Archiwa tagu: wiara

Teologia a filozofia

Nie daj nigdy nikomu odebrać sobie prawa od pełni. Dzień jest dla mózgu i zmysłów, noc jest dla serca i zrozumienia… Nigdy się nie bój, nigdy. Mózg może cię zawieść któregoś dnia, ale serce cię nie zawiedzie. (Fynn, Halo, pan Bóg? Tu Anna…, s. 168)

Czy wiara i rozum powinny pozostać, tak jak to jest obecnie, przynajmniej w Europie, zupełnie od siebie oddzielone, a nawet wrogie wobec siebie? Czy tak powinien wyglądać model ich relacji? Czy w istocie nie pozwoliliśmy odebrać sobie prawa do pełni? Zrozumienie czy analiza relacji między wiarą a rozumem, między teologią z filozofią i odpowiedź na pytanie, jaki powinien być ten związek, wymaga zadania sobie pytania, jak wyglądały te relacje niegdyś, jakie procesy doprowadziły do relacji, które są obecnie, i jaki w związku z tym jest pożądany model tych relacji w przyszłości. Czytaj dalej Teologia a filozofia

Cztery relacje między filozofią a religią

Bez dialogu trudno sobie wyobrazić dalszy postęp w rozwoju filozofii i religii, a co za tym idzie wychowania w świecie współczesnym. Czytaj dalej Cztery relacje między filozofią a religią

Ala ma kota… Bóg stworzył Alę…

 

Od czasu do czasu na rynku pojawia się książka typu „wprowadzenie do wiary”, nie ukrywam że przeważnie podchodzę do nich sceptycznie i na dystans. Owszem katechizacji – takiej na poziomie podstawowym – nigdy dosyć i hańba tym, co uważają, ze wiedza już dostatecznie dużo i nie muszą już swej wiedzy pogłębiać. Ale jednak nader często owe książczyny tchną nachalnym dydaktyzmem i pensjonarską egzaltacją. Nie dziwota, że do książki Sławomira Zatwardnickiego Elementarz Katolika (Fronda, Warszawa 2015) podchodziłem na nieco sztywnych łapkach…

Czy słusznie? Z całą pewnością tak, ponieważ nie ma też nic złego w krytycznym podejściu do lektury, o ile jest ono uczciwe. A Elementarz… może do siebie przekonać, chociaż uczciwie należy przyznać, że nie wszystkich. Pomysł jest dobry i elegancki – autor musiał zadać sobie pytanie: co jest taką najprawdziwszą podstawą naszej wiary? Co musimy wiedzieć, a jednocześnie zrozumieć i przyswoić? Jak każda słuszna, jego wypowiedź była bardzo prosta. Gdy mówimy o podstawach wiary, to takim elementarzem, abecadłem, jest nasze wyznanie wiary. Słowa które kapłan podsumowuje słowami: „Taka jest nasza wiara”.

Zatem gdy już Sławomir Zatwardnicki odpowiedział na pytanie „o czym pisać?”, to stanął wobec problemu jeszcze trudniejszego czyli „co i jak pisać?”. Niejeden połamał sobie zęby na komentowaniu składu apostolskiego i niejedna przy tym powstała herezja. Wyznanie wiary nie jest żadnym samograjem i wymaga wiedzy oraz pokory.

Mogę sobie teraz pozwolić na krótką ocenę – ostatecznie należy się ona czytelnikowi po tak długim kluczeniu. Autor poradził sobie z problemem, złośliwie można stwierdzić, że wybrnął z pułapki, którą na siebie zastawił. Na czym ona – w moim przekonaniu – polegała?

Po pierwsze, obawiałem się owej wspomnianej na wstępie infantylizacji – jeżeli chcemy pisać prosto i przystępnie to robimy się prostacy i przestępczy. Tego w Elementarzu… nie ma – nie ma czegoś co odpowiadałoby legendarnym słowom z elementarza Falskiego: „Ala ma kota…”, mógłby przecież Zatwardnicki napisać: „Ala ma kota… Bóg stworzył Alę…”. Przystępność języka nigdy nie przekracza (a nawet nie zbliża się)  granicy gdzie mamy do czynienia z perswazją a nie wyznaniem wiary. I to trzeba zapisać na plus.

