Prawdziwa pokuta

Czym jest pokuta? Popytałam ludzi wokół siebie i okazuje się, że pokuta kojarzy im się przede wszystkim z „karaniem” siebie samego za popełnione grzechy. Sądzą, że dzięki pokucie można uzyskać odpuszczenie grzechów. Gorliwi chrześcijanie pokutowali poszcząc, zadając sobie ból fizyczny, umartwiając się. Pokuta kojarzy się z umartwieniem i poczuciem winy. Umartwienie to zadawanie sobie po trochu śmierci. Umartwienie ciała i zmysłów, tak drogie ascetykom i mnichom, to odcięcie się od ciała i jego doznań. Pokuta otrzymana od księdza na spowiedzi to odmawianie jakichś pacierzy (za karę?). Chrześcijanie zdają się myśleć, że jeśli ukarzemy siebie tutaj na ziemi za popełnione grzechy, to nie będziemy cierpieć kar w czyśćcu czy piekle. Pokuta kojarzy się zatem generalnie z karą, karą przyjętą dobrowolnie, karą należną słusznie za popełnione nieprawości.

Jaki sens ma tak rozumiana pokuta? Czy jest to jedyne możliwe rozumienie pokuty? Jak pokutę rozumie Biblia? O jaką pokutę chodzi Bogu?

Jaki bowiem pożytek przynosi człowiekowi i Bogu pokuta rozumiana jako wykonanie na sobie kary? Czy Bóg czuje się usatysfakcjonowany, że ukarał grzesznika? Czy Bóg zachowuje się jak świecki wymiar sprawiedliwości, który spełnia swój obowiązek pilnując wykonania zasądzonych kar? Czy przestępca wychodzący z więzienia po odsiedzeniu kary czuje się w jakiś sposób lepszy i skłonny do wejścia na inną drogę życia? Kara musi mieć jakiś sens. Czy jest nim zaspokojenie poczucia Bożej sprawiedliwości? Czy Boża sprawiedliwość jest zasadą odpłaty? Zasada odpłaty – za zbrodnię wymagana jest kara – jest bardzo droga ludziom. Dlatego przypisują jej stosowanie również Bogu. Ludzie bowiem pragną pomsty za doznane krzywdy. Ludzie pragną wyrównania rachunków. Przebaczenie i odpuszczenie win i kar nie mieści im się w głowie. Logika Boga, że jeśli my wybaczymy, to i nam będzie wybaczone, jest im obca. Logika Boga polega bowiem nie na konieczności zapłaty za grzech, za  nieposłuszeństwo, ale na konieczności uzdrowienia. Prawdziwa pokuta jest więc według mnie sposobem uzdrowienia człowieka, stopniowego i łagodnego popychania go, czy raczej przyciągania, na ścieżki Pana. Taka pokuta łączy się często z bólem sumienia, z bólem przemiany i z wysiłkiem naprawiania tego, co się popsuło.

Jak widział pokutę Stary Testament? Z Encyklopedii Biblijnej dowiaduję się, że „na najważniejszy aspekt pokuty w ST wskazuje hebrajskie słowo szub, które wyraża ideę  zawrócenia, zmiany kierunku, powrotu na właściwą drogę”.

Prawdziwy post

Księga Izajasza opisuje „prawdziwy post” (Iz 58, 1-12).

„Krzycz na całe gardło, nie przestawaj!
Podnoś głos twój jak trąba!
Wytknij mojemu ludowi jego przestępstwa
i domowi Jakuba jego grzechy!
Szukają Mnie dzień za dniem,
pragną poznać moje drogi,
jak naród, który kocha sprawiedliwość
i nie opuszcza Prawa swego Boga.
Proszą Mnie o sprawiedliwe prawa,
pragną bliskości Boga:
„Czemu pościliśmy, a Ty nie wejrzałeś?
Umartwialiśmy siebie, a Tyś tego nie uznał?”
Otóż w dzień waszego postu
wy znajdujecie sobie zajęcie
i uciskacie wszystkich waszych robotników.
Otóż pościcie wśród waśni i sporów,
i wśród bicia niegodziwą pięścią.
Nie pośćcie tak, jak dziś czynicie,
żeby się rozlegał zgiełk wasz na wysokości.
Czyż to jest post, jaki Ja uznaję,
dzień, w którym się człowiek umartwia?
Czy zwieszanie głowy jak sitowie
i użycie woru z popiołem za posłanie –
czyż to nazwiesz postem
i dniem miłym Panu?

Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram:
rozerwać kajdany zła,
rozwiązać więzy niewoli,
wypuścić wolno uciśnionych
i wszelkie jarzmo połamać;
dzielić swój chleb z głodnym,
wprowadzić w dom biednych tułaczy,
nagiego, którego ujrzysz, przyodziać
i nie odwrócić się od współziomków.
Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza
i szybko rozkwitnie twe zdrowie.
Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie,
chwała Pańska iść będzie za tobą.
Wtedy zawołasz, a Pan odpowie,
wezwiesz pomocy, a On [rzeknie]: „Oto jestem!”
Jeśli u siebie usuniesz jarzmo,
przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie,
jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu
i nakarmisz duszę przygnębioną,
wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach,
a twoja ciemność stanie się południem.
Pan cię zawsze prowadzić będzie,
nasyci duszę twoją na pustkowiach.
Odmłodzi twoje kości,
tak że będziesz jak zroszony ogród
i jak źródło wody, co się nie wyczerpie.
Twoi ludzie zabudują prastare zwaliska,
wzniesiesz budowle z odwiecznych fundamentów.
I będą cię nazywać naprawcą wyłomów,
odnowicielem rumowisk – na zamieszkanie”.

Posty i umartwienia same w sobie nic są niewarte. Izraelici dziwią się, że Pan się nie pojawia mimo ich praktyk pokutnych. Pan wyjaśnia: nie pragnę postów i umartwień, ale dobrego życia. Ten jest miły Panu i temu się Pan objawi, kto nakarmi głodnego, kto uwolni więźniów, kto pocieszy przygnębionego, kto odzieje nagiego i da schronienie tułaczowi. Być może tym tekstem inspirował się Jezus, kiedy mówił o sądzie czekającym ludzi. Bóg nie spojrzy łaskawie na pokutnika i „umartwiacza” ciała, ale na tego, kto jest „naprawcą wyłomów” i „odnowicielem rumowisk”. Prawdziwy post to wysiłek wewnętrzny i zewnętrzny, który ma na celu nie ukaranie siebie samego, ale pomoc drugiemu człowiekowi i zmianę samego siebie. Izajasz mówi, że musimy „u siebie usunąć jarzmo, przestać grozić palcem i mówić przewrotnie”. Oznacza to przemianę wewnętrzną, pozbycie się wewnętrznego fałszu, zniewolenia i pychy, czy też skłonności do pouczania, osądzania i „grożenia palcem”.

