Archiwa tagu: Andrew Linzey

Lektura, która jest wyzwaniem

„Teologia zwierząt” autorstwa anglikańskiego duchownego ks. Andrew Linzeya to − moim zdaniem − jedna z ważniejszych książek teologicznych, jakie ostatnio (w tym wypadku w roku 2010) ukazały się w Polsce. Po jej lekturze publicysta „The Tablet” napisał, że stanowi ona wyzwanie dla naszego sposobu życia i myślenia. Zwłaszcza dla teologii chrześcijańskiej, której przedstawiciele zbyt prosto, jak dotąd, interpretowali przykazanie „czynienia sobie ziemi poddaną”. Teologia ta (szczególnie tradycja zachodnia, bo prawosławie wykazuje tu o wiele większą wrażliwość) powinna również gruntownie przemyśleć rozważania angielskiego myśliciela na temat cierpienia Boga, solidarnego ze wszystkimi istotami zdolnymi do odczuwania bólu. Oraz na temat cierpienia Jezusa − jako Tego, który wziął na siebie ból świata całego.

Wbrew pozorom autor − snując takie właśnie rozważania chrystologiczne − nie jest szczególnie oryginalny. On sam zresztą doskonale zdaje sobie z tego sprawę, wspominając na przykład Juliannę z Norwich, która pisała, że „kiedy On [Chrystus] czuł ból, wszelkie istoty zdolne do cierpienia cierpiały wraz z Nim”. Albo też – w Polsce, niestety, zupełnie nieznaną – średniowieczną wizjonerkę Margery Kempe, o której opowiadano, że „gdy widziała, iż człowiek bądź zwierzę zostało zranione, gdy ktoś bił dziecko na jej oczach lub okładał konia czy inne zwierzę batem – wydawało jej się, że widzi naszego Pana, bitego i ranionego”.

W tym miejscu otwiera się szerokie pole dla – prowadzonych w duchu Teilharda de Chardin – spekulacji na temat Jezusa Chrystusa jako „Arcykapłana całego stworzenia” i dla rozważań o gatunku ludzkim jako „ludzie kapłańskim”, mającym szczególną misję w obliczu wszystkiego, co żyje.

Co tu kryć, dzieło Linzeya jest (przynajmniej dla mnie) niezwykle inspirujące. Autor pisze bowiem – i trudno się nad tym nie zastanowić – że „potrzeba nam trzech zmian w myśleniu. Pierwszą zmianą jest odejście od idei głoszącej, że Bóg – o ile cierpi w ogóle – cierpi jedynie w obrębie gatunku ludzkiego, i podjęcie idei Boga cierpiącego we wszystkich istotach żywych. Drugą jest zmiana koncepcji kapłaństwa (…) na pogląd mówiący, iż jest ono uczestnictwem w odkupiającej Bożej obecności w świecie. Trzecią zmianą jest odejście od poglądu mówiącego, że cechy kapłaństwa – reprezentowanie i poświęcenie – mogą być opisane poprzez całkowite skupienie się na człowieku, bez powiązania ich z Chrystusową mocą i służbą całemu stworzeniu” (podkreślenia moje – J.P.).

Interesujace, prawda? A to tylko maleńki fragment (zaledwie kilka wierszy) książki liczącej ponad 300 stron.     

Kiedy po nią sięgałem, wydawało mi się, że autor odwoływać się będzie przede wszystkim do praw zwierząt wynikających ze wspólnoty stworzenia (tzw. paradygmat równości). Tymczasem on sięgnął dużo głębiej: do zobowiązania nałożonego, jego zdaniem, na ludzkość przez fakt Wcielenia Boga, który „uniżył samego siebie” (Flp 2, 8). To zaś według Linzeya oznacza, że człowiek ma być „gatunkiem służącym”, współpracownikiem Chrystusa „w leczeniu i wyzwalaniu tego, co stworzone”. Innymi słowy: „«wyższy» [tj. człowiek] ma poświęcać się dla «niższego»” (tzw. paradygmat hojności). Tego bowiem – jak twierdzi autor „Teologii zwierząt” – wymaga od nas chrześcijaństwo.

Warto przeczytać książkę Andrew Linzeya, choć to, co dotąd napisałem, nie powinno nikogo zwalniać od obowiązku jej krytycznej lektury, bo nie jest ona, niestety, wolna także i od pewnych uproszczeń (chodzi mi zwłaszcza o część drugą, poświęconą już nie tyle teologii, ile raczej „praktyce etycznej”). To może być nawet dobre ćwiczenie: dyskusja z tezami, które nie są nam dane do wierzenia, ale do przemyślenia (i ich przyjęcia bądź odrzucenia)      

Dodatkową, trudną do przecenienia wartością „Teologii zwierząt” jest dołączony do niej „przewodnik po literaturze”. Niestety, samo jego przejrzenie napełniło mnie frustracją. Uświadomiłem sobie bowiem, jak wielu ważnych książek z szeroko pojętej „teologii stworzenia” nie przetłumaczono jeszcze na język polski. Pozostaje nadzieja, że publikacja dzieła Andrew Linzeya zapowiada w tym względzie jakąś zmianę.

Kilka uwag po lekturze „Teologii zwierząt” Linzey’a

Inspirującym głosem w niniejszej debacie może być wydana niedawno po polsku książka Andrew Linzey’a „Teologia zwierząt” i o niej chcę tu napisać kilka zdań. Powiem od razu, iż czytając Linzey’a czułem zarówno podziw, jak i frustrację czy rozbawienie.

Podziw dla zaangażowania autora – anglikańskiego teologa i etyka, pracownika naukowego Uniwersytetu Nottingham – twierdzącego,  że  „teologia chrześcijańska niesie za sobą zbiór kluczowych kategorii myślowych, pozwalających na sformułowanie w pełni zadowalającej etycznej koncepcji miejsca nie-ludzkich istot w naszym świecie”. Również dla jego erudycji w temacie, za piękne wyłożoną ideę Bożej hojności rozwijaną w coś, co nazywa paradygmatem hojności, oraz nakreślenie chrystologicznych podstaw służby stworzeniu. Inspirująca jest też jego koncepcja Boga, który cierpi i współuczestniczy w cierpieniu stworzonych istot oraz teza, iż „unikalność ludzi może zostać zdefiniowana jako zdolność do służenia i samopoświęcenia”.

Frustrację przeżywałem z powodu sposobu, w jaki traktuje źródła, gdyż sposób wywodu zbyt często przypomina argumentowanie z góry założoną tezą. Nie jest to też, wbrew tytułowi, rozprawa teologiczna, raczej etyczna oparta na teologicznych źródłach. Szczególnie słaby wydaje się ostatni rozdział, przedstawiający inżynierię genetyczną jako niewolnictwo zwierząt, a eksperymenty genetyczne jako typ eugeniki w stylu Mein Kampf Hitlera.  Rozbawienie następowało, gdy dotykał katolickiego punktu widzenia – w sposób świadczący o głębokim niezrozumieniu KK i nieznajomości naszej teologii.

Słabością wywodów Linzey’a jest brak argumentacji współczesnych nauk ekologicznych, na czele z docenieniem różnorodności biologicznej jako wartości autonomicznej, oraz pomijanie sytuacji dzikich zwierząt żyjących w naturalnych środowiskach, zgoła odmiennej od problemów naszych domowych pupilów. Wywód osłabia brak kontekstu społecznego czy przyrodniczego w prezentacji problematyki.

Gdy myślimy o prawach zwierząt, to wydaje się, że w naszym świecie największym wyzwaniem jest przemysłowa produkcja mięsa i wędlin oraz jej patologie. Czy kupując mięso zastanawiamy się, w jakich warunkach żyją zwierzęta przeznaczone na rzeź? Czy bierzemy to pod uwagę, sięgając po towary w sklepach? Michał Olszewski z Tygodnika Powszechnego pisze: „Do jakich wynaturzeń może prowadzić hodowla przemysłowa zwierząt, pokazał nakręcony w latach 2004-2006 wstrząsający dokument Świński biznes. (…) Świński biznes to krajobraz zwierzęcej apokalipsy, która rozgrywa się wśród jezior gnojowicy, w odciętych od światła dziennego pomieszczeniach, w tłoku. Poza kwestią etyczną jest również i pragmatyczna: według krytyków tuczu przemysłowego konsumpcja mięsa z wielkich ferm może prowadzić do zanieczyszczenia środowiska, uodpornienia człowieka na antybiotyki i skażenia rakotwórczymi dioksynami. Oto ukryta cena taniego mięsa”.