W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że autor zna i rozumie wątpliwości i pytania jakie rodzą się podczas namysłu nad wyznaniem naszej wiary. „Co to znaczy, że Kościół jest jeden, święty i powszechny?”. „Jak rozumieć, że Jezus był w piekle?”. I oczywiście odwieczny problem z pytaniem skąd się wzięło zło i jak Boga wytłumaczyć z tych wszystkich cierpień, które nas dotykają, lub które obserwujemy w dziejach i współczesności?

Na pytania autor odpowiada niekoniecznie wprost, co świadczy o tym, że rozumie problemy, warto przy tym zwrócić uwagę, że jego wypowiedzi nie błąkają się w chmurach ale bardzo często prowadzą nas do praktycznych problemów i rozwiązań. I dobrze, wiara to nie tylko nasza relacja do Boga i świętych ksiąg, nasza wiarę poznajemy na co dzień w uczynkach.

Po drugie, poważnie obawiałem się, że książka Zatwardnickiego jest streszczeniem Katechizmu Kościoła Katolickiego. Ostatecznie i struktura i przedmiot obu książek jest taka sama, a historia odnotowała takie przypadki.

Ale na szczęście tak nie jest – co prawda zawartość merytoryczna jest jednakowa (byłoby kiepsko z autorem gdyby było inaczej) ale sposób prowadzenia myśli jest inny. I dobrze.

Jeszcze jeden element warto podkreślić przy omawianiu książki Zatwardnickiego. Jest nim rozległa wiedza i naprawdę duża erudycja. Nie chodzi bynajmniej o liczbę pozycji w bibliografii lecz o umiejętność ich wykorzystania. Podawane fragmenty Pisma Świętego, Katechizmu czy bogatej literatury nie są wciskane siłę, lecz po prostu podkreślają (bądź uzasadniają) tok rozumowania i twierdzenia autora. Nie nachalnie, dzięki czemu widać, że jest to dzieło samodzielne, a nie zlepek cudzych myśli.

Ale – niestety – nie wszystko w tej książce mi się podoba, niektóre fragmenty (jak na przykład rozdział poświęcony wierze w Kościół) są jednak niedoprecyzowane, nie domyślane do końca. Wiara w Kościół jest chyba najtrudniejszym wyzwaniem dla naszych czasów, a nie znalazłem w Elementarzu… odpowiedzi  na pytanie: „co to znaczy wierzyć w tę zdumiewającą bosko-ludzką wspólnotę?”

Owszem autor ciekawie stara się wytłumaczyć tę tajemnicę wykorzystując twórczo alegorię Ojców Kościoła: Kościoła jako arki Noego. Ale ten fragment pozostawia duży niedosyt. Podobnie kilka innych, ale nie zmienia to faktu, że warto przeczytać i przemyśleć Elementarz Katolika.

 

Drugi koniec kija na charyzmatyków

Jezus na Stadionie (01).jpg, źródło: Wikimedia commons
Jezus na Stadionie (01).jpg, źródło: Wikimedia commons

Pojawiają się ostatnio tu i ówdzie komentarze dotyczące ruchu charyzmatycznego, zgodnie zresztą z „nową religijną tradycją”: ilekroć pojawia się pewien czarnoskóry rekolekcjonista głoszący na stadionie, tylekroć lud katolicki dzieli się na tych „za” i na tych „przeciw”, z pominięciem tych co to widzą „plusy dodatnie, plusy ujemne”. Różnie tylko formułuje się linię podziału.

