Treści poboczne

Cantalamessa i Odnowa

Raniero Cantalamessa, kaznodzieja papieski, jak sam przyznaje w tekście „Byłem krytycznie nastawiony do Odnowy”, był wręcz wrogiem ruchu charyzmatycznego. Z czasem, po uczestnictwie w wielu spotkaniach tego ruchu, jego nastawienie zmieniło się diametralnie i z zaciekłego przeciwnika stał się gorącym zwolennikiem Odnowy, porzucił nauczanie uniwersyteckie i stał się wędrownym kaznodzieją.

Cantalamessa mówi, że w Odnowie zobaczył m.in., że Duch Święty ożywia wszystkie sakramenty, że pozwala odkryć Jezusa jako Pana, że prowadzi ludzi do serca Ewangelii, którym jest krzyż Jezusa, że w chrzcie w D.Ś. chodzi o ponowne świadome przeżycie tego, co dokonało się np. w chrzcie, sakramencie małżeństwa, że kiedy otwieramy się na działanie D.Ś., Biblia staje się księgą, przez którą Bóg mówi do człowieka, że D.Ś. kontynuuje w nas modlitwę Jezusa, że D.Ś. rozlewa swe dary wśród członków różnych wyznań, co pozwala na ekumenizm duchowy. Na koniec Cantalamessa stwierdza: „dzisiaj doświadczenie Ducha Świętego jest konieczne, aby przemienić chrześcijan tylko z nazwy w chrześcijan rzeczywistych”.

Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: biedni ci wszyscy chrześcijanie tylko z nazwy, którym nie dane było doświadczyć działania Ducha Świętego, zwłaszcza w Odnowie w Duchu Świętym.

Tego już nie ma

Wczoraj minęła kolejna rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim. Wraz z nim rozpoczął się początek końca historii polskich żydów. Czy ich zagłada nie była również stratą dla polskiej teologii? Może najdobitniej o tym, że tak,  świadczy historia urodzonego w Warszawie Abrahama J. Heschela, który zdołał wyjechać przed wybuchem wojny do Stanów Zjednoczonych. I chociaż już przed wojną zyskał pewne uznanie, to dopiero w latach pięćdziesiątych napisał swoje najważniejsze dzieła filozoficzno-teologiczne.

Dzisiaj takie jego ksiażki, jak „Prorocy” czy „Bóg szukający człowieka”, cieszą się w Polsce sporym zainteresowaniem (wielokrotnie się do nich odwoływałem w „Zrozumieć wiarę„). A co by było, gdyby tacy autorzy jak on mogli nadal tworzyć w Polsce? Gdyby tu i teraz tworzyli tacy jak Heschel, Isaac Singer czy Icchok Perec i wielu, wielu innych? Jakie byłoby ich oddziaływanie na polską teologię i jaka byłaby ta teologia, gdyby tuż obok miała teologię żydowską? Choć nie sposób na te pytania odpowiedzieć, to warto je sobie zadać w kolejną rocznicę wybuchu powstania w getcie.

O liturgii i niebie

Są tacy, którzy mówią, że spory o przestrzeganie przepisów liturgicznych, o poprawność i piękno liturgii to w gruncie rzeczy zajmowanie się sprawami drugorzędnymi. Zapewne tak bywa. Ale pewien znajomy, który z Kościołem jest na bakier, a który z racji obowiązków służbowych trafił na mszę w katedrze poznańskiej z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski, opowiadał mi, jak wielkie wrażenie (miał tzw. ciary, mówiąc młodzieżowo) wywarła na nim właśnie sama liturgia, na dodatek z elementami łaciny, i świetna oprawa muzyczna.

Tocząc więc spory o kształt liturgii, trzeba brać pod uwagę również to, że do kościołów z różnych powodów przychodzą różni ludzie. Do kościoła może wejść każdy i nikt nie sprawdza jego biletu wstępu, jak to jest podczas wielkich imprez typu „Jezus na stadionie”. Czy nie jest więc istotne, z jakimi wrażeniami z niego wyjdzie? Nie jest to też bez znaczenia teologicznego, bo przecież liturgia to niebo na ziemi. Co więc mówimy o tym niebie naszymi mszami, tak często jakby odprawianymi „za karę”?

Czyny czy traktaty?

Co jakiś czas zdarza mi się trafić na wezwania typu: niepotrzebne uczone traktaty teologiczne, trzeba działać, miłość chrześcijańska wystarczy. Bywa, że takie wezwania wygłaszają też ci, którym zdarza się, owszem, jakiś mniej czy bardziej uczony traktat teologiczny popełnić. Zgadza się, bez sporej części literatury teologicznej można by się obyć. Zresztą pewnie podobnie jak bez sporej części literatury z zakresu innych nauk humanistycznych, a pewnie również i szczegółowych.

Ale czy nie trzeba też brać pod uwagę wskazania św. Pawła: „Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary: bądź dar proroctwa – [do stosowania] zgodnie z wiarą; bądź to urząd diakona – dla wykonywania czynności diakońskich; bądź urząd nauczyciela – dla wypełniania czynności nauczycielskich; bądź dar upominania – dla karcenia. Kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwością; kto jest przełożonym, [niech działa] z gorliwością; kto pełni uczynki miłosierdzia, [niech to czyni] ochoczo” (Rz 12,6-8)? A ostatecznie kto może rozstrzygnąć, czy świat bardziej zmienią wielkie akcje charytatywne, czy nowa Summa teologiczna?

Pan jest moim pasterzem

Dzisiaj niedziela Dobrego Pasterza i chociaż w liturgii nie ma Psalmu 23, kaznodzieja w mojej parafii słusznie się do niego odwołał, a przy tym nietypowo, bo przez piosenkę Marii Peszek „Pan nie jest moim pasterzem”. O tyle łatwo było mi ją rozpoznać (kaznodzieja nie chciał robić piosenkarce reklamy), że przytaczałem ją w książce „Zrozumieć wiarę„.

Przypadek ten jest o tyle ciekawy, że jedynym uzasadnieniem wyboru Psalmu 23 jako będącego podstawą do stworzenia utworu będącego wyrazem sprzeciwu wobec nadzoru Boga nad człowiekiem, jest popularność tego psalmu. Jego analiza pokazuje bowiem, że wyraża on przekonanie, iż Bóg towarzyszy człowiekowi jako pasterz (kij służy tu do obrony, zaś laska pozwala kierować stadem) we wszystkich sytuacjach życiowych, które można nazwać Szeolem, wtedy, gdy pogrąża on się w ciemnej dolinie śmierci (czyli Szeolu), gdy niejako buduje piekło na ziemi. Bóg jest z człowiekiem, by ustrzec go przed ulęknięciem się zła. Psalm 23 wskazuje więc na troskę Boga, Jego bycie przy człowieku, nie zaś Jego nadzór i „ręczne” kierowanie człowiekiem.

Ludzie są dobrzy?

Ludzie są dobrzy, człowiek jest dobry… Może każdy chce być dobry, tylko nie ma wzorców, nie wie, jak to robić? No to zgódźmy się, że tak rzeczywiście jest. Ale przypomnijmy sobie historię niemieckiego 101. Policyjnego Batalionu Rezerwy, złożonego z niemłodych ludzi, nie fanatyków, nieprzygotowanych do zabijania, a jednak dokonujących masakr, mimo że w większości przypadków mogli tego odmówić. Przypomnijmy sobie, że masakr w Rwandzie także dokonywali całkiem normalni ludzie, którzy w ciągu kilku godzin przekształcili się w dzikie zwierzęta. I przypomnijmy sobie, że w eksperymencie Milgrama tylko około 20% ludzi odmawia zadawania cierpienia ludziom znajdującym się naprzeciwko. Więc może jednak tak po prostu powiedzieć, że człowiek jest dobry nie można powiedzieć? I jest też chyba w takim powiedzeniu pewne nie do końca uświadamiane niebezpieczeństwo. Jeśli bowiem chcemy zachować choć jakieś pozory zdrowego rozsądku i nie przypisywać kosmitom masakr 101. PBR i masakr w Rwandzie, to albo tezie o powszechnym dobru ludzi należy zaprzeczyć, albo uznać, że jednak jacyś źli ludzie na świecie istnieją. A stąd tylko krok do podziału na „naszych” dobrych i „tamtych” złych. Może więc lepiej trzymać się starego chrześcijańskiego przekonania, że w każdym człowieku dobro splata się ze złem?

Papież i teologia

Jeśli było („jeśli”, bo niektórzy twierdzą, że jest z nim jak z potworem z Loch Ness – wszyscy o nim mówią, ale nikt go nie widział) pokolenie JPII, to na pewno w teologii. Dla niektórych promotorów i studentów teologii wręcz obowiązkiem było napisanie pracy na temat jakiegoś aspektu nauczania Jana Pawła II. Efekt? Zarzuty wtórności i dworskości wobec polskiej teologii, niepodejmowania przez nią tematów ważnych w światowej teologii. Pokolenie BXVI nie powstało, bo Benedykt był papieżem za krótko, choć przyznać trzeba, że i jego nauczanie dość mocno eksploatowano (ale Benedykt XVI był teologiem).

Gdy więc teraz słyszę gdzieniegdzie, że teologowie powinni zająć się propagowaniem, analizą nauczania Franciszka, to włos mi się jeży na głowie. Owszem, nauczanie papieża w żadnym razie nie powinno być lekceważone. Jak jednak teolog ma służyć papieżowi pomocą w formułowaniu nauki, gdy zajmuje się komentowaniem papieskich encyklik? Cisną się na usta słowa klasyka: polski teologu, nie idź tą drogą!