Archiwa tagu: nałóg

Przypowieść o trzeźwieniu

Wine Decanters (13925503319).jpg, źródło: Wikimedia commons
Wine Decanters (13925503319).jpg, źródło: Wikimedia commons

Trend ściągania wszystkiego, co duchowe, na poziom psychiki, czyli „ciała i krwi”, wolno odwrócić. Można by to zrobić w duchu quasistarotestamentowym: oko za oko, ząb stały za mleczaka, konfesjonał za kozetkę. Bez naruszania tajemnicy spowiedzi powiedzmy, że chodziłoby o śmiertelny grzech psychologizowania tego, co duchowe. Ale, w ramach nowotestamentowego miłosierdzia chrześcijańskiego wobec innych a sprawiedliwego rachunku sumienia swojego, można by psychologiczne obserwacje wykorzystać do budowy przypowieści. Na przykład: odnosząc perypetie chorych związków międzyludzkich do relacji człowieka z Bogiem, której proces zdrowienia dokonuje się w zbawczej historii.

Gdyby komuś się chciało, mógłby w ten sposób pisać całe księgi, a nawet dokonać interpretacji Księgi Ksiąg pod tym kątem. Tu niech wystarczy mały przykład, zaczerpnięty z toksycznych układów osób współuzależnionych. Osoby takie mają problemy z zachowaniem równowagi między zależnością a niezależnością, i dlatego miotają się od uzależnienia do skrajnej niezależności. Jednak „przeciwieństwem współuzależnienia jest współzależność”, czyli dar „znajdowania zdrowej równowagi pomiędzy zależnością a niezależnością” (R. Hemfelt, F. Minirth, P. Meier), a nie anarchiczna niezależność.

Tej zrównoważonej postawy zabrakło Adamowi i Ewie, którzy pomylili wolność z totalną autonomią od Boga, w efekcie czego wpadli w sidła nałogowego grzechu. Jako Dorosłe Dzieci Adama, pisałem już o tym kiedyś, ponosimy konsekwencje wyboru prarodziców. Jak oni nie potrafimy „iść prosto”, lecz poruszamy się od latarni do latarni, od bezwolności w relacji z Bogiem (kompulsywna religijność naturalna), aż do destrukcyjnej emancypacji od wszelkiego wpływu Boga (ateistyczne trendy).

Akt stwórczy w naszej przypowieści, tłumaczę na osobności, po odprawieniu tłumów przypadkowych czytelników, należy widzieć właśnie jako „dobry start” do osiągnięcia celu: zdrowej na wieczność relacji człowieka z Bogiem. Stworzenie otrzymuje dar niezależności w takim stopniu, by móc w wolności budować swoją zależność od Boga. Na tyle jest sobą, żeby móc się ofiarować drugiemu, a właściwie „Drugiemu Jednemu w Trzech”, i jednocześnie by móc przyjmować miłość od Trójjedynego. Zbawienie, jeśli jego rozumienia nie będziemy zawężać do wyzwolenia od nałogu grzechowego, należy widzieć jako przebóstwienie, czyli ostateczne „skonsumowanie” tej miłości, która została zainicjowana przez Boga już w akcie stwórczym, a która dopełni się w ostatecznym podarowaniu się Boga nam, a nas Bogu. Jednak nasza z Trójcą wieczna perychoreza dokonać się może jedynie wtedy, gdy zostaniemy uwolnieni wcześniej od poadamowego problemu.

Flaming cocktails.jpg, źródło: Wikimedia Commons
Flaming cocktails.jpg, źródło: Wikimedia Commons

Na razie pozostawaliśmy bezsilni, i nawet pojęcie stworzenia zostało wykrzywione w krzywym lustrze butelki współuzależnienia. A zatem proces zbawczego trzeźwienia musi oznaczać również sięgnięcie w przeszłość. Z perspektywy czasu widać, jak wielkiego wysiłku Siła Większa od nas samych musiała dokonać, żeby doprowadzić nas do przytomności, a zatem do samych siebie i do Boga, który jest tak inny od nas, że aż możemy być na Jego obraz i podobieństwo. Do tej pory cechował nas bowiem sposób myślenia, który przedstawiam za autorami książki Miłość to wybór. O terapii współuzależnień: „Jeśli przerywana linia mojego okręgu pokryje przerywaną linię twojego, to razem stworzymy ciągłą linię okręgu. Moja półosoba potrzebuje twojej półosoby po to, by utworzyć całość”.

Nie tak jest jednak w Trójcy, nie tak: ani Ojciec nie jest trzecią częścią osoby, ani Syn, ani Duchowi też nie brakuje dwóch trzecich, a razem są Jednym. Podobnie Bóg, który odwiecznie przewidział nasz udział w życiu Trójjedynego, musi być „kompletny” sam w sobie, żeby nie szukając spełnienia samego siebie – móc wejść w relację z ludźmi, którzy nie są nim. Potrzeba było także całkowitej transcendencji, żeby można było pozwolić sobie na immanencję bez ryzyka „zlania” się ze światem. Dlatego Objawienie przypomniało o nieskończonej różnicy między Stwórcą a stworzeniem, a ponieważ ono próbowało „rozpuszczać” Boga w świecie, a siebie w Bogu (panteizm), teraz potrzeba było terapeutycznej separacji, zanim miało się dokonać zdrowe zjednoczenie.

Jeśli współuzależniony szuka własnej tożsamości w związku z innym poszukującym własnej tożsamości współuzależnionym, każdy z nich zostaje wchłonięty przez tożsamość drugiego. Z kolei współzależność człowieka z Bogiem jest możliwa tylko wtedy, gdy ten pierwszy zostaje wyrwany z pułapki współuzależnienia, a Drugi pozostaje rozpoznany jako szczęśliwy sam w sobie, nieskończenie trzeźwy, bo wolny od jakiegokolwiek poszukiwania potwierdzenia w człowieku. Dopiero relacja człowieka z chrześcijańskim Bogiem Trójjedynym prowadzić może do totalnego zjednoczenia na wieczność, z jednoczesnym poszanowaniem autonomii obu stron, Boskiej i ludzkiej.

Dlatego, jak wskazuje jeden z dokumentów Kongregacji Nauki Wiary, należy pamiętać, że „człowiek w swojej istocie jest stworzeniem i stworzeniem pozostanie na wieki, nigdy więc nie będzie możliwe wchłonięcie ludzkiego «ja» przez «Ja» Boskie, nawet w najwyższych stanach łaski”. A jednak człowiek pozostający człowiekiem stanie się Bogiem, bo „Chrystus daje nam siebie, czyniąc nas uczestnikami swojej Boskiej natury, bez naruszania natury stworzenia, w której On sam uczestniczy przez Wcielenie”. Dlatego jedynie „w chrześcijaństwie ponad wszelką miarę, bez unicestwiania w morzu Absolutu osobowego «ja», z zachowaniem statusu stworzenia, spełniają się wszystkie pragnienia zawarte w modlitwie innych religii” (Orationis formas). Tęsknoty pozachrześcijańskie to wyraz typowego dla współuzależnionych „myślenia życzeniowego”.

A teraz, jeśli to nie duchowość ma zostać wchłonięta przez psychologię, ale psychologia z zachowaniem jej tożsamości ma zostać przyjęta przez duchowość, należałoby dokonać reinterpretacji powyższej przypowieści i wskazać na niewystarczalność użytych psychologicznych obrazków z życia wziętych. Pozostawiam to już czytelnikom, podpowiadając jedynie, że relacja człowieka z Bogiem zakłada jednak niedostępną psychologii różnicę między „partnerami”. Trzeba bowiem pamiętać, że „gdy wskazujemy na podobieństwo między Stwórcą i stworzeniem, to zawsze niepodobieństwo między nimi jest jeszcze większe” (Sobór Laterański IV). Świadomość podobnego, bo pochodnego „niepodobnego podobieństwa” należy zachować w przechodzeniu od przypowieści psychologicznej do rzeczywistości duchowej.

Sławomir Zatwardnicki

Płacz czy zgrzyt?

Impacted wisdom teeth.jpg, źródło: Wikimedia commons
Impacted wisdom teeth.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nie opowiedział Jezus następującej przypowieści:

Pewien człowiek wyprawił niewielkie przyjęcie i zaprosił wielu wierzących, jak mniemał – przyjaciół. Zanim nadszedł czas, wysłał zaproszenia: komu esemesem, komu mailem; do mało kogo zadzwonił, a nikogo nie odwiedził osobiście, żeby nie wywierać w najmniejszym choćby stopniu presji na zaproszonych. Kiedy usłyszeli „Czekam, tego i tego dnia będzie ciasteczko z dużą ilością białej śmierci, pogaduchy do kawuchy, i wszystkie ludzkie składniki do budowy Królestwa Bożego”, wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać.

Pierwszy mu odpowiedział: „Muszę wyjechać na rekolekcje, żeby Pan Bóg mógł dotykać przeze mnie wielu, uważam się za usprawiedliwionego”. Drugi rzekł: „Prowadzę małą grupę dla pięciu par małżeńskich, sam rozumiesz…”. Jeszcze inny rzekł: „Zostałem proboszczem i obowiązki wzywają”. Ci, który pościli, zlekceważyli nie tylko zaproszenie, ale i dobry obyczaj podziękowania za niego, a modlący się wzruszyliby ramionami, gdyby nie to, że akurat ręce mieli uniesione w uwielbieniu. (Nie przyszło góra do nich, sami wspinali się w górę).

Wine Decanters (13925503319).jpg, źródło: Wikimedia commons
Wine Decanters (13925503319).jpg, źródło: Wikimedia commons

Organizator party nie miał serca papieża Franciszka i nie wyszedł na ulice i zaułki, by otworzyć drzwi swojego domu dla alkoholików, trwale bezrobotnych i tak zwanych „twarzowców”, których pełno w jego mieście. Kołatało mu w głowie słowo, że czegokolwiek nie uczyni jednemu z tych najmniejszych nieświętych bohaterów i samozwańczych ratowników dusz – nie uczyni tego samemu Chrystusowi. A ponieważ Ten był w nich chory i w więzieniu nałogowej posługi – gospodarz odwiedził wszystkich zaproszonych posługoholików i zrobił im interwencję.

Był płacz wylewany za kołnierz czy zgrzytanie zębów?

Sławomir Zatwardnicki

Śmierdzące miłosierdzie

Water closet (WC) with septic tank and infiltration (4216249567).jpg, źródło: Wikimedia commons
Water closet (WC) with septic tank and infiltration (4216249567).jpg, źródło: Wikimedia commons

Bardzo ciekawa jest ta prawidłowość, która daje się schwytać siatką paradoksu: otóż to ci, którzy ostatecznego zbawienia oczekiwali nie w historii, ale w eschatologii, właśnie w doczesności poświęcali się z miłości do innych. Tego samego Boga, który miał stać się ich udziałem w chwale nieba, na ziemi dostrzegali w obliczu potrzebującego pomocy bliźniego. I odwrotnie: świeckie mesjanizmy, które pojawiają się jak grzyby po deszczu wypłukującym wiarę, nie potrafią sprawić, żeby powołane przez nie instytucje działające rzekomo w służbie innym miewały „ludzką twarz” – są tak ludzkie, że aż nieludzkie.

Warto by zastanowić się tym wszystkim Marxom (Reinhardom) zafascynowanym nauką społeczną Kościoła, w jaki sposób i czy w ogóle jest możliwe zrealizowanie jej postulatów w świecie niechrześcijańskim? Jeśli, jak pisał Benedykt XVI, „miłość (caritas) jest fundamentem nauki społecznej Kościoła”, to należy być jednak świadomym „wykolejeń i ogołocenia z sensu, na które bywała i nadal bywa wystawiana miłość, z czym łączy się ryzyko opacznego jej pojmowania, odłączania od działań etycznych i w każdym wypadku uniemożliwienia jej prawidłowej oceny” (Caritas in veritate).

W związku z tym autor encykliki wskazywał na potrzebę „łączenia miłości z prawdą nie tylko we wskazanym przez św. Pawła kierunku, «veritas in caritate» (Ef 4, 15), ale również w odwrotnym i komplementarnym kierunku — «caritas in veritate»”. Kiedyś trzeba było przypominać o miłości, by prawda nie zabiła; dziś chrześcijanie trąbić mają o prawdzie, bez której miłość się wypacza. Niewdzięczne to zadanie, które powoduje, że w „licytacji na miłość” (specjalność zwłaszcza polityków przed wyborami) nie mają wierzący szans – przynajmniej po ludzku rzecz rozpatrując.

Jak idee mają swoje konsekwencje, tak również polityka państwa ma swoje owoce, przy czym żeby ocenić ich wartość, należy schylić się: im bliżej ziemi, tym lepiej, choć można ich szukać również jakieś 0,7 m nad ziemią, a dokładnie nad posadzką toalety. W mieszkaniu gminnym, sponsorowanym lekką ręką urzędnika z ciężko zarabianych pieniędzy podatników; bez jakiejkolwiek ofiary ze strony urzędnika, za to z przymusowych ofiar innych. Jeśli można mówić o jakimkolwiek poświęceniu, to jedynie współmieszkańców kamienicy, którym dane jest mieszkać z dotowanym lokatorem, który swoją obecność zaznacza fetorem wydostającym się z legalnie okupowanego lokum.

Psychodidae species.jpg, źródło: Wikimedia commons
Psychodidae species.jpg, źródło: Wikimedia commons

Są to „perwersje państwa dobroczynnego” (© Maciej Rybiński). Śmierdzi z daleka rzekoma wielkoduszność państwa – albo zamienia się w pomoc bezduszną, albo w duszącą, jak w tym przypadku. Raz w nieprawdziwym miłosierdziu wpuszczony do lokalu alkoholik – nie wpuszcza nieproszonych gości, nawet jeśli miałaby to być ekipa remontująca zepsutą kanalizację. Jeśli wpuszcza, to w maliny, umawiając się na kolejne terminy i obowiązkowo ich nie dotrzymując. I co zrobisz takiemu? Żona pijącego może przestać prać uzależnionemu bieliznę czy dzielić z nim łóżko. Współuzależnieni mieszkańcy kamienicy pozbawieni są tych możliwości.

Paradoks polega na tym, że to samo państwo, które rzekomo przeciwdziała alkoholizmowi (PARPA), pomaga trwać uzależnionemu w nałogu! Nie pozwala mu sięgnąć dna, chyba że dna butelki, którą mu pośrednio funduje. Jeśli „państwo, którego biurokracja opiekuje się biednymi tak troskliwie, że zamyka im tą opieką całkowicie drogę do podjęcia próby indywidualnego wzbogacenia się na własną rękę”, jest zdaniem cytowanego wyżej felietonisty „państwem opętanych ideologicznie głupców”, to państwo niańczące alkoholików jest państwem wprost patologicznym.

Można by użyć epitetu „państwo współuzależnione”, ale byłoby to z obrazą dla współuzależnionych, których prócz „haju” z ratowania uzależnionego dosięgają negatywne skutki życia z nałogowcem.

Sławomir Zatwardnicki