło się stworzyć obraz dla kościoła tylko raz, ale całkiem przypadkowo. Ksiądz był zachwycony. Mimo to już do tego nie wróciłem. Mógłbym powiedzieć, że nie mam natchnienia do malarstwa religijnego, ale to nie to.

Narysowałem niegdyś szkic obrazu pt. Namaszczenie w Betanii. Ale jak miałem narysować Jezusa, skoro Go nie widziałem i nie potrafię Go sobie wyobrazić? Czy wyglądał akurat tak, jak go przeróżnie pokazują na dużych obrazach, licznych obrazkach i czasopismach najczęściej dewocyjnych, lub np. w kinie? Żaden z nich mi nie odpowiadał i budził często kiczowaty niesmak. Od przedstawienia Chrystusa  wstrzymuje mnie przede wszystkim odczucie misteryjnej dyskrecji. Oglądałem w młodości film Ben-Hur z 1959 r., w którym wycieńczonemu i leżącemu Judzie Jezus Chrystus podaje wodę, z kolei podczas męki Zbawiciela to Juda Ben – Hur podaje wodę niosącemu belkę krzyżową Chrystusowi, ale reżyser dyskretnie pokazuje cały czas jedynie tylko rękę Jezusa i ta dyskrecja przemawiała do widza znacznie wymowniej, niż gdyby pokazano osobę aktora, występującego w roli Chrystusa.

Szkic pt. Namaszczenie w Betanii zniszczyłem.

Jak napisałem w mojej poprzedniej pracy pt. O modlitwie, nie uznaję kultu świętych. Nie mam tym samym tego rodzaju obrazów i nie maluję je. Nie oddaję im tym samym czci, należnej jedynie tylko Bogu. Czy to znaczy, że nie mam u siebie w domu nic, co należy do tradycyjnie pojętej świętości, żadnego obrazu, lub innego przedmiotu sakralnego? Tego nie powiedziałem. Powtarzam: Granica między profanum a sacrum jest we mnie jak i w wielu innych artystach płynna, gdyż wszystko co świeckie z tym co tworzę nie oddzielam w sposób istotny od sacrum. Wszystko to odczytuję jako swoiste świadectwo działania Boga w sercu. Stoi u mnie na widocznym miejscu część gałęzi, łudząco przypominającej Marię z Dzieciątkiem. Była przed laty częścią konaru leżącego na dnie wyschniętego stawu. Mimo treści ewangelicznej, jest w moich i wielu innych oczach jedynie ciekawą ozdobą, albo komu brak wyobraźni tylko zwykłym kawałkiem drzewa. Natomiast żaden z moich nielicznych obrazów, nie nadaje się do okazania mu czci. I nie chciałbym.

Nie chciałbym i nie chcę, bo nie przekonuje mnie zlekceważenie drugiego przykazania. Ludzie są zawsze skłonni do idolatrii i to przykazanie nie może odnosić się i tylko do Starego Testamentu. Oto jak To przykazanie brzmi:

I. Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie.
II. Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko (…) Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym (Wj 20, 3-17).

W katolickiej wersji dekalogu już tego przykazania nie ma, a ostatnie podzielono na dwa, aby liczba 10 się zgadzała. Katolicy twierdzą przy tym, że zakaz tworzenia wizerunków Boga już ich nie obowiązuje, od kiedy Chrystus stał się człowiekiem.

To tłumaczenie jest nieprzekonywujące. Przeczą temu najwyraźniej kilkakrotnie wypowiedziane słowa Jezusa o tym, że „Ojciec pragnie prawdziwych czcicieli w Duchu i prawdzie”. Nie czcicieli klęczących przed obrazem lub figurą, ale prawdziwych w Duchu i prawdzie, Kto w oddawaniu czci Bogu jest zdany na pomoc wizerunków, nie oddaje Mu czci „w duchu”, tylko polega na tym, co ma przed oczami. „Módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu” (Mt 6, 6). „W postępowaniu kierujemy się wiarą, a nie widzeniem” (2 Kor 5,7).

Ani w Nowym Testamencie, ani też w żadnych innych autentycznych zapiskach z pierwszego wieku chrześcijaństwa nie znajdujemy śladów publicznego lub prywatnego kultu figur czy obrazów. Wczesny kościół nie miał nic przeciw sztuce, ale sprzeciwiano się jednomyślnie oddawaniu czci obrazom Chrystusa i świętych. Kult obrazów powstał dopiero w IV wieku n.e. na soborze w Nicei. Ikonoklazm, [zakaz kultu ikon], czyli zakaz świętych obrazów i oddawania czci pojawił się ponownie w VIII i IX w., po czym wrócił znowu kult obrazów i figur, który doprowadził do obecnego bałwochwalstwa. Tak to jest, gdy człowiek chce być mądrzejszy od Boga. Obecne bałwochwalstwo w KRK jest przejrzyste i nie daje żadnego precedensu w celu usprawiedliwiania jakiejkolwiek jego formy. Luter nie był przeciwnikiem sztuki malarskiej, ale niektórzy protestanci pogardzają obrazem i mówią, że sama w sobie służy ona do bałwochwalstwa. Taki pogląd jest wyrwany z kontekstu przykazania, gdyż chodzi w nim tylko o zakaz czci obrazów.

Malarstwo daje mi poczucie spokoju i ładu po całym chaosie awangardy, brzydoty charakteryzującej wiele współczesnych dzieł plastycznych. Wychowany jeszcze w szkole przedwojennej, w moim przypadku w Belgii, uczyłem się sztuki malowania w latach 1941 – 1945, będąc uczniem znanego mistrza flamandzkiego JB Scoriel, tradycyjnego pejzażysty. Po repatriacji wstąpiłem do Szkoły Sztuk Pięknych w Katowicach. Miałem w niej niezwykle dobrego wykładowcę, który mnie nauczył dostrzec piękniejszy wysublimowany, bardziej wyszukany kolor. Duch i materia. Namalowałem pod jego okiem kilka cennych obrazów. Żaden z nich niestety się nie zachował. Zostały tylko rysunki akademickie. Ale dostrzeganie piękniejszych barw pozostały we mnie, upiększały widzialny świat i wzbogacały duszę. Ale nie łatwo odtworzyć to, co widzi w sobie. Nie poszukiwałem we wrocławskiej ASP nowych środków przekazu artystycznego, mających nastawienie eksperymentatorskie. Pozostałem wierny własnemu warsztatowi udoskonalonego w powojennej szkole katowickiej, która wyrosła z miejscowej Śląskiej tradycji artystycznej. Analizując charakter ówczesnego malarstwa katowickiego, można mówić o jego odrębności i specyfice w kategoriach ogólnopolskich. Cechy określające to zjawisko to przywiązanie do warsztatu, znacząca rola przekazu i uodpornienie na mody. Piękna sztuka pogłębia wrażliwość i wzmacnia tym samym wiarę. W tym tkwi ładunek sakralny w dziele o tematyce z pozycji profanum. Jeżeli się patrzy na rzeczywistość w tym i na malarstwo jako sacrum, można to odczytać jako świadectwo zadziwiającego działania Boga w ludzkim sercu.

Nie można powiedzieć, że istotnej sztuki sakralnej dzisiaj nie ma, jest, ale na pewno poszukuje ona nadal nowych środków wyrazu, pozostając często przy sztuce niefiguratywnej. Artyści obawiają się figuratywności, świadomi niemożności przedstawiania Boga, nawet wcielonego Boga.

„Człowiek w akcie twórczym naśladuje swego Stwórcę – jako Jego obraz i podobieństwo; tak więc sama czynność tworzenia jest pewnego rodzaju stawaniem w relacji z Bogiem – wobec Sacrum. Jest to relacja święta i tajemnicza. Dlatego akt twórczy, podobnie jak modlitwa, wymaga wyrzeczenia, samotności, skupienia, ciszy, refleksji czy wręcz medytacji. Możność tworzenia – kreowanie świata harmonii, poszukiwanie jedni, materializowanie myśli, nadawanie kształtu duchowi – to boży dar, a zarazem ludzka powinność”.  (Mirosława Rochecka)

Znajdujemy się od nowa w sytuacji poczucia tajemnicy, jakby na pustyni, gdzie Bóg może ponownie przemawiać i znaleźć nowe drogi do serca współczesnego człowieka.