Można się okopać według modelu: albo jesteś za ruchem (nie mylić z partią) pentekostalnym, albo za ugrupowaniem tradsów. Tertium non datur. Świadomie używam języka wziętego z polityki, bo tu i tam panuje ta sama logika „zerojedynkowa”. Jak to kiedyś zauważył Maciej Rybiński, społeczeństwo zostało tak upolitycznione, że postrzega całą rzeczywistość w kategoriach prostego wyboru pomiędzy partiami rządzącą i opozycyjną. „Każdą wypowiedzią, każdym poglądem, każdą oceną zajmujemy stanowisko polityczne. Nie ma zjawiska, sprawy, problemu, do których można mieć stosunek po prostu racjonalny”. Z takiego świata – dodawał felietonista – „drogi ucieczki nie ma, chyba że w milczenie, a i tak otoczenie chciałoby wiedzieć, przeciwko komu albo za kim się milczy”.

Ponieważ moje milczenie mogłoby być odczytane „za, a nawet przeciw”, zabieram głos, by wyrazić swój stosunek charyzmatyczno-racjonalny za czymś, a nawet przeciw czemuś. Odniosę się jednak do innego kryterium podziału, jaki był się zalągł w głowach niektórych samozwańczych analityków współczesnej religijności. Otóż chodzić ma o konflikt tendencji fideistycznych z chrześcijaństwem racjonalnym; nie muszę chyba dodawać, po której stronie już nawet nie czai się, ale atakuje fideizm, a po której i dlaczego nie po charyzmatycznej stronie trwa jedynie słuszny katolicyzm. Podpisałbym się pewnie pod powyższą diagnozą, gdyby nie dwa „małe ale”: po „pierwsze primo”, charyzmatycy nie są fideistami, a po „drugie primo” – ich krytyków trudno uznać za racjonalnych, jak wykazały ich racjonalistyczne, ale nie racjonalne „kulą w płot” diagnozy.

Jezus na Stadionie (05).jpg, źródło: Wikimedia commons
Jezus na Stadionie (05).jpg, źródło: Wikimedia commons

Oskarżać kogokolwiek dziś, w dobie powszechnego niedostatku wiary, o tendencje fideistyczne, jest, delikatnie mówiąc, nie do końca racjonalne, a być może jest nawet przejawem niebywałej wprost wiary, zresztą nieracjonalnej (a więc fideizm?). Jak to pisał Mistrz Chesterton: „na taki brak rozsądku pozwolić sobie mogą tylko racjonaliści”. Jako zwolennik kalania własnego gniazda miałbym ochotę „wtrącić swoje trzy grosze z uwzględnieniem stopy inflacji, powiedzmy od razu trzy złote” (Rybiński) krytyki pod adresem charyzmatyków, ale czy mogę? Bo skoro toczy się wojna (nie hybrydowa), trzeba jednak stanąć za jedną ze stron, albo lepiej przeciw drugiej. Za tą, która rzekomo zawłaszcza katolicyzm, choć w praktyce parafialnej bywała dotąd pacyfikowana; a przeciw tej, która oskarża.

Fideiści mają ponoć gonić za cudami! Mówiąc Dobrowolskim: „niesamowite, co?”. Można by dodać nawet, że podobni są w tym Izraelitom współczesnym Jezusowi, któremu z kolei – „niestety, niestety, niestety” – daleko było do ganienia ich za to! Dziś jednak pragnienie Boga żywego ma być fideizmem, racjonalna postawa polegałaby na tym, żeby Bogu odmówić możliwości działania, albo ograniczyć Boskie ingerencje do poddanych surowemu sprawdzianowi, jaki dokonuje się np. w maryjnych sanktuariach. Poza takimi przypadkami Bóg (deistyczny w takim razie) nie ingeruje, ewentualnie raz na dwa lata, i to tylko w Lourdes. Na marginesie, samo racjonalistyczne pojęcie cudu jest antychrześcijańskie: Bóg zaingerował na pewno jedynie w tych przypadkach, których nie daje się wytłumaczyć rozumowo. Jaki Bóg, taka zapchajdziura.