Zmiana myślenia

W Nowym Testamencie idea pokuty jako zwrócenia się do Pana wyrażona jest w greckim słowie metanoein, które oznacza zmianę myślenia. Jan Chrzciciel mówi „Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia” (Mt 3, 11) Grecki tekst mówi dosłownie: „Ja was zanurzam w wodzie ku zmianie myślenia (metanoia)”. Myślę, że dosłowny grecki tekst bardziej przemawia do wyobraźni. Wyobraźmy sobie, że zanurzamy się w wodzie, aby po wynurzeniu myśleć inaczej. Woda jest symbolem oczyszczenia. Nasz duchowy wzrok ulega oczyszczeniu i nasze postrzeganie ulega przemianie. Jezus, którego zapowiada Jan Chrzciciel, będzie zanurzał nas w Duchu Świętym i ogniu. Będzie to coś lepszego niż zanurzenie w wodzie. Duch Święty i ogień przemienią nasze myślenie w sposób pełniejszy i doskonalszy. Ogień nieugaszony spali plewy, czyli nieczystości, tak że zostanie z nas tylko czyste dobro, samo podobieństwo do Boga, w którym będziemy zanurzeni. Jest to bardzo obrazowe ukazanie metanoi, prawdziwej pokuty i nawrócenia. Ogień sugerujący jakiś ból (spalanie) jest nieodłącznym elementem pokuty. Ból ten jednak służy oczyszczeniu, zrozumieniu, które musi nastąpić po to, aby myślenie uległo zmianie. Jak myśli człowiek nawrócony, przemieniony? To bardzo ciekawe pytanie. Wrócę do niego później.

Ewangelista Marek dodaje do wersji Mateusza słowa o uwolnieniu od grzechów: „Był Jan chrzczący na pustkowiu i głoszący chrzest zmiany myślenia na uwolnienie od grzechów” – mówi dosłowna grecka wersja (Mk 1,4).  Konsekwencją zmiany myślenia jest zatem uwolnienie od grzechów. Polski przekład mówi natomiast o odpuszczeniu grzechów. Nie jest to dokładnie to samo, co uwolnienie. Uwolnić to znaczy sprawić, że ktoś już nie będzie grzeszył. Odpuszczenie polega zaś na wybaczeniu popełnionych grzechów. Uwolnić to więcej niż odpuścić. Zmiana myślenia ma doprowadzić do zmiany moralnej, do czynienia dobra, a nieczynienia zła.

Siedzieć w worze i popiele

Jezus nawołuje „Wypełniła się pora i zbliżyło się królestwo Boga; zmieniajcie myślenie i wierzcie w dobrą nowinę”. (Mk 1,15) Jezus zauważa, że nie wszyscy „zmienili myślenie” mimo wielkich znaków, które uczynił. „Biada ci, Korozain! Biada ci, Betsaido, bo gdyby w Tyrze i Sydonie stały się dzieła mocy, które stały się wśród was, dawno by w worze i popiele siedząc zmieniły myślenie” (Łk 10,13) O co chodzi Jezusowi? Skąd wie, że pewni ludzi nie nawrócili się, czyli nie zmienili myślenia? Skoro On i Jego uczniowie czynili wśród tych ludzi znaki – uzdrowienia, które wszak wymagały wiary uzdrawianego, dlaczego sądzi o nich, że się nie nawrócili? Możliwe, że chodzi tu o rozpoznanie, że słowa Jezusa i Jego uczniów są słowami Boga, ponieważ Jezus mówi także dalej do uczniów: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto mną gardzi, gardzi tym, który mnie posłał”. (Łk 10,16) Być może chodzi o to, że bardziej skłonni do „zmiany myślenia” są nie „mądrzy i rozumni”, ale „małoletni”, jak mówi grecki oryginał (Łk 10,21). Słowo to w polskim tłumaczeniu brzmi „prostaczkowie”. Jednak „małoletni” brzmi lepiej, kojarzy się z kimś jeszcze niedojrzałym, młodym, skłonnym do zmiany, plastycznym, nieuformowanym, niezasklepionym w swych poglądach. Natomiast „prostaczek” kojarzy się z kimś niezbyt inteligentnym. Otóż w zdolności do zmiany myślenia nie jest istotna inteligencja lub jej brak, ale otwartość ducha, nieprzywiązanie się do swych poglądów, brak sztywności, elastyczność w myśleniu. Mądrzy i rozumni to ci, którzy są pewni swej wiedzy, pewni swych przekonań, zbyt pewni, by pojąć coś INNEGO. Ponieważ Bóg jest tym CZYMŚ ZUPEŁNIE INNYM, oni nie potrafią Go pojąć. Nie potrafią też Go rozpoznać w działaniach Jezusa, ponieważ kierują się uprzedzeniami: nie będzie ich tu pouczał jakiś prostak z Galilei, ich, uczonych w Piśmie.

Co Jezus może mieć na myśli, mówiąc, że zmieniliby myślenie siedząc w worze i w popiele? Chodzić w worze oznacza stracić zainteresowanie swoim wyglądem, czyli nie zwracać uwagi na to, co sądzą o nas inni. Jest to postawa obojętności co do robienia wrażenia na innych. Ignorowanie zewnętrza, aby zająć się wnętrzem. Co to jest siedzenie w popiele? Popiół to symbol marności i przemijania życia, a także symbol śmierci. Ktoś siedzący w popiele ma go stale przed oczami, aby rozmyślać o swoim życiu, o tym, co w nim ważne, o tym, jak należy je dobrze wieść w perspektywie nieuchronnej śmierci. Człowiek siedzący w popiele rozmyśla o sensie swojego życia. Człowiek chodzący w worze wchodzi w swoje wnętrze i przez pewien czas słucha tylko głosu z wewnątrz, a ignoruje głosy z zewnątrz. Tak można by zinterpretować słowa Jezusa. Są to warunki zmiany myślenia: bycie „małoletnim” oraz siedzenie w worze i popiele.

Znak Jonasza

Zmiana myślenia dotyczy naszego myślenia o Bogu. Jakim Go widzimy? Czy mamy Go za Boga zemsty, czy Boga przebaczenia? Boga chcącego naszej zguby, czy Boga sprzyjającego nam i zawsze łaskawego?

Mt 12, 38-41

„Wówczas rzekli do Niego niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów: «Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie».  Lecz On im odpowiedział: «Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza.  Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi.  Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni wskutek nawoływania Jonasza się nawrócili (w oryg. zmienili myślenie), a oto tu jest coś więcej niż Jonasz”.

Zmienić myślenie to zrozumieć, że  Bóg nie jest Bogiem zemsty i odpłaty, ale Bogiem miłosierdzia. Jonasz w brzuchu wieloryba sam doznał nawrócenia, zmiany myślenia. W brzuchu wieloryba, jakby odgrodzony od zwykłego świata, pogrążony w innej przestrzeni, jakby umarły, Jonasz doznaje przemiany, podczas której odkrywa, że wolą Boga jest darowanie win Niniwitom, a nie ich ukaranie. Bóg chce, aby Niniwici odprawili właściwą pokutę i zmienili swoje myślenie. A tu mamy Jezusa, kogoś więcej niż Jonasza. On da nam taki sam znak, jak znak Jonasza. Znak Jonasza ma nam pomóc w zmianie myślenia. Właściwie sedno dobrej nowiny głoszonej przez Jezusa polega na uświadamianiu ludziom, jaki jest Bóg i na uwalnianiu ich od błędnych przekonań na ten temat.

W jaki sposób znak Jonasza ma nam pomóc w zmianie myślenia? Znak Jonasza to śmierć Jezusa i Jego zmartwychwstanie (pamiętajmy, że Jonasz wyszedł z brzucha wieloryba, aby pełnić swą niechcianą wcześniej misję). Zmartwychwstanie Chrystusa jest znakiem miłości Boga do człowieka, znakiem Jego prawdziwej „osobowości” i nastawienia do człowieka. Kto ma uszy, niechaj słucha!

Uzdrowicielski sens pokuty

Łk 5, 27-32

„Potem wyszedł i zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego na komorze celnej. Rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» (w oryg. „Towarzysz mi!”) On zostawił wszystko, wstał i z Nim  poszedł. Lewi zaś wydał dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a był spory tłum celników oraz innych [ludzi], którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali faryzeusze i uczeni ich w Piśmie, mówiąc do Jego uczniów: «Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami?» Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać do nawrócenia się (w oryg. zmiany myślenia) sprawiedliwych, lecz grzeszników»”.

A więc zmiany myślenia potrzebują chorzy, grzesznicy. Jezus jest lekarzem, a zmiana myślenia – lekarstwem. Jeśli będziemy towarzyszyć Jezusowi na Jego ścieżkach, które przemierzał po Palestynie, wsłuchiwać się w Jego słowa, to doznamy zmiany myślenia. Jezus zaprasza każdego z nas do takiego towarzyszenia, ale przyjmie to zaproszenie tylko ten, kto uzna siebie za grzesznika, czyli kogoś potrzebującego lekarstwa. Jeśli myślisz, że nie potrzebujesz lekarstwa, po cóż miałbyś towarzyszyć Jezusowi na uczcie?

Serce niezdolne do zmiany myślenia

Św. Paweł poucza nas w Liście do Rzymian, aby nie sądzić innych. Osądzamy innych surowo, ponieważ nie doceniamy łaskawości Boga dla ludzi, innymi słowy: nie zmieniliśmy swego myślenia o Bogu. Paweł uważa, że lekceważymy „bogactwo łagodności” Boga, Jego „powściągliwość i wielkoduszność, nie wiedząc, że łagodność Boga do zmiany myślenia prowadzi”. (Rz 2,4) Nasza nieumiejętność zmiany myślenia serca (nie umysłu!) doprowadzi nas do opłakanych skutków w dzień sądu. „Według zaś twardości twej i niezdolnego do zmiany myślenia serca gromadzisz sobie samemu gniew na dzień gniewu”. (Rz 2,5) A zatem według Pawła nawrócić się musi serce, chociaż nam myślenie kojarzy się z umysłem. Umysł jednak ma wielki wpływ na serce. Jeśli myślimy o Bogu jako o łagodnym, cierpliwym i wielkodusznym, nasze serca przestają być twarde i  nieczułe. Zaczynają być miękkie i czuć miłość i współczucie. Po pierwsze serca nasze czują miłość Boga do nas. Po drugie nasycone tą miłością czują miłość do innych.

Taki jest głęboki sens pokuty: zmienić myślenie o Bogu, aby doznać przemiany serca.

18 myśli nt. „Prawdziwa pokuta”

  1. Dziś w Pani tekście znalazłem odpowiedź, której już od jakiegoś czasu bardzo szukałem! Natychmiast zrozumiałem ze wystarczy poznać Prawdę, „a Prawda was wyzwoli”. Niby oczywiste, a jednak nie…
    Słowa Pana Jezusa w tym przekładzie biblijnym – „Był Jan chrzczący na pustkowiu i głoszący chrzest zmiany myślenia na uwolnienie od grzechów” – mówi dosłowna grecka wersja (Mk 1,4), oraz kolejny – „„Potem wyszedł i zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego na komorze celnej. Rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» (w oryg. „Towarzysz mi!”)” dosłownie „wybuchły” w moim sercu! Po chwili zaś, stały się jak „woda dla spragnionego serca”. 🙂
    Niby zmiana jest mało znacząca i w sumie oddają one to samo, ale jakże jest to mylne. To mnie dziś naprawdę dotknęło.
    Poznanie prawdy uwalnia od grzechów. Co oznacza, że po pierwsze są odpuszczone, a po drugie dostajemy uwolnienie. Samo odpuszczenie wcale nie świadczy o byciu uwolnionym :-). Zatem słowa „do wolności wyswobodził nas Chrystus” nabierają fundamentalnego znaczenia i wyrazistości z tej perspektywy.
    I drugie stwierdzenie, jak to Lewi został powołany przez Pana, żeby Mu towarzyszyć, a nie iść za Nim.
    Ten który towarzyszy widzi to co robi jego Towarzysz, idą jeden w ramię z drugim, mogą swobodnie rozmawiać. A ten który idzie za kimś, widzi tylko plecy, i jak tu rozmawiać? Po drugie, skoro Bóg wyswobodził nas do wolności i jesteśmy wolnymi osobami, to stwierdzenie żeby iść za kimś, nie sugeruje wolności ale podążanie krok w krok – można powiedzieć na ślepo. A słowo towarzyszyć, ma zupełnie inny wymiar. Widzę co czyni mój Mistrz i Mu w tym towarzyszę. To tak samo, Pan Jezus nie czynił nic więcej co Mu mówił Jego Ojciec. … do wolności wyswobodził nas Chrystus…
    Takie subtelne różnice, ale jak dramatyczne.
    Odkryciem przełomowym dla mnie jest zatem fakt, że poznawanie Prawdy ma moc uwalniania człowieka i przemiany jego życia. Ale prawdy nie jakiejkolwiek, ale prawdy Słowa Bożego. Bo przecież wiara rodzi się ze słuchania, właśnie słuchania Słowa Bożego. Zatem kolosalne znaczenie ma fakt jak to Słowo zostaje podane…
    To Słowo ma moc, a nie wszystko co się dookoła niego dzieje. W Słowie jest moc. Ale musi być prawdziwe. Innymi słowy prawdziwa wiara rodzi się ze słuchania prawdziwego Słowa.
    Teraz już jasne są dalsze słowa Pana :”czy znajdę wiarę kiedy przyjdę?” Niby jak to, czy On znajdzie wiarę kiedy przyjdzie? Niby to jest oczywista oczywistość, że znajdzie…
    Wcale to nie jest takie oczywiste.

    Można też zadać kolejne pytanie, „Czy jesteś Chrześcijaninem? …. Czy jestem tego pewien?”

  2. Zauważył Pan tu ciekawą zależność między wolnością a pójściem za kimś vs towarzyszeniem komuś. Jak można być wolnym idąc za kimś, tzn. naśladując tego kogoś, stając się jego kopią? Naśladować Chrystusa – wszak to piękne hasło chrześcijańskie. Ale: naśladować w sensie powtarzać to samo, co On robił, czy też naśladować w sensie uczyć się Jego sposobu myślenia, sposobu podejmowania decyzji? To jest ważne pytanie. Naśladować – iść po śladach, czy też towarzyszyć – iść obok, rozmawiając? Według mnie iść obok rozmawiając jest lepiej. Łączy się to ze słynnym ostatnio tematem o. Wisniewskiego o prymacie sumienia nad nauczaniem katechizmu. Iść za katechizmem, ignorując sumienie, czy iść obok katechizmu dyskutując z nim? Jezus zachęcał do dyskusji, do samodzielnej oceny sytuacji. Jedno małe słówko, a jak wiele znaczy. Cieszę się, że Pan to zauważył. Kiedy czyta się NT w oryginale, widać, że jest to jakby inne Pismo, wyczytuje się coś innego z niego, dziwne to jest i ożywcze. Zmienia postac rzeczy. Czy jest to spowodowane tym, że nasze umysły zbytnio przyzwyczaiły się do utartych polskich tłumaczeń i nowa wersja jest tak zaskakująca? Czy polskie tłumaczenie jest po prostu w niektórych momentach złe? Nie wiem, nie znam się na greckim, dopiero się uczę.
    Zgadzam się, że słowo ma wielką moc, a to właściwe słowo ma jeszcze większą moc. Dlatego mam zastrzeżenia do tłumaczeń niezbyt dobrze oddających sens greckich słów.
    Pytanie: kto jest chrześcijaninem? Dobre pytanie i trudne. Niełatwo na nie odpowiedzieć. Temat na osobną dyskusję. Trzeba pomyśleć np. nad ostatnimi badaniami religijności Polaków, w co nasz naród katolicki naprawdę wierzy. Są to rzeczy zaskakujące. Ale czy to wiara w prawdy katechizmowe jest gwarantem bycia chrześcijaninem? Wątpię. Paradoksalnie bycie chrześcijaninem z wątpliwościami i wyjątkami jest bardziej chrześcijańskie niż bycie chrześcijaninem w 100% poddanym katechizmowi i naukom Kościoła. Wolny chrześcijanin jest lepszy niż zniewolony, prawda? Czy nie do końca prawda?

