Archiwa tagu: zbawienie

Nawiedzenie Nikodema seniora i chrzest juniora

Cały dom czekał już na Nikodema i dziwił się, że tak długo zatrzymuje się w marszu zamiast wracać. Kiedy w końcu pojawił się na progu domu, nie mógł do nich nie mówić, ale jedyne co z tej ekstatycznej mowy zrozumieli, to że nosi jakieś poznanie w przybytku serca. Mimo że dawał werbalne znaki, w środku pozostał niemy. Bo jak wypowiedzieć to wszystko, co zostało mu objawione w rozmowie z Nauczycielem, a potem w rozmowie z samym sobą a w Duchu Świętym, czyli w dialogu z wewnętrznym Innym Nauczycielem.

Potem jego żona poczęła i pozostawała skryta w swoim sercu przez pięć miesięcy. Bo łaska Boża – ten niezasłużony dar – zawsze upokarza człowieka, nie jest przecież łatwo wytrzymać korzącego się u stóp Pana myjącego nogi. Oczywiście wszystko, co przeżywali, dokonywało się „po katolicku”, niemal niezauważalnie dla sąsiadów i krewnych, z którymi na zewnątrz pozostawali w pogodnych stosunkach (rozmowy o pogodzie, cisza przed burzą). Dopiero gdy przeszedł czas rozwiązania, a po nim, ósmego dnia, obrzezania – wszyscy się zdziwili.

Chrzest Jezua chrzcielnica, źródło: Wikimedia commons
Chrzest Jezua chrzcielnica, źródło: Wikimedia commons

– Kimże będzie to dziecię? – pytali. – Katolikiem, którego na białej poduszeczce przyniesiemy do chrzcielnicy dla zgładzenia grzechu. – Czy ten niewinny bobasek, któremu nie obrzezaliście napletka, potrzebuje zbawienia? – Nie taki on nieskalany, jak go sielankowe wyobrażenia malują; nie należy mylić słabości ciała z niewinnością duszy. I sięgnął Nikodem po „Wyznania” Augustyna, w której to książce-spowiedzi, napisanej kilka wieków później, biskup Hippony dokonuje swoistego rachunku sumienia sięgającego aż do kołyski:

Czym grzeszyłem wówczas? Czy tym, że płacząc wyrywałem się do karmiącej mnie piersi? Gdybym dziś tak łakomie się rwał już nie do piersi, lecz do pokarmu stosownego dla moich lat, wyśmiano by mnie i udzielono mi słusznej nagany. Postępowałem więc w sposób zasługujący na naganę. (…) Więc i wtedy postępowanie takie nie było dobre – to wymuszanie płaczem nawet rzeczy szkodliwych, złoszczenie się tak zażarte na ludzi wolnych, że nie chcą być niewolnikami, na dorosłych, na własnych rodziców i innych ludzi rozumnych, że nie są posłuszni na każde skinienie.

Wtedy otworzyły się ich usta, język się rozwiązał i zaczęli głośno wątpić. Najpierw zaprzeczali, że on w ogóle prawi na serio. Potem kontestowali przytoczoną argumentację, która wydała im się niepoważna. W końcu próbowali zakwestionować wagę grzechu niemowlaka. A jednak – tłumaczył im – problem jest poważny, istnieje przecież ciągłość między małym a dużym człowiekiem. Grzechy jak gdyby rosną razem z postępującym w latach grzesznikiem. Gucio ssający pierś matki ma tę samą upadłą naturę, co Augustyn u piersi konkubiny.

Dopiero „kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony” – zacytował Rabbiego, a oni złapali się tego „kto uwierzy” jak dziecko brzytwy sutka. – Nie może być chrzczony, jeśli nie ma wiary, a nie może jej mieć ten, kto nie jest świadomy – powtarzali późniejsze o kilkanaście wieków antykatolickie zarzuty. Tłumaczył więc tym, co bez zgody zainteresowanego tną napletek, że łaska Boża jest bezinteresowna, uprzednia względem jakiejkolwiek ludzkiej zasługi, a nawet wiary. – Właśnie chrzest „nowoporodka” – próbował „wiechem” rozładować atmosferę – jest tego najwymowniejszym przykładem. Przy narodzeniu duchowym muszą się – sięgnął po Faustynę – zawsze „niejako wysilać wnętrzności miłosierdzia Bożego” (Dz. 1486).

– Za jakieś trzysta parę lat – prorokował – Grzegorz z Nazjanzu kazać będzie o chrzcie, że jest on „darem – ponieważ jest udzielany tym, którzy nic nie przynoszą; łaską – ponieważ jest dawany nawet tym, którzy zawinili; zanurzeniem – ponieważ grzech zostaje pogrzebany w wodzie”. Potraktowali to jednak jak ucieczkę od pytania o wiarę, lecz on, złapany przez nich, rozradował się w Duchu Świętym nad mądrością Ojca. – Kto wie – pytał czy raczej rozpłomieniony odsłaniał ukryte prawdy – czy niemowlę nie posiada jakiegoś „zmysłu wiary”, zarodka pierwotnej ufności, małego płomyka który potem, dzięki „dmuchaniu” Ducha Świętego oraz wspólnoty wierzących, stanie się pochłaniającym całe życie ogniem?

Oni jednak próbowali zgasić jego zapał wodą chrzcielną. – Dziecko przyniesione do kościoła jak spało, tak śpi, chyba że woda go obudziła i wtedy drze się jak nieboskie stworzenie. – Owszem drze się wniebogłosy, ale już jako „boskie stworzenie”, mały synek Ojca niebieskiego. Już teraz dialog dziecka z Ojcem dokonuje się w jego wnętrzu, choć na razie na sposób niemowlęcej ufności. Nie trzeba uciekać przed człowieczeństwem, również Syn Boży, który stał się człowiekiem potrzebował czasu, żeby nauczyć się mówić na głos „Ojcze”, które niewerbalnie wybrzmiewało w Jego ludzkim sercu od poczęcia. Pojęli, że mówi im o Jezusie, ale zignorowali tę prowokację, jak odmawiali samozwańczemu Rabbiemu zwykłego „dzień dobry” na ulicy, nie mówiąc już o pobożniejszym „szalom”.

Zamiast tego zapytali wcale nie oczekując odpowiedzi: – Skąd mamy wiedzieć, że to, o czym już powiedziałeś, a jeszcze bardziej to wszystko, co można będzie za dwadzieścia wieków wyczytać w Katechizmie Kościoła Katolickiego, rzeczywiście się dokonuje? Że nie tylko grzech zostaje przebaczony, ale człowiek wznosi się na level bycia dzieckiem Tego, którego imienia nie ważymy się nawet wymawiać? Zanucił pod nosem refren piosenki, którą pozdrawiał codziennie dzieciątko w łonie matki, a ono wtedy poruszało się znacząco jakby mrugając uchem: „Gdzie nie sięgam, gdzie nie sięgam moim wzrokiem/ Tego właśnie nie zobaczę okiem/ Chyba, że przez okulary wiary/ Okulary wiary, wiary okulary”.

– Sugerujesz nam – obracali żart ogonem – ślepotę, a może to ty wmawiasz sobie – a przy okazji imputujesz nam – nieistniejącą rzeczywistość! – Jest dokładnie odwrotnie – rzekł poważniejąc. – Ponieważ ta nadprzyrodzona rzeczywistość istnieje, pojawia się wiara. Rozwinął pergamin i natrafił na List do Żydów: „Wiara zaś jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy” (Hbr 11, 1). – Oto dziś spełniły się te słowa Pisma. Porwali tedy tego, który głosił niewidomym ziomkom przejrzenie, i wyrzucili. Z jego własnego domu, co z powodu uniesienia przeoczyli.

Sławomir Zatwardnicki

Mała Tereska – prorok Boga miłości miłosiernej.

Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół ( Kol 1, 24) . Św. Paweł wie, że zbawcza męka Chrystusa nie ma żadnych braków i jest w pełni doskonała. Wie także to, że rożne cierpienia trwać będą do samego końca. Jezus cierpiał na krzyżu, ale nie chorował na takie choroby, jak różnorodne odmiany raka, gościec przewlekle postępujący (RZS), HIV czy gruźlica. A przecież jest wielu wspaniałych bohaterów wiary, którzy mimo strasznych cierpień nie wyrzekli się Chrystusa. Życie ich można by nazwać „ ofiarą całopalną”. W tym odcinku chciałbym naszkicować portret św. Tereski od Dzieciątka Jezus, zdumiewającej doktor Kościoła powszechnego, zmarłej w wieku 24 lat na gruźlicę. Pisała na krotko przed śmiercią: „Nie, nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć…nigdy…Nigdy”. Jej radość z wierzenia bez odczuwania radości ( św. Paweł!) pozostaje wyjątkowo pozytywna: „Ja nie umieram, wchodzę w Życie”.

W jej pismach trudno dopatrzyć się krytycznej refleksji nad wiarygodnością Objawienia. Jest tam wiele błędów, sprzeczności i różnych niepotrzebnych upiększeń dodawanych przez kolejnych redaktorów . Na szczęście dziś dysponujemy już tekstem oczyszczonym. Ukazuje on „ małą Tereskę” myślącą obrazowo, a taki język głębiej angażuje podświadomość odbiorcy niż język naukowy . Są w „Dziejach duszy” takie obrazki, które ukazują istotę jej psyche.

