Archiwa tagu: droga

Rozpoznać Go w bliźnim swoim

Łukaszowa opowieść przesławna o dwóch podróżnikach do Emaus. Kiedyś była to stała lektura biblijna w Poniedziałek Wielkanocny, w tym roku awansowała wręcz do liturgii Wielkanocnej Niedzieli. Bo też ma przesłanie zgoła zasadnicze.

Droga: obraz życia ziemskiego. Idziemy zmieniając się z każdym krokiem. Nieraz zwijamy się raczej, zamiast rozwijać, ale stagnacji nie widać. I tu powinno być zaraz o niewidzeniu, ale najpierw jeszcze o bohaterach perykopy. Kim był ów uczeń nienazwany z imienia? Byłby to autor relacji, sam Łukasz? Opisać tak wspaniale taką podróż mógłby tylko jej uczestnik? W takim razie jednak Łukasz słyszałby też może osobiście Maryję wyśpiewującą „Magnificat”, a to hipoteza naukowa raczej wątpliwa. Podejrzenie, że mamy tu relację z autopsji, bierze się także stąd, że inny ewangelista, Jan, napisał o sobie wielokrotnie, ale nigdy się nie nazywając, więc może też ten wolał podobną anonimowość. Co prawda, uczeni w Piśmie dzisiejsi mają za punkt honoru wątpić o wszystkim, więc nawet i owego co do Jana nie są pewni, alem ja nie uczony i swoje wiem. W ewangelii Janowej był na pewno jako ”uczeń umiłowany” Jan ewangelista, ale tutaj kto? Otóż optuję za tym, że jest to sam autor biblijny w ogóle znakomity.

Co zaś do owego niewidzenia, to na temat początkowej ślepoty dwóch uciekinierów z morderczego miasta mam do powiedzenia myśli swoje poniższe. Że, po pierwsze, podobna „niewidomość” zdarza się w sytuacjach całkiem codziennych. Energia świetlna swoją drogą, intelektualna swoją. Gdy jestem zmęczony albo czymś za bardzo przejęty, nie dostrzegam obiektu, którego szukam jak szalony: oczy zobaczyły, ale nie rozum. I tak było może z podróżnikami naszymi. Zatem to według mnie nie było zjawisko nadprzyrodzone, więc heretycko podważam Biblię albo i wiarę religijną wręcz? Nie, ponieważ wierzę, że Bóg stworzył świat niewymagający Jego częstej poprawki: natura jego jest nieporównanie bogatsza niż myślimy, prawidła jej znacznie bardziej skomplikowane. Po drugie, może rozpoznanie Go przez dwóch uczniów przy „łamaniu chleba” (Eucharystia to była albo nie – kolejny problem dla uczonych?) było, co prawda, definitywne, ale świtało wędrowcom coraz jaśniej z każdym ich ku Emaus krokiem. Tak jak i nam w życiu naszym doczesnym czasem przybywa bystrości umysłu, choć zdarza się też, że ubywa. Jest tak w sprawach, by tak rzec, cielesnych, ale duchowych również. Bywa rozmaicie. Jedni są w stanie zobaczyć szybko, że istnienie nasze sensowne jest, a nawet i to, że sens mu nadaje Logos – Jezus Chrystus, drudzy błądzą, choć (dlatego że?) pędzą przed siebie galopem.

Może jednak trzeba rzecz ująć etycznie. Może rozpoznanie Go jest pełne dopiero wtedy, gdy zobaczy się Go w każdym innym osobniku naszego gatunku. Albo też jakby pełne jest już wtedy, gdy każdego traktuje się prawie tak, jakby był Bogiem samym, choć co do tego, czy On istnieje, rozpościera się  przed oczyma patrzącego mgła nieprzebita.

Nasza droga do Emaus

Droga uczniów do Emaus obrazuje pewien etap drogi człowieka do Boga.

Na początku tej drogi jest smutek, rozczarowanie, niezrozumienie, klęska życiowa, niespełnione nadzieje.

Oto Jezus umiera. Kobiety przynoszą trzeciego dnia jakieś nieskładne informacje o pustym grobie. Piotr jest zdezorientowany i nic z tego wszystkiego nie rozumie. Dwaj zrezygnowani uczniowie Jezusa opuszczają Jerozolimę i udają się do wsi Emaus. Kleofas i jego kolega są smutni, dyskutują. Są zawiedzeni tym, że Jezus, zamiast „wyzwolić Izraela”, został ukrzyżowany. Ich grupa teraz na pewno już się rozpadnie. Wszystko stracone, wszystko na nic. Trzeba wrócić do starego życia i pogodzić się z porażką, a tak się przecież wspaniale zapowiadało!

Coś w naszym życiu musi się popsuć, nie układać, czegoś musimy nie rozumieć. Jednym słowem, musi się zdarzyć jakaś trudna, kryzysowa sytuacja, z której nie widać wyjścia. Ona ma zmusić nas do myślenia, do zmiany nastawienia, do przemiany. Dlaczego bowiem mielibyśmy zastanawiać się nad sobą, naszym życiem i światem, jeśli nic by nas nie uwierało, jeśli wszystko układałoby się po naszej myśli, jeśli świat byłby dla nas źródłem niekończących się przyjemności i sukcesów? Tak właśnie musimy zostać zdezintegrowani, aby zintegrować się ponownie na wyższym poziomie zrozumienia i rozwoju. Tak zdezintegrowani szli sobie drogą uczniowie do Emaus.

Dalej na drodze pojawia się ktoś zainteresowany naszymi dylematami, wątpliwościami, ktoś, kto rzuca na nie nowe światło, kto wdaje się z nami w dyskusję. Ten ktoś nas oczarowuje, inspiruje i sprawia, że zaczynamy rozumieć coś, co do tej pory nam umykało.

Jezus dołącza do uczniów na drodze do Emaus. Zdaje się, że prowadzą ożywioną dyskusję, bo serca ich pałają, są podekscytowani słysząc wyjaśnienia Jezusa co do znaczenia Jego śmierci, Jego misji i zmartwychwstania. Jednak mimo to nie rozpoznają Go. Nie wierzą Mu jeszcze. To, co mówi bardzo im się podoba, przywraca im wiarę w swoje posłannictwo i wartość tego, co robią. A jednak to wszystko ma sens! Tak, teraz rozumieją, że Syn Człowieczy musiał cierpieć. Ta koncepcja wydaje im się bardzo pociągająca i napełniona głębokim sensem, ale do końca jej jeszcze nie pojmują. Muszą powoli wszystko przyswoić, przetrawić, oswoić się z nowym, paradoksalnym dla nich podejściem. Oto muszą przyjąć do wiadomości niewyobrażalną wcześniej koncepcję, że klęska Jezusa stała się Jego zwycięstwem. Moc Boga paradoksalnie objawiła się przez Jego słabość. Poniżenie, upokorzenie, cierpienie, śmierć – symbole klęski u ludzi stały się drogą do mocy u Boga. Bóg przemienił największe zło w największe dobro. Uczniom zaczyna świtać nadzieja. Nadzieja, że Jezus naprawdę zmartwychwstał, a to oznacza, że Bóg chce i może sprawić, że całe zło świata zostanie przemienione w dobro. Nadzieja ta każe im zatrzymać na dłużej przy sobie Jezusa i „przymusić” Go do pójścia z nimi do karczmy.

Tak też i my intuicyjnie czasem reagujemy zainteresowaniem, podekscytowaniem i radością na pewne słowa, które słyszymy lub czytamy. Nasze serca pałają, kiedy słowa te niosą nam pociechę, zrozumienie, dobrą nowinę. Wtedy zaczynamy mieć nadzieję, oczekiwać, że kiedyś zrozumiemy te sprawy do końca, doświadczymy ich prawdy bezpośrednio. Gdy rośnie w nas ta radosna nadzieja, chcemy głębiej zapoznać się z tym, kto ją przynosi, z Bogiem. Chcielibyśmy, żeby Bóg nam stale towarzyszył i oświecał tą nadzieją naszą drogę życia. Obrazem takiego towarzyszenia i zażyłości jest wspólne spożywanie posiłku.

