Oto, co ja myślę o człowieku jako obrazie Boga: Obraz swój umieścił Bóg w każdym człowieku jako pieczęć i gwarancję, jako potwierdzenie niegasnącego pokrewieństwa Boga i człowieka. Obraz ten uległ z jakiegoś powodu zatarciu i zaciemnieniu i nie mamy do niego łatwego dostępu, nie jesteśmy go świadomi. Bóg stwórca nie może wyprzeć się tego pokrewieństwa ani zapomnieć o żadnym swoim synu ani córce. Z racji tego pokrewieństwa Bóg wziął za nas ostateczną rodzicielską odpowiedzialność. Musi sprawdzić się jako Ojciec, a więc wyciągać nas z każdej beznadziejnej sytuacji. Musi znaleźć sposób, abyśmy uświadomili sobie istnienie tego obrazu w nas. Tylko nawiązując kontakt z tym wewnętrznym, ukrytym w nas obrazem Boga będziemy mogli spotkać Boga transcendentnego. W każdym z nas jest zatem coś lepszego niż się sami spodziewamy znaleźć.
Danie nam swego obrazu na własność przymusza Boga do zbawienia nas, do uratowania nas wszystkich z wszelkich opresji. Od zarania świata, od początku Ojciec rodząc Syna wiedział, że każdy człowiek dotrze do ukrytego w nim obrazu Boga. Wcielenie Syna było znakiem naszego odwiecznego pokrewieństwa z Bogiem, znakiem oznajmiającym ten Boży plan wobec ludzi i wiedzę Boga o ostatecznym przeznaczeniu człowieka.
Obraz Boga w człowieku jest wieczny, choć zamglony i niewyraźny. Człowiekiem, w którym ten obraz nabrał przejrzystości, światłości i wyrazistości był Jezus. Jezus, pierworodny pośród wielu, uosabia plan Boga wobec każdego człowieka.
Rozumiem co miała Pani na myśli, ale myślę, że słowo „Musi” nie pasuje znaczeniowo do Miłości wolnej, która nas przynagla, a nie zmusza. Wszystko opiera się o wybór, któremu pozostajemy wierni. Wierność to słowo klucz bo jak pisze św. Paweł „On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego.” (2Tm 2, 13). Jeżeli sam jest Miłością to nie może się jej wyprzeć, ale nie jest to rodzaj zmuszenia, ale wewnętrznej zgody – nie ostoi się .królestwo wewnętrznie skłócone. Taka jest natura Boga i w wolnej woli obdażył tą Miłością człowieka. To jest Jego pieczęć w nas. My natomiast mamy tendencję do rozdzielania, jakoby sprawiedliwość z jego ręki nie była wyrazem troski, ale karą nie mającą nic wspólnego z Miłością. Trudno nam dochować wierności i dlatego upadamy. Myślę, że Bóg może wszystko, nawet zaprzeć się nas gdy i my się go wyrzekamy. Nie robi tego właśnie z Miłości. To prawdziwa wolność jakiej może nam udzielić, a jakiej nie znamy tu na ziemi.
Dziwny jest ten pana wpis. Może źle go rozumiem.
Pisze pan, panie Szymonie, że można przypuszczać, że Bóg może nawet zaprzeć się nas, kiedy i my się Go wyrzekamy. A jeżeli (hipotetycznie) ktoś wypiera się Boga bo np. kogoś spotkała jakaś tragedia, albo oczy otworzyła mu jakaś duża niesprawiedliwość? Jeżeli w ten sposób ktoś zapiera się Boga i mówi sobie, że w związku z tym, że niesprawiedliwość istnieje, świat jest jaki jest, Boga być nie może – to (czy nie zostaje On często i w ten sposób wyparty?) czy rzeczywiście można pomyśleć, że Bóg nie wypiera się takiej osoby, w odwecie, z racji Miłości ? Przecież gdyby się wyparł kogoś, kto wyparł się Jego i kto żyje tutaj w tym świecie, będąc zmuszonym do życia takiego jakie ono jest – nie tyle byłby Bogiem bez miłości, ale byłby kimś nieprzyzwoitym wręcz, albo potworem.
Rozumiem, że o Bogu nie wolno tak mówić bo to jest nieprzyzwoite i jak się Go przedstawia to nawet miłość nie jest zwykłą miłością tylko staje się Miłością. Jest tak wielki, że nawet atrybuty mu przypisywane rosną, kiedy się je rozważa jako tożsame z Nim samym. Z jakiegoś powodu musi być tak wielki, że zatraca się wszelkie proporcje.
Proszę rozważyć taką sprawę. Rodzić oddaje dziecko do domu dziecka. Dziecko dorasta i w końcu, na pewnym etapie rozwoju wypiera się rodzica, pełne urazu i żalu. Rodzic jednak nie znika z życia dziecka, a nawet po wielu latach milczenia – wysyła list, w którym informuje, że jego życie toczy się jak trzeba, pełne jest szczęścia i sprzyjających okoliczności. W liście wspomina, że nadal kocha dziecko. Wie też, że dziecko już prawdopodobnie go nie kocha, a nawet wypiera się go, ponieważ było zdane na własne siły, opiekunów etc, i jego życie potoczyło się inaczej, niż mogło potoczyć się życie dziecka wspieranego przez rodzica. Ale jak zaznacza w liście – to mu nie przeszkadza w okazywaniu miłości rodzicielskiej. Świadomy całej sytuacji: relacji dorastającego dziecka z rodzicem i treści listów jest opiekun-obserwator. Czy można sobie wyobrazić, że stwierdzi on, że dziecko jest krnąbrne i nie docenia Miłości swojego rodzica, która jest faktem? Czy może on powiedzieć, że z racji krnąbrności dziecko gotowe jest jeszcze bardziej się pogrążyć? Czy raczej stwierdzi on, że ten absurdalny list, który niczego nie wyjaśnia, jest jakąś rozpaczliwą próbą ratowania swojego wizerunku rodzica przed dzieckiem i że jest to próba proszenia o wybaczenie?
Przeraża mnie próba pogrążania człowieka i obwiniania go za wszystko co złe na każdym kroku. Idzie niestety w ślad za wyobrażaniem sobie wielkości Boga. Człowiek nie upada dlatego, że nie dochowuje wierności, ale wydaje mi się, dlatego, że żyje w świecie, w którym upadek jest bardzo powszechnym i prawdopodobnym zjawiskiem. Albo dlatego, że istnieje „grzech świata”. A dlaczego jest tak prawdopodobny – tego już nikt nie wie.
Co pan miał na myśli, kiedy pan pisał, że „trudno nam dochować wierności i dlatego upadamy”?
Pięknie Pani odczuwa Obraz Boga w człowieku. Ale dla mnie jest to nieśmiała próba. Jak przejście po „cienkim lodzie”.
Ja nie boję się nazwać tej „ulanej” z Boga cząsteczki. To Miłość, co jest Istotą Boga. Duchem Boga, co nim jest przepełniony. Miłością Idealną przepełniona Moc Stwórcy i Mądrość Jego; przez Którą wszystko się stało.
Myślę, że jak zrozumiemy czym jest w nas ten wieczny Obraz nazywany często Duszą; zrozumiemy sens naszego istnienia tu i teraz.
Zrozumiemy wtenczas co znaczy być wiernym Bogu. Wiernym Jego Miłości. Bez roztrząsania. Dostrzegając na czym polega Niewierność. Zdrada Boga. Zdrada Miłości.
Wszystko czym żyjemy i co czujemy jest moim zdaniem jedynie namiastką z całości. Kochamy, ale nie potrafimy kochać tak doskonale jak Bóg. Również w rodzicielstwie dążymy do wzoru boskiego z różnym skutkiem i rozumujemy po ludzku. Wiemy jednak, że przymiotem Boga jest sprawiedliwość, ale powiedział też Jezus św. Faustynie, że Miłosierdzie jego to niezgłębiony ocean większy niż wszystko inne.
Rozpatruje raczej hipotezę, że jest taka możliwość (MT 10, 33)” Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie.” Dowodem na to jest istnienie piekła. Są dusze, które pomimo spotkania z Bogiem wyrzekają się i odchodzą cierpiąc rozłąkę. Piekło to stan wiecznej tęsknoty za Bogiem i nienawiści do siebie. Dla tych, którzy pomimo wielu upadków za życia i wyrzeczeń przyjęli przebaczenie, dla nich jest stan czyśćca. Nie jest łatwo okazać skruchę i przyjąć przebaczenie.
Piszę o tym bo myślę, że nie należy dosłownie rozpatrywać naszych porównań Boga. Myślę, że nasze ludzkie słowa i synonimy nie są w stanie wyrazić prawdy o Nim, całkowitego poznania. Bóg jest źródłem dobra, miłości, prawdy – On nie popełnia błędów, jest wierny przez wieki. Bóg nie odrzuca z nienawisćią (jak człowiek), Bóg domaga się sprawiedliwości wg praw, które ustanowił stwarzając świat, które były nam znane. Do ostatniej chwili jednak daje nam szansę – miłosierdzie.
Poprzedni wpis (być może źle zrozumiany) odnosił się do istoty, że Bóg coś musi. Nic nie musi, ale wszystko może co dobre. Dla mnie to jest istota miłości. Przynagla nas – motywuje, nie zmusza nas – jest oparta o wolność. Wtedy rodzi się doskonała i piękna miłość. Gdy wybieramy się nie oczekując nic w zamian, ofiarujemy wzajemnie. Wierność jest kwestią wytrwania w podjętych decyzjach. Zło nie powstało z ręki Boga bo jest Jego przeciwieństwem. Zło powstało z odrzucenia Boga wedle ludzkiej wolnej woli. Można domniemywać, że jest to konsekwencja, która obarczona była wolna wola.
Nie chciałbym by moja wypowiedź została zrozumiana jako „przyczepienie się” do szczegółu. Staram się sobie raczej dopowiedzieć to czego w moim rozumowaniu zabrakło w odniesieniu do tekstu. Wielu mędrców twierdziło, że znalazło prawdę o Bogu. Mieli rację – mówili o Nim prawdę. Nie mieli też racji – nie był to obraz całkowity. I to cenię w naszej wierze. Poszukiwanie treści Boga pokazuje tylko, że jest nieskończony, ale jednocześnie pozwala nam się odkrywać i poznawać. To jak kolejne fragmenty pasujących do siebie kafli. Właśnie tak rozumiem podobieństwo Bogu. On niesie w sobie ogromną i piękną treść, którą nas obdarzył. Naszym powołaniem jest ucieleśnianie tego daru w swoim życiu, dla drugiego człowieka.
Skąd wiadomo, że nie potrafimy kochać tak doskonale jak Bóg? A może zwyczajna, cielesna, ziemska miłość jest trudniejsza i ważniejsza od miłości Boga? Jest miłością, pomimo całego trudu życia. Jeżeli się zdarza.
Wracając do porównania rodzica, który zostawił dziecko, czy łatwiej jest kochać dziecku rodzica czy rodzicowi dziecko ?
Co by też miało oznaczać, że Bóg domaga się sprawiedliwosci według praw, które ustanowił stwarzając świat. Chodzi o prawa sprzed zepsucia świata, czy są tu też obecne jakieś prawa, które sprawiają przykrość np. Człowiekowi?
Swoją drogą. Proponuje jeszcze raz powrócić do tego porównania dziecka i rodzica, który je zostawił i rozważenia takiej hipotezy. Dziecko podczas dorastania coraz silniej odczuwa brak rodzica i opuszczenie. Nie wiedzie mu się najlepiej, czuje się samotne i doskwierają mu przeróżne krzywdy. Wie, że gdyby rodzić kochał je nie tyle miłością, co Miłością, gdyby w dodatku ta Miłość miała być prawdziwa, gdyby rodzic miał wrócić po nie lada chwila – wszystko mogłoby być uratowane. Życie dziecka mogłoby jeszcze powrócić w odpowiednie miejsce. Dziecko tworzy sobie zatem wyobrażenie Miłości rodzica jako miłości doskonałej i tajemniczej, Miłości idealnej, której nie przeszkadza nawet oddalenie rodzica. Wyobrażenie jest tak potężne, jak potężna tylko może być Miłość. Dziecko nawet zdolne jest do poniżenia samego siebie, jeżeli w wiarę w Miłość rodzica wkrada się zwątpienie. Ponieważ Miłość je ratuje. Dziecko w ten sposób ucieka przed faktem, że byc może miłości nie ma, nawet jeżeli kiedyś była. Oczywiście każdy rozsądny terapeuta będzie wiedział, że ciężko będzie utrzymać dziecku ten obraz idealnej Miłości i przede wszystkim będzie wiedział, że jest on bardzo nieprawidziwy. To jest dosyć ponura sytuacja, ale bardzo prawdziwa. Na tym etapie nie wiemy jeszcze czy rodzic wróci po dziecko. Może tak, może nie. Proponuję tego nie rozważać, ale skupić się na doświadczeniu dziecka, tj na poczuciu opuszczenia. Na doświadczeniu bardzo powszechnym i prawdziwym. Wiemy, że dziecko zostało pozostawione. Rodzic zatem nie może wypierać się dziecka, kiedy ono pod wpływem sytuacji wykreśli rodzica, a w każdym razie byłoby to potworne. Odwrotne postępowanie nie jest z drugiej strony żadną łaską ze strony rodzica. Nie widzę powodu, żeby pochopnie nazywać to Miłością.
Dlatego zgadzam się z Anną, kiedy pisze ona, że Bóg nie może pozostawić żadnej córki ani żadnego syna i nie może wyrzec się pokrewieństwa. A nawet więcej, że powinien wytłumaczyć się z tego „zatarcia” swojego obrazu, które można nazwać oddalenia. Rodzice mają przecież obowiązki. Brak proporcji może doprowadzić do wykształcenia się czegoś na kształt neurozy. Tak się czasami dzieje. Czy z pożytkiem dla człowieka? Wątpię. Jak się Bóg jako rodzic z tego wytłumaczy nie wiem.
Podoba mi się bardzo stwierdzenie, że w każdym z nas jest coś lepszego niż sami się spodziewamy znaleźć. Jak to jednak ty rozumiesz Anno?
Panie Szymonie: co do słówka „musi” to nie chodzi o to, ze Bóg jest do czegoś zmuszany przez siłę zewnętrzną, ale o Jego wewnętrzny przymus. Na przykład matka musi wstać do małego dziecka w nocy, jeśli ono płacze. To jest więcej niż „chce”. Można powiedzieć że jest do tego przymuszana miłością, którą czuje do dziecka. Bóg ma wobec nas pewne obowiązki jako nasz stwórca. ST nazywa te obowiązki przymierzem na wieki.
Tomku: co to znaczy, że jest w nas coś lepszego niż się spodziewamy znaleźć? Chyba to, że nie możemy sobie wyobrazić wielkości i wspaniałości Boga, przykrawamy Go do naszego nikłego ludzkiego doświadczenia. Poza tym nie możemy uwierzyć, że mamy z Nim coś wspólnego, ale są takie momenty, takie stany świadomości, że widzimy wyraźnie, że On jest w nas, a jednocześnie nas przekracza. No nie wiem czy się jasno wyrażam, ale może tego nie można jasno wyrazić. To się tyczy raczej odczucia Boga niż zrozumienia. Chodzi o to, że nie musimy nic robić aby zadowolić Boga, bo jest już w nas to „coś” dzieki któremu On nas kocha. On widzi w nas coś lepszego, niż my sami umiemy zobaczyć. Masło maślane? Trochę się plączę….
Panie Wojtku: Nie wiem, czy ten obraz Boga można nazwać duszą czy miłością. To jakoś za mało dla mnie, za niedokładnie, za zdawkowo. Pewnie i dusza i miłość wpisują się w ten obraz, ale nie tylko to. Co to jest wg Pana ta zdrada i niewierność wobec Boga, zdrada miłości? Żeby zdradzić Boga trzeba być najpierw w Nim w związku, a co jeśli ten związek się z jakichś przyczyn (nie zawsze jasnych) rozleciał? co jeśli człowiek nigdy nie czuł tego związku z Bogiem? Czy można to nazwać zdradą czy raczej niewiedzą, nieświadomością?