  3. Wolny Chrześcijanin jest lepszy niż zniewolony. Dlaczego?

    No cóż, dla mnie przemawia zawsze jedno i to samo stwierdzenie: „Do wolności wyswobodził nas Chrystus, do wolności”. Jeśli On to zrobił, a zrobił ponad 2000 lat temu, zatem już jesteśmy wolni, pod warunkiem, że zaczniemy zdawać sobie z tego sprawę, zrozumiemy cóż od Niego dostaliśmy i przyjmiemy do serca to, jako pewnik. Ale ta wiedza będzie ciągle martwa, aż do chwili, kiedy zaczniemy wierzyć w swoim sercu i uruchomimy tą wiarę w naszym życiu (wiara bez uczynków jest martwa).

    Wczoraj słuchając nauczania jednej osoby, usłyszałem kolejną prawdę, która trwa w mym sercu i absolutnie łączy się z wolnością, a raczej z tym, co i dla kogo Chrystus uczynił na krzyżu.
    Mianowicie, padło stwierdzenie, że wszyscy jesteśmy stworzeniami Boga Żywego (dziećmi), ale to wcale nie oznacza, że wszyscy już jesteśmy synami i córkami Boga w pełni tego słowa znaczeniu. Jak to? Przecież wszyscy wiemy – to jest pewne, że jesteśmy synami i córkami… A może nie tak od razu?

    Kiedy człowiek staje się naprawdę synem lub córką? Wtedy, kiedy zda sobie z tego sprawę że nim jest i żyje w rodzinie, w której jest ojciec, matka, rodzeństwo.

    Kolejne pytanie? Czy zatem ja, żyję w rodzinie i jestem synem lub córką?
    A jestem świadom, kto jest moim Ojcem? A przyszedłem do Ojca? A mam z Nim relację? Owszem, wszyscy jesteśmy stworzeniami bożymi (w domyśle dziećmi), ale jest to nieuświadomione, jest tylko w zalążku.

    A kiedy możemy przyjść do Ojca? Kiedy możemy mieć z Nim relację? Tylko wtedy, kiedy staniemy przed Chrystusem i w pełni świadomi tego co mówimy, wyznamy wiarę w Niego. Ale nie dlatego że tak wszyscy mówią – nie rozumiejąc co mówią, ale dlatego, że na tyle Go poznaliśmy, że tak chcemy! I dlatego tak zrobimy. A nie, bo nam kazano.

    Kilka dni temu, mój 3 letni synek, popatrzył na mnie, kiedy budowaliśmy wspólnie „centrum sterowania” i patrząc mi w oczy, ze świadomością tego, co mówi (widać to w oczach, w emocji, w zachowaniu), powiedział do mnie – tatusiu, lubię cię! I natychmiast się do mnie przytulił.
    Ja go zawsze traktowałem jak syna, ale on, zaczął być tego świadom właśnie w tym momencie, kiedy o tym mi powiedział (świadomie to uznał). W tej jednej chwili, uznał siebie za mego syna. Zatem w pełni stał się moim synem przez uświadomioną relację. W moich oczach zawsze nim był i jest. Ale on sam to musiał zrozumieć. Zrozumiał i wypowiadając te słowa wyraził swoją świadomą miłość.

    Po co o tym wszystkim piszę? Tylko i wyłącznie po to, żeby zacząć myśleć i kwestionować pewne „prawdy”, które są nam podane, ale nie po to żeby być dzieckiem buntu, ale żeby szukać odpowiedzi, szukać wytrwale i pukać do drzwi niezłomnie, żeby doświadczyć Prawdy, która wyzwala.

    Zatem, Chrześcijanin, który doświadczył Boga, staje się wolną osobą w swym sercu. Czym bardziej chce przebywać z Bogiem, czym bardziej buduje relację z Ojcem przez Syna, tym bardziej staje się prawdziwym człowiekiem. Ale ta droga zawsze jest drogą świadomego wyboru, a nie pędu w oślepieniu.
    Wówczas, choćby na zewnątrz żył w „obozie koncentracyjnym”, ale w sercu miał Chrystusa = Drogę = Prawdę = Życie => Wolność, i tak będzie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! I pomimo okoliczności zewnętrznych owocami jego działania będą: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim [cnotom] nie ma Prawa”. (Galatów 5,22).
    Jeśli zaś w swym sercu jest zniewolony (jarzmo prawa, grzechu, obowiązku, etc…) tak w gruncie rzeczy żyje w głębokiej niewoli, usilnie (najczęściej nieświadomie) starając się zasłużyć na coś, czego nie ma. To jest droga donikąd.

    I dalej, „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli!” (Galatów 5,1).

    Kto poznaje Boga, ten staje się lepszym człowiekiem. Innymi słowy, od Dobrej Nowiny stajemy się lepszymi ludźmi – ale tylko wtedy, kiedy finalnie przyjmiemy ją swymi sercami i będzie ona światłem naszego życia i postępowania.

    Ten, kto naprawdę kocha, chce iść ramie w ramię ze swym Oblubieńcem i czyni wszystko, co czyni Oblubieniec, a nie czyni nic, czego Oblubieniec nie czyni.
    Tak jak Chrystus czynił wszystko, co widział, że Jego Ojciec czyni, tak On czynił przez wzgląd na miłość.

    Czy to nie jest czasem zachętą do grzechu przez zupełną wolność? Nie! „Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności, jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie! Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli. (Galatów 5, 13-14).

    Jeśli żyjesz w rodzinie i kochasz i jesteś kochany, to czy masz upodobanie w czynieniu czegoś, co jest złem? Czy raczej podążasz ramię w ramię i uczysz się od swoich rodziców wszystkiego, co dobre.

    Zapragnij Chrystusa, bądź świadom, do Kogo się udajesz i po co, a Chrystus otworzy ci drogę do Ojca. A gdy przyjdziesz do Ojca, On cię przemieni i będziesz stawać się coraz lepszym człowiekiem, idąc ramię w ramię ze swoim Oblubieńcem.

    Jakim jest On dla ciebie Ojcem? Jak Go postrzegasz, jakie jest twoje religijne wyobrażenie o Nim? Boisz się Go? Spowiadasz się przed Nim (ze strachu, konieczności?). Kim On dla ciebie jest? …

  4. Jan 12, 32: „I ja jeśli wywyższony zostanę od ziemi, wszystkich pociągnę do siebie samego”

    No właśnie, tu jest pytanie, czy „wszystkich” czy „wszystko” pociągnę do siebie samego.

