Nie do widzenia

W tym tygodniu z rosnącym zaciekawieniem ale (co tu ukrywać) także irytacją przeczytałem w Do Rzeczy krótki artykulik Piotra Semki, zatytułowany „Niewidoczni”.

W skrócie problem prezentowany przez Piotra można streścić w zadanym przez samego autora pytaniu:

Co się stało z dziesiątkami tysięcy młodych ludzi, którzy w latach 80, byli związani z oazą, duszpasterstwami, neokatechumenatami? (…) Po 1989 r. nikt ich w diecezjach nie wciągnął do aktywności. Owszem powstawały grupy neokatechumenatu, czy odnowy w Duchu Świętym, ale zazwyczaj były to dość zamknięte wspólnoty. To politycy partii prawicowych stali się partnerami dla biskupów. Wielu świeckich nagle straciło grunt pod nogami. Część z nich wybrała karierę zawodową, inni pracują jako katecheci, nieliczni zakotwiczyli się w prasie katolickiej.

Nazywa Piotr Semka owych ludzi „niewidocznymi”, gdzieś zanikli , gdzieś się pochowali – nie widać ich w życiu publicznym, w mediach. Ich działalność  opisuje krótko:

Przedstawicieli tamtego pokolenia rozpoznaję po wpisach na forach dyskusyjnych Areopag XXI czy Deon.pl. Roztrząsają najnowsze deklaracje papieża Franciszka, dyskutują o jesiennym synodzie.

Owszem dopuszcza Piotr Semka (wspaniałomyślnie?) , że być może to właśnie owi „niewidoczni” walczą i pracują gdzieś u podstaw. Że to oni poprawiają Polskę na lepsze, tylko nikt tego nie widzi.

Ponieważ piszę na @reopagu21 od samego początku czuję się jakoś wyrwany do odpowiedzi. Jest jednak jeszcze jeden powód. Byłem z szanownym redaktorem Piotrem Semką kolegą na studiach, na KUL-u. Byłem także (ciut, ciut) zaangażowany w działalność NSZ-u i duszpasterstw akademickich. I wiem co to znaczy być „niewidocznym”. Wiedzę tę zawdzięczam także Piotrowi Semce. Ów – jakże ważny – redaktor gazet, telewizji i innych przekaziorów, podobnie jak wielu innych kolegów, po prostu zapomniał o takich prostaczkach jak ja. Wiem o tym, bo kilkakrotnie mijaliśmy się na rozmaitych spotkaniach. Reakcje na przywitanie były oczywiste – Pan Semka (bo przecież już nie Piotrek) miał byłych, lecz już nieważnych, kolegów w okolicach zakończenia pleców. Nie był zresztą wyjątkiem, cechą charakterystyczną III RP jest bowiem hierarchiczność. Każdy powinien znać swe miejsce. Ja swoje znam, i nie mam pretensji.

Bowiem zanikniecie owych „niewidocznych” jest w rzeczy samej  skutkiem roku 1989. Wtedy każdy z nas poszedł w swoją stronę. Jedni w media, inni w politykę, inni do specjalnych służby, a inni zostawali nauczycielami, katechetami czy zaczepiali się w mediach katolickich. W 1989 roku – czy się to komu podobało czy nie – zaczęła się normalność. A częścią normalności jest to, że zdecydowana większość pracy wykonywana jest w sposób niewidoczny. Gdzieś pojawiają się takie drobne inicjatywy jak organizacja pielgrzymek do Lichenia czy Kodnia, jak parafialne grupy charytatywne, jak świetlice, jak…

Tylko szanowny Panie Redaktorze, jest jedno ale: czemu nie czynił Pan owych działań „widocznymi”, może po prostu taka prozaiczna działalność dziesiątków tysięcy świeckich zaangażowanych nie na pół gwizdka lecz na jedną dziesiątą owej gwizdawki jest niemedialna. Ile Pan o takich inicjatywach i działaniach pisał? Zgoła nic? Naprawdę nie szkodzi, bowiem niewidzialna działalność ma inny cel i sens niż owych liderów, których tak chętnie Pan wymienił.

Wspomnę o trzech aspektach owej niewidoczności. Pierwszym jest to, że trzeba utrzymać rodzinę, chodzić do pracy, wieczorami prać skarpetki i sprzątać mieszkanie. Na pomoc domową trudno zarobić będąc katechetą lub katechetką. Stąd owa działalność jest na owe 10% gwizdka, na więcej nie ma czasu, sił czy pieniędzy.

Drugim jest lokalny i parafialny wymiar działania. Trudno być wielkim liderem grupy liczącej około dwudziestu osób. A przecież do zrobienia jest naprawdę wiele. Brakuje sił, brakuje czasu i pieniędzy… kto by tam myślał o byciu liderem czy partnerem biskupa? Nie ma nawet chęci na partnerowanie proboszczowi…

Trzecim aspektem jest zaprzeczenie „niewidoczności”. Być może wyjazd grupy starszych państwa do Lichenia lub przygotowanie trzydziestu paczek żywnościowych na święta to są rzeczy niezauważalne, „niewidoczne” z poziomu centralnego tygodnika. Z poziomu parafii – owszem.

Tylko jeden drobiazg, naprawdę my nie mamy potrzeby aby nas Pan widział Panie redaktorze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *