Archiwum kategorii: Bez kategorii

Legenda o św. Janie Apostole

Dla wyluzowania przed meczem z Niemcami sięgnąłem po Złotą Legendę bł. Jakuba de Voragine. Ten biskup i dominikanin z XIII wieku zawarł w fantastycznym dziele opowieści i rozważania o świętych, przechowywanych od niepamiętnych czasów przez Kościół. Zdumiewa to, że ten potężny zbiór różnych żywotów — w tym męczenników za wiarę, przedstawionych często w sposób humorystyczny i anegdotyczny – był wykorzystywany w kazaniach na poszczególnie dni roku kościelnego. Jakub de Voragine dokonał jedynie kompilacji tych legend tak, by były one krzepiącą wiarę opowiadaniami dla wiernych, a nawet podręcznikiem(!) dla kleryków w seminariach.
W legendzie na dzień św. Jana Apostoła i Ewangelisty odnaleźć można motywy bardzo stare, sięgające pierwszych wieków chrześcijaństwa. Przeplatają one w piękny sposób prawdę historyczną z legendą i nawet, jeśli sięgają do apokryfów to jednak ukazują w sposób znakomity prawdy ewangeliczne. Oto ta legenda przytoczona prawie dosłownie z niewielkimi skrótami:
Jan, ukochany przez Pana i powołany jako niewinny młodzieniec, skoro apostołowie rozeszli się po zesłaniu Ducha Świętego, udał się do Azji i założył tam wiele kościołów. Cesarz Domicjan dowiedziawszy się o otaczającej go sławie kazał go sprowadzić do Rzymu i przed Bramą Latyńską wrzucić do kotła wrzącego oleju, ale on wyszedł zeń nietknięty, tak jak wolny był zupełnie od zepsucia cielesnego. /Ten fakt opisuje poważny prawnik i teolog z II wieku Tertulian – R.K./ Cesarz widząc to, zesłał Jana na wygnanie na wyspę Patmos, gdzie przebywając w samotności napisał Apokalipsę.
Po śmierci Dioklecjana Apostoł mógł wrócić z wyspy Patmos do Efezu i dalej głosić Słowo Boże. Jan wszedł raz w Efezie do łaźni, by się kąpać, i gdy zobaczył tam heretyka Cerynta zaraz wyskoczył ze słowami: Uciekajmy stąd, aby nie zawaliła się na nas ta łaźnia, w której kąpie się wróg prawdy, Cerynt. (Anegdotę te przytacza już św. Ireneusz w II wieku. Cerynt żył w końcu I wieku w Azji Mniejszej, był zwolennikiem kierunku judaizującego w chrześcijaństwie, i prekursorem gnostycyzmu. „Niejaki Cerynt nauczał w Azji, że ten świat nie pochodzi od pierwszego Boga, tylko od określonej Mocy …O Jezusie twierdził, że nie został zrodzony przez dziewicę… Twierdził, że po chrzcie zstąpił na niego Christos w postaci gołębicy. Wtedy głosił nieznanego Ojca i dokonywał cudów. Następnie pod koniec opuścił potajemnie Christos Jezusa, który cierpiał i powstał ( z martwych). Christos pozostał niecierpiętliwym, ponieważ był natury duchowej” ( Adversus haereses, I.26,1 tł. W. Myszor, Katowice 2016). W innej opowieści autor zbioru legend powołuje się na św. Hieronima –Ojca Kościoła. Otóż Św. Jan bawił w Efezie do późnej starości, tak, że już na rękach nosili go do Kościoła jego uczniowie. Nie mógł już wiele mówić, miał jednak zwyczaj powtarzać te słowa: Syneczkowie, kochajcie się wzajemnie. Wreszcie bracia, którzy z nim byli, zdziwieni, że zawsze to samo powtarzał, zapytali go: Nauczycielu, dlaczego zawsze to samo mówisz? A on odparł: Bo to jest przykazanie Pańskie i jeśli tylko jego będziecie przestrzegać, wystarczy.
Jeszcze jedno opowiadanie sięgające początku III wieku, o cechach może nawet autentycznych, oparte na realnych i znanych skądinąd faktach. Gdy św. Jan miał pisać ewangelie, zapowiedział najpierw post, w czasie którego wszyscy mieli się w tej intencji modlić. Usunął się w ustronne miejsce, aby tam spisać tajemnic Boże i modlił się, aby w czasie pisania nie miał żadnych przeszkód ze strony deszczu i wiatru. Podobno do dziś dnia siły natury otaczają to miejsce w Efezie tymi samymi względami.
Jakub de Voragine stara się być wiarygodnym i powołuje się często na autorów opowiadań, które cytuje. Jest tak w jeszcze jednym tu zamieszczonym opowiadaniu, gdy pisze: A gdy Jan dożył 99 lat, wedle Izydora — Doktora Kościoła z VII wieku — w 67 lat po męce Pańskiej, pojawił mu się Chrystus z uczniami swymi mówiąc: Pójdź do mnie, umiłowany, bo czas już, abyś ucztował u mego stołu z braćmi twymi. I Jan wstał i zaczął iść. Ale Pan rzekł:
„W niedzielę przyjdziesz do mnie. Gdy więc nadeszła niedziela, cały lud zgromadził się w kościele pod wezwaniem św. Jana. A on od pierwszego piania kogutów uczył ich zachęcając, aby byli wytrwali w wierze i skorzy w wypełnianiu przykazań Bożych. Następnie polecił wykopać kwadratowy dół koło ołtarza, a ziemie wyrzucić poza kościół, po czym zstąpił doń i wyciągając do Boga ręce rzekł: Oto przychodzę, zaproszony na ucztę Twoją, Panie Jezu Chryste, dzięki czyniąc, że raczyłeś mnie zaprosić do stołu Twego, boś wiedział, że z całego serca mego pragnąłem Cię. A gdy skończył modlitwę, takie światło zajaśniało nad nim, że nikt nie mógł nań spojrzeć. Gdy zaś światło znikło, znaleziono dół pełen manny, która tam się rodzi aż do dnia dzisiejszego i jakby wytryska na dnie jamy na kształt drobnego piasku, tak jak to bywa w źródłach”.
Złota Legenda zawiera wspaniałe anegdoty o świętych. Niektóre, zaopatrzone w glosy z myślą o prostym odbiorcy nieznającym łaciny, można dostrzec już w zabytkach piśmiennictwa polskiego XIV wieku. „ Zupełnie wyraźne są one w Kazaniach gnieźnieńskich, zwłaszcza w kazaniu o św. Janie apostole”. ( Złota Legenda, wstęp: Marian Plezia,s.49,PAX 1983). Pełne miłości, ukazują pogodną i wręcz wesołą stronę średniowiecznego chrześcijaństwa. Próba odmitologizowania tych tekstów w duchu Bultmanna byłoby barbarzyństwem. Natomiast próba ożywienia letnich kazań starożytną anegdotą…why not? Może jednak średniowiecze nie było tak ciemnie i ponure, jak się czasem wydaje?

Boga masz w sobie

Zdrowie ciała stanowi niewątpliwie w ludzkim życiu dobro, lecz do szczęścia nie wystarczy znać definicję zdrowia, trzeba w zdrowiu żyć. Jeśli ktoś, wygłaszając pochwałę zdrowia, najadł się czegoś szkodliwego i wzdymającego, to jakąż odniósł korzyść z panegiryku o zdrowiu, skoro męczą go choroby? Podobnie powinniśmy rozumieć rozważane zagadnienie: Pan nie twierdzi, że szczęście polega na dowiedzeniu się czegoś o Bogu, ale na posiadaniu Boga w sobie. Błogosławieni bowiem czystego serca, ponieważ oni Boga oglądać będą. Nie wydaje mi się, by obiecywał oglądanie Boga twarzą w twarz temu, kto oczyścił oczy duszy, ale wzniosła nauka podsuwa nam to, co w innym miejscu Pan wypowiada wprost, stwierdzając, że królestwo Boże jest w nas, abyśmy dowiedzieli się, że ten, kto oczyścił serce z grzesznych skłonności widzi we własnej piękności obraz Bożej natury. Zdaje mi się, że ta wypowiedź daje w kilku słowach taką oto radę: Ty, który pragniesz kontemplować prawdziwe dobro! Gdy usłyszysz, że Boski majestat wzniósł się nad niebiosa, że Jego chwała jest nieopisana, piękno niewypowiedziane, natura niepojęta, nie trać nadziei, że możesz zobaczyć to, czego pragniesz! W tobie bowiem zawiera się miara możliwości poznania Boga, bo Stwórca wszczepił [twojej] naturze dobro już w momencie stworzenia.
Bóg wycisnął na swoim stworzeniu podobieństwo dóbr własnej natury, jakby kształtował wosk według jakiejś formy. Lecz zło, zakrywszy ten znak podobieństwa do Boga uczyniło bezużytecznym dla ciebie to dobro, spowiwszy je paskudnymi zasłonami. Jeśli dzięki doskonałości życia obmyjesz brud kalający twe serce, rozbłyśnie dla ciebie piękno podobne do Boskiego. Jak żelazo oczyszczone osełką z rdzy, wcześniej czarne, teraz błyszczy i lśni w słońcu, tak człowiek, gdy zeskrobie ze swego wnętrza, które Pan nazywa sercem, rdzawy brud, naniesiony przez złą pleśń, odzyska podobieństwo do pierwowzoru i stanie się dobry. To bowiem, co jest podobne do dobra, jest dobre. Kto więc wpatruje się w siebie, widzi w sobie to, czego pragnie i w ten sposób czysty sercem osiąga szczęście, bo spoglądając na własną czystość ogląda w obrazie pierwowzór.

Grzegorz z Nyssy, Homilie do błogosławieństw 6, tł M. Przyszychowska

Sławny list Grzegorza z Nyssy o pielgrzymkach do Jerozolimy

Tam, gdzie Pan wzywa błogosławionych do objęcia dziedzictwa królestwa niebieskiego, nie wymienił wśród dobrych uczynków pielgrzymki do Jerozolimy; tam, gdzie głosi błogosławieństwo, nie objął nim takiej gorliwości. A kto ma rozum, niech rozważy, dlaczego mamy się gorliwie starać o to, co ani nie czyni szczęśliwym, ani nie prowadzi do królestwa niebieskiego. I choćby ta rzecz była pożyteczna, i tak nie byłoby dobrze, aby ludzie doskonali gorliwie starali się o nią. Ponieważ zaś rzecz ta, zbadana dokładnie, przynosi nawet szkodę duchową tym, którzy prowadzą życie ujęte w dokładne reguły, nie zasługuje ona na wielką gorliwość, lecz na największą ostrożność, by ten, co wybrał życie według Boga, nie naraził się na coś z tego, co przynosi szkodę.
Cóż więc jest w tym szkodliwego? Poważny tryb życia nakazany jest wszystkim, tak mężczyznom, jak niewiastom, a właściwością życia ascetycznego jest przyzwoitość. Zachowuje się ją w sposobie życia nie towarzyskim, samotniczym, tak że jego natura jest czymś niezmieszanym, kiedy pragnąc przestrzegać przyzwoitości kobiety nie szukają towarzystwa mężczyzn, ani mężczyźni towarzystwa kobiet. Natomiast konieczność podróżowania zawsze sprowadza obowiązującą w tym dokładność do zobojętnienia wobec zasad ostrożności. Niemożliwą bowiem rzeczą dla niewiasty jest przebycie tak wielkiej drogi, gdyby nie miała opiekuna: z powodu fizycznej słabości trzeba ją wsadzać na muła i zsadzać z niego, a w trudnych przejściach trzeba ją podtrzymać. Cokolwiek byśmy zaś przypuścili, czy to ktoś jako jej znajomy spełnia przy niej te posługi, czy też dostarcza ich jako najemnik, to w obu Wypadkach to, co się dzieje, nie unika nagany. Czy to bowiem powierza się obcemu, czy też swojemu, nie zachowuje prawa wstrzemięźliwości.
A ponieważ na Wschodzie zajazdy i gospody miasta nastręczają wiele swobody i obojętności wobec złego, jak może ten, kto przechodzi przez dym, nie mieć podrażnionych oczu? Gdzie brudzi się ucho i brudzi się oko, brudzi się także serce, przyjmując przez wzrok i słuch bezeceństwa. Jakże więc będzie można przejść bez poruszenia namiętności przez miejsca dotknięte namiętnością?
I cóż więcej od innych będzie miał ten, który był w owych miejscach? Jak gdyby Pan do dziś dnia przebywał cieleśnie w owych miejscach, a od nas odszedł; albo jak gdyby Duch Święty okazywał pełnię działania u Jerozolimian, a nie mógł przejść do nas! I jeżeli z tego, co się widzi, można wnioskować o obecności Boga, to raczej by mógł ktoś sądzić, że Bóg przebywa wśród ludu Kapadoków niż poza tym krajem. Ileż to bowiem jest u nich ołtarzy, przez które wielbi się imię Pana! Na całej prawie ziemi nie można by naliczyć tylu ołtarzy. A następnie, gdyby nawet w miejscach jerozolimskich była większa łaska, grzech u tamtejszych mieszkańców nie byłby tak nagminny. Tymczasem nie ma żadnego rodzaju nieczystości, na który by się u nich nie poważono: nieprawości, cudzołóstwa, kradzieży, bałwochwalstwa, trucicielstwa, zawiści i zabójstwa; zwłaszcza to ostatnie zło jest tam tak nagminne, że nigdzie nie ma takiej gotowości do zabijania, jak w owych miejscach, gdzie jak dzikie zwierzęta biegną rodacy do krwi rodaków, by się wzajemnie mordować dla zimnego zysku. Gdzie tedy dzieją się takie rzeczy, jaki dowód masz na to, że w tych miejscach jest większa łaska?
Lecz wiem, co wielu odpowie na moje słowa. Mówią bowiem: „Dlaczego tego prawa nie ustanowiłeś i dla siebie samego? Przecież jeżeli pobyt w tamtych miejscach nie przyniósł żadnej korzyści temu, który według Boga odbył tę pielgrzymkę, to dlaczego, zamiast zostać u siebie, na próżno podjąłeś się tak wielkiej drogi?” Niech więc posłuchają mojej obrony w tej sprawie! Mnie z powodu tego rodzaju życia, jakie mi kazał prowadzić ten, co kieruje naszym życiem, wypadło koniecznie być aż w tych miejscach z powodu świętego Soboru w sprawie poprawienia Kościoła w Arabii. Ponieważ zaś Arabia graniczy z miejscami jerozolimskimi, przyrzekłem zbadać tę sprawę wspólnie z przełożonymi świętych Kościołów jerozolimskich, dlatego że wzajemne stosunki między Arabią a tymi Kościołami były w zamieszaniu i potrzebowały jakiegoś pośrednika. A nadto wobec tego, że najpobożniejszy cesarz ułatwił nam drogę przez pozwolenie korzystania z komunikacji państwowej, nie musieliśmy doznać tego, co zauważyliśmy u drugich. Albowiem pojazd służył nam za kościół i pustelnię, gdzie przez całą drogę wszyscy śpiewali psalmy i pościli dla Pana. Niech więc nasz przykład nikogo nie gorszy, a raczej niech nasza rada będzie bardziej przekonywająca, bo cośmy widzieli na własne oczy, o tym dajemy radę. Myśmy bowiem wyznawali, że objawiony Chrystus jest prawdziwym Bogiem i wtedy, zanim byliśmy na miejscu, i potem, a wiara nasza ani nie była mniejsza przedtem, ani potem się nie powiększyła. I o tym, że się stał człowiekiem przez Dziewicę, wiedzieliśmy i przed zwiedzeniem Betlejem. I w zmartwychwstanie wierzyliśmy przed oglądaniem pomnika grobowego, a wniebowstąpienie uznawaliśmy za prawdziwe i bez widzenia Góry Oliwnej. Tylko zaś tyle zyskaliśmy z pielgrzymki, żeśmy poznali przez porównanie, iż nasze miejscowości są o wiele świętsze od zagranicznych.
Przeto wy, którzy boicie się Pana, chwalcie Go tam, gdzie jesteście. Albowiem zmiana miejsca nie powoduje przybliżenia Boga, lecz gdziekolwiek byś był, Bóg przyjdzie do ciebie, jeżeli znajdzie się taka gospoda twojej duszy, aby Pan zamieszkał i przechadzał się w tobie. Jeżeli zaś masz człowieka wewnętrznego pełnego złych myśli, to chociażbyś był na Golgocie i na Górze Oliwnej i pod pomnikiem zmartwychwstania, jesteś tak daleki od przyjęcia do siebie Chrystusa, jak ci, co w ogóle nie wyznawali wiary w Niego.
Poradź więc, mój kochany, braciom, by podróżowali od ciała do Pana, a nie z Kapadocji do Palestyny. Jeżeliby zaś ktoś przytoczył słowa Pana, nakazujące uczniom, by nie odchodzili z Jerozolimy (Acta 1, 4), to niech zrozumie, co znaczą: Ponieważ laska i rozdawnictwo Ducha Świętego jeszcze nie przyszło do apostołów, polecił im Pan pozostać na tym samym miejscu, aż przyobleczeni zostaną w moc z góry. I gdyby do dziś dnia działo się to, co było na początku, że Duch Święty w postaci ognia rozdzielał każdemu swe dary, trzeba by wszystkim być w tym miejscu, w którym odbywał się rozdział darów; jeżeli zaś Duch wionie, gdzie chce, to i ci, którzy są tu i wierzą, stają się uczestnikami Jego darów, stosownie do swej wiary, a nie stosownie do pielgrzymki, przedsięwziętej do Jerozolimy.

Grzegorz z Nyssy, List o pielgrzymkach do Jerozolimy, tł. T. Sinko

Bóg troski

Podstawową ideą Biblii nie jest fakt stworzenia, ale troska Boga o jego stworzenie. Poczucie zachwytu dla jego stworzenia pozostaje wspólne dla wszystkich ludzi. Poczucie troski o Jego troskę jest warunkiem wstępnym bycia prorokiem. Wszyscy ludzie troszczą się o świat, lecz prorok troszczy się o Bożą troskę… Współodczuwanie otwiera człowieka na Boga żywego. Jeśli nie podzielamy Jego troski, nic nie wiemy o Bogu żywym.         (Abraham J. Heschel, Prorocy, s 774).

Heschel w swoim dziele opisuje proroków klasycznych z VIII i VII wieku p.n.e., a zatem nie znajdziemy tam proroków wcześniejszych, na przykład Euzebiusza. Prorok ten, podobnie jak Eliasz, żył w czasach wyjątkowego wyzysku, zemsty, nienawiści i zamieszania. Na tym tle czynna dobroć jawi się  szczególnie  jako doświadczenie Boga troski. Euzebiusz jest dla mnie przykładem proroka zatroskanego, człowieka niosącego pomoc. Dobroć owa znajduje wizerunek w cudach, które czyni bez rozgłosu, przez co w tradycji chrześcijańskiej jest on ‚figurą’ Jezusa Chrystusa. Krótko o paru z nich:

Oliwa wdowy
Pewna kobieta spośród żon uczniów proroków wołała do Elizeusza tymi słowami: «Twój sługa a mój mąż umarł. A ty wiesz, że twój sługa bał się Pana. Lecz lichwiarz przyszedł, aby zabrać sobie dwoje moich dzieci na niewolników» (2krl 4,1). Kobieta nie miała w domu nic, prócz odrobiny oliwy. Prorok cudownie uwielokrotnił jej ilość na tyle, że mogła z dużym zyskiem ją sprzedać i wykupić dług od komornika. Jaki jest sens tej opowieści? Ciasna i zagrożona egzystencja człowieka została pokazana na tle pełni dobroci Boga.

Bezdzietna para małżeńska
W trakcie swoich wędrówek Elizeusz często był goszczony przez pewne małżeństwo. Zmęczony, mógł zawsze liczyć na ich gościnność i schronienie. Nie mieli oni potomka, nad czym ubolewali. Pewnego razu rzekł do kobiety: «O tej porze za rok będziesz pieściła syna». Odpowiedziała: «Ach, , panie mój! Nie oszukuj służebnicy twojej!» .Potem kobieta poczęła i urodziła syna o tej samej porze, po roku, jak jej zapowiedział Elizeusz.( 2Krl 4,16—17). Czy niepłodność małżeńska nie jest tu symbolem beznadziejności życia? Na tę beznadziejność Bóg patrzy inaczej niż człowiek, sprowadza teraz płodność. Bóg troszczy się o bezradne stworzenie, może właśnie szczególnie o te, którym starożytny świat gardził.

Wskrzeszenie syna
Bóg spełnił pragnienie małżeństwa. Rodzice byli zatem szczęśliwi, że dali życie zdrowemu i wesołemu chłopcu. Ale: „Pewnego dnia wyszedł do swego ojca, do żniwiarzy i odezwał się do ojca: «Moja głowa! Moja głowa!» On zaś rozkazał słudze: «Zabierz go do matki!» Zabrał go i zaprowadził do jego matki. Pozostał on na jej kolanach aż do południa i umarł.” ( w.18—20). Zrozpaczona kobieta od razu pomyślała o Elizeuszu. Gdy prorok przybył, zamkną drzwi za sobą i rozgrzewał swoim ciałem dziecko modląc się. A wtem chłopiec „ ziewnął siedem razy i otworzył oczy”. Tak. Bóg nie znajduje upodobania w śmierci, ale w życiu. Sama natura Boga oznacza Życie, które ostatecznie wchłania wszystko to, co jest śmiertelne.

Rozmnożenie chleba
Pewien człowiek przyszedł z Baal-Szalisza, przynosząc mężowi Bożemu chleb z pierwocin, dwadzieścia chlebów jęczmiennych i świeżego zboża w worku. On zaś rozkazał: «Podaj ludziom i niech jedzą!». Lecz sługa jego odrzekł: «Jakże to rozdzielę między stu ludzi?» A on odpowiedział: «Podaj ludziom i niech jedzą, bo tak mówi Pan: Nasycą się i pozostawią resztki». Położył więc to przed nimi, a ci jedli i pozostawili resztki – według słowa Pańskiego ( w.42—44). Bóg to co człowiek posiada często niepostrzeżenie pomnaża i przemienia. Bóg troszczy się o swoje stworzenia. Pokonuje ludzką nędzę często w sposób dla cierpiącego niewidoczny.

Można przytoczyć jeszcze przykład uzdrowienia z trądu Naamana. „Odszedł więc Naaman i zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony” ( 5,14). Współodczuwanie otwiera człowieka na Boga żywego. Więcej. W człowieku, który bezinteresownie, w sposób nie rzucający się w oczy, podaje nam pomocną dłoń, który nas pobudza do nowego życia —w takim człowieku objawia się obecność Boga w świecie. Może ktoś w pracy dyskretnie dopinguje nas do działania. A może chirurg, który sumiennie przygotowuje się do operacji. Nie musi mówić pięknie o Bogu, a nawet może Go nie znać; czy jednak nie odpowie kiedyś zakłopotany: „ Panie, kiedym Ci to uczynił?”( por. Mat 25,37—40). Człowiek niosący pomoc może stać się wierną ikoną Boga troski już tu na ziemi.

Jak Bóg stworzył medycynę

Wszystkie pożyteczne i pomocne do ludzkiego życia rzeczy, które czas wynalazł, nie inaczej zostały wynalezione, jak właśnie dzięki pomysłowości. Wydaje mi się nawet, że nie zbłądzilibyśmy, gdybyśmy uznali wynalazczość za najcenniejsze z wszystkich dóbr, udzielonych nam w tym życiu i powstałych w naszych duszach dzięki boskiej opatrzności. Mówię to, ponieważ pouczył mnie Hiob; mówi, że sam Bóg nauczył człowieka rzemiosła i dał kobietom umiejętność tkania i haftowania. Nikt nie mógłby twierdzić (chyba że byłby cielesny i zwierzęcy), że Bóg nauczył nas tego rodzaju sztuk jakimś swoim bezpośrednim działaniem, osobiście angażując się w pracę, jak to można zobaczyć w rzeczach uczonych za pomocą ciała. A jednak powiedział, że Bóg nauczył nas tego rodzaju umiejętności. Ten, który dał naturze zdolność wymyślania i odkrywania, On sam poprowadził nas do tych zajęć i każdy wynalazek i dzieło przypisuje się w sensie przyczyny sprawcy tej zdolności: tak właśnie życie wynalazło medycynę, lecz nie pomyli się ten, kto powie, że medycyna jest darem Boga. Wszystko, co zostało wynalezione za ludzkiego życia i ma jakieś pożyteczne zastosowane w czasie pokoju lub wojny, nie skądinąd dotarło do nas, jak tylko z umysłu, który poznaje i wymyśla dla nas jedną rzecz po drugiej, a umysł jest dziełem Boga, więc wszystko, co przynosi nam umysł, jest dziełem Boga. Nie zaprzeczam temu, co mówią nasi przeciwnicy, że pomysłowość zmyśla i tworzy mityczne stwory i kłamliwe brednie, jednak dla naszego celu i to ich rozumowanie bardzo się przydaje. Twierdzimy bowiem także i my, że dokładnie na tym samym polega umiejętność robienia rzeczy kompletnie różnych (np. pożytecznych i szkodliwych), jak w przypadku medycyny, nawigacji i innych tym podobnych: ten, kto umie pomagać chorym przy pomocy lekarstw, umiałby także, gdyby użył swojej sztuki do złego celu, zaaplikować truciznę zdrowym; sternik, który kieruje okręt na wprost, mógłby skierować statek także na skały podwodne i skały na cyplu, gdyby chciał z rozmysłem zgładzić pasażerów; podobnie malarz przy pomocy tych samych umiejętności ukazuje na obrazie przeuroczą postać oraz odwzorowuje najohydniejszą; tak samo nauczyciel gimnastyki dzięki swojemu trenerskiemu doświadczeniu umie nastawić zwichniętą rękę, ale i zdrową, gdyby chciał, mógłby zwichnąć dzięki tym samym umiejętnościom.
Czy trzeba jednak wymieniać każdą z tych rzeczy i wprowadzać do argumentacji mnóstwo szczegółów? Jak więc w przypadkach, które wymieniłem, nikt nie mógłby się spierać, że ktoś, kto się wyuczył jakiejś umiejętności do czynienia dobra, może użyć tej samej umiejętności do niewłaściwych celów, tak samo mówimy, że Bóg dał ludzkiej naturze zdolność wymyślania w dobrym celu, skoro jednak niektórzy źle używają swojej pomysłowości, często staje się ona służką i współautorką bezużytecznych wynalazków. Chociaż pomysłowość może w sposób wiarygodny stworzyć rzeczy fałszywe i nieistniejące, nie znaczy to, że nie może badać rzeczy prawdziwie istniejących, lecz raczej zdolność do pierwszego stanowi dla ludzi roztropnych świadectwo możliwości czynienia drugiego. Fakt, że ktoś próbuje wywołać zdziwienie i zadowolenie w widzach, nie dowodzi wcale braku pomysłowości, ale przeciwnie – przedstawienie jakichś wielorękich, czy wielogłowych, czy zionących ogniem, czy zwiniętych jak węże stworów, zwiększanie ich rozmiarów ponad miarę albo skurczanie dla żartu naturalnych rozmiarów, opowiadania o przemianie ludzi w źródła, drzewa i ptaki, które stanowią rozrywkę dla ludzi, którzy je lubią, są, jak sądzę, najlepszym dowodem, że dzięki pomysłowości można wymyślić także najwznioślejsze rzeczy. Dawca nie podarowałby nam doskonałego umysłu do wymyślania rzeczy nieistniejących bez żadnej możliwości znajdowania i tworzenia rzeczy pożytecznych dla duszy. Jak zdolność naszej duszy do podejmowania inicjatyw i decyzji została stworzona w naturze, by wzbudzać pragnienie piękna i dobra, lecz ktoś mógłby użyć tego poruszenia także do niewłaściwego celu, a nikt nie mógłby twierdzić, że fakt dążenia od czasu do czasu do złego stanowi dowód, że wolny wybór nigdy nie skłania się do dobra, tak samo zajmowanie się pomysłowości rzeczami bezużytecznymi i niepotrzebnymi nie dowodzi jej niemocy w tym, co pożyteczne, ale raczej stanowi dowód, że nadaje się ona do rzeczy pomocnych i koniecznych. Jak bowiem w niektórych wypadkach wynajduje coś dla przyjemności i zadziwienia, tak w innych nie zabraknie jej sposobów, by dotrzeć do prawdy.
Grzegorz z Nyssy, Przeciwko Eunomiuszowi II, 183-191, tł. M. Przyszychowska

Joga — droga zjednoczenia?

Niezwykle barwną postacią dialogu międzyreligijnego  jest Bede  Griffiths,  benedyktyn,  filozof i pisarz katolicki, który  po gruntownych studiach myśli Orientu  wyjechał do Indii, gdzie podjął  życie ubogiego mnicha – sannjasina . Pisał: „ Muszę być  hinduistą, buddystą, dżainistą, Parsem, Sikhem, muzułmaninem i żydem tak samo jak chrześcijaninem, jeżeli mam poznać Prawdę i znaleźć punkt zgodności w wszelkiej religii” ( Powrót do środka). Dla Griffithsa  Kościół jest powszechny, a zatem powinien  wcielić w siebie  wszystko , co prawdziwe w innych religiach, a szczególnie wielkie tradycje buddyzmu i hinduizmu. Ten angielski benedyktyn nigdy nie powątpiewał w swoją chrześcijańską tożsamość , ale  jego pojęcie Kościoła jest szczególne.  Zmarł w 1996 roku w prowadzonym przez siebie i kilkunastu hindusów   klasztorze-aśramie w Shantivanam, miejscu spotkań ekumenicznych, modlitwy i liturgii .

Beda  rozumiał tajemnicę Boga jako niewyrażalną  Rzeczywistość, jednak dostępną dla każdego człowieka , bo ukrytą w jego sercu. Dotarcie do niej  wymaga całkowitego oderwania od  świata, osiągalnego  np. poprzez jogę. To, co proponował, różni się jednak zdecydowanie od przeróżnych płatnych kursów jogi  oferowanych  niemal w każdym mieście Zachodu.  Zajęcia te obejmują jedynie pierwsze cztery stopnie klasycznej jogi, hata-jogę. Prowadzone przez ignorantów mogą być niebezpieczne, jako że  prawdziwym joginem  może być tylko Hindus. Tak naprawdę,  rdzenny Europejczyk nie potrafi nawet usiąść w pozycji pełnego lotosu (asana).  Joginowi  nie chodzi o  zdobywanie nadzwyczajnych mocy i umiejętności. W  jodze hinduskiej   materia i życie, ludzka świadomość i  doświadczenie osobowego Boga  nie zatracają się  w prawdziwej  Rzeczywistości. Raczej ulegają ewolucji  ku boskiemu życiu, w którym nie unicestwiają się , lecz zostają spełnione.

 Musi być ruch  wznoszenia się… i ruch  schodzenia pozwalający Duchowi  wniknąć w głębię materii  i podnieść ją do  nowego sposobu  istnienia… Dla chrześcijanina wszystko to już nastąpiło  w Zmartwychwstaniu Chrystusa. W Jego ciele materia została przekształcona, ażeby stać się ciałem duchowym, które jest ośrodkiem życia  boskiego.  Ludzkie  ciało przez styczność  z ciałem Chrystusa                ( Eucharystia), które nie jest już dłużej  ograniczone przez przestrzeń i czas, ma w sobie ziarno boskiego życia. (Powrót do środka).

A zatem joga jest  niezasadna  dla chrześcijaństwa. Czy to znaczy, że joga  ma cechy diaboliczne?  Nie sądzę.   Joga jest jednym z najstarszych i największych systemów filozoficzno-mistycznych świata. Ma pochodzenie  przedaryjskie; dopiero później została zaadoptowana  przez hinduizm. W Indiach słowo joga odnosi się potocznie do wielu form ascetycznych powszechnie stosowanych. Jest droga modlitwy (bhakti), droga wiedzy (dżana) i droga działania  (karman). Większość hindusów odnajduje drogę zjednoczenia z Bogiem poprzez działanie. Można być zbawionym poprzez prace,  trzeba ją jedynie wykonywać w pewnym oderwaniu, ofiarować Bogu. Byłem wystarczająco długo  w Indiach, by odnieść przekonanie, że asceci hinduscy, których spotkałem, sadu, jogini,  sannjasini   są normalnymi, przemiłymi i bardzo pracowitymi ludźmi, kochającymi Boga. Wszystkie trzy  drogi jogi właściwie w życiu codziennym hindusów  się krzyżują.   Podziwiałem ich religie –  wielki, godny podziwu wysiłek, skierowany  ku osiągnięciu zbawienia.

Dyscyplina jogi jest metodą oczyszczenia  ciała, umysłu i duszy, przygotowaniem do  błogosławionej wizji i niczym więcej. Na  najwyższym stopniu, samathi, dusza ogląda i posiada Boga (Radhakrishnan).

Zdaniem  Griffithsa, w tym najwyższym stanie, samathi,  rozróżnienie między Bogiem a duszą zostaje przekroczone. To nie Bóg pozostaje, ale absolutna transcendencja, otchłań Bóstwa.  Myśl tu ustaje i  wszystko jest ciche. Ale w tej ciszy  kryje się Słowo, które jedynie pojmuje Ojca,  Słowo w którym  wszystko odwiecznie istnieje.  W owym Słowie obecny jest Duch, a Duch ten jest  Miłością zbierającą wszystko w jedno.    Beda  mniej więcej tak rozumiał chrześcijańską jogę.  Zbliżył się do mistyków hinduskich, oswajał  ich, wraz z nimi mieszkał i medytował. Uważał, że  oba rodzaje jogi hinduska i chrześcijańska  nie muszą się wykluczać.  Celem jogi hinduskiej może bowiem  być również  uwielbianie Boga lub zjednoczenie się z absolutem. Przyświecał mu jeden cel:   „ Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie a Ja w Tobie, aby i oni  stanowili w  Nas jedno ” (J 17,21).

Głębokość   myśli  tego benedyktyńskiego mnicha  nie łatwo przeniknąć. Jest  oczywiste, że dla Griffithsa  Bóg w Trójcy jedyny  jest Bogiem wszystkich narodów.  Czy zatem joga jest jedną z możliwych dróg zbawienia i  zjednoczenia? Czy może prowadzić do jedności? Jeśli  biblijne „ wieczne  przymierze”  ( Rdz 9,16) zawarte przez  Boga  z Noem jest zapowiedzią   zbawienia całej ludzkości, to czemu nie ?

***

Osobne zagadnie stanowi  Joga buddyjska, której  celem jest zawsze osiągnięcie wyzwolenia z kręgu narodzin i śmierci. Wymaga oddzielnej  refleksji  w kontekście  omówienia  dialogu  chrześcijańsko-buddyjskiego.

 

Człowieku, uszczęśliw się sam!

Kto nie krzywdzi samego siebie, temu nikt inny zaszkodzić nie może, choćby cały świat wytoczył mu ciężką wojnę. Ani trudne wydarzenia, ani zmiany okoliczności, ani ucisk ze strony władzy, ani spisek spadający jak śnieżyca, ani mnóstwo nieszczęść, ani zebrane razem wszystkie ludzkie tragedie, w najmniejszym stopniu nie mogą zachwiać człowiekiem szlachetnym, trzeźwym i czujnym. Przeciwnie jednak — tego, kto jest lekkomyślny, upadły i sprzeniewierza się samemu sobie nie uczyni lepszym pomnażanie troski. Ukazała nam to także przypowieść o owych ludziach, którzy budowali swoje domy: jeden na skale, a drugi na piasku. Nie należy jednak myśleć dosłownie o piasku i skale, ani o budowli kamiennej i zadaszonej, ani o strumieniach, ulewie i gwałtownych wichrach uderzających w zabudowania. Ale zobaczmy w tym cnotę i nieprawość i ukażmy na tym przykładzie, że tego, kto sam sobie nic szkodzi, nikt skrzywdzić nie może. Tak więc ani ulewa, chociaż byłaby bardzo gwałtowna, ani wzburzone rzeki, ani gwałtowne wichry napadające z wielką siłą nie zachwiały owym domem, ale pozostawał on niezdobyty i nieporuszony. Można na tej podstawie nauczyć się, że żadna próba nie może zachwiać tym, kto nie sprzeniewierzył się samemu sobie. Drugi zaś dom szybko uległ zniszczeniu, nie z powodu gwałtowności doświadczeń — czyż bowiem pierwszy nie doświadczył tego samego — ale ze względu na własną (budującego) głupotę. Nie zawalił się przecież dlatego, że wicher zadął, ale dlatego, że był zbudowany na piasku, czyli na lekkomyślności i nieprawości. Zanim bowiem ów wiatr uderzył na niego, on już był słaby i podatny na zniszczenie. Takie bowiem budowle, nawet przez nikogo nie dewastowane, same się rozpadają, gdy fundament obsunie się i rozleci. Jak pajęczyny same się rwą, choć nikt ich nie szarpie, a stal pozostaje nienaruszona, choć się w nią uderza, tak i ci, którzy samych siebie nie krzywdzą, stają się silniejsi, choćby doznawali tysięcy ciosów. Ci zaś, którzy siebie porzucają, choćby nie mieli przeciwnika, sami rozpadają się i giną.
Jan Chryzostom, Kto sam sobie nie szkodzi, temu nikt zaszkodzić nie może, tł. K. Kochańczyk-Bonińska

Andrzej Frycz Modrzewski–święty czy heretyk?

Dla wybitnego historyka Stanisława Kota „Frycz z Modrzewa” był myślicielem i moralistą świętym*.

Jest to jeden z najgłębiej i najsamodzielniej myślących ludzi dawnej Polski… Głęboka, chrześcijańska miłość bliźniego skłoniła go do wystąpienia w rozprawach polityczno-społecznych „ De poena homicidii ” przeciwko nierówności praw, faworyzujących szlachtę… W dziele „ De republika emendanda” przedstawia renesansowy ideał państwa, stworzony w oparciu o podstawy etyczne… Wyprzedził swój wiek, a nawet wieki późniejsze, mówiąc o konieczności równouprawnienia wszystkich warstw społecznych, o konieczności budowania życia społecznego i politycznego na moralności chrześcijańskiej.

Dla Kota nie jest herezją to , że ten wybitny reformator społeczny przyjął niższe święcenia kapłańskie, a jednak podczas licznych podróży nawiązał kontakty z M.Lutrem i Ph. Melanchtonem i coraz bardziej odchodził od ortodoksji.
Inaczej postrzega renesansowego pisarza mój mistrz, ks. Prof. Tadeusz Gogolewski, w swej pracy doktorskiej obronionej w 1951 roku*. Jest to studium historyczno-krytyczne w tradycyjnej, teologicznej formie. W pracy o Modrzewskim ksiądz Profesor konstatuje:

Założeniem… teologii Frycza był tak zwany dogmatyczny irenizm, polegający na świadomym wyszukiwaniu elementów zbieżnych między katolicyzmem a jego odłamami protestanckimi… Przy tym stawiał on sobie jako program rozwiązanie kompromisowe w oparciu o idealny obiektywizm, w wykonaniu jednak przechylał się zdecydowanie na jedną ze stron, które zamierzał godzić. W rezultacie linia rozwojowa samego Frycza naznaczona jest coraz większym radykalizmem, przechodzącym w agnostycyzm teologiczny o posmaku socyniańskim. ( z Przedmowy).

Rzeczywiście Modrzewski głosił ideę zjednoczenia wszystkich chrześcijan, a wraz z nią przyjmował koncepcje koncyliaryzmu, odrzucał nieomylność papieża, rozpowszechniał projekt reformy Kościoła. To spowodowało prześladowania, choć nigdy nie zmienił wyznania. Jest prawdą, że zbliżył się do obozu kalwińskiego i ariańskiego a także braci polskich, ale nie akceptował ich w całości. Polemizował listownie z Hozjuszem, który zaatakował jego protestanckie tezy o usprawiedliwieniu. Spór z Orzechowskim  o wiarę spowodował kolejne prześladowania. Papież Paweł VI umieścił pisma Frycza na indeksie, odebrano mu jako heretykowi parafie brzezińską i wójtostwo w Wolborzu. Bezdomny, tułał się  po różnych miejscowościach, wreszcie  zmarł  w wyniku grasującej zarazy.

W mojej ocenie Andrzej Frycz Modrzewski nie jest ani świętym, ani heretykiem, ale jednym z najwybitniejszych polskich teologów. Nie może go  zatem zabraknąć na mojej liście bohaterów wiary. W dużym stopniu jego przekonania doczekałyby się uznania w dobie soboru Watykańskiego II ( na przykład postulat ‘powrotu do źródeł’ czy doktryna o usprawiedliwieniu). Ciekawe, gdyby żył w naszych czasach, jakby postrzegał synodalny wymiar Kościoła Franciszka,  bliski poglądom Frycza.

W 2012 r. Sejm RP na drodze aklamacji przyjął uchwałę, w której uczcił jego pamięć oraz wyraził uznanie dla dorobku twórczego.Jest pewna myśl Frycza szczególnie mi bliska:Kto ma uzasadnione wątpliwości, osiągnie wiedzę.

Przypisy
* St. Kot ‘Andrzej Frycz Modrzewski’ w : encyklopedii Ultima Thule, tom VII,s.367
* Ks. Tadeusz Gogolewski, Teologia Andrzeja Frycza Modrzewskiego, UW 1951. Jest to studium historyczno-krytyczne wyłożone w tradycyjny sposób. Później pod wpływem myśli soborowej, Profesor zdecydowanie odszedł od teologii polemicznej na rzecz ekumenicznej. Stworzył własną wersję apologetyki jako metanauki, nieposługującej się argumentami ani wyznaniowymi ani nawet religijnymi. Niestety, brak kontynuatorów tej idei.

Włóż na Pana swój ciężar

Michał Gołębiowski na FB pyta:

Któż zaprzeczy, że staropolskie przekłady biblijne mają tego szczególnego ducha; że są niejednokrotnie bardziej wymowne od tych współczesnych?
Biblia Jakuba Wujka: „Wszystko troskanie wasze składając nań, gdyż on ma pieczą o was” (1P 5, 7: omnem sollicitudinem vestram proicientes in eum, quoniam ipsi cura est de vobis).
Por. Jan Kochanowski: „Włóż na Pana swój ciężar, a On cię ratuje” (Ps 55, 23: Iacta super Dominum curam tuam, et ipse te enutriet).

Bardzo podobnie jak J. Wujek 1P 5, 7 tłumaczy Biblia Warszawska (przekład z języków oryginalnych): „Wszelką troskę swoją złóżcie na niego, gdyż On ma o was staranie”. Ale inne przekłady już odmiennie: „Powierzcie Mu wszystkie swoje zmartwienia, a On zatroszczy się o was” (Paulistka); „Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was” (Tysiąclatka, wyd. V); „We wszystkich potrzebach waszych zaufajcie Jemu, gdyż On troszczy się o was” (Warszawsko-Praska). Prawda, że są różnice znaczeniowe? Co ciekawe, wygląda na to – ale to pytanie do specjalistów – że Wujek, choć tłumaczył z łaciny, stworzył przekład nie tylko wymowny, ale i – tu pytanie do specjalistów – będący całkiem blisko greckiego oryginału.

Z kolei Ps 55, 23 dość podobnie jak u Kochanowskiego (parafraza) brzmi w Biblii Paulistów: „Zrzuć swój ciężar na PANA, a On cię podźwignie”, a trochę odmiennie np. w Tysiąclatce: „Przerzuć swą troskę na Pana, a On cię podtrzyma” (w innych podobnie).

Tak czy inaczej rzeczywiście bardzo wymowne jest to wkładanie/składanie na Boga swoich trosk/ciężarów.

Tydzień Biblijny

biblia