Zwykli katolicy rozmawiają o Maryi Dziewicy

Postanowiłam kilkoro moich znajomych poprosić o rozmowę na temat dogmatu o dziewictwie Maryi. Oto ta rozmowa bez cenzury:

Ja: Jako katolicy wierzycie chyba w dogmat o dziewictwie Maryi. Co to dla was znaczy? Jak to właściwie było z poczęciem Jezusa? Jakie to ma znaczenie dla waszej wiary? Co by było gdyby Jezus nie był synem dziewicy, czy to by miało znaczenie dla waszej wiary?

Rafał: Nie wierzę w dziewictwo Maryi.

Ja: Czyli Jezus był synem Maryi i Józefa?

Rafał: Nie. Niezupełnie. Synem Maryi był, ale Józefa niekoniecznie. Ale ja nie jestem katolikiem.

Ewa, żona Rafała: On jest katolikiem.

Rafał: Katolik chodzi do kościoła, a ja nie chodzę.

Ja: Ale wierzysz w dogmaty katolickie?

Rafał: W 10 przykazań.

Ewa: Ale swoim życiem pokazuje, że jest katolikiem. Mnie się wydaje, że Rafał wierzy w dogmaty.

Ja: Ewa, czy wierzysz w dziewicze poczęcie Jezusa?

Ewa: Jak to się stało (poczęcie Jezusa)? To jest boskie wszystko. Nie wiem, czy Maryja uprawiała seks z Józefem. Ale wierzę w dziewictwo Maryi. Co do seksu to nie można w ten sposób o poczęciu Jezusa mówić. Wszystko było boskie, więc wszystko może się zdarzyć. Dlaczego nie, skoro zdarzają się w tej chwili nawet różne cuda, tak?

Dominik: Wierzę, że Maryja była dziewicą, bo tak mówi przekazany nam dogmat katolicki. Nie uprawiała seksu z Józefem, ponieważ była natchniona przez akt boski, siły nadprzyrodzone działały.

Ja: Zastanawiałeś się, skąd się wziął plemnik, skoro była tylko komórka jajowa Maryi?

Dominik: Są tu dwie sfery. W wymiarze ludzkim zapłodnienie następuje przez komórkę jajową i plemnik, natomiast tutaj mamy do czynienia z aktem boskim. Taka została nam przekazana wiara naszych rodziców.

Ja: Czy Jezus wobec tego był prawdziwym człowiekiem? Skoro powstał bez połączenia komórki jajowej z plemnikiem.

Dominik: Absolutnie był prawdziwym człowiekiem, bo był wśród ludzi, to jest bezsporne, bo nauczał, bo głosił kazania, bo setki czy tysiące ludzi potwierdzało jego istnienie itd. Ale był też ten pierwiastek nadprzyrodzony.

Ja: Czyli był w pełni człowiekiem. Ale czy człowiek nie musi się narodzić z połączenia komórki jajowej i plemnika?

Dominik: Nie.

Ja: Czyli on był jedynym wyjątkiem na całym świecie, który nie powstał z tego połączenia?

Dominik: Nie zbadałaś tematu globalnie, natomiast w aspekcie konkretnym: tak.

Ja: Gdyby tego nie było w Credo, że Maryja jest dziewicą, czy to by stanowiło jakąś różnicę dla twojej wiary? Czy to jest istotne?

Dominik: Jeśli chodzi o dogmaty, to nie do końca wszystkie dogmaty są oczywiste, tym bardziej że proces ich zatwierdzania był mocno dyskusyjny.

Ewa: Gdyby Maryja nie była dziewicą to by nic nie zmieniło na temat wiary.

Dominik: No to wtedy by Jezus się urodził z aktu między Józefem a Maryją.

Ja: Czyli mogłaby nie być dziewicą i nic by to nie zmieniło w innych stwierdzeniach Credo: Jezus był zbawicielem itp?

Dominik: Nie jest to dogmat, który determinuje ostatecznie czy kategorycznie, bo jest wiele dogmatów.

Ewa: Nigdy się nie zastanawiałam, czy ten dogmat jest ważny. Ale po prostu tak przyjmujemy, tak wierzymy i tak jest. Nie zastanawiamy się nad tym, co by było gdyby.

Dominik: Mogło by tak być, że Maryja nie była dziewicą.

Pani Maria: Jeżeli Maryja uprawiała seks z Józefem, to po wszystkim, już później, ale była już brzemienna gdy wyszła za Józefa. Czyli była dziewicą gdy Jezus został poczęty. Gdyby Maryja nie była dziewicą, to dla mnie by to nic nie zmieniało, jeżeli bym wiedziała, że ona tego Boga urodziła. Czyli mógłby się urodzić Jezus, który był Bogiem z jej związku z Józefem. Gdyby przed Jezusem miała inne dziecko, a Jezus byłby następnym, tak samo bym go przyjęła. To nie jest konieczne, aby Jezus był synem dziewicy, abym wierzyła w boskość Jezusa.

Agnieszka: Maryja i Józef nie współżyli, ale Bóg stworzył boski plemnik, który wszedł do dziewiczego ciała Maryi. Dziewicą była tylko przy poczęciu Jezusa. Nie wyobrażam sobie, że później mogła żyć z Józefem i nie współżyć. Gdyby Jezus był synem Maryi i Józefa to nie byłoby wtedy tego elementu boskości. Czyli wtedy Jezus nie byłby synem Boga i Bogiem. Wtedy może byłby prorokiem. Zwykłym człowiekiem wtedy tylko by był. Dziewictwo nie ma takiego znaczenia jak to, skąd się wzięło to dziecko. Dogmat o dziewictwie nie ma nic wspólnego z dogmatem o boskości Jezusa. Gdyby nie była dziewicą i by było powiedziane, że została wskazana przez Boga i gdyby się to odbyło bez udziału mężczyzny, to by wystarczało, żeby uznać, że dziecko jest boskie. Mogła nie być dziewicą, ale dziecko powstało w sposób cudowny bez udziału mężczyzny. Dziewictwo jest najmniej istotne. Dziecko się urodziło podobne do każdego innego dziecka, które niczym się nie różniło, tylko samym sposobem poczęcia. Więc zstąpił ten boski plemnik, jakkolwiek go nazwiemy, ale dziecko było człowiekiem.

Moja konkluzja: Mimo różnorodności poglądów na temat poczęcia Jezusa, wszyscy twierdzą, że mogliby się obejść w swojej wierze bez dziewictwa Maryi!

60 myśli nt. „Zwykli katolicy rozmawiają o Maryi Dziewicy”

  1. Zastanawiałem się kiedyś nad tym problemem i doszedłem do wniosku, że Bóg w cudowny sposób zapłodnił (zacienił) Maryją, nie naruszając Jej dziewictwa. Czyli Bóg tak cudownie ukochał Maryję, że poczęła bez pomocy mężczyzny a więc była i jest „oblubienicą Ducha Świętego”. Mnie ten wzrot bardzo się podoba, tak jak i dziewictwo Maryji, które (chociaż trochę błędnie), ale przypasowuję do „Niepokalana”. Znam termin Niepokalana i jest on piękny a więc to że Maryja nie była grzeszna. Znając skutki grzechu, grzechów, widzę w Matce Jezusa przepiękną postać, które jest czysta. Tak samo jest czysta w swoim dziewictwie i to ma dla mnie dużą wartość. Czystość to piękno i dlatego też uważam i czasem wyobrażam sobie piękną Maryję pannę. Ciekawe, że w objawieniach zatwierdzonych przez kościól pojawia się zawsze – „piękna pani”. Wyobrażam sobie, chociaż do końca nie mogę zgłębić tego piękna. Maryją jest piękna, również w swoim dziewictwie.

  2. Panie Misjonarzu
    Wg Pana zw. małżeńskie, dodam sakramentalne, są nieczyste i brzydkie, bo ludzie w nich uprawiają seks?! Kolejny, który ma obsesje na punkcie seksu?

  3. Stanowczo protestuje: nic takiego „Misjonarz” nie powiedział. Jest Pan homoseksualistą, jest OK, ale proszę zauważyć, że Kościół, mój Kościół, zwraca uwagę nie tylko na wymiar seksualny człowieczeństwa, lecz i na duchowość. Dziewictwo i śluby dziewictwa mają w nim swoją wartość – temat szeroki nie będę go kontynuował – ponieważ osoby, które rezygnują z tego wymiaru egzystencji czynią to dla swojego Pana lub Niebieskiej Pani. Jan Paweł II stwierdził kiedyś, że przez »czystość« należy rozumieć właściwe podejście do dziedziny seksualnej w zależności od stanu [życia] (a niekoniecznie całkowite powstrzymywanie się od życia płciowego). Czystość w życiu małżeńskim niekoniecznie oznacza – a nawet na pewno nie oznacza – powstrzymywania się od seksu. Przez nieczystość należy rozumieć niewłaściwe podejście do dziedziny seksualnej. „Czystość – mówił Papież – jest „wolnością wobec pożądliwości”. Nie znaczy to przecież, że pożądliwość zostaje z człowieka „wygnana” – czystość człowieka dzisiejszego „jest to czystość »człowieka pożądliwości« – natchnionego jednak Słowem Ewangelii i otwartego »na życie wedle Ducha«”. Choć skłonny do grzechu, zdolny jest przecież do otwarcia na łaskę, która przemienia go – także w wymiarze ciała – w świątynię Boga. Ostatecznie więc (konstatuje – być może ku powszechnemu zdumieniu – Jan Paweł II) to czystość sprawia, że seks jest radosny; „czym innym bowiem jest zaspokojenie namiętności, a czym innym radość, jaką człowiek znajduje w tym, że pełniej posiada siebie, a w ten sposób także pełniej może stawać się [we współżyciu] prawdziwym darem dla drugiego człowieka””(ks. G. Ryś, „Znak” nr 618, listopad 2006: Czy Pan Bóg lubi żonatych?).

    Osobiście: Nie przeszkadzają mi osoby ślubujące dziewictwo, więcej, jestem w jakiś sposób dumny z tego, że Kościół nie zapomniał o tej chrześcijańskiej tradycji.

    .

  4. misjonarz pisze, że dla niego Maryja jest piękna, niepokalana i czysta i to w niej lubi. To zrozumiałe pragnienie poczucia jakiejś świętości czy bezgrzeszności, doskonałości, a jednocześnie kobiecości, miłości kobiecej, nie męskiej. Bóg Jahwe z kultury czysto patriarchalnej nie budził miłych uczuć bycia pod opieką miłości macierzyńskiej. Jahwe budził raczej strach i kazał człowiekowi się wysilać i męczyć, żeby zasłużyc na jego miłość. Tymczasem matka daje miłość bezinteresowną, i takiej miłości są ludzie spragnieni. Ona się ucieleśnia w katolicyzmie w Maryi, która jest żeńskim aspektem Boga Ojca.
    Co do nazywania dziewictwa czystością to nasuwa się zaraz skojarzenie, że współżycie seksualne to brud, czyż nie? Dlatego wychwalalnie czystości czy to jako dziewictwa czy wolności od pożądliwości mi się nie podoba. Co to znaczy wolność od pożądania? Czy jest ona możliwa? Wątpię. Chodzi tylko o to, aby pożądanie nie zawładnęło twoim życiem.

  5. Co do nazywania dziewictwa czystością to nasuwa się zaraz skojarzenie, że współżycie seksualne to brud, czyż nie? Dlatego wychwalalnie czystości czy to jako dziewictwa czy wolności od pożądliwości mi się nie podoba. Co to znaczy wolność od pożądania? Czy jest ona możliwa? Wątpię. Chodzi tylko o to, aby pożądanie nie zawładnęło twoim życiem.

    Pani Anno,

    wydaje mi się, że nie wzięła Pani pod uwagę wszystkich aspektów poruszonego tu problemu. Ścisłe skojarzenie „czystości” z dziewictwem, o jakim Pani pisze, jest niewątpliwie dziedzictwem teologii wczesnochrześcijańskiej, po części także średniowiecznej. Wtedy to bowiem bezżenność traktowano jako absolutną nowość w stosunku do pogańskiej kultury grecko-rzymskiej, a zarazem do tradycji żydowskiej; było to zjawisko powszechne w Kościele, kojarzono z nim osobistą wolność, gotowość do opuszczenia świata, ponadto – taką sublimację własnego potencjału seksualnego, aby potrzeba małżeńskiej bliskości przemieniła się w duchową bliskość w stosunku do wszystkich braci i sióstr. Istnieją również prace, które w sposób przekonujący udowadniają, że wczesnochrześcijański ideał życia konsekrowanego otwierał na płaszczyźnie społecznej możliwość emancypacji kobiet. Proszę sobie wobec tego wyobrazić, że chrześcijanie żyjący w przeciągu pierwszych siedmiu wieków cenili dziewictwo tak wysoko, że wkrótce zamarzyli o nim również małżonkowie, nawet ci, którzy przez długi czas współżyli ze sobą cieleśnie (wtedy mówiło się o tzw. „trzecim stopniu” dziewictwa). Wedle Josiaha Trenhama, wcześni chrześcijanie byli tak zafascynowani bezżennością, że stało się ono wartością bezwzględną i podstawową (jak pokazują teksty: także w oczach małżonków!), z kolei małżeństwo wymagało obrony, apologii, uzasadnienia. Dziś ta sytuacja radykalnie się zmieniła: my traktujemy małżeństwo jako coś najbardziej podstawowego i fundamentalnego, zrozumiałego samo przez się, natomiast to raczej celibat i dziewictwo stały się stanami, które niejednokrotnie wymagają swojej mowy obronnej.

    A zatem raz jeszcze: należy pamiętać, że w pierwszych siedmiu wiekach kwestia seksualności przedstawiała się inaczej w stosunku do naszej współczesnej wrażliwości. Było to w równej mierze uwarunkowane kulturowo: porównajmy na przykład Mt 19, 3-12 oraz 1 Kor 7, 25-40; mamy tu jak gdyby dwie wizje dziewictwa, jedna bardziej „żydowska”, druga bardziej „hellenistyczna” (w komentarzu nie sposób uciec od znacznych uproszczeń), Chrystus wyraźnie mówi o uciążliwości wstrzemięźliwości, a Paweł o uciążliwości małżeństwa, któremu towarzyszy radosna wolność dziewic. Czytając natomiast źródła patrystyczne, wcale nie odnoszę wrażenia, aby ktoś czuł się wówczas z tego powodu pokrzywdzony; ileż to małżonków pisało do Hieronima, Augustyna czy Paulina z Noli, gorąco prosząc o poradę, w jaki sposób – mając za sobą doświadczenie wspólnego łoża – wznieść swoją miłość wyżej, na szczyty anielskiej wstrzemięźliwości… Dlatego nie ma sensu się zżymać na dawną tradycję stawiającą znak równości pomiędzy „czystością” a dziewictwem. Dla nich Adam i Ewa w Edenie byli dziewicami, więc współżycie było bardzo dobre jak na warunki doczesności, ale nie uosabiało tej ostatecznej czystości raju. Później to tylko długie trwanie idei. Dziś, w obliczu innej sytuacji kulturowej, małżeństwo również zyskało tę wartość; mówi się, że jest czyste, a humanizacja seksualności w kochającym się małżeństwie jest właśnie przejawem czystości.

    I na koniec: uważam, że idea dziewictwa jest czymś niesłychanie istotnym, potrzebnym, znaczącym. Przede wszystkim dlatego, że wskazuje na radykalizm miłości. Z jednej bowiem strony jego istotą zawsze pozostaje oddanie całego siebie – od najwyższych władz duszy, aż po najniższe – samej osobie Jezusa Chrystusa; w tym wypadku seksualność wcale nie jest wypierana, jak sądzi wielu, ale transcendowana w taki sposób, aby stanowiła spoiwo jedności Boga i Człowieka. Płciowość jest darem i pragnieniem, potrzebą, płaszczyzną intymnego spotkania, natomiast dziewictwo stanowi realizację tego pragnienia nakierowaną na Boga, który jest duchem. Z drugiej strony, „dozgonna wstrzemięźliwość” jest formą doświadczania miłości międzyludzkiej, tyle że w nowym wymiarze; ideał chce, aby był to ten sam poziom miłości, który sprawiał, że już sama rozmowa z dziewiczym Chrystusem rozpalała ludzkie serca (zob. Łk 24, 32). Tym sposobem osoby konsekrowane pokazują małżonkom, że miłość sięga dalej, nawet poza współżycie seksualne, które jest bardzo dobre, ale nie jest jedyną przestrzenią komunii i pozostaje zawsze jedynie na usługach ducha (wszyscy wiemy skądinąd, że nawet Boży dar seksualności może zostać przez człowieka zamieniony w bożka, a skupienie się na samym tylko wymiarze seksualnym może tym samym przemienić to, co miało być wyrazem miłości, w jej przeciwieństwo). Proszę zauważyć, że również małżonkowie boleśnie doświadczeni, którzy już nie mają możliwości współżycia, dostają od osób dziewiczych pocieszenie, przykład miłości trwającej pomimo tej straty, a wciąż owocującej.

    Podsumowując: tak, wychwalanie dziewictwa jest czymś sprawiedliwym i godnym. Również dlatego, że jest to pochwała tej formy życia, którą wybrał nasz Pan.

  6. Panie Michale,
    po pierwsze: Mt 19,12 to chyba jedyny fragment Ewangelii, gdzie Jezus wypowiada się o bezżenności, a ściślej według greckiego oryginału – o byciu eunuchem. Jezus odpowiada tutaj na wątpliwości uczniów co do idei małżeństwa: skoro nie można dać żonie listu rozwodowego i tak się jej łatwo pozbyć, to czy warto się żenić? Otóż Jezus mówi, że „mogący iść za tym, niech idzie” w odniesieniu do tego właśnie pytania, a nie do bycia bezżennym. Czyli nie wszyscy mogą się żenić, ponieważ niektórzy są eunuchami, ale ten kto może, niech się żeni.
    Jezus nie wypowiada sie o dziewictwie, czy wstrzemięźliwości. Nie nakazuje tego nikomu. Mimo że w czasie swej działalności nie miał żony, to może miał ją wcześniej, ale umarła, albo planował ją kiedyś mieć? Tego nie wiemy, ale wiemy, że Jezus nie zalecał i nie wychwalał dziewictwa.
    c.d.n.

  7. Św. Paweł potwierdza, że „nie zna rozkazu Pana co do dziewic”. Co prawda za wiele Paweł o Jezusie i Jego poglądach za życia nie miał informacji, bo polegał tu na swoich wizjach. Może Jezus zmartwychwstały nic na ten temat mu nie powiedział, czyli Jezus nie interesował się tematem. Natomiast Paweł się tematem interesuje, ponieważ przedstawia dalej swoje własne poglądy na sprawę dziewic, jakoby lepiej być dziewicą niż małżonką/ małżonkiem.
    Dalej: pisze Pan, żeby się nie zżymać na tą tradycję czystości=dziewictwo. Ja natomiast zżymałam się, zżymam i zżymać będę. Jaki piękny polski język! Pogląd, że dziewictwo jest lepsze niż małżeństwo stawia duchownych wyżej niż nie-duchownych! Nawet Jan Paweł II był o tym przekonany! Toż to sensu nie ma żadnego dla mnie. W czym dziewica lepsza jest duchowo niż mężatka? Proszę mi to wyjaśnić, bo argumentów za tym brak według mnie. I nie jest dowodem, że w dawnych wiekach dla kobiet była to jedyna droga emancypacji. Emancypacji – tak, ale nie drogi do królestwa Bożego, o którym mówił Jezus. I nie jest dowodem, że Paweł tak twierdził, bo może dla niego rzeczywiście żeniaczka sensu nie miała, co nie znaczy że musiał tak wychwalać swój stan dziewiczy.
    Niestety brak argumentów, podobnie jak w przypadku grzeszności aktów homoseksualnych w dyskusji obok. Niech ktoś przedstawi racjonalne argumenty na wyższość dziewictwa, albo na grzeszność seksu homoseksualnego.
    Panie Michale, pisze Pan jak młody idealista, człowiek, który łatwo da wiarę, że można sublimować popędy w miłość do wszechświata. To jest zadanie trudne i prawie niewykonalne. Tylko młodzi idealiści tak myślą.

  8. Dlaczego nie ma szansy na rzeczową rozmowę? Dlatego, że nazwalam Pana młodym idealistą? Ale to prawda, i ma Pan prawo być młodym idealistą. Mickiewicz też nim był aż przyszedł na niego wiek męski, wiek klęski.
    Myślę, że podałam wiele rzeczowych argumentów, do których Pan się nie odniósł. Znów czyni mi ktoś zarzut że jestem emocjonalna, podobnie pani Petry-Mroczkowska przy moim artykule o Teresie. Ale cóż. Widocznie mówić o teologii można tylko z kamienną twarzą i bez uczuć, tak? No więc denerwuje mnie uznanie wyższości dziewictwa nad małżeństwem, już to pisałam. Denerwuje i się zżymam. Bo nie ma argumentów, Pna też nie umie ich przytoczyć. Niech sobie dziewice będą, ale niech nam nie wmawiają, że są lepsze od małżonków, bo nie uprawiają seksu!! Nie mam nic do dziewic, ale mam coś przeciwko dziewicom, które się z tego powodu wywyższają.

  9. Pani Anno,

    w trosce o zachowanie i utrzymanie kultury wypowiedzi na forum Kleofas, kolejne argumenty ad personam jako naruszające etykę uczciwej dyskusji, będą wycinane. Podaję definicję:

    Argumentum ad personam [argumentum ad personam] (łc., dosł. ‘argument do osoby’) nieuczciwy chwyt w dyskusji, polegający na podważeniu wiarygodności tezy przeciwnika, przeciw któremu wytacza się oskarżenia osobiste, nie mające związku z dyskutowaną sprawą.

    Definicja podana za: Mirosław Jarosz i zespół, Słownik Wyrazów Obcych, cz. 2 – Sentencje, Powiedzenia, Zwroty, red. prof. Ireny Kamińskiej-Szmaj, Warszawa 2001.

  10. Pani Anno,
    przecież „eunuchowie dla królestwa Bożego” to metafora, nie chodzi o fizycznych eunuchów. Jezus w tej perykopie jasno mówi o radykalnej drodze dziewictwa, która była zresztą też Jego drogą. To nieprawda, że Jezus nie nauczał o celibacie. Swoją drogą obiektywna wyższość charyzmatu dziewictwa w stosunku do małżeństwa (nie ujmując jednocześnie zupełnie niczego małżeństwu) była jasna dla Pawła (1 Kor) i dla całego późniejszego nauczania kościelnego. Nikt tego nie kwestionował aż do czasów współczesnych, kiedy to chrześcijanie postanowili nadrobić za przeszłe wieki, w których nie doceniano małżeństwa. Obecnie więc, prawem wahadła, przecenia się małżeństwo, do tego stopnia, że wsłuchując się w głos rekolekcji młodzieżowych, kazań, książek itp. można odnieść wrażenie, że chrześcijaństwo to nauka o tym, że małżeństwo i seks są sensem życia.
    Pozdrawia kolejny młody idealista. 🙂

  11. Panie Zbuchu, cieszę się, że Pan się nie obraża za młodego idealistę. Zgadzam się, że dziś Kościół przesadza z tą rodziną, ale nadal w Kościele jest przekonanie, że dziewictwo jest lepsze. Ja się z tym nie zgadzam. Dziewictwo nie ma nic do rzeczy w dążeniu do Królestwa Bożego. Tylko tyle. Jest ono nieistotne. Co innego jest istotne i na tym istotnym koncentrowały się nauki Jezusa.
    Jezus w tym fragmencie o eunuchach mówi o radykalnej drodze, jaką jest małżeństwo bez mozliwości rozwodu.

  12. O małżeństwie też, ale o dziewictwie też tam mówi. Wyższość dziewictwa nie umniejsza niczego małżeństwu. Prawda o wyższości dziewictwa służy małżeństwu przez to, że w kapitalny sposób je relatywizuje. Dzięki niej wielu może się ogarnąć, puknąć w łeb i powiedzieć: „a więc w życiu chodzi o coś jeszcze więcej niż- jakże wspaniałe- małżeństwo”.
    Natomiast zgoda, że nie jest to clou nauczania Jezusa, żadną miarą.
    Pozdrawiam.
    Aha, i jeszcze proszę pamiętać o jednym- nawet jeśli się Pani kompletnie nie zgadza, trzeba odróżnić dwie rzeczy: wyższość dziewictwa i wywyższanie się celibatariuszy. Sama wyższość dziewictwa nie oznacza w ogóle, że celibatariusz jest ipso facto bardziej święty od małżonka. Świętość nie zależy od stanu życia, lecz od zażyłości z Bogiem- nikt temu nie przeczy. Może być nawet tak, że obecnie żyje o wiele więcej świętych małżonków niż celibatariuszy. Małżonek może być milion razy lepszym chrześcijaninem niż celibatariusz, który może być kompletnym łajdakiem. Po prostu chodzi o samą obiektywną wyższość charyzmatu, a nie o wyższość jednego stanu kościelnego nad drugim. Ta druga opcja byłaby jawną niesprawiedliwością. To tak gwoli dopowiedzenia.

  13. Pani Anno, pozwolę sobie przytoczyć komentarz jednej z czytelniczek Pani książki, z którym się zgadzam także jako czytelnik Kleofasa:

    Tym co bardzo mnie razi to język autorki – jest arogancki i wyniosły. Myślę,że do perełek można zaliczyć: „Takie oto ćwiczenia mnie pociągają: czytanie i rozważanie Pisma Świętego. Gdyby różni święci więcej poświęcali czasu na takie ćwiczenia,uniknęlibyśmy wielu zafałszowań Ewangelii”. (s.102) Wielokrotnie też pojawiają się stwierdzenia: „Jezusowi chodziło o…”. (…) Można odnieść wrażenie,że autorka jest przekonana,iż po 2000 lat chrześcijaństwa dopiero ona odsłoniła prawdziwe znaczenie chrześcijaństwa. Różni święci: Jan Klimak, Faustyna, Teresa z Lisieux, Jan Paweł II – nic nie rozumieli. Dopiero Anna Connolly.

    Używa Pani stylu bardzo emocjonalnego i aroganckiego, a miejscami nawet napastliwego, tak jakby Pani już prześwietliła na wskroś całe Objawienie. A później Pani się dziwi, że Pani wypowiedzi są tak odbierane i szuka Pani winnych, zamiast spojrzeć na styl swoich komentarzy. Myli Pani wyższość dziewictwa z wywyższaniem się dziewic, co razi nierzetelnością i brakiem obycia w temacie. Pisze Pani o jakiejś rzekomej zmarłej żonie Jezusa, albo próbuje Pani przeforsować pogląd, że Jezus nic nie mówił na temat wstrzemięźliwości. Dla mnie to jest urągające. Denerwuje Panią dziewictwo i bardzo się Pani angażuje w krytykę tej drogi życia, ale w każdym zdaniu pokazuje Pani elementarny brak wiedzy na ten temat.

