Roman Brandstaetter jako jedyny drogę Jezusa na kuszenie na pustyni opisuje w swoim tłumaczeniu Ewangelii jako wyjście „pod górę”. Pod górę idzie się z wysiłkiem. To więc, że Jezusa prowadzi Duch Święty, nie oznacza, że droga „idzie gładko”. Czy więc kuszenie to było „próbą generalną”? Czy gdyby szatan wówczas „pokonał” Jezusa, to Bóg Ojciec i Duch Święty odwróciliby się od Niego? Czy runąłby plan zbawienia i Bóg wycofałby się ze świata? A może ojciec wszelkiego kłamstwa nie tylko pokonałby Jezusa, lecz zwiódłby Boga i manipulując Jezusem wdarłby się do życia wewnętrznego Trójcy Świętej?
Przywykliśmy do obrazu Jezusa jako nowego Adama, a przecież jest też drugi obraz: Jezusa jako nowego Hioba – oto niezawinione cierpienie dotyka sprawiedliwego, którego na diabelskie działanie wystawia sam Bóg podejmując zakład z szatanem… Czy Bóg ma pewność co do swojej wygranej? Czy Jezus musi okazać się wierny? A jeżeli miałby mieć pewność, że nie ulegnie – czy wówczas byłoby to jeszcze kuszenie?
Biskup Jan Pietraszko – legendarny krakowski kaznodzieja i mistrz ewangelicznej wiary księdza Józefa Tischnera – zauważał, że Wielki Post to wędrówka po górach. Tak prowadzą liturgiczne czytania na ten okres: po górach, które wcześniej schodził Jezus – po górze kuszenia, przemienienia i ukrzyżowania. Dodawał, że to sztuka patrzenia w odpowiedniej perspektywie. Dopiero zdobywając kolejny szczyt, można spojrzeć na otaczający górę pejzaż. I dopiero z jednego szczytu, można dojrzeć pozostałe, czyli odkryć ich sens, zrozumieć.
Kuszenie, zauważał Pietraszko, odbyło się bez świadków (Mt 4,1-11). A jednak mamy o nim przekaz. Sam Jezus musiał więc w którymś momencie przedstawić uczniom relację o tym czasie. Nie wiemy jednak kiedy, ani jak to uczynił. Bp Pietraszko zauważał, że być może Chrystus wcale nie musiał dodawać do opisu tej sceny żadnego komentarza, bo dla uczniów zapewne wystarczająco symboliczna była sama sytuacja odosobnienia i drogi przez pustynię, która łączy się z otrzymywaniem od Boga posłannictwa (jak u Mojżesz czy św. Jana Chrzciciela).
Czy rzeczywiście dopiero będąc kuszonym Jezus otrzymał w pełni posłannictwo od Boga? Kuszenie następuje bezpośrednio po przyjęciu przez Jezusa z rąk Jana Chrzciciela chrztu w wodach Jordanu. Wówczas otwiera się niebo, głos Boga Ojca potwierdza synostwo Jezusa, a na Niego samego zstępuje Duch Święty niczym gołębica – co na myśl przywodzi starotestamentowe namaszczenie, sygnowanie „pomazańca Bożego”. Wygląda to więc faktycznie na moment, gdy Jezus dopiero ma otrzymać pełnię Swojego posłannictwa, a jednocześnie uwidacznia się analogia do sceny śmierci krzyżowej, gdy również otwiera się niebo i drży ziemia – ziemia bowiem spływa grzechem w wodach Jordanu i na Via Crucis, niebo zaś jest świadkiem godności Jezusa. Scena chrztu sugeruje, że nie tylko wobec ludzi zostaje potwierdzona Boska godność Jezusa, lecz też wobec Niego samego. Jezus zaś nauczać zaczyna dopiero po kuszeniu; dochodzi więc wówczas, jak się zdaje, do owego namaszczenia.
A jednak Pietraszko stwierdza, że przecież czterdzieści dni na pustyni nie było doświadczeniem potrzebnym samemu Jezusowi, lecz nam, ludziom, zgodnie ze słowami: „dla nas i dla naszego zbawienia”. Być może faktycznie nie było Mu niezbędne – tak samo jak nie ma w chrześcijaństwie „niezbędności” śmierci krzyżowej. Ale jednak pozostało próbą. Szeroko były stawiane pytania o krzyż jako próbę i snuto przypuszczenia o odrzuceniu kielicha z Ogrojca, czy też o pokusie zejścia z krzyża. A co z pierwszym kuszeniem Jezusa przez diabła? Pietraszko zdaje się tu zbyt szybko opowiadać za scenariuszem, w świetle którego kuszenie na pustyni byłoby niczym więcej niż zabawą Boga z diabłem, skoro i tak Jezus miałby pewność, że nie ulegnie pokusom.
A może kuszenie to, jako próba, miało charakter Bożej „próby generalnej”? Czy było ono dla Boga Ojca „testem” wierności i podstawą do dalszego posłannictwa? Czy gdyby szatan wówczas „pokonał” Jezusa, to Bóg Ojciec i Duch Święty odwróciliby się od Niego, wykluczając z Bożej wspólnoty, gdyż ostatecznie opowiedziałby się On za wyborem losu ludzkiego, złamanego diabelskim uwiedzeniem? Czy runąłby plan zbawienia i Bóg wycofałby się po takiej porażce ze świata, honorowo pozostawiając swoje stworzenie jako wygraną w tych zawodach dla diabła? A może więcej: może szatan, jako ojciec wszelkiego kłamstwa, nie tylko pokonałby Jezusa, lecz również zwiódłby kłamstwem Boga i w efekcie z impetem wdarłby się w wewnętrzne życie Trójcy Świętej, manipulując Jedną z Jej Osób, pokonanym Jezusem? Bo może jednak pozostałe dwie Osoby Boskie, w imię swej miłości i wierności, nie mogłyby Go wykluczyć ze swej wspólnoty, pomimo zdrady, i to nawet zdrady nieodkupionej?
Roman Brandstaetter, ponoć będąc wiernym – jak zapewnia ksiądz Jan Kanty Pytel – językowi oryginalnemu, chyba jako jedyny oddaje w polskich tłumaczeniach opis wyjścia na pustynię jako wyjścia „pod górę”. Znaczenie tego uzupełnienia można odczytywać jako istotne dla samej sceny. Pod górę idzie się z wysiłkiem. To, że Jezusa prowadzi Duch Święty, nie oznacza, że droga „idzie gładko”. To wcale nie wygląda na „zabawę” z diabłem, by utrzeć mu nosa i odstraszyć od Jezusa – poza tym pada przecież zapowiedź, że odstąpienie szatana jest odstąpieniem „do czasu”.
Samo wkroczenie w sytuację konfrontacji z diabelskimi pokusami już jest wysiłkiem. A co dopiero mierzenie się z nimi. Każda z pokus, jakie prezentuje na pustyni diabeł, odwołuje się do określonego dobra. Podstęp polega na tym, że oferujący je szatan wcale nie jest ich właścicielem ani zarządcą. Jak zaś odsuwa od siebie jego pokusy Jezus? Nie czyni tego odwołując się do swojej wyjątkowej Bożej i ludzkiej godności, ani też nie bazuje na swoim ludzkim, egzystencjalnym doświadczeniu – za każdym razem sięga po sprawdzoną mądrość Boga. Kuszenie zostaje odparte tym, co Jezusowi było dane tak, jak dane jest ludziom, świadectwem Boga zapisanym w pismach. Osobną rzeczą jest to, że i szatan okazuje się tu być wytrawnym znawcą Biblii, a więc, jak widać, sama znajomość „litery” to zbyt mało, gdy brak jednocześnie wyczucia „ducha”.
Tym, co najczęściej robi się z tym tekstem, jest właśnie komentowanie samych pokus, którymi szatan próbuje uwieść Jezusa. Pozostaje jednak inne pytanie: o faktyczną świadomość Jezusa wobec tych pokus. Jeżeli Jezus miałby z góry wiedzieć, że nie ulegnie – jaki byłby sens tej konfrontacji? Jako świadectwo dla uczniów? Czemu wówczas nie mieliby być tego świadkami? A może jednak taki finał był możliwy: może sam Bóg, kochający własne stworzenie, może dać się mu pokonać? Może chociaż tylko tyle – pokonać; co nie musi być równoznaczne z „przegrać” (choć akurat wobec tego stworzenia, jakim jest szatan, konfrontacja toczy się w perspektywie wygranej-przegranej…).
Benedykt XVI widzi w tym kuszeniu pełne wejście Jezusa w dramat ludzkiej egzystencji: oto misja, do której Jezus zostaje namaszczony, zyskuje właściwy sobie kontekst – Jezus zaś musi w ten kontekst wejść, by nigdy go nie stracić z oczu w realizacji swojej misji. Nie tylko więc krzyż i zstąpienie do piekieł jest dotknięciem przez Niego ludzkiego dramatu, lecz na tory tego dramatu wprowadzany jest równolegle jak na tory swej zbawczej misji. Poprzez chrzest Jezus stał się („deklaratywnie”) solidarny z grzesznikami i w następującym natychmiast po chrzcie kuszeniu stał się z nimi („faktycznie”) solidarny.
Tylko znów: czy byłaby to solidarność autentyczna, gdyby nie przeżywał tych czterdziestu dni jako gorączkowe dla Niego zagrożenie? Jeśli nawet nie Bóg Ojciec i Duch Święty, to On, Jezus – czy bał się, że przegra, czy walczył tak jak ten, który stracić może więcej niż wszystko, bo więcej niż sam posiada? Czy ulegając pokusie stałby się owym wyczekiwanym rewolucjonistą, politycznym mesjaszem, bojownikiem o wolność? – taki bowiem scenariusz można by przyjąć wmyślając się w diabelskie pokusy…
Tomku, stawiasz ciekawe pytania. Może jakąś odpowiedzią na nie byłoby zwrócenie uwagi na to, że „nie
takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4, 15). Kuszenie na pustyni można więc rozumieć w ten sposób, że Jezus po to jest kuszony jako człowiek, by poznać, czym jest człowieczeństwo, by być Bogiem bliskim nam wszystkim. Trudno wyobrazić sobie potomka Adama, któremu obce byłoby doświadczenie pokusy i konieczność walki duchowej. Wcześniej opisany chrzest objawia boskość Jezusa, głos z nieba obwieszcza, że Jezus jest umiłowanym Synem Boga. Z kolei informacja o kuszeniu Jezusa objawia Jego ludzką naturę, odsłania nam cząstkę Jego człowieczeństwa. On jest
taki jak my: doświadcza pokus i w tym sensie jest nam bliski. Można dodać, że doświadczenie pokusy nie musi oznaczać, że trzeba jej ulec. I w wypadku Jezusa tak chyba właśnie jest: prawdziwie doświadcza pokus, ale im nie ulega. I wydaje mi się, że również pewność Ojca, że Syn im nie ulegnie, nie musi oznaczać przekreślenia prawdziwości pokusy i prawdziwej walki duchowej.
Robercie, dziękuję za Twoją odpowiedź, zwłaszcza, że padła ona teraz, kiedy Kleofas aż wrze od dyskusji przy Twoim tekście 🙂
Jezus zostaje „wyprowadzony” na pustynię przez Ducha Świętego, aby tam „kusił” Go diabeł. W języku polskim w takim kontekście można kogoś „wyprowadzić w pole” 😉 Mówiąc poważnie: czy ten opis i użyty czasownik wskazują na to, że po chrzcie w Jordanie a przed wejściem na pustynię, Jezus doświadcza obecności Ducha Świętego – wkracza w rozumienie swojej boskiej tożsamości – a już na pustyni niejako zostaje sam, wydany na diabelskie pokusy? Czy ma w tym czasie poczucie „opuszczenia”, jakie zdarza się ludziom w ich relacji z Bogiem: oto, Boże, doprowadziłeś mnie tu, szedłem, jak chciałeś, a teraz jestem sam i muszę jeszcze zmagać się ze złem?
Piszesz, że Jezus zapewne był kuszony „jako człowiek”, by doświadczyć pełni człowieczeństwa, oczywiście poza grzechem. Tylko, czym jest tu doświadczenie: czy doświadczasz tego, co realne, a realne jest to, co potencjalne? Bo jeśli coś nie jest możliwe do zaistnienia, czy może stanowić przedmiot doświadczenia? Na tym, zdaje się, polega niekiedy dramat choroby psychicznej, że doświadczeniem człowieka staje się to, co nierealne, co nie ma potencjału, by zaistnieć – a jednak, choć nieistniejące, subiektywnie jest realne, bo dane w wewnętrznym doświadczeniu osoby. Czy to w takim kierunku idzie interpretacja sceny kuszenia na pustyni: Jezus nie mógłby ulec pokusie obiektywnie (w Bożej perspektywie), lecz w swoim wnętrzu przeżywa pełnię dramatu kuszenia, bo uznaje potencjalność swojej przegranej z diabłem subiektywnie (w ludzkiej perspektywie)? Jeżeli tak, to ile w tym Boskiej gry z własnym Synem i z szatanem jednocześnie? W gruncie rzeczy moje pytania dotykają, z jednej strony, zagadnienia samoświadomości Jezusa, z drugiej, relacji Boga ze złem. Tak się złożyło dzięki lekturze Brandstaettera, że przyszły przez scenę kuszenia na pustyni.
Tomku, może Twoje pytania i ta nasz minidyskusja nie są tak bardzo odległe od dyskusji o Jezusie proroku. Wszak chodzi o tożsamość i świadomość Jezusa.
Gdyby w tej dyskusji brał udział o. Jacek Salij, zapewne zaraz znalazłby zgrabny przykład „z życia”, który pokazywałby, że można kogoś „wystawić” na pokusę, która jest całkiem realna i rzeczywiście przez tego kogoś odczuwana, a jednocześnie być pewnym, że ten ktoś w żadnym wypadku tej pokusie nie ulegnie. Ja takich zgrabnych przykładów nie mam, ale znam na przykład abstynentów, którzy choćby i sam anioł namawiał ich do wypicia alkoholu, nie ulegną. Nie można mówić, że w ich wypadku pokusa nie jest realna, a jednak w przypadku kogoś takiego mogę być pewny, że nie przegra. Myślę więc, że do wygrania „pojedynku” na pustyni z diabłem nie była potrzebna jakaś szczególna samoświadomość Jezusa. Na co zresztą wskazywałoby to, że Jezus w przypadku żadnej z pokus nie odwołuje się do swego szczególnego statusu. Wydaje mi się zatem, że o tego rodzaju pewność Ojca co do Syna chodzi: oczywiście jest możliwe, że Jezus ulegnie pokusie, ale jednocześnie Ojciec ma pewność (wynikającą ze znajomości osoby Syna), że tak się nie stanie.
A co z diabłem i jego motywacjami? Skoro my możemy zakładać, że Ojciec wie, że Syn nie ulegnie pokusie, mimo, że pozwala aby był wystawiony na to zagrożenie, i nas takie myślenie uspokaja, to co z diabłem? Czy nie wie on tego samego? Jeżeli wie o tym, to czy kusząc zakłada możliwość zwycięstwa? Czy są to złośliwości płynące z desperacji złego ducha – chęć zrobienia przykrości Synowi i Ojcu? W takim wypadku Władca Ciemności kusi i zabiera Jezusa na górę pokazując wszystkie królestwa, ale w ten sposób jedynie dręczy Syna pokazując mu co też wypadło z rąk Ojca. Jeżeli miałbym osobiście tutaj przychylać się do jakiegoś punktu widzenia, to do tego najbardziej dramatycznego pokazującego samotność Jezusa na pustyni oznaczającą opuszczenie również przez Ojca. Pokusy są realne jeżeli istnieje brak pewności co do możliwości ich odparcia, a więc jeżeli istnieje możliwość porażki. Wydaje mi się też, że takie myślenie, że Ojciec wystawia Syna na kontakt z diabłem, wiedząc, że ten nie ulegnie z góry to jest próba zagłaskiwania dramatyzmu tych obrazów i niestety Jezus jest tu po trosze zakładnikiem jakiegoś targu.
Zdaję sobie jednak sprawę, że można zakładać jak pisał Robert, że sprawa ma się jednak w ten sposob, że Ojciec wie, ponieważ zna Syna, że ten mimo wszystko nie ulegnie. I można mieć tutaj mocne przekonanie. Inne są oczywiście konsekwencje jednej i drugiej opcji. Czy nie jest jednak tak, że punkt widzenia jest tutaj zbieżny z poglądem dotyczącym losu człowieka (czy w ogóle czujących stworzeń)? Jeżeli uważać, że mimo tragedii, nieszczęść, upływu czasu człowiek i stworzenie nigdy nie wypadają z rąk Boga, choćby ten się oddalał, jeżeli tak założyć, że nawet skrajne przeświadczenie o niemożliwości istnienia Boga, choćby to była podstawa absolutna i doświadczenie totalne – jest tylko częścią prawdy, a wycofany Bóg i tak trzyma rozpoztarte ręce i czuwa …to chyba można założyć równie dobrze, że nawet w przypadku pokus diabła wobec Jezusa istnieje pewność Ojca i szatan jest z góry skazany na klęskę. Jeżeli przeciwnie, założyć, że istnieje jakaś Boska niedoskonałość i jeżeli staje się na stanowisku, że niestety część historii świata najwyraźniej wypadła permanentnie z rąk Stwórcy, to wtedy trzeba też przyjąć chyba, że doświadczenie Jezusa, jeżeli miało być prawdziwe – podobnie jak prawdziwa jest historia – musiało być naznaczone niepewnością. Umniejszenie Boga musiałoby być zstąpieniem w przestrzeń realnego zagrożenia. Diabeł ma wtedy chyba jakieś realne nadzieje na zwycięstwo.
Robercie i Tomku, dziękuje za Wasze komentarze. Przychodzi mi na myśl taka wypowiedź ks. Józefa Tischnera z „Przekonań Pana Boga” (s. 10-11). Oczywiście, dla skomplikowania obrazu. W odpowiedzi na pytanie Jarosława Gowina o bezradność kapłana i filozofa w jednej osobie wobec problemu zła, ks. Tischner mówi:
„Niedawno natrafiłem na myśl Schellinga, który mocując się z problemem zła, uznał (zaBoehmem i Eckhartem), że w Bogu istnieje coś, co nie jest boskie, co Bóg musi przezwyciężać – jakiś żywioł gniewu, zniecierpliwienia, nienawiści. Bóg przezwycięża ten żywioł miłością. Stary Testament ilustruje to tekstami, które są trudne do przyjęcia: Błogosławiony jesteś Ty, które pobiłeś pierworodne Egipcjan… Tymczasem nasza tradycyjna wizja Boga jest platońska: Bóg to czysta idea. Ale taka wizja nie pozwala nam przybliżyć się do tajemnicy zła. Do czego zmierzam? Chodzi mi o to, że w Piśmie Świętym natrafiamy na teksty, które są i pozostaną dla nas problemem. Jest jednak odkupienie. Dopiero odkupienie daje wyzwolenie. My szukamy innych wyzwoleń. To nasz błąd…”
Takie wyobrażenia, że Bóg jest też czasami mściwy i że zło wynika jakby z Jego działania i zarządzenia pojawia się w np. Niektórych prądach mistyki żydowskiej, u niektórych kabalistów. Uważali oni, że czasami Bóg objawiajac się (to są niezreczne sformułowania, ale już dawno przestałem się tym żywiołowo interesować) poprzez sefirę związaną z gniewem działa przełamując swoje miłosierdze i wtedy Jego lewa ręka rozdziera świat tworząc coś na kształt piekła. Oczywiście i tutaj Bóg może gasić swój gniew miłością. Ale czy to nie jest właściwie próba uczynienia Boga na kształt człowieka i czy to nie przypomina konstrukcji naszej psychiki? Mnie się to nie wydaje prawdziwe, żeby Bóg był lub mógł być mściwy, albo, żeby musiał miłością przezwyciężać żywioł gniewu, aczkolwiek rozważania takie kiedyś mnie bardzo interesowały jako sposoby postrzegania Boga przez człowieka. Co do obrazów Boga w Biblii to trzeba chyba i tu brać pod uwagę to, że część z nich jest błędna, zanieczyszczona i zła.