Śpieszę jednak donieść (to również autodonos), że nie taki fideista wierzący, jak wierzy racjonalista. Z doświadczenia wiem, że również charyzmatykom nie jest łatwo uwierzyć, że „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki” (Hbr 13,8) miałby uzdrawiać jak dwadzieścia wieków temu; i temu służy charyzmatyczne przepowiadanie mające obudzić w słuchaczach wiarę, której brakuje dziś wszystkim: fideistom również, a racjonalistom z całą pewnością. Ci ostatni z pozycji wyższości widzą w charyzmatycznych spotkaniach jedynie emocje, żadnego działania Bożego. Być może mają rację, ale po Wiechowemu „przypuszczam, że wątpię”. W świecie wiary pełnej paradoksów być może to właśnie oni są owymi ludźmi zmysłowymi, którzy nie pojmują tego, co jest z Bożego Ducha (por. 1Kor 2,14)?

Przy okazji przypomniała mi się anegdotka opowiadana przez Nicky Gumbela, tego od kursów Alfa (protestantyzacji i pentekostalizacji Kościoła Katolickiego – ciąg dalszy). Cytuję z pamięci, ale chyba w miarę wiernie. Otóż w gazecie ukazał się komunikat treści: „Wszystko wskazuje na to, że Bóg opuścił swój Kościół” (dopowiedzenie dla wrażliwego katolickiego czytelnika: chodziło o Kościół anglikański). W reakcji pojawił się komentarz: „No cóż, nie jest to może sytuacja komfortowa, ale będziemy musieli sobie jakoś z tym faktem poradzić”. I radzą sobie racjonaliści, dopóki Bóg nie okaże się niebezpiecznie żywy i mniej nadęty intelektualnie niż oni. Podejrzany, bo nazbyt przychylny pentekostalizmowi, papież Franciszek prosił: „nie zamykajcie Ducha Świętego w klatce”. Jeśli pokusa taka grozi charyzmatykom, do których apel był skierowany, co powiedzieć o niecharyzmatykach? Może: dajcie się uwolnić Duchowi Świętemu?

W każdym razie wszyscy potrzebujemy nowego exodusu z kazamat, w których tkwimy. Nie da się zrozumieć dzisiejszej rzeczywistości bez spojrzenia na wczoraj. Otóż, nie wchodząc w szczegóły, w którymś momencie historii dokonało się rozdzielenie (zamiast rozróżnienia) łaski i natury, dotąd widzianych w jedności; ukształtowała się wizja „dwukondygnacyjna”: naturalnego parteru oraz „dobudowanego” na nim pierwszego piętra nadnatury. Stąd niektórzy zamieszkali w tym, co doczesne (wolnoć Tomku w parterowym domku), inni z kolei uciekli na piętro pierwsze, jakby dało się rezydować „w powietrzu”. Jeśli gdzieś szukać fideistów, to ewentualnie wtedy i tam. Na parterze znaleźli się przodkowie sekularystów.

Dziś jednak mamy do czynienia z inną sytuacją. Ponieważ rzeczywistość ma swoją realną autonomię, dół upomniał się o swoje prawa. Zatem lokatorzy pierwszego piętra zeszli na parter, po czym zostali sprowadzeni do parteru, mówiąc językiem zapaśniczym, a stało się to, ponieważ stracili kontakt z „mocą z wysoka”. Właśnie w błędnym pojmowaniu relacji przyrodzone-nadprzyrodzone tkwi źródło współczesnego sekularyzmu zagrażającego również wierze. Jaka w tej sytuacji pokusa staje przed ludźmi wierzącymi? Że zapomniawszy o różnicy między nadprzyrodzonym a przyrodzonym, w skrajnej reakcji na rozdzielenie, które między nimi dokonało się wcześniej, teraz będą próbowali na siłę „sprowadzać” górę na dół, a skutkiem tego mieszać to, co nadnaturalne z naturalnym; innymi słowy, mylić sacrum z profanum, „unaturalniać” nadnaturalne lub „uświęcać” to, co naturalne.