  14. Drogi katoliku,
    Przykro mi, że uważacie mnie za arogancką, wyniosłą i napastliwą. Jeśli sprawiam takie wrażenie to przepraszam. W rzeczywistości taka właśnie wcale nie jestem. Choć z pewnością mam swoje mocne opinie, które mocno wyrażam. W pracy moja szefowa nazywała mnie „miss blunt”, tzn ktoś, kto mówi wprost, co myśli, co nie zawsze sprzyjało interesom firmy. No ale może sprawiam takie wrażenie. A emocjonalna jestem naprawdę. Jednak chodzi mi o to, że przejmuję się losem chrześcijaństwa i jego chyleniem się ku schyłkowi. Bardzo lubię i cenię religię chrześcijańską i zależy mi, żeby przetrwała i żeby jej wyznawcy nie narażali się na śmieszność. To dlatego tak gorliwie zachęcam do podawania argumentów na rzecz swoich racji, innych niż powoływanie się na autorytety. Więc bardzo proszę o podanie mi tych fragmentów Ewangelii, gdzie Jezus zachęcał do dziewictwa i uznawał jego wyższość.

  15. Pani Anno, myślę że argumenty już padły, tylko Pani postanowiła ich za wszelką cenę nie dostrzegać. W rzeczywistości żaden argument Panią nie zadowoli, bo broni Pani swoich dogmatów anty-dziewiczych. A skoro Pani czuje misję przywracania „prawdziwego chrześcijaństwa” światu, to ja ze swej strony zalecam dwie postawy:
    1. Pokorę, której tu ewidentnie brakuje.
    2. Ora et labora, czyli najpierw modlitwę w intencji własnych błędów i pomyłek, a później nauka podstaw teologii, historii Kościoła itd.

  16. Powtórzę zatem moje ostatnie zdanie: Więc bardzo proszę o podanie mi tych fragmentów Ewangelii, gdzie Jezus zachęcał do dziewictwa i uznawał jego wyższość. Nie widziałam argumentów na tą tezę. Więc proszę o ich przedstawienie.

  17. Może uszeregujmy kwestię, którymi pismami się Pani kieruje? Którymi Ewangeliami, może listami też, czy jednak nie? Apokalipsę wycinamy?

  18. Interesują mnie słowa Jezusa, które Pan powinien znaleźć w Ewangeliach. Listy i Apokalipsa się nie przydadzą, chyba że znajdzie Pan w nich cytaty z Jezusa, ale wątpię.

  19. JEZUS HISTORYCZNY PRAKTYKOWAŁ CELIBAT

    Niezmiennie od wielu lat trwają liczne spekulacja na temat stanu cywilnego Jezusa. Wielu autorów, chcąc karmić swoich czytelników tanią sensacją, wciąż donosi o jakoby pewnym fakcie małżeństwa Jezusa. W rozważaniach na ten temat trzeba przyjąć znacznie szersze spectrum widzenia, niż proponują to łowcy sensacji. W jednym trzeba się wszakże zgodzić: w judaizmie I wieku naszej ery, ktoś, kto dobrowolnie zrezygnowałby z małżeństwa, byłby traktowany niczym upośledzony.

    W domu Rabbiego Jiszmaela nauczano: Do dwudziestu lat Święty Błogosławiony wygląda i oczekuje, kiedy wreszcie człowiek pojmie sobie żonę. A kiedy skończy dwadzieścia lat i jeszcze się nie ożeni, powiada: A bodaj go! Rzekł Raw Chisda: W czym jestem lepszy od innych moich towarzyszy? W tym, że ożeniłem się mając lat szesnaście. Gdybym ożenił się mając lat czternaście, musiałbym urągać diabłu. Rzekł Rabba do Rabbiego Natana bar Ami: Dopóki masz władzę nad synem, ożeń go od szesnastu do dwudziestu lat. A inni mówią: od osiemnastu do dwudziestu czterech ( Kidduszin 29, 30 ).

    Jezus wyrażał się pozytywnie na temat małżeństwa i zakazał rozwodów powołując się na zasadę stworzenia ( Mt 19, 4 – 5; Q 16, 18 ). Małżeństwa zawarli Jego bracia oraz Piotr (1 Kor 9, 5; Mk 1, 30). W otoczeniu Jezusa przebywało wiele kobiet, które najprawdopodobniej były Jego uczennicami, a tym niewątpliwie wyróżniał on się na tle ówczesnego judaizmu, który nie dopuszczał kobiet do towarzyszenia nauczycielowi i pobieraniu u niego nauk:

    I stało się potem, że chodził po miastach i wioskach, zwiastując dobrą nowinę o Królestwie Bożym, a dwunastu z nim i kilka kobiet, które On uleczył od złych duchów i od chorób, Maria zwana Magdaleną, z której to wyszło siedem demonów, i Joanna, żona Chuzy, i Zuzanna, i wiele innych, które służyły im majętnościami swymi (Łk 8, 1 – 3).

    Jedna z tych uczennic, niejaka Maria z Magdali, jest typowana przez niektórych badaczy na żonę Jezusa. Ewangelia Filipa ma na to następujący pogląd:

    Trzy szły z Panem cały czas: Maryja, Jego matka, Jego siostra i Maria Magdalena — ta, którą nazywano Jego towarzyszką. Zatem, były trzy Marie –Jego matka, Jego siostra i Jego towarzyszka. Kobieta, która nie rodziła własnych dzieci, może okazać się matką aniołów. Taką była towarzyszka Syna – Maria Magdalena. Pan kochał Marię bardziej niż wszystkich uczniów i często całował ją w usta. Pozostali uczniowie widząc, że kocha Marię, powiedzieli Mu: „Dlaczego Ty kochasz ją bardziej niż nas wszystkich?” Odpowiadając im rzekł: „Dlaczego nie kocham was jak ją?” (EwFlp32, 55).

    Określenie Marii jako towarzyszki Jezus oraz osoby, którą całował w usta i kochał, sugerowałoby, iż tak naprawdę była to Jego żona. Nie można się z tym zgodzić; Ewangelia Filipa jest pismem powstałym pod koniec wieku II – i jeśli nawet bazuje ona na jakimś starszym materiale – to perykopy zawarte w niej nie rozstrzygają problemu, ponieważ w późnych przekazach ewangelicznych także spotykamy mężczyzn i kobiety, którzy są określani jako umiłowani i występują w sytuacjach, które sugerują znacznie bliższe stosunki uczuciowe:

    A Jezus miłował Martę i jej siostrę i Łazarza; A jeden z jego uczniów, którego Jezus miłował, siedział przy stole przytulony do Jezusa (J 11,5; 13, 23).

    Filip stwierdza, że Jezus częściej całował w usta Magdalenę, niż innych, a zatem pocałunek w Jego ruchu był czymś zwyczajowym, i ten zwyczajowy gest, został wykorzystany przez Marka do zbudowania przejmującej sceny pojmania, w której Judasz pocałunkiem zdradza Nazarejczyka. Świadectwo Ewangelii Filipa nie jest zatem rozstrzygające, a jedynie otwiera problem. Żadna z Ewangelii nie wzmiankuje o jakimkolwiek małżeństwie Jezusa.

    W I wieku jedynie esseńczycy oraz tajemnicza sekta terapeutów z Aleksandrii praktykowała celibat związany z sacrum. Mnóstwo teologicznych różnic pomiędzy tymi grupami a Jezusem prowadzi nas do pierwszego wniosku: żadna z tych grup nie była wzorem dla przypuszczalnego celibatu Jezusa. Motywów celibatu trzeba poszukać w nauczaniu Jezusa:

    Albowiem są trzebieńcy, którzy się takimi urodzili, są też trzebieńcy, którzy zostali wytrzebieni przez ludzi, są również trzebieńcy, którzy się wytrzebili sami dla Królestwa Niebios. Kto może pojąć, niech pojmuje! (Mt 19, 12).

    Za celibatem zatem stoi apokaliptyczne nastawienie Jezusa; spodziewa się On nadchodzącego końca świata, a przecież po nim załamie się porządek biologiczny; znikną wszelkie podziały płci:

    Albowiem przy zmartwychwstaniu ani się żenić będą, ani za mąż wychodzić, lecz będą jak aniołowie w niebie (Mt 22, 30).

    Jezus swoją postawą już jest w tamtym eonie, i nie widzi potrzeby wchodzenia w związek małżeński, skoro cała struktura świata już za chwilę ma się rozlecieć. Już teraz w działaniu wyprzedzającym Jezus, całkowicie ufając swojemu Abba, przypomina anioła Bożego. Wszyscy wielcy apokaliptycy związani z tym ruchem byli bezżenni: Jan Chrzciciel → Jezus z Galilei → Paweł z Tarsu. W obliczu nadchodzącej straszliwej apokalipsy, której spodziewał się Paweł z Tarsu, napisał:

    Sądzę więc, że w obliczu groźnego położenia dobrze jest człowiekowi pozostać takim, jakim jest. Jesteś związany z żoną? Nie szukaj rozłączenia. Nie jesteś związany z żoną? Nie szukaj żony. […] A to powiadam, bracia, czas który pozostał, jest krótki; dopóki jednak trwa, winni również ci, którzy mają żony, żyć tak, jakby ich nie mieli ( 1 Kor 7, 26 – 27. 29 ).

    I zagadka celibatu Jezusa rozwiązana. Dalszy rozwój tej idei, wraz z koncepcją czystości, jest również niezwykle pasjonujący i inspirujący. Bezżenność charakteryzuje naśladowców Jezusa, w bardzo ścisłym sensie. Uważam, że ci, którzy go praktykują, poprzez ten fakt, nawiązują do najdawniejszej warstwy chrześcijaństwa, pomimo że interpretują go w nieco odmienny sposób.

  20. Katoliku, że tak powiem: bądź chrześcijaninem 🙂
    Przytaczasz krytyczną opinię o książce Anny, a czy zdobyłeś się na trud by ją przeczytać?
    Twój cytat pochodzi ze strony: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/210794/toksyczni-swieci-czyli-o-kulcie-cierpienia-w-chrzescijanstwie
    Cóż, łatwo sprawdzić klikając w powyższy link, iż są tam również pozytywne wypowiedzi. Nie ma doskonałych książek. Nawet wielcy pisarze często są niezadowoleni ze swoich dzieł, widzą w nich braki i niedociągnięcia. Styl to kwestia subiektywna. Zdarza się, że nawet ewidentne gnioty literackie mają licznych wielbicieli. Anna ma własny styl i tyle. Może Ci się nie podobać, ale jeśli podejmujesz dyskusję – czyń to merytorycznie, skup się na istocie kwestionowanych przez Ciebie twierdzeń Anny i podaj swoje argumenty.
    Piszesz: „Myli Pani wyższość dziewictwa z wywyższaniem się dziewic, co razi nierzetelnością i brakiem obycia w temacie”. Wymądrzasz się dalej i piszesz o jej „elementarnym braku wiedzy na ten temat”. Podejrzewam, iż jest odwrotnie. Anna ma osobiste, owszem kontrowersyjne przemyślenia, które wynikają jednak z oczytania i odwagi do samodzielnego myślenia.
    Warto zapoznać się dokładniej z historią Kościoła i kształtowania się jego doktryny. Jezus Ewangelii nie głosił wyższości dziewictwa! To „ideologia” wytworzona przez sam Kościół instytucjonalny!

  21. Andrzeju, dzięki za wsparcie! Katolik jak do tej pory nie znalazł tych fragmentów wspierających jego tezę, bo ich po prostu nie ma. Jest ten jedyny cytat o eunuchach, który nie jest jednoznaczny. Jezus nie popierał dziewictwa! Mógł np to powiedzieć w błogosławieństwach, np. błogosławieni dziewiczy, bo oni odziedziczą ziemię czy coś w tym stylu, ale nie powiedział. Nikomu nie radził być dziewicą! Że sam nie miał żony nie znaczy, że wolał, aby inni jej nie mieli. Św. Paweł to nie Jezus. Ponadto, panie Andrzeju (Nowicki) co to znaczy koniec świata? Jezus zapowiadał jakąś radykalną zmianę, ale taki koniec świata żeby po ziemi już chodziły same anioły nieżeniące się? Wątpię. Czytał pan wiersz Miłosza „Innego końca świata nie będzie”? No więc koniec świata wcale nie jest oczywisty i zauważalny dla każdego.

  22. Nie wiem, co do interpretacji Mt 22, 30 może wnieść Miłosz; za to wiem na pewno, że wiele wnosi do niej, polecany przez Tomka, esej Leszka Kołakowskiego: Jezus ośmieszony. Nie wiem; na pewno nie wiem, co dla niektórych oznacza koniec świata, za to wiem na pewno, co oznaczał on dla apokaliptycznych grup żydowskich, ponieważ przetrwało po nich sporo zabytków piśmienniczych oraz dla Jezusa, ponieważ właściwie bez ustanku mówi On – przynajmniej w Ewangeliach synoptycznych – o zmartwychwstaniu, sądzie, niepokojących zjawiskach i aniołach gromadzących ludzkość w dniu ostatecznym.

    Jezus nie nauczał o dziewictwie ani też nie pozostawił żadnych nakazów lub zaleceń dotyczących tego zagadnienia. Wiemy to stąd, że Paweł z Tarsu, który osobiście spotkał się z ulubionym uczniem Jezusa, Piotrem-Kefasem oraz z bratem Pańskim, Jakubem Sprawiedliwym, nie otrzymał za ich pośrednictwem – ani też w swoich niebiańskich wizjach – żadnych pouczeń Chrystusa na ten temat, ponieważ w Pierwszym Liście do Koryntian 7, 25 stwierdza: A co do panien, nakazu Pańskiego nie mam. Dla „katolika” chyba wyraziłem się jasno. Proszę spróbować, podważyć moją argumentację.
    Pozdrawiam.

  23. Leszek Kołakowski, Jezus ośmieszony:

    »W przesłaniu Jezusa jest przynajmniej jedna rzecz, która nie wzbudza wątpliwości i nie jest kontrowersyjna: to, że całe Jego życie i całe nauczanie toczy się w cieniu dnia ostatniego, dnia nieuchronnego Sądu. Bez tego apokaliptycznego oczekiwania niczego w chrześcijaństwie nie da się zrozumieć. Tak jak święty Jan Chrzciciel Jezus nie tylko zapowiadał Królestwo i przypominał ludziom, żeby okazywali skruchę i przygotowywali się do Paruzji w pokorze i z nadzieją […]. Zbliża się Koniec, straszliwa katastrofa poprzedzająca nowy świat, świat, który zostanie na nowo stworzony. Kiedy nastąpi? Jezus oczywiście nie określił żadnego dokładnego terminu Sądu Ostatecznego, powiedział nawet wyraźnie, że nie zna tego dnia (Mt 24, 36) i że zna go tylko Ojciec. Ale dość jasno dawał do zrozumienia, że ten dzień jest bliski, bardzo bliski, że żyjące wówczas pokolenie po okresie straszliwego ucisku (Mt 24, 34) ujrzy Syna Człowieczego przychodzącego na obłokach niebieskich z aniołami, którzy zgromadzą wybranych z czterech stron świata (Mt 24, 30-31). A jednak ta ostateczna godzina nie nadeszła i kolejne pokolenia chrześcijan znalazły się wobec przykrego dylematu. Czy to możliwe, żeby Jezus się pomylił?«

    Etyka Jezusa, na którą powołują się współczesne kościoły chrześcijańskie, nie była przeznaczona ani dla gojów, ani też nie sięgała ona horyzontem dalej niż kilka lat przed Sądem. Nikt też nie wciela jej aktualnie w życie, gdyż założenia Jezusa nie są możliwe do zrealizowania w świecie, który miałby trwać dłużej niż jedno pokolenie.

    Jezusowy błąd dotyczący końca świata doprowadził go do sformułowania etyki, która zainspirowała przyszłe pokolenia, których jak na ironię, miało już nie być. Jego żydowska etyka z jednym wpisanym błędem rzeczowym dała początek powstaniu etyki dla każdego (P. de Rosa).

    .

  24. Leszek Kołakowski w tym samym eseju pisze, że nie interesują go badania historyków na temat Jezusa. Niektórzy z nich twierdzą, że Jezus wcale nie zapowiadal swego powrotu na obłokach, ale tego spodziewali się jego uczniowie. więc cała otoczka „sądowa” działalności Jezusa nie jest do końca przekonująca dla mnie. Nie zakładam, że Jezus się pomylil zapowiadając koniec świata, jakim wyobrażali go sobie uczniowie. Zapowiadał być może inny koniec świata, nie apokaliptyczny wcale, ale taki, który lepiej by nazwać wielką przemianą. Nie wiem też, czy taki właśnie koniec świata byłby odczuwalny uniwersalnie. A może tylko przez współpracujących z Bożym zbawieniem ludzi.

  25. No wiem, że to dość dziwne nie zgadzać się z Kołakowskim. Sama się sobie dziwię, bo Kołakowskiego bardzo lubię i cenię, bo jest często genialny. Ale tu się nie zgadzam.

  26. Koniec świata, według Jezusa (podobnie widzi to Kołakowski oraz solidny consensus uczonych):

    W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą (Mk 13, 24 – 27. 29 – 30).
    A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona (Mt 25, 37 – 40).

    Zapowiadał być może inny koniec świata, nie apokaliptyczny wcale (P. Anna). Uważam, że jest Pani w błędzie, jednak nie wiem z jakiego powodu. Kiedy w Ewangelii, i w której, Jezus powiedział coś na temat nieapokaliptycznego końca; cóż to za koniec? Skąd taki dziwaczny pomysł? Kto Panią w tym zainspirował? Miłosz?

  27. Geza Vermes, Autentyczna ewangelia Jezusa, s. 216, 282.
    Nie mam sprecyzowanych poglądów na ten temat, ale zgadzam się z Vermesem, że to uczniowie a nie Jezus spodziewali się apokaliptycznego końca świata i zejścia Jezusa na obłokach, paruzji. Gdzieś indziej też o tym czytałam, nie tylko u Vermesa,ale nie pamiętam, chyba Sanders, ale nie mam czasu teraz, by znaleźć szczegóły. Postaram się potem to znaleźć.
    A Miłosz mówi tylko o duchowym rozumieniu końca swiata, on się nie wypowiada o Jezusie historycznym, na pewno nie w swoich wierszach.

  28. Geza Vermes, Kto był kim w czasach Jezusa, Warszawa 2006, s. 134:

    Przekonanie Jezusa, że nadejście Królestwa majaczy na horyzoncie, stworzyło poczucie skrajnego pospiechu. nienawidził zwłoki i żądał całkowitego oddania sprawie. […]Duch poświęcenia i poczucie skrajnej presji prowadziło do narodzin szczodrości. hojny donator miał obiecaną dodatkową nagrodę. Pełni nienawiści nieprzyjaciele mieli być rozbrojeni miłością.

    Ed P. Sanders, Życie Jezusa, w: Chrześcijaństwo a judaizm rabiniczny, red. H. Shanks, Warszawa 2013, s. 91, 109-10:

    Z początkiem nowego wieku i tysiąclecia, chrześcijaństwo może być zdumione i zszokowane odkryciem Jezusa eschatologicznego, gwałtownie zwiastującego nadejście końca (gr. eschaton), który zapowiada: Słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku […] (Mk 13, 24 – 27 i par.: Mt 24, 29 – 31; Łk 21, 25 – 28). Ten sam Jezus zapowiada też, że niektórzy z Jego słuchaczy nie zaznają śmierci, aż ujrzą królestwo Boże (Mk 9, 1). Podsumowując dotychczasowe rozważania, zasadnie umieściliśmy Jezusa i Jego orędzie w kontekście nadziei eschatologicznej. Jezus oczekiwał, nie mniej niż Jan Chrzciciel, Piotr i Paweł, nadejścia królestwa Bożego w sensie ostatecznym. […] Zapanuje wtedy pokój i sprawiedliwość, lew będzie leżał z barankiem, życie stanie się łatwe i będzie obfitość pokarmów. Jezus i uczniowie podzielali ten powszechny pogląd. Paweł sądził, że Chrystus gdy powróci, będzie przez jakiś czas panował, a potem przekaże królestwo Bogu (1Kor 15, 23 – 28).

  29. Sanders o „Twarzach Jezusa” Gezy Vermesa:

    Choć Vermes często mówi, o tym że Jezus przyjął eschatologiczną perspektywę, w której spodziewał się nadejścia Królestwa Bożego, to także opisuje on szczegółowo, i zdecydowanie podkreśla, znaczenie jego obecności w nauczaniu Jezusa. „Widok Jezusa był zdecydowanie skoncentrowany na teraźniejszości, na służbie chwili, a zamknięty na cokolwiek związanego z bardzo odległą przyszłością”. Vermes łączy w jedno przyszłość i teraźniejszość, podsumowując orędzie Jezusa jako polecenie, by „uczynić wszystko, co jest konieczne, dla realizacji zalecenia Jezusa `Przyjdź Królestwo Twoje`”. Prawdopodobnie uważając, że czytelnicy – uznając eschatologiczny błąd Jezusa – mogą odebrać Jego przesłanie za – częściowo – bez znaczenia, Vermes dodaje, że „brak literalnego wypełnienia Jego światopoglądu nie umniejsza w żaden sposób fundamentalnej prawdy, że ta rzeczywista postawa religijna wynikająca z pewnego przekonania, przekształciła idee w natychmiastowe działanie”(E. P. Sanders, W poszukiwaniu historycznego Jezusa).

  30. Panie Andrzeju, nigdzie nie twierdzę, że Jezus czy Paweł dali gdziekolwiek nakaz dziewictwa, albo szczegółowe wskazania. Ja napisałem tylko to, że dziewictwo jako ideał i chrześcijańska droga pojawia się w Ewangelii Mateusza oraz w Liście do Koryntian.

  31. No bo Pani Anna to się powinna powołać raczej na Crossana niż Vermesa i Sandersa. To u Crossana i ekipy Jesus Seminar Jezus jest mało apokaliptyczny, a bardziej etyczno-społeczny. 🙂

  32. Tak, Zbychu ma rację, na Crossana. Mylą mi się ci historycy, co który mówił. No więc mam książkę ucznia Crossana, Marcusa J. Borga „Jesus”, nie wiem czy jest tłumaczona na polski. On tam cały fajny rozdział poświęca podziałowi historyków na tych co chcą „imminent eschatology” i na tych, co chcą „participating eschatology”. Jak będę miała czas to streszczę na blogu. Bardzo ciekawe. Chyba że niezawodny pan Andrzej już to ma streszczone u siebie.

  33. Panie Zbyszku! Dokładnie tak, to ci „arcyheretycy” to wymyślili! A także to, że Jezusa albo pożarły sępy i kruki, albo wykopały Jego Ciało psy, również w celach konsumpcji (Jezu przepraszam!). Dzięki tym teoriom (a także wielu innym) Crossan stał się gwiazdą mediów i prawdziwym show-manem.
    Pozdrawiam.

  34. Przestrzegam wszystkich, aby nie pić zatrutego kielicha podanego przez Jesus Seminar. Mamy pozycję (katolicy mogą być z niej dumni) napisaną przez ks. Johna Meiera, katolickiego księdza i profesora Nowego Testamentu w Notre Dame. Stworzył najdokładniejsze i kompleksowe dzieło, dotyczące badań nad Jezusem, które niewątpliwie będzie publikacją tego pokolenia – a zapewne – będzie służyło i wielu następnym. Odnosząc się do bohaterów Pani Anny, ks. Meier stwierdza:
    »Szczególnie wśród niektórych autorów – teraz lub w przeszłości – związanych z Jesus Seminar, nacisk na żydowskość Jezusa przestał być centralnym punktem odniesienia. Jeśli spogląda się na poważniejszych pisarzy tego nurtu – takich jak John Dominic Crossan i Burton L. Mack lub też, na goniące za sensacjami popularne dzieło autora, takiego jak Robert W. Funk – to odnajdziemy u nich obraz Jezusa jako filozofa cynika, czy też Jezusa chłopa znad Morza Śródziemnego, lub Jezusa społecznego rewolucjonistę, lub Jezusa obrazoburcę religijnego, w swojej zasadniczej części przesłania; nie możemy tego inaczej nazwać: to próba zatarcia prawdziwego obrazu palestyńskiego Żyda z pierwszego wieku o imieniu Jezus.
    Należy pamiętać, że bardzo często, takie słowa jak „Żyd” i „żydowski”, zdobią jedynie tytuły i napisy na dziełach, które są politycznie poprawnymi komentarzami na temat znaczenia żydowskości Jezusa. Ale w większości tych książek, wyszukiwany jest na próżno jeden odcień judaizmu; za pomocą szczegółowych metod, można odkryć różne ruchy religijne konkurujące o wpływy w Palestynie w pierwszym wieku…i w jaki sposób Jezus Żyd wchodził w interakcje z nimi, a także w jaki sposób one reagowały na Niego…«

    E. Sanders, z kolei, komentując Jesus of Nazareth, King of the Jews: A Jewish Life and the Emergence of Christianity Pauli Fredriksen stwierdził:

    »Znaczna część książki Fredriksen w sposób błyskotliwy bierze pod uwagę stanowiska, które wcześniej zidentyfikowaliśmy jako podstawowe części nurtu, ale postawiła ona problem, który stał się kłopotem dla Vermesa: wojna, którą myślał, że wygrał w roku 1993, rozpoczęła się bowiem na nowo. Wielu pisarzy w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, ale bez znacznych wpływów w Wielkiej Brytanii, podważyło consensus mówiący, że Jezus był charyzmatycznym i eschatologicznym uzdrowicielem i prorokiem. Przeciwne opinie są związane z uczonymi, którzy wzięli udział w spotkaniach zwanych Jesus Seminar. Najbardziej znani spośród nich to John Dominic Crossan oraz Marcus Borg. W swojej najnowszej książce Vermes, krótko zwraca uwagę na te sprzeczne poglądy, ale nadal zakłada, że jego interpretacja Jezusa jako żydowskiego charyzmatycznego proroka została zaakceptowana. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, założenie to, wydaje się być poddawane w wątpliwość. Fredriksen zajęła się opozycjonistami z głową i dużym rozmachem.
    Opozycjoniści wysunęli następujące założenia:

    1) Galilea nie była typowo żydowska, a powodem tego była głęboka hellenizacja oraz brak ścisłych powiązań jej odmiany judaizmu z Jerozolimą.

    2) Jezus był całkowicie nieeschatologiczny (nieapokaliptyczny) w Jego wizji przyszłości; był raczej reformatorem społecznym i religijnym, który chciał zlikwidować żydowski nacjonalizm, prawo czystości, ofiary z krwi oraz inne rzeczy wspólne dla wszystkich starożytnych religii: patriarchalną dominację i różnice klasowe. Jest to pierwszy i najbardziej idealistyczny współczesny człowiek.

    3) Tak naprawdę był On tylko nauczycielem na podobieństwo cynika, oferujący mądre a czasami przykre komentarze na temat egzystencji, starał się pomóc biednym ludziom, by lepiej sobie radzili z trudami ich codziennego życia, ucząc ich, jak zorganizować egalitarne, niepatriarchalne rodziny i wioski.

    Brak konkretnych dowodów dla tych poglądów nie spowodował dotychczas ich zaniku, ponieważ, pod wieloma względami, są one bardzo atrakcyjne. Jezus poprzez nie może się odnosić, w sposób bezpośredni, do ważnych problemów amerykańskiego społeczeństwa, takich jak: nacjonalizm, rasizm, maskulinizm oraz istnienie rozpaczliwej nędzy obok ogromnego bogactwa. Przecież to są prawdziwe i poważne problemy, na które chrześcijaństwo powinno zareagować. Ponieważ wiele osób uważa, że współczesne chrześcijaństwo opiera się na Biblii, a nie na pośrednictwie długiej historii, Jezus „musiał” zostać skierowany właśnie na takie kwestie. Problemem jednak jest to, by odnaleźć takie miejsca, w którym On to zrobił. Niestety, jak pokazuje Fredriksen, te sprawy były poza Jego światopoglądem, a chrześcijaństwo musi sobie poradzić z nimi, dostając od Niego bardzo ogólne wsparcie. Ponieważ problemy społeczne ewaluowały, chrześcijaństwo powinno się uczyć jak je pokonać, a Jezus nie może być wykorzystywany do tego w tym celu, przynajmniej, w stopniu nie większym, jak jedynie poprzez zastosowanie dobrej i podstawowej zasady zobowiązującej do miłości bliźniego jak siebie samego. Strony, które poświęca temu zagadnieniu profesor Fredriksen, wraz z przypisami, na tle tych modernizacyjnych interpretacji, są ostre i przenikliwe. Ale, co ważniejsze, ona nie tylko wykazała, że roszczenia opozycjonistów są bezpodstawne. Jej najlepszą obroną stanowiska głównego nurtu, jest stwierdzenie, że poglądy te pojawiły się, ponieważ w połowie lat 1990 – tych, opinie Jesus Seminar zaczęły robić poważne wrażenie, zarówno w sferze publicznej, jak i na amerykańskiej szkole Nowego Testamentu.
    Do tej obrony, dostarczała ona nowych i stanowczych uzupełnień, które mają tę zaletę, że pozwalają poczuć starożytną religię żydowskiej Palestyny« (E. Sanders, In Quest of the Historical Jesus, New York 2001, s. 3).

    .

  35. Warto jeszcze P. Anno, przypomnieć sobie, co na temat nieeschatologicznego Jezusa powiedział, właśnie tu na „Kleofasie” ks. prof. Hryniewicz ( W. Hryniewicz, Radość i nadzieja naszą siłą, kom. 9 stycznia 2014):

    »Widzę jednak możliwość INNEGO PODEJŚCIA do tej sprawy i to w ujęciu jednego z czołowych przedstawicieli The Third Jesus Quest – NICHOLASA THOMASA WRIGHT’a (ur. 1948), znawcy Nowego Testamentu, emerytowanego biskupa anglikańskiego (2003-2010), badającego dzieje judaizmu czasów Drugiej Świątyni oraz początki chrześcijaństwa. Jest on jednym z najbardziej wpływowych żyjących historyków zajmujących się postacią historycznego Jezusa. W swoich studiach przeciwstawiał się często poglądom Rudolfa Bultmanna, Johna Dominica Crossana, Markusa Borga i badaczom z Jesus Seminar.
    Otóż określenie „Królestwo Boże” rzadko pojawia się w tekstach judaizmu Drugiej Świątyni (536 przed Chr. – 70 po Chr.). W monoteistycznej wierze, że jedyny prawdziwy Bóg Izraela (motyw wyboru przez JHWH), pewnego dnia stanie się Królem wszystkich narodów wyrażało się główne oczekiwanie eschatologiczne. To On wybrał naród Izraela, aby stał się światłością dla narodów. Okres wygnania narodu wybranego, rozproszonego wśród narodów za popełnione grzechy, był poważmym wyzwaniem dla tej wiary. Prorocy zapowiadali jednak dzień powrotu, ale kiedy on nastąpił i odbudowana została świątynia jerozolimska, nie dokonało się wielkie dziejowe odnowienie. Judaizm Drugiej Świątyni cechowało dlatego oczekiwanie i nadzieja, że taka odnowa świata jednak się w końcu dokona. Język tekstów I. wieku nacechowany był tą właśnie potrójną nadzieją – nadzieją na ostateczne zakończenie czasu wygnania, klęskę wszystkich nieprzyjaciół Izraela oraz na powrót JHWH jako Króla na Syjon najpóźniej do I wieku (wierzono bowiem, że opuścił On świątynię przed wygnaniem, o czym świadczy tekst Ez 1-10, zwł. Ez 10,18-19).
    I oto pojawia się Jezus ze swoim głównym przesłaniem: „Nadszedł czas, Królestwo Boga jest już blisko, nawróćcie się [„metanoeite”, dosł.: zmieniajcie sposób myślenia i postępowania!] i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15; por. Mt 3,2). To jest właśnie odpowiedź na oczekiwania judaizmu Drugiej Świątyni. Cała zresztą publiczna działalność historycznego Jezusa, Jego słowa i czyny, wyrażają się w tym eschatologicznym oczekiwaniu. Świadczą o tym także Jego przypowieści i powiedzenia. Trzeba je rozpatrywać w ich pierwotnym, historycznym kontekście i rozumieć jako apokaliptyczne alegorie, których celem jest objawienie ukrytej rzeczywistości Królestwa Boga. Nie są to jednak same słowa informujące o bliskim Królestwie. Przypowieści służą jako środek urzeczywistniania się tego Królestwa wśród ludzi. Jezus głosi, że uobecnia się ono w sposób eschatologiczny i już „wtargnęło” w dzieje świata jako spełnienie oczekiwań Izraela.
    Tu dochodzę do sedna sprawy. OD PONAD STU LAT PROBLEM USTALENIA AUTENTYCZNOŚCI SŁÓW JEZUSA PRZEKAZANYM NAM W EWANGELIACH SYNOPTYCZNYCH DZIELI UCZONYCH ZAJMUJĄCYCH SIĘ JEZUSEM HISTORYCZNYM. OBECNIE TEN PODZIAŁ JEST JEST JESZCZE BARDZIEJ OSTRY NIŻ W PRZESZŁOŚCI.
    Przedstawiciele tzw. nurtu The Renewed Quest/Post Quest (po 1985 r.) często odrzucają znaczną większość źródłowego materiału synoptyków jako nieautentyczną (Robert Funk, J. D. Crossan, uczeni z Jesus Seminar). Dlatego chętnie wynoszą do rangi autentyczności źródła niekanoniczne, np. rekonstrukcję Q oraz tekst Ewangelii Tomasza. Uznają je za historycznie bardziej wiarygodne niż kanoniczne Ewangelie. Według badaczy z Jesus Seminar 82 % słów przypisywanych Jezusowi w kanonicznych Ewangeliach nie zostało przez Niego w ogóle wypowiedzianych. W tym świetle Jezus jawi się jako nie-apokaliptyczny nauczyciel wywrotowej mądrości przekazywanej w przypowieściach. Głosił ideę równości i zachęcał do przeciwstawiania się społecznej niesprawiedliwości. Nie zdradzał zainteresowania apokaliptyczną eschatologią. Wniosek: nieomal wszystko, co kanoniczne Ewangelie i ortodoksyjna tradycja Kościoła (jego Credo) przekazały o Jezusie jest w gruncie rzeczy błędne; nawet ukrzyżowanie Jezusa jest historycznie wątpliwe. To w wielkim skrócie obraz tego nurtu badawczego.
    Tymczasem większość badaczy zaliczanych do the Third Quest (wyraźnie od r. 1980) uważa, że EWANGELIŚCI (synoptycy) W ZASADZIE PRZEKAZALI NAM HISTORYCZNIE AUTENTYCZNE POWIEDZENIA JEZUSA, jakkolwiek kształtując swoje materiały źródłowe w sposób odzwierciedlający ich osobiste zainteresowania literackie i teologiczne. Nurt ten został w zalążku zapoczątkowany już przez George’a B. Caird’a („Jesus and the Jewish Nation”, London 1965), a potem kontynuowany przez E.P. Sandersa („Jesus and Judaism”, Philadelphia 1985; „The Historical Figure of Jesus”, London 1993) i wspomnianego już N.T. Wrighta, zaś ze strony katolickiej przez Johna P. Meiera („A Marginal Jew”,4 vols.; New York 1991–2009). Owszem, badacze ci są często również sceptyczni jeśli chodzi o dokładne sformułowania (exact wording) i porządek zgromadzonego przez synoptyków materiału. Tym niemniej na ogół przyjmują historyczną autentyczność powiedzeń Jezusa u synoptyków – Jezusa, którego nie da się zrozumieć bez odniesienia do eschatologii.
    Widzimy zatem jak trudny jest ten problem z metodologicznego i filozoficznego punktu widzenia. Opinie są wielce zróżnicowane. Osobiście skłaniam się do stanowiska the Third Quest, a więc m.in. takich autorów jak N.T. Wright (“Jesus and the Victory of God”, vol. 2 dzieła: “Christian Origins and the Question of God”, Minneapolis 1996; “The Original Jesus: The Life and Vision of a Revolutionary”, Grand Rapids 1996; “The Resurrection of Jesus: John Dominic Crossan and N.T. Wright in Dialogue”, ed. Robert B. Stewart, Minneapolis 2005 / London 2006), George B. Caird (“Jesus and the Jewish Nation”, London , 1965), wspomniany wyżej J.P. Meier, czy Dale Allison (“Resurrecting Jesus: The Earliest Christian Tradition and Its Interpreters”,New York 2005; “Constructing Jesus: Memory, Imagination, and History”, Grand Rapids 2010). Podzielają oni w zasadzie pogląd charakterystyczny dla The Third Quest, że historycznego Jezusa można właściwie zrozumieć jedynie w żydowskim kontekście eschatologicznym. Jest On eschatologicznym prorokiem zanurzonym w oczekiwaniach ostatecznego odnowienia i odrodzenia Izraela.
    Trudno mi doprawdy przekonać się do tego, że intencje i wypowiedzi Jezusa oraz wczesnych autorów miałyby się wzajemnie wykluczać; że to, co może być Jemu przypisane, musi być w zdecydowanej większości zaprzeczone. Wiarygodność i wierność Nauczycielowi z Nazaretu musiała być szczerą troską Ewangelistów. Leżało to po prostu także w ich własnym interesie. Historyczny Jezus ukazywany przez The Third Quest budzi moje większe zaufanie niż Jezus z nurtu the Renewed Quest«.

    Skoro nie może Pani przekonać Ewangelia, Kołakowski, Sanders, Meier – to może ks. Hryniewicz. W jednym z komentarzy stwierdziła Pani, że ze wszystkim się z nim zgadza. A więc

  36. Tyle fantastycznych teorii i hipotez co różnych tekstów o Jezusie. Widziałem na bazarze książkowym pozycje Jezus Chrystus Menedzer. Nie wiem kim jest P. de Rosa ale jego teza brzmi jak science fiction, wishfull thinking etc.

    „Etyka Jezusa, na którą powołują się współczesne kościoły chrześcijańskie, nie była przeznaczona ani dla gojów, ani też nie sięgała ona horyzontem dalej niż kilka lat przed Sądem. Nikt też nie wciela jej aktualnie w życie, gdyż założenia Jezusa nie są możliwe do zrealizowania w świecie, który miałby trwać dłużej niż jedno pokolenie.”

    Czy to nie jest właśnie zapomnienie Jezusa, o którym pisze Kołakowski?

    „Nie umieli jednak postrzegać swoich trosk i swego życia w boskiej wizji czasu, tak więc istniało ryzyko, że apokalipsa, odsunięta w przyszłość całkowicie nieokreśloną i niedającą się określic, straci wszelkie uchwytne znaczenie”

  37. Anno mnie się wydaje, że tu nie chodzi o apokaliptyczny koniec w eseju, w sensie końca odpowiadającego opisowi Syna Człowieczego przychodzącego na obłokach z aniołami. Chodzi raczej o zaznaczenie, że istniejemy krucho wobec dwóch katastrof-jednej osobistej, w cieniu własnej śmierci, i drugiej – być może katastrofie cywilizacyjno kosmicznej. Uświadomienie sobie tego to podstawa do przyjęcia, że wszystkie wartości doczesne są względne. Według mnie to jest aż takie proste.

  38. Chciałem też zwrócić uwagę – tu ukłon w stronę „katolika” – że nie można wykorzystywać postawy historycznego Jezusa do deprecjonowania kultu dziewictwa w Kościele rzymsko-katolickim. Przede wszystkim myśl teologiczna odwołuje się do całości przekazu nowotestamentowego, a nie li tylko do Ewangelii – dodatkowo jeszcze „okrajanej” autentycznością przekazu – z pominięciem tradycji. Na obraz Chrystusa teolog może wykorzystywać teksty, w których Pan „mówi” już niejako w popaschalnej rzeczywistości. Ewangelie – co wie nawet początkujący student teologii – są późniejsze niż Listy świętego Pawła, a pierwsze trzy Ewangelie (synoptycy) zostały zredagowane w nurcie chrześcijaństwa popawłowego. Innymi słowy: dla teologa święty Paweł nie jest od macochy. Jezus – ten historyczny i ewangeliczny – wzywał do naśladowania swojej osoby, a był On – dla większości – bezsprzecznie celibatariuszem. Prachrześcijańscy misjonarze, na co wskazuje wczesna tradycja Q, naśladowali Go w tym wędrownym radykalizmie. W następstwie oddalającego się dnia paruzji bezżeństwo zostało ubogacone o nowe motywy, nie tylko eschatologiczne. Widać je już w Apokalipsie 14, 4, kiedy Barankowi oddają hołd ci, którzy nie skalali się z kobietami; są bowiem czyści.

    Kontestować można wszystko; teolog ma jeszcze jednak jedno zadanie: zaproponować coś w zamian, coś, co będzie zgodne z Biblią, Tradycją i nauczaniem Kościoła . Wyrażam stanowczy sprzeciw wobec wszelkich prób przenoszenia na zasadzie zupełnej dowolności hipotez historycznych – nawet tych mocno ugruntowanych – na wnioski teologiczne, o dogmatycznych już nie wspominając. Teolog i naukowiec (właściwie w każdej dziedzinie) jadą w dwóch osobnych pociągach, na równoległych torach, czasami spoglądają na siebie, czasami – gdy zwrotnice nie zostaną na czas przełożone – dochodzi do kolizji. Wydaje się, a nie jestem w tym moim wydawaniu się odosobniony, że Pani czasami celowo próbuje wykoleić oba pociągi, w imię czegoś, co nazywa Pani istotą chrześcijaństwa. To dość enigmatyczne i egzotyczne stwierdzenie. Zatem zapytuję: Co jest tak istotne, by rezygnować z równego natchnienia tekstów nowotestamentalnych i z Tradycji? Co Pani odkryła? W jednym z artykułów stwierdza Pani (co osobiście mnie zastanowiło): Sam Jezus nakazywał modlić się do Boga – naszego Ojca. Nigdy nie mówił o tym, aby modlić się do Niego samego po Jego śmierci i zmartwychwstaniu. […] W ogóle jeśli chodzi o modlitwę to najchętniej modlę się do samego Boga. Kiedyś chętniej do Jezusa, a teraz mi się przestawiło na Boga (A. Connolly, Kim są święci, 1 styczeń 2014). Oczywiście, że Jezus mówił, aby Go czcić tak jak Ojca, był to Jezus popaschalny, w Ewangelii według świętego Jana, a – praktycznie zaraz po Jego zmartwychwstaniu – modlił się do Niego święty Szczepan (zob. J 5, 22-23; Dz 7, 59). Istotą chrześcijaństwa jest bowiem chrystocentryzm i naśladowanie Nauczyciela z Nazaretu, także i w bezżenności – jeśli ktoś chce. Ja kocham celibatariuszy i uważam, że ich poświęcenia ma swoją wartość, tym bardziej, zdając sobie sprawę z moich słabości, że ja nie jestem do niej zdolny.

  39. Jeśli Administrator Kleofasa zamierza cenzurować moje wpisy, to – nie obrażę się – ale uznam Go za prawnuka jakiegoś świątobliwego Inkwizytora 🙂

  40. Tyle wpisów się pojawiło, muszę to spokojnie przeczytać. Ja się waham, sama nie wiem. Ci mnie trochę przekonują, tamci też. Ale główny problem z szybkim końcem świata i zastanawianiem się nad przesłaniem Jezusa jakoby w jego cieniu (końca świata) daje wielką zagadkę: Jak w takim razie stosować nauki Jezusa w świecie,w którym żyjemy teraz, czyli nie oczekując końca świata. Czy nie unieważnia to nauk Jezusa i nie czyni ich względnymi? Inne pytanie: Jak ma ten eschaton wyglądać? Ziemia się zatrzęsie, meteoryt w nas trafi, ziemia zniknie a my będziemy ewakuowani do nieba przez Jezusa na obłoku? Tak to sobie wyobrażać? jeśli tak, to ja tej wizji nie kupuję. Po trzecie: kto wierzy jeszcze w koniec świata i paruzję?

  41. A, jeszcze co do komentarza Tomka, to oczywiście jest długoterminowy cień śmierci człowieka i końca systemu słonecznego z powodu nieuchronnego zgaśniecia słońca. Ale ta perspektywa czasowa jest dla większości tak odległa i nie do wyobrażenia że nie ma wpływu na ich życie. No chyba ze na życie kogoś kto wie, że bliski jest śmierci. Ale ten cień nad naszymi głowami jest niewidoczny na co dzień. Chodzi o szybkość, o czas.

  42. Panie Andrzeju (Nowicki) nie wiem, dlaczego Pan myśli, że chcę wykolejać pociągi historii i teologii. O co chodzi? Nie rozumiem Pana. Czy może Pan jeszcze raz mi wytłumaczyć? A pociągi historii i teologii może powinny sobie pomieszać wagony i otworzyć przejścia między wagonami, żeby teologowie i historycy nie szli samotnymi ścieżkami i patrzyli na rzecz z innego punktu widzenia. Dlaczego ja mam wrażenie, że ciągle się bronię ostatnio na tym blogu? Czy ja jestem aż tak kontrowersyjna?

  43. Nie chcę się wtrącać, ale muszę zapytać o jedną rzecz Pana Andrzeja. Pisze Pan tak:
    „Zatem zapytuję: Co jest tak istotne, by rezygnować z równego natchnienia tekstów nowotestamentalnych i z Tradycji?”
    A więc uznaje Pan, jak się zdaje, natchnienie ksiąg biblijnych. Czy tylko NT? Co z ST- czy Pana zdaniem też jest natchniony?
    Nie bardzo rozumiem bowiem, dlaczego kwestię Rdz 1 i tamtejszego wskazania na małżeństwo jako Boży plan dla człowieka mielibyśmy kwitować słowem „mit” i kończyć temat, a w przypadku opisów chrystofanii w Ewangeliach, a potem wizji Szczepana w Dz mielibyśmy wysnuwać, że należy się modlić do Jezusa. Jaki jest klucz uznawania tego, co jest przesłaniem dla nas, a co jest „mitem”? Zarówno Rdz jak i J mają kontekst historyczny, kulturowy, społeczny, religijny. Obie księgi były pisane przez ludzi konkretnej epoki, kultury i języka. Skąd można wiedzieć, że niektóre całe passusy można odrzucić jako mit, a inne należy skrupulatnie przyjmować? To pytanie o Pana metodę- już nie jako historyka, tylko właśnie jako teologa.
    Przepraszam, że znów wyjeżdżam z tym tematem, ale wciąż siedzi to we mnie, a nauczony doświadczeniem Pańskiej cierpliwości nie boję się drążyć tematu.

  44. Anno, dzisiaj w wolnej chwili przed południem zajrzałem na Kleofasa i zorientowałem się, że z mojego komentarza pod powyższym twoim tekstem wyparowały ze trzy zdania…

  45. Wielokrotnie zastrzegam się, co można sprawdzić, kiedy wypowiadam się jako historyk, a kiedy jako „wierzący” Andrzej (czyli taki quasi-teolog). Całe Pismo Święte, zarówno w części hebrajskiej, jak i greckiej, jest dla „wierzącego” Andrzeja natchnione, a konkretnie jego interpretacja dana nam w Kościele. W pytaniu, które zadał Pan (było to w innej dyskusji) o Księdze Rodzaju wypowiedziałem się jednoznacznie: mitologiczny kontekst drugiej opowieści o stworzeniu nie ulega wątpliwości. Tło tej opowieści jest patriarchalne i, przekładając to na współczesność, obrażające i odrażające dla kobiety. Dosłowny i alegoryczny odczyt, który został przekazany nam przez Tradycję, również nie jest zadowalający. W przypadku tej opowiastki – o czym nie można zapominać – doszło do konfliktu pomiędzy teologią a nauką. Jak wspominałem, w komentarzu wyżej, czasami dochodzi do takich kolizji. Omówmy ten temat ogólnie, wymaga tego przyzwoitość, a także to byśmy się lepiej P. Zbyszku zrozumieli. Od czego się zaczęło: Na początku był Georges Louis Leclerc ( 1707 – 1788 ), naukowiec, uwieńczeniem jego pracy było 44 tomowe dzieło zatytułowane: Histoire naturelle, generale et paticuliere. Postanowił on jako pierwszy sprawdzić eksperymentalnie, czy Biblia mówi prawdę określając wiek ziemi na 6000 lat. W jaki sposób tego dokonał? Postanowił rozgrzać dwie metalowe kule i zaobserwować tempo ich wychładzania. Kule te wyobrażały według niego glob ziemski. Po zaobserwowaniu czasu wychładzania doszedł do wniosku, że ziemia liczy 74 832 lata, a życie na niej pojawiło się 40 062 lata temu. Dziś możemy się śmiać z tego dziwnego doświadczenia, jednak nie o pomyłkę jaką popełnił Leclerc tutaj chodzi: wskazał on drogę w jaki sposób należy podchodzić do prób oszacowania wieku ziemi – nie należy przyjmować ustalonych aksjomatów, lecz trzeba poszukiwać rozwiązania na drodze eksperymentu i obserwacji. Zanegował przecież ustalony wtedy fakt, mówiący o tym, że ziemia istnieje 6000 lat. Niektórzy naukowcy starali się za wszelką cenę uratować obraz świata, który proponowała mitologia żydowska. Jednym z tych przykładów jest biolog Georges Cuvier (1769 – 1832), mocno wierzący w stworzenie i niezmienność istot żywych. Jako naukowiec znał odkrycia, które wskazywały na istnienie zwierząt, które znacznie różniły się budową od zwierząt współczesnych. Wymyślił więc zasadę, która otrzymała nazwę katastrofizmu Cuviera. Co głosiła ta teoria? Mianowicie wprowadził on nie jeden akt stworzenia, ale kilka. Bóg dokonywał aktów stworzenia każdorazowo po zaistnieniu jakiejś katastrofy. Chciał on uratować w ten sposób naukę Linneusza o niezmienności świata żywego. Teoria ta została doprowadzona do absurdu przez następcę Cuviera, który wyróżnił w historii ziemi kilkadziesiąt katastrof, po których Bóg stwarzał wszystko od nowa. Przeciwnicy wyśmiali te dywagacje i skomentowali złośliwie ten katastrofizm następująco:

    Aby pogodzić Biblię z nauką zrobili z Boga wyrobnika i pozwolili mu harować do upadłego od świtu do nocy.

    Gdy Cuvier dowiedział się, że niejaki Lamarck przypuszcza, iż człowiek mógł rozwinąć się z pradawnych małp, powiedział:

    Boże, jaka to bzdura! Według profesora Lamarcka powinniśmy więc znaleźć szczątki ludzkich przodków na różnym stopniu rozwoju. To jednak nie uda się nikomu!

    To przykład tego jak nie powinien postępować naukowiec oraz człowiek poszukujący prawdy. Należy otworzyć się na różne możliwości, gdyż tylko wtedy nie ograniczamy naszego pola widzenia. Prawdziwy jednak cios spotkało chrześcijaństwo w osobie Karola Darwina i jego książce O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, czyli o utrzymaniu się doskonalszych ras w walce o byt. Gdzie w przekonujący sposób udowodnił, iż cały świat żywy podlega nieustającemu rozwojowi. Teoria ta, z pewnymi modyfikacjami, przetrwała do naszych czasów. Choć na początku była ostro zwalczana przez zwolenników kreacjonizmu, to jednak pod naporem faktów i dalszych odkryć została zaakceptowana przez chrześcijaństwo. To nauka spowodowała, że opowieść biblijną zaczęto interpretować symbolicznie. Spokój duchownych nie trwał jednak zbyt długo. Okazało się w trakcie badań, że w drodze ewolucyjnych zmian u podnóża rodzaju ludzkiego nie stała jedna para ludzka lecz większa ilość osobników. Allan Wilson, Rebecca Cann i Mark Stoneking z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley dokonali zdumiewającego odkrycia. Stało się to możliwe wtedy, gdy do badań nad ewolucją człowieka dołączyła genetyka. Zespół ten pobrał wycinki z łożysk od kobiet należących do różnych grup etnicznych i wyizolował DNA mitochondrialne. Cały zapis tego DNA jest przekazywany po linii matki. Porównując jego mutacje można zbudować drzewo genealogiczne prowadzące do wspólnego przodka ludzi. Ustalono, że kobieta która jest naszą pramatką pojawiła się ok. 200 000 lat temu w Afryce. Jeśli wziąć pod uwagę czas ewolucji człowieka od australopiteków istot żyjących pięć milinów lat temu, Homo Sapiens pojawił się całkiem niedawno. Czy zatem Ewa była jedyną kobietą na ziemi?

    Nie była jedyną kobietą na świecie, niekoniecznie najbardziej atrakcyjną czy macierzyńską. Była po prostu najpłodniejsza („Małpolud. Opowieść o ewolucji człowieka”, Praca zbiorowa pod red. Sheila Ableman,Warszawa 2001, s. 171. 172).