    W przekładzie King James Version znalazłem: „And I, if I be lifted up from the earth, will draw all [men] unto me”

    Zaskakujące jest to co w nawiasie zostało dodane [men]. Jeśli by tego tłumacz nie dodał (sam się zastanawiał?), to może ten wers oznacza coś innego? Może to chodzi o to, że Pan Jezus pociągnie wszystko (nasze grzechy, słabości, choroby, niedostatki, etc…innymi słowy całe zło) do swojego krzyża – do siebie – bo przecież Ten, który nie znał grzechu stał się grzechem (jak inaczej jak właśnie pociągnąwszy cały grzech – zło), żeby to wszystko zło przybić do krzyża i uśmiercić przytrzymując je na krzyżu gwoźdźmi, aż się wykrwawi do końca?
    Dlatego nie zszedł z krzyża a mógł, bo wtedy zło by też zeszło? Nie wiem czy dobrze rozumuję. A On uśmierciwszy całe zło, zmartwychwstał, bo nie zginie na wieki ten, który nie znając zła i nie będąc winny, złożył siebie na ofiarę czystą przed Ojcem, żeby świat odkupić.

    O co mi tu chodzi? Mianowicie o to, że słyszałem nauczanie, które mną wstrząsnęło (metanoja) – powaliło na nogi, w swej prostocie i logice jednocześnie. Mianowicie, Pan Jezus wszystko to, co jest dzieckiem zła, czyli grzech, choroby, niedostatki, wszystko, wszystko, łącznie z przekleństwem prawa, przybił na krzyżu i uśmiercił – sam stał się grzechem – i umarł – uśmierciwszy zło – na drzewie krzyża. A jak inaczej mógł się odbyć sąd nad władcą tego świata, czyli Szatanem i zaraz po nim wykonanie kary? Sąd odbył się w Niebie, Szatan został strącony jak błyskawica na ziemię, a Pan Jezus całe to plugastwo zła uśmiercił na drzewie swojego krzyża, pociągając je do siebie. I już. WYKONAŁO SIĘ!

    Boża sprawiedliwość wylała się na grzech – na Jezusa, który stał się grzechem, choć sam nie popełnił żadnego grzechu – żebyśmy my już nie musieli cierpieć i składać ofiar niedoskonałych przed Bogiem „na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata” Hm?

    Innymi słowy, Bóg w osobie Syna, raz na zawsze odkupił nas wszystkich z całego zła (śmierci, niedostatku, chorób, etc…) bo pociągnął to wszystko do siebie stając się grzechem!

    Zatem, wyznając Jezusa, jako swego Pana, Króla i Zbawiciela, dostajemy nowego ducha, ducha takiego, jakiego ma nasz Pan Jezus Chrystus. I dlatego Bóg patrzy na nas tylko i wyłącznie i zawsze z perspektywy dokonania Jego Syna!
    Nigdy więcej nie popatrzy na nas z perspektywy grzechu – bo za jeden grzech – jakikolwiek – jest kara śmierci. Dlatego, żaden człowiek nie mógł nigdy przenigdy złożyć takiej ofiary, jaką złożył raz na zawsze za nas wszystkich (przeszłych, teraźniejszych i przyszłych) nasz Pan Jezus Chrystus!

    Zatem, mając nowe życie, doskonałe z Boga, w naszym duchu, trzeba, aby ten duch coraz bardziej manifestował się w naszej duszy i finalnie w ciele, przez naszą wiarę, z której wynikać mają uczynki! I to o to chodzi – wtedy będziemy żyć w Obfitości (radości, szczęściu, dostatku, miłości, etc…)…I o ile manifestacja w duszy jest do osiągnięcia jeszcze w tym życiu, o tyle nasze ziemskie ciało, musi umrzeć, żebyśmy dostali nowe, niejako na wzór Chrystusa Pana, uwielbione, przemienione i doskonałe ciało w przyszłym życiu.

    Bóg już nigdy więcej nie spojrzy na kogokolwiek z nas z perspektywy grzechu (naszych uczynków) jak to było w Starym Testamencie, ale z perspektywy nowego przymierza, które dał nam z miłości przez Swego Jednorodzonego Syna!
    Prawo w Starym Testamencie było po to, żeby ludzie zobaczyli, że nie są w stanie go wypełnić spełniając wszystkie przykazania – żeby wreszcie zapłakali nad swoim losem i zwrócili się do Boga wołając z całych sił – > „…Zbaw nas, Miłości Zbaw! Ocal, co dobre w nas. Ogarnij cały świat, zbaw nas Miłości Zbaw” (cytując Edytę Geppert w piosence „Do trzeciej z cnót).

    Czyż to, co On dla nas zrobił nie jest wspaniałe?!

    Zatem, po co rozważać poboczne kwestie typu religia, katechizm, etc…. one powinny być jedynie ukazywaniem Boga, jako tego, który Ukochał i pragnie nas i że bez Niego i Jego łaski nie żyjemy.

    Kiedy dokonuje się zbawienie? Wówczas, gdy z całego serca wykrzyczymy wręcz przed Nim, że wierzę i chcę za Nim iść, bo już WIEM i zdaję sobie sprawę, KIM ON JEST i CO DLA MNIE UCZYNIŁ! I przyjmę Go całym sercem – uwierzę w Dobrą Nowinę o Zbawieniu, które już dostałem i nie muszę na nie zasługiwać swoimi czynami! A wówczas dostaję nowego Ducha, rodzę się na nowo z Ducha Świętego. To o to właśnie chodzi!!!

    Kiedy pokocham Boga, tak dostąpię zbawienia, a wówczas będę chciał postępować jak dziecko światłości, a nie ciemności. I już! Bo mieszka we mnie nowy Duchu, Jezusa Chrystusa.

    Kończąc, łaską jesteśmy zbawieni a nie przez uczynki, aby się nikt nie chlubił. Czyż nie jest to wspaniała prawda? Co byś nie zrobił żeby zasłużyć na zbawienie, to wszystko na nic.
    Na tym właśnie polega grzech przeciwko Duchowi Świętemu – uznać, że przez swoje uczynki zasłużę na Życie Wieczne z Bogiem! Bo to jednocześnie jest zaparciem się tego wszystkiego, co zrobił dla nas nasz Pan, Jezus Chrystus.

    Jeśli zaś uznasz, że Chrystus jest Królem i stał się człowiekiem, choć był Bogiem i nas odkupił z miłości i przez łaskę, wówczas zaczyna się nowy rozdział w twoim życiu.
    Mimo to, dla jednych brzmi to „jak hańba”, dla innych zaś jest „głupstwem”.

    Jeśli zaś uwierzysz, że łaską jesteś zbawiony, rozpoczniesz „przygodę” w swoim życiu z Bogiem, w słuchaniu Go, towarzyszeniu Mu i naśladowaniu Go. W życiu w bliskości z Nim.

    A to zupełnie nowy rozdział,…, który zaprowadzi cię prostą drogą do „wieczności” towarzysząc Oblubieńcowi w drodze.

    Hm, ma to sens?

  5. W wersji greckiej jest to zaimek w bierniku l.mn. rodz. męskiego, więc chodzi o ludzi (mężczyzn?). Gdyby chodziło o „wszystko” to byłby chyba rodz. nijaki. Spytam w piątek moją nuczycielkę greckiego. Ten cytat odnosi się raczej do zbawienia wszystkich, o czym zapewnia Jezus. Natomiast interpretacja grzechu przybitego do krzyża z Jezusem może być poprawna. Przecież Paweł nazwał Jezusa grzechem, więc może śmierć grzechu została symbolicznie ukazana jako śmierć Jezusa. CDN

  6. A może trzeba, to, co się stało na krzyżu, rozróżnić na dwa podstawowe etapy?

    Pierwszy – Pan Jezus pociągnął wszystko (grzechy, słabości, choroby, etc…) na krzyż, żeby to wszystko przybić i uśmiercić razem ze sobą,

    Drugi – żeby zmartwychwstając pociągnąć wszystkich do siebie…

    Chodzi mi o to, że skoro On już wszystko odkupił, to może my już nie musimy cierpieć chorób, niedostatku, etc., żeby, co się przez to cierpienie stało? Żeby Bóg nas kochał bardziej? Wówczas wracamy do kwestii zasługiwania, a to ślepa droga…

    Z drugiej strony, jeśli ktoś tak bardzo pokocha Pana Jezusa w tym życiu, że aż się chce do Niego upodobnić z miłości, nawet przyjmując cierpienie czy chorobę, jako efekt niedoskonałości tego świata, czy może grzechu, to będzie to miał. I pomimo cierpienia będzie szczęśliwy, wielbiąc Boga. Ale czy to cierpienie jest w stanie dodać coś więcej do zasługi Chrystusa? Jeśli by mogło, to ofiara Chrystusa byłaby niedoskonała? Znowu ślepy zaułek.

    Czy Bóg, w tak fundamentalnej kwestii mógłby wykonać niedoskonałe dzieło? Hm,…to nie byłoby nawet logiczne.

    I dalej, czy wszyscy będą zbawieni? Nie, ale nie dlatego że Bóg temu da a innemu nie da zbawienia, ale jedni je przyjmą, a inni po prostu nie przyjmą. Bo do końca będziemy mieć wybór i obyśmy spotkali Pana mając wolność w sercach, żeby przez nasze życie i błędne wybory po prostu nie zaprzeć się Niego, podążając w mroku niewiedzy i zaślepieniu serca.

    Ciekawy to wątek i rodzi się wiele fundamentalnych pytań.

  7. Panie Dominiku, proszę poczytać wpisy na Kleofasie w dyskusjach na tematy „Nadzieja powszechnego zbawienia” oraz „Teologia cierpienia”. To nie jest taka prosta sprawa, że niektórzy „po prostu” nie przyjmą zbawienia. Co do cierpienia to dodawanie własnych cierpień do cierpień Jezusa na krzyżu w celu przyśpieszenia odkupienia – czy jest to sensowne? Te kwestie były już na naszym blogu rozważane. Zachęcam do lektury.

  8. Pani Anno, będąc po lekturze Teologii cierpienia…

    „Jezus zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?” Mt 16,15

    Cierpienie, samotność, bycie opuszczonym, zło, grzech, śmierć, ….. Co łączy te słowa, te stany?
    Jeden fundament. Kiedy ich doświadczamy, odwracają naszą uwagę od Boga i skupiają na nich. Czasem bardzo skutecznie, a czasem mniej skutecznie. Ale jednak.

    Po upadku pierwszych ludzi, zło (śmierć) weszło na świat. Oddaliśmy nasz autorytet Szatanowi, poddając się pod jego jarzmo.
    Autorytet dany przez Boga, odzyskał dla nas dopiero Jezus Chrystus, przez swoje posłuszeństwo Ojcu, aż do końca.
    Jednym ze skutków grzechu pierwszych ludzi, który wszyscy odczuwamy, jest zbytnie skupienie na tym, na czym nie powinniśmy skupiać zbytnio naszej uwagi.
    Skoro zostaliśmy stworzeni przez Boga, dla Niego Samego, dla Jego radości, zatem pierwszym i zasadniczym zadaniem jest: uwielbiać swego Stwórcę.
    Ale nie można autentycznie uwielbiać kogoś, kogo się nie poznało, z kim nie ma się relacji. Nie poznało się jego sposobu myślenia, widzenia, zachowania, piękna i majestatu, głębokości i szerokości – innymi słowy, kiedy nie wpadło się w zachwyt nad swoim Stwórcą.
    Zatem można zadać pytanie do nas wszystkich? Jaki jest twój zachwyt nad Jezusem? Nad Bogiem? Czy jest jedynym punktem odniesienia w twoim życiu, bo tak bardzo jesteś Nim zachwycony, że aż nie możesz oderwać od Niego swego wzroku, swej uwagi?
    Czy ten zachwyt, nie powoduje czasem, że uwielbienie samo wyrywa się z twojej piersi, niezależnie od sytuacji w jakiej się znajdujesz? Niezależnie od trudności jakie przeżywasz? Niezależnie jakie dotknęło cię zło, zawinione czy nie zawinione, niezależnie,…., niezależnie,…, niezależnie,…,

    Czy ten zachwyt nad Bogiem, nad Jego majestatem, nad Jego miłością, nad Jego dobrocią, nad Jego cnotami, Jego mocą, Jego mądrością, Jego wszechwiedzą, Jego cierpliwością, wreszcie nad Jego miłosierdziem, …. , nie powinien być przede wszystkim w centrum naszej uwagi i starań?

    Nie wiem, czy cierpienie musiało zostać czy nie, nie rozumiem teologii cierpienia, nie rozumiem teologii, nie wiem i nie rozumiem bardzo wielu rzeczy, ale zrozumiałem i pojąłem jedno.
    Zrozumiałem, że Bóg, godzien jest wszelkiego uwielbienia i to zaprząta mój umysł i serce coraz bardziej. Wypełnia mój czas coraz mocniej. Staje się sednem i sensem każdej chwili. Pomimo tego, że nic co ludzkie nie jest mi obce i sam cierpię i doświadczam cierpienia, nieuleczalnych z medycznego punktu widzenia chorób, śmierci bliskich mi osób, niesprawiedliwości, i wielu wielu innych spraw, …., jednocześnie dzieląc los z tymi, których dał mi Ojciec, współodczuwając i towarzysząc.
    Kiedy oczy mojej duszy zwrócone są na Boga, to pomimo tego wszystkiego co jest wokół mnie, tak dobre jak i złe, przenikające jak miecz serce lub tylko zewnętrzne, jak deszcz na skroni, jeśli tylko, czasem nawet zmuszając się, żeby właśnie „pomimo” tego wszystkiego zacząć wielbić Boga słowami, zachwytu i autentycznego przekonania, tak przychodzi przedziwny stan.
    Uwielbienie zapoczątkowane wolą na poziomie rozumu, zaczyna stopniowo „przedzierać” się do serca, aby rozradować się w duchu. I wybucha radość tak wielka jak wulkan, i leje się jak woda. I człowiek nie chce go zatrzymywać, jednocześnie napełnia się siłą aby dalej żyć i iść przed siebie.
    Wówczas, to co jest największym ciężarem i przenika z mocą serce aż do zadawania śmierć, nagle staje się zewnętrzne i przestaje ranić.
    Nie zadaje już więcej tak dotkliwego bólu! Ciągle jest obecne, ale jakże odmienione, jakże inne, zewnętrzne, a czasem wręcz zostaje zabrane, „wyprowadzone” w dobro.

    Dziś wysłuchałem nauczania, które otworzyło moje oczy na kolejną fundamentalną prawdę. Mając świadomość, kim dla mnie jest Chrystus i co dla mnie uczynił, dlaczego mam ciągle szukać odpowiedzi na pytania, które skupiają moją uwagę na złu i wszystkim co z niego wyniknęło? „Jaką korzyść odniesie z tego człowiek…?” Czy nie powinienem raczej, powtarzać za św. Pawłem (Filipian 3, 8) ” I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa”.
    Czy nie lepiej, zwrócić oczy swej duszy na Chrystusa, przyjąć to co On dla mnie uczynił z Miłości, z wdzięcznością, i oddać się tej „adoracji bez pamięci?”
    I towarzyszyć Mu „na drogach Palestyny”, głosząc Dobrą Nowinę o zbawieniu które się dokonało?
    Czemu zatem skupiać uwagę na czymkolwiek innym?
    Nie przez przypadek Bóg chce i pragnie, aby On zawsze był pierwszy w naszym życiu, na pierwszym miejscu, bo wie On do czego nas powołuje.
    Zatem, chcę i pragnę Mu towarzyszyć i powtarzając za św. Pawłem (Flp 3,13-14) „Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno [czynię]: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie”. W górę a nie w dół!

    Odpowiadając zatem na pytanie, które Pan Jezus zadaje nam wszystkim wciąż i na nowo: „A wy za kogo Mnie uważacie?”, stwierdzam:
    „Ty jesteś Synem Boga żywego, Królem, początkiem i końcem, który przywraca pierwotną radość stworzenia”.

  9. Zachwyt i uwielbienie – jakże pięknie jest to czuć. Mimo wszystko, mimo zła, bólu i cierpień czuć zachwyt Bogiem. Wierzę, że to możliwe. Oczywiście. W życiu jednak czuje się raz zachwyt, innym razem wątpliwości, innym razem znużenie, rozczarowanie i gniew. Tak już jest w naszej marnej egzystencji. Jeśli czuje się zachwyt to trzeba sie zachwycać. Kiedy coś mocno porusza naszą duszę, to powód do radości. Ale to nie trwa wiecznie, nikt nie chodzi w zachwycie całe życie. Kiedy zachwyt mija, przychodzą myśli, wtedy człowiek staje się teologiem i pod ciężarem wlasnego cierpienia snuje rozważania o cierpieniu i jego sensie i bezsensie. Staje się takim teologiem – Hiobem. Na szczęście Hiob sam w końcu wpadł w zachwyt, więc cała jego teologia miała happy end.

  10. Pani Aniu
    Sęk w tym, że nie chodzi mi tu o uczucie, które kiedy jest wszystko jest łatwiejsze, a kiedy go nie ma, trudniejsze…
    Chodzi po prostu o decyzje woli (moja nowa tożsamość w Chrystusie), a zatem postawę, jaką dzieki tej tożsamości przyjmuje i w efekcie jakie wynikają z mojej świadomej postawy decyzje i działania!
    Innymi słowy, czy jest uczucie, czy tez go nie ma, „Wielbię, bo Godzien jest On wszelkiego uwielbienia”.
    Wielbię, właśnie i zwłaszcza wtedy kiedy po ludzku, wszystko dookoła mówi mi żeby nie wielbić.
    To o to właśnie chodzi … Wielbić zawsze i wszędzie, a zwłaszcza pomimo …

    Nowa Tożsamość -> świadoma Postawa -> wynikające z niej moje decyzje i moje działania.

    Ten model jest uniwersalny, a uczucia są czymś co po prostu jest, ale nie one kształtują i decydują. Bo czasem pomagają, a czasem utrudniają.

    Zatem? Wielbię … pomimo …

    A co do cytowanego Hioba, przecież on sam wybrał i dostał to, czego chciał.
    Czyż nie?

  11. Ale jak to „wielbić, czy jest uczucie czy go nie ma”? Wyłania nam się tu problem iście gombrowiczowski: Jak wielbię, skoro nie wielbię? Jak się zachwycam, skoro się nie zachwycam? Czy gdy wielbiąc nie czujemy wcale uwielbienia to nie zachowujemy się fałszywie? Czy nie jesteśmy hipokrytami? Czy Bóg chce, abyśmy sławili Go ustami w sercu czując pustkę? Czy może to pseudouwielbienie ma się przekształcić w prawdziwe uwielbienie? Ja nie zgadzam się z wielbieniem jeśli nie czuję powodu do wielbienia. Ja się mogę zachwycać gdy ogarnie mnie zachwyt. Na nic mi się przyda uznanie, że Mona Liza jest wielkim arcydziełem, bo niestety Mona Liza w ogóle mnie nie zachwyca. Mnie osobiście nie zachwyca wiele rzeczy, które zachwycają innych, albo podejrzewam, że inni udają, że się zachwycają. Nie mam tyle czasu w życiu, żeby udawać cokolwiek. Więc jeśli czuję zachwyt to się zachwycam, ale jeśli czuję gniew, to się gniewam. Jeśli mam pretensje do Boga to się kłócę, jeśli czuję zawód to nie zachwycam się Bogiem. Jeśli prawda ma nas wyzwolić, to prawdą będzie zarówno mój autentyczny zachwyt jak i autentyczny gniew.

  12. Ok,
    Czy zatem ta prawda, o której Pani pisze, w tym co Pani przeżywa wyzwala Panią?

  13. Myślę, że tak. Bronię się przed prawdą jeśli jest dla mnie niewygodna. Prawda wyzwala mnie ze złudzeń. Czy jest to lepsza sytuacja? Nie wiem, być może nie zawsze. Często trudniej żyć z prawdą niż ze złudzeniami. Czy więc jest prawda wyzwoleniem? Musi być, trudno, jeśli boli. Nie mogę łudzić się za długo, wolę bolesną prawdę. Ale czasem jest na odwrót – prawda człowieka zaskakuje pozytywnie i uszczęśliwia. To też wyzwolenie. Ciekawy temat, muszę się zastanowić.

  14. „Jak wielbię skoro nie wielbię”- o właśnie to jest ciekawe zagadnienie. Nigdy nie mogłam i nie mogę nadal zrozumieć tych opowieści/wyznań/świadectw o tym wielbieniu Boga i zachwycie nad Jego dziełami bez UCZUCIA, tzn. jest w tym pewna schizofrenia jeśli jestem przybita maksymalnie do „krzyża” i w tym stanie mówię, że wielbię, że Bóg i Jego dzieła mnie zachwycają, że pomimo cierpienia raduje się serce itd.itd. Otóż ja nawet nie umiem wyobrazić sobie takiego działania. Jeśli mam zachwyt Bogiem i Jego stworzeniem to na pewno nie w czasie kiedy sama dźwigam krzyż, zachwyt i uwielbienie przychodzą po „zmartwychwstaniu”, podczas niedogodności/cierpień potrafię tylko wołać o pomoc ale zachwyt czy wielbienie nawet przez myśl mi wtedy nie przechodzą.

  15. O, Estel wróciła! Fajnie. Zgadzam się absolutnie. Nie umiem i nie widzę żadnego sensu zmuszać siebie do „wielbienia” czy „chwalenia” jeśli moje serce płacze i po prostu nie mam żadnego kontaktu z Bogiem doświadczalnego, wyczuwalnego. Czasem przecież czujemy się tak, jakby Bóg nie istniał, nie zajmował się nami, nie przejmował i jakbyśmy Go nic nie obchodzili. Czasem czujemy się tak, jakby życie nie miało sensu, a losy ludzkie znaczyły tyle co nic. Wielbienie i chwalenie musi wynikać z doświadczenia. Tak jak nie można nikomu nakazać szacunku i miłości do rodziców (czcij matkę swoją i ojca swego), tak nie można nakazać sobie czcić Boga, którego nie doznajesz, o którym tylko słyszałaś, że gdzieś tam jest, ale fakty świadczą przeciwko Niemu.