Obrazek „piłeczki Dzieciątka Jezus”.
„Od jakiegoś czasu ofiarowałam się Dzieciątku Jezus, jako Jego mała zabawka i prosiłam Go, aby się mną bawił nie jak drogocenną zabawką,…ale jak nic nie wartą piłeczką, którą mógłby rzucić na ziemię, kopnąć nogą, przekłuć, pozostawić w kącie lub też przytulić mocno do serca., jeśliby Mu to sprawiło przyjemność; jednym słowem, chciałam zabawić małego Jezusa, sprawić Mu radość, chciałam oddać się Jego dziecinnym kaprysom. I wysłuchał mojej prośby… ( Dzieje duszy, rozdz. VI).
Nie ma tu naiwnego sentymentalizmu młodziutkiej dziewczyny. Jest natomiast zdumiewająca dojrzałość i chęć poddania się kaprysom Bożego dziecka, a przez to zbliżenia się do Tego, który jest Bogiem.

Obrazek „ windy niebiańskiej”.
Ty wiesz, moja Matko, że zawsze pragnęłam być świętą, ale cóż! kiedy porównuję się ze świętymi, stwierdzam nieustannie, że między nami jest ta sama różnica, jak między niebotyczną górą, a zagubionym ziarenkiem piasku, deptanym stopami przechodniów…chcę jednak znaleźć sposób dostania się do Nieba, jakąś małą drogę, bardzo prostą i bardzo krótką, małą drogę zupełnie nową. Otóż i ja chciałabym znaleźć taką windę, która by mnie uniosła aż do Jezusa, bo jestem zbyt mała, by wstępować po stromych stopniach doskonałych.( Tamże, rozdz. X).
Jej prosta i krótka droga do nieba jakże jest odmienna od dróg innych mistyków i wielkich doktorów Kościoła powszechnego.

Obrazek „ małego pędzelka”.
Gdyby płótno, na którym artysta maluje, mogło myśleć i mówić, nie skarżyłoby się zapewne, że jest nieustannie dotykane pędzlem, nie zazdrościłoby również losu temu narzędziu, wiedząc, że bynajmniej nie pędzlowi, ale kierującemu nim artyście zawdzięcza to piękno, którym zostało przybrane… jestem tym małym pędzelkiem, który Jezus wybrał sobie, by tworzyć swój obraz w duszach… Artyście nie wystarczy tylko jeden pędzel – potrzebuje przynajmniej dwóch; pierwszy jest najpotrzebniejszy, nim robi ogólne zarysy, szybko pokrywa całe płótno; drugi, mniejszy, służy do wykańczania szczegółów… ja zaś jestem tym całkiem maleńkim, którego ( Jezus) następnie raczy używać do wykańczania szczegółów. (Tamże, rozdz.XI).
Mała Tereska miała różne tęsknoty. Pragnęła zostać kapłanem ( postulat ciągle nierealny choć bliższy urzeczywistnieniu), a także misjonarką. Bóg spełnia nadzieje i pragnienia człowieka, a jego tęsknoty ukazują się jako „mała” wiara. Ta mała, pogrążona w kontemplacji mniszka jest patronką misjonarzy i misjonarek. Ona doświadczała Boga miłości, który nam gotuje radość, który nie jest Bogiem z uniesionym palcem karzącej sprawiedliwości.

Św. Teresa z Lisieux jest prorokiem Boga Miłości Miłosiernej. To nie jest wizja Boga surowej sprawiedliwości, lecz Tego, który zesłał swojego Syna do biednych i słabych, którymi jesteśmy my sami. Czy odkrycie „Miłości Miłosiernej”, która jest centrum Ewangelii, nie czyni z niej proroka Boga przyszłości? A może jest to tylko Bóg zapoznany w niektórych kręgach Kościoła? Teresa bliska jest człowiekowi wszechczasów w jego skrywanej tęsknocie za tym, co Transcendentne. Jako mistyczka doświadczyła wiary podwójnie: wiary bardzo mądrej i promiennej ale i najbardziej ciemnej nocy wiary, szczególnie w ostatnich osiemnastu miesiącach swojego życia.
Wszystko to nadaje osobie Teresy pieczęć godności i piękna. Jej duchowość odkrywa wielkość w małości, prostotę w poszukiwaniu tego, co wzniosłe, wreszcie ciepło obecności Ukochanego, dla którego żyje się i umiera.

Jak wiele cichych i pokornych małych świętych skrywają dzisiejsze zakony? Może dzięki ich modlitwom Bóg podtrzymuje nasz świat w istnieniu? Kto to wie?

Nocne rozmowy o chrzcie

Crijn Hendricksz.jpeg, źródło: Wikimedia commons
Crijn Hendricksz.jpeg, źródło: Wikimedia commons

Nikodem niedospany, ale z szeroko otwartymi oczami (forma ascezy); postawione na sztorc uszy, ale nie łapie Ducha Świętego, który wieje, kędy chce. Nie rozumie, jak można narodzić się na nowo. Nie pojmuje, że tajemnice wiary to motyle nie dające się schwytać siatką na pojęcia. Jeśli coś ma się nadać, to jedynie życie przyrodzone czytane jak przypowieść nadnaturalnej egzystencji. A uprawianie teologii katafatycznej jest konieczne, żeby wiedzieć, w którą stronę zwrócić ostrze apofatyzmu.

Należy więc widzieć „niepodobne podobieństwo” między starym a nowym narodzeniem, pierwszym z łona matki a drugim z łona Ojca, stwórczym wyjściem z Boga a przebóstwiającym wejściem w Niego. Póki macha głową na boki z niezrozumienia, ale pyta a nie przeczy, jest dla Nikodema szansa. Niedaleko mu od Królestwa Bożego, gdy jak anonimowy alkoholik pozostaje bezsilny w swoich usiłowaniach odzyskania dziecięctwa: „Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się?” (J 3, 4).

Być może nie trzeba tej podsłuchiwanej rozmowy słyszeć nazbyt sieriozno? Kto wie, czy i w tej chwili Rabbi nie „bawi się, jak chciał Claude Tresmontant, ukazując bezradność mądrości mądrych i wiedzy filozofów, a pozwalając poznać i zrozumieć dzieciom to, czego nie rozumieli najwybitniejsi filozofowie” i zapewne nienajgenialniejsi faryzeusze. W Bogu, który jest coincidentia oppositorum, kiedy stał się człowiekiem, mogą chyba łączyć się w jedno szacunek dla starszego z robieniem sobie z niego żartów. Ya ha deedle deedle, bubba bubba deedle deedle dum.

Jak bowiem potraktować biedaczka, który usłyszawszy że Jahwe rzekł „Alfa”, odmawia mu teraz powiedzenia „Omega”? W głowie faryzeusza nie mieści się, że po „dobrym” stworzeniu Stwórca chciałby uczynić coś jeszcze lepszego. Nie potknął się aż do tej pory o swoje paradoksalne człowieczeństwo, nie przejął się do żywego prawdą o tym, że dopiero przebóstwienie humanizuje. Jak „niegrzecznie jest przerywać drugiemu, gdy coś mówi; człowiek taki słusznie się broni, mówiąc: pozwól mi dokończyć!” (Hans Urs von Balthasar), tak wolno może Bogu się bronić, przy czym najlepszą obroną jest oczywiście „atak” słowny podjęty w Osobie Słowa Wcielonego.

Nie usłyszał też jeszcze śmiertelnego wyroku dostojnik żydowski, który w zewnętrznym liftingu przestrzegania Prawa oczekuje wybawienia od grzechu. A jednak ta „kropka” na naturze ludzkiej to złośliwy rak czerniak, którego przerzuty objęły cały organizm, tak że nie ma już co ratować. Za późno na „chemioterapię”, jeśli operacja ma się udać, pacjent musi umrzeć. „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana – to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (por. Rz 6, 23).

Brooklyn Museum - Interview between Jesus and Nicodemus (Entretien de Jésus et de Nicodème) - James Tissot.jpg, źródło: Wikimedia commons
Brooklyn Museum – Interview between Jesus and Nicodemus (Entretien de Jésus et de Nicodème) – James Tissot.jpg, źródło: Wikimedia commons

Dopiero chrzcielne wejście w śmierć razem z Odkupicielem przywraca życie. Jak to możliwe? – mógłby zapytać pobożny Izraelita, gdyby był zrozumiał, że Chrystus serwuje mu katechezę chrzcielną. A może pojął, ale nie był jeszcze gotowy do podjęcia współpracy w akcji porodowej? W każdym razie gdy zgotowieje, nie zamówi fotografa, bo kto dużo fotografuje, ten tajemnicy Bożej nie kontempluje. Może ewentualnie ktoś z rodziny pstryknie pamiątkowe zdjęcie, nie uświadamiając sobie nawet, że uczestniczył w pogrzebie i powstaniu z martwych.

Jak podkreśla apostoł, razem z Chrystusem zostaliśmy pogrzebani we chrzcie, w którym też zostaliśmy wskrzeszeni przez wiarę w moc Boga, który Go wskrzesił (Kol 2, 12). Również śmierć, jak słychać, ma swoje „niepodobne podobieństwo”. Ten sam przecież, umarły a żywy Nikodem, byłby jednak już przez wiarę i dzięki sakramentowi kimś innym. Twarz przy goleniu ta sama, ludziska na ulicy pozdrawiają, tyle że on już nie zajmuje sobie głowy czasem ziemskim, przejęty do głębi życiem wiecznym. Niby na ziemi, a przecież przez wiarę w niebie.

„Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3, 3). W związku z tym kardynał Joseph Ratzinger, przyszły papież Benedykt XVI, napisał kiedyś, że „istnieje coś w rodzaju «wniebowzięcia» ochrzczonych”, tak że ochrzczony wierzący „jest, i tak dalece, jak nim jest, włączony już teraz we wniebowstąpienie i żyje w Nim, w uwielbionym Panu, swoim ukrytym (prawdziwym) życiem”. Chodzi o to, żeby przez wiarę przyjąć to, co dzięki sakramentowi się stało, i przejąć się tym aż do końca.

Ale na razie Nikodem wraca jeszcze do starego życia, swędzą go z niewyspania oczy, a poczerwieniałe uszy palą od tego, co usłyszał. Nie wiadomo, jak zareaguje na nocną rozmowę. Skoro o życiu nadprzyrodzonym wolno opowiadać obrazami z życia przyrodzonego wziętymi, można też tajemnice „nie z tego świata” sprowadzić do „tego świata” (forma acedii).

Sławomir Zatwardnicki

Bóg serca

W kręgu franciszkańskim XIII wieku wybitną postacią nurtu augustyńskiego był św. Jan Fidanza, zwany Bonawenturą. Czasy w jakich przyszło mu żyć były niesłychanie ciężkie. Mogło się wydawać, że Europa chyli się nieodwołalnie ku upadkowi. Nie tylko Islam pozostawał głównym wrogiem chrześcijan, ale doszli Mongołowie, którzy wtedy okupowali znaczną cześć Europy. Przegrana bitwa pod Legnicą i głowa Henryka Pobożnego zawieszona na wysokiej włóczni miała zastraszyć wyznawców Chrystusa i stać się dla nich przestrogą. Myślę, że Aleppo w Syrii 2016 to analog Legnicy 1210 roku. Ale wówczas miały miejsce jeszcze walki wewnętrzne o panowanie pomiędzy papiestwem a cesarstwem, dżuma, która dziesiątkowała ludność, a także gwałty na katarach i waldensach/

Być może wszystkie te nieszczęścia przyczyniły się do rozwoju mistycyzmu. Wielu szlachetnych chrześcijan poszukiwało zbawienia w mistyce. Wśród nich wybija się wielkością Doktor Seraficki, którego obraz świata duchowego jest nieskończenie piękny.Zastanawiałem się, do jakiego opracowania sięgnąć w przedstawieniu wielkości i niepowtarzalności tego wielkiego myśliciela i mistyka. Mój wybór padł na filozofa francuskiego Etienne Gilsona, jednego z najwybitniejszych znawców myśli Bonawentury. Spróbuję naszkicować myśl Jana Fidanza, ( imię Bonawentura nadał mu św. Franciszek) tak jak ją opisał w Historii filozofii Chrześcijańskiej E. Gilson.

Zdaniem Bonawentury Boga znamy bezpośrednio, gdyż znajdujemy Go we własnym umyśle. Dlatego najwyższym celem naszych dążeń powinna być miłość Boga płynąca z mądrości. To przeciwieństwo teologii negatywnej.
„Owoc wszystkich nauk jest taki: Wszystkie nauki mają wiarę umacniać, Boga czcić, ład moralny wprowadzać i dostarczać pociechy , polegającej na zjednoczeniu oblubieńca z oblubienicą. Dzieje się to przez miłość, w niej Pismo Święte znajduje swój cel, a zatem i każde oświecenie, które z góry pochodzi. Bez miłości czcze jest wszelkie poznanie” ( Coll. In Hex.26).
Filozofia u Bonawentury ma prowadzić do miłującego poznania Boga, a czyni to przy pomocy wiary. Punktem wyjścia wszelkiego poznania jest wiara, by przez nią dojść do widzenia mistycznego. Zostaliśmy stworzeni po to, żeby pewnego dnia ujrzeć Boga, dobro nieskończone i w Nim spocząć. Ugruntowani jesteśmy w swej prawdzie dlatego, że z miłości zdobywamy się na akt wiary, a bierze w tym udział serce ludzkie i cały człowiek wewnętrzny. Filozofia zatem powstaje z potrzeby serca, które pragnie ściślej ogarnąć przedmiot wiary.

Cienka linia biegnie pomiędzy filozofią i teologią Bonawentury. Jeśli filozofia czerpie z wiary wyższe światło i poddaje się mu, to staje się dla człowieka stopniem powrotu do Boga. W tej drodze Doktor Seraficki dostrzegł sześć stopni widzenia. Najwyższe szczeble tej drabiny należą już do poznania mistycznego. Jest to widzenie natchnione przez kontemplację i pogrążone w zachwycie. W nich dusza dochodzi do zjednoczenia z Bogiem. „Wędrówka duszy do Boga”, chyba najbardziej znane dzieło Bonawentury, kończy się słowami:

Pomyśl nad tym, że w pogrążoną w kontemplacji duszę wpisuje się cały wszechświat wraz ze wszystkimi niebieskimi duchami, z których każdy zamyka w sobie swój własny wszechświat, a także wpisuje się w nią promień najwyższy, Słowo, które zawiera w sobie zarówno cały wszechświat, jak i wszystkie duchy razem wzięte. A zatem w pogrążonej w kontemplacji duszy panuje cudowna światłość i cudowna piękność. A więc w ten sposób cały wszechświat, który jest piękny, odbija się w duszy , tworzy zwierciadło i każdy duch jest zwierciadłem; powstaje więc w duszy cudowna wielokrotność , najwyższy porządek, najwyższa proporcjonalność. Piękny jest także wszechświat duchów. Ilekroć w duszy w taki sposób zajaśnieje porządek wszechświata, porządek błogosławionych duchów i porządek promienia nadziemskiego, tylekroć pojawia się w niej cudowna jasność… Jeśli zatem pytasz, jak to się dzieje zapytaj o to łaskę, a nie naukę; pragnienie, a nie zrozumienie; westchnienie modlitwy, a nie refleksję i lekturę; oblubieńca, a nie nauczyciela; Boga, a nie człowieka; ciemność, a nie jasność; nie pytaj światła, lecz pytaj ogień, który wszystko rozpala i przenosi w Boga za pomocą impetu skruszonego serca i rozpalonego do granic miłosnego uczucia.

Całą treść mistyki Bonawentura sprowadza do takiego wyznania człowieka:  Panie, wyszedłem z Ciebie, z Najwyższego, zdążam ku Tobie ku Najwyższemu, i idę przez Ciebie, przez Najwyższego (Gilson, tamże s. 467). To wznoszenie się jest jednocześnie przezwyciężaniem przywiązania do tego, co niskie, bo poznanie inspirowane miłością ma zmierzać do tego , co najwyższe. Obraz świata Bonawentury jest nieskończenie piękny. Czy my posiadamy taka umiejętność czytania w przyrodzie i w ogóle całym kosmosie Bożej Obecności? Czy w zapachu kwiatów i śpiewie ptaków potrafimy przeżyć moment urzeczenia i oczarowania? Jeśli dostrzegamy to piękno i przyjmujemy coraz bardziej do serca, to jest to wznoszenie się duszy do Boga. Czy my dzisiaj potrafimy jeszcze dostrzec „ Boga serca”? Czy nie jest najwyższy czas, aby wszystkim ludziom mówić o pięknym świecie, aby znów zaczęli rozumieć wspaniałość Boga?

Coraz mocniej wierzę — powiedziała młoda Syryjka z Aleppo na modlitewnym czuwaniu ŚDM 2016 — że Bóg istnieje mimo całego naszego bólu. Wierzę, że przez ten ból On uczy nas prawdziwego znaczenia miłości.

Bóg ponad światem

Czy Bóg ma imię? Na podstawie dwóch charakterystycznych tekstów można ukazać Boga doświadczanego jako „najstarszą tajemnicę”, Boga przeżywanego jako przekraczającego wszelkie wyobrażenie.

Mądrość Syracha:

Wiele moglibyśmy mówić, ale do końca byśmy nie doszli,
zakończeniem zaś mów niech będzie: «On jest wszystkim!»
Jeżeli zechcemy jeszcze Go chwalić, gdzie siłę znajdziemy:
Jest On bowiem większy niż wszystkie Jego dzieła.
Panem jest straszliwym i bardzo wielkim,
a przedziwna Jego potęga.
Gdy wychwalać będziecie Pana, wywyższajcie Go,
ile tylko możecie, albowiem i tak będzie jeszcze wyższym,
a gdy Go wywyższać będziecie, pomnóżcie siły,
nie ustawajcie, bo i tak nie dojdziecie [do końca].
Któż Go widział i mógł to opowiedzieć,
i któż Go tak wysławił, jak tego jest godzien? (Syr 43, 27—31).

Hymn do Boga Grzegorza z Nazjansu:

O Ty, nad wszystko najwyższy! Bo jakże inaczej zwać Ciebie?
Jakież Cię słowo wysłowi? Słów braknie, by Ciebie wyrazić.
Jakaż myśl ciebie ogarnie? Daremny jest myśli wysiłek.
Tyś jeden niewysłowiony, boś stworzył wszystko, co mówi;
Tyś tylko sam niepojęty, boś stworzył wszystko, co myśli.
Wszystko, co myśli i co nie myśli, cześć Ci oddaje,
Ku Tobie bowiem zmierzają powszechne wszystkich pragnienia
I wszystkie boleści. Wszystko się modli do Ciebie, wszystko,
Uznając Twoje wyroki, hymn Tobie szepce milczący.
W Tobie wszystko istnieje, Ty wszystko razem ubóstwiasz,
Ty celem jesteś wszystkiego, Tyś jest jednością, wszystkim i niczym,
Nie będąc jednością ni wszystkim. Jak Cię, wieloimienny, zwać będę?
Tyś jeden nieogarniony, jakiż to umysł przeniknie
Nieprzebytą oponę niebieską? Bądź miłościwy,
O Ty, ponad wszystko najwyższy, bo jakże inaczej zwać Ciebie? (w: Andrzej Bober SJ, Antologia patrystyczna, Kraków 1965.)

Dla wielkich Ojców Kapadockich żyjących w IV wieku Bóg ma wszystkie imiona i nie ma żadnego. To postawa charakterystyczna dla jeszcze wcześniejszych myślicieli. Wychodzili z przekonania, że kto pojmuje Boga, to nie wie kim jest Bóg. Jakże bowiem można nazwać Tego, który jest niczym i jest wszystkim? Bazyli Wielki uczył pokory wobec piękna przyrody, a cóż dopiero wobec „najstarszej tajemnicy”, czyli Boga. Grzegorz z Nyssy podkreślał piękno Boga, ale i piękno człowieka, a mimo to miał odwagę ukazywać je jako tajemnicę.

Dyskusja z ateizmem w ostatnich wiekach ukazała, jak bardzo nietrwałe i zagrożone jest nasze pojęcie Boga. Wydaje się, że dzisiejsza teologia wymaga rozumowania ukierunkowanego na tajemnicę, a takie myślenie wymaga dużej pokory wobec rzeczywistości. Dla Grzegorza z Nazjansu jest oczywiste, że nie każdy może uprawiać teologię.
Nie każdą rzeczą jest rozprawiać o Bogu…Nie dla wszystkich, lecz tylko dla doświadczonych i posiadających umiejętność, a jeszcze bardziej dla czystych na duszy i na ciele, lub przynajmniej będących na drodze do oczyszczenia… ( Mowa 27, w: Etienne Gilson, Historia filozofii chrześcijańskiej). Ale już w mowie następnej Teolog mówi o zakresie i możliwości naszego poznania Boga.

Zarówno biblijni jak i kapadoccy myśliciele mieli świadomość tego, że to nie my ogarniamy Boga, ale to on nas ogarnia, czasem w sposób bezwzględny i nieprzewidzialny. Bóg rozpoznaje się nam często jako przyczyna sprawcza naszego stawania się, przejścia ku nieskończoności. Człowiek jest jakby „wiecznym poszukiwaczem” owej prawdziwej nieskończoności, której jednak nie pojmuje, a zatem nie może o niej mówić. Te nasze nieskończone poszukiwania prowadzą ku nieskończonemu Bogu. Ale jak to jest naprawdę z tym szukaniem? Czy przez nie Bóg stanie się znany? A może on nadaje jedynie jedyny sens tym naszym wiecznym poszukiwaniom i dążeniom?

Wydaje mi się, że najpełniejszą odpowiedź daje Grzegorz z Nyssy. Człowiek wiele pojmuje z Boga, ale nieskończenie więcej pozostaje poza tym, co można pojąć. Nasze pojęcia zawsze zawierają jakiś element cielesny. Jakże więc człowiek zmysłowy mógłby wyrazić czystą duchowość Boga? Jednak człowiek wieczny wędrowiec nie może ustawać w drodze. Dla umysłu ludzkiego istnieje tylko jeden sposób poznania Boga: Nigdy się nie zatrzymywać w rozumowaniu. Jednakże i to nieustanne rozumowanie może być niebezpieczne. Są takie granice poznania, których nie wolno przekraczać. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć całej rzeczywistości, a nasze sformułowania zmieniają się w czasie.

Bóg nie chce, abyśmy Go całkowicie ogarnęli w tym życiu. Czy nie objawił nam wszystkiego, co jest potrzebne dla naszego zbawienia? Ponieważ Bóg jest nieskończony, to ma nieskończenie wiele tajemnic. Niewiele z nich poznaliśmy. Trzeba wierzyć, że dopiero w niebie Bóg stopniowo objawi nam to wszystko, co w sobie kryje. Ale i tam nie poznamy całkowicie Jego nieskończonej pełni. Każde nasze spełnienie płynące z odkrycia tajemnicy jest zarazem nowym początkiem przybliżenia się do jeszcze głębszego spełnienia. Nasze życie, a także niebo pojmujemy jako ciągłe dynamiczne stawanie się. I w niebie i na ziemi spełnienie tak rozszerza nasze istnienie, że w następnym przebłysku (chwili) będzie ono mogło być jeszcze bardziej wypełnione Bogiem. Bo czy raz na zawsze odnaleziony Bóg byłby nadal naszym Bogiem? Pana Boga szukamy podczas naszego doczesnego wędrowania, ale i w wiecznej szczęśliwości. Jest niezmierzony dlatego, aby Go szukać nawet wtedy, kiedy się Go już znalazło.
***
Znawczyni myśli Grzegorza z Nyssy dr Marta Przyszychowska może łatwo wykazać powierzchowność tego szkicu. Osoby zainteresowane pogłębieniem wiedzy zachęcam do zapoznania się z jej dorobkiem naukowym. Sam nie mam pewności, czy dobrze rozumiem dociekania filozoficzne Kapadocyjczyków. Przecież mam pociechę w tym, że w filozofii ( i nie tylko) wszelkie wyobrażenia i pojęcia są nietrwałe.

Bóg jako światłość u św. Jana Ewangelisty

Egzegeta może zajmować się postacią Jezusa w Ewangelii mniej lub bardziej bezbożnie. Dobrze to ukazał w ostatnim swoim felietonie Sławomir Zatwardnicki i nie ma potrzeby wracać do tego tematu. Z drugiej strony jednostronne ukazanie frasobliwego Jezusa pełnego miłosierdzia również nie jest prawdziwe. Chciałbym naszkicować doświadczenie Chrystusa w duchu świętego Jana, „umiłowanego ucznia Pana” i autora słów „ Bóg jest miłością”. Czy św. Jan, apostoł i mistyk, im więcej rozmyślał o postaci Jezusa tym bardziej mógł czuć się wstrząśnięty? W serdecznej bliskości Jezusa, całkowitym otwarciu na nędzę i cierpienie człowieka mógł dostrzec po latach coś, co niewytłumaczalne? Patrzącego Jana, także na coraz częstsze masowe i krwawe prześladowania, ogarnia święta trwoga, o której pisze w Apokalipsie:

I obróciłem się, by widzieć, co za głos do mnie mówił;
a obróciwszy się, ujrzałem siedem złotych świeczników,
i pośród świeczników kogoś podobnego do Syna Człowieczego…
Głowa Jego i włosy – białe jak biała wełna, jak śnieg,
a oczy Jego jak płomień ognia.
Stopy Jego podobne do drogocennego metalu,
jak gdyby w piecu rozżarzonego,
a głos Jego jak głos wielu wód.
W prawej swej ręce miał siedem gwiazd
i z Jego ust wychodził miecz obosieczny, ostry.
A Jego wygląd – jak słońce, kiedy jaśnieje w swej mocy.
Kiedym Go ujrzał, do stóp Jego upadłem jak martwy…( Ap.1,12—17).

W tej jego wizji postać Jezusa, ducha przenikającego cały kosmos jest przerażająca. Postać Jezusa żarzy się i świeci, a na Jego obliczu jaśnieją światła całego świata. (Nie maja racji ci teologowie, którzy podważają światłość Boga i radzą przed światłem uciekać). W tej wizji świat, jakby zjednoczony, rozpala się w istocie Jezusa. Czyż nie jest On życiem życia, „światłością ze światłości”, blaskiem wszelkiego stworzenia? I czy ta wieczna światłość, lśnienie wspaniałości Boga, nie zstąpiła na świat ciemności? Ten potężny blask Boga we wszechświecie rzuca światło na rzeczy, zdarzenia i serca. Wtedy ukazał się zamęt, zło i nikczemność świata. Czas sądu musiał nadejść.

Ale ten sąd jest jednocześnie zbawieniem, bo oświeca ludzkie serca i daje możliwość wyboru. Ci, którzy wybrali Chrystusa muszą zmienić się we wszystkich patynach swego jestestwa. Dopiero wtedy będzie mógł powstać świat całkowicie przenikniony przez światło Chrystusa. Dla św. Jana wybór Chrystusa oznacza stawanie się nieba. I w Ewangelii, i u św. Pawła, i w Apokalipsie widać wyraźne przekonanie, że ci, którzy w Chrystusa uwierzyli, którzy przyjęli chrzest w Jego imię i pozostali wierni temu chrztowi, są wyłączeni z sądu. ( Henryk Pietras SI). A może ci, którzy sadzą sami siebie, nie będą już sądzeni i będą mogli wejść do świata przenikniętego Chrystusem.? W dalszym ciągu wizji czytamy:

Przestań się lękać!
Jam jest Pierwszy i Ostatni i żyjący.
Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków
i mam klucze śmierci i Otchłani ( Ap.1,17—18).

Prawica Chrystusa, która podtrzymuje gwiazdy, kładzie się delikatnie na śmiertelnie przerażonym Janie. Czy potrafię przetrzymać strach spotkania z Nim ( w śmierci)? Jeśli tak, to potrafię wytrwać w oślepiającej Boskości w życiu wiecznym. Chrystus prowadzi nas przez straszliwe doświadczenie śmierci i zagrożenia, abyśmy umieli znieść wieczną radość w Bogu. Na ruinach naszego bytu nadejdzie stan wiecznie Nowego, którego nie da się opisać. Św. Jan może go zaledwie próbować opisać gromadząc i mieszając wszystkie obrazy i kosztowności ziemi:

I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową,
bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły,
i morza już nie ma.
I Miasto Święte – Jeruzalem Nowe
ujrzałem zstępujące z nieba od Boga,
przystrojone jak oblubienica zdobna w klejnoty dla swego męża.
I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu:
«Oto przybytek Boga z ludźmi:
i zamieszka wraz z nimi,
i będą oni Jego ludem,
a On będzie „BOGIEM Z NIMI”.
I otrze z ich oczu wszelką łzę,
a śmierci już odtąd nie będzie.
Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu
już [odtąd] nie będzie,
bo pierwsze rzeczy przeminęły».
I rzekł Zasiadający na tronie:
«Oto czynię wszystko nowe».
I mówi:
«Napisz:
Słowa te wiarygodne są i prawdziwe».
I rzekł mi:
«Stało się.
Jam Alfa i Omega,
Początek i Koniec.
Zwycięzca to odziedziczy
i będę Bogiem dla niego...( Ap.21,1—7).

Tkliwa miłość Chrystusa do ludzi tak wyraźna u synoptyków jest również zaznaczona u św. Jana. Ale u Ewangelisty jest również mocno zarysowana potęga Zbawiciela, która może przerażać. Św. Jan pozwala prowadzić się tej sile w stronę życia i światła bez końca. Chrystus jest dla niego życiem i światłością. I wszędzie, gdzie jest życie i światłość, stoi przed nim Chrystus, może zakryty, ale rzeczywisty. W naszych jakże częstych ciemnościach powinien zabłysnąć wieczny byt, wieczna światłość, boski Logos. Takie było doświadczenie Chrystusa w życiu św. Jana Apostoła i takie jest jego żądanie wobec nas.

Mój Jezus (cz.2)

Kim jest Jezus Chrystus w świetle tych dokumentów będących jednocześnie świadectwami wiary?
Apostołowie najczęściej na kartach Nowego Testamentu świadczą, że Jezus to Syn Boży. Apostoł Paweł całą swą naukę streszcza w słowach: „Jest to Ewangelia o Jego Synu” (Rz 1, 3.9; por. 2 Kor 1,19; Ga 1,16). Jezus ziemski działał i przemawiał w imieniu „swego Ojca”; Syn i Ojciec znają się wzajemnie (J 10,15) i wspólnie działają! (J 5,17, 20). Podobnych tekstów jest bardzo wiele.
Wiara w Synostwo Boże Jezusa jest wyróżnikiem chrześcijaństwa. To prawda – myślał Bob, że inne religie też mówią o synach Bożych, cyklicznych wcieleniach i reinkarnacjach. Ale jedynie chrześcijaństwo łączy wiarę w Synostwo Boże Jezusa z eschatologicznym roszczeniem samego Boga, które głosi, że Bóg w Jezusie z Nazaretu objawił się raz na zawsze, w sposób ostateczny. Odtąd człowiek musi dokonać wyboru: za lub przeciw Bogu.
Biblia ukazuje Jezusa Chrystusa jako odwiecznego Syna Bożego. Apostoł Paweł w liście do Filipian mówi o Jezusie, który choć posiada naturę Boga, przyjął postać sługi i którego (po śmierci krzyżowej) Bóg wywyższył jako Pana ponad wszelkie moce. W tym liście jest mowa o kosmicznym wydarzeniu. Człowiek znajduje się w niewoli grzechu – niewoli sił kosmicznych. Chrystus przyszedł niejako z zewnątrz (z góry) podporządkowując się tym siłom w posłuszeństwie. Ale znosząc tu na ziemi to „cielesne” zdeterminowanie, uczynił to jako Pan Kosmosu, aby nas odkupić.
Odkupienie to nasze zbawienie, które osiąga się przez wiarę w Jezusa. Jezus wielokrotnie mówi, zwłaszcza w Ewangelii Janowej, że został posłany przez Ojca (5,23-37; 6,38nn; 44; 7,28nn;i inne), że przybył „z nieba” (3,13; 6,38-51) lub „z wysoka” (8,23) i że wyszedł od Ojca (8,42 nn.). O tej preegzystencji Jezusa napisano już w pierwszym zdaniu Ewangelii Jana: „Na początku było Słowo” (1,1). Inaczej mówiąc, przed wszystkim jest Słowo, którym – precyzuje dalej Jan – jest odwieczny Syn Boży, Jezus Chrystus.
W liście do Kolosan apostoł Paweł mówi o pośrednictwie stwórczym tego Chrystusa: „On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec wszelkiego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie” (Kol 1,15-17). Z tej perspektywy Wcielenie Chrystusa jest przewyższającym wszystko wypełnieniem się historii, jest pełnią czasu. A śmierć Chrystusa na krzyżu i zmartwychwstanie jest punktem szczytowym tego samoobjawienia Boga.
– Czy Jezus Chrystus, jako odwieczny Syn Boży, nie wydaje się jednak zbyt daleki dla mentalności współczesnego człowieka? – pytał dalej Bob.
– Tak nie jest, ponieważ Nowy Testament ukazuje równocześnie Jezusa Chrystusa jako prawdziwego człowieka „Syna Człowieczego” – odpowiedział sam sobie apologeta wiary. Nowy Testament zaświadcza, że Jezusa urodziła zwykła kobieta, że dorastał, doświadczał głodu, zmęczenia, smutku, radości, gniewu, trosk, cierpień, opuszczenia przez Boga i na koniec śmierci. O tej ludzkiej egzystencji Jezusa Nowy Testament mówi jednak nie tak wiele. Dzieciństwo i lata młodzieńcze Jezusa w dużym stopniu pozostają ukryte. Ewangelistom nie chodzi bowiem o ścisłą biografię Jego życia, lecz o zbawcze znaczenie Jego prawdziwego człowieczeństwa i prawdziwej boskości. Nowy Testament przede wszystkim ukazuje, że Bóg przez Jezusa i w Jezusie przemawia i działa. Toteż w tym konkretnym człowieku, Jezusie z Nazaretu rozstrzygnie się ostatecznie na sądzie zbawienie każdego z nas. „Kto się przyzna do mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych” (Łk,12,8 nn; por. Mk 8,38).
Czytając Biblię, Bob coraz bardziej rozumiał, jak bardzo wielkość Jezusa człowieka w historii jest jedyna i niepowtarzalna. Jest On nowym Adamem, który swoim posłuszeństwem zadośćuczynił nieposłuszeństwu pierwszego Adama. Jest także według Ewangelii Jana (J 10) Pasterzem, który daje życie swoje za owce, które słuchają Jego głosu. List zaś do Hebrajczyków (2,9–11) mówi, że Jezus umarł za wszystkich, by przez swoje cierpienie stać się sprawcą zbawienia i jako Syn Boży ustanowić synostwo wielu.
Z tej prawdy wypływa cała koncepcja historii. Adam – człowiek reprezentuje całą ludzkość. W nim dokonuje się wobec każdego człowieka błogosławieństwo, albo przekleństwo. Po upadku Adama Bóg wybiera Izrael; w Abrahamie – ojcu wiary, błogosławieństwo otrzymać mają ludy całej ziemi (Rdz 17, 4–11). Ale Izrael jako całość nie sprawdza się w swoim posłuszeństwie wobec Boga. Na jego miejsce wkracza „Reszta” Izraela (Iz 1,9; 10,21), mała część narodu wybranego. W końcu ta „Reszta” zostaje zredukowana do jednego człowieka. U Izajasza będzie to Sługa Jahwe, który zastępczo pokutuje za wielu (53,4 nn.). U Daniela – Syn Człowieczy, reprezentujący Boży lud świętych (7,13 nn.). Tego jedynego wybranego, który wypełni misję cierpiącego Sługi Jahwe, a zarazem Syna Człowieczego, pisarze nowotestamentowi dostrzegą w Jezusie Chrystusie.
Bob uwierzył, że Jezus Chrystus w jednej osobie jest prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem. Jako osoba jest On pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem (por. 1 Tm 2,5). Jezus Chrystus jest jedynym pośrednikiem, ponieważ tylko o Nim mówi Pismo Święte, że jest w pełnej jedności z Bogiem. „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30). Zatem kto wyznaje Syna, ten może być bezpieczny, bo spoczywa na nim ręka Ojca (J 10,28 nn.). Jedność Jezusa z Ojcem dowodzi, że jedynie Jezus jest drogą do Ojca (J 14,6) i pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem. Jezus jest prawdą i światłem, drogą ku życiu, wyzwoleniem do służby pod Jego dowództwem. On jest tym wszystkim w jednym Duchu Świętym.
I tak refleksja Boba nad tym, kim jest Jezus Chrystus, zmierzała ku końcowi. W jej wyniku, z bojaźnią, ale i z radością nabrał przekonania, że Bóg w osobie Jezusa Chrystusa objawił się ostatecznie i z całą pewnością. Ale co to znaczy, że Pan jest drogą i prawdą, światłością i życiem w jednym Duchu? Tak często słyszał o duchu i duchowości na mityngach, a czasem pytania: kto to jest ten Duch Święty. Pozostało zatem Bobowi dokładniej wyjaśnić sobie i niektórym pytającym alkoholikom, kim jest i jaką rolę pełni Duch Święty w dziele zbawczym Jezusa Chrystusa?
Rolę tę Pismo Święte ukazuje bardzo wyraźnie. Według Ewangelii Jezus jest nie tylko Duchem natchniony, lecz z Ducha poczęty i zrodzony (por. Mt 1,18.20; Łk 1,35). Podczas chrztu w Jordanie zostaje namaszczony Duchem (Mk 1,10 par.) i wszelka Jego działalność jest znamionowana Duchem (Łk 4,14.18; 5,17; 6,19; 10,21 i inne). Duch nie tylko spoczywa na Nim (Łk 4,18), ale wyprowadza Go na pustynię, aby był kuszony (Mk 1,12). Mocą Ducha Jezus czyni cuda (Łk 5,17; 6,19. Mt 12,18–21,28). W Duchu oddaje się na krzyżu Ojcu (Hbr 9,14); mocą Ducha powstaje z martwych (Rz 1,4; 8,1; 1Tm 3,16) i staje się „duchem ożywiającym” (1Kor 15,45).
Jak z jednej strony Jezus Chrystus jest miejscem oddziaływania Ducha Bożego, tak z drugiej jest punktem wyjścia dla posłannictwa Ducha. Jego zadanie będzie polegać na tym, aby dzieło Jezusa rozszerzyć. Dlatego Jezus Chrystus poczęty z Ducha, przekazuje Go teraz i posyła jako s w e g o Ducha (Łk 24,49; Dz. 2,3–4; J 15,26; 20,22). Odtąd Duch Boży jest Duchem Jezusa Chrystusa (Rz 8,9; Flp 1,19) albo Duchem Syna (Ga 4,6). Jego zadaniem jest przypominać o Chrystusie (J 14,26; 16,13). Ostatecznym kryterium, które pozwala odróżniać duchy, sprowadza się do tego, że tylko ten Duch jest od Boga, który wyznaje, że Jezus jest Panem. I odwrotnie: nikt nie może wyznać Jezusa jako Pana, chyba że w Duchu Świętym (1Kor 12,3 n). Duch jest więc ośrodkiem i siłą, dzięki której możemy Jezusa doświadczyć jako zasiadającego po prawicy Ojca w niebie.
Ten Duch sprawia, że Jezus jest obecny w Swym Kościele i w poszczególnych wiernych. Pojęcie „w Duchu” i „w Chrystusie” Paweł stosuje wymiennie. Czasem Paweł wręcz utożsamia Pana z Duchem (2 Kor 3,17). Duch jednak przede wszystkim uświadamia obecność Jezusa Chrystusa w nowej postaci. Dlatego też jest Duchem proroczym, który ma objawić to, co przyszłe (J 16,14).
Wszystkie te teksty ukazują Ducha nie tylko jako bezosobową siłę. Duch jest Bogiem prawdziwym, Bogiem współistotnym z Ojcem i Synem. Gdyby było inaczej, nie mógłby kształtować Boba i każdego z nas na wzór Syna i doprowadzić do wspólnoty z Ojcem. To w Duchu przez Chrystusa Bob może wielbić i sławić Boga jako Ojca.
To w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego uczniowie Jezusa mają iść i chrzcić wszystkie narody aż do skończenia świata. Duch Święty zamieszkuje w człowieku ochrzczonym jakby w świątyni (1 Kor 3,16; por. 6,19; Rz 5,5; 8,11). Paweł definiuje nowo narodzonego człowieka jako istotę, którą wypełnia i którą kieruje Duch Święty (Rz 8,14). Człowiek ten prowadzony przez Ducha Świętego wydaje dobry owoc. Tym owocem Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność i samoopanowanie (Ga5,19–23). Obdarowany takimi darami i prowadzony przez Ducha, okazuje je wobec Boga i bliźnich. A to oznacza „służyć sobie wzajemnie w miłości” (por. Ga 5,13–15). Miłość jest najwyższym darem Ducha. „Gdybym miłości nie miał, byłbym niczym” (1 Kor 13,2) – medytował nad tymi słowami Bob.
Tak się urzeczywistnia nowy sposób bytowania w Duchu – oddanie się Bogu i życie dla innych. W tym Duchu Bob rozumiał kroki, a zwłaszcza jedenasty i dwunasty krok programu AnonimowychAlkoholików. Ten Duch panuje na tych mityngach, na których wszyscy służą sobie wzajemnie w miłości. I zamieszkuje w tych, którzy duchowo przebudzeni niosą posłanie cierpiącym, pijącym alkoholikom.
– A jaki był ostateczny wynik refleksji Boba nad Kościołem?
Biblia wyraźnie podkreśla, że Kościół to Ciało Chrystusa, którego głową jest Chrystus, a Bob wraz z innymi chrześcijanami jest jego członkiem. Jesteśmy Kościołem, czyli wspólnotą wierzących, którą prowadzi Duch Chrystusa. Ciało Chrystusa, Kościół, to coś więcej, coś, co wykracza poza instytucję Kościoła: istnieje od początku świata; należą do niego wszyscy, którzy godzą się na to, aby w wierze, nadziei i miłości kierował nimi Duch Święty.
Kościół Jezusa Chrystusa to coś znacznie więcej niż kościoły widzialne. A jednak Bob musiał wreszcie przyznać, że to w Kościele widzialnym pozostał z nami Jezus w Eucharystii. Bóg Boba, jak i każdego z nas tak bardzo ukochał, że przyjął postać człowieka, więcej, zszedł jeszcze niżej, bo pozostał z nami pod postacią chleba i wina. „Bierzcie i jedzcie… to jest ciało moje… to jest krew moja… a Ja będę z wami aż do skończenia świata”.
Jezus daje się Bobowi, bo chce go przemienić w siebie. Jezus przemienia chleb i wino z miłości do Boba, a on, gdy bierze udział w tej świętej uczcie, staje się do Niego podobny. Teraz może naśladować swojego Pana, żyć w Panu, a Pan w nim.

Mój Jezus (cz.1)

Być chrześcijaninem, to wierzyć w Jezusa Chrystusa. Ale czy Bob tak naprawdę wierzył w Pana? A może jedynie w program AA? Kto uratował mu życie? Wspólnota Anonimowych Alkoholików czy Syn Boży? Chodził często na mityngi i rzadko do kościoła. Gdy odczuwał nawroty alkoholowego głodu, pytał bliski rozpaczy – gdzie jest zbawienie?
– Czy w Jezusie z Nazaretu Bóg objawił się na zawsze i ostatecznie?
– Czy można poprzez znajomość Jezusa poznać Boga?
– Czy świadectwa biblijne są wiarygodnymi źródłami do poznania Jezusa Chrystusa?
Bob musiał odpowiedzieć sobie na te trudne pytania. Wiedział, że refleksja nad nimi albo doprowadzi go ostatecznie do wiary i do życia sakramentalnego Kościoła, albo do niewiary i pewnie z czasem z powrotem do czynnego alkoholizmu.
Wpierw sporządził sobie na podstawie czterech Ewangelii prosty życiorys Jezusa.
Jezus z Nazaretu zwanym Chrystusem żył w Palestynie w trzech pierwszych dziesiątkach naszej ery. Ten syn cieśli urodził się w stajence, żył pośród prostych ludzi, którym mówił o Królestwie Bożym. Chrzest Jezusa dokonany przez Jana Chrzciciela w wodach Jordanu stanowi początek Jego publicznej działalności (Mk 1,9 – 11). Koniec jej wyznacza śmierć na krzyżu za rzymskiego prokuratora Poncjusza Piłata (Łk 2,1; Mk 15,1).
Bob przyznał, że są to fakty historyczne, których ani on, ani nikt rozsądny dziś nie podważa.
Jezus obcował z grzesznikami i kultowo nieczystymi (Mk2,16), łamał żydowskie prawo szabatu (Mk 2,23 nn) oraz przepisy odnoszące się do czystości (Mk 7,1 nn). Ukuto nawet o nim złośliwy zwrot: „Żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników” (Mt 11,19). Te słowa bardzo Boba poruszyły. Zaczął rozumieć, że właśnie dla takich ludzi Jezus przyszedł na świat; również dla nich przeznaczone było Jego orędzie o miłości Bożej.
Dla pobożnego żyda takie zachowanie i takie orędzie było skandalem, a nawet bluźnierstwem wobec Boga (Mk 2,7). Nic dziwnego, że szybko ściągnęło na Niego wrogość i nienawiść reprezentantów ówczesnego judaizmu. Jezus z racji swego rewolucyjnego orędzia o miłosiernym Bogu wydawał się im fałszywym prorokiem. A za to według prawa żydowskiego groziła kara śmierci (Pwt 18,20). Ukrzyżowanie Jezusa było tego konsekwencją.
Po ustaleniu tych faktów Bob od nowa zaczął studiować Pismo Święte, już nie posługując się wyłącznie aparatem naukowym, ale także modlił się i medytował.
Po raz kolejny zadał sobie pytanie: „Jakie znaczenie mają dla mnie te fakty?” oraz „Kim dla mnie, Boba alkoholika, jest Jezus z Nazaretu?”.
Według Ewangelii – jedni pojmowali Go jako Mesjasza przynoszącego zbawienie, inni widzieli w Nim bluźniercę i fałszywego proroka. Herod z Niego szydził (Łk 23, 6-12), krewni uważali, że odszedł od zmysłów (Mk 3,21). Nazarejczyk nie szukał schronienia na pustyni, lecz szedł do ludzi i żył wśród nich. Z wielu Jego słów przebija całkowite zaangażowanie w wypełnianiu woli Boga. Ono doprowadziło Go do zerwania ze swoją rodziną (Mk 3,20 nn, 31-35) i uczyniło Go bezdomnym na tym świecie (M8,20.
Mimo to Jezus nie był jakimś fanatykiem. Jego surowość nigdy nie była bezwzględna. Nie nauczał ani określonej religii, ani moralnej kazuistki. Nazywał Boga „swoim Ojcem”, którego miłość rozsadza wszystko i nie pozwala troszczyć się o jutro (Mt 6,25-34).)
Miłość do Boga angażowała Go całkowicie dla innych. Pośród swoich uczniów był jak sługa (J 13,5-11). Bieda i choroba nie były dla Niego karą Bożą; przeciwnie, to właśnie biednym i chorym należy się miłość Boga. Ale też wobec bogatych nie miał słów nienawiści ani zawiści. Nauczał jak rabbi (uczony w Piśmie) i toczył spory o interpretację prawa, za co był szczególnie atakowany (Łk 12,13). A przecież nie był ani teologiem, ani kapłanem. Gdy mówili do Niego „Rabbi”, to nie w znaczeniu naszego słowa „doktorze”, lecz w znaczeniu „Panie”. Lud uważał Go za proroka (Mk 6,4; Łk 13,33). Ale jeżeli według słów Jezusa już Jan Chrzciciel był większy od proroka, to kim wobec tego jest ten, który uważał się za jeszcze większego od Jana Chrzciciela?
Jezus jest ostatecznym prorokiem, który przewyższa wszystkich innych. Głosi słowo ostateczne i i ostateczną wolę Boga. Wypełnia Go Duch Boży (Mk 3,28 nn; Mt 12,28 i in.). Duch Boży według ówczesnych wyobrażeń wygasł po epoce proroków Starego Testamentu. W okresie między Starym i Nowym Testamentem Bóg wydawał się być w oddali. Bóg milczał, a Duch Boży oczekiwany był ponownie dopiero u kresu czasów.
Jezus jest prorokiem eschatologicznym napełnionym tym Duchem, co oznacza, że pora ta nadeszła. Czas nędzy, wynikający z oddalenia się Boga, skończył się. Bóg przełamuje swe milczenie i w Jezusie nadchodzi ostatecznie czas łaski. Lecz nadejście to było ogromnie szokujące, zupełnie inne niż sobie wyobrażano. Czyż prawdziwy prorok mógł łamać prawo i obcować z grzesznikami? Czy w ten sposób może działać Bóg? Dlatego zarzucano Jezusowi, że ma w sobie złego ducha (Mk 3,22 nn.).
Jezus swoim słowem i czynem rozsadzał wszelkie schematy myślowe. W swym ziemskim życiu był jedynym, niepowtarzalnym fenomenem. Był i pozostanie dla większości tajemnicą. Jemu przede wszystkim chodziło o nadchodzące Królestwo Boże w miłości. I Bob dostrzegł, że gdy tylko za Nim podąża z wiarą i miłością, zbliża się do poznania tajemnicy Jego Królestwa. Zaczynał rozumieć, że tym Królestwem jest Jezus. Jednak wtedy z gwałtowną i haniebną śmiercią Jezusa na krzyżu wszystko zdawało się być skończone. Apostołowie zrezygnowani i rozczarowani powrócili spod krzyża do swych zajęć. Wydarzyło się jednak coś, na czym miała oprzeć się wiara apostołów. Według najstarszego przekazu wielkanocnego Jezus zmartwychwstał.(1 Kor15,1–11).Marek mówi o pochowaniu Jezusa w grobie, a następnie o odkryciu „pierwszego dnia po szabacie” pustego grobu przez niewiasty (Mk 15,46 nn). Relacje o pustym grobie znajdują się we wszystkich Ewangeliach. Ostatecznie jednak o prawdziwości zmartwychwstania Jezusa mogły przekonać uczniów tylko Jego ukazywania się. I wszystkie przekazy wielkanocne mówią o „w i d z e n i a c h” Zmartwychwstałego. Jezus był widziany jako żyjący po śmierci przez pewną liczbę swych uczniów.
– Czy mogli oni ulec zwykłej pomyłce albo halucynacjom? – pytał już na dobre trzeźwiejący Bob, w którym wreszcie obudził się apologeta. Trudno przyjąć, by normalni ludzie przeżywali na jawie własne pragnienia jako rzeczywiste fakty. Uczniowie nie byli szaleńcami, ani głupcami. Nie dowierzali na słowo wiadomościom o niezwykłym zdarzeniu bez uprzedniego ich sprawdzenia. Na przykład Tomasz dopiero po obejrzeniu ran Jezusa uznał cud zmartwychwstania. Z Ewangelii jasno wynika, że zmartwychwstały Jezus był dostępny dla dotyku, słuchu i wzroku. Jezus zmartwychwstał w dawnym ciele, ale Jego życie po śmierci było nie tym samym życiem, co przed śmiercią, lecz istnieniem wzniosłym, początkiem niebiańskiej chwały.
– Czy były to wizje subiektywne? – pytał samego siebie. I odpowiadał sobie, że jest różnica pomiędzy subiektywną wizją a zgodnym świadectwem ludzi, którzy twierdzili, że Jezusa widzieli. Jezus ukazywał się tym, którym chciał i tylko wtedy, kiedy chciał.
Nie mogło to być też żadne oszustwo. Wyklucza je oczywista prawdomówność pierwszych chrześcijan. Uczniowie Jezusa i ewangeliści głosili fakt zmartwychwstania z całą odwagą i napisali o Jezusie prawdę. Dowodem prawdziwości spisanych ewangelii sa cierpienia, prześladowania , a w końcu męczeńska śmierć ich autorów. Za fałszywe zmyślenia czy subiektywne przewidzenia nie oddaje się życia. Rozsądną rzeczą jest więc przyjąć, że szczerze wierzyli w to, co widzieli i o czym pisali, a świadectwo ich jest prawdziwe. Bob zapłakał.
***
Fragment książki „ Bob Whisky, czyli duchowość alkoholika” mojego autorstwa. Tytuł do nabycia już tylko na Allegro.

Boża Opatrzność czyli bycie strzeżonym

Zadziwia fakt, że księga Tobiasza tak pogodna i radosna nie weszła do kanonu Biblii hebrajskiej. Czy dostatecznym powodem było to, że Azariasz nakazuje w celu odpędzenia złego ducha spalić rybią wątrobę i serce? Wartość tego midrasza z II wieku przed Ch. wysoko cenił św. Augustyn i Ambroży, a kanoniczność księgi potwierdził synod w Hipponie (393 r.) . Teologia biblijna wskazuje na charakter dydaktyczny księgi. Cierpienie nie stanowi kary, ale próbę, a za wierność Bóg nagradza szczęśliwym życiem. Zgodnie z tą wykładnią, wzorem człowieka sprawiedliwego jest Tobiasz, który dokonuje wielu uczynków miłosierdzia: rozdaje jałmużnę, grzebie umarłych i wynagradza pracowników.
Chciałbym zwrócić uwagę na nieco inny element. Dzieje Tobiasza ukazują bowiem w niezrównany sposób Opatrzność. Określenie to może niewiele mówić współczesnemu odbiorcy tego tekstu. Ten tajemniczy wymiar egzystencji człowieka chyba lepiej byłoby określić jako „bycie strzeżonym”, (nie w znaczeniu przysłowia „ strzeżonego pan Bóg strzeże”!). Człowiek strzegąc tego, co słabe i zagrożone, (na przykład życie) sam jest strzeżony przez to, co zagrożone i słabe, w czym objawia mu się moc Boża.

Księga ukazuje wpierw współistnienie wobec Boga podwójnej nędzy ludzkiej. Oddany Bogu Tobiasz, który niemalże jedyny przestrzegał w kraju przykazań Bożych, a mimo to został wraz z rodziną deportowany do Niniwy, przeżył mimo wielu przeciwności losu, ale na końcu się załamał: biedny i ślepy błagał Boga, aby go zabrał z tego świata ( Tob 1 – 3,6). Paralelnie Księga opisuje los młodej nieszczęśliwej dziewczyny: miała siedmiu mężów, ale wszyscy pomarli, zanim się do niej zbliżyli. Jej los stał się przedmiotem żartów, chciała więc umrzeć. Nie chciała Sara jednak martwic ojca, i zamiast się powiesić, stawała w oknie z wyciągniętymi rękami, prosząc Boga, aby ją zabrał z tego świata (Tb 3,7—15).Dwoje ludzi złamanych przez los. Wtedy zjawia się postać stróża, Anioła Rafaela, który przyszedł na świat, aby ich oboje uwolnić. Uwolnienie dokonało się poprzez czuwanie Boga nad czynami młodego Tobiasza (syna). Wysyła stary ojciec swego syna w podróż do Medii, aby przed śmiercią jeszcze odebrał należny mu dług. W podróży towarzyszy mu Anioł, który pod ludzką postacią przybiera imię Azariasz. Anioł prowadził go podczas wędrówki i pouczał, ze w nieszczęściu będzie przy nim, objaśnił mu działanie różnych środków leczniczych przeciw ślepocie ojca, ale i przygotowywał na spotkanie z piękną i odważną Sarą. Młodzi przypadli sobie do gustu i niebawem pobrali się. Noc poślubną poprzedzili modlitwą, a następnie przez czternaście dni świętowali wesele, także modląc się o dożycie starości. Tymczasem Anioł odebrał pieniądze należące się staremu Tobiaszowi. Po powrocie do Niniwy, Azariasz ujawnia się jako zesłany przez Boga Anioł Rafael, przekazuje Tobiaszom rady i polecenia, m.in. aby spisali to co ich spotkało, i znika. Wszyscy odtąd uwielbiali Boga i dziękowali mu za tak wielkie Jego dzieła, za to, że ukazał im się Anioł Boży, (Tb11;12,1—22). Dni starego Tobiasza uleczonego ze ślepoty odtąd upływają w spokoju i szczęściu. Starzec na łożu śmierci miał wizje wyprowadzenia Izraela z niewoli, nawrócenia wszystkich ludów ziemi i urzeczywistnienia panowania boskiego w wiecznym Jeruzalem. Gdy rodzice i teściowie pomarli, młody Tobiasz ( typ Chrystusa) odziedziczył majątek i żył u boku żony swej Sary (typ Kościoła) otoczoną czcią do późnej starości.

Księga kończy się hymnem dziękczynnym Tobiasza, wykorzystywany do dziś w liturgii:

… Szczęśliwi wszyscy ci ludzie, którzy się smucą
wszystkimi plagami twymi,
ponieważ w tobie cieszyć się będą
i oglądać wszelką radość twoją na wieki.
Duszo moja, uwielbiaj Pana, wielkiego Króla.
Ponieważ Jerozolima będzie odbudowana,
w mieście dom Jego – na wszystkie wieki.
Szczęśliwy będę, jeśli reszta rodu mego
ujrzy twoją chwałę
i uwielbiać będzie Króla niebios.
Bramy Jerozolimy będą odbudowane
z szafiru i ze szmaragdu,
a wszystkie mury twoje z drogich kamieni.
Wieże Jerozolimy będą zbudowane ze złota,
a wały ochronne ze szczerego złota.
Ulice Jerozolimy wyłożone będą
rubinami i kamieniami z Ofiru.
Bramy Jerozolimy rozbrzmiewać będą pieśniami wesela,
a wszystkie jej domy zawołają:
„Alleluja, niech będzie uwielbiony Bóg Izraela!”
I błogosławieni będą błogosławić Imię święte
na wieki i na zawsze». (Tob 13,16—18).

Tak kończy się opowieść o szczęściu i zagrożeniu, o wierności człowieka i przybyciu anioła, o życiu doczesnym i dobroci Boga. Pewnie powie ktoś — banalna historia zakończona sielanką. W tych bajecznie opowiedzianych dziejach zawarta jest jednak piękna wizja ludzkiej rzeczywistości w otulinie Bożej Opatrzności, inaczej strzeżenia i bycia strzeżonym. To nie jest jedynie hebrajski romans, jakby z Harlequina, pozbawiony głębszej treści W tej opowieści tak naprawdę nie jest ważne, co się opowiada, ale jak się opowiada. Rdzeniem objawienia jest tu „nastawienie życiowe” i „jak” jest ono opowiedziane. Postawą, czyli nastawieniem jest to, co pozytywne, zrozumienie istnienia, zachwyt wobec istnienia, uczucie wobec istnienia bardziej bogate i odnawiające niż nasz zdrowy rozsądek, po prostu uznanie pełni życia. Jest to postawa wierności w dążeniu do szczęścia.

Księga ta ukazuje, że radość i szczęście jest oznaką, iż w życiu człowieka działa sam Bóg. Wierność w dążeniu do radości i szczęścia jest chyba tym składnikiem, z którego na tym świecie tworzy się życie ludzkie z Bogiem. (Nawet w okolicznościach wewnętrznego wyniszczenia i cierpień, których często ludzie inni nie dostrzegają albo zaledwie przeczuwają). Wszystko to w naszym życiu dzieje się pod strzegącym okiem Boga. Bóg strzeże i ogarnia nieskończoną miłością wszelkie życie, a szczególnie życie zagrożone i narażone na niebezpieczeństwo.

Modlitwa w oczekiwaniu

Oczywistym wydaje się pogląd, że cechą prawdziwego człowieczeństwa jest szczególna łączność, a nawet zażyłość z Bogiem, będąca wynikiem modlitwy. Jest to podstawowy warunek chrześcijańskiego świadectwa. Jeśli człowiek jest prawdziwym świadkiem (wiary), to jest człowiekiem prawdziwie modlącym się. Przekonuje o tej prawdzie legenda o Szymonie Słupniku z Syrii.  Dla mnie legenda (coś, co należy przeczytać; coś do czytania, legere – czytać) to opowieść albo zbiór opowieści o postaciach przeważnie historycznych. Życie Szymona opisał Ojciec Kościoła Teodoryt z Cyru, (żył w tym samym czasie co mój bohater), w zachowanym dziele „ O miłości Bożej” (źródła monastyczne 7, wyd. ojców benedyktynów, Tyniec). Legenda o Szymonie Słupniku przeszła tym samym pomyślną weryfikację historyczną. Encyklopedia PWN Religia  objaśnia:
„Szymon Słupnik Starszy, święty (Kościoła wschodniego i zachodniego), ur. ok. 390 w Sis, zm.28 sierpnia 459, okolice Aleppo (Syria), syryjski asceta wczesnochrześcijański; początkowo wiódł żywot anachorety w płn. Syrii, następnie został stylitą, spędzając resztę życia na szczycie słupa o wys. ok. 20m; zapoczątkował nowy styl uprawiania ascezy, naśladowany później przez wielu ascetów( stylitów), patron pasterzy…” ( t. IX. s.197.
Szymon w młodości pasał owce u swego ojca aż do czasu, gdy z ciekawości podążył za wieśniakami idącymi do kościoła. Przystanął w pobliżu drzwi i nasłuchiwał: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”. Wszystko wydało mu się oczywiste. Opuścił wieś i powędrował aż do pewnego klasztoru, gdzie przeleżał pod furtą przez pięć nocy. W końcu przeor przyjął go łaskawie. Jednak po czterech miesiącach opuścił mnichów, aby żyć w samotności. Najpierw mieszkał przez trzy lata w szałasie górskim. Ale i tam ciągłe wizyty przechodniów krępowały go. Szymon wszedł na szczyt góry, na którą często spoglądał z pastwiska. Ułożył z kamieni okrąg na wierzchołku i siadł w środku. Myślał, że tu spędzi cały czas bez przeszkód na modlitwie. Ale wieść się rozeszła o nadzwyczajnym człowieku, który siedzi na skale pośród kamiennego kręgu. Ludzie przybywali zewsząd, aby go podziwiać. Nomadzi wytyczali szlaki przez jego szczyt. Wtedy wypełnił kamienny okrąg wielkimi skalnymi blokami, aż powstało wzniesienie wysokości trzech metrów. I to nie uchroniło go od natarczywych ludzi. Podwoił wysokość słupa do sześciu metrów. Ale nadal czuł się osaczony przez przybywających nomadów. Wreszcie Szymon podwyższył słup do osiemnastu metrów. Nikt nie mógł już go dosięgnąć. Ludzie mogli na niego tylko patrzeć. Miał w owym czasie dwadzieścia jeden lat. Legenda rozrosła się po imperium, nawet ci, którzy go nigdy nie widzieli, opowiadali:
„Na szczycie góry przebywa nadzwyczajny człowiek. Żyje na słupie olbrzymiej wielkości. Odziany jest w skóry zwierzęce. Pożywienie podają mu w koszu. Dzień i noc modli się do swego Boga. Często modli się na klęczkach, ale przeważnie stoi wyprostowany. Potem rozpościera ramiona jak krzyż, a kiedy znów je opuści, wygląda jak wielka świeca na kamiennym cokole. Widać go tak na milę – jako krzyż albo świecę. Bóg tego człowieka musi być prawdziwym Bogiem”(Teodoryt z Cyru).
Cesarstwo rzymskie na zachodzie chyliło się ku upadkowi, jednak w Syrii panował jeszcze pokój. Nomadzi ciągnęli setkami i tysiącami, aby usłyszeć, jak wśród piasków człowiek na słupie rozmawia z Bogiem. Tedy uświadomił sobie znaczenie swej modlitwy dla ludzi. Nomadzi przynosili ze sobą wizerunki swoich bożków i rozbijali je na kawałki u stóp słupa. Widział liczne nawrócenia; ludzie wyznawali wiarę w Trójjedynego Boga. Trzydzieści lat spędził Szymon na słupie. W jego pogrzebie  wziął udział patriarcha Antiochii, sześciu biskupów, gubernator cesarski, wielu mnichów i niezliczone rzesze wierności.
W tej niezwykle prostej legendzie mieści się wszelako parę symboli. Pierwszy to historia życia, prastary obraz ruchu w górę, którym posługiwali się wszyscy nauczyciele mistyczni w celu wytłumaczenia procesu modlitwy chrześcijańskiej. Z nim wiąże się bardzo ważny egzystencjalny obraz wędrówki, jako przejaw rozwoju wewnętrznego. Wędrówka ta zaczyna się od wewnętrznej niewiedzy ( skąd się wziąłem, dokąd zmierzam), a kończy taką postawą wobec Absolutu, którą można nazwać świadomością własnego istnienia i wyboru. Wreszcie legenda ta jest przepojona bezwarunkowym oddaniem się Bogu, całkowitym rozpłynięciem się egzystencji ludzkiej w Absolucie, symbolizowanej przez „płonącą jak świeca” świętość. Istota modlitwy w swej najwyższej doskonałości jest po prostu czuwaniem, wytrwaniem, niepytaniem już, po co i dlaczego, gotowością na śmierć w prawdzie i miłości do Boga.

***
Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy.. Kiedy bowiem będą mówić: «Pokój i bezpieczeństwo» – tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą . Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności. Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi! Ci, którzy śpią, w nocy śpią, a którzy się upijają, w nocy są pijani. My zaś, którzy do dnia należymy, bądźmy trzeźwi, odziani w pancerz wiary i miłości oraz hełm nadziei zbawienia. Ponieważ nie przeznaczył nas Bóg, abyśmy zasłużyli na gniew, ale na osiągnięcie zbawienia przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który za nas umarł, abyśmy, czy żywi, czy umarli, razem z Nim żyli. ( 1 Tes5, 2—10 BT).