    Kościół zareagował z oburzeniem: Jak w takim razie głosić naukę o grzechu pierworodnym dziedziczonym po Adamie i Ewie skoro nauka odebrała im nawet te postacie? Kościół pod naporem faktów pogodził się z ewolucją, lecz jeśli zgodziłby się ustaleniami mówiącymi, że nasza pramatka Ewa żyła w swoim czasie wraz z innymi przedstawicielami tego samego gatunku, to grzechem obarczona musiałaby być tylko ona! W takim razie co z innymi kobietami? Czy są niepokalanie poczęte? Czy ich wymarłe potomstwo było dotknięte grzechem pierworodnym? Zostawmy te pytania teologom i zastanówmy się nad kolejnym ciosem, który zadała nauka obrazowi biblijnego świata. Wiąże się ona z kwestią istoty zwanej Homo neanderthalensis, inaczej mówiąc: neandertalczyka. Otrzymali oni swoją nazwę od Doliny Neandra, gdzie odkryto ich szczątki w 1856 roku. Następne lata, to prawdziwy wysyp znalezisk szczątków neandertalczyków, w całej Europie. Paleontolodzy zgromadzili większą kolekcję ich szczątków niż jakiegokolwiek innego hominida. Chrześcijańscy teolodzy czuli się spokojnie, ponieważ dość długo obowiązywała teoria mówiąca, iż neandertalczyk przekształcił się w Homo Sapiens. Mogli zatem utrzymywać, że człowiek jest ukoronowaniem stworzenia, nawet tego dokonywanego przez ewolucję. Twierdzono, że zgodnie ze słowami z Księgi Rodzaju, człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże i ma panować nad całym stworzeniem. Sami jednak wykopali sobie dołek w który wpadli: w jednej z jaskiń w La Chapelle – aux – Saints w południowej Francji katoliccy księża odkryli kompletny szkielet neandertalczyka. Znalezisko to dokładnie opisał Marcellin Boule. Wszystko wskazywało, że neandertalczyk miał posturę pochyloną, a na to przynajmniej wskazywał odnaleziony szkielet. Prawdziwa sensacja wybuchła, kiedy okazało się, że przygarbiona postawa neandertalczyka wynikła ze złej interpretacji szkieletu. Osobnik ten był po prostu chory na artretyzm. Prawdziwy szok dla wszystkich nastąpił w 1997 roku. Kiedy pod kierownictwem Svante Paabo na Uniwersytecie Monachijskim wyodrębniono z kości neandertalczyka fragment DNA. DNA neandertalczyków był bardzo różny od DNA, jakiegokolwiek żyjącego człowieka. Był to gatunek istotnie różny od naszego. Ewaluował niezależnie od naszego lineażu około 600 000 lat temu. Warto zatem się przyjrzeć gatunkowi z którym egzystowaliśmy na jednej planecie kilkadziesiąt tysięcy lat. Człowiek neandertalski był dobrze sobie radzącą i inteligentną istotą. Przypominali trochę nas, ale dysponowali większą siłą fizyczną i objętością mózgu. Troszczyli się o swoich bliskich. Szkielety ludzi neandertalskich noszą na sobie ślady różnych groźnych obrażeń, które mogły ulec zaleczeniu jedynie gdy osobnik znalazł się pod stałą opieką. Zadawali sobie prawdopodobnie te same pytania na temat życia i śmierci. W 1992 roku wykopano czaszkę dziecka neandertalczyka sprzed 60 000 lat. Na miednicy dziecka umieszczono żuchwę jelenia. Jak stwierdzają badacze była to celowa ofiara. To co łączy najbardziej istoty rozumne to chyba opieka nad zmarłymi. W pewnym momencie historii około 30 000 lat temu zostaliśmy sami. Człowiek neandertalski zniknął. Kwestią dlaczego tak się stało zajmują się w pocie czoła paleontolodzy. W neandertalczyku runął ostatni mit żydowski wyrażający się przekonaniem, że Homo Sapiens jest ukoronowaniem stworzenia. Umierali oni również tak samo jak my i nie ma to nic wspólnego z grzechami ich przodków. Czy za neandertalczyków też miał umierać mesjasz? Czy na niego czekali? Czy człowiek neandertalski zostanie zbawiony? Zostawmy z tymi pytaniami teologów.

    Panie Zbigniewie, zaproponowałem Panu coś naprawdę uczciwego – niech Pan mitem z Księgi Rodzaju nie usprawiedliwia grzeszności aktów homoseksualnych. Jak pokazuje historia, co w tym krótkim przeglądzie starałem się Panu „unaocznić”, może Pan popaść w mocne kłopoty, ponieważ być może już niedługo – wciąż pracują nad tym genetycy – może okazać się, że homoseksualizm jest uwarunkowany genetycznie, a wtedy okaże się znów, że Pan Bóg stworzył nie tylko „adama” i „ewę”, ale i homoseksualizm. Zostawmy jednak to zagadnienie teologom. Oni potrafią wszystko. Nie wierzy Pan, proszę ich w wolnej chwili poczytać.
    Pozdrawiam.

  46. Tło tej opowieści jest patriarchalne i, przekładając to na współczesność, obrażające i odrażające dla kobiety.

    Panie Andrzeju, pozostanę nieco na uboczu głównego toku Pana wypowiedzi, ponieważ powyższy cytat jest w moim przekonaniu nieco kontrowersyjny. Czy mógłbym prosić Pana o rozwinięcie tego wątku?

    Zgaduję, że mogło chodzić Panu o 1) stworzenie kobiety przez wyjęcie żebra [zasady życia] z mężczyzny, 2) fakt, iż to kobieta jako pierwsza dała się skusić i stała się powodem grzechu mężczyzny, 3) przekleństwo Boże, oznajmujące że odtąd kobieta będzie podległa mężczyźnie.

    Ad. 1. Spora część współczesnych egzegetów zauważa, że Rdz 2, 21-22 jest wyrazem przekonania o tym, że w raju kobieta i mężczyzna byli sobie równi. W tym kontekście zasadniczą treścią nie pozostaje bowiem opis niejako „wtórnego” stworzenia Ewy z istniejącej już części Adama (jeśliby wierzyć tym ustaleniom, to miałby on wyrażać po prostu prawdę, że oboje dzielą wspólną naturę, co dodatkowo przemawia za tezą o równości), ale fakt, iż Bóg w ten sam sposób tworzy zarówno kobietę, jak i mężczyznę; a więc Adama – poprzez wyjęcie z ziemi i uformowanie, Ewę – poprzez wyjęcie z żebra, symbolizującego zasadę życia, i oblepienie go w ludzką postać. Proszę też zauważyć, że stworzeniu kobiety nie towarzyszy uczucie władcze i zdobywcze, ale wręcz przeciwnie – wpierw ekstaza i sen, wywołane przez samego Boga, a następnie zachwycenie, rozpoznanie w kobiecie swojej odpowiedniczki.

    Podobnie odczytywała Rdz 2, 21-22 większość Ojców Kościoła. Oczywiście zdarzały się interpretacje dyskryminujące, ale – pomimo pozorów! – we wczesnym chrześcijaństwie dominowało przekonanie, że rajska wizja stworzenia Adama i Ewy ukazuje ich absolutną równość co do łaski, godności i porządku stworzenia (zob. prace Elizabeth A. Clark, Virginii Burrus, Elizabeth Castelli). Dodajmy – równość utraconą, czekającą dopiero w Eschatonie, którą jednak zapowiedział i już częściowo uobecnił Chrystus zrodzony z Maryi; tutaj małe zastrzeżenie – zdaniem Gianfranco Ravasiego pewne przełamanie patriarchalnego porządku społecznego w sposób prowokacyjny i „skandaliczny” ukazują już teksty Pieśni nad pieśniami, w których to mężczyzna kieruje swe pełne uległości pragnienia ku kobiecie, a nie odwrotnie (jak w Rdz 3, 16). W każdym razie, literatura patrystyczna jako tekst równoległy do Rdz 2, 21-22 podawała Ga 3, 28: pierwszy mówi o początku, drugi zaś o końcu, który jest powrotem do idealnej harmonii pomiędzy obiema płciami.

    Ad 2. Rzeczywiście, jest to problematyczne. Mnie osobiście sytuacja ta przypomina pozostałe starotestamentowe „kusicielki swych mężów”, jak żona Hioba (Hi 2, 9), czy żona Tobiasza (Tb 2, 14). Ewa jest w opisie Rdz 3, 6 wyraźnie istotą próżną.

    Ad 3. Tutaj faktycznie widoczna jest perspektywa patriarchalna, niemniej ukazana mimo wszystko jako odchylenie od normy ustanowionej przez porządek stworzenia; konieczne na tym świecie, ale jednak wciąż odchylenie, stan grzeszny.

  47. Rzeczywiście to prawda: z Twojego komentarza fragment został usunięty. Andrzeju, myślę, że komu jak komu, ale Tobie nie trzeba tłumaczyć, że zastanawianie się, czy ktoś używa mózgu, czy nie, nie ma nic wspólnego z dyskusją merytoryczną. Przykro mi, że spotyka to właśnie Ciebie, stałego Kleofasowicza, ale naprawdę bardzo zależy nam na tym, żebyśmy poziomem dyskusji odróżniali się od Onetu czy nawet Deonu. Liczę na zrozumienie i Twoje, i innych dyskutantów. Będziemy starali się nie pełnić roli inkwizytorów i nie korzystać zbyt często z możliwości kasowania czy „cenzurowania” komentarzy, a najpierw raczej ostrzegać.

  48. Andrzeju, taką książką chciałbym Cię zainteresować: http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,5638,Maryja-Biografia-Matki-Bozej . Jest w niej spory rozdział na temat dziewictwa Maryi. Warto by było ją ocenić okiem historyka, bo sprzedaje się bardzo dobrze (ma na stronie „Znaku” nalepkę „Bestseller”), a napisał ją historyk i teolog, na dodatek autor polski. Fajnie by było, gdybyś mógł/chciał napisać wyważoną recenzję na blog.

  49. Panie Michale, postaram się wytłumaczyć z mojego stanowiska. Wymaga to jednak wprowadzenia wielu informacji, które – być może są Panu znane, być może nie – niemniej jednak muszą się pojawić, aby wyjaśnić moją – kontrowersyjną, według Pana – perspektywę. Mity mają za sobą wielowiekową ewolucję, tak jest w każdej kulturze, i zazwyczaj odzwierciedlają poglądy społeczności, która je wytwarza lub przetwarza. W większości mitów dotyczących początków ludzkości bogini-matka zostaje pokonana przez bogów-mężczyzn, lub zostaje z mitu wyeliminowana, lub sprowadzona do roli podporządkowanej bogu małżonki. Aztekowie np. jak wynika z Historia de los mexicanos mieli jednego boga, który miał na imię Tonacateuctli i żonę Tonacacihuatl. To dwu-bóstwo stworzyło się same i spłodziło czterech synów; najstarszy z nich Camaxtle był uważany za najważniejszego boga. Ci bogowie, z kolei, stworzyli mężczyznę i kobietę; mężczyznę nazwali Uxumuco, a kobietę Cipacactonal. I rozkazali im, aby zajęli się rolnictwem, a kobietę obarczyli dodatkowo obowiązkiem tkactwa i przędzenia. »I powiedzieli, że z nich narodzą się macehuale i żeby się nie lenili, lecz zawsze pracowali. A kobiecie dali bogowie pewne ziarno kukurydzy, aby leczyła i posługiwała się nim przy wróżbach i czarach, i tak czynią do dziś kobiety« (Maria Frankowska, Mitologia Azteków, Warszawa 1987, s. 220-21). Nie muszę Panu wyjaśniać, że mit ten opisuje jedynie stosunki społeczne panujące wśród Azteków, w których kobieta miała „gorzej”. Kto jest winny temu „gorzej”; mit odpowiada: bogowie. Dlaczego jednak, praktycznie we wszystkich mitach, kobiety maja „gorzej”, a mężczyźni lepiej? Ponieważ mity te wytworzyła zwycięska kultura patriarchatu, a opowieści te są jedynie zwycięska pieśnią mężczyzny nad zniewoloną i upodloną kobietą. Czy było jednak tak zawsze? Otóż dzięki pracom religioznawców, psychoanalityków i archeologów udało nam się zaglądnąć pod struktury patriarchalnych mitów. Muszę Pana zasmucić Panie Michale, ponieważ mit z Księgi Rodzaju uznaje za przykład najbardziej skrajnego podejścia patriarchalnego, za przykład całkowitego już pokonania bogini-matki, za przykład tekstu pisanego przez mężczyznę (pisać i czytać w tamtym okresie mogli tylko mężczyźni) do mężczyzny, za przykład tekstu – który już przez świętego Pawła i jego bo nie mężczyzna jest z kobiety, ale kobieta z mężczyzny, albowiem mężczyzna nie jest stworzony ze względu na kobietę, ale kobieta ze względu na mężczyznę ( 1Kor 11, 8-9) – zawsze był wykorzystywany, aby kobietę gnębić i wprowadzać w kompleksy (tak jest do tej pory u protestantów-fundamentalistów trzymających się literalnego odczytu chrześcijańskich Pism greckich z pierwszego wieku!).

    Myśl, że jedynie sam mężczyzna może […] stworzyć żywą istotę, jest urojeniem, które pozostaje w największej sprzeczności z naturą; neguje ono wszelkie doświadczenie, wszelką rzeczywistość, wszelkie uwarunkowania naturalne. Lekceważy wszelkie ograniczenia naturalne, byle tylko osiągnąć jeden cel: przedstawić mężczyznę, jako absolutnie doskonałą istotę, posiadającą także zdolność, której życie wyraźnie jej odmówiło – zdolność rodzenia. Owo urojenie, które mogło pojawić się tylko na gruncie skrajnie patriarchalnego społeczeństwa, stanowi prototyp wszelkiej idealistycznej myśli, która lekceważy wszelkie warunki naturalne. Równocześnie jest ono, z jednej strony, przejawem głębokiej zawiści wobec kobiety, poczucia niższości z powodu nieposiadania zdolności rodzenia, z drugiej zaś, wyrazem pragnienia, by osiągnąć tę zdolność, choćby nawet zupełnie innymi drogami (Erich Fromm).

    Panie Michale, ze względu na to, że wyjeżdżam do moich zmarłych, odpowiem na Pana zapytanie po pierwszym listopada (tak samo jak i innym). Za co z góry przepraszam, ale mam też inne obowiązki. Proszę o wyrozumiałość, ale odpowiedź dla Pana wymaga większej koncentracji, ponieważ musi ona być wieloaspektowa i bardziej pełna.
    Pozdrawiam.

  50. Panie Michale, geniusz J. J. Bachofena polegał na tym, że praktycznie bez żadnych dowodów materialnych, opierając się na samych mitach, odkrył on matriarchat. Patriarchalna struktura religijno-społeczna charakteryzująca Rzymian, Greków, Egipcjan i Żydów okazała się być w historii stosunkowo młodym tworem, a poprzedzała ją kultura, w której matka była nie tylko głową rodziny, ale i przywódczynią społeczeństwa, a w mitach głównym bóstwem była Wielka Bogini. Co poprzedzało ten etap w historii ludzkości? Fazę matriarchalną poprzedzał heteryzm; w tej prymitywnej formie organizacji społecznej – która opierała się jedynie na naturalnej kreatywności kobiety – nie znano instytucji małżeństwa (!). Matriarchat jest zatem forma pośrednią pomiędzy heteryzmem a patriarchatem. Wkrótce do tych teoretycznych dowodów Bachofena, w sposób niezwykle spektakularny dołączyły dowody materialne. Odkrywano na różnych stanowiskach archeologicznych, na całym świecie, paleolityczne przedstawienia kobiet oraz wizerunki kobiecych narządów płciowych. Oczywiście doszło tu też do pewnych nadużyć, o których wspomina R. Rudgley: «Badacze potencjalnych przypadków przedstawienia łona kobiecego, wynaleźli szereg idiotycznych kategorii i typów takich jak „niekompletne łono”, „łono okrągłe”, „łono spodniowe” (cokolwiek to jest!), „niedokończone łono”, by dopasować obrazy, które nie przedstawiały łona, do wizji oryniackiej manii seksu. Najbardziej absurdalny przykład ze wszystkich to opis zwyczajnej, prostej linii jako przedstawienia wejścia do pochwy. Można tylko dojść do wniosku, że seksualne obsesje nie są typowe dla ludzi z okresu oryniackiego, ale raczej dla samych prehistoryków» ( Richard Rudgley, Zaginione cywilizacje epoki kamienia, Warszawa 1999, s. 190). Ten humorystyczny akcent nie powinien nam przesłonić najważniejszego faktu, z którym musimy się pogodzić: że swoboda seksualna była jedną z cech charakterystycznych dla matriarchatu, w jego różnych formach i, to jest właśnie zaskakujące, że to kobieta sama wybierała partnerów, kierując się, że tak powiem, swoim widzimisię.

    Wyłączność związku małżeńskiego wydaje się tak niezbędną, tak ściśle związaną z godnością natury ludzkiej i jej wzniosłym powołaniem, że większość ludzi uważa ja za odwieczny stan rzeczy. Twierdzenie, że istniały głębsze, nieskrępowane związki między płciami, uznaje się za błędną czy bezużyteczna spekulację na temat początków ludzkiego istnienia i odrzuca jak zły sen. Któż by nie chciał przyjąć powszechnie panującego poglądu i oszczędzić naszemu gatunkowi bolesnej pamięci o jego wstydliwym dzieciństwie? Świadectwo historii nie pozwala nam jednak iść za głosem dumy i egotyzmu ani wątpić w boleśnie powolny postęp człowieka ku wyższej moralności małżeńskiej (J. J. Bachofen, «Mythus von Orient und Okzident).

    Obecnie wśród naukowców odrzucono założenie mówiące, że pojęcie cywilizacji można odnosić jedynie do androkratycznych, wojowniczych, zhierarchizowanych społeczności. M. Gimbutas w The Civilisation of the Goddess wykazała, właściwie bezsprzecznie, że kultury gynokratyczne rozkwitały w Starej Europie pomiędzy 6500 a 3500 rokiem p. n. e., zaś na Krecie aż do 1450 roku p. n. e. Były one pokojowe i dawały swoim społecznościom możliwość życia na znacznie wyższym poziomie niż w klasowych plemionach zorganizowanych andokratycznie. W matriarchalnie zorganizowanej osadzie w Catal Huyuk religia i mitologia została oparta na kulcie Wielkiej Bogini. Za większość rytuałów odpowiadały tam kapłanki, a kapłani byli na marginesie ceremonialnym. Holistyczna matryca religijno-społeczna została wyeliminowana przez przodków Indoeuropejczyków – późnoneolityczną kulturę Kurgan. Kultura Kurgan – złowieszczo objaśnia nam to zjawisko brytyjski antropolog i etnolog R. Rudgley – z jej konnymi wojownikami uzbrojonymi w śmiercionośną broń, sprowadziła do Europy ideologię opartą na patriarchacie, hierarchiczności i etosie zbrojnego męstwa. W ich panteonie dominowały bóstwa męskie, a główną postacią był bóg nieba. Nowy porządek zmienił status bogini-ziemi i pozostałość bóstw kobiecych, które stały się zaledwie żonami bogów. Nierówność płci, zbrojna przemoc, dualistyczne myślenia (zło i dobro) i fundamentalna wiara w linearną ciągłość (wszystkie te cechy zawiera nasza cywilizacja) to cech właściwe dla kultury Kurgan i późniejszych Indoeuropejczyków (s.25). Z tymi zmianami nieodłącznie związały się zmiany w mitologii. Zacznijmy od pierwszego z nich o wyraźnych jeszcze cechach starego kultu. Z chaosu wyłania się naga Euronyme, która rozpoczyna taniec nad bezmiarami wód, nie mogąc znaleźć oparcia, bogini, w swojej łaskawości, oddziela je od ziemi. W wodach ukrywa się mityczny wąż Ofion, towarzyszy on bogini-matce w jej tańcu i oplata jej ciało, aż dochodzi do zapłodnienia. Euronyme pod postacią gołębicy znosi jajo, które pomaga jej wygrzać Ofion. Po jego pęknięciu wysypują się zeń galaktyki, planety itd. Mit ten w żaden sposób nie mógł zadowolić okrutnych, patriarchalnie nastawionych mężczyzn-wojowników i mężczyzn-kapłanów. Bogini w micie musiała zostać pokonana, a wąż upokorzony – to cena, którą starożytna, najpierwsza i najszlachetniejsza religia, wypływająca z czystej natury człowieka, musiała zapłacić pierwszej fali barbarzyństwa. W babiloński eposie o stworzeniu świata, gdzie bóg Marduk stanął na czela panteonu, stwórcą świata nie jest jeszcze męski bóg, lecz u początku stoi prasiła, męska i żeńska zasada. Apsu i Tiamat dają życie bogom, jednak – jako że Babilonia była patriarchalnym społeczeństwem – w micie, dochodzi do rebelii synów przeciwko matce. Tiamat ponosi w nim śmierć oraz jej obrońcy. Babilońska relacja – stwierdza Frommm – kończy się tam, gdzie rozpoczyna się biblijny mit; odtwarza ona całą historię walki, podczas gdy biblijna relacja opowiada tylko o zwycięstwie – zwycięstwie tak całkowitym, że wymazuje ono imię zwyciężonych i sam fakt walki. Bóg stwarza tam kobietę, ponieważ zwierzęta nie są w stanie załagodzić jego samotności. I to nazywa Pan, Panie Michale, absolutną równością. To mężczyzna nadaje nazwy roślinom i zwierzętom, ponieważ nie ma w tym momencie przy nim kobiety. W żydowskiej myśli religijnej, nadanie nazwy było jednoznaczne ze stworzeniem; nie uczestniczy w nim kobieta; nie jest mu równa; pochodzi z niego, a nie on z niej; zostaje przez jej żądzę skuszony i popada w nieszczęście, a wąż, który do tej pory w mitach odpowiadał za płodność, został przez bezlitosnego redaktora-jahwistę obarczony winą. Wiemy, że lud żydowski kochał i czcił węża jeszcze za Ozeasza, nazywano go Nechusztan (palono mu kadzidła), a jahwiści bezlitośnie zwalczali ten kult (2 Krl 18, 4). Skompromitowali węża i kobietę w micie. Czy poddać ten mit (mam tu na myśli drugi, jahwistyczny, opis stworzenia) analizie, czy Panie Michale to wstępne wyjaśnienie mojego stanowiska uzna Pan za wystarczające.

  51. Panie Andrzeju,
    niezmiernie ciekawe jest to, co Pan pisze. Są to uwagi wystarczające, choć z drugiej strony jestem bardzo ciekaw Pana analiz dotyczących jahwistycznego opisu stworzenia (podejrzewam, że nie tylko ja). Pomyślałem jednak, że szkoda by było taki temat poddawać interpretacji w komentarzu. Może będzie Pan chętny w wolnym czasie napisać na ten temat odrębny tekst? Dałoby to jednocześnie asumpt do dyskusji np. nad wczesnochrześcijańskim oddziaływaniem pierwszych dwóch rozdziałów Księgi Rodzaju i skonfrontowania ich ze współczesnym stanem badań biblistycznych.
    Pozdrawiam serdecznie.

  52. Pani Anno, nie twierdzę, że Pani jest kontrowersyjna, twierdzić mogę jedynie, że niektóre Pani opinie mogą za takie uchodzić. Próbuje Pani, przecież niejednokrotnie, wnioski płynące z badań nad «Jezusem historycznym», transponować na wnioski teologiczne. Tutaj pełna zgoda, w pewnym stopniu to rozumiem; mamy przykład biskupa Sponga, z którym, w niektórych przypadkach, całkowicie się zgadzam (zob. np. John Shelby Spong. Fragment wywiadu). Jednak, na jego całościową wizję chrześcijaństwa, nie sposób przystać (zob. krytyka Sponga: ks. Grzegorz Strzelczyk, Chrystologia poprawności politycznej). Biskup Spong, przy całej kontrowersyjności swoich opinii, posiada doskonałą wiedzę dotyczącą «Jezusa historycznego», na tyle dużą, że samemu formułuje on, odnośnie tej dyscypliny naukowej, swoje własne wnioski i hipotezy. Do czego zmierzam: otóż, aby podążyć jego śladem najpierw trzeba w sposób niezwykle szczegółowy zdobyć wiedzę na temat «Jezusa historycznego», a następnie zbudować swoje własne wnioski teologiczne; uzgodnić „oddolną” chrystologię z chrystologią „wysoką”, a katolicki teolog – za takiego chce Pani uchodzić, tak przynajmniej wynika z notki biograficznej – dodatkowo jest zmuszony skonfrontować swoje własne implikacje płynące z tych rozważań z nauczaniem Kościoła i jego dogmatami. Tymczasem nie dostrzegam u Pani żadnego z tych elementów; za to dość często i w sposób apodyktyczny, podważa Pani nauczanie Kościoła czy Tradycji, w dość istotnych kwestiach – w imię Ewangelii i Jezusa – nie proponując nic w zamian. Czytelnicy chcieliby w końcu, wszak tworzy Pani publicznie, dowiedzieć się: W imię jakiego Jezusa działa Anna Connolly? Jakich zmian domaga się Anna Connolly? Czy po tych zmianach Kościół nie utraci swojej tożsamości? Dokąd dojdziemy Pani Anno, jeśli pójdziemy za Panią? Do Jezusa czy do jezusa?

  53. Dość często ludzi najbardziej boli to, że ktoś potrafi inaczej myśleć niż cała Katolicka tradycja i wszyscy święci.

    Jako niezdogmatyzowany chrześcijanin staram się patrzeć na niepodzielających mojej wiary z uśmiecham na twarzy.
    Dlatego proponuję Pani Ani Connolly podobną postawę…
    Dla mnie osobiście wiecznotrwałe dziewictwo Matki Naszego Pana do niczego nie jest mi potrzebne. Powiem więcej, gdyby Maryja miała więcej dzieci niż jedynaka Jezusa to też bym to zaakceptował.
    Wielu tu pisze jedni ciekawie inni mniej ciekawie. Zastanawia mnie w tym, co tu czytam ważność i szczególne znaczenie „subiektywnego dziewictwa” w relacji tej poziomej pomiędzy bliźnimi. Samo wskazywanie na sens dziewictwa w relacji pionowej ku Bogu to jest moim zdaniem troszkę za mało.
    Ludzie, jako istoty stadne najlepiej wyrażają siebie i swoje uczucia w konkretnych relacjach z innymi.
    Moim zdaniem owe subiektywne dziewictwo tu i teraz nie wnosi piękna w życiu doczesnym. Jest raczej synonimem ABS-a w relacji do bliźniego.

    Roman

  54. Panie Romanie, też staram się o uśmiech na twarzy, ale nie zawsze od razu mi on wychodzi. Potrzebuję trochę czasu. Poza tym taki uśmiech może oznaczać też obojętność. A na razie jeszcze nie jestem obojętna, zależy mi, dlatego się emocjonuję. Jeśli mi wszystko zobojętnieje, będę miała uśmiech na twarzy cały czas, ale to będzie uśmiech jak machnięcie ręką na wszystko.
    Co znaczy według Pana „subiektywne dziewictwo”? Mógłby pan to wyjaśnić? To znaczy, że jest jakieś „obiektywne dziewictwo”?

  55. Czasami warto
    uśmiechnąć się
    tak… od niechcenia,
    spontanicznie tak dla…
    duszy ukojeni…

    Szanowna Pani Aniu.

    Czymś nagminnym jest w rozmowach (na różnych forach) w tematach teologicznych szukanie tego, co rozmówców dzieli w pierwszej kolejności, a na samym końcu (czasem…) to, co nas łączy.
    Mam na myśli taki uśmiech, który jest owocem tego, co łączy, a nie dzieli. A co za tym idzie nie skonkretyzował się z obojętności wobec innych.
    Nie ma czegoś takiego jak „obiektywne dziewictwo”. Takie jest moje zdanie.
    To, co wypływa z naszej ludzkiej natury jest subiektywne, czy to myśl, inteligencja, dobro czy zło.
    Kreujemy sami siebie wedle naszego upodobania. Każdy z ludzi ma swój wewnętrzny świat.
    Czymś istotnym dla ludzi (naszych rozważań) może też być to, co jest nam dane i w nas trwa.
    Coś na podobieństwo systemu komputerowego.

    Pozdrawiam,

    Roman

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *