Nie daj nigdy nikomu odebrać sobie prawa od pełni. Dzień jest dla mózgu i zmysłów, noc jest dla serca i zrozumienia… Nigdy się nie bój, nigdy. Mózg może cię zawieść któregoś dnia, ale serce cię nie zawiedzie. (Fynn, Halo, pan Bóg? Tu Anna…, s. 168)
Czy wiara i rozum powinny pozostać, tak jak to jest obecnie, przynajmniej w Europie, zupełnie od siebie oddzielone, a nawet wrogie wobec siebie? Czy tak powinien wyglądać model ich relacji? Czy w istocie nie pozwoliliśmy odebrać sobie prawa do pełni? Zrozumienie czy analiza relacji między wiarą a rozumem, między teologią z filozofią i odpowiedź na pytanie, jaki powinien być ten związek, wymaga zadania sobie pytania, jak wyglądały te relacje niegdyś, jakie procesy doprowadziły do relacji, które są obecnie, i jaki w związku z tym jest pożądany model tych relacji w przyszłości.
1. Tylko niesłuchany nauczyciel moralności?
Co ciekawe, procesy, które doprowadziły do oddzielenia wiary i rozumu, zwłaszcza w Europie, mają początek w średniowieczu. Ciekawie i celnie opisuje je ks. Grzegorz Strzelczyk (Wielkie tematy teologii).
Otóż to właśnie wtedy nastąpiło przypisanie rozumowi roli ostatecznego arbitra w procesie poszukiwania zrozumienia rzeczywistości oraz do triumfu nominalizmu nad metafizycznym myśleniem o tejże rzeczywistości. Piotr Abelard, dzięki zgromadzeniu znaczącej liczby sprzecznych ze sobą zdań osób będących autorytetami w danej dziedzinie, dowiódł, że konieczne jest weryfikowanie twierdzeń za pomocą racjonalnych procedur i argumentów, a nie przez odwoływanie się do jakiegoś autorytetu, co sprawiło, że przestrzeń autorytetu została zawężona do tego, co pochodzi wprost z Objawienia (wkrótce zapytano także o jego wiarygodność). Z kolei nominalizm, który z czasem zyskiwał coraz większą popularność, postawił pytanie, czy rzeczywiście istnieje coś takiego jak natura (np. ludzka), czy chodzi tylko o wspólne nazwy nadawane podobnym do siebie rzeczom na podstawie podobieństwa ujętego przez zmysły, przez co podważył sensowność wszelkich spekulacji metafizycznych, których celem było poznanie natury rzeczy (tylko taka wiedza jest interesująca) i w których jednostkowy byt stanowił jedynie wstępny etap poznania. Skupienie na „świecie”, prowadzące do odkrywania coraz większej liczby prawidłowości nim rządzących i uzyskiwania wyników praktycznych ułatwiających życie, oraz na eksperymencie jako jedynej uprawnionej metodzie potwierdzania teorii doprowadziło do rozpowszechnienia się oświeceniowego przesądu: ponieważ nie jesteśmy w stanie eksperymentalnie potwierdzić działania Boga w materialnym świecie, a poznane prawa przyrody wystarczą do wyjaśnienia obserwowanych zjawisk, Bóg w świecie nie działa w ogóle, nijak nie ingeruje w dziejącą się ludzką historię. To w sposób oczywisty godziło w wiarygodność Pisma Świętego, Kościoła itd. Wszystko to postawiło pod znakiem zapytania znaczną część chrześcijańskiej nauki, np. naukę o zbawieniu. Bo skoro polega ono na „przyjęciu natury ludzkiej” i dokonało się dlatego, że to, co dotyczyło jednego ludzkiego losu (Jezusa), dotknęło owej ogólnej natury ludzkiej, w której każdy pojedynczy człowiek uczestniczy, a zatem Chrystus zbawił człowieka, zbawiając jego człowieczeństwo, to zakwestionowanie natury (w sensie metafizycznym) oznacza, że nie potrafimy wyjaśnić, jak dokonuje się zbawienie. W tej sytuacji z chrześcijaństwa pozostał jedynie moralny ideał życia chrześcijańskiego zawarty w przykładzie i nauczaniu Jezusa, a więc naśladowanie Chrystusa, zaś Kościół zaczął koncentrować się na sferze moralności. Dla oświecenia jedynie taka rola Kościoła, zajmującego się moralnym wychowaniem obywateli, była do przyjęcia, a Kościół w zasadzie ją zaakceptował. Tyle że dwudziestowieczny postmodernizm, podejrzewający, że każda wspólnota roszcząca pretensje do posiadania prawdy jest niebezpieczna, bo totalizująca, zakwestionował wszelkie silne, instytucjonalne autorytety na rzecz wolności jednostki. Nic więc dziwnego, że Kościoły chrześcijańskie, do połowy XX w. pełniące rolę głównego autorytetu wychowawczego, stały się przedmiotem ponowoczesnej konstatacji.
2. Kościół ignorantów?
Kościół nie jest więc już nawet autorytetem w dziedzinie moralności i jego rola jako wychowawcy obywateli została zakwestionowana. Nie ma też wiele do powiedzenia w dziedzinie badań naukowych, które stały się w pełni autonomiczne i nie potrzebują teologii, by wyjaśniać otaczający nas świat. Ale może w ogóle nie ma potrzeby, by wiara miała związek z rozumem? Wydaje się, że w sytuacji, gdy rozum odwraca się plecami do wiary, ta odwraca się plecami do rozumu. O takim odwróceniu się zdają się świadczyć cieszące się coraz większą popularnością ruchy pentekostalne, których zdają się sądzić, że rozum może zawieść, ale serce nie zawiedzie nigdy.
Proces pentekostalizacji chrześcijaństwa i katolicyzmu opisuje w wywiadzie ks. Andrzej Kobyliński (Kwestia o. Bashobory i charyzmatyków dzieli Kościół. To hybrydowa wojna religijna). A. Kobyliński, opierając się nie tylko na własnych obserwacjach, ale przede wszystkim na badaniach naukowych, zauważa, że obecnie dokonuje się na świecie proces pentekostalizacji religii, a zwłaszcza chrześcijaństwa, któremu podlega także polska religijność. Proces ten polega na przekształcaniu chrześcijaństwa w chrześcijaństwo charyzmatyczne, pentekostalne, zielonoświątkowe, w dużym stopniu synkretyczne, łączące bardzo wiele różnych elementów, kładące nacisk na uczucia. Jego atrakcyjność bierze się z tego, że podejmuje tematy niezwykle istotne: uzdrowienia i przebaczenia. Chrześcijaństwo pentekostalne obiecuje uzdrowienie, sukces życiowy, rozwiązanie problemów osobistych czy rodzinnych. Na wielu charyzmatycznych spotkaniach modlitewnych chrześcijanie płaczą, krzyczą, wpadają w histerię, tracą przytomność, wydają z siebie dziwne dźwięki. Gwałtowne emocje dają ludziom niezwykłą nową energię, która często pozwala im przezwyciężać kryzys, radzić sobie lepiej w rodzinie, rozwiązywać konflikty. Wiąże się z tym również obietnica sukcesu materialnego, chodzi o bardzo wyraźne ukazywanie bogacenia się, sukcesu majątkowego jako przejawów Bożego błogosławieństwa. Przekaz jest jasny: jeśli głębiej uwierzysz, będziesz uzdrowiony i otrzymasz sukces ekonomiczny.
Skoro jednak dzięki takiemu chrześcijaństwu ludzie mają nową energię i są bogatsi, to w czym problem? Zdaniem A. Kobylińskiego polega on na tym, że chrześcijaństwo to kwestionuje rozgraniczenie tego, co jest ludzkie, a co Boskie, gdzie się kończą siły i zdolności człowieka, a gdzie się zaczyna ingerencja tego, co nadprzyrodzone. Coraz rzadziej czerpiemy z tego, czego się przez 2000 lat dowiedzieliśmy o religii i Bogu. W związku z tym dzisiaj rzadko próbujemy oceniać chociażby problem emocji czy zachowań religijnych ludzi, coraz rzadziej interpretujemy religię w sensie filozoficznym. Dlatego zwyciężają irracjonalizm, subiektywizm, skrajnie fideistyczne podejście do religii. Coraz częściej w ogóle nie pada pytanie, jak należy interpretować dane zjawisko, co ono znaczy. Każdy zaczyna wierzyć w to, co chce, i tłumaczy sobie pewne rzeczy tak, jak mu się wydaje. Następuje głęboka banalizacja religii, a czasami nawet kompromitacja. Jeśli w religii odrzucamy fundament racjonalny, to cofamy się do religijności mitycznej. Często nie szukamy w religii prawdy, lecz zaspokojenia swoich emocji. Kierujemy się własnymi projekcjami czy wizjami. A. Kobyliński uważa, że także katolicyzm w wielu krajach staje się ostatnio coraz bardziej irracjonalny.
Chrześcijaństwo pentekostalne wydaje się jednak atrakcyjne, o czym mogłaby świadczyć odpowiedź bp Briana Farrella, sekretarz Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, po zakończeniu kolejnej fazy dialogu między katolikami a protestanckimi zielonoświątkowcami, na pytanie o znaczenie ruchów charyzmatycznych:
Sądzę, że wiąże się to z faktem, iż ludzie odczuwają dziś potrzebę prawdziwej duchowości, wykraczającej poza jakieś chrześcijaństwo intelektualne, sprowadzające wszystko do wiary w doktryny, do przyjęcia czy odrzucenia. Natomiast dzisiejszy człowiek ma potrzebę doświadczenia obecności, łaski Boga w konkretnym życiu, a to zielonoświątkowcy i charyzmatycy katoliccy, czy w ogóle chrześcijańscy, żywo odczuwają i przekazują w swej radości i poczuciu wspólnoty. Również Papież Franciszek wnosi tu nowość poprzez swój sposób przeżywania chrześcijaństwa jako doświadczenia, a nie tylko doktryny. Zielonoświątkowcy bardzo dobrze to rozumieją i odczuwają jego szczególną bliskość. W obecnym dialogu z protestantami trzeba odróżnić dwa odmienne typy protestantyzmu. Jeden reprezentują Kościoły zwane „historycznymi”, jak luterańskie czy reformowane, z którymi mamy liczne łączące nas elementy i wspólną historię. Drugi to ten nowy świat zielonoświątkowców, charyzmatyków – nowy sposób autentycznego wprowadzania Ewangelii w konkretne życie. To są dwa sposoby prowadzenia dialogu, bo podstawy i nasze punkty wspólne w obu przypadkach są odmienne.
Można się zastanawiać, czy ta odpowiedź nie jest zwiastunem tego, że w Kościele zabraknie niedługo miejsca dla czegoś innego niż pentekostalizm, a na skutek triumfu irracjonalizmu i „prawdziwej duchowości” chrześcijaństwo nie będzie w stanie do dialogu ze światem na innym poziomie niż tylko na poziomie emocji. Z wypowiedzi bpa B. Farella można by wnioskować, że teraz na chrześcijaństwo intelektualne (notabene przedstawione w dość karykaturalny sposób) nie będzie w Kościele miejsca, bo będziemy odpowiadać na sposób zielonoświątkowy na współczesną potrzebę obecności Boga w konkretnym życiu (tak jakby do tej pory ta obecność nie miała miejsca). Można oczywiście powiedzieć, że to nic takiego, bo przecież kto chce, to swoją religijność wyrazi, zgodnie ze swoją wrażliwością, na sposób intelektualny. Nie zapominajmy jednak o tym, że takie chrześcijaństwo intelektualne musi mieć jakieś podłoże, zaplecze, by mogło się rozwijać, że nie narodzi się ono w płaczu, krzyku i histerii.
3. Chrześcijaninie, używaj rozumu
Czy jednak rzeczywiście pentekostalizm wiąże się koniecznie z irracjonalizmem? I czy mimo wszystko nie stanowi on obrony przed indyferentyzmem, czy ostatecznie nie jest lepszą postawą niż indyferentyzm?
A. Związek bezwzględny?
Michał Gołębiowski słusznie zauważył, że ruch charyzmatyczny jest bardzo szeroki i zróżnicowany i nie zawsze da mu się przypisać fideizm, postawy antyintelekutalne, jednak bywa on tych postaw siedliskiem. Pentekostalizm nie jest skazany na fideizm, ale jest nurtem, który z takich czy innych przyczyn nie wypracował odpowiedniej gotowości do dyskusji filozoficznej. Można by dodać, że z takich czy innych przyczyn nie wypracował też gotowości do refleksji teologicznej.
Przy tym, jak zauważył Juliusz Iwanicki, istotne jest odróżnienie dwóch rodzajów irracjonalizmu odnoszącego się do religii. Po pierwsze, chodzi o irracjonalizm „miękki”, który oznaczałby dystans do budowania jakiegoś systemu filozoficzno-teologicznego, ale nie dystans do intelektu (przykładem takiego fideizmu może być Blaise Pascal). Po drugie, chodzi o fideizm „twardy”, pozbawiony głębszego zaplecza filozoficznego i zdystansowany wobec rozumowego ujmowania wiary (fideizm dużej części ruchów pentekostalnych). Pentekostalizm rozumiany pozytywnie byłby radykalnym wdrażaniem Ewangelii w praktykę, a rozumiany negatywnie – skupieniem się na praktyce, które jednak odbywa się kosztem (zaniedbanej w tym przypadku) teorii. Pentekostalizm, chociaż nie musi wiązać się z irracjonalizmem czy fideizmem, często jednak z nim się wiąże, i to właśnie z fideizmem „twardym”, negatywnie nastawionym wobec intelektualnego namysłu nad wiarą (co z kolei nie musi być jego świadomym założeniem).
Co ciekawe, postawy fideistyczne i irracjonalne daje się zaobserwować w Kościele w miejscach, w których trudno byłoby ich się spodziewać. Ks. Piotr Karpiński radykalne rozdzielenie sfer rozumu i wiary nazywa nawet jedną z największych współczesnych herezji. I dodaje:
Życie duchowe i życie intelektualne postrzegane są jako niezależne od siebie, a nawet wykluczające się. Herezja ta zagościła nawet w seminariach i zakonach. Studia filozoficzno-teologiczne i formacja intelektualna są niczym w porównaniu z modlitwą, adoracją, rozmową z ojcem duchownym etc. Nie musisz być – zdaje się mówić – jakimś naukowcem, byleś był pobożny.
Na ile herezja ta jest skutkiem oddziaływania antyintelektualnych ruchów charyzmatycznych? Wydaje się, że takich związków można się dopatrywać, choć rzecz bez wątpienia wymagałaby systematycznego zbadania.
B. Czy pentekostalizm nie jest błogosławieństwem dla wiary?
Czy jednak religijność charyzmatyczna nie jest w gruncie rzeczy wybawieniem dla katolicyzmu? Czy nie broni on wiary przed indyferentyzmem?
Juliusz Iwanicki w jednym z komentarzy na Facebooku zauważa, że kierunek fideistyczny nie jest dużym zagrożeniem dla polskiego katolicyzmu, bo lepsza taka religijność niż indyferentyzm, czyli np. wiara „niedzielna” (formalna), praktykowanie bez zaangażowania religijnego. Co więcej, dostrzega nawet pozytywne aspekty pentekostalizmu fideistycznego. Skupienie się bowiem na sukcesie w życiu doczesnym, zmiana etyki pracy oznacza pewną modernizację polskiej religijności, choć wątpliwą w sensie teologicznym. Myśliciel społeczny Max Weber postawił bowiem w „Etyce protestanckiej i duchu kapitalizmu” tezę, że dowartościowanie pracy i przyzwolenie na gromadzenie bogactwa w niektórych nurtach kalwinizmu w Szwajcarii, Anglii czy u francuskich hugenotów dało asumpt do rozwoju gospodarki w tych społeczeństwach. Etos bogacenia się poprzez ciężką, uczciwą pracę, przy jednoczesnym dystansie do konsumpcji (brak wyrafinowanej sztuki, purytanizm) tłumaczono teologicznie tak, że to Bóg wybrał już z góry swoich wybrańców, dając im łaski (predestynacja). Wybrańcy mają potwierdzać otrzymanie łaski poprzez osiąganie sukcesu życiowego. W tych nurtach nowożytnych były także akcenty emocjonalno-charyzmatyczne (pietyzm). Jak jednak zauważył Juliusz Iwanicki, z tamtej fali religijności niewiele zostało we współczesnych zachodnich społeczeństwach. Wszystko to uległo sekularyzacji (także etyka pracy). Dlatego zgodził się, że w długofalowej perspektywie religijność pentekostalna niesie ryzyko rozwoju religijnego w kierunku materialistycznym i świeckim.
Należałoby więc się zgodzić, że skupienie się na doczesności, na uzdrowieniu, powodzeniu życiowym może (choć zapewne nie musi) prowadzić ostatecznie do indyferentyzmu, bo następuje tu pewne wygaszenie wrażliwości egzystencjalnej (którą i tak nie wszyscy mają), czyli skłonności do zadawania pytań: skąd? dokąd? dlaczego?
C. Czy możliwe jest życie duchowe bez rozumu?
Jeśli jednak nawet zgodzimy się, że fideizm pentekostalny może w dłuższej perspektywie prowadzić do indyferentyzmu, to czy jednak nie ma on wymiaru duchowego, który może przed skupieniem się na doczesności zabezpieczać? I czy nawet jeśli pentekostalizm wiąże się z rozdzieleniem wiary i rozumu, to ostatecznie nie ma to znaczenia, bo wiara bez rozumu może ocaleć, ale rozum bez wiary pozostanie tylko rozumem?
Najpierw za Kaliną Wojciechowską zwróćmy uwagę na ciekawy aspekt biblijny wiążący się z tym problemem. Otóż na pytanie uczonego w Piśmie o najważniejsze przykazanie Jezus odpowiada (Mk 6,29-30), cytując żydowskie Szema (nawet z formułą wstępną z Pwt 6,4: „Słuchaj, Izraelu”…, żeby było łatwiej rozpoznawalne). Wydaje się, że Marek cytuje tu Septuagintę. Tymczasem, jeśli porówna się Mk (i Łk też; tylko Mt jest wierny tekstowi źródłowemu) z Septuagintą, to w oczy rzuca się inna liczba dookreśleń, jak należy Boga miłować. Do miłowania Boga z całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił Marek dorzuca jeszcze: całym swoim umysłem. Innymi słowy, wypełnienie przykazania odnoszącego się do miłowania czy czci Boga wymaga, obok poddania się emocjom, użycia całego rozumu. Z kolei cytowany już Piotr Karpiński zwraca uwagę na to, jak Jezus wyjaśnia uczniom przypowieść o siewcy. Ciekawa jest symbolika ziarna, które padło na drogę. Otóż oznacza ono tych, którzy słuchają słowa, ale go nie rozumieją (Mt 13,19). P. Karpiński zauważa, że być może przyjęli oni słowo sercem, włożyli w nie emocje, ale zabrakło zrozumienia. A ono jest kluczowe, bo jeśli słowo nie zostanie zmielone w żarnach rozumu, nic z niego nie będzie. Co więcej, jeśli tak się nie stanie, to przychodzi Zły. A zatem rozum nie tylko czyni słowo owocnym, ale także jest najlepszym egzorcyzmem.
Ks. Piotr Karpiński stawia mocną tezę: oddzielanie wiary i rozumu jest całkiem groźnym błędem antropologicznym. Pokazała to w swojej filozofii Edyta Stein. Życie duchowe rozgrywa się w duszy człowieka, a ta zasadniczo ma do dyspozycji dwie władze: rozum i wolę. A skoro tak, to nie da się mówić o życiu duchowym z pominięciem rozumu. Byłoby to tak, jakby człowiek amputował sobie najważniejszą część ducha. Rozwój duchowy człowieka musi zawierać w sobie ogromny wysiłek intelektualny. Bez rozumu, intelektu i pracy w tym obszarze nie ma życia duchowego.
Pentekostalizm opierający się na twardym fideizmie, irracjonalizmie (a postawy te zdają się być obecne w ruchach charyzmatycznych) trudno więc traktować jako coś dla wiary korzystnego albo dla niej niegroźnego. Nawet jeśli w krótkiej perspektywie może on przynieść korzyści, zabezpieczyć przed indyferentyzmem, w długiej, jak się wydaje, może prowadzić nawet do obumarcia życia duchowego i faktycznej sekularyzacji. W „wojnie” pentekostalizmu z chrześcijaństwem w gruncie rzeczy chodzi o przyszłość wiary. A tej przyszłości nie da ocalić, jeśli duch ludzki nie będzie wznosił się do Boga na dwóch skrzydłach: wiary i rozumu. Dodajmy: na dwóch równie silnych skrzydłach. To skrzydło rozumu wydaje się dzisiaj osłabione, a może nawet podcięte. Przy tym trzeba pamiętać, że to właśnie to skrzydło pozwala nam oderwać wzrok od ziemi, spojrzeć dalej niż na sprawy doczesne.
Jaki powinien być więc model relacji między wiarą i rozumem? Warto odwołać się do tekstu Juliusza Iwanickiego, który pisze o relacjach między filozofią a religią. Jego zdaniem w powstającym w ostatnich czasach modelu tych relacji szczególny nacisk kładzie się na cnotę dialogu i wzajemnego zrozumienia, bez likwidowania rzeczywistych różnic. Wydaje się, że taki właśnie powinien być model wzajemnych relacji wiary i rozumu, jeśli nie chcemy, by nauka stała się ideologią, a wiara – irracjonalizmem.
Odnośnie w/w tematu swoje zdanie wyraziłem jakiś czas temu w artykule:
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9368/q,O.siedemnastoprocentowej.prawdzie.katolickiej.i.nie.tylko
KU SYNTEZIE ROZUMU I SERCA
1. Najbardziej przekonuje mnie relacja dialogiczna między religią-wiarą-teologią a filozofią i naukami ścisłymi. Skrajny „racjonalista” w ogóle dyskwalifikuje teologię, a wychwala pewność osiągnięć nauki. Jego sprawa, jego przekonanie. Od dawna powtarzam, że teologia jest wiedzą specyficzną o charakterze mądrościowym, a nie nauką w takim sensie jak nauki ścisłe, przyrodnicze. Tam liczy się eksperyment i weryfikacja. Tworzy się hipotezy i sprawdza, czy są słuszne, czy potwierdzają je eksperymenty. Powstają teorie, ale i one mogą podlegać zakwestionowaniu. Teologia może liczyć jedynie na wykazanie zgodności z Pismem i autentyczną Tradycją, a ostatecznie na weryfikację eschatologiczną, pośmiertną dla każdego człowieka.
Ja również obawiam się niebezpieczeństwa irracjonalizmu, gdyż wyklucza on wszelki sensowny dialog z nauką i jej osiągnięciami. A to dzisiaj ogromne wyzwanie. W dyskusjach „Kleofasa” wielokrotnie powracał temat, aby również do osiągnięć nauki odnosić się z pewną ostrożnością. Nasza wiedza o wszechświecie to najwyżej 5% poznanych dotychczas zagadek. W nauce światowej narasta obecnie fala oszustw. To także część obrazu współczesnej nauki i jej rozwoju. Zwracałem już na to uwagę:
HONESTY IN SCIENCE – A THING OF THE PAST?
CHEATING ONE’S WAY TO SUCCESS:
https://www.humboldt-foundation.de/web/kosmos-cover-story-104-1.html
https://www.humboldt-foundation.de/web/kosmos-cover-story-104-2.html
https://www.humboldt-foundation.de/web/kosmos-cover-story-104-3.html
2. Wiele jest w artykule Roberta Rynkowskiego słusznych uwag krytycznych pod adresem obecnych tendencji irracjonalnych i fideistycznych. Zapominamy, co to znaczy miłować Boga nie tylko „z całego serca”, ale także „CAŁYM UMYSŁEM” (Mk 12,30.33). Do poszukiwań zachęcał sam Jezus i obiecywał: „szukajcie a znajdziecie, pukajcie a otworzą wam” (Mt 7,7). Wskazywał również na rolę serca w tym poszukiwaniu: „Gdzie bowiem jest twój skarb, tam będzie i twoje serce” (Mt 6,21). Nauczając w przypowieściach przytaczał słowa z Księgi Izajasza o „nieczułym sercu”, które sprawia, że człowiek patrzy, a nie widzi, słucha, a nie słyszy i niczego nie pojmuje. W konsekwencji, kto „sercem nie rozumie”, nie nawraca się i nie pozwala się uleczyć samemu Bogu (zob. Mt 13,13-15).
Według koncepcji biblijnej to właśnie serce jest duchowym ośrodkiem poznania, ale serce oświecone, sprzymierzone z umysłem. Autor Listu do Efezjan pisał o „pełnych światła oczach serca”, „oświeconych oczach serca”, pephōtisménous toús ophthalmoús tēs kardías (Ef 1,18). Serce także zna swoje pułapki. „Serce inteligentne” (Olivier Clément), oświecone, prowadzi do poznania serdecznego, będącego skutkiem zespolenia umysłu i serca.
Istnieją przekonania, które są wspólną mądrością Wschodu i Zachodu chrześcijańskiego. Do takich właśnie należy intuicja, iż w głębię tajemnicy przeniknąć można nie samym intelektem, ale również sercem i miłością. „Gdzie miłość, tam i oko” (ubi amor, ibi oculus) — pisał Hugo z klasztoru św. Wiktora, a za nim powtórzył to zdanie Tomasz z Akwinu (III Sent.,dist. 35,q.1, a 2). Myśl o poznawczej roli serca była jakże bliska niektórym późniejszym myślicielom.
Przeświadczenia tego rodzaju wywodzą się z biblijnego rozumienia serca jako ośrodka myśli i duchowych zdolności człowieka. SERCE JEST SYMBOLEM SCALANIA WSZYSTKICH SIŁ LUDZKIEGO DUCHA. „Duch mądrości i objawienia” oraz oświecone, pełne światła „oczy serca” są niezbędne dla głębszego poznania Boga. To właśnie owe światłe „oczy serca” pozwalają poznać „czym jest nadzieja”. Dar, jakim jest ludzki rozum to odblask Boskiego Logosu. Chrystus bynajmniej nie wymaga bezmyślności i wyrzeczenia się rozumu.
3. Rosyjski filozof religijny, MIKOŁAJ BIERDIAJEW przeciwstawiał się tym, którzy wysławiali religijność „prostej baby” i potępiali wszelką dociekliwość ludzkiego umysłu. Chrześcijańska pokora nie wymaga rezygnacji z wiedzy i myślenia jako czegoś niebezpiecznego i grzesznego.
„Nie można zaprzeczyć – pisał Bierdiajew – że obskuranckie nastroje grały niemałą rolę wewnątrz chrześcijaństwa. Niebezpieczeństwo obskurantyzmu wiecznie czatowało na chrześcijański świat. (…). Imperatyw religijnego obskurantyzmu głosi, że nie należy rozsądzać, nie należy rozmyślać, nie należy stawiać żadnych problemów, ponieważ wszystko zostało już rozstrzygnięte przez zewnętrzny autorytet. Według obskuranta wszelka wiedza jest fałszywa, każdy rozum jest upadły. Rozum i wiedza pochodzą od węża [szatana], a nie od Boga. Bóg wymaga od człowieka niewiedzy, ignorancji, bezmyślności i głupoty. (…) Właśnie obskurantyzm jest brakiem pokory, jest stanem samozadowolenia z ciemności i świadomością przewagi ciemności nad światłością. Obskurantyzm jest brakiem pokory wobec nieskończonej światłości, poznania, umysłu, uświadomienia swojej małości wobec nieskończonych zadań. (…) Nie wykazuje świadomości swojej niewiedzy i braku jakichkolwiek osiągnięć. Typowy obskurant jest zadowolonym z siebie człowiekiem, który myśli, że wszystko wie, nie chce ukorzyć się przed wiedzą, nie chce oświaty i oświecenia oraz aktywnie przeszkadza w oświeceniu innych. Przede wszystkim obskurantów należy doprowadzić do stanu pokory, wyprowadzić ze stanu samozadowolenia…” (M. Bierdiajew, „Głoszę wolność. Wybór pism”. Wybór, wstęp i przekład H. Paprocki, Warszawa 1999, s. 177, 178-179.
4. Trzeba przyznać rację filozofowi, że u podstaw psychologii obskurantyzmu leży lęk przed światłem, uczucie bojaźni, przerażenia, podejrzliwości i nieufności. Nie należy utożsamiać go z ignorancją i brakiem oświaty, gdyż niewykształceni i prości ludzie mogą szczerze pragnąć wiedzy i ją szanować. Głębsza wiedza nie jest potrzebna jedynie tym, którzy nie czują potrzeby jej zdobywania i nie mają żadnych problemów intelektualnych. Obskurantyzm jest wyrazem zdecydowanie negatywnego stosunku do poznania, oświecenia i wyższej kultury umysłowej. Ideolodzy obskurantyzmu głoszą, że twórcza myśl prowadzi do zła i zguby, do zniszczenia Kościoła, do herezji i upadku społeczeństwa. Pragną trzymać ludzi w niewiedzy, aby w ten sposób ustrzec ich przed potępieniem i doprowadzić do zbawienia.
Obskurantyzm nie uznaje hierarchii prawd; ma charakter inkwizytorski, domaga się zawsze dogmatycznej ortodoksyjności. Ludzie dotknięci tą mentalnością z pasją demaskują „herezje”, żądają wobec winnych zastosowania środków przymusu i sankcji karnych. Nie rozumieją poczucia wielkiej pokory wobec prawdy u ludzi o głębokiej wiedzy. Uważają wszelkie problemy w chrześcijaństwie za dawno rozwiązane. Cechuje ich wręcz chorobliwa nienawiść do wszelkiej twórczej myśli religijnej i do odważnych poszukiwań w sferze wiary.
Oczywiście, zbawić się można także bez głębszej wiedzy religijnej i filozoficznej. Czy po to jednak Bóg obdarzył człowieka swoim obrazem i podobieństwem, aby nie miał odwagi posługiwać się swoim intelektem? Bierdiajew pisał:
„Walka z nieludzkim obskurantyzmem w chrześcijaństwie oraz z bezbożnym obskurantyzmem negatywnego «oświecenia» jest wielkim zadaniem naszych czasów. Światłość może zostać zgaszona w świecie. Byłoby straszliwym błędem uważać, że osądzenie przez Kościół gnostyków oznacza osądzenie każdej gnozy. (…) Rozwój fałszywej gnozy oznacza, że prawdziwa gnoza nie została ujawniona. (…) Kiedy chrześcijaństwo nie rozwiązuje pozytywnie jakichś problemów życiowych, to ich rozwiązanie biorą na siebie siły antychrześcijańskie” (Tamże, s. 179).
***
Są granice wiedzy teologicznej, których ludzki umysł, nawet oświecony wiarą i zespolony z „sercem inteligentnym” nigdy nie będzie w stanie przekroczyć za ziemskiego życia. Trzeba znać nieogarnione obszary swojej niewiedzy, zwłaszcza w odniesieniu do ostatecznych losów ludzkości i świata. Świadomość ta jest integralną częścią chrześcijańskiego „oświecenia”, prawdziwej chrześcijańskie „gnosis” i chrześcijańskiej nadziei.
Nie wszyscy ludzie mają potrzebę intelektualnych rozważań w jakiejkolwiek dziedzienie. Mniejszość wierzących ma czas i ochotę i zdolności intelektualne na roztrząsanie potencjalnych sprzeczności między rozumem a wiarą. Dla nich liczy się przeżycie, emocje na zebraniu charyzmatycznym, poczucie wspólnoty, zrozumienia. Przecież to jest zupełnie niezależne od tego, czy twierdzenia ich wiary zgadzają się z nauką chociażby.
Jednak dla tej mniejszości intelektualnej należy stworzyć propozycję pogodzenia wiary z rozumem.
Przeczytałam w książce ks. Hellera: ponoć św. Augustyn wprowadził taką zasadę hermeneutyczną, że jeśli jakaś prawda naukowa nie zgadza się z Pismem Sw. to należy dać pierwszeństwo tej prawdzie naukowej i wybrać taką interpretację Pisma, żeby pozorna sprzeczność zniknęła. („Sens życia i sens wszechświata”).
Tylko dlaczego uważać należy, że jest to pozorna sprzeczność? A może wcale nie pozorna?
W rozdziale o teorii ewolucji ks. Heller przekonuje, że głosząc fałszywość teorii ewolucji teolog kompromituje swoją religię. Uważa, że obowiązkiem teologów jest zgadzać się z nauką. A jednak nie przedstawia sposobu, w jaki można połączyć naukę o ewolucji z teologią oprócz tego, ze twierdzi, że między nimi nie ma sprzeczności. Mam tu niedosyt, ks. Heller mnie nie przekonuje, jak to nie ma sprzeczności jeśli jest?
Księże Profesorze, dziękuję za istotne dopowiedzenie. Cóż dodać? Właściwie wypada tylko podpisać się pod słowami Księdza Profesora obiema rękami.
Anno, myślę, że problem trochę w tym, że mniejszość ma w ogóle chęć na roztrząsanie spraw wiary, nie tylko sprzeczności między rozumem a wiarą. Ale czy tak musi być? To pewnie obraz trochę wyidealizowany, ale A.J. Heschel o polskich Żydach pisał tak:
Czy coś takiego nie jest możliwe dzisiaj? Może jednak nie musi tu chodzić o mniejszość intelektualną.
Jak pisał w komentarzu ks. W. Hryniewicz w stosunku do prawd naukowych także należy zachować ostrożność. Ale Augustyn ma rację na przykład w tym sensie, że dzisiaj nie ma co się upierać, że świat został stworzony w ciągu sześciu dni. Bo warto pamiętać, że Biblia była pisana przez ludzi i dla ludzi mających inną wiedzę naukową niż my. I nie ma ona na celu przekazania wiedzy naukowej o świecie, ale mówi przede wszystkim o relacji Boga i człowieka. Autorzy biblijni wykorzystują różne gatunki literackie, opowieści innych ludów, by wyjaśnić, z czego wynika obecna kondycja człowieka, uwikłanego w grzech i zło. Ale zauważmy, że sama teoria ewolucji jest już inna niż za czasów naszej nauki szkolnej. Wtedy co najwyżej mówiono o brakującym ogniwie w łańcuchu ewolucji, ale wyglądała ona w uproszczeniu tak, że poszczególne gatunki człekokształtne czy ludzkie pojawiały się po sobie, aż w końcu pojawił się homo sapiens. Dzisiaj okazuje się, że ewolucja raczej nie była liniowa, że prawdopodobnie istniały w tym samym czasie różne gatunki ludzkie i nie da się prosto pokazać, które następowały po których, które od których pochodzą. W tej sytuacji trudno więc byłoby uzależniać teologię od aktualnej postaci danej teorii naukowej, np. teorii ewolucji. Teoria wielkiego wybuchu, jako wyjaśniająca powstanie wszechświata, też bywa zastępowana innymi teoriami. Interpretowanie Biblii w taki sposób, by była ona zgodna z teorią ewolucji w ujęciu darwinowskim jest więc ryzykowne. Raczej trzeba patrzeć na ten problem w ten sposób, że nie sposób twierdzić dzisiaj, że mężczyzna został ulepiony z prochu ziemi, a kobieta stworzona z jego żebra. Istotne w przekazie biblijnym jest to – i to jest coś, z czego wiara nie może zrezygnować – że człowiek w taki czy inny sposób pochodzi od Boga, jest efektem Jego zamysłu. A czy Bóg w celu stworzenia człowieka posłużył się ewolucją, czy inną metodą, nie jest już tak bardzo istotne. W tej sprawie powinno pozostać pole do życzliwego dialogu nauki i teologii.
Robercie,
Być może tak było z Żydami o jakich pisze Heschel, być może są takie przypadki zainteresowania sprawami duchowymi i intelektualnymi na świecie wśród ludzi ubogich, zwyczajnych. Ale ja nie miałam takiego doświadczenia. Jeśli tak jest, to są to znów mniejszości. Z mojego doświadczenia życiowego wynika, że ludzie prawie w ogóle nie interesują się ani teologią, ani filozofią, ani nauką. Mogę policzyć na palcach jednej ręki (no, może obydwu rąk) takie osoby. 10 milionów Polaków nie ma w domu żadnej książki, ile Polaków czyta cokolwiek? Niestety, taka jest smutna prawda . Cała kultura ludzkości pochodzi w przeważającej mierze od jakiejś mniejszości, jakiejś elity, która myśli szerzej, głębiej i bardziej twórczo niż reszta. I stąd wielka odpowiedzialność tych elit, dziś także teologicznych, żeby coś wymyśliły, aby pogodzić naukę z religią. Bo inaczej religia się odseparuje od rozumu, jak sam pisałeś w swoim artykule.
Jeśli chodzi o teorię ewolucji to owszem, zmieniają się szczegóły, ale sedno pozostaje takie samo:
1. Ewolucja nie ma celu
2. Ewolucja powoduje niepotrzebne i niezawinione cierpienia stworzeń.
Jak te dwie rzeczy pogodzić z Bogiem, który:
1. przewidział cel dla stworzenia
2. chce dobra stworzeń
PARADOKSY NASZEJ EWOLUCJI –
ODKRYCIE SZCZĄTKÓW „HOMO NALEDI” I ZADZIWIENIE BADACZY
Serdecznie zachęcam do lektury artykułu Marcina Ryszkiewicza pt. „Homo sapiens. Ojciec i matka nieznani” („Gazeta Wyborcza” 12-13 września, 2015, s. 41). Zakwestionowane zostały linia rodowa człowieka i drzewo genealogiczne. Nasi przodkowie zdumiewają ewolucjonistów! Metafora drzewa – naciągana. Raczej obraz ROZLEWAJĄCEJ SIĘ RZEKI, której odnogi oddzielają się od pozostałych, by później połączyć się z nimi na nowo, przed ponownym rozejściem (Lee Berger).
Czy nie mieli racji ci teologowie, którzy opowiadali się za poligenizmem, a nie monogenizmem, tak zażarcie bronionym przez doktrynę kościelną?
Jeden fragment artykułu:
„Od czasu znalezienia najstarszych szczątków hominidów – najpierw neandertalczyka w Europie, potem ‘Homo erectus’ na Jawie, wreszcie australopiteków w RPA – przyjęliśmy uważać, że nasza ewolucja była kierunkowa. Że wznosimy się po szczeblach coraz większego człowieczeństwa aż do osiągnięcia owego ukoronowania ewolucji, którym było powstanie ‘Homo sapiens’. Wszystkie kolejne odkrycia pokazywały jednak, że takiej linii nigdy nie było. Bardziej i mniej zaawansowane gatunki żyły w różnych miejscach i na różnych obszarach. (…) Wiara w istnienie jednej linii była możliwa, gdy dysponowaliśmy małą liczbą znalezisk, a te układały się we w miarę klarowny chronologicznie i anatomicznie obraz”.
A doszły przecież kolejne znaleziska:
– „Homo florensis” (ludzie z Flores, „hobbiści”);
– „homo” z Dmanisi (Gruzja);
– „Australopitecus sediba” z jaskini Malapa k. Johannesburga w RPA;
– starsze od australopiteków formy z Afryki: sahelantrop, orrorin, ardipitek;
– ostatnio zadziwiające znalezisko – szczątki „Homo naledi” pochowane w jaskini Wschodząca Gwiazda k. Johannesburga (Lee Berger). A więc w tym czasie i na tych terenach żyły już inne i bardziej zaawansowane hominidy (może i „homo sapiens”?), dla których pochówki były zjawiskiem normalnym, czemu mogła zresztą towarzyszyć także praktyka wrzucania do grobu ofiar międzyplemiennych lub międzygatunkowych potyczek.
Wszystkie nowe gatunki wykazują MOZAIKĘ CECH PRYMITYWNYCH I ZAAWANSOWANYCH. Cechy australopiteków pojawiają się nieraz obok tych, które dotąd przypisywaliśmy najbardziej zaawansowanym osobnikom gatunku ‘Homo’.
Odkryć w przyszłości nie zabraknie. Dobrze, że nas zdumiewają!
ABP JÓZEF ŻYCIŃSKI (1948-2011) O EWOLUCJI I CIERPIENIU
10 lutego 2015 r. minęła czwarta rocznica śmierci lubelskiego metropolity, mądrego człowieka o otwartym umyśle i sercu. Warto pamiętać o tym, co i jak pisał także o ewolucji. Poniżej zamieszczam krótki urywek jego artykułu pt. „Rola dialogu interdyscyplinarnego w odkrywaniu Prawdy”
Link: Nauka i wiara w perspektywie poszukiwania Sensu
Tylko człowiek, obdarzony Bożym tchnieniem nieśmiertelności, stworzył współczesną naukę i wyakcentował rolę altruizmu w naszej kulturze. Pozostając składnikiem przyrody podporządkowanym przez swą cielesność jej prawom fizycznym i biologicznym, rozwinął on bogaty świat wartości duchowych, sztuki, poezji, piękna. Równocześnie jednak ten sam człowiek potrafił budować obozy koncentracyjne, straszyć wrogiem klasowym, szukać ostatecznego rozwiązania problemu Żydów przez ich całkowitą eksterminację. Proces ewolucji nadal trwa. W naszej epoce ewolucja przebiega w dużym stopniu także na poziomie ludzkiej psychiki, duchowości, wartości stanowiących nasze środowisko naturalne. Od nas zależy, czy w środowisku tym dominować będzie pogoń za sukcesem i przyjemnością, czy też głównymi wartościami staną się szacunek dla ludzkiej godności, współczucie i solidarność.
Przyszłość ewolucji nie jest wynikiem kosmicznych determinizmów; zależy ona w dużym stopniu od zespolenia naszych działań z oddziaływaniem Boskiego Stwórcy. Od tego współdziałania zależy postać przyszłej kultury życia, świadomość kolejnych generacji gatunku Homo sapiens, cywilizacja Sensu silniejszego niż zło. Można ufać, iż ewolucja, która relatywnie niedawno wytworzyła świadomość i kulturę, może nas pozytywnie zaskoczyć bogactwem przyszłych form, które ukażą piękno ludzkiego życia, jeśli tylko odważnie włączymy się w odkrywanie tego piękna. (…)
Zasadniczy problem (…) dotyczy PYTANIA O CIERPIENIE, którego człowiek doświadcza bardziej niż jakiekolwiek inne istoty we wszechświecie. Jak wyjaśnić, że obdarzony świadomością człowiek musi głęboko przeżywać ból życia tak istotny dla naszego stadium rozwoju kulturowego? Dlaczego wrażliwi przedstawiciele gatunku Homo sapiens cierpią bardziej niż ich koledzy szukający ukojenia w bezmyślności lub w narkotykach? Pytania te uzyskują szczególną doniosłość, gdy uwzględnimy, że na poziomie rozwoju człowieka w grę wchodzi nie tylko biologiczny ból występujący w niższych stadiach ewolucji.
Specyficznie ludzkim doświadczeniem jest odreagowywanie zła, które przybiera postać absurdu, niesprawiedliwości, przemocy, bezsilności. BYĆ MOŻE PYTAŃ O CIERPIENIE I ZŁO UDAŁOBY SIĘ UNIKNĄĆ, GDYBY EWOLUCJA W SWYM ROZWOJU ZREALIZOWAŁA ALTERNATYWNY WARIANT, W KTÓRYM CZŁOWIEK BYŁBY ISTOTĄ ALBO BARDZIEJ DOSKONAŁĄ, ALBO PRZYNAJMNIEJ MNIEJ WRAŻLIWĄ? CZY NALEŻY DO BOGA KIEROWAĆ PRETENSJE, ŻE NIE OKREŚLIŁ TAKICH PRAW ROZWOJU, KTÓRE ZAPEWNIŁYBY POWSTANIE ISTOT PODOBNYCH DO CZŁOWIEKA, LECZ NIE ZNAJĄCYCH SMAKU ZMAGAŃ Z CIERPIENIEM?
Przy próbach odpowiedzi na postawione pytania, jako istotna jawi się kwestia: JAKĄ CENĘ MUSIELIBYŚMY ZAPŁACIĆ ZA EWOLUCYJNĄ ALTERNATYWĘ, W KTÓREJ CZŁOWIEK NIE DOŚWIADCZAŁBY DRAMATU CIERPIENIA? Czy równie ochoczo przyjęlibyśmy tę perspektywę, gdybyśmy wiedzieli, że doprowadzi ona do powstania istot reagujących na poziomie bohaterów telewizyjnych seriali robionych pod niewybrednego widza? Czy zaspakajałby nasze tęsknoty świat uśrednionych istot z plastiku, które reagują wprawdzie na bodźce fizyczne, lecz zarazem obca jest elementarna „ludzka” wrażliwość wyrażana choćby w niepokoju sumienia? Czy żyjąc w takim świecie nie tęsknilibyśmy za alternatywną ewolucją kultury, w której można cierpieć, okazywać solidarność, tworzyć arcydzieła, szukać sensu na horyzoncie znaczonym przez zmagania z cierpieniem? Czy wybralibyśmy ewolucyjną alternatywę, w której człowiek mniej cierpiałby, gdyż podobny byłby do istot dotkniętych chorobą Alzheimera? Czy zgodzilibyśmy się na wariant ewolucji, w której człowiek nie doświadczałby cierpień młodego Wertera, gdyż na swym poziomie czysto pragmatycznego rozwoju nie stawiałby pytań o wierność, solidarność czy heroizm, gdyż jego ambicje zaspakajałby świat przyjemnych doznań kreowanych choćby przy zastosowaniu wysokich technologii.
***
Zachęcam do uważnej i życzliwej lektury całości.
Znowu mój dowcipny komputer (DELL, czyli moja „Adela”)poprawił(a) mi niepostrzeżenie „hobbitów” na „hobbistów” (!) w komentarzu PARADOKSY NASZEJ EWOLUCJI.
Tylko literówka, a sens całkowicie różny. Niedopatrzenie moich starych oczu. Sorry! Takie mam oczy.
POŻYTKI Z CIERPIENIA
Tak sobie myślę… Cierpienie w ujęciu teorii ewolucji służy przetrwaniu lub nie służy niczemu, jest przypadkowe i bezsensowne. Większość cierpienia istot żywych nie służy niczemu, jest po prostu konsekwencją praw natury. Jedyny pożytek z cierpienia to narzędzie ostrzegawcze, nie można żyć nie czując bólu, bo nie widzi się zagrożeń (odsuwamy rękę od ognia). Jednak wiele cierpień idzie na marne, ponieważ ewolucji nie udało się doprowadzić do eliminacji cierpień na przykład agonalnych, bo osoba w agonii nie będzie się już reprodukować, więc gen odporności na ból agonalny się nie zreplikuje u przyszłych pokoleń. Ewolucja wyjaśnia ludzkie życie w kategoriach dążenia li tylko do reprodukcji, a więc jeśli uznamy, że szczęście sprzyja reprodukcji to natura „woli” szczęśliwe jednostki od cierpiących. Teoria ewolucji ma tą nierozwiązaną słabość, że nie wyjaśnia, dlaczego materia woli życie niż nieistnienie, dlaczego tak „zależy” jej na reprodukcji i trwaniu życia w jakiejkolwiek formie. Nie jest przywiązana do gatunku, ale do samego życia. Natura i życie to jedno. Prawo życia (szczęścia) dla jednego to prawo śmierci (cierpienia) dla milionów innych. Przeciwko tej niesprawiedliwości i okrucieństwu przeciwstawiają się mistycy i ludzie duchowi o szlachetnym sercu. Bóg jest dla nich jedynym możliwym wybawieniem od tego świata rządzonego przez okrutne prawa natury. Dlaczego poszukiwanie Boga ma się realizować przez cierpienie raczej niż radość? Szlachetny mistyk nie będzie się radował, jeśli świat pełen jest cierpienia, ponieważ przepełnia go współczucie dla wszelkich istot żywych. Nadmiar cierpienia i rozpaczy na świecie odczuwany przez człowieka skłania go do poszukiwania ucieczki, wybawienia, pomocy, ulgi, wolności – wszystko to kryje się w pojęciu Boga. Nadmiar cierpienia jest błędem, niedopatrzeniem natury? Jest dziurą w materii, przez którą można dojrzeć Boga? Wiadomo, że dobór naturalny / postęp w naturze odbywa się tylko dzięki pomyłkom w replikacji genów, dzięki błędom, niedoskonałościom. Dla ewolucjonisty-ateisty Bóg będzie tu tylko iluzją pozwalającą przetrwać to podłe życie. Dla wierzącego – Bóg będzie wyzwolicielem spod praw natury, spod władzy księcia tego świata. W naturze jest powszechny nadmiar bólu oraz rzadki nadmiar intelektu.
Ten nadmiar współczucia, bólu i intelektu był w dziejach ludzkich odczuwany tylko przez mały % ludzi. Jeśli tak się złożyło, że te wszystkie nadmiary były u jednego człowieka, to on tworzył kulturę, np. Budda, Jezus, Dostojewski, Sofokles itp. Ten mały % ludzi nie tworzył kultury w celu przetrwania, ale jako PRODUKT UBOCZNY swoich przypadkowych cech / uwarunkowań genetycznych. Potem te idee wytworzone przez jednostki były przejmowane przez masy (bo były ciekawe, mądre i tłumaczyły świat), mimo że te idee nie powodowały zawsze przyrostu sił życiowych i wzrostu przystosowania. Masy „zarażały się” ideami kultury. Wyjątkowe jednostki wymyślały kulturę bez celu przetrwania swojego genu, a po prostu dlatego, że miały takie zdolności umysłowe i czuły dramat nadmiaru cierpienia na świecie. Z chaosu umiały wyłonić porządek, bo się długo nad tym zastanawiały i dręczyły pewnymi pytaniami, na które większość nie zwraca uwagi. Ból istnienia plus intelekt = idee kultury. Te jednostki były przypadkowymi aberracjami ewolucji. Takie wyjątki są w mniejszości, ale teoria ewolucji ich nie wyklucza jako przypadku, z tym że oni często nie pozostawili potomków, bo tak się składa, że woleli się skupiać na ideach niż na reprodukcji fizycznej. Dawkins by powiedział, że memy ich wzięły w niewolę.
Cd. rozważań. Ewolucja nie ma celu, a zatem produkuje także efekty nadprogramowe, niekoniecznie potrzebne do przetrwania genów. Są pewne efekty uboczne ewolucji, pewnych jej dostosowań. Te efekty wynikają z nadmiernego działania takich dostosowań jak: 1. współczucie, 2. odczuwanie bólu, 3. umysł, język.
Te dostosowania miały pomagać genowi w przeżyciu, ale działały też w drugą stronę, nadprogramowo niejako, niezgodnie z „celem” ewolucji, tzn nie wspierając przetrwania i reprodukcji, ale przeciwdziałając przetrwaniu i reprodukcji.
Nadprogramowe cierpienie i współczucie w połączeniu z użyciem umysłu, a zwłaszcza języka, jest początkiem kultury, Boga, moralności. Załóżmy, że natura nie dopuściła do nadmiernego cierpienia, to co wtedy? Załóżmy, że cierpienie służyłoby tylko do ostrzegania przed zagrożeniem życia i było eliminowane w momencie bądź załatwienia problemu bądź skonstatowania, że problemu nie można rozwiązać i trzeba się pogodzić z nieuchronnym. Np. lew zagryza antylopę, ale ona nie cierpi bo to dodatkowe cierpienie w trakcie bycia zjadaną nie ma sensu z punktu widzenia ewolucji. Jej los jest przesądzony i musi zginąć. Mogłaby przecież ginąć nic nie czując. Ale oczywiście ślepe procesy ewolucji są nieczułe na cierpienie i takiej sytuacji nie przewidziały i nie ma żadnego powodu, aby oszczędzić bólu antylopie. Albo np. ból się pojawia w ciele człowieka, aby ostrzec przed chorobą i skłonić do leczenia. Ale przecież w sytuacji gdy choroba jest nieuleczalna ciało tego nie wie i ból się kontynuuje bezcelowo, bezsensownie, bo traci swój cel ostrzegawczy. Człowiek umiera w męczarniach, co nazywam nadprodukcją bólu przez ewolucję. Albo cierpienie psychiczne – np. rodziców po stracie dzieci, czasem ewolucyjnie można to uzasadnić, bo cierpią, ponieważ ma ich to skłonić do dalszej reprodukcji. Ale jeśli już nie mogą mieć dzieci to też cierpią, z punktu widzenia ewolucji bezproduktywnie, bezcelowo. Nadmierne cierpienie, ponad celowość. Ewolucja coś wyprodukowała, aby służyło z pożytkiem przetrwaniu, ale za dużo tego czegoś służy unicestwieniu. To, co miało dawać siły życiowe, odbiera siły życiowe. Taki paradoks ewolucji.
Podobnie ze współczuciem, ewolucja pozwoliła na zainstalowanie współczucia, bo ułatwiało przetrwanie potomstwa. Ale ewolucja nie przewidziała, bo nie mogła, że odczuwanie współczucia u niektórych ludzi rozszerzy się poza potomstwo, poza ród, poza plemię, poza gatunek. Odczuwanie nadmiaru cierpienia, współczucia plus umysł i język = kultura.
Gdyby wyewoluował jakiś zagłuszacz zbędnego cierpienia i współczucia – nie powstałaby taka kultura jak nasza, a zwłaszcza religia.
Gdyby nie efekt uboczny ewolucji w postaci nadmiaru cierpienia to kultura nie zwróciłaby się częściowo przeciw ewolucji i prawu natury. Gdyby ewolucja wyeliminowała nadmiar cierpienia to kultura byłaby inna.
Nadmiar cierpienia był więc czczony w religiach mistycznych jako droga do Boga (szamanizm, mistycyzm chrześcijański).
Co ciekawe, ten sam czynnik (nadmiar cierpienia) kiedyś spowodował powstanie religii, a dziś powoduje ateizm. Religia wyewoluowała jako naprawienie „błędu” natury (nadmiaru cierpienia), błędu w sensie zmniejszania szans na przetrwanie. Religia naprawia ten błąd zwiększając szanse na przetrwanie.
Rozważania Anny, na moją starą głowę, wysoce „przerozumowane”. Nie nadążam. Jeśli ją przekonują, niech przy nich pozostanie i szuka dalej. Osobiście wolę Życińskiego, kosmologa i filozofa, wiele wiedzącego o paradoksach ewolucji i ludzkich poszukiwaniach. Wiele lat współdziałał z ks. prof. M. Hellerem. To wielcy Poszukiwacze Sensu.
Tekst abpa J. Życińskiego pt. „Nauka i wiara w perspektywie poszukiwania Sensu. Rola dialogu interdyscyplinarnego w odkrywaniu Prawdy” znajduje się w „Kleofasie”. Zob. –>ARCHIWA KATEGORII: Abp Józef Życiński. (KATEGORIE to zakładka przed: Najnowsze wpisy).
.
ZADZIWIAJĄCA PRZYPADŁOŚĆ ISTOT ROZUMNYCH
Bardzo ciekawy wpis Roberta zaowocował równie ciekawymi komentarzami, znacznie poszerzającymi zakres tematyczny wyjściowego artykułu, a nawet powracającymi do tych samych zagadnień, które pojawiły się w dyskusji miesiąca o kognitywistyce, czyli „Bóg, ewolucja i cierpienie” oraz „Nauka a religia”.
Ks. prof. Wacław Hryniewicz przypomniał o kolejnej porażce doktryny katolickiej, która zderzyła się z ustaleniami nauki. Ale przecież już wcześniejsze badania historii DNA wykluczały monogeizm; jeśli teolodzy upierali się przy nim, to czynili tak tylko i wyłącznie dlatego, że chcieli uratować historyczność biblijnego opisu stworzenia. Te ciągłe klęski ponoszone w konfrontacji z naukową filogenezą, być może w końcu spowodują, że teolodzy – choć powinni uczynić to już dawno temu, zrzucając ten archaiczny bagaż – pozwolą „Darwinowi” pisać w spokoju historię rodzaju ludzkiego. Tutaj dochodzi jeszcze problem: grzechu pierworodnego, jako czegoś, co miało zaistnieć na osi historii – to oczywisty nonsens. Przyglądając się proponowanym rozwiązaniom tego zagadnienia, postanowiłem – posilony tyloma wcześniejszymi zwycięstwami nauki – demaskować i odrzucać eufemizmy, opisowe przeinaczenia, konceptualne szalbierstwa, niedopowiedzenia, interpretacyjne piruety i religijne wykręty, które tak często pojawiają się w publikacjach teologicznych na temat grzechu pierworodnego. Czas z tym skończyć! Nikt nie powinien nam wmawiać, że nieświadome niemowlę, które właśnie zostało nam przyniesione do domu przez naszą ukochaną kobietę, jest brudne i potrzebuje obmycia, bo tak mówi interpretator mitu – święty Augustyn, bo przecież nawet nie sam mit (Żydzi, którzy posługują się tylko Biblią hebrajską, nie znają koncepcji grzechu pierworodnego; jest ona nie tylko nieprawdopodobna naukowo, ale również niezgodna z Biblią i z elementarnym poczuciem sprawiedliwości). Wręcz przeciwnie: nie ma bardziej czystej istoty niż niemowlę i jeśli – takie wypadki oby zdarzały się jak najrzadziej – ta słodka istota zaśnie na wieki, to NA PEWNO będzie zbawiona i bez chrztu (trzeba to powiedzieć kiedyś jasno i wyraźnie; jestem niezmiernie zdziwiony, że sprawia to teologom aż taką trudność). Tak powiedziałby przecież Jezus, tak powiedział Jezus: Nie przeszkadzajcie przychodzić dzieciom do mnie. Kogo teolog powinien słuchać? Jeżeli już nie chce słuchać Jezusa, to niech przynajmniej popatrzy na dziecko.
2. W przypadku istot rozumnych, które istniały na Ziemi, istnieje pewna zadziwiająca cecha, która pojawiła się przed pojawieniem się Homo sapiens, a w niektórych przypadkach, mam na myśli tutaj neandertalczyka, niezależnie od niego. Znaleziska w labiryncie Atapuerca i Sima de los Huesos kości hominoidów są datowane mniej więcej na 300 000 lat. «Nie uważam, by przypisywanie mieszkańcom Atapuerca prymitywnych wierzeń religijnych było przesadą – zauważa Andrews – Mieli duże mózgi i najprawdopodobniej wyewoluowali w gatunek, który praktykował jakiegoś rodzaju rytuały religijne» (cyt. Małpolud: opowieść o ewolucji człowieka, red. S. Ableman, przeł. A. Tomaszewski, Warszawa 2001, s. 139).
Te odkrycia stwarzają kolejny teologiczny problem, z którym na razie bardzo mało uczonych chce się zmierzyć: należy dać odpowiedź, gdzie na osi historii zbawienia umieścić religijne istoty rozumne, które nie należały do Homo sapiens. Trudno przecież przyjąć, że Bóg przyznał tylko człowiekowi – chyba że założymy, że stwarzanie/ewolucja miała prowadzić jedynie do człowieka, i wszystko tylko jemu się należy, ale przecież ewolucja nie jest zakończonym procesem i powinniśmy liczyć się z tym, że za kilkaset tysięcy lat Ziemią może władać inny hominid lub istota rozumna, która wyewoluuje z zupełnie innego pnia niż naczelne – zbawienie/niebo, a innych swoich czcicieli skazał na niebyt. Gdy jednak wpiszemy rozumnych hominidów w historię zbawienia, to pojawi się mnóstwo innych zastrzeżeń, kłopotów i niejasności – z ich skali na pewno zdaje sobie sprawę zarówno ks. prof. Wacław Hryniewicz, jak i dr Robert Rynkowski. No cóż – dzięki temu teologia może być dalej pasjonująca, a nie statyczna i skoncentrowana wokół kontemplacji katechizmu.
Fundamentaliści w Kościele katolickim czują się mocno zagubieni, gdyż rewolucja religijna (chyba trzeba już używać takiego słowa), która trwa już od dłuższego czasu – a przecież jest ona nie tylko „naukowa”, ale i moralna, etyczna i doktrynalna – wspierana jest przez głowę Kościoła, papieża Franciszka; a on wciąż szokuje: czy to swoimi poglądami na hierarchię Kościoła, czy to na temat tempa unieważnień małżeństw, czy szybkości i uproszczeń w odpuszczeniu grzechu aborcji itd. Dlatego też nie należy wyśmiewać tradycjonalistów, pomimo ich skostnienia i nieprzystawalności do szalonego tempa zmian, bo załamuje się ich cały świat stałych wartości. W tym stałym świecie wiedzieli oni doskonale, kto był zły, a kto był dobry, i mogli go wskazać palcami. To, że niektórzy z nich „plują nienawiścią”, jest w tym kontekście zrozumiałe, należy im to wybaczyć chrześcijańską tolerancją, ale dalej nieustępliwie iść do przodu. Czas spuścić z łańcucha teologiczne gończe psy…
3. Skomplikowany wywód Anno. Mnie zainteresowało z niego koncepcja indywidualności i ich wpływu na bieg historii. Nie wiem, czy o tym wiesz, ale jest to spór, który niezwykle interesuje historyków. Wielu z nich skłania się w kierunku bezosobowej interpretacji historycznych zmian. Tzn., że pojedyncza jednostka (Budda, Jezus, Hitler – przepraszam za to towarzystwo) katalizuje jedynie oczekiwania mas, które już są gotowe na zmiany. Nie pomija się w tym ujęciu charakterów, celów czy motywów jednostek – byłoby to sztuczne i świadczyłoby tylko o nadmiernym rygoryzmie, dogmatyzmie – ale szuka się odpowiedzi, czy czasami dana sytuacja nie była już gotowa na pojawienie się jakiejś przełomowej idei. W tym wypadku można odkryć wzory czy regularności o szerokim zasięgu, to może być nawet pomocne w przewidywaniu przyszłych zdarzeń. Ciekawi mnie, jak Ty na to się zapatrujesz.
Co do niezrozumiałości i skomplikowania mojego wywodu: zgadzam się, że można to przedstawić lepiej, ale na razie nie umiem, mam tylko takie pierwsze schwytane myśli. Może kiedyś mi się uda uprościć i sprecyzować. Na razie może łapię pięć srok za ogon…
Andrzeju, co do tego, że wybitni ludzie są katalizatorami przemian w nieświadomości zbiorowej to być może teorie Junga by się z tym zgadzały. To jest możliwe, o ile istnieje nieświadomość zbiorowa. O ile pamiętam to Rupert Sheldrake ma koncepcję całkiem naukową, że jest nieświadomość gatunkowa, takie jakby pole czy przestrzeń pamięci gatunku (informacje w chmurze?), z którego mogą czerpać jednostki.
Niewątpliwie ludzie muszą być gotowi na nadejście nowej idei, aby ją zaakceptować i powielać czy głosić. Ale jakoś mam poczucie, że bez tych wybitnych jednostek te nowe idee by się nie mogły skrystalizować. Musi się pojawić ktoś, kto temu nada formę, ułoży treści w nowy sposób. Nie można wykluczyć, że istnieje jakaś wspolnota umysłów, powiązania ludzi, których nie odczuwamy, ale które jakoś działają, a niektórzy mają dar odczytania tych informacji i zaproponowania nowej idei. Nowa idea musi się sprawdzić, tzn zapładniać umysły ludzi w ciągu jakiegoś czasu dość długiego chyba. Pewne idee przegrały w ciągu kilkudziesięcu lat: nazizm, komunizm. A pewne idee trwają o wiele dłużej: idea duszy na przykład. Temat bardzo ciekawy, ciekawe czy nauka ma sposób na jego rozwiązanie.
Pytanie: czy gdyby nie Einstein, to do tej pory nie powstałaby teoria względności? Czy to pole nieświadomości by ją wygenerowało? Jak to sprawdzić?
GRZECH PIERWORODNY: CRUX THEOLOGIAE
1. Tak zwany grzech pierworodny/pierwotny/prarodzicielski jest rzeczywistym utrapieniem (crux) teologii. W ostatnich tygodniach P. Andrzej Nowicki już dwukrotnie (wpis: „Czy Syn Człowieczy…”, część II, kom. 16 sierpnia 2015, 17:49 i w obecnej dyskusji, kom. 12 września 2015, 17:58) piętnował z pasją to pojęcie i jego szkodliwe konsekwencje w dziejach myśli religijnej, zwłaszcza dla dialogu z osiągnięciami nauki. Pisał on w pierwszym z komentarzy, odnosząc się do długiej dyskusji w styczniu 2013 r., po moim artykule/wpisie wstępnym:
«Dyskusja w „Kleofasie” na ten temat – moim zdaniem – ujawniła tylko jedno: ZA GRZECHEM PIERWORODNYM NIE STOJĄ ŻADNE ROZSĄDNE RACJE, lecz szczególna interpretacja listów świętego Pawła, który wierzył – jemu jeszcze można to wybaczyć – że Adam i Ewa istnieli naprawdę, byli postaciami historycznymi; reszty dokonali ojcowie Kościoła, a szczególnie święty Augustyn (…). Kontrowersyjny fragment świętego Pawła (Rz 5, 12), na który się powołuje tradycja, jest błędnie zinterpretowany, a tradycja żydowska nie zna pojęcia dziedziczenia grzechu po pierwszych rodzicach. Na grzech pierworodny NIGDY nie zgodzi się nauka. A to ona wyjaśnia mechanizmy ewolucji i jej zakręty. Religie powinny stonować swoje apodyktyczne i kategoryczne stwierdzenia, i wraz z nauką – a nie wbrew niej – pracować dla człowieka».
Nie byłbym tak pewny, że za samym POJĘCIEM grzechu pierwotnego „nie stoją żadne rozsądne racje”. A może są, tylko nie te tradycyjne, które dotychczas w teologii dominowały? To moje początkowe ważne pytanie. Odpowiedź rozwinę w dalszym toku rozważań.
Przypominam jednak już w tym miejscu o opisanym wówczas (2013) przeze mnie stanowisku brytyjskiego fizyka Johna Polkinghorne’a („upadek w górę”) oraz o koncepcji holenderskiego teologa Pieta Schoonenberga („grzech świata” w nurcie poligenizmu biologicznego i teologicznego). W tych stanowiskach widać wyraźne odniesienie do osiągnięć naukowych i wrażliwość na dialog z nimi.
Biorąc pod uwagę teorię ewolucji, nie można obecnie wyobrażać sobie, że pierwsi ludzie, którzy dopiero co doszli do uczłowieczenia, stawali się od razu istotami ze wszech miar doskonałymi. Nie zakładajmy, że Stwórca obdarzył ich wszystkimi możliwymi darami. To wyidealizowany i nierzeczywisty obraz świata wymyślony przez teologów po to, aby potem ukazać ogrom upadku i utraty, a tym samym podkreślić wielkość dzieła odkupienia. Dzisiaj proces hominizacji teoria ewolucji odnosi nie tylko do jednej pary ludzkiej (jak głosi monogenizm oparty na opisie biblijnym). Jest to wizja poligenistycznych początków w procesie uczłowieczenia wielu populacji.
Drugi komentarz P. Andrzeja sprzed kilku dni jest jeszcze bardziej krytyczny i ostry. Podzielam wiele z jego gorzkich słów. Ja też mam wiele wątpliwości, których w swoich wypowiedziach nie ukrywałem. Bliska jest mi m.in. negatywna ocena postawy teologów, wciąż zastanawiających się nad zbawieniem dzieci nie ochrzczonych (o czym też była mowa w dyskusji z 2013 r., zwł. w odniesieniu do dokumentu międzynarodowej Komisji Teologicznej z 2004 r.).
Spróbuję jednak podejść spokojnie, ostrożnie i bez uprzedzeń (sine ira et studio) do tego rodzaju zagadnień, zwłaszcza w konfrontacji z wykopaliskowymi odkryciami paleoantropologii.
2. Już w Kleofasowym artykule ze stycznia 2013 r. zwracałem uwagę na biblijny opis GRZECHU BRATOBÓJSTWA – z zawiści Kain morduje swego brata Abla (Rdz 4,1-16). Chodzi przecież o winę większą niż opisane w Rdz 3 nieposłuszeństwo „prarodziców”. A tymczasem teologia wciąż koncentruje uwagę na owym „grzechu prarodzicielskim” i często obstaje jeszcze przy historyczności tego wydarzenia. W opisie Księgi Genesis Abel i Kain są synami pierwszych ludzi, Adama i Ewy. Tymczasem opis ten odnosi się do czasów późniejszych, kiedy to rozwinęła się już cywilizacja agrarna wśród większej ilości istot ludzkich. A więc można traktować postacie Kaina i Abla jako postacie symboliczne.
W artykule pt. „Dziedzictwo Kaina” Artur Sporniak („Tygodnik Powszechny” nr 14, 23 sierpnia 20015, s. 28-31) słusznie przypomniał, że motyw skłóconych braci, dobrego i złego, był „dość powszechny” w opowieściach na starożytnym Bliskim Wschodzie. Kłótnia braci zakończona bratobójstwem świadczyłaby o wczesnym moralnym upadku ludzkości. Byłby to pewien archetyp grzesznego czynu i największej krzywdy – pozbawienia życia innej istoty ludzkiej, brata (i siostry) w człowieczeństwie. Pomyślmy tylko: może natchniony autor Księgi Genesis dał wyraz śladom przekonania obecnego w zbiorowej pamięci o jakiejś tragicznej winie z zamierzchłej, paleolitycznej przeszłości. Może to jest najważniejszą, „rozsądną racją” samego pojęcia paleoantropologicznego „grzechu pierwotnego”?
Wyczuwam (znowu moje szekspirowskie „I see it feelingly”!), że fakt pierwotnego bratobójstwa mógłby być właśnie tym wydarzeniem w dziejach ludzkości, w którym kryje się intuicja, pozwalająca na szukanie nowotestamentowego pojęcia „grzechu świata” (J 1,29) – grzechu, który Jezus Chrystus miał przezwyciężać („gładzić”) bezinteresownym oddaniem swojego życia. Ten, który nikogo nie uśmiercił, swoim przykładem wprowadził w świat nową, pozytywną energię i potwierdził w niepowtarzalny sposób ważność starotestamentowego nakazu miłowania bliźniego „jak siebie samego” (Mk 12,31.33; Mt 22,39).
Z myślą o osiągnięciach współczesnych nauk można zatem pokusić się o HIPOTEZĘ, że w poligenistycznych początkach homogenezy dominujący gatunek „homo sapiens” – lub także dominujące pod-gatunki – dokonały mordu na innych istotach ludzkich i hominidach. Ten właśnie bratobójczy mord/mordy zniweczył/-ły pierwotny zamysł i plan Boga względem ludzi. Stwórca chciał, żeby różne ludzkie populacje i hominidalne pod-grupy rozwijały się w pokoju i zgodzie. Wówczas postępujący proces hominizacji różnych grup (wedle rozróżnienia „homo sapiens” oraz „homo sapiens sapiens”) prowadziłby do nabywania przez potomków wrażliwości na istnienie drugich istot i rozwijania zdolności twórczych dla dobra całej populacji ludzkiej.
Niestety, stało się inaczej. Wskutek mordu i wzajemnego wyniszczania się do dzisiaj odczuwamy moralne skutki tego, co stało się w zamierzchłej przeszłości. Badania ludzkiego mózgu wykazują, że w naszych odruchach współczucie wobec obcych i wrażliwość na ich cierpienie są znacznie słabsze. Prehistoryczne przestępstwo ma wciąż wpływ na dalszy bieg dziejów. Tak rozumiany paleolityczny „grzech pierwotny” rozprzestrzeniałby się genetycznie (w tradycyjnej doktrynie wyrażano to słowem „przez rodzenie”, łac.: „generatione”). Polegałby na skłonności do czynienia zła moralnego pod wpływem odruchów dziedziczonych z odległej ewolucyjnej przeszłości (płaty czołowe kory mózgowej są w nas odpowiedzialne za społeczną wrażliwość na innych).
3. To byłby, w moim namyśle i mojej propozycji, właśnie ów „grzech świata” – idea biblijna, do której przekonywał przed laty Piet Schoonenberg, ale zabrakło mu pogłębionej refleksji nad świadectwami ze strony odkryć paleoantropologicznych.
We wspomnianym artykule Artur Sporniak wziął pod uwagę jedynie przypadek neandertalczyków (Homo neandertalensis) oraz ludzi gatunku „homo sapiens” z populacji Crô-Magnon (miejscowość w południowo-zachodniej Francji, w Akwitanii); ludzi będących naszymi prehistorycznymi przodkami. Przypomniał on o fakcie krzyżowania się obydwu (pod)gatunków. Stąd w ludzkim genomie, według badań szwedzkiego naukowca Svante’go Pääbo z 2009 r., istnieje od 1 do 4 procent genów neandertalskich (wyjątek stanowią mieszkańcy Afryki).
Czy rzeczywiście nasi prehistoryczni przodkowie dokonali zbrodni eksterminacji neandertalczyków? Paleologicznych dowodów jak dotąd nie znaleziono. Zwycięzcy mogli zresztą w ogóle nie troszczyć się o grzebanie pomordowanych przeciwników, których ciała pozostawiano mięsożernym zwierzętom. Potwierdzonym faktem jest natomiast, że neandertalczycy wyginęli krótko po pojawieniu się w Europie zwycięskiego gatunku „homo sapiens”. Czy tylko z powodu dokonanej zbrodni? Czy są jakieś inne uzasadnione racje? Otwarte pozostaje również pytanie, czy gatunek „homo sapiens” nie nosi na sobie również piętna zbrodni Kaina i prehistorycznej eksterminacji innych nawet w obrębie własnej populacji.
Jeżeli jesteśmy potomkami gatunku/-ków Kaina, to pozostała w naszych genach zagadkowa skłonność do złych czynów i odruchów złości kryjących się w sferze podświadomości. Zbrodnia bratobójstwa powtarza się ustawicznie, aż do naszych dni, w ludzkich dziejach. Niepodobna zaprzeczyć tego faktu. Kto nas zapewni, że kiedyś w przyszłości ustanie ten przelew bratniej krwi? A może wyniszczymy się skutecznie nawzajem przy użyciu masowych środków totalnej zagłady? Jest we mnie coś z apokaliptycznego niepokoju.
4. Poruszam się stale w ramach hipotezy, której wszakże apriorycznie wykluczyć nie można. Usiłowałem wskazać na pewne historyczne przesłanki mogące mimo wszystko usprawiedliwiać mówienie o jakimś pradawnym, paleoantropologicznym „grzechu prarodzicielskim”.
Tym moje stanowisko różni się od refleksji P. Andrzeja, który uważa, że mówienie o „grzechu pierworodnym” jest to „oczywisty nonsens”. Zakładam, że ma on jedynie na względzie tradycyjną wersję „grzechu pierworodnego” w odniesieniu do biblijnych postaci Adama i Ewy. „Czas z tym skończyć!” – pisze. To język oburzenia. Rozumiem, że chce w ten sposób demaskować „konceptualne szalbierstwa, niedopowiedzenia, interpretacyjne piruety i religijne wykręty”. Uważa, że jest to „niezgodne z Biblią i z elementarnym poczuciem sprawiedliwości”.
Bądźmy cierpliwi. Rozsądny dialog z wciąż przybywającymi w sukurs odkryciami pomoże teologii wyzwolić się ze starych pojęć i nawyków w myśleniu. Wierzę, że przyszłość przyniesie głębsze naświetlenie tajników homogenezy, a teologia nie pozostanie na nie obojętna.
5. Co do ZBAWIENIA NIE OCHRZCZONYCH NIEMOWLĄT, głosząc od lat nadzieję powszechnego zbawienia, osobiście nie mam wątpliwości. Odsyłam w tym miejscu do lektury końcowej części dyskusji po moim artykule wstępnym w styczniu 2013 r., pt. O grzechu pierwszych ludzi w świetle odwiecznej życzliwości Boga: perspektywa ekumeniczna.
Tam również omawiam dokument międzynarodowej Komisji Teologicznej pt. Nadzieja zbawienia dla dzieci umierających bez chrztu (2004). Dokument ten jest nader ostrożny we wnioskach. Teologowie nie podjęli rzetelnej refleksji nad główną przyczyną trudności – a jest nią nadal tradycyjna koncepcja grzechu pierworodnego, który ma być zgładzony dopiero przez chrzest. Trzeba głębiej przemyśleć świętość samego daru życia. Miłość Stwórcy i miłość Chrystusa-Zbawiciela ogarniają wszystkich od samego początku istnienia. Są silniejsze od wszelkiej postaci grzechu.
Podobnie myślę o bardziej lub mniej zaawansowanych HOMINIDACH, a więc tych prymitywnych istotach, które nie osiągnęły jeszcze pełnego uczłowieczenia. Ale jak wykazują odkrycia paleoantropologiczne, również one przejawiały jakieś wierzenia i grzebały swoich zmarłych.
Bóg nie zapomina o wszystkich swoich stworzeniach. W Kleofasowym artykule pt. „Chrześcijaństwo a świat przyrody” z 19 sierpnia 2012 r. przeciwstawiłem się ponurym werdyktom średniowiecznych myślicieli, iż w przeobrażonym świecie zmartwychwstania znajdą się jedynie ciała ludzkie oraz minerały, a rośliny i zwierzęta popadną w nicość. Trzeba się cieszyć, że już wówczas nie wszyscy podzielali jednak ten apodyktyczny pogląd. Jan Szkot Eriugena sądził na przykład, iż dusze (!) zwierząt będą mieć udział w zbawieniu. Według Mikołaja z Kuzy wszystkie stworzenia obdarzone zmysłami otrzymają udział w nowym świecie. Jeżeli nawet stworzenia niższe od człowieka również znajdą się przed obliczem Boga, to tym bardziej istoty człowiekowate.
***
Tyle moich niedzielnych refleksji po dającym do myślenia komentarzu P. Andrzeja. Takie teksty rzeczywiście są bodźcem do dalszych przemyśleń. Dziękuję, P. Andrzeju!
„Z myślą o osiągnięciach współczesnych nauk można zatem pokusić się o HIPOTEZĘ, że w poligenistycznych początkach homogenezy dominujący gatunek „homo sapiens” – lub także dominujące pod-gatunki – dokonały mordu na innych istotach ludzkich i hominidach. Ten właśnie bratobójczy mord/mordy zniweczył/-ły pierwotny zamysł i plan Boga względem ludzi. Stwórca chciał, żeby różne ludzkie populacje i hominidalne pod-grupy rozwijały się w pokoju i zgodzie. ”
Nasuwa się pytanie, czy jeśli przyjąć Księdza Profesora intuicję, owi przodkowie mieli pełną świadomość tego, że to co zrobili było złe, może dla nich ta walka jawiła się jako coś pozytywnego, dawała im i ich potomstwu przewagę i możliwość dalszego rozwoju. Według mnie, żeby można mówić o pojęciu grzechu jaki znamy z nauczania kościoła potrzebna jest wola i świadomość, obawiam się że nasi przodkowie jeszcze takiej nie mieli, bardziej kierowali się instynktem przetrwania. Ja ten grzech „pierwszy” wyobrażam sobie jako decyzję przeciw dobru, na ile to możliwe uświadomioną jako pewien wybór, a jak wspomniałam mam wątpliwości czy nasi przodkowie rozumowali w tych kategoriach. Nie wiem czy na tym etapie rozwoju Bóg mógł oczekiwać, że ludzie będą rozwijać się w zgodzie i pokoju. Patrzę na to z perspektywy mojego zawodu antropologa.
Kiadz Prof. Hryniewicz napisal:
„Stwórca chciał, żeby różne ludzkie populacje i hominidalne pod-grupy rozwijały się w pokoju i zgodzie. Wówczas postępujący proces hominizacji różnych grup (wedle rozróżnienia „homo sapiens” oraz „homo sapiens sapiens”) prowadziłby do nabywania przez potomków wrażliwości na istnienie drugich istot i rozwijania zdolności twórczych dla dobra całej populacji ludzkiej.”
Szanowny Ksieze Profesorze, pozwole sobie nadmienic, ze widze tutaj wylaniajacy sie powazny problem z punktu widzenia ewolucji.
Bowiem NATURA nie jest bezduszna, ani wspolczujaca. Moze ona odzialywac na cierpienie wylacznie w sytuacji gdy ma ono wplyw na przetrwanie naszego DNA.
Cierpienie w tym i smierc (walka o zasoby naturalne) , czyli ogolnie ZLO, ewolucyjnie maja wiec swoj sens, pozwalajacy danym organizmom przetrwac.
I rzecz najwazniejsza:
Gdyby kiedykolwiek nadszedl czas powszechnej POMYSLNOSCI i OBFITOSCI ( niemal doskonalosci), automatycznie nastapil by wzrost populacji wszystkich stworzen, co PRZYWROCILOBY NATURALNY STAN ZAGROZENIA GLODEM I SMIERCIA.
Tak wiec „ZLO”, cierpienie i WALKA O BYT sa wpisane w mechanizm ewolucji biologicznej.
Nie widze wiec mozliwosci POKOJOWEGO wspolistnienia stworzen, w tym hominidow.
Pozdrawiam.
INSTYNKT PRZETRWANIA CZY ZACZĄTKI ŚWIADOMOŚCI DOBRA I ZŁA?
Słuszne uwagi P. Estel pobudzają do myślenia. Według biblijnego opisu pierwszej zbrodni, Kain (jeśli ma być postacią symboliczną) rozmyślał o swoich zamiarach. Dlaczego Bóg nie chciał łaskawie wejrzeć na jego ofiarę, w przeciwieństwie do miłej Mu ofiary Abla? Bo już wcześniej Kain nie postępował dobrze. Do myślenia daje motyw „chodzenia z ponurą twarzą” (Rdz 4,5). I motyw perswazji: „gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, GRZECH leży u wrót i chyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować” (w.7). Wyraźnie jest mowa o GRZECHU jako o skutku złego postępowania.
Nie trzeba brać tych słów dosłownie jako doraźnej mowy Boga. Jest chyba w tym opisie jednak coś więcej niż sam instynkt prymitywnego człowieka walczącego o przetrwanie. Jest zawiść. Jest złość. Pojawia się jakaś wewnętrzna przestroga „sumienia” przed grzechem i popełnieniem czegoś bardzo złego. Przestroga zlekceważona. Morderstwo staje się faktem.
Może jest coś w tajnikach człowieczeństwa, co ostrzega nas przed złem, niezależnie od tego, jak to nazwiemy. Jakieś wyczucie tego, co jest dobre, a co złe. Nawet u prymitywnych jeszcze, w samych początkach, istot ludzkich.
Dlatego właśnie ja na swoje potrzeby tłumaczenia rzeczywistości nie umieszczam zaistnienia grzechu” pierwszego” na linii czasu w tym sensie, że uważam to zjawisko po prostu jako skłonność istoty ludzkiej, jeśli Bóg dał człowiekowi wybór, wolność to przecież upadek nie mógł zależeć tylko od tych „prarodziców”, bo to niejako determinowałoby to że jeśli oni by nie skosztowali grzechu to ja dziś też bym nie mogła wybierać zła? Każdy człowiek na każdym etapie rozwoju może odwrócić się od dobra i chyba nie mamy tego wyboru tylko dlatego, że ktoś dawno temu zrobił to pierwszy? Może ja wymyślam głupoty ale od dawna tak to sobie tłumaczę. Większym problemem jest dla mnie to w jaki sposób (o ile tak jest) skłonność człowieka do zła łączy się z tzw. złem naturalnym, czy to jakieś dostosowanie natury do kondycji ludzkiej zdolnej do wyboru zła, czy człowiek wybiera zło bo świat wokół niejako go do tego zmusza (walka o byt w niesprzyjających warunkach), ale wtedy los człowieka byłby niejako zależny od natury, w której zło jest widzialne dla człowieka i stanowi dla niego źródło cierpienia.
A czy znajdujemy jakies inne, racjonalne / naukowe wytlumaczenie pojecia „ZLO” niz to ewolucyjne, czyli naturalne ?
Co do swiadomosci DOBRA I ZLA naszych praprzodkow, zgadzam sie zupelnie z Estel.
We wpisie ksiedza prof. Hryniewicza znalazlam rowniez taki fragment:
„Czy rzeczywiście nasi prehistoryczni przodkowie dokonali zbrodni eksterminacji neandertalczyków? Paleologicznych dowodów jak dotąd nie znaleziono.”
Robin Dunbar w swojej ksiazce „Nowa historia ewolucji czlowieka” na str57, 58 zwraca uwage, na zbieznosc czasowa pomiedzy przybyciem do Europy naszych KROMANIONSKICH przodkow.
Zbieznosc ta owszem przywolywala zgrany motyw eksterminacji rasowej.
Dunbar powoluje sie jednak na ksiazke Jareda Diamonda pt: ” Strzelby, zarazki, maszyny”, w ktorej udokumentowal niszczycielski wplyw, jaki w ciagu XX wieku wywarly na plemiona poludniowoamerykanskich Indian blahe dla imigrantow i misjonarzy choroby dzieciece, jak np. odra.
Dunbar wyciaga wniosek, iz choroby zakazne sa calkiem prawdopodobnym wyjasnieniem znikniecia neandertalczykow., zwlaszcza gdy wezmiemy pod uwage, iz gorace i wilgotne afrykanskie tropiki, z ktorych przybyli KROMANIONCZYCY, stanowia istna wylegarnie zarazkow.
Druga przyczyna podana przez Dunbara jest rowniez klimat.
szczeglowe modele klimatyczne wskazuja , iz podczas kluczowego okresu od 100 do 30.000 lat temu zasieg terytorialny neandertalczykow zostal na polnocy ograniczony zimowymi temperaturami.
Mimo fizycznego przystosowana do chlodu zdaniem Dunbara neandertalczycy nie mogli zniesc temperatur ponizej pewnego, krytycznego poziomu.
Interesujące hipotezy i pewne analogie zaczerpnięte z faktów współczesnych. Owszem, zasługują na uwagę. Nie sądzę jednak, że motyw eksterminacji jest aż tak bardzo „zgrany” i wytarty, żeby utracił już wszelkie prawdopodobieństwo.
ROZTERKI
Trudno odnieść się do wszystkich wątków, które podjął ks. prof. Wacław Hryniewicz, ale spróbuję przynajmniej do części z nich się ustosunkować.
1. Ksiądz Profesor wyraża nadzieję, iż gdy mówię o „nonsensie koncepcji grzechu pierworodnego”, to mam na myśli jego tradycyjny wariant (Ks. prof. Wacław Hryniewicz OMI, GRZECH PIERWORODNY: CRUX THEOLOGIAE , pkt. 4; 13 września 2015 o 21:29). Intuicja ta jest poprawnie odczytana. Uściślę ją słowami Estel i rozwinę: nie umieszczam zaistnienia grzechu” pierwszego” na linii czasu, w tym sensie, że rozumiem to zjawisko – po prosto – jako skłonność istoty ludzkiej do czynienia niegodziwości – niegodziwości, która zaistniała jako naturalna (sic!) konsekwencja wynikająca z przyczyn samego potencjału; inaczej mówiąc: sam fundament koncepcyjny jest dla mnie (i nie tylko dla mnie) niemożliwy do obrony. Nie było możliwości, by wybrać dobro; nie było harmonii, by ją burzyć; nie było prawa, by go złamać – i nie było Boga, który by za to karał dziedziców. Tu chodzi więc o coś znacznie poważniejszego, niż to wydaje się na pierwszy rzut oka. Powiem więcej, a to powinno skłonić Księdza Profesora do innego typu refleksji. Czy nie lepiej uznać, że jeśli czegoś nie było, to nie ma sensu się nad tym zastanawiać? Czy nie poczujemy się „lepiej”, gdy ten „krzyż teologii” pozostawimy tam, gdzie już np. spoczywa koncepcja jednego autora Księgi Izajasza, czyli w lamusie? Pytania takie chyba można zadać?
W wolnej chwili niech Ksiądz Profesor spojrzy, jak do tego problemu podchodzi judaizm.
2. Ma Ksiądz Profesor rację – wariantu eksterminacji neandertalczyka przez człowieka nie można apriorycznie wykluczyć (a także tego, że mogło to zostać zapamiętane i zmitologizowane za pomocą symboli). Napotykamy tutaj – a jednak! – kolejny problem. Neandertalczyk żył w Europie i nie zetknął się z ludźmi zamieszkującymi np. Afrykę. Sam Ksiądz Profesor przytoczył znany już wszystkim argument, że tylko Europejczycy krzyżowali się z neandertalczykiem (mam nadzieję, że nie były to jedynie „branki”, które pozostały po wymordowaniu samców). Doszedłby – w myśl tej interpretacji – kolejny problem: winnymi grzechu pierworodnego nie byliby murzyni, którzy nie mają z wyginięciem neandertalczyka nic wspólnego. Tutaj – jak zwykle – najbardziej mordercza, krwiożercza okazałaby się „rasa biała”. Jezus z Nazaretu byłby wtedy tylko „naszym” Zbawicielem?
3. Cieszy mnie, że Ksiądz Profesor ma podobne zapatrywania na zbawienie nieochrzczonych dzieci. Tutaj nie ma pomiędzy nami żadnych rozbieżności.
***
Bardzo dziękuję Księdzu Profesorowi za to, że istnieje osoba, która tak dokładnie wczytuje się w problemy „szeregowych” wiernych. Odpowiedź, którą otrzymałem, świadczy, że każde zdanie zawarte w komentarzu zostało dokładnie przemyślane i skomponowane. Na tle „bylejakości” internetowej jest to rajska wyspa.
Oby Duch Święty zawsze Księdzu Profesorowi towarzyszył. Pozdrawiam.
Ten fragment z tekstu, który podlinkował Andrzej :”Skłonność do czynienia zła jest bardziej naturalna (wynika z przyrodzonego egoizmu)” właśnie wpisuje się w moje wątpliwości, które wyraziłam w komentarzu wyżej. Jeszcze raz wkleję tu własną wypowiedź :Większym problemem jest dla mnie to w jaki sposób (o ile tak jest) skłonność człowieka do zła łączy się z tzw. złem naturalnym, czy to jakieś dostosowanie natury do kondycji ludzkiej zdolnej do wyboru zła, czy człowiek wybiera zło bo świat wokół niejako go do tego zmusza (walka o byt w niesprzyjających warunkach), ale wtedy los człowieka byłby niejako zależny od natury, w której zło jest widzialne dla człowieka i stanowi dla niego źródło cierpienia.
Skłonność do czynienia zła wynika z egoizmu, z walki o przetrwanie z obawy o własne życie, z lęku przed śmiercią- to wszystko jest wypadkową życia w tak a nie inaczej stworzonym świecie. Cały czas kołacze mi się w głowie to pytanie, czy człowiek „dostosował się” do świata stworzonego tak, że ciągle coś człowiekowi w nim zagraża (a zatem o ile musi być pomniejszona jego wina!), czy to jak funkcjonuje świat wynika z tego jaka jest kondycja ludzka, czy natura w zamyśle Boga „dostosowała” się do człowieka, który ma skłonność do zła, do grzechu? Jak w kontekście takich dylematów odpowiedzieć sobie na czym dokładnie polegało zbawienie, przecież nie zmieniło praw natury ani nie zmieniło ludzkiej kondycji, tego potencjału, o którym napisał Andrzej.
P. Andrzeju,
dziękuję za życzenia i link do judaizmu.
Do myślenia przywykłem w ciągu wielu lat. Nie uważam, że problem zbawienia, czyli ocalania ludzkości od zatraty i zagłady ogranicza się jedynie do wyzwalania od tzw. skutków grzechu pierworodnego. Tak jak i chrzest to nie tylko ryt o charakterze negatywnym („wyzwalać od”). Ma on przede wszystkim sens pozytywny: włączać (etymologicznie: „zanurzać”) człowieka w tajemnicę Chrystusa, wiązać z Nim na całe życie, „wyzwalać do” czynienia dobra, które jest największym „sakramentem” w naszej ludzkiej egzystencji (cf. Mt 25, 40).
W swoich refleksjach pisałem o możliwości dopuszczania się prehistorycznych eksterminacji także ze strony innych populacji „homo sapiens” lub hominidów w różnych częściach świata, a więc również Afryki i Azji. Nie ograniczam się do Neandertalczyków i populacji Cro-Magnon. Jako chrześcijanie, wyznajemy Jezusa jako Ratownika i Zbawiciela wszystkich.
Boję się apodyktyczności w naszych ludzkich sądach i doktrynalnych wyrokach. Nadal nie jestem gotów do składania owego utrapienia w postaci „crux theologiae” do lamusa. Myślę, że nie doceniamy jednak intuicji wiążących się z koncepcją „grzechu świata” (J 1,29), w gruncie rzeczy nowotestamentalną. „Grzechu” w liczbie pojedynczej! Wielkiego grzechu. Grzechu bratobójstwa.
Dobrej nocy!
NIE JESTEM DOGMATYKIEM
Nie powinno się odbierać moich zastrzeżeń, formułowanych bardzo często w sposób krańcowy, jako próby apriorycznego, wręcz „dogmatycznego” odrzucenia koncepcji „grzechu pierwszego”. Bo taki grzech był – nauka temu nie może zaprzeczyć.
1. Wybitny polski ewolucjonista, Henryk Szarski stwierdził, że niedostrzeganie w człowieku tego, że jest on czymś od zwierzęcia odmiennym, prowadziło już nieraz do groźnych, a nawet zbrodniczych konsekwencji. Człowiek jest jedyną znaną nam istotą myślącą i etyczną. Jaki z tego można wysnuć wniosek? „Człowiek odczuwa, że pewne czyny są złe, a inne dobre. Stara się postępować zgodnie ze swym sumieniem. […] Natomiast zwierzęta zawsze są bezetyczne. Czasami komuś się zdaje, że zachowanie np. psa dowodzi odczuwania wyrzutów sumienia; ma o tym świadczyć strach zwierzęcia, widoczny po przekroczeniu jakiegoś zakazu. Strach psa trzeba jednak raczej porównać z obawą, jaka odczuwa pacjent na widok aparatury dentystycznej – w obu przypadkach istnieje uzasadnione przewidywanie bólu. Strach psa nie ma jednak wiele wspólnego z uczuciem człowieka, który ze wstydem rozważa, że nie postąpił zgodnie ze swym sumieniem, nawet wówczas gdy wie, że jego czyn przyniósł mu korzyść” (Henryk Szarski, Historia zwierząt kręgowych, PWN, Warszawa 1985, s. 408). Gdy będziemy cofać się wstecz, dojdziemy do momentu, którego paleontolodzy przecież nie uchwycą, a w którym pojawił się taki strumień świadomości, że człowiek stał się istotą etyczną. Grzech wszedł na scenę Kosmosu; a jeśli tak, to stał się potrzebny Zbawiciel (σωτηρ), heros, którego zadaniem jest wyswobodzić ludzi z jego okowów. Jednak Zbawiciel nie spowodował tego, że staliśmy się lepsi niż nasi przodkowie. Wojna, eksterminacja i stos – dalej towarzyszy ludzkości, z jeszcze większą siłą niż przed Golgotą, co więcej, przemocy dokonywano i dokonuje się w imię Golgoty. W Europie na początku wieku XX – złożonej w tamtym okresie z 90 % chrześcijan – prowadzono dwie wojny światowe, w których zginęło – często w niewyobrażalnych męczarniach – kilkadziesiąt milionów ludzi. Po agresji niemieckiej na Polskę w 1939 r. niemieccy biskupi wydali list pasterski, w którym stwierdzili:
«W tej decydującej godzinie zachęcamy naszych katolickich żołnierzy i doradzamy im, żeby posłuszni Führerowi, wypełniali swój obowiązek i okazali gotowość do złożenia ofiary z siebie. Zwracamy się do wiernych, by wspólnie modlili się żarliwie o to, żeby Opatrzność doprowadziła tę wojnę do sukcesu oraz pokoju dla ojczyzny i narodu»(Giienther Lewy, The Catholic Church and Nazi Germany, New York: McGraw—Hill, 1965, s. 226).
Na rosyjskich apokaliptycznych polach śmierci, katoliccy duchowni rozgrzeszali masowych morderców, tylko niewielu z nich zdobyło się na publiczny protest w obliczu zbrodni, które przyprawiają nawet współczesnego czytelnika o zawrót głowy. Ludobójstwo rwandyjskie jest dobrą nauczką dla tych, którzy wierzą, że wszystkie instynkty mordercze w katolicyzmie czy chrześcijaństwie zostały po Szoa już zlikwidowane – to zbyt naiwny optymizm.
Kościół zbytnio przeakcentował rolę zbawczą Krzyża, a zbyt mało skupił się na mocy zbawczej słów Jezusa. Nie tylko Krzyż jest naszym zbawieniem, ale – nawet chcę powiedzieć, że przede wszystkim – treść Ewangelii może nas zbawić, jej wcielenie w życie. W tym sensie: nigdy nikt nie pokonał „grzechu pierworodnego”. Krzyż może dokonać przemiany, jeśli uznamy nauki Tego, który na nim został rozpięty za obowiązujące, bez żadnych kompromisów.
Misja ratunkowa Boga? Wcielenie? Bo prymitywne hominidy mordowały się wzajemnie, kiedyś? Mordowały się cztery czy pięć milionów lat, i będą czynić to nadal, jeśli nie znajdziemy właściwego antidotum. Nie jest nim Krzyż, o nie! Przynajmniej nie w tradycyjnym ujęciu. Ja wrócę kiedyś do tego problemu.
2. Doszedłem tym samym do kolejnego ważnego zagadnienia, które ciąży na naszym stosunku do innych wyznań, religii i skutecznie blokuje porozumienie: jest to, jak widać, zupełnie niesłuszne traktowanie chrześcijaństwa jako wierzenia wyjątkowego (chrystianizm będący założony przez samego Boga – musi pozostawać wyjątkiem wśród światowych religii, będąc własną religią Boga, przewyższa wszystkie inne). Jest to część tzw. mitu chrześcijańskiego, o którym pisze J. Hick w Piątym wymiarze. Nietolerancję Kościoła powinna zastąpić tolerancja i wyrozumiałość. Ekskluzywność, z której po Soborze Watykańskim II nieco zrezygnowano, powinien zastąpić pluralizm. Powinien on objąć nie tylko judaizm, ale wszystkie religie, które zrezygnowały z odrzucenia nowoczesności i przestały stanowić ariergardę zwalczającą demokrację oraz tolerancję. Należy zaprzestać propagandy, która wywyższa chrześcijaństwo kosztem innych doktryn religijnych, np. buddyzmu. Apologetyka, która buduje wizerunek Jezusa z Nazaretu, poprzez jego nieustanne wywyższanie nad innych nauczycieli religijnych – w rzeczywistości Go poniża. Redukujemy Jego Ewangelię, w której pierwsi mieli być ostatnimi, do dzieł Sokratesa czy Shakespeare’a, a Jego samego do kompozytora niepowtarzalnych aforyzmów. Ale to nie było Jego celem; Jego celem była przemiana świata w dobro, poprzez ekspresję miłości, nawet do wrogów, nawet za cenę poniżenia i hańby.
Oczywiście ta droga nie oznacza utraty chrześcijańskiej tożsamości. Byłbym idiotą, gdybym tego żądał – zwłaszcza, że dzisiaj wielu ateistów mówi o sobie, że są chrześcijańskimi ateistami. To wielkie zwycięstwo Chrystusa, niezaprzeczalnie, i porażka tych, którzy chcieli Go ośmieszyć. Warto wracać do słynnego eseju Kołakowskiego.
Chrześcijaństwo ma dać nam siłę do obrony przed radykalizmem islamu. Wiele problemów islamu wynika z faktu, że jest on instytucją polityczną, prowadzącą politykę imperialistyczną i autorytarną. Największe jego przewinienia – terroryzm, eksterminacja chrześcijan, wprowadzanie szariatu, antysemityzm i anty-chrystianizm – wynikają w znacznej mierze z jego politycznej natury. Wielu imamów wspierało i legitymizowało działania Osamy bin Ladena i Al Kaidy. Jeżeli islam dzisiaj pragnie stać się autentyczną instytucją moralną, za jaką zawsze chciał uchodzić, musi przystąpić do samoanalizy i zastanowić się głęboko nad sobą, by mógł dokonać odpowiedniego – w tym moralnego – zadośćuczynienia wobec świata. Przywódcy duchowi islamu powinni pamiętać, że nasze zasady stoją w istotnej sprzeczności z Prawem Szariatu, zmianie więc muszą ulec wszystkie aspekty islamu mogące sprzyjać tendencjom do jego zaprowadzenia w Europie (zob. Ireneusz C. Kamiński, Islam przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu).
TEOLOGOWIE PRAWOSŁAWNI O GRZECHU PIERWOTNYM – „RELIGIJNE WYKRĘTY”?
Powracam do fragmentu komentarza P. Estel:
„SKŁONNOŚĆ DO CZYNIENIA ZŁA WYNIKA Z EGOIZMU, Z WALKI O PRZETRWANIE Z OBAWY O WŁASNE ŻYCIE, Z LĘKU PRZED ŚMIERCIĄ- to wszystko jest wypadkową życia w tak a nie inaczej stworzonym świecie”. (Tu i poniżej wyróżnienie moje, wh).
Przypomnę teraz o pewnej koncepcji, o której obszernie pisałem w artykule wstępnym, w Kleofasowej debacie 4 stycznia 2013 r. (21.50):
Większość teologów prawosławnych, szczególnie współczesnych, nie przyjmuje nauki o stanie winy, wynikającym z grzechu pierworodnego. Uważają oni, że CZŁOWIEK DZIEDZICZY PO ADAMIE (=CZŁOWIEKU!) SKAŻENIE I ŚMIERTELNOŚĆ, A NIE JEGO WINĘ. Potomkom prarodzica/-ców nie należy przypisywać grzechu jako aktu osobowego. Grzech pierworodny to dziedziczenie śmiertelności. Grzeszność człowieka jest jej skutkiem.
Tego rodzaju interpretacja grzechu pierworodnego posiada CHARAKTER EGZYSTENCJALNY i jest bliska współczesnej refleksji nad śmiercią oraz instynktem samozachowawczym (S. Kierkegaard, M. Heidegger). Istnienie ludzkie jest ustawicznie zagrożone wskutek śmiertelności i stąd jednostka musi podjąć walkę o swą egzystencję. Walka ta staje się przyczyną egoizmu i grzechów osobistych.
KONIECZNOŚĆ ŚMIERCI POCIĄGA ZA SOBĄ WOLĘ SAMOZACHOWANIA, LĘK I NIEPOKÓJ, KTÓRE Z KOLEI STAJĄ SIĘ GŁÓWNYMI PRZYCZYNAMI ZAMKNIĘCIA W SOBIE, EGOIZMU, NIENAWIŚCI I ZAZDROŚCI. Z powodu nich człowiek staje się indywidualistą, skłonnym do uważania swoich egoistycznych pragnień za normalny cel ludzkiego życia. Pragnienia te są jedynie konsekwencją perwersji spowodowanej przez śmierć i skażenie.
Prostota rozumowania i jasność myśli cechujące tę interpretację ich czynią ją, zdaniem wielu współczesnych teologów prawosławnych, szczególnie doniosłą dla aktualnych prób reinterpretacji grzechu pierworodnego. W przeciwieństwie do koncepcji augustyńskiej, wyjaśniającej dziedziczenie winy prarodziców drogą naturalnego rodzenia, interpretacja przejęta od Ojców greckich jest BARDZIEJ ZROZUMIAŁA dla człowieka współczesnego. Nie znaczy to, że w pełni zrozumiała i bezdyskusyjna. „Cząstkowe bowiem jest nasze poznanie (…) Teraz poznaję cząstkowo (ek mérous) …” (1 Kor 13,9.12).
***
Tyle od strony innej wrażliwości teologicznej chrześcijańskiego Wschodu. Dzisiaj, dzięki teorii ewolucji wiemy, że śmierć jest podstawowym prawem życia wszystkich istot żyjących, niezależnie od jego długości. Nie należy jej wiązać z tzw. grzechem pierwotnym, prarodzicielskim. Skutkiem pierwotnego upadku może być jedynie bolesne przeżywanie odejścia z tego świata. A jednak nie ma innego sposobu przejścia do nowego świata zmartwychwstania. Kto żyje, umrzeć musi. Marzenie o rzeczywistej, doczesnej nieśmiertelności jest… tylko marzeniem. Nie wymagajmy od Boga, aby było inaczej, apelując do Jego wszechmocy i mając żal, że jej wciąż w sposób oczywisty nie okazuje. On nie jest na modłę naszego myślenia! „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami” (Iz 55,8).
Ojcowie Kościoła, których nieraz tak bardzo lekceważymy, słusznie uważali, że życie bez końca w obecnych warunkach istnienia stałoby się z czasem iście diabelskim KOSZMAREM. Miłując swoje stworzenia Stwórca nie dopuszcza do uwiecznienia doczesnego stanu życia, które prędzej czy później musiałoby okazać się nie do zniesienia. Z tego punktu widzenia śmierć jest przyjacielem, a nie wrogiem – darem, dobrodziejstwem, które wyzwala od koszmaru.
Mądry nauczyciel kilku pokoleń polskiej inteligencji, prof. LESZEK KOŁAKOWSKI przekonywał, że jeśli nasza cywilizacja dopuści do wyschnięcia swoich religijnych korzeni, obumrze razem z nimi. Zob. jego refleksje w książce pt. „Niepewność epoki demokracji”, Kraków: Wyd. Znak 2014 (fragment w „Gazecie Wyborczej” 4-6 kwietnia 2015, s. 34-36: „Czy ludzkość może jeszcze ocalić swoje człowieczeństwo?).
(Nota bene. Niektórzy dyskutanci wciąż nie odróżniają „WPISU”, czyli artykułu wstępnego do dyskusji miesiąca, od „KOMENTARZA/-RZY”, jako zapisu głosów w debacie).
***
Do wielu bardzo słusznych uwag P. Andrzeja z poprzedniego komentarza /postu ustosunkuję się nieco później.
Skoro w grzech pierworodny to dziedziczenie śmiertelności, a wiemy że śmiertelność obecna była zanim pojawił się człowiek, była wpisana w reguły tak stworzonego świata, to „problem” musiał zaistnieć wyłącznie w przeżywaniu śmiertelności, tu należy chyba upatrywać rozdarcia, które jest konsekwencją poznania i wyboru zła. Śmierć nie musiała wyzwalać z koszmaru życia, jeśli byłaby przeżywana spokojnie bez lęku, bo i wtedy życie nie byłoby koszmarem (ile zła wynikającego z egoistycznej walki o przetrwanie nie miałoby miejsca). Czyli sednem zbawienia jest zmartwychwstanie, pokazanie że śmierć nie ma władzy nad człowiekiem, wyzwalanie od lęku przed śmiercią. Takie przynajmniej nasuwają mi się refleksje po komentarzu Księdza Profesora.
EWANGELIA MOŻE NAS OCALIĆ
Panie Andrzeju,
cieszę się ze stwierdzenia w komentarzu z 15 września 2015 o 10:17 : «Nie powinno się odbierać moich zastrzeżeń, formułowanych bardzo często w sposób krańcowy, jako próby apriorycznego, wręcz „dogmatycznego” odrzucenia koncepcji „grzechu pierwszego”. BO TAKI GRZECH BYŁ – NAUKA TEMU NIE MOŻE ZAPRZECZYĆ». To wiele wyjaśnia.
Pisze Pan:
„Grzech wszedł na scenę Kosmosu; a jeśli tak, to stał się potrzebny Zbawiciel (σωτηρ), heros, którego zadaniem jest wyswobodzić ludzi z jego okowów. Jednak Zbawiciel nie spowodował tego, że staliśmy się lepsi niż nasi przodkowie”.
Słusznie – nie spowodował w sposób natychmiastowy, doraźny, widzialny i przez wszystkich doceniany. Dyskutowaliśmy już o tym obszernie w innej dyskusji miesiąca. Nie warto powtarzać naszej wymiany argumentów.
W swoim poscie z 13 września 2015 o 21:29 pisałem:
„(…) fakt pierwotnego bratobójstwa mógłby być właśnie tym wydarzeniem w dziejach ludzkości, w którym kryje się intuicja, pozwalająca na szukanie nowotestamentowego pojęcia „grzechu świata” (J 1,29) – grzechu, który Jezus Chrystus miał przezwyciężać („gładzić”) bezinteresownym oddaniem swojego życia. Ten, który nikogo nie uśmiercił, swoim przykładem wprowadził w świat nową, pozytywną energię i potwierdził w niepowtarzalny sposób ważność starotestamentowego nakazu miłowania bliźniego „jak siebie samego” (Mk 12,31.33; Mt 22,39)”.
Tak, zależy od tego czy otwieramy się na Jego życie, Jego los oraz Jego Ewangelię. Tajemnica Jego życia, Jego oddania, Jego Krzyża i Zmartwychwstania nie działa automatycznie. Wiele spraw tej Ziemi wciąż przeczy Jego ocalającej roli w toczących się dalej dziejach ludzkości. Widać gołym okiem! We wspomnianym poście pisałem:
„Zbrodnia bratobójstwa powtarza się ustawicznie, aż do naszych dni, w ludzkich dziejach. Niepodobna zaprzeczyć tego faktu. Kto nas zapewni, że kiedyś w przyszłości ustanie ten przelew bratniej krwi? A może wyniszczymy się skutecznie nawzajem przy użyciu masowych środków totalnej zagłady? Jest we mnie coś z apokaliptycznego niepokoju”.
W artykule wstępnym pt. „Zaczynamy Ewangelię lepiej rozumieć” do „Pism Wybranych“ t. 1 (Kraków: Universitas 2013) Jerzego Turowicza ja również cytowałem słowa oświadczenia niemieckiej Konferencji Biskupów Katolickich (wrzesień 1939), którzy zachęcali i upominali katolickich żołnierzy, aby posłuszni Führerowi „ofiarnie i z całym oddaniem czynili swoją powinność”: „In dieser entscheidungsvollen Stunde ermuntern und ermahnen wir unsere katholische Soldaten, im Gehorsam gegen den Führer opferwillig, unter Hingabe ihrer ganzen Persönlichkeit ihre Pflicht zu tun“. (Cyt. za „Westfällische Nachrichten” (Münster) z 3 września 1979 r.)
Słusznie pisze Pan, i przyjmuję te słowa ze szczerą wdzięcznością (wielokrotnie w takiej czy innej formie ja także o tym pisałem):
„Kościół zbytnio przeakcentował rolę zbawczą Krzyża, a zbyt mało skupił się na mocy zbawczej słów Jezusa. Nie tylko Krzyż jest naszym zbawieniem, ale – nawet chcę powiedzieć, że przede wszystkim – treść Ewangelii może nas zbawić, jej wcielenie w życie. W tym sensie: nigdy nikt nie pokonał „grzechu pierworodnego”. Krzyż może dokonać przemiany, jeśli uznamy nauki Tego, który na nim został rozpięty za obowiązujące, bez żadnych kompromisów. (…) Redukujemy Jego Ewangelię, w której pierwsi mieli być ostatnimi, do dzieł Sokratesa czy Shakespeare’a, a Jego samego do kompozytora niepowtarzalnych aforyzmów. Ale to nie było Jego celem; Jego celem była przemiana świata w dobro, poprzez ekspresję miłości, nawet do wrogów, nawet za cenę poniżenia i hańby”.
Tak samo drogie są mi Pańskie słowa: „Nietolerancję Kościoła powinna zastąpić tolerancja i wyrozumiałość”.
Sam również o tym całkiem niedawno pisałem w glosie pt. O INNOŚCI, DIALOGU I CNOCIE TOLERANCJI”, zamieszczonej w książce prof. Stanisława Obirka, „Polak katolik?”, Stare Groszki: Wyd. CiS 2015, s. 339-347 (tuż przed „Posłowiem” Jana Woleńskiego).
***
Nie jesteśmy w sferze myślenia daleko od siebie! Cieszę się z tego. Dużo dobrego na każdy dzień życzę.
Do Ksiedza Profesora Hryniewicza:
Dziekuje Ksiedzu Profesorowi serdecznie za pochylenie sie nad moim komentarzem.
Tutaj jednak zgadzam sie z Estel i Andrzejem (N).
Jestesmy tworami ewolucji i ZLO ewolucyjnie wpisane jest w nasze „czlowieczenstwo” tak samo jak i DOBRO (etyka, moralnosc).
Owszem od czasow powstania PRAWA regulujacego nasze spoleczne zachowania, czyli nasze morale , nasza etyke , jestesmy swiadomi istnienia ZLA i DOBRA, tym samym jestesmy dosc skutecznie determinowani zewnetrznie owymi spolecznymi wymogami.
Andrzej (N) napisal wiec slusznie:
„nie umieszczam zaistnienia grzechu” pierwszego” na linii czasu, w tym sensie, że rozumiem to zjawisko – po prosto – jako skłonność istoty ludzkiej do czynienia niegodziwości – niegodziwości, która zaistniała jako naturalna (sic!) konsekwencja wynikająca z przyczyn samego potencjału; inaczej mówiąc: sam fundament koncepcyjny jest dla mnie (i nie tylko dla mnie) niemożliwy do obrony. Nie było możliwości, by wybrać dobro; nie było harmonii, by ją burzyć; nie było prawa, by go złamać ”
Andrzeju (N) w swym ostatnim komentarzu poruszyles jak zwykle, niezwykle ( 🙂 ) wazne problemy. Miedzy innymi problem zbawienia poprzez ofiare Jezusa, czyli KRZYZ.
Zgadzam sie, ze Kosciol przeakcentowal role zbawczej mocy krzyza.
Wierzacy szczegolnie w ruchach pantekoistalnych, charyzmatycznych, przestaja koncentrowac sie na wprowadzaniu ewangelii w zycie, koncentrujac sie jedynie na akcentowaniu swego zbawienia poprzez dokonany krzyz Jezusa, czego np. islam nie potrafi zrozumiec i zaakceptowac. Ich zdaniem umniejsza to wiarygodnosc chrzescijanstwa.
Nastepna wazna sprawa jaka Andrzeju poruszyles:
„Wiele problemów islamu wynika z faktu, że jest on instytucją polityczną, prowadzącą politykę imperialistyczną i autorytarną. Największe jego przewinienia – terroryzm, eksterminacja chrześcijan, wprowadzanie szariatu, antysemityzm i anty-chrystianizm – wynikają w znacznej mierze z jego politycznej natury. Wielu imamów wspierało i legitymizowało działania Osamy bin Ladena i Al Kaidy. Jeżeli islam dzisiaj pragnie stać się autentyczną instytucją moralną, za jaką zawsze chciał uchodzić, musi przystąpić do samoanalizy i zastanowić się głęboko nad sobą, by mógł dokonać odpowiedniego – w tym moralnego – zadośćuczynienia wobec świata. Przywódcy duchowi islamu powinni pamiętać, że nasze zasady stoją w istotnej sprzeczności z Prawem Szariatu, zmianie więc muszą ulec wszystkie aspekty islamu mogące sprzyjać tendencjom do jego zaprowadzenia w Europie (zob. Ireneusz C. Kamiński, Islam przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu).”
Nie zapominajmy prosze, iz islam jak i judaizm, a wiec i chrzescijanstwo przyznaja sie do wspolnych korzeni.
Judaizm tez byl wiec obarczony wieloma negatywnymi cechami, ktore do dzis sa marka islamu (polityka imperialistyczna i autorytarna. eksterminacja niewiernych, eksterminacja / okaleczanie grzesznikow).
Islam na tym niestety bazuje, broniac swych doktryn . Prawo Boze wg. wielu wyznawcow wszystkich trzech religii ksiegi jest NIEZMIENNE.
Z tej perspektywy przyznam, ze rozumiem ap. Pawla, ktory byl zmuszony do stworzenia praktycznie NOWEJ RELIGII. Religii, ktora jako uniwersalna, musiala ulec radykalnym zmianom w kazdym prawie aspekcie.
Pozdrawiam..
Sprawa przezywania SMIERTELNOSCI, o ktory zahaczyla w swoim ostatnim poscie Estel jest jednym z problemow dotyczacych radzenia sobie z LEKAMI EGZYSTENCJALNYMI.
Na tej bazie powstala „Teoria opanowywania trwogi” (ang. terror management theory – TMT)
„teoria autorstwa Jeffa Greenberga, Sheldona Solomona i Thomasa Pyszczynskiego, zakładająca, iż podstawowym źródłem ludzkiej motywacji jest doświadczanie trwogi, będącej efektem świadomości nieuniknionej śmierci.
Według TMT, ludzie, poza wspólnym ze zwierzętami dążeniem do przetrwania, posiadają unikatowe zdolności poznawcze (m.in. myślenie symboliczne, postrzeganie rzeczywistości w wymiarze czasowym, rozbudowaną samoświadomość), dzięki którym zdają sobie sprawę ze skończoności swojej egzystencji. Zestawienie tego instynktownego pragnienia dalszego życia ze świadomością nieuchronnej śmierci, wyzwala potencjał trwogi – podstawowy egzystencjalny lęk.”
https://pl.wikipedia.org/wiki/Teoria_opanowania_trwogi
Teoria czyni proby wyjasnienia , w jaki sposob lek egzystencjonalny DETERMINUJE nasze zycie:
http://www.pan.poznan.pl/nauki/N_408_02_Lukaszewski.pdf
Pozdrawiam..
Jest poza bolesnym przeżywaniem śmierci, które to czyni z nas jednostki egoistyczne, bojące się o swoją egzystencję i broniące jej, także kilka innych czynników, które zdają się być głównymi konsekwencjami upadku, a które nie wydają się być bezpośrednio powiązane z bolesnym przeżywaniem śmiertelności. Zastanawiam się od dwóch dni nad tym wszystkim i nie potrafię pomieścić wszystkich wątpliwości w głowie. Mam taką refleksję, że skoro świat już przed stworzeniem człowieka nie był rajem (zwierzęta zjadały się nawzajem, było dużo katastrof naturalnych) to człowiek już został wrzucony w „zranioną” rzeczywistość, a zatem jego grzech mógł zwyczajnie wynikać z warunków w jakich się znalazł, w tym wypadku taka rzeczywistość została człowiekowi jakby zadana i tutaj pojawia się wątpliwość gdzie i czy istniał ten raj, z którego zostali wygnani ludzie i czy grzeszność nie była po prostu zaplanowaną drogą dla człowieka skoro przyszło mu żyć w świecie jaki znamy, determinującym wieczną walkę z naturą i ze sobą.
Odgrzebałam w czeluściach komputera taki oto tekst, który wpisuje się w obecnie toczoną tu dyskusję. Ja mogę podpisać się pod wątpliwościami autora.
http://www.stacja7.pl/article/561/Ewolucja+a+grzech+pierworodny
„ZRANIONA RZECZYWISTOŚĆ”
Uwagę moją przyciągnęło sformułowanie P. Estel o „wrzuceniu” człowieka w „’ZRANIONĄ’ RZECZYWISTOŚĆ”. Dodaje ona: „taka rzeczywistość została człowiekowi jakby zadana”.
Powyższe sformułowanie przypomina mi niektóre wątki dociekań wspominanego już kilkakrotnie przeze mnie holenderskiego jezuity PIETA SCHOONENBERGA. Pokrótce je streszczam.
Rodząc się wchodzimy w atmosferę zatrutą przez kumulację win popełnionych przez ludzi wielu minionych pokoleń. Przekaźnikiem grzechu pierworodnego nie jest biologiczne zrodzenie, lecz POŚREDNICTWO HISTORYCZNE JAKO RZECZYWISTOŚĆ SOCJOLOGICZNA. Chodzi o STAN GRZECHU, który należy pojmować przede wszystkim w świetle sytuacji spowodowanej przez grzechy popełnione w dziejach ludzkich.
Pierwotny upadek nie wiąże się z jednym czynem grzesznym na początku dziejów, lecz jest HISTORIĄ GRZECHÓW LUDZKICH POPRZEDZAJĄCYCH POJAWIENIE SIĘ NA ŚWIECIE KAŻDEGO Z LUDZI. Każdy coś do tej historii swoim życiem dodaje. Nasze ludzkie grzechy determinują egzystencjalną sytuację każdego człowieka jeszcze przed jego narodzeniem i przed jakąkolwiek osobistą decyzją.
W tym właśnie znaczeniu, zdaniem Schoonenberga, grzech pierworodny jest „GRZECHEM ŚWIATA” (J 1,29) – sumą wszystkich grzechów ludzkich wzajemnie ze sobą powiązanych, które osiągnęły swój moment szczytowy w ukrzyżowaniu i odrzuceniu Jezusa Chrystusa. Fakt odrzucenia Chrystusa nieuchronnie pogrąża – przed jakąkolwiek osobistą decyzją – wszystkich ludzi w sytuacji grzechu. Grzech świata utożsamia się z egzystencjalnym, grzesznym usytuowaniem człowieka i aktualizuje się w każdym akcie jego grzechu osobistego. Grzechy osobiste są dobrowolną ratyfikacją tak pojętego grzechu pierworodnego, nieuniknioną z powodu grzesznego usytuowania człowieka w grzesznym świecie. Z winy przodków przerwane zostało pośrednictwo największych wartości duchowych i moralnych.
Pogląd tego jezuity jest wyciągnięciem ostatecznej konsekwencji z twierdzenia, że egzystencjalny proces swoistej „edukacji” każdego człowieka rozpoczyna się już nawet kilka wieków przed jego narodzeniem.
Pod tym względem teologowie katoliccy nawiązująt do pewnych przesłanek WSPÓŁCZESNEJ ANTROPOLOGII. W jej świetle każdy konkretny człowiek jest wewnętrznie, niejako pre-osobowo, zdeterminowany przez czyny innych ludzi wskutek „EGZYSTENCJALNEGO WSPÓŁISTNIENIA” (das existenziale Mitsein der Menschen). Dzieje grzesznej ludzkości oraz historycznie uwarunkowane okoliczności determinują jego egzystencję i wolność.
Istnieje pewnego rodzaju egzystencjalna zasada jedności całego rodzaju ludzkiego. Zasada ta naświetla sposób rozumienia wewnętrznej PREDETERMINACJI CZŁOWIEKA PRZEZ CAŁE DZIEJE LUDZKOŚCI, jakkolwiek nie wiąże się ona z fizyczno-biologicznym pochodzeniem wszystkich ludzi od jednaj pary przodków ani z ich wyjątkową rolą w dziejach ludzkich.
***
Oto jedna z prób egzystencjalnego przybliżenia się do dyskutowanego przez nas problemu. Uważam, że jest w niej coś, czego lekceważyć nie należy. Może przynajmniej pod jakimś względem ta koncepcja w czymś komuś pomoże.
Dalsza refleksja należy do każdego i każdej z nas. Z wszystkimi wątpliwościami nie uporamy się w ciągu swojego życia. Trzeba je cierpliwie nosić w sobie i próbować znaleźć przynajmniej nieco więcej zrozumienia. To już dużo. Wiara nie jest widzeniem.
Otóż to, wiara nie jest widzeniem, ale dzisiejszy świat niesie pokusę aby z rzeczywistości wiary zrobić rzeczywistość wiedzy, teorii w której wszystko się zgadza, jedno wynika z drugiego nie pozostawiając miejsca na wątpliwości. To jest chyba wielka pokusa, bo odkrycia naukowe wciąż coś kwestionują w rzeczywistości wiary a człowiek głęboko wierzący histerycznie walczy, żeby wszystko nadal się zgadzało, bo tak ciężko żyć w ciągłych wątpliwościach…Kiedyś przeczytałam wypowiedź niemieckiego benedyktyna, który stwierdził, że jak tylko wydało mu się że coś pojął o Jezusie, natychmiast On oddalał się od niego i proces zaczynał się od nowa.
SŁOWO O ISLAMIE
P. Andrzej Nowicki (kom. 15 września 2015 o 10:17) i P. Grażyna (kom. 15 WRZEŚNIA 2015 O 12:31 ) poruszyli w swoich refleksjach kwestię islamu. Chcę jedynie zwrócić uwagę na pewien znamienny fakt.
W islamie nie dokonał się na szeroką skalę proces porównywalny do europejskiego Oświecenia, którego owocem było przyjęcie przez chrześcijaństwo zasad właściwej interpretacji (hermeneutyka) w stosunku do tego źródła, którym jest Biblia. Dla wielu muzułmanów Koran nie poddaje się interpretacji, musi być odczytywany dosłownie, bez choćby najmniejszego uwzględnienia kontekstu historycznego, w jakim był spisywany.
Jeden z egipskich ekspertów od islamu, jezuita Samir Khalil Samir (sic!) wezwał ostatnio muzułmanów do reinterpretacji Koranu, gdyż są w nim nie tylko wersety o charakterze pokojowym, ale również agresywnym, które powstawały w czasach wojen.
Podobnie rzecz ma się z niektórymi „okrutnymi” tekstami Biblii (Księgi historyczne). Chrześcijanie zrozumieli jednak (nie wszyscy!), że nie należy tych strasznych opisów rozumieć dosłownie i przypisywać nakaz wyniszczenia Kananejczyków samemu Bogu (poruszaliśmy ten temat także w „Kleofasie”). Niestety, wielu fundamentalistów wciąż obstaje przy literalnym rozumieniu słów Pisma.
Niedawno odkryte fragmenty przypuszczalnie najstarszego rękopisu księgi Koranu (zbiór Mingana w Birmingham) dają podstawę dla hipotezy jego powstania już w czasie przed Mahometem (zm. 632 r.), który posłużył się istniejącymi tekstami z tradycji arabsko-monoteistycznej (protomuzułmańscy monoteiści zwani „Hanifami”). Potrzeba jednak potwierdzenia ze strony dalszych, starszych rękopisów Koranu „Katholische Nachrichten Agentur –KNA. Ökumenische Information” 33, 11 August 2015, s. 15).
Zgadzam sie w 100% z Ksiedzem Profesorem w kwestii islamu jak i w kwestii hermeneutyki Biblii.
Mamy niewatpliwy powod, aby podazac tym tropem, bowiem badania ARCHEOLOGICZNE ZAPRZECZYLY doslownemu znaczeniu biblijnych opisow PODBOJU KANAANU . Tak wiec S.T. nie da sie (na szczescie) odbierac jako tekstow stricte historycznych.
Z drugiej strony, moze to w rezultacie podwazac wiarygodnosc owych tekstow, ale to juz odrebny temat.
Problem wylania sie jednak, gdy wezmiemy pod uwage rowniez literalny / doslowny odbior ksiag N.T.
Ja przyznam, ze w kosciele katolickim nigdy nie slyszalam o symbolicznym odbiorze tych ksiag. Wiekszosc wiernych przyjmuje je nadal doslownie, nie mogac wyobrazic sobie innej mozliwosci, gdyz kazda inna godzi ich zdaniem w WIARYGODNOSC owych przekazow.
Ale wracajac do sedna : jak np. rozumiec tekst N.T mowiacy:
Mt 5:17,18 bw
„(17) Nie mniemajcie, że przyszedłem rozwiązać zakon albo proroków; nie przyszedłem rozwiązać, lecz wypełnić. (18) Bo zaprawdę powiadam wam: Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jedna JOTA, ani jedna KRESKA nie przeminie z ZAKONU, aż wszystko to się stanie. ”
Slowa Jezusa nabieraja konkretnego znaczenia jesli wezmiemy pod uwage wizje Jezusa Apokaliptyka, ale w innej sytuacji ?
Kiedys nie majac dzisiejszej wiedzy w temacie Jezusa historycznego uwazalam, ze mozna owe slowa Jezusa z Kazania na Gorze zinterpretowac jako wypelnienie Prawa/ZAKONU poprzez Milosc do ludzkosci ukazana w postawie Jezusa jak i ofierze Krzyza.
MILOSC bowiem w N.T jak podkresla ap. Pawel niejednokrotnie ( list do rzym, list do gal) jest WYPELNIENIEM PRAWA.
Kto KOCHA drugiego czlowieka WYPELNIA CALY ZAKON BOZY. Tak tez i Jezus wypelnil go swoim dzielem / zyciem .
Dzis widze bledy w takiej interpretacji.
Pozdrawiam serdecznie.
ps.
przepraszam za niewlasciwe uzycie w nawale pracy slowa „WPIS” w odniesieniu do Ksiedza Profesora komentarza.
FUNDAMENTALIZM
Fundamentalizm jako zjawisko występuje zarówno w judaizmie, jak i chrześcijaństwie – ta uwaga Grażynki jest słuszna – ale nie jest to to samo, co w przypadku islamu. Gdzie jest różnica? Dla islamu, mówię o jego wariancie salafickim, nie ma innej drogi do Boga niż szariat (arab. شريعة – szari’a(t) – droga prowadząca do wodopoju). Fundamentaliści – czy to żydowscy, czy chrześcijańscy – nie wysadzają posągów Buddy, nie niszczą zabytków kultury, są bardzo dalecy od usprawiedliwienia gwałtów na kobietach itd. A jednak jest pewna cecha, która ich wszystkich łączy, pomimo że wszyscy fundamentaliści akcentują swoje kulturowe różnice: jest to wrogość wobec wszystkich nowinek, irracjonalny strach przed obcym oraz usprawiedliwianie religijnej przemocy, wtedy gdy – wg nich – zachodzi taka potrzeba, a także brak jakiejkolwiek krytycznej refleksji nad własną przeszłością. Chciałbym teraz rozwinąć pewne wątki, by nie utracić właściwych proporcji, które pozwolą dostrzec pewne prawidłowości. Może to być pomocne w dyskusjach z fundamentalistami. Pominę w rozważaniach islam, z kilku ważnych przyczyn: nie wiem, jaki jest zasób wiedzy dotyczącej tej religio-politycznej formacji u moich rozmówców, nie wiem, czy czytali oni Koran lub jakieś hadisy, nie wiem, czy odwiedzali oni kiedyś kraj islamski, w którym zasady szariatu są obowiązujące i, wreszcie, nie wiem, czy dyskusja takowa nie powinna być poprzedzona masywnymi wpisami, by uzmysłowić czytelnikom, że problem ten wymknął się spod kontroli, ponieważ, po pierwsze, zaprzepaściliśmy chrześcijańskie dziedzictwo – sprzedaliśmy je niczym Judasz za parę srebrników, i po drugie, w takiej dyskusji należy odejść od czegoś, co nazywa się polityczno-ideologiczną poprawnością na rzecz czegoś, co nazywa się prawdą…
1.Fundamentalizm żydowski.
Fundamentalizm jako zjawisko występuje też w judaizmie. Fundamentaliści żydowscy uznają tylko jedną zasadę: nie ma prawa ponad Torę. Dopuszczają się oni aktów terroru, z których najsłynniejszy to zamach na hotel King David w Jerozolimie (22. 07. 1946). Do głównych ideologów syjonistycznego mesjanizmu należy Abraham Izaak Cook oraz Cwi Jehuda Cook. Rabin Cwi Jehuda Cook skupił żydowskich osadników ze Strefy Gazy i z zachodniego brzegu Jordanu i założył organizację Blok Wiernych. Jego program polityczny zmierza do odbudowania Wielkiego Izraela, judaizacji państwa i tradycji, oraz zignorowanie wszystkiego, co nie jest żydowskie.
Warto też nadmienić o organizacji Gusz Emunim Underground, słynącej z organizowania ataków na Arabów. Rozgłos przyniósł im zamach przeprowadzony na college islamski w Hebronie w 1983 roku (trzy ofiary śmiertelne).
Nie będę wchodził w omawianie poszczególnych ekstremalnych grupy fundamentalistów żydowskich, bo nie sądzę, żeby różnice te były istotne dla kogoś, kto nie interesuje się dogłębnie tym zjawiskiem. W każdym razie powinno się pamiętać, że za zamachem na premiera Izraela, Icchaka Rabina, stoi właśnie fundamentalista żydowski Jigal Amir.
Co łączy fundamentalizm islamski i żydowski:
a. Antyokcydentalizm – pogarda dla wartości i norm zachodniego świata
b. Chęć położenia fundamentów prawa państwowego na zasadach Tory
c. Cześć dla męczenników terroru
d. Wojna jako element ideologii.
Wielka czcią otacza się Barucha Goldsteina, który strzelając w plecy, zabił 29 modlących się Palestyńczyków w meczecie Abrahama w Hebronie.
Fundamentaliści żydowscy otrzymują duże ideologiczne wsparcie od fundamentalistów różnych denominacji protestanckich.
«Różne sympatyzujące z republikanami organizacje, np. Koalicja Chrześcijańska, Amerykańskie Wartości czy Nowa Chrześcijańska Prawica składają się głównie z przedstawicieli różnych denominacji protestanckich, takich jak np. baptyści, metodyści, prezbiterianie czy reprezentanci innych tzw. „wolnych kościołów”. Łączy ich uznawanie Biblii za absolutny autorytet i drogowskaz życiowy. Ze studiowania Pisma Świętego wynieśli oni przekonanie, że wśród sześciu objawionych nam znaków drugiego przyjścia Jezusa dwa dotyczą Żydów.
Pierwszy znak to powrót Żydów z wygnania do Ziemi Obiecanej, drugi zaś to nawrócenie Żydów. […]
Rabin Byron L. Sherwin tak komentuje tę postawę: „Nikt na świecie nie popiera Izraela silniej niż amerykańscy radykalni protestanci, ewangelicy. Wspierają go nawet silniej niż wielu Żydów. Kiedy się z nimi rozmawia, mówią: ‚Nie oddamy („my” nie oddamy, „my”! – mówi ktoś z Dallas albo z Teksasu) ani całego Zachodniego Brzegu czy wschodniej Jerozolimy!’ Mówią: ‚Nie oddamy!’, jakby to była ich ziemia. To nie jest ich ziemia. To najwięksi na świecie poplecznicy Izraela. Udzielają mu dużego wsparcia politycznego i ekonomicznego» (Cyt. Grzegorz Górny, Kto kocha Izrael).
Ewangelicy namawiają Izrael do zaprzestania polityki ustępstw wobec Palestyńczyków; uważają ich za wcielenie zła i przyszłych synów ciemności, których Bóg zniszczy w trakcie nadchodzącego Armagedonu. Nic więc dziwnego, że chrześcijanie ci, usprawiedliwiają wojnę i terror z synami Szatana.
Spotkanie dwóch fundamentalizmów jest zastanawiające, ale w rzeczywistości jest ono logiczną konsekwencją literalnego odczytywania Biblii (zwłaszcza pewnych przepowiedni/proroctw), które przeważa u protestantów, mimo że kiedyś to właśnie oni byli mistrzami metody historyczno-krytycznej. Protestantyzm jednak zaczyna się radykalizować i zmienia diametralnie swoje oblicze…
2.Fundamentalizm chrześcijański.
Najpierw łyk historii od księdza profesora Michała Hellera, który wprowadza w to niepokojące zjawisko w książce „Filozofia przypadku” (Wyd. III, Kraków 2015, s. 219-227).
Adwentysta i geolog George McCready na początku wieku XX zaprezentował wizję Ellen White i odniósł się do potopu w postaci quasi-naukowej; wywołał liczne dyskusje. Początkowo w USA nikt nie zwracał uwagi na te rojenia, ale sytuacja zmieniła się pod wpływem przypadku.
David Friedrich Strauss w książce pt. Das Leben Jesu zdemitologizował historię Jezusa w Ewangeliach. W Stanach wywołała ona oburzenie i ferment. Uznano „krytyczna teologię” – teologię bardziej pytań niż odpowiedzi, za śmiertelne zagrożenie dla religii.
W latach 1878-1897 zorganizowano cykl konferencji „Niagara Bible Conference”, których celem było określenie tych prawd, które są „fundamentalne dla wiary chrześcijańskiej” (stąd fundamentalizm). W dwunastu tomach pt. The Fundamentals wydano walkę modernizmowi i naturalistycznym interpretacjom Biblii. Zaprezentowano nowe stanowisko wobec ewolucji. Tak zwany naukowy kreacjonizm stał się z czasem ich częścią.
Wkrótce – jak przejmująco donosi ks. Heller – w kilku stanach lokalne parlamenty wydały zakaz uczenia czegokolwiek „co by sprzeciwiało się historii Boskiego stworzenia człowieka, jak naucza Biblia”. Chrześcijański ekstremizm wszedł na scenę Kosmosu 🙂 Zostały stworzone ideologiczne i naukowe podstawy fundamentalizmu. Broni się ich w sądach, ale także na ulicach. Ulice musiały spłynąć krwią…
Za największe przestępstwo – które wg fundamentalistów może być zwalczane terrorem – uznano aborcję. Szczytowy dla przemocy aborcyjnej był rok 1990. Terroryści dokonali siedmiu morderstw, czterdziestu jeden zamachów bombowych i 173 podpaleń – od roku 1977. Niech nikt czytelników „Kleofasa” nie zwiedzie, że fundamentalista odżegnuje się od tych metod – tylko, dlatego że wygląda na przyzwoitego chrześcijanina/katolika. Np. Wojciech Cejrowski uważa, że ważniejsze jest Prawo Boże niż ludzkie/państwowe, a zatem wyrok śmierci na lekarza jest swoistego rodzaju obroną nienarodzonych dzieci. Proszę zwrócić uwagę na tę kazuistykę. Gdyby kiedykolwiek ktoś chciał Państwu podać ten zatruty kielich, który nazywa się fundamentalizmem, ponieważ wydaje się wam, iż osoba, która wam go proponuje, jest szlachetna i godna zaufania, to proszę go nie przyjmować, gdyż jest to w istocie zatruty kielich.
Warto też zwrócić uwagę na paramilitarne chrześcijańskie milicje, tj. np. Christian Identity (Chrześcijańska Tożsamość) założona w latach 70 XX wieku przez Richarda G. Butlera. Przygotowują się oni do Armagedonu, aby w nim walczyć z siłami ciemności. Atakują oni instytucje rządowe i zabijają urzędników, organizują zamachy bombowe i podpalają kliniki aborcyjne. Grupa ta – w odróżnieniu od części fundamentalistów – jest antysemicka. To oni zainspirowali Timothy’ego McVeigha do dokonania zamachu na budynek federalny w Oklahoma City.
Fundamentalistyczni duchowni są jednymi z filarów, dzięki którym mógł narodzić się na nowo chrześcijański ekstremizm. «Atak z 11 września 2001 r. fundamentaliści potraktowali jako akt gniewu boskiego. Po wkroczeniu sił amerykańskich do Iraku w fundamentalistycznych kościołach głoszono bardzo wojownicze kazania przeciw interwencji w Iraku. Dochodziło m.in. do pikietowania pogrzebów poległych żołnierzy USA przez baptystów, którzy wznosili obraźliwe hasła. W ich opinii nieszczęścia związane z wojną w Iraku i Afganistanie były karą boską za tolerowanie mniejszości seksualnych w armii i w społeczeństwie. Armia USA składa się, w ich mniemaniu, z osób odmiennych orientacji, więc nie zasługują one na przyzwoity pochówek. Według wiernych Kościoła Baptystycznego Westboro nieszczęścia trapiące ludzkość, a Stany Zjednoczone szczególnie, są pochodną tolerancji dla homoseksualistów, katolików i muzułmanów, a polegli żołnierze to „bezbożnicy z Sodomy”, których należy pochować „pogrzebem osła”. Pastor Fred Phelps i jemu podobni czuli się wykonawcami kary boskiej, którą może być dotknięty każdy, kto rozmija się z ich interpretacją Pisma Świętego» (Krzysztof Izak, Nie tylko islam. Ekstremizm i terroryzm religijny).
Nowy Ateizm, reprezentowany przez tzw. Czterech Jeźdźców Apokalipsy, jest reakcją na fundamentalizm islamski, żydowski i chrześcijański. Każdy sam musi sobie odpowiedzieć, czy przypadkiem na niego sami sobie nie zapracowaliśmy, gdyż jesteśmy zbyt tolerancyjni dla fundamentalistów, także w naszym otoczeniu. Być może należy ich jeszcze bardziej marginalizować i chronić postronnych przed ich zbrodniczą (choć wydaje się taka słodka) propagandą. Po owocach ich poznacie ich.
***
Zgadzam się całkowicie z uzupełnieniem moich spostrzeżeń dotyczących islamu, które popełnił ks. prof. Wacław Hryniewicz. Niektórzy naukowcy, którzy odczytują za pomocą metody historyczno-krytycznej Koran, muszą ukrywać się pod pseudonimami. Czy to jest XXI wiek?
Andrzejku wilekie dzieki za wnikliwe, powazne potraktowanie naswietlonego zaledwie przeze mnie problemu.
Jeszcze raz dziekuje.
Problem fumdamentalizmu religijnego to bardzo powazny i uwazam , iz caly czas niezwykle GROZNY problem.
Pozwole sobie napisac tutaj o mojej wielkiej konsternacji jaka spowodowalo swego czasu skonfrontowanie sie z wielka radoscia jednej z bardzo pokojowo nastawionej denominacji chrzescijanskiej, czesto pukajacej do naszych domow, na mysl o nadchodzacym Armagedonie, w ktorym ma dojsc wg. LITERY Pisma z rak samego JEZUSA i Jego aniolow do rzezi ok. 3/4 ludzkosci.
Zachowalo sie tez wspomnienie jednego z protestantow , ktory na wiesc bodajze o I-wszej wojnie swiatowej zalal sie lzami szczescia, wierzac swiecie, iz nadchodzi oczekiwana rzez niewiernych i grzesznikow, czyli spelnia sie na Jego oczach obietnica Boga.
Dla mnie osobiscie to wprost niewiarygodne, aby religia mogla tak ZDEHUMANIZOWAC czlowieka / ludzi, a tymbardziej CHRZESCIJAN.
Swego czasu Robert ( K) pytal w swoim wpisie i komentarzach , co stanie sie z wielce zagrozonym chrzescijanstwem . Obawial sie, ze przeniesie sie do pustynnych jaskin.
Ja mam inne, wydaje mi sie bardziej racjonalne obawy. Samonakrecanie sie Apokaliptycznymi wizjami, moze dprowadzic ludzkosc do prawdziwej, kolejnej tragedii, tylko na katastroficzna, globalna skale.
Zaczatej juz widzimy w samonakrecajacym sie przepowiedniach islamu dotyczacego rowniez Armagedonu w syryjskim miescie Dabiq..
Wkleje tutaj pare cytatow dotyczacych nastawienia nawet najbardziej pokojowych denominacji do Armagedonu, ze strony apologety Janka Lewandowskiego, ( ktorego notabene bylo mi dane poznac osobiscie ok. 10 lat temu ) 🙂
Oto fragmenty:
„Okres Armagedonu.
Choć (…) ciągle podkreśla swoją ‘neutralność’, to jednak jest ona tylko tymczasowa! Dlaczego? Otóż dlatego, że naucza ono, że przynajmniej jego członkowie z klasy niebiańskiej będą brać udział w ‘wojnie Jehowy’ przeciwko wszystkim ludziom, którzy nie stoją po stronie Bożej. Będą oni, wraz z aniołami, stanowić armię Boga, która zniszczy tych, którzy nie przyjmują pouczeń (…). Oto słowa z publikacji (…):
„Do tej końcowej części wielkiego ucisku nie dojdzie za sprawą żadnych wojsk ludzkich, lecz (…) Jezusa Chrystusa, mającego do pomocy ‘wojska, które są w niebie’, między innymi wskrzeszonych pomazańców” (…);
„‘Objawią się’ też zmartwychwstali ‘synowie Boży’, gdy razem z Chrystusem wezmą udział w niszczeniu niegodziwego systemu rzeczy, podległego władzy Szatana…” (
„Z całą pewnością nadejdzie czas, gdy bracia Chrystusa, wskrzeszeni do życia w chwale niebiańskiej, wezmą udział w unicestwianiu wrogów Jehowy” („Proroctwo Izajasza światłem dla całej ludzkości” 2001 t. II, s. 25).
Czy tak ma wyglądać ‘neutralność’ (…)?
W 1916 roku pytającemu: „Jaki dział będzie mieć Kościół w wiązaniu królów?”, nawiązując do Ps 149:5-9, tak odpowiedział:
„Biblia pokazuje, że Kościół będzie miał w tym ważny udział, lecz w jaki sposób to będzie czynione, dopiero czas pokaże. Bóg nie objawił w jaki akurat sposób plan Jego będzie wykonany. Powinniśmy znajdować się w odpowiednim stanie do wykonania naszego działu, gdy czas na to nadejdzie, lecz całą tę sprawę musimy z zadowoleniem pozostawić w rękach Pańskich. W armiach tego świata zastępy wojska do ostatniej chwili nie wiedzą kiedy atak ma być uczyniony, aż dany jest rozkaz do ruszenia naprzód. W słusznym czasie, my również otrzymamy nasze rozkazy”
http://bednarski.apologetyka.info/swiadkowie-jehowy/suzba-wojskowa-i-wnikliwe-poznawanie-pism-cz-i,472.htm
Mnie to przeraza.
Zastanawiam sie wiec jak do tego doszlo, iz ludzie wierzacy w Boga, ktory jest Sprawiedliwoscia i Miloscia , mysla wciaz takimi kategoriami ?
I jedyna odpowiedz jaka mi sie nasuwa to przyklad wielkiej GORLIWOSCI swietych mezow S.T ( w tym Mojzesza, Jozuego, Jozjasza, Jeftego, Pinechasa ), tak plastycznie opisanej w Biblii.
Gorliwosc owa jest wciaz czynnikiem niezwykle zywym a przez to wielce „latwopalnym”, niestety.
S.T jak widzimy jest wiec nadal bardzo silnym czynnikiem DETERMINUJACYM wspolczesne zycie protestanckich chrzescijan .
Pozdrawiam..
W zwiazku z datowaniem najstarszego manuskryptu Koranu, to w artykule wzmiankujacym o tym znajdujemy tez informacje:
„Muzułmańscy teologowie z brytyjskich uczelni uważają jednak, że rękopis z Birmingham potwierdza tylko autentyczność definitywnego przekazu koranicznego.”
Niestety, ale dla fundamentalisty nie istnieja zadne racjonalne argumenty.
Jednym slowem: jesli nauka uderza w podstawy Jego swiatopogladu , tym gorzej dla nauki 🙂
Czy islam bez reform wytrzyma metodę historyczno-krytyczną?
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/1533687,1,desakralizacja-swietych-tekstow-islamu.read
HOMO NALEDI – WAŻNE UŚCIŚLENIA
„Tygodnik Powszechny” (nr 38, 20 września 2015, s.17) zamieszcza notatkę pt. NOWY GATUNEK CZŁOWIEKOWATYCH. Oto ona:
„Odkrycie Homo naledi ogłosił zespół prof. Lee R. Bergera. Uczeni przeanalizowali ponad 1,5 tys. fragmentów kości należących do 15 osobników rodzaju ludzkiego, które w latach 2013-14 udało się wydobyć z jaskini Wschodząca Gwiazda w RPA – na terenach uznawanych za kolebkę ludzkości. Stanowią one bardzo ważną wskazówkę co do ewolucji naszego rodzaju. Nie ustalono jeszcze, ile lat liczą szczątki, ale wykazują one wiele podobieństw do szkieletów zarówno osobników z rodzaju Australopithecus, jak i innych znanych form Homo. Sugeruje to, że Homo naledi mogli występować około 2-3 mln lat temu, obok innych gatunków człowiekowatych. Nie musieli jednak należeć do naszych przodków – mogli stanowić jedną z bocznych (wymarłych bezpotomnie) gałęzi hominidów, których wiele zapewne czeka jeszcze na odkrycie”.
W ciekawych czasach żyjemy. Odkrycie za odkryciem – dzięki paleoantropologii. Wyzwanie dla naszych wielowiekowych doktryn i nawyków myślowych.
Andrzejku, moim zdaniem islam to system zbyt skostnialy, aby mogl byc podatny na reformy.
Zreszta glownym problemem islamu jest fundamentalistyczny patriarchat.
A musimy uczciwie pzyznac, ze to KOBIETY i mlodziez sa agentami wartosciowych zmian kulturowo spolecznych.
Zamykanie wiec kobietom ust, jak i odbieranie praw do edukacji jest celowym dzialaniem islamu i nie tylko zreszta islamu.
BEZ OGRÓDEK
Pewne aspekty Państwa Islamskiego (arab. الدولة الاسلامية في العراق والشام, Ad-Daula al-Islamijja fi al-Irak wa-asz-Szam; ang. Islamic State of Iraq and Sham, ISIS; Islamic State of Iraq and the Levant, ISIL) i bynajmniej niepobocznych cech salafickiego islamu, czyli tego ortodoksyjnego. Tylko dla czytelników o mocnych nerwach: 1. Gwałt uświęcony. Zbrodnie seksualne Państwa Islamskiego.
2. Cennik niewolników ISIS. Najdroższe są dzieci.
3. Daniel Greenfield, Muzułmańska kultura gwałtu i Lara Logan (org. Muslim Rape Culture and Lara Logan).
W ciekawych czasach żyjemy. Bardzo ciekawych!
Nie da sie tego czytac bez ogromnych emocji, a wrecz lez..
Jest to przejaw totalnego, niepojetego przez ludzki rozum odczlowieczenia istoty ludzkiej.
Paradoksem jest to, iz ogolnie religia predystynujaca do miana duchowosci /uduchowienia czlowieka, odzegnujaca sie od okrutnych praw ewolucji biologicznej, sprowadza go calkowicie do roli, ktora ona (ew. biol.) mu przypisuje. (polecam: „Ewolucja jest faktem” Jerry A. Coyne rozdz. „Jak seks kieruje ewolucja”)
(Na marginesie dodam, iz na szczescie ewolucja trwa, a nasza inteligencja, w tym duchowosc i poskramianie fizjologii jak widac jest jedna z jej mechanizmow.)
Ale wracajac do tematu:
jedynym znakiem „uduchowienia” jest modlitwa przed zbrodniczym, nieludzkim aktem w celu „uswiecenia” go ( nie wiem czy smiac sie czy plakac).
„Władze Państwa Islamskiego prezentują bardzo wąskie i wybiórcze odczytanie Koranu oraz innych pism religijnych, by nie tylko usprawiedliwić przemoc, ale także podnieść każdą napaść seksualną do rangi DUCHOWEGO doświadczenia, a nawet CNOTY”
(duze lit. moje)
I rowniez bez ogrodek, uczciwie:
Mysle, ze latwo w tym kontekscie sie domyslic dlaczego religia tworzona przez mezczyzn, utozsamia Boga z „plcia” meska.
Dlaczego pierwszy „czlowiek” to mezczyzna (Adam) (stworzony na podobienstwo Boga )
Dlaczego Bog jest tak wyrozumialy na potrzeby meskiej, ( a nie kobiecej) fizjologii ( branki jako lup wojenny, kazdy gwalt co potwierdzi kazdy ginekolog jest dla kobiety cierpieniem fizycznym -liczne bardzo bolesne obrazenia wewnetrzne, i psychicznym-trauma).
Dlaczego ksiadz, ktory byl spowiednikiem mojej mamy, byl tak WYROZUMIALY dla jej ojca tyrana ( i nie tylko) , a tak wymagajacy dla niej ?
Wielkim problemem islamu jest tutaj tez wyeksponowany temat seksualnego TABU, nawarstwiajacego meskie frustracje / problemy.
„Kobiety stały się także narzędziem w rękach rekrutujących nowych bojowników, którzy wabią mężczyzn z głęboko konserwatywnych społeczności muzułmańskich, w których seks oraz kontakty z kobietami są tematami TABU.”
Andrzejku co do ciekawych czasow, to sparafrazuje tresc starozytnej chinskiej KLATWY, nadajac jej tresc blogoslawienstwa:
„Obysmy NIE zyli w ciekawych czasach”, czego sobie i wszystkim nam zycze 🙂
ps:
Jeszcze w odniesieniu do mojego poprzedniego komentarza, nadmienie tylko, iz jedyna droga do reform w islamie jest tlamszony ruch feministyczny.
http://www.psz.pl/117-polityka/roznorodnosc-feminizmu-w-kregu-kultury-muzulmanskiej-w-iranie-i-holandii
A humanizm jest uwazany przez fundamentalistow praktycznie obu religii za przejaw „lewactwa”.
Pozdrawiam..
SAKRALIZACJA ZŁA
Grażynko, żeby ze spokojem popełnić zło, trzeba go „uświęcić”, a ofiarę odczłowieczyć i oddzielić od Boga.
Rwandyjski zbrodniarz, skazany przez Międzynarodowy Trybunał Karny, ksiądz Athanasy Seromba, wyrzucił Tutsich ze swojego kościoła (chodzi oczywiście o budynek), wydając ich na rzeź. Gdy poproszono go o modlitwę, ksiądz odpowiedział: „Czy Bóg Tutsich jeszcze żyje?” Bóg Tutsich nie był Bogiem księdza, a on był zdziwiony, że on jeszcze żyje. Wpuścił morderców do kościoła, gdzie przez dwa dni trwała orgia masakry. By mieć pewność, że nikt jej nie przeżył, ksiądz nakazał zburzyć świątynię. Katoliccy bojówkarze trzykrotnie pytali się księdza, czy zburzenie świątyni nie będzie przypadkiem grzechem – nie chcieli go popełnić. Kapłan nie tylko że się na to zgodził, to wskazał kierowcy buldożera, gdzie jest najsłabszy element konstrukcji budynku (Prosecutor v. Seromba, ICTR-2001–66-I, Judgement, 13 Grudnia 2006, (TrialChamber), http://www.refworld.org/docid/48abd58ed.html, dostęp: 10.10.2013). Zwycięstwo Hutu obiecała Maryja. Belgijski historyk Leon D. Saur donosi:
«Niektórzy zabójcy nosili medaliki z Matką Boską, inni różańce na szyi albo oplatali różańcami swoją broń. Kiedy jedna z zakonnic zapytała żołnierza, jak może zabijać z różańcem na szyi, odpowiedział, że Najświętsza Panienka pomaga mu wyszukiwać wrogów. Wielu członków Interahamwe zabijało swoje ofiary, trzymając krucyfiks w jednej ręce i maczetę w drugiej.» (cyt. za Aleksandra Spychalska, Kościół katolicki wobec ludobójstwa rwandyjskiego).
Nazistowski zbrodniarz, ksiądz Jozef Tiso, który sprowadził na swój własny naród, Słowaków, niemieckie dywizje, by utopiły zryw w krwi, odprawił po „zwycięstwie” Mszę Świętą (Dziękczynną) Te Deum, podczas której na organach przygrywał obergruppenfürer SS Herman Hofle. Kaci zostali też odznaczeni.
Zło musi ulec uświęceniu, wtedy dopiero przestaje być złem. Musimy mu nadać nimb Boskiego zalecenia. Dlatego dobry i pobożny muzułmanin modli się przed gwałtem, a po jego zakończeniu dziękuje za wszystko bogu. Nie ma w tym nic nielogicznego, z religijnego punktu widzenia.
Pozdrawiam.
I taka mala ciekawostka 🙂 :
Przypomnialy mi sie dziesiatki lat temu (ok.20) czytane przepowiednie Ojca Klimuszki, odnalazlam je w internecie:
„2. Wojna religijna w Europie
Widziałem żołnierzy przeprawiających się przez morze na takich małych, okrągłych stateczkach, ale po twarzach widać było, że to nie Europejczycy. Widziałem domy walące się i dzieci włoskie, które płakały. To wyglądało jak atak niewiernych na Europę.”
Czy te male stateczki z czyms nam sie nie kojarza ?
„3. Ocieplenie klimatu
Mało ucierpimy (Polska – przyp. red) z powodu kataklizmów i wojen, za to ocieplenie klimatu sprawi, że nad Wisłą owocować będą tropikalne rośliny ( owszem klimat nam sie wielce zmienil , dop. moj )
4. Dobrobyt w Polsce
Jeśli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze pięćdziesiąt lat i miał do wyboru stały pobyt w dowolnym kraju na świecie, wybrałbym bez wahania POLSKE, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości. ”
Oby to tylko nie przycmilo naszej czujnosci 🙂
Andrzejku wielkie dzieki za Twoja szczerosc, odwage i bezkompromisowosc.
Taka postawa /podejscie wobec/do trudnych i z reguly skrupulatnie omijanych tematow jest niezwykle cenna.
Jest tez niezwykle skuteczna forma uzdrowienia relacji miedzyludzkich, zakloconych przez niedomowienia i przemilczenia, badz lekcewazenie.
Jesli zas chodzi o problemy kobiet, wsparcie ze strony mezczyzn jest BEZCENNE.
Pozdrawiam Cie serdecznie..
Musze tez szczerze i uczciwie przyznac, ze na jednym z forow biblijnych w temacie dehumanizacji kobiet, nie znajac jeszcze relacji Lary Logan pisalam rowniez komentarze w podobnym tonie , ale w oparciu o wypowiedzi autorytetow Kosciola Katolickiego ( m.in. sw. Tomasza z Akwinu, sw. Augustyna, i Jana Chryzostoma, oraz apokryfow m.in. Dziejow Pawla i Tekli.
Czy ktoś wie, jak to jest z Koranem, tzn czy nawołuje do przemocy wobec niewiernych czy nie? Mam mętlik w głowie, a Koranu sama nie czytałam, wiec nie wiem, komu wierzyć. Jedni twierdzą, że to religia pokoju, a inni że to religia przemocy i męczeństwa. Co o tym sądzić? Nigdy się islamem specjalnie nie interesowałam, a teraz chciałabym coś wiedzieć.
PYTAM:
Panie Andrzeju i Pani Grażyno! Jaki jest związek tych mnożonych drastycznych komentarzy z tematem: TEOLOGIA A FILOZOFIA?
To już coś więcej niż temat fundamentalizmu. To wyciąganie przypadków o wynaturzeniu człowieka. O tych rzeczach można dowiedzieć się codziennie z TV i z gazet. Widzę, że to wręcz jakiś „żywioł” Pani Grażyny, w którym czuje się specjalistką z dyplomem.
Rozumiem urazy, które ludzie wynoszą z własnych rodzin. Wiem, że wloką się potem jak zmora przez całe życie. Czy trzeba wciąż do tego powracać? Już wcześniej była o tym mowa w innej dyskusji. Warto trzymać się tematu.
A wygrywanie na moim stwierdzeniu – wyraźnie w kontekście odkryć naukowych! – o „ciekawych czasach” jest już bliskie … złośliwości. Satis. Enough.
Wycofuję się z dyskusji. Bolesno-radosnej twórczości!
ODPOWIADAM:
Zacznę od ostatniej kwestii: moje dopowiedzenie – W ciekawych czasach żyjemy. Bardzo ciekawych! – nie było złośliwością, lecz próbą zwrócenia uwagi, że przełomowe odkrycia, o których wciąż informujemy, a właśnie zrobił to we wcześniejszym komentarzu sam Ksiądz Profesor, nie mają dla niektórych żadnego znaczenia, skoro we współczesnym świecie Państwo Islamskie (ISIS) – które właśnie jest przykładem fundamentalizmu islamskiego, a nie patologii codziennej, chyba że fundamentalizm uznamy za patologię, co mi nie przeszkadza – sankcjonuje gwałt oraz niewolnictwo.
Owszem odeszliśmy od tematu „Teologia a filozofia”, ale niezbyt daleko – powrót wciąż był/jest możliwy.
Są pewne zasady: jeśli Ksiądz Profesor uznał, że byłem złośliwy – choć w rzeczywistości nigdy bym nie śmiał taki być wobec Księdza Profesora – to przepraszam, najmocniej. I apeluję oraz proszę o dalsze aktywne uczestnictwo w dyskusji.
Pozdrawiam.
Do Ani:
Aniu najlepiej samemu to zweryfikowac, ale jak zwykle w takich przekazach wszystko jest kwestia interpretacj.
W sieci znajdziesz Koran w jez. polskim w przekladzie J. Bielawskiego
Kontrowersyjna sura 9:
https://pl.wikipedia.org/wiki/At-Tauba
Pozdrawiam..
DO ANI cd.:
Aniu w przekladzie J. Bielawskiego znalazlam jeszcze:
Sura 4:34 (Bielawski)
Mężczyźni stoją NAD kobietami ze względu na to, że Bóg dał wyższość jednym nad drugimi, i ze względu na to, że oni rozdają ze swojego majątku. Przeto cnotliwe kobiety są pokorne i zachowują w skrytości to, co zachował Bóg. I napominajcie te, których nieposłuszeństwa się boicie, pozostawiajcie je w łożach i BIJCIE je! A jeśli są wam posłuszne, to starajcie się nie stosować do nich przymusu. Zaprawdę, Bóg jest wzniosły, wielki!
Sura 8:12 (Bielawski)
Twój Pan objawił aniołom: „Oto Ja jestem z wami! Umocnijcie więc tych, którzy wierzą! Ja wrzucę strach w serca niewiernych. BIJCIE ich więc po karkach! Bijcie ich po wszystkich palcach!”
Jesli chodzi o degradacje kobiet (pierwszy przyklad, ktory podalam wyzej czyli sura 4,34) islam broni swojego stanowiska powolujac sie na wypowiedzi ap. Pawla mowiacych o POSLUSZENSTWIE kobiet wobec mezczyzn (mezow).
Roznica jednak jest istotna, gdyz ap. Pawel nie nawoluje do przemocy, czyli karania nieposluszenstwa.
Ogolnie przekaz N.T mowi o powstrzymywaniu sie od wymierzania sprawiedliwosci wobec grzesznikow, pozostawiajac te sprawe osadowi Boga w dniu sadu ostatecznego.
Dlatego tez m.in. J. Ratzinger w pierwszej, albo drugiej czesci swojej „trylogii” „Jezus z Nazaretu” pisze, iz „jedyna bronia chrzescijanina wobec ZLA jest CIERPIENIE”
Pozdrawiam serdecznie..
TYLKO CIERPIENIE?
Nie zgadzam się z tym Grażynko. Chrześcijanin ma prawo przeciwstawiać się złu w każdy możliwy sposób.
Utarło się przekonanie, że chrześcijanin powinien jedynie nadstawiać swój policzek na ciosy; napadnięty przez złoczyńcę, który ukradnie mu portfel, powinien pielgrzymować do Częstochowy, ponieważ zapomniał mu oddać płaszcza.
Pewne wypowiedzi Jezusa z Nazaretu są właśnie interpretowane w ten – wydaje mi się – niewłaściwy sposób. Jezus w tych fragmentach, które były wypowiedziane w jasnym dla Żydów kontekście historycznym, nie namawiał swoich współbraci do tego, by zaprzestali samoobrony, lecz zwrócił im uwagę na to, że sprzeciwianie się Rzymianom, którzy posiadają militarną przewagę, jest bezsensowne, może przynieść jedynie śmierć. Lepiej zgodzić się na rekwizycje, a nawet być w nich nadgorliwy, lepiej zgodzić się na kary, nadstawić policzek i czekać w spokoju na Królestwo Boże. Dysproporcje militarne rozwiąże dopiero sam Bóg, w swojej sprawiedliwości.
Literacki Jezus – a zapewne i historyczny – nie nadstawiał policzka, wtedy gdy nie musiał tego robić. Uderzony przez sługę arcykapłana, zdobył się na słowną ripostę, a nie poddał się biernie torturom; wypędził kupców i zdemolował kramy na Dziedzińcu Pogan, bo uważał, iż sprzeniewierzają się one Torze; Jego diatryby skierowane do faryzeuszy do dziś niektórych rażą generalizacją i pomysłowością inwektyw – na pograniczu ludzkiej mowy (plemię żmijowe itd.).
Jezus poddał się złu dopiero wtedy, gdy już nie miał innego wyjścia, ale nawet wtedy prosił Ojca o oddalenie „kielicha” śmierci i poniżenia. Podporządkował się jednak Jemu. „Nie co Ja chcę, ale co Ty” (Mk 14, 36b). On tego nie chciał. Nie był to jednak koncert życzeń.
Spolegliwość chrześcijańska ma swoje granice. Wcale nie jesteśmy bezbronni wobec zła, należy mu przeciwstawiać się czynem i słowem. „Cukierkowy chrystianizm” spowodował, że chrześcijanie (niektórzy!) stali się bezwolnym narzędziem w rękach zła.
Jeszcze jedno: islam nie broni dyskryminacji kobiet powołując się na świętego Pawła, którego uważa za heretyka i apostatę, i obwinia go o zafałszowanie nauk Jezusa. Coś Ci się chyba pomieszało – to oczywisty nonsens. Na Listy świętego Pawła – w swoich rozstrzygnięciach – nie powołują się muzułmanie.
Dziekuje Andrzejku 🙂
Masz wiele racji i dobrze, ze piszesz o tym TY, a nie ja , wiec dziekuje przede wszystkim za wyczucie sytuacji 🙂
Oczywiscie praca J. Ratzingera obarczona jest bledami historycznymi jak zauwazaja krytycy, gdyz jest to praca obarczona teologia , a nie praca historyczna.
Jezusa zachowanie w swiatyni (gorliwosc o DOM TWOJ -Dom Bozy), cechuje wrecz bardzo pozytywnie rozumiana gorliwosc ZELOTY (jak zwykle odrobine prowokacyjnie z mojej strony ) 🙂
Zachowanie to, tez jest zupelna nowoscia dla Zydow, ktorzy nie rozumieli zakazu wstepu handlarzy na Dziedziniec Pogan.
Handlarze zwierzat na ofiare, zmieniajacy pieniadze, nieczysci, kalecy, chorzy, poganie i heretycy, wszyscy oni mieli przeciez prawo wstepu do tej czesci Swiatyni.
Dlatego tez nic dziwnego, ze maja Oni Jezusa za podzegacza, a wrecz czyniciela bezprawia / przestepce ( teza Aslana).
Ciekawe co o tym sadzisz ?
Oczywiscie, ze cukierkowa wizja chrzescijanstwa jest UTOPIJNA, nie daje bowiem najmniejszych szans na przetrwanie chrzescijanstwa, w swiecie kiedy slabosc owa uwazana przez niektorych chrzescijan za wielka sile, byla/ jest / bedzie doskonala bronia przeciwko Nim.
Pozdrawiam..
ps:
bez „szemrania” przeniose dyskusje w odpowiednie miejsce 🙂
Co do obrony dyskryminacji kobiet, to moze rzeczywiscie nieszczesliwie to ujelam.
Chodzilo mi o to, ze wielu muzulmanow broniac tych wersetow, powoluje sie przy tym na zasadzie obrony w stylu: „a u was to murzynow bija” wlasnie na wersety Pawla.
Słowo do P. Andrzeja (N)
W komentarzu z 17 września 2015 (21:36) napisał Pan:
„jeśli Ksiądz Profesor uznał, że byłem złośliwy – choć w rzeczywistości nigdy bym nie śmiał taki być wobec Księdza Profesora – to przepraszam, najmocniej. I apeluję oraz proszę o dalsze aktywne uczestnictwo w dyskusji.”
Wierzę Panu. Nie mam powodów, by wątpić w Pańską szczerość. Nie do Pana skierowane były słowa o „wygrywaniu na moim stwierdzeniu – wyraźnie w kontekście odkryć naukowych! – o ‘ciekawych czasach’”.
Mam teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia niż zajmowanie się ekscesami islamistów, kiedy tysiące uchodźców stwarzają Europie ogromny problem. Wyszukiwanie drastycznych przykładów islamskiego barbarzyństwa może tylko pogłębiać niechęć, a nawet wrogość. Do Koranu, który mam pod ręką , zaglądam od dawna, a w niemieckiej Katholische Nachrichten Agentur regularnie czytam także partie tekstu poświęcone w każdym numerze dialogowi z islamem.
Co było – przeminęło z wiatrem. Nieobecność w dalszej Kleofasowej dyskusji bardzo mi się przyda.
Ze znakiem pokoju.
UZUPELNIENIE:
W komentarzu z 18 WRZEŚNIA 2015 O 13:05 uzylam slowa : ” przestepca” , a ze slowo „przestepca” w jezyku polskim ma pejoratywny wydzwiek, to uzupelnie, aby go zlagodzic , iz chodzilo o przestepce prawa, czyli kogos kto przestepuje obowiazujace PRAWO.
DO KSIEDZA PROFESORA:
Szanowny ksieze, nawet na mysl mi nie przyszlo, iz ksiadz moze moja wypowiedz tak odebrac.
No coz kolejny raz przeprosze, choc trudno mi juz uwierzyc, ze Ksiadz potraktuje moje przeprosiny z odrobina chocby dobrej woli.
Pozostal jakis uraz ze strony ksiedza , ktorego niczym nie potrafie wytlumaczyc, choc sie staram i robie wszystko, aby nasze stosunki sie poprawily.
Przepraszam wiec, i prosze o odrobine wiecej zwyklej ludzkiej, wyrozumialosci.
Pozdrawiam.
Mysle, ze to bardzo ciekawa kwestia.
Przepraszam ostatnie slowa : „Mylse, ze to bardzo ciekawa kwestia”, odnosily sie do przestapienie prawa przez Jezusa, przy edycji jednak „wymknely” sie spod kontroli.
Pani Grażyno!
Mam dużo wyrozumiałości, ale potrafi Pani swoimi często nieprzemyślanymi, na kształt gejzeru wyrzucanymi komentarzami nieźle irytować. Zwrócili mi na to uwagę także moi znajomi, czytający dyskusje w Kleofasie. Ludzie inteligentni i wrażliwi. Robi Pani nieraz wrażenie, jakby znała się na wszystkim najlepiej. Proszę czasem spojrzeć i na siebie samokrytycznie. Na pozytywny odbiór trzeba sobie zasłużyć, także w Kleofasie. Tak uważają życzliwi ludzie. To także ich głos. Nie należy ich zrażać.
Dajmy spokój dalszym słowom. Załączam więcej niż odrobinę zwykłej, ludzkiej wyrozumiałości i życzliwości. Peace be with you!
Szanowny Ksieze Profesorze jestem osoba dorosla nie dzieckiem, ktorego na kazdym kroku nalezy pouczac. Mam swoja osobowosc, z ktorej jestem dumna.
Mam swoje przekonania , z ktorych rowniez jestem dumna. Naleza do nich miedzy innymi te, o ktorych tutaj pisze, m.in. prawa ludzi pozbawionych godnosci osobistej i PARTNERSKIEGO, rownego traktowania.
Zdaje sobie prawe, ze sa to trudne tematy, i nie wszystkim na reke. Ale lekcewazenie ich niczego nie zalatwi, a wrecz odwrotnie. Upokarzanie tez nigdy nikomu na dobre nie wyszlo.
Wiec zostawmy rzeczywiscie slowa i ROWNIEZ POKOJ Z Ksiedzem Profesorem.
Wszystkiego dobrego i jak najszybszego powrotu na Kleofasa zycze, prosze mi uwierzyc szczerze.
Szanowna Pani Grażyno!
Wrócę wtedy, kiedy uznam za stosowne.
No further comment.
O pewnej malej, ale jakze odwaznej kobiecie (niemieckiej chrzescijance), ktora potrafila sprzeciwic sie klamstwu i hipokryzji.
https://www.youtube.com/watch?v=OKos_6yJEGw
Pozdrawiam..
MILOSC , EMPATIA CZYLI PIERWIASTEK KOBIECY W NAUCZANIU JEZUSA,
czyli rzecz o FUNDAMENTALIZMIE i nie tylko, raz jeszcze. 🙂
Na poczatek wyjasnie , iz w ostatnim moim komentarzu moja intencja bylo pokazac, iz z perspektywy osoby wyznajacej DOGMAT TROJCY ( czyli m.in. KATOLIKA) , a wiec i dogmat Jezusa jako Boga wcielonego, trudno jest pogodzic bez cienia hipokryzji tej PRAWDY OBJAWIONEJ z dogmatami kazdej innej religii NEGUJACEJ owe dogmaty chrzescijanstwa.
I to doskonale widac w prostej, szczerej werze prostych, szczerych wierzacych.
Ale wracajac do tytulu mojego watku, pragne jeszcze wrocic do dyskutowanej z Andrzejkiem teologii CIERPIENIA.
Przypomne , iz J. Ratzinger w swoim trzytomowym dziele „Jezus z Nazaretu” pisze, iz „Jedyna bronia chrzescijanina przeciw ZLU tego swiata jest CIERPIENIE”
I choc w dluzszej perspektywie zycie chrzescijanina jak i przetrwanie chrzescijanstwa jako religii oparte na tej zasadzie staloby pod wielkim znakiem zapytania , o czym wspomnialam juz wczesniej, to jednak musze przyznac, ze niesie w sobie niezwykle gleboki przekaz nadajacy ludzkiej egzystencji niezwykly ponadczasowy i ponad egzystencjalny wymiar.
Ewolucja biologiczna zakodowala w nas instynkt samozachowawczy, ten egoistyczny ped ku zachowaniu zycia za wszelka cene. Dzieki niemu, nasze „JA” jest niestety scisle zawezone do wlasnej perspektywy.
Walczymy przede wszystkim o wlasne interesy, o to co nam bliskie, o tych, ktorych kochamy, szczegolnie o bliskich spokrewnionych z nami wiezami krwi.
Jednak nauki N.T w tym tez historycznego Jezusa (szkola Hillela, Essenczycy -teksty z Qumran ) wykraczaja poza ludzkie instynkty, ludzka fizjologie.
Wkraczaja w DUCHOWOSC , ktorej podstawowym zadaniem jest wlasnie walka z ludzka cielesnoscia. ( nauki ap. Pawla).
Juz w DEKALOGU zreszta widzimy przykazanie zbudowane na fundamencie ludzkiej EMPATII (MILOSCI ):
W 22 rozdziale Ewangelii Mateusza Jezus został zapytany: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? ”
Odpowiedział:
„Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy. (Mt 22,37-40)”
Problem blizniego, rowniez rozwiazuje w piekny sposob J.Ratzinger piszac iz, naszym bliznim staje sie kazdy CZLOWIEK, ktorego sami nim uczynimy.
Jak czynimy sobie drugiego czlowieka bliznim?
Wyciagajac jako PIERWSI ( z wlasnej inicjatywy) reke w gescie POMOCY, gdy tylko tego potrzebuje ( przypowiesc o „Litosciwym Samarytaninie”).
Czy ta DUCHOWOSC jest domena MESKIEGO rozumowania, czy raczej KOBIECEGO analitycznego (podchodzacego do danego problemu z szerszej perspektywy) myslenia + kobiecej wrazliwosci i intuicji ?
Moze zdajmy sie na opinie autorytetow:
Oddaje glos Profesorowi Jerzemu Ventulani:
http://www.gazetakrakowska.pl/(…)t.html.
fragment tego artykulu:
” Arystoteles twierdził, że kobieta to mężczyzna, który zatrzymał się w rozwoju. A Pan twierdzi, że… …że jest wręcz przeciwnie. Bo jesteśmy mądrzejsze?
Nie jesteście ani mądrzejsze, ani głupsze. Ale zasadniczy plan budowy ciała ludzkiego jest planem kobiecym, a mózg w ORYGINALNEJ budowie jest mózgiem ZENSKIM – bo każdy z nas ma przecież chromosom X, a więc KOBIECY. Poza tym kobiety są WAZNIEJSZE z punktu widzenia przetrwania gatunku.”
Nastepny fragment z prac prof. Ventulaniego:
„Zasadniczo o płci decydują CHROMOSOMY. U kobiet w każdej komórce są dwa chromosomy płciowe: X i X. U mężczyzn – X i nieco SLABSZY, MNIEJSZY i NIEPOSIADAJACY zestawu wszystkich NIEZBEDNYCH informacji Y (dlatego, z racji SLABOSCI tego chromosomu, nie ma osobników YY).
Czytaj więcej:
http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/3766405,ja-profesor-jerzy-vetulani-glosze-wyzszosc-kobiet-nad-mezczyznami,id,t.html
Oczywiscie, sa to dane potwierdzone naukowo, mozemy je odnalezc w licznych naukowych pracach dzisiejszych antropologow m.in. prof. Melvina Konnera (Women after all: Sex, Evolution, and the End of Male Supremacy ”
Meski mozg zbudowany jest wiec na planie mozgu ZENSKIEGO, a glownym, podstawowym ludzkim chromosomem jest chromosom X.
Y jest tym SLABSZYM , nie posiadajacym wszystkich potrzebnych informacji .
Prof. Ventulani pisze tez, iz mezczyzni sa mniej empatyczni od kobiet, sa wrecz umiarkowanie AUTYSTYCZNI.
Sa wiec UKIERUNKOWANI glownie na SAMYCH SIEBIE.
W „Tygodniku Powszechnym” mozemy znalezc artykul zatytulowany : „SORRY, PANOWIE, BÓG JEST KOBIETĄ” , ktorego autorka jest ALEKSANDRA KLICH .
https://www.tygodnikpowszechny.pl/sorry-panowie-bog-jest-kobieta-28603
Oto znamienny fragment tego artykulu powolujacy sie na slowa amerykanskiego TEOLOGA , FRANCISZKANINA Richarda Rohra:
„Daczego Jezus nie przyszedł na świat jako kobieta? „Gdyby tak się stało, nie byłoby żadnego objawienia” – twierdzi amerykański teolog, franciszkanin Richard Rohr. Wzruszylibyśmy ramionami: „No tak, typowa kobieta”.
Ponieważ Jezus był mężczyzną, spędził trzy lata na nauczaniu innych mężczyzn, by wszystko robili inaczej niż DO TEJ PORY. By nauczyli się kochać, przebaczać, współczuć i UNIKAC PRZEMOCY. I by odkryli innego Boga niż surowy Jahwe. Cierpliwego i miłosiernego. „Apostołowie pojęli to z ledwością – twierdzi Rohr. – A przez dwa tysiące lat wielu mężczyzn w ogóle nie zrozumiało tego przesłania. My, mężczyźni, zawsze potrzebowaliśmy Boga DOMINACJI. Potrzebowaliśmy Boga, który pozwoliłby Niemcom ZABIJAC Francuzów, a Francuzom ZABIJAC Anglików. Bóg rodzaju ZENSKIEGO nigdy nie zleciłby nam takiego zadania”.
Czyz amerkanski teolog nie ma racji ? 🙂
Ja osobiscie po swojej kiluletniej bytnosci na biblijnych forach, spierajac sie o Boga, ktory jest Miloscia, o Jego Prawo, ktore jest przede wszystkim Prawem Milosci do drugiego czlowieka, bylam zbywana przez meska czesc uczestnikow forow, ironicznym usmieszkiem 🙂
Mezczyzni z reguly nie rozumieja takiego Boga, ani takiego Prawa, bo czymze z meskiego punktu widzenia moze byc MILOSC ?
SPRAWIEDLIWOSC i owszem , to jest cos co panowie rozumieja doskonale.
Sprawiedliwosc wymaga zas Prawa ( Tory) i jego SANKCJI (kary). Taki Bog jest mezczyznom bliski. Dlatego w umysle mezczyzny mogl sie zrodzic Bog wylacznie o MESKIEJ plci. ( TEORIA UMYSLU -intencjonalnosc pierwszego stopnia).
Natomiast Bog w przekazie N.T jest juz „objawieniem z perspektywy KOBIECEJ wrazliwosci, duchowosci, ktorej na szczescie i panom nie brak, jak widac (co pokazalam wczesniej) to z czysto wrecz biologicznego punktu widzenia.
Jesli wierzyc w OBJAWIENIE Boze, to rzeczywiscie Bog musi byc KOBIETA, albo przynajmniej zawierac w sobie oba pierwiastki: zenski i meski.
Jesli zas popatrzymy ze stricte naukowego punktu widzenia, to miejmy nadzieje, iz ewolucja prowadzi ludzkosc w kierunku wywyzszenia pierwiastka KOBIECEGO ( chromosomu X- Melvin Konner).
Tylko wtedy swiat bedzie mial mozliwosc pokojowego przetrwania, o ile wczesniej fundamentalizm religijny, zbudowany na meskim punkcie postrzegania tegoz swiata, nie zwyciezy za pomoca wciaz zywych atrybutow meskosci jakimi jest m.in. agresja, rodzaca przemoc i rywalizacje (walka o wladze, o autorytet, ambicje etc).
Na koniec nawiaze jeszcze krotko, do naukowej pracy D.J. Crossana : ” Historyczny Jezus”, ktory skutecznie dowodzi w rozdziale zatytulowanym: „Przeciw PATRIARCHALNEJ RODZINIE” iz nauka Jezusa byla ukierunkowana wlasnie PRZECIW idei patriarchatu.
Pozdrawiam serdecznie.
Ok, dzięki za informację i życzę miłego dnia
W tym kontekście, Kościoły chrześcijańskie fnaf muszą dostosować się do nowej rzeczywistości.