Gdy zatem uczniowie siedzieli z Jezusem przy posiłku, nagle otworzyły im się oczy i rozpoznali Go. Było to niby jakieś olśnienie, nagłe i szybko przemijające odczucie znajomości, pokrewieństwa. Coś jak deja-vu, być może wywołane przez znajomą im sytuację spożywania posiłku, której musieli wielokrotnie doświadczać ze swoim nauczycielem. „Ale On im zaraz zniknął z oczu” – to była więc tylko krótka i ulotna chwila olśnienia i objawienia, która miała jednak dla ich życia daleko idące konsekwencje.

Tak samo dusza może rozpoznać Boga w jakimś chwilowym przebłysku, to znaczy zauważyć swoje z Nim pokrewieństwo, to, że pochodzi od Boga. Dusza, która szuka Boga, znajdzie Go, być może jednak nie w taki sposób i nie takiego, jakby się mogła spodziewać. Uczniowie z Emaus znaleźli Jezusa, aczkolwiek nie w postaci zwycięskiego Mesjasza – wyzwoliciela Izraela i pogromcy Rzymian, ale w postaci Sługi Pańskiego. Poszukiwanie duchowe nie polega zatem na tym, że stawiamy sobie za cel znalezienie Boga, co do którego mamy takie to a takie oczekiwania. Nasze poszukiwanie musi być jakby poszukiwaniem w ciemności, bez wstępnych założeń. Bóg objawi się tak, jak chce i wtedy, kiedy chce. Nie będzie to z pewnością taki Bóg, jak sobie wyobrażaliśmy, że Go znajdziemy. Musimy przygotować się na rozczarowanie, takie jakie spotkało uczniów z Emaus. Rozpoznali Jezusa, choć nie był to Jezus spełniający ich nadzieje. Był to Jezus spełniający o wiele więcej niż ich nadzieje, o wiele więcej, niż uczniowie mogli to sobie wyobrazić.

Bóg zawsze przewyższa nasze nadzieje, oczekiwania i wyobrażenia. Dlatego często nie daje się łatwo rozpoznać tym, którzy pragną Go do tych swoich wyobrażeń ograniczyć. Bogu zależy na tym, żeby dać się nam poznać, dlatego dołącza do nas na naszej drodze do Emaus. Gdy wątpimy, ponosimy klęski, podnosi nas na duchu, wlewa w nasze serca nadzieję. Gdy i my uczynimy ruch wobec Niego, „przymusimy” Go, aby z nami został, objawia się nam w przebłysku zrozumienia i łaski. Ten przebłysk łaski zmienia nas i nasze życie. Tak jak i życie uczniów z Emaus, którzy zawrócili do Jerozolimy, aby kontynuować swoją nowo odnalezioną drogę, nowo rozpoczęte życie. Zawrócili do Jerozolimy, świętego miasta – nawrócili się na drogę ku świętości. Emaus może być symbolem nawrócenia, jakie spotkać może każdego człowieka. Droga do Boga zaczyna się od kryzysu spowodowanego tym, że świat i ludzie nie spełniają naszych oczekiwań. Idziemy naszą drogą zniechęceni i przygnębieni. Spotykamy na drodze kogoś, kto budzi naszą nadzieję, rozpala nasze serca. Próbujemy poznać go, zatrzymać przy sobie i zrozumieć. Rozpoznajemy w nagłym przebłysku Boga, który przekracza nasze nadzieje i wyobrażenia. Dzięki doświadczeniu tej Jego inności my sami doznajemy przemiany wewnętrznej. Nawracamy się, zawracamy na naszej drodze i kierujemy się w stronę świętego miasta.