  16. Otóż to, Bóg z pewnością jest b.blisko cierpiącego człowieka, czy też poszukującego Go, ale obie te okoliczności nie są czasem (w mojej ocenie i doświadczeniu) na radosne śpiewy pochwalne i klaskanie w dłonie ze szczęścia. Kiedyś przyszło mi do głowy może absurdalne porównanie po obejrzeniu „Superniani” i idei karnego jeżyka. Otóż wyobraziłam sobie, że kiedy mamy trudności, opanowuje nas grzech, zwątpienie, nerwy, strach to siedzimy sobie na takim jeżyku (oczywiście nie karnym-jest to raczej poczekalnia gdzie mamy czas dojść do siebie i uspokoić emocje i myśli) i Bóg wtedy jak ta niania czuwa, ale z drugiego pokoju, nie mamy z nim wtedy EMOCJONALNEJ łączności, bo przecież nawet kłócąc się z mężem nie mamy z nim w tej chwili więzi pozytywnej, która w czasie kłótni każe nam wołać- wielbię cię i raduję się że jesteś. Czasem mam wrażenie, że niektóre świadectwa mogą wpędzać innych wierzących w poczucie, że ich wiara jest „gorsza”, bo skoro jeden cierpi i wychwala Boga a ja siedzę sam na jeżyku i czekam aż wszystko się uspokoi żeby znów podjąć dialog i kiedy wrócą EMOCJE. Cierpienie może prowadzić do Boga, jako że często dzięki niemu ujawnia się głębia osobowości co jest przecież krokiem ku Prawdzie, ale nie ma chyba co się nastawiać na to że w trakcie procesu będzie można iść np. do kościoła i śpiewać Bogu radosnym sercem.

  17. …po dłuższej refleksji…

    Na pierwszy rzut oka, szczęście i radość są bezpośrednio związane z „tu i teraz” i są niejako produktem ubocznym tego, jaka jest nasza sytuacja „tu i teraz”.
    Czym jest radość i czym jest szczęście? Czy są one tylko i wyłącznie wytworem „tej chwili”, w której jesteśmy? Jeśli wszystko jest OK., tak po ludzku rzecz ujmując, ta sytuacja powoduje, że jesteśmy szczęśliwi, radośni. Jeśli zaś, najogólniej ujmując, życie jest bardzo skomplikowane i nie szczędzi nam problemów, to automatycznie implikuje to stan naszego nieszczęścia i braku radości. Co więcej są sytuacje, kiedy pomimo tego, że wszystko dookoła nas świadczy, że jest ok., my jesteśmy głęboko nieszczęśliwi. Paradoks?
    Czy jednak, jest taka możliwość, że będąc prawdziwym, a nie sztucznym, pomimo „wiatru w oczy”, nie można być szczęśliwym i być może radosnym? Może inspiracja tkwi w tym fragmencie Pisma Świętego: Dzieje Apostolskie rozdziały 6 i 7?
    Nie wiem, czy św. Szczepan w chwili kamienowania był radosny, ale moim zdaniem, pomimo głęboko przeżywanej niesprawiedliwości ludzkiej, jaka go spotkała, był szczęśliwym człowiekiem, aż do końca.
    Zresztą, dlaczegóż to św. Paweł naucza, „…bracia, radujcie się, jeszcze raz wam powtarzam radujcie się…?” Filipian 4,4-5.
    Jeśliby pójść kluczem, że to sytuacja zewnętrzna sprawia jak się czuję w danej chwili (jak się mogę lub powinienem czuć…), to jest to postrzeganie ewidentnie zbyt wąskie. Czyli siedząc w więzieniu powinienem mieć depresję.
    Dlaczego zatem św. Paweł i Sylas, siedząc w więzieniu prezentują zupełnie inną postawę niż ta, która powinna być owocem miejsca i sytuacji w której się znaleźli? Zamiast być w głębokiej depresji z racji tego co im ludzie uczynili ”śpiewali hymny Bogu…” Dzieje Apostolskie 16,25-26.
    Zaznaczę, że dzisiejsze więzienie jest niczym w porównaniu do więzień z czasów Apostołów.
    To czy jestem szczęśliwy pomimo, jest również realne, choć nie pochodzi od nas ( z nas), ale jest jasnym przejawem łaski i jest z Ducha Świętego.
    Zatem, pomimo tego, że jestem po ludzku w poważnych tarapatach, to mogę i potrafię uwielbiać Boga i nie jest to sztuczne, w żadnym calu.
    Czy moja wiara jest gorsza czy lepsza? Naturalna wiara pewnie zawsze dochodzi do jakiegoś punktu, którego nie przeskoczy. Św. Paweł zaś naucza, że jest również charyzmat wiary, który sprawia, że wchodzi ona na zupełnie inny poziom, ale nie jest wynikiem naszej zasługi (jestem godzien to mam, a ty nie to nie masz), a bardziej nadnaturalnym darem, darmo danym, dla posługi i „…budowania kościoła…”. Tyle tylko, że nie jest moja, choć mogę tymże charyzmatem posługiwać.
    Fenomen tkwi zawsze w jednym. Jeśli spotkasz na swej drodze żywego Chrystusa, to wynikiem tego spotkania będzie wysłanie cię na „misję” i wówczas zostaniesz odpowiednio wyposażony, żebyś był w stanie wypełnić tą misję. Kolejnym tematem jest sama kwestia bycia posłanym (jak to działa ?! 🙂 ale to nie teraz) oraz co to oznacza.
    Jeśli zaś, nie spotkaliśmy żywego Chrystusa, wówczas cały czas poruszamy się w obszarze stricte naturalnym, tak w kwestii religii jak i każdego innego obszaru nas samych.
    Najciekawsze jest to, że św. Paweł również naucza, że „łaską jesteśmy zbawieni”, czyli z wolnej woli Boga, przez Jezusa Chrystusa i nasze Tak Panu, a nie z uczynków (naturalnych czy też w wyniku posługi charyzmatami), żeby się ktoś nie chlubił, że bardziej zasłużył niż inni…

    Świetnie tłumaczy ten aspekt, zwłaszcza w ujęciu łaski od Ducha Świętego biskup Grzegorz Ryś, choć już nie pamiętam gdzie o tym naucza.

  18. To jest bardzo ciekawe zagadnienie i bardzo ciekawie Pan to opisał. Wszystko zależy jak rozumiemy tę radość. Jeżeli w kategoriach emocjonalnego stanu to zapewne dla ogromu wierzących w sytuacjach trudnych nie jest ona dostępna. Jest też taka radość, która nie wiąże się z emocjami a postawą. To jest wynik zaufania i tego, że ostateczny cel swojego życia wierzący widzi powyżej aktualnych problemów. To jest przeniesienie akcentu na żywą relację, w której ważna jest ona sama a nie to czy niesie nam emocjonalne uniesienia. W wierze zawierają się emocje, uważam nawet że są bardzo ważne, ale wiara to nie są same emocje. Wiadomo z opisów różnych wydarzeń, gdzie działają charyzmatycy, że szczęście i radość odczuwane emocjonalnie i że tak to ujmę „na rozum” są możliwe nawet w katastrofalnej sytuacji życiowej, tylko ja wciąż mam wątpliwości czy to co tam się dzieje nie jest efektem zbiorowego nastroju uniesienia. Jeśli jednak działa tam faktycznie Duch Święty to wydaje się, że nawet będąc człowiekiem załamanym i chorym można doświadczać radości, która nie jest z tego świata. Myślę, że duże znaczenie ma też osobowość wierzącego, jeśli jego naturalne cechy są ukierunkowane na przeżywanie bardziej smutku niż radości to z naturalnego wyposażenia zawsze będzie skręcał w stronę refleksji nad złem, a optymista będzie nawet w ciężkich chwilach klaskał w dłonie i chwalił Boga. Tu ciężko o generalizowanie, bo przecież są wierzący pogrążeni w klinicznej depresji, gdzie nie da się być radosnym, a Bóg też jest w ich życiu. Wniosek z tego- nie o emocje tutaj chodzi a o radość wynikającą z relacji i nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *