Archiwa tagu: zadania teologii

Teologia w moim życiu

Płytka teologia skłania do niewiary

 Zarówno moje rozstanie z katolicyzmem, jak i powrót do niego zdarzyły się poniekąd za sprawą teologii. W pierwszym przypadku sądziłam, że teologia nie odpowiada zadowalająco na moje pytania o wiarę. W wieku 17 lat zostałam wyrzucona z „Oazy” z powodu mojego braku pokory (to znaczy braku przytakiwania) i skłonności do zadawania niewygodnych pytań. Od tamtej pory mój stosunek do katolicyzmu był obojętny, aczkolwiek nie wrogi. Stwierdziłam po prostu, że ta religia nie zna odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i że muszę poszukać ich gdzieś indziej. Nie przestawałam się dziwić, jak wykształceni i inteligentni ludzie mogą wierzyć w takie „niedorzeczności”, jakich naucza religia katolicka. Moje wątpliwości dotyczyły przede wszystkim kwestii odkupienia, wcielenia, arbitralności dogmatów, roli Kościoła jako jedynego szafarza zbawienia, Maryi jako Matki Boga. Generalnie chodziło mi więc o tę całą teologiczną „nadbudowę”, którą Kościół stworzył po śmierci Jezusa i ujął przede wszystkim w dogmatach jako prawdy wiary. Nie mogłam przełknąć takiej pigułki katolicyzmu, ponieważ była dla mnie gorzka i niestrawna. Nie znosiłam narzucania mi czegoś z góry połączonego z totalną niezdolnością do argumentowania swoich racji. Dlaczego miałabym to zaakceptować? Na pewno nie ze strachu przed potępieniem, ponieważ już wtedy wiedziałam, że jeśli Bóg istnieje, to zbawieni będą wszyscy. Ponad wszystko ceniłam bycie w zgodzie z sobą samą. Oczywiście to odrzucenie katolicyzmu nie oznaczało odrzucenia Boga, ani tym bardziej Jezusa, którego życie i nauczanie nie przestawało mnie fascynować i niepokoić. Moja wiara była wtedy bardzo chwiejna, było to raczej pragnienie wiary.

 Wiara poprzedza zrozumienie

 Po 19 latach to moje pragnienie wiary wreszcie się ziściło. Uwierzyłam w Boga jakoś tak nieodwołalnie i mocno. Ten moment (bo była to rzeczywiście jedna chwila) dokładnie pamiętam i określam go moim nawróceniem. Uwierzyłam wtedy, że katolickie dogmaty opisują jednak jakąś prawdziwą tajemniczą rzeczywistość za pomocą słabego ludzkiego języka. Dlatego brzmią tak niewiarygodnie i absurdalnie. Postanowiłam zatem, że muszę je rozgryźć, spróbować zrozumieć. Czyli kolejność była u mnie taka: najpierw uwierzyłam, potem próbowałam zrozumieć. Być może droga od zrozumienia do wiary też jest możliwa, ale ja tego nie doświadczyłam. Czy zrozumiałam do końca? Nie. Tylko częściowo, tylko niewyraźnie. Wierzę, że za zasłoną dogmatów kryje się Tajemnica, którą w obecnym życiu poznajemy tylko stopniowo, jakby po omacku, nigdy do końca. Tajemnica duchowa jest w tym podobna do tajemnic nauki. Każdy naukowiec widzi granicę swego poznania. Wie, że za tą granicą są inne światy, zjawiska, prawa, które na razie są ukryte, niezbadane. Nie wiadomo, czy naukowcom uda się „do końca” zbadać wszystkie prawa świata fizycznego. Świat ducha to też niezgłębiona tajemnica. Bóg chce, abyśmy starali się ją przeniknąć. Dał nam w tym celu między innymi teologię. Między innymi, bo tajemnice duchowe można też poznawać poprzez naukę, sztukę, naturę, drugiego człowieka.

 Bóg niepoznawalny

 A więc teologia służy ludziom, aby wejść w duchowe tajemnice Boga. Jest narzędziem. Nie jest ona samą tajemnicą. Jest tylko jakimiś stopniami wtajemniczenia. Teologia to słowa o Bogu. Mówienie o Bogu. Rozmyślania o Bogu. Dyskutowanie o Bogu i z Bogiem. Musimy pamiętać o ograniczoności teologii i na niej nie poprzestawać. Bóg przekracza wszystko, co można o Nim powiedzieć, umyka teoriom teologicznym. Boga nie można zamknąć w nawet najsubtelniejszym słowie. Tak więc na teologii nie można poprzestać, choć taka pokusa ułatwienia sobie życia jest czasem silna. Bóg chce, abyśmy użyli teologii jako podpórki w naszej drodze do Niego, a nie uczynili ją celem samym w sobie. Celem naszym jest sam Bóg. Trzeba kiedyś odrzucić podpórkę i z ufnością skoczyć w ciemności nieznanego i niewyrażalnego.

 Teologia rodzi się z doświadczenia Boga

 Prawdziwa teologia wychodzi z doświadczenia Boga i do niego prowadzi. Bo jak byłoby możliwe mówienie czegokolwiek o Bogu bez doświadczenia religijnego, czy to indywidualnego, czy to w postaci Objawienia, czyli przekazu cudzych doświadczeń duchowych. Z teologią jest tak, jakby ktoś doświadczył Boga, przekazał to doświadczenie w postaci teologii, tak aby osoba rozumiejąca (lub pragnąca zrozumieć) te słowa sama doznała pewnego oświecenia i doświadczyła Boga. Najlepszym tego chrześcijańskim przykładem jest św. Paweł, który po mistycznym doznaniu Chrystusa przekazał to swoje doświadczenie innym w postaci swoich listów. W islamie Mahomet otrzymał od Boga przesłanie, które zapisane jest w Koranie. Podobnie uczniowie oświeconego Buddy spisali jego nauki i żyli zgodnie z nimi.

 Jezus najważniejszym teologiem chrześcijaństwa

 Oczywiście chrześcijanie powinni traktować Jezusa jako największego teologa. Mimo, że Jezus nigdy nic nie napisał (podobnie jak Sokrates), możemy jak gdyby zrekonstruować Jego teologię na podstawie Jego postępowania w życiu i treści głoszonych przez Niego nauk, które przekazali nam ewangeliści.

 Jaka zatem była teologia Jezusa? Co chciał On nam przekazać o Bogu, o człowieku, o świecie, o naszym przeznaczeniu? Czy gdyby po Jezusie nie było już ani św. Pawła, ani ojców i doktorów Kościoła, ani profesorów teologii, to czy moglibyśmy bez ich pomocy stwierdzić, co jest podstawą Jego nauczania? Czy moglibyśmy wysnuć z nauk Jezusa jakieś wnioski dotyczące naszego życia? Według mnie tak, jak najbardziej. Spróbujmy zatem zrekonstruować teologię Jezusa na podstawie ewangelii.

 Zarys teologii Jezusa

 Jezus zarówno w słowach, jak i czynach świadczy o naturze Boga. Ewangelie opisują Go jako charyzmatycznego, pełnego mocy i pewności nauczyciela, proroka i uzdrowiciela. Już na początku swojej działalności Jezus ogłasza czas łaski Pańskiej. Łaska, dobroć i miłosierdzie Boga dla ludzi – to będą elementy przewodnie Jego posłannictwa. Właśnie te cechy Boga podkreśla Jezus, w przeciwieństwie do niektórych proroków Starego Testamentu, głoszących na potęgę gniew i zemstę Boga nad niewiernym ludem. Jezus podkreśla wielokrotnie i z wielkim przekonaniem, że przebaczenie i miłosierdzie są prawdziwą, najgłębszą naturą Boga.

 Bóg pragnie szczęścia i zbawienia dla wszystkich. Bóg przebacza tym, którzy kochają. Bóg uzdrawia tych, którzy wierzą. Miłość i wiara – te wewnętrzne postawy człowieka są Bogu miłe. Chodzi w życiu o to, aby kierować się właśnie wiarą i miłością. Reguły i rytuały są mniej istotne, a wręcz godne potępienia, gdy odwracają uwagę człowieka od spraw istotnych. Podporządkowanie regułom należy zastąpić podporządkowaniem się wierze i miłości. O tym właśnie mówi przypowieść o miłosiernym Samarytaninie oraz dyskusje Jezusa z faryzeuszami na temat szabatu. Prawo miłości w naszych sercach powinno być podstawą naszego postępowania. Prawo miłości zmusza nas niejako do przebaczenia. O tym mówi opowieść o kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie oraz przypowieść o synu marnotrawnym. Naturą Boga jest zatem nieskończona cierpliwość, nieskończone przebaczenie i nieskończone miłosierdzie. Bóg nie odrzuca nikogo. Żaden grzesznik nie może obawiać się Jego gniewu, ale ma z ufnością zbliżać się do Boga, oczekując najlepszego. Bóg bowiem chce dla nas tego, co najlepsze. Nie chce naszego cierpienia. Chce nas uwolnić od śmierci. Jezus jako uzdrowiciel wyraźnie przekazał nam obraz Boga, który uzdrawia i wskrzesza z martwych. Bóg nie pozostaje obojętny wobec ludzkiego cierpienia. On pragnie je usunąć. Bóg zbawia ludzi od zła.

 Jezus mówi o przemianie, jakiej podlega świat i człowiek. Opisuje to w przypowieściach o Królestwie niebieskim. Porównuje Królestwo do zakwasu, który obejmie całe ciasto oraz do małego ziarenka, które rozrośnie się w drzewo dające schronienie. Naturę królestwa można też porównać do kobiety szukającej ostatniej zagubionej monety lub pasterza szukającego jednej zagubionej owcy. Królestwo jest zatem rzeczywistością dynamiczną, obejmującą swym zakresem coraz większy obszar, aż w końcu ogarniającą, przekształcającą wszystko. Jest to nowa Boża rzeczywistość, do której każdy jest zaproszony, jak na ucztę przygotowaną przez Boga. Bóg oczekuje każdego z nas w swoim Królestwie i nie będzie zadowolony, dopóki ostatnia owieczka będzie się błąkać po bezdrożach.

 Jezus widzi, że los ludzi na ziemi jest daleki od doskonałości. Ludzie grzeszą, cierpią, podlegają złu i śmierci. Jezus widzi nietrwałość, ulotność tej rzeczywistości. Wie jednak, że istnieje też inna rzeczywistość, głębsza, ukryta. Nazywa ją Królestwem Bożym. Chce, aby ta rzeczywistość ogarnęła wszystkich. Człowiek ma do niej dążyć, ma się o nią starać, ma jej szukać. Można ją znaleźć bowiem już tu i teraz. Mówi o tym przypowieść o drogocennej perle i ukrytym skarbie. Królestwo jest rzeczą najcenniejszą i wartą zachodu, wartą wszystkiego, co się ma. Należy „sprzedać” wszystko, co się ma i wtedy można będzie „kupić” perłę i skarb. Należy zatem pozbyć się pieniędzy, władzy, siły, dobrej opinii, pozycji społecznej, nawet swoich „słusznych” poglądów. Ubodzy mają łatwiej, nie muszą rezygnować z tak wielu rzeczy. Ta utrata przywiązania jest podobna do śmierci, przez którą wszystko tracimy. Dlatego Jezus mówił, że „kto straci swe życie, zachowa je”. Musimy stracić wszystko, aby uzyskać Królestwo. Musimy umrzeć, aby zyskać nowe życie. Jezus wierzy w zmartwychwstanie, a zatem pełne wejście do Bożego Królestwa po śmierci.

 Królestwo Boże jest pośród nas. Jest obecne tu i teraz, jednak go nie widzimy. Nadchodzenie królestwa oznacza naszą przemianę wewnętrzną, która spowoduje, że będziemy w stanie ujrzeć Królestwo.

 Jezus nie uznaje przemocy. Zabrania swym wojowniczo nastawionym uczniom używania przemocy. Poddaje się złu tego świata. Nie broni się w obliczu śmierci. Przemoc nie jest cechą Królestwa Bożego. Bóg nie używa przemocy. Przemoc bowiem jest zadawaniem cierpienia, pogwałceniem cudzej wolności. Bóg natomiast chce ludzi od cierpienia uwolnić i dać im prawdziwą wolność.

 Last, but not least, Jezus nie bał się i nie unikał kobiet, w przeciwieństwie do wielu męskich reprezentantów oficjalnego Kościoła, aż po czasy dzisiejsze. Jezus traktował kobiety na równi z mężczyznami. Miał wiele uczennic, które towarzyszyły Mu w życiu. Jezus nie bał się życia. Nie był ascetą ani typem mnicha. Nie umartwiał się. Nie unikał rozmów. Nie odseparował się od świata. Nie unikał przyjemności zmysłowych. Lubił ucztować. Czy to nam coś mówi o Jego teologii? Tak. Teologia musi być związana z życiem, normalnym ludzkim życiem, doświadczeniem tego, czego doświadczają zwykli ludzie. Teologia nie może być tworzona bez tego kontekstu. Jest wtedy nieautentyczna. Teologia musi być związana z praktyką, sprawdzona przez nią. Tylko wtedy będzie wiarygodna. Dlatego wiarygodny teolog to dla mnie taki, który żyje w świecie, nie traktuje świata jako czegoś nieczystego i pełnego pokus, od czego należy uciekać.

 Teologia chrześcijańska musi być zgodna z teologią Jezusa

 Czytając innych teologów wracam zawsze do tego najważniejszego – Jezusa i pytam, czy to, co oni mówią nie stoi w sprzeczności z nauką i życiem Jezusa. Chrześcijanie zawsze muszą wracać do Jezusa. Ewentualnie do św. Pawła, najstarszego pisarza chrześcijańskiego. Po zbadaniu nauk Pawła stwierdziłam, że można mu zaufać, ponieważ nie stoi w sprzeczności z Jezusem (oprócz podejścia do kobiet, ale w tej kwestii są zdania podzielone, czy te fragmenty listów poniżające kobiety są autentyczne; wątpliwość rozstrzygam na korzyść Pawła, ponieważ jego życie świadczy o jego szacunku dla kobiet). Paweł używa innych sformułowań niż Jezus, kładzie inaczej akcenty, ale generalnie jego teologię można również nazwać dobrą nowiną.

 Teologia musi odpowiadać na pytania istotne dla naszego życia

 Poza tym, przy studiowaniu teologii zadaję sobie również pytanie, czy dany temat mnie interesuje, to znaczy czy ma jakikolwiek wpływ na moje życie. I tak na przykład do dziś kwestia dziewictwa Maryi nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia i w żaden sposób nie wpływa na moje życie. Tak więc tego problemu nie studiuję (choć być może jest wielu takich, dla których ta sprawa jest bardzo istotna). Poddając św. Pawła temu kryterium „przydatności” także stwierdzam, że je spełnia. Na przykład ani słowem nie wspomina o dziewictwie Maryi. Wszystkie kwestie, które rozważa Paweł są dla mnie istotne i wobec tego postanowiłam zrozumieć sedno jego nauczania.

 Ostatnie kryterium co do studiowania danego teologa to zrozumiałość. Jeśli nie rozumiem choćby 75% tego, co czytam, odkładam książkę. Na szczęście niewielu teologów spełnia moje trzy kryteria, więc nie mam aż tak dużo do studiowania. Być może coś mi umyka, coś tracę, ale jednak pocieszam się, że Jezus objawił wszystko, czego mi potrzeba.

 Św. Paweł: sedno jego radosnej teologii

 A zatem, wracając do Pawła: co jest istotą jego przekazu? Wiadomo, że „został porwany” do nieba, do raju i tam słyszał jakieś tajemnicze słowa, objawił się mu Chrystus – od tego doświadczenia mistycznego zaczęło się jego nauczanie. Ciekawe, że Paweł nie wspomina ani słowem o życiu, działalności i nauczaniu Jezusa. Dla niego najistotniejszy jest Chrystus i nowe stworzenie. To centralny punkt jego nauki. Chrystus przez swoją śmierć i zmartwychwstanie wkracza w nową, Bożą rzeczywistość. Śladem Chrystusa podąża ludzkość. Krzyż jest u Pawła symbolem przejścia, przemiany. Ta przemiana polega na zmazaniu grzechów, czyli przeszkody na drodze człowieka do Boga. Chrystus jest dla Pawła jakby archetypem każdego człowieka, urzeczywistnieniem jego pełni, prawdziwej świętej natury. Tak jak umarł i cierpiał Chrystus, tak też my cierpimy i umrzemy. Śmierć jest koniecznym przejściem do innego świata. W tym nowym świecie człowiek będzie przemieniony na wzór Chrystusa. Będzie miał Jego naturę. Teologia prawosławna rozwinęła tę naukę Pawła i określiła ją przebóstwieniem. Myślę, że to piękna  nauka, którą warto zawsze rozważać. Jezusa Chrystusa, Jego życie, śmierć i zmartwychwstanie traktuje Paweł jako przejaw miłości Boga ku ludziom, jako największy dar Boga dla ludzi. Paweł, podobnie jak Jezus wie, że już na ziemi możemy doznać tej wspaniałej przemiany. On określa to przemianą człowieka zmysłowego w człowieka duchowego. Paweł czuł, że sam został z Chrystusem tak dogłębnie złączony, że razem z Nim umarł na krzyżu, razem z Nim zmartwychwstał. Od tej pory był człowiekiem przemienionym.

 Jezus Chrystus archetypem człowieka

 Paweł uważał, że Jezus jest pierworodnym Synem Bożym, po którym każdy z nas stanie się synem bądź córką Bożą (o córce Paweł nie wspominał, to mój dodatek feministyczny). Żyjemy zatem pełni radości i nadziei. Nasza nadzieja ma swoje źródło w zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Wiara w Chrystusa, zaufanie do dobroci i miłości Boga są warunkiem naszego zbawienia, naszego zmartwychwstania. Jesteśmy zbawieni łaską przez wiarę, mówi Paweł. Nie przez uczynki. Jakże ja się zgadzam z Pawłem: któż mógłby się zbawić swymi uczynkami? Wszyscy zgrzeszyliśmy, wszyscy pozbawieni jesteśmy chwały Bożej, wszyscy czekamy na łaskę. Ten Boży dar łaski ukazany jest w Chrystusie. Każdy, kto zagłębi się w Chrystusie, kto się z Nim zidentyfikuje przez wiarę, dostąpi tej  łaski zbawienia, poznania Boga. Paweł często mówi, że jest w Chrystusie, a Chrystus w nim. Jest to obraz przemienienia Pawła w Chrystusa, właśnie przebóstwienia. Stary Paweł umarł, a żyje nowy Paweł, a właściwie już nie Paweł, ale Chrystus. Paweł czuł się tak mocno złączony z Chrystusem, że wiedział, że nic nie jest w mocy oddzielić go od Niego. Tak właśnie będzie z każdym z nas. I tej nadziei i wiary każe nam się Paweł trzymać. Jest to pozytywne i radosne przesłanie dla świata, który mimo że teraz „cierpi jeszcze w bólach rodzenia”, będzie przemieniony w Chrystusa i zbawiony Jego mocą.

 Prymat teologii optymizmu

 Teologię Jezusa i Pawła cechuje radosne oczekiwanie, nadzieja, wiara i miłość. To wszystko odczuwamy, kiedy czytamy ewangelie i listy Pawła. Dla mnie taką pełną entuzjazmu i nadziei ewangelią jest zwłaszcza ewangelia św. Marka. Dobra teologia powinna nas napełniać pokojem, radością, wiarą, nadzieją, miłością i entuzjazmem. Dobra teologia powinna mieć moc przemiany, moc nawracania na ścieżki Pańskie. Właśnie dlatego polecam wszystkim teologów nadziei i miłości, takich jak Jezus, Paweł, Grzegorz z Nyssy, Izaak z Niniwy, Juliana z Norwich, ks. Hryniewicz. Ich słowa leczą duszę. Ich słowa mają w sobie miłość do ludzi, tę samą, którą obdarza nas Bóg.

 Komu potrzebna jest dziś teologia

 Był taki okres tuż po moim nawróceniu, że nie mogłam się powstrzymać, aby przy każdej sposobności nie mówić ludziom o moich wspaniałych odkryciach religijnych. Musiałam im się wydawać trochę nawiedzona. Teraz już się pilnuję i podejmuję tematy religijne tylko jeśli wiem, że rozmówca może być nimi zainteresowany. Z tych moich rozmów wynika jednak parę wniosków:

  1. Są ludzie, którym ewidentnie religia do      niczego nie jest potrzebna. Nigdy nie próbowali jej zgłębić w sensie      teologicznym.
  2. Inny rodzaj to tacy, którzy po      dokładnym przestudiowaniu teologii i historii chrześcijańskiej zostali      ateistami. Nie mogą zaakceptować negatywnego (w ich mniemaniu) stosunku      religii do seksualności, absurdalności pewnych wierzeń, ich niezgodności z      rozumem, nieweryfikowalności. Co ciekawe, z nimi rozmawia się bardzo      interesująco, nieźle trzeba się wysilić, żeby sprostać ich argumentom.
  3. Są też katolicy, którzy po prostu      przyjęli naukę Kościoła i nie mają z nią żadnego problemu. Nie      zastanawiają się nad teologią. Wierzą w nauki Kościoła i to im zupełnie      wystarcza.
  4. Inni, będąc katolikami mają sporo      wątpliwości. Do głównych należą następujące kwestie: czy Jezus był      Bogiem?, dlaczego Bóg postanowił zabić swego Syna?, jak to możliwe, że      Maryja była dziewicą?, co grzech pierworodny ma wspólnego ze      sprawiedliwością?, jak dobry Bóg może przygotować ludziom wieczne męki      piekielne?, czy to nie brzmi bajkowo, że Jezus uniósł się na obłoku do      nieba?, czy Kościół zbrukany seksualnymi i pieniężnymi aferami jest      jeszcze wiarygodny?, dlaczego Kościół katolicki ma monopol na zbawienie?,      dlaczego Kościół koncentruje się na grzechu i potępieniu, a nie na      przebaczeniu?, dlaczego krzyż – symbol cierpienia jest głównym symbolem      chrześcijaństwa? dlaczego katolicyzm jest ponury i smutny?

 Teologia jest właśnie dla tej czwartej grupy ludzi. Oni potrzebują przewodnika, oni pragną wyjaśnień. Często ich niestety nie dostają. Dlaczego? Dlatego, że generalnie mało jest dobrych specjalistów w jakiejkolwiek dziedzinie. Żeby znaleźć dobrego teologa, trzeba po prostu zacząć czytać książki. A na to ludzie czasu nie mają, często też pieniędzy. Po drugie, nasza teologia katolicka z optymistycznej i radosnej teologii Jezusa i Pawła zamieniła się w teologię krzyża rozumianego jako cierpienie. Mało u nas zrozumienia i przebaczenia, dużo rygoryzmu, potępienia i pouczania. Dobra nowina straciła swą świeżość i powab. Trzeba dotrzeć z powrotem do sedna chrześcijaństwa i wyłożyć je współczesnym językiem. Jest dużo do zrobienia. Teolodzy – do roboty!

 W rozmowie z Gazetą Wyborczą Andrea Torelli, watykanista mediolańskiego dziennika „Il Giornale”, tak odpowiedział na pytanie o największy problem Kościoła: „Jak zakomunikować współczesnej społeczności, że chrześcijaństwo jest spotkaniem z pięknem i dobrem. Że nie jest serią „nie”, ale jednym wielkim „tak”. Że przyjmuje człowieka takiego, jaki jest, przebaczy mu grzechy, zanim zacznie go oskarżać”. I właśnie tutaj udział teologów jest niezbędny. Zdaje się, że tylko oni mogą zażegnać kryzys Kościoła we współczesnym świecie Zachodu.

O społecznym zaangażowaniu teologii

Jakiś czas temu postawiłem w moje książce „Przyszłość, teologia, społeczeństwo” tezę o ścisłym związku między teologią a życiem społecznym. Teza ta została wtedy postawiona z punktu widzenia teologii i prowadziła do podkreslenia, iż człowiek i jego przyszłość nie są obojętne teologii. Co więcej, zarówno człowiek jak i jego przyszłość stanowią jednen z głównych wymiarów refleksji teologicznej. Posługując się znanym powiedzeniem św. Ireneusza z Lyonu ‘chwałą Boga jest żyjacy człowiek a życiem człowieka oglądanie Boga’ trzeba zauważyć, iż teologia jako dyskurs o Bogu ściśle związana jest z życiem świata. Doksologiczny wymiar teologii związany jest w teologii chrześcijańskiej ściśle i nieuchronnie z prawdziwym rozkwitem człowieczeństwa.

 Teologia na własnym podwórku społecznym

Co teologia może zaoferować konkretnie wizji społecznej? Zanim odpowiem na to pytanie, pragnę zastanowić się nad tym, co teologia może dać samemu Kościołowi, owej kościelnej mikrospołeczności.

Współczesny Kościół cierpi na widoczny niedosyt teologiczny. Innymi słowy, podobną diagnozę postawił niedawno Marcin Król mając na celowniku polski Kościół. To prawda, od czasu ostatniego Soboru życie kościelne zostało zaimpregnowane nieufnoscią względem teologii, oskarżanej o desktrukcję wiary i starych kanonów życia eklezjalnego. Wielu twierdzi do dzisiaj, że to Sobór winny jest wszelkich niedostatków współczesnego Kościoła. W ich wizji za Soborem stoi oczywiście heretycka teologia, z jej predylekcją do badań historycznych i odszukiwania pierwotnych postaci wiary i życia.  Moja osobista narracja wydarzeń i ich intepretacja jest zupełnie odwrotna. Owszem, zgadzam się, że za Soborem stoi pewna wizja teologiczna, nie uważam jednak by była ona heretycka, ani szkodliwa. Wręcz przeciwnie, to jej zawdzieczamy twórcze inspiracje, które pozwoliły powstrzymać wewnętrzny kryzys w Kościele, datujący  się co najmniej od połowy wieku XIX. To właśnie teologia spełniła przed Soborem rolę zaczynu, to ona w swoim powrocie do tradycyjnych źródeł teologicznej refleskji (Pismo i wielka teologia Ojców i złotego średniowiecza) stała się darem opatrzności. Czy spłacimy kiedyś dług teologom tej miary co Romano Guardini, Henry de Lubac, Yves Marie Congar, Karl Barth, Karl Rahner, Hans Urs von Balthasar, żeby wymieć jedynie niektórych? Oczywiście, brak lektury i dobrej hermenutyki tekstów Soborowych prowadził niejednokrotnie na teologiczne mielizny. Niemało było słabej i błędnej teologii w okresie posoborowym. To jednak nie ona niszczyła Kosciół, lecz konsekwetnie odmowa intelektualnej uczciwości, strach powtórnego odkrywania jakże ważnych dla tożsamości chrześcijańskiej początków  wiary i w końcu intelektualna acedia.

Niestety nasze kościelne życie, zarówno w Polsce jak i w skali globalnej, coraz bardziej stroni od teologii (co nie jest winą samej teologii, jak sugerują niektórzy, z jej nieznośnym hermetycznym jezykiem – wszak teologię, które budowały Kosciół w sposób wyraźny odnzaczały się najczęściej dość wysublimowanym, hermetycznym jezykiem i spekulacją). Zapewne takie postępowanie zdradza podszywajacy je strach przed upadkiem w heterodoksję, przed ‘namieszaniem ludziom w głowach’, etc. Życie kościelne może bujnie kwitnąć jedynie tam, gdzie kwitnie i teologia. Kwitnąca teologia jest dowodem kwitnącego życia kościelnego. Potrzeba odwagi, owej duchowej zuchwałości dzieci, aby nie bać się dzisiaj budować Kościoła poprzez tworzenie żywej, kreatywnej, tradycyjnej ale i nowoczesnej teologii (wszak tradycyjna jest możliwa jedynie jako nowoczesna!). Nasze wspólnoty bazowe, parafie, niejednokrotnie wysychają z braku myśli i ducha. Życie duchowe zostało z przygody przekształcone często w technikę duszpasterską. Jeśli teologia, ożywi autentyczną myślą nasze duszpasterstwo, jeśli przestrzeń parafii otworzy się na teologię, pomału owo ożywienie przenikać będzie z parafii do serokiego społeczeństwa.

Teologia może zaoferować duszpasterstwu nieustanne wzmocnienie intelektualno-duchowe. Tradycja uczy, iż w rozumieniu chrześcijańskim, prawdziwa przygoda ducha (tzw. duchowość) idzie w parze z przygodą intelektu. Pragnienie Boga i poszukiwanie wiedzy, to zdaniem Jeana Leclercqa o.s.b, fundamenty całej kultury chrześcijańskiej, to znaczy pośrednio całej kultury zachodu. Duszpasterstwo musi żywić się wielką myślą, która wciąż wydobywa się z ciaglę pracującej żywej tradycji. Nie można być chrześcijaninem bez podjęcią próby rozumienia: fideizm, zresztą podobnie jak racjonalizm, to dwie skrajne i szkodliwe intepretacje chrześcijaństwa. To zaś oznacza, iż współczesny duszpasterz powiniene unikać jak ognia zarówno deprecjonowania rozumu na rzecz wiary, jak i odsuwania wiary na korzyść rozwiazań podpowiadanych przez krytyczny, pozytywistyczny rozum wyemancypowanego człowieka. Nasz duszpasterstwo potrzebuje tyle wiary co i rozumu, tyle rozumu co i wiary. Nasze duszpasterskie zaangażowanie to troska zarówno o wiarę jak i o rozum. Bez takiej integralnej troski nie jesteśmy w stanie zbudować żadnego trwałego eklezjalnego millieu. Bez niej nie jesteśmy w stanie zaoferowac nic ciekawego światu, do którego posłała nas Żyjacy Pan, abyśmy w nim ‘czynili mu uczniów’.

Innymi słowy: pierwotnie to sam Kościół jest społecznoscią potrzebującą prawdziwej, nieudawanej teologii a teologia, uprawiana w nim i dla niego, może pomóc budować jego wpólnotę na trwałych podstawach poznania i zaufania. Najistotniejszy wkład jaki teologia może wnieść w życie społeczne to jej wkład w społeczność eklezjalnego ciała Chrystusa. Przy czym nie idzie tu o wciąganie naukowej teologii na ambonę, ale o teologizację naszego życia parafialnego i wspólnotowego, nade wszystko poprzez pilną lekturę i studium wielkiej Tradycji Kościoła. Studium takie ubogaca rozumienie, wiarę, przepowiadanie i celebrację.

 Teologiczna matryca społeczna

Powróćmy do podstawowego pytania: co teologia może dać społeczeństwu jako takiemu? Oczywiście nic, czego społeczeństwo by nie chciało od niej wziąć. Innymi słowy: jest mrzonką, że teologia będzie w stanie zaproponować jakiś nieodrzucalny model życia społeczengo, który będzie musiał być nieodwołalnie przyjęty. Widać przecież, że żyjemy w czasach, kiedy teologiczna, religijna matryca społeczeństwa (opisywana przez Agambena, Donatiego, Milbanka i wielu innych) jest wyrażnie marginalizowana, a niejednokrotnie wręcz neutralizowana i systematycznie rugowana. Nasze społeczności to wspólnoty emancypujące się: obserwujemy to chociażby na przykładzie Hiszpanii, a coraz częściej również i u nas. Chrześcijaństwo i teologia proponują pewną wizję; minęły czasy, kiedy owa wizja mogła być narzucana czy to przemocą zewnętrzną czy też wewnętrznym rządem dusz. Pomimo tego, trzeba jednak pamiętać, iż teologia ma do zaoferowania życiu społecznemu wiele cennych korektur i modeli. A to właśnie z tego powodu, iż to ona przyczyniła się do wykształcenia społeczności ludzi wolnych.

Jednym z możliwych sfer wpływu powinna stać się sama demokracja, jako fundamentalna teoria i rzeczywistość życia społecznego na zachodzie. Obecnie obserwujemy niepokojące przemiany wewnątrz koncepcji  i konkretnych form demokracji. Nasze społeczeństwa obywatelskie pogrążają się coraz bardziej w rozbrykanym, aspołecznym indywidualizmie, który stanowi antytezę prawdziwej demokracji.  Dominującymi cechami postmodernistycznej polis są jej pokawałkowanie i radykalny realtywizm z niego wynikający. Indywidualistyczne pokawałkowanie naszej sfery społecznej we współczesnej demokracji prowadzi coraz częściej do społecznych konfliktów. W ich obliczu społeczeństwa obywatelskie nawołują do tolerancji, która staje się dzisiaj naczelną wartością demokracji. Tolerancja jednak, jak pokazuje doświadczenie, nie jest w stanie ostatecznie uzasadnić wartości różnic i wyeliminować konfiktów. Co wiecej, jak dowodzi póżny Hebermas, jej roszczenie do absolutnej zasadniczości etycznej, prowadzi do nowych konfliktów. W swej istocie jest ona bowiem zawsze czymś negatywnym , społecznie wymuszonym, efektem niedopasowania rzeczywistości do oczekiwań lub przekonań jednostek i grup. Wobec takich wyzwań, włoski socjolg, Pierpaolo Donati, twierdzi, iż chrześcijaństwo może przyczynić się do rozwoju społecznego poprzez swoje rozumienie różnicy, które nie opiera się na prostym jej tolerowaniu, ale na nadaniu jej statusu prawdziwej wartości (tenże, La matrice teologica della società, Rubbettino, Roma 2010, s. 221), oczywiście zawsze w granicach szerszego horyzontu etycznego. Istotnym w tym względzie jest utrzymanie właściwej równowagi między różnicami i tożsamością. Taka równowaga stanowi samo centrum dogmatu trynitarnego. Ten zaś jest uznawany za społecznie modelowy: Trójca świeta stanowi doskonały paradygmat społeczeństwa opartego na wzajemnych relacjach, w których jednostka rozumie siebie poprzez wspólnotę i na odwrót.

W obliczu skrajnego indywidualizmu społecznego (manifestującego się nie tyle praktyczną obojętnością na drugiego, co relatywizem i prywatuzacją poglądów na świat), widocznie niszącego struktury państwa demokratycznego, byłoby wskazane podjąć zdecydowaną rekonstrukcję wspomnainej powyżej ‘teologicznej matrycy społecznej’. Jak pokazał ostatnio G. Agamben w swojej pracy Królestwo i chwała (Il Regno e la Gloria. Per una genealogia teologica dell’economia e del governo, Bollati Boringhieri, Torino 2009), zręby nowoczesnej teori państwa ufudnowane są teologicznie i wynikają z konkretnych wizji teologicznych. Pojawia się pytanie: czy próba wyrugowania Boga poza nawias życia społecznego nie musi skończyć się fiaskiem ideii spoleczeństwa, które przecież genetycznie wyłania się z wizji teologicznej? Wydaje się, że o ile teoria i praktyka społeczna może egzystować w atmosferze religijnie obojętnej, o tyle nie potrafii przeżyć, kiedy postanawia wykluczyć Boga poza swój nawias i zająć jego miejsce. Społeczeństwo potrzebuje teologii, dyskursu o Bogu, aby uratować się przed ostateczną alienacją od swoich korzeni i wynikającą z niej destrukcją własnej identyczności. Większość wielkich haseł społecznych, włącznie ze sztandarowymi ideami francuskiej rewolucji, są pochodzenia ewangelicznego: kiedy próbujemy odciąć je od tego źródła, podlegają one procesowi karłowacenia i patologicznego wypaczenia. Nie trzeba być wierzącym chrześcijaninem, aby szanować równość, wolność i braterstwo; jednocześnie nie można ich szanować, kiedy zaprzecza się wprost ich chrześcijańskiemu pochodzeniu! Nowoczesna demokracja i teoria nowoczesnego państwa jest niezrozumiała bez chrześcijaństwa. Odcinanie jej od jej teologicznego zaplecza to gwałt, który owocuje ukrytą destrukcją najwznioślejszych ideałów politycznych.

Uważam, iż demokratyczna teoria państwa nie jest w stanie obyć się bez zaplecza teologicznego. Nie oznacza to oczywiście, że nasi politycy muszą nawrócić się na chrześcijaństwo de iure. Aby zadosćuczynić jednak demokratycznej wizji państwowości, muszą szanować teologiczną wizję, z której wyłania się nowoczesne państwo. Co więcej, kontakt i otwarcie na ową teologiczną wizję okaże się opłacalny ze względu na samo funkcjonowanie naszych społeczności. W rzeczy samej, demokracji powinno mocno zależeć na rozwijaniu chrześcijaństwa i jego teologii, oczywiście bez jakiegokolwiek narzucania go na siłę. Bujnie rozwijające się chrześcijaństwo i jego teologia stanowią bowiem gwaranta przetrwania w naszym świecie wartości, które go stworzyły, a bez których pogrąży się on z konieczności w społeczny chaos.

Włąsnie dlatego, teologia stanowi doskonały fundament krytyki konkretnych teorii społecznych i przyjmowanych w nich zasad etycznych. Usuwać ów głos krytyczny na margines to pozbawiać się wartościowej krytyki zastanych form społecznych. Przypomina o tym aż nader wyraźnie John Milbank w swojej głośnej pracy o ‘Teologii i teorii społecznej’ (Theology and Social Theory, Blackwell, Oxford 2006),  w której postuluje powrót do normującej funkcji teologii wobec filozofii i nauk społecznych, które jego zdaniem przez pewien czas starały się wyrugować i zastapić teologię. Nie jestem pewien czy upierałbym się wraz z Milbankiem za jego trochę jednak dialektyczną wizją relacji teologii do nauk społecznych i filozofii. Jedno jest pewne: nasze rozumienie tego, co społeczne, potrzebuje jak nigdy dotąd fudnamentalnego otwarcia na chrześcijańską wyobraźnię teologiczną. Na szczęście ostatnie dzieje teologii pokazują jak wiele dokonała ona rewizji w swoim podejściu do świata, otwierajac się na prawdziwy z nim dialog. Dzisiaj już nie trzeba obawiać się teologii, przynajmniej nie muszą obawiać się jej ci, którzy rzeczywiście poszukują prawdy, również tej o człowieku jako ‘zwierzęciu społecznym’.

 Teologia a naukowy obraz świata

Ważnym miejscem społecznego zaangażowania teologii jest jej dialog z naukami społecznymi. Teologia od swoich początków starała się odnosić i wpisywać w zastany obraz świata. Już pobieżna lektura nowotestamentalnych pism pokazuje jak głęboko kosmologiczne wątki przenikały do wnętrza wizji teologicznej. Oczywiście podlegały one korekturom i istotnym modyfikacją. Zawsze jednak stanowiły dla teologii ważny punkt odniesienia. Możemy zaryzykować twierdzenie, że teologia od swoich nowotestamentalnych początków aż do czasów póżnego średniowiecza, wykazywała niedopartą chęć dialogu z obrazem świata jaki zastawała w kulturze, którą przyszło jej ewangelizować. Były to czasy daleko posuniętej symbiozy nauki i teologii, które zamieszkiwały jeden dom i opisywały ten sam świat.

Co najmniej od czasów oświecenia sytuacja diametralnie zmieniła się. Relacja współpracy zaczęła przeradzać się w dialektykę i  ostrą, agresywną konkurencję. Światopoglądowy spór nauki i teologii doszedł do swego szczytu w kryzysie modernistycznym i pierwszym, radykalnym neopozytywizmie szkoły wiedeńskiej. Pomimo, iż od tego czasu, zrobiono wiele, aby scalić i pojednać teologię z naukami a nauki z teologią, spór nie wydaje się być załagodzony. Do dzisiaj nietrudno napotkac wiele wzajemnej nieufnosci po obu stronach.

Wobec takiego stanu rzeczy, teologia powinna wykształcić z siebie samej swoją własną, teologiczną wizję nauki. Nauka czeka wciąż na wciągnięcie jej do teologicznego słownika na pełnych prawach. Innymi słowy, jak nigdy dotąd potrzebujemy wypracowania teologii nauki. Dzisiaj jej wypracowanie wydaje się być bardziej możliwe niż kiedykolwiek wcześniej. Naiwny, radykalny pozytywizm upadł pod swoim własnym ciężarem a nowoczesne badania teologiczne doprowadziły do wypracowania jasnych reguł hermeneutycznych wykładni prawdy objawienia, która nie wyklucza a wręcz zakłada poznanie świata/stworzenia oferowane nam przez nauki szczegółowe. Uważam, iż wypracowanie teologii nauki, czyli konkrtetna propozycja teologicznej wizji nauki, wpłynie pozytywnie nie tylko na samą teologię i jej wizję świata (w koncu należy podjąć próbę wspisania rozumienia doktryny w naukowy obraz świata) ale również i na nauki szczegółowe.

Wydaje się, iż teologia może zdynamizować zainteresowanie światem w jego materialnym wymiarze niepozwalając jedncześnie na redukcję naukowego pojmowania świata do czystej empiryczności. Aby tego dokonać, teologia powinna przemyśleć nowożytną naukę w perspektywie historiozbawczej, dostrzegając w niej istotoną, uprawnioną, chcianą i owocną część świętej historii.

Jest oczywistym, że nauki za przedmiot swój mają powtrzalność zjawisk świata materialnego (włacznie z materialną stroną procesów psychiczno-psychologicznych). Takie skupienie na tym co empiryczne nie musi jednak, jak dowodzi teologia, prowadzić do załoźeniowej i arbitralnej redukcji wszystkiego do czystej materialności. Przyjrzyjmy się chociażby ważnemu w tym względzie sporowi o ikony. W istocie rzeczy przedmiotem tego sporu była materialność świata i jej teologiczne znaczenie. Wielkie pytanie debat o obrazach w istocie swojej było pytaniem o zakres zbawienia: czy dotknęło ono i samej materialności świata? Ojcowie Kościoła odpowiadali zdecydowanie twierdząco: Chrystus stając się człowiekiem odkupił świata również w jego materialnym wymiarze. Takie odkupienie oznacza jakąś zasadnicza przemianę natury materialnosći świata, która pociąga za sobą zasadniczą przemianę w samym jej rozumieniu. To wszsytko sprawia, iż prawdziwy chrześcijanin jest zainteresowany materią, która od czasów Chrystusa posiada, właśnie jako materia, wartość ikony. Koncepcja uświęconej materialności stanowi zasadniczy moment w powstawaniu tego, co dzisiaj nazywamy nauką – odczarowuje świat z jednej strony, z drugiej zaś ukazuje wartość jaką posiada on w sobie. Skłania zatem ostatecznie do wnikliwej analizy świata pod kontem jego materialności. Materia staje się sprawą ducha, a chrześcijaństwo, jak twierdzi Rahner, to najbardziej wysublimowany materializm.

Teologia może wnieść w dom nauki własnie ów wusyblimowany (to znaczny również rzeczywisty, najprawdziwszy) materializm, który pozwala ująć materię jako wartość, jako nośnika istotnego przesłania bez jednoczesnego redukowania wszystkiego do niej. Obserwując sytuację w naukach widać jak bardzo potrzebują one drugiej przestrzeni i jak coraz bardziej odgrywa w nich zasadniczą rolę wychodzenie poza empiryczny schemat ku często niemożliwym do potwierdzenia (jeszcze albo w ogóle) teoriom. Te teorie, nie przestając być hipotezami, pokazują jak wiele jest w materialnym świecie przestrzeni dla wolnej spekulacji ducha. Co wiecej, często taka spekulacja stanowi oparcie dla największych odkryć. Nikt bardziej jak naukowiec, w obliczu ogromnej ilości i jakości naszej naukowej wizji świata, powinien skłaniać siędo spontanicznej afirmacji wielowymiarowości tego, co empiryczne. Ostatecznie, najbardziej zasadniczym pytaniem o materię dzisiaj nie jest to o jej faktyczną strukturę i naturę, ale to o jej względnie niewyczerpane możliwości przyjmowania wielości form, struktur i odsłaniania coraz to nowych właściwości. Czy owa wielowymiarowść materialności i struktury materii nie dowodzą wprost, iż pytanie o materię nie może zostać ograniczone jedynie do pytania empirycznego?

Jednocześnie teologia może przysłużyć się nauce poprzez mocne podkreślenie godności i swoistego rodzaju istotnej nieprzedmiotowości samej materialności świata. Kiedy nauka wydaje się coraz częściej gardzić etyką na rzecz niedwołalnej i natychmiastwoej rządzy podboju świata (często z dobrymi intencjami), teologia przypomina, że pierwotnym sensem naszego istnienia w świecie nie jest on sam. Kiedy nasza techinka, jak przewidział Heidegger, redukuje świat do przedmiotu eksperymentu, teologia zachowuje przeczucie (wcale nie rozpoczynajace się wraz z ekologią i zupełnie od niej różne w swej naturze) wielkości świata. Teologiczna wizja świata i materii pokazuje, iż naszym pierwszym zadaniem w stosunku do świata nie jest rozumowo go podbić, ale przeżyć jako oikos, dom. Chociaż nasze bycie w świecie domaga się poznania go i opanowania umiejętności kierowania nim (co wynika z przykazania Bożego ‘czyńcie sobie ziemię poddaną’), to pierwotnymi wymiarami tego bycia są nie tyle poznające panowanie, co zaduma, przyjaźń, wzajemna służba i miłość. To one stanowią prawdziwy świat również i dla naukowca (czy też, bardziej ogólnie, człowieka współczesnego ze swiadomością naukową), daleko bardziej prawdziwy świat niż świat oczywistości materii. W nich dopiero nasze światowe bycie otwiera się na Tego, o którym teologia jest nieśmiałym słowem. Wyjaśniając miłość i przyjażń teologia przysługuje się nauce, opisuje bowiem i utwierdza niematerialny sens tego, co empiryczne nie usuwając samej materialności, ale przyczyniajac się do jej umaterialnienia. Wtedy dopiero materia nabiera swojej istotnej wartości, na której straży stoi etyka.