Jeśli chcieć znaleźć kij na charyzmatyków, to właśnie tu go należy szukać. W praktyce charyzmatycy to nie fideiści, już prędzej w nowej mutacji messalianie; jak tamci wczorajsi „utożsamili łaskę Ducha Świętego z psychologicznym doświadczeniem jej obecności w duszy” (List KNW Orationis formas), tak ci dzisiejsi ryzykują podobną tendencją, tyle że rozciągają to doświadczenie również na ciało. Zresztą, dusza czy ciało, biblijnie na jedno wychodzi: chodzi o „ciało i krew” zamiast ducha. Czy oznacza to jednak, że ideałem ma się stać niedoświadczalne chrześcijaństwo, które znajduje swoich wyznawców we współczesnych racjonalistach? Tacy wejdą – jeśli wejdą – ostatni do Królestwa Bożego. Wyprzedzają ich ludzie niewierzący, dla których jest oczywiste, że Bóg nie doświadczany niczym się nie różni od bożków, którzy nie istnieją.

Bardziej racjonalne byłoby uwzględnić, że łaska działa „dwupoziomowo”: w głębi ducha, ale też i w całej osobie człowieka. Wystarczy dokonać podziału – ludzie racjonalni lubią przecież takie naukowe rozróżnienia – na „łaskę podnoszącą” oraz „łaskę leczniczą” (określenia za dogmatykiem o. Piotrem Liszką); pierwsza z nich kieruje do celu nadprzyrodzonego, a druga działa uzdrawiająco czy uwalniająco (powiedzmy wprost: charyzmatycznie) w tym, co przyrodzone. Należy uwzględnić i to, i tamto. Istnieje dziś wielka potrzeba uwzględniania obu poziomów, o czym świadczy pentekostalizm, nawet jeśli czyni to przeakcentowując jeden z wymiarów działania Ducha Świętego.

Kij się zawsze znajdzie. Niedobrze, gdy kija szuka ten, kto sam potrzebuje przetrzepania duszy, źle, gdy gania on za niewłaściwym kijem, a najgorzej, gdy zapomina, że każdy kij ma dwa końce.

Sławomir Zatwardnicki

Gen i neuron vs logos

Chciałabym po pierwsze zaznaczyć, że aczkolwiek wszystkim się wydaje, że piszę to ja, Anna Connolly z własnej nieprzymuszonej woli, to nauki kognitywne mówią, że za ten tekst są odpowiedzialne moje neurony, ściśnięte w moim mózgu tak, jak rozkazały im moje geny. Tak więc tak naprawdę nie można będzie mieć do mnie pretensji, jeśli napiszę tutaj stek głupstw, jednocześnie zaś nie będzie to moją zasługą, jeśli napiszę coś do rzeczy. Neurony i geny nakazują mi pisać, co następuje. Muszę to pisać, ponieważ jestem po prostu automatem do wykonywania poleceń mózgu, czy to się komuś podoba, czy nie. Czytaj dalej Gen i neuron vs logos

Te same pytania wciąż od nowa. Pytania podstawowe…

Jednym z najczęściej powtarzanych twierdzeń na temat dziejów duchowości chrześcijańskiej jest opinia, że duchowość początków Kościoła, nader często utożsamiana z okresem patrystycznym, została zastąpiona podporządkowaniem się systemowi prawa rzymskiego. Co ciekawe, przekonanie to podzielają zarówno osoby, które uważają to za coś pozytywnego i prawidłowy krok w rozwoju Kościoła, jak i ci, których niepokoi ten (prawdziwy bądź pozorny) formalizm. Czytaj dalej Te same pytania wciąż od nowa. Pytania podstawowe…

Katolicyzm po kognitywistyce: o nową teologię umysłu

Podkreśla się często, że nauka i religia dotyczą innych porządków i nie ma pomiędzy nimi sprzeczności (Haught 2007). W tradycji katolickiej jest szereg koncepcji, które istotnie stoją poza nauką, a więc ich dyskusja na gruncie naukowym jest bezcelowa. Jednak wszystko, co ma dający się zauważyć wpływ na świat materialny jak i na psychikę człowieka leży w kręgu zainteresowania nauki i powinno się dać wyjaśnić w naukowy sposób, a więc badać za pomocą empirycznie weryfikowalnych hipotez. Dlatego wszelkie twierdzenia dotyczące natury ludzkiej leżą w kręgu zainteresowania nauki, w odróżnieniu od np. wiary w zmartwychwstanie na końcu świata, które jest kwestią wiary a nie procesem obserwowalnym. Nawet taka wiara prowadzi jednak do pytań naukowych dotyczących zachowania indywidualnej tożsamości w procesie, który musiałby całkowicie przemienić człowieka, tworząc z niego w całkiem odmienną istotę. Należy wątpić, czy taki proces jest możliwy, a racjonalnie nastawiona teologia może tworzyć wyobrażenia takiej przemiany, które powinny być zgodne z naukową wiedzą o naturze ludzkiej. Nauka może też badać źródła historyczne pojawienia się takich przekonań, korelaty socjologiczne czy też mechanizmy psychologiczne i funkcje mózgu predysponujące do takiej wiary. Koniec świata na pewno nadejdzie: astrofizycy są przekonani, że za 5 mld lat Słońce zamieni się w czerwonego karła i pochłonie Ziemię, ale to bardzo odległa perspektywa. Czytaj dalej Katolicyzm po kognitywistyce: o nową teologię umysłu

Chrześcijaństwo a cywilizacja informatyczna

Żyjemy w epoce, w której drżą fundamenty, na jakich oparliśmy nasze życie i grunt wydaje się usuwać spod nóg. Stephan Hawking, który razem z Rogerem Penrose badał czasoprzestrzeń, jej osobliwości i czarne dziury, dziś różni się z nim w poglądach na świat myśli i świat natury. Obydwaj są wybitnymi naukowcami, profesorami na katedrach Oxfordu i Cambridge. Jeden jest platonikiem, dla którego świadomość jest tajemnicą (Penrose), a drugi pozytywistą, twierdzącym, że „rozwój od mózgu dżdżownicy do mózgu człowieka nastąpił wskutek darwinowskiego doboru naturalnego” (Hawking). (R. Penrose, Makroświat, mikroświat i ludzki umysł, s. 168) Czytaj dalej Chrześcijaństwo a cywilizacja informatyczna

Mało cielesne Boże Ciało

474_images_aktualnosci_thumb_medium675_380.jpg, źródło: Parafia Matki Bożej Królowej Aniołów na Bemowie
474_images_aktualnosci_thumb_medium675_380.jpg, źródło: Parafia Matki Bożej Królowej Aniołów na Bemowie

O prawdziwości powiedzenia „O Maryi nigdy dość” przekonałem się w czasie pisania książki poświęconej Matce Bożej; jakiegokolwiek aspektu Jej tajemnicy dotknąć, można pisać bez końca. Maryja jest jak rzeka, u której kresu znajduje się ocean boskości stający się Jej wiecznym źródłem (w Boskich prawidłach wywróconych na właściwą stronę źródłem jest cel). Dzięki temu Maryja staje się Bogiem, choć nie przestaje być człowiekiem. Bo przecież jeśli Atanazy miał rację, że „Syn Boży stał się człowiekiem, aby uczynić nas Bogiem”, to symetryczność tej akcji-reakcji najdoskonalszy wyraz znajduje w Niej. Ale nie z powodu Jej przebóstwienia, lecz raczej ze względu na ową nieutracalną „ludzkość” Wniebowziętej, z której Wcielony wziął to, co ludzkie, ludzkie słowa nie nadążają w pochwałach (uwielbieniach, jak chciałby św. Alfons Maria de Liguori) Matki Bożej, które cisną się na usta i klawiaturę Jej czcicielom. Czytaj dalej Mało cielesne Boże Ciało

Wiara dziś i jutro

Jakie widoki na przyszłość ma wiara w niezgłębioną tajemnicę, którą nazywam Bogiem? Wiara, która jest mi bliska poprzez jedynego Pośrednika Jezusa Chrystusa – wiarygodnego świadka? Czy Jezus znajdzie ją na ziemi gdy przyjdzie? Pójdźmy tropem myśli Karla Rahnera, którego „Pisma wybrane” niedawno ukazały się w wydawnictwie WAM. Czytaj dalej Wiara dziś i jutro