I tu trzeba, po pierwsze, zachęcić do niejedzenia takiego mięsa. Wiemy, że w kuchniach wiejskich – polskiej, włoskiej czy francuskiej – jest dużo bezmięsnych dań. Znakomite pomysły znajdziemy w… kuchni postnej. Stare książki kucharskie zawsze miały rozdziały z takimi daniami. Mamy tradycję niejedzenia mięsa – czerpmy z niej! Warto zastanowić się również skąd wzięła się wielkoprzemysłowa produkcji mięsa i dlaczego na nią przyzwalamy?  Znanych analiz i ostrzeżeń jest sporo. Przywołam klasyka myśli ekologicznej – Henry’ego Davida Thoreau. Lektura dzieł tego niezwykłego dziewiętnastowiecznego filozofa i artysty – jak zauważa prof. Tadeusz Sławek – ukazuje diagnozę, że społeczeństwo Zachodu dokonało specyficznego wyboru, wypowiadając równowagę między doświadczeniem bycia a technicznym i ekonomicznym postępem. Nasza wspólnota nie jest już wspólnotą świata, lecz prowizoryczną wspólnotą wyłącznie ludzkich interesów. Wysiłek wypracowywania sensu został zastąpiony dążeniem do wzbogacenia się; niezależność jednostki wycofała się przed presją konformizmu. Dzieje filozoficznej i politycznej kultury Zachodu to historia napięcia między „neutralną bezinteresownością” ogołoconego bytowania świata, a zawsze już „stronniczym”, „interesownym” sposobem, w jaki człowiek znajduje się w tymże świecie.

Wydaje się, że dziś przeważa sposób „interesowny”, wyrażający się w dominacji technologii i ekonomii. Nie brak oczywiście głosów sprzeciwu, wołania, że „świat nie jest towarem”, protestów przeciwko makdonaldyzacji społeczeństwa, genetycznej modyfikacji organizmów, patentowaniu genomu, zamiany pracy zakochanych w ziemi ludzi na produkcję żywności, przeciwko przywłaszczaniu sobie wody – butelkowaniu jej i wstawiania na półki sklepowe dla zysku nielicznych, eksploatacji najcenniejszych ekosystemów przyrodniczych itd… Jednak przeciętny konsument wybiera to, co tańsze i promowane, zwykle nie interesując się, skąd to się wzięło i czy niska cena nie kryje w sobie niszczącej eksploatacji przyrody czy niewolniczej pracy.

Mając to w pamięci, pisząc o „prawach zwierząt”, chcę godzić argumenty teologiczne, społeczne i przyrodnicze. Mam jednak wątpliwość: czy można zbudować etykę zwierząt, jeśli nie uporaliśmy z etyką społeczną, z wyzyskiem, przemocą, wykorzystywaniem drugich? To pytanie towarzyszy również nauczaniu społecznemu Kościoła katolickiego, gdzie zauważa się np., iż tam, gdzie ludzie są uciskani, na ogół przyrodę eksploatuje się bezmyślnie, a wojna jest jedną z największych katastrof ekologicznych. I odwrotnie: niszczenie przyrody niesie za sobą niszczenie wspólnoty ludzkiej. Często z eksploatacją przyrody łączy się nadkonsumpcja, niesprawiedliwy podział dóbr, ucisk biednych, rasizm, seksizm, poniżające traktowanie kobiet, dzieci czy niektórych grup społecznych. Zaś w społeczeństwie, które dąży do odnowienia Ziemi, częściej mówi się o wzajemnym szacunku, pokoju, sprawiedliwości czy świętości życia.  Nie sposób pominąć przy tym kontekstu współczesności: naszej wiedzy nt. przyrody, kryzysu ekologicznego czy refleksji nad zjawiskami społecznymi, kulturowymi, gospodarczymi.

I, by wrócić do Linzey’a, warto zapytać: w jakiej mierze jego propozycja może odegrać rolę pośród wielu współczesnych systemów, prądów, nurtów myślowych, które odmiennie mówią o Bogu, człowieku i przyrodzie? Jak budować świat przyjazny zwierzętom, ludziom i całemu stworzeniu, jesli wydaje się on raczej zaludniony przez sfrustrowanych, nastawionych konsumpcyjnie i reagujących agresją na każdą propozycję wyrzeczeń egoistów? Jak realizować jego idee, gdy współczesny człowiek woli żyć tak „jakby Bóg nie istniał” i zatraca nie tylko tajemnicę Boga, ale również tajemnicę świata i swojego własnego istnienia?