Tak pisze Nietzsche w „Ludzkie, arcyludzkie”: „Nigdy człowiek nie zdziałał nic, co by było zrobione wyłącznie dla innych i bez żadnej pobudki osobistej; bo i jakżeby mógł coś zrobić, co by było bez związku z nim, więc bez przymusu wewnętrznego (którego by przyczyna musiała przecież tkwić w potrzebie osobistej)? Jakżeby ego mogło działać bez ego? – Bóg, który, przeciwnie, jest samą miłością, jak się w tym wypadku przypuszcza, nie byłby zdolen ani do jednego postępku nieegoistycznego. …. Gdyby jednak człowiek chciał być, jak ów Bóg, samą miłością, czynić wszystko i pragnąć wszystkiego dla innych, nic dla siebie, byłoby to już dlatego niemożliwe, że musi uczynić bardzo wiele dla siebie, żeby w ogóle móc zrobić cokolwiek dla miłości innych. Następnie każe to przypuszczać, że ów inny jest egoistą na tyle, że owe ofiary, owo życie dla niego, stale będzie przyjmować: że przeto ludzie miłosierni i ofiarni są zainteresowani w dalszym istnieniu egoistów, niezdolnych do miłości i poświęcenia, i że najwyższa moralność, żeby istnieć, musiałaby formalnie wywołać istnienie niemoralności (przez co by sama siebie, co prawda, skasowała).”
Jak tu się nie zgodzić z tym, że człowiek robi wszystko dla siebie? Przecież nawet ten, kto dokonuje czynów bohaterskich poświecając się dla innych na tym świecie, czyni to aby dostać się do nieba i zasłużyć na zbawienie, więc robi to wszystko dla siebie czy też dla swojej duszy. Sprawa absolutnego altruizmu: gdybyśmy oddawali swoje odzienie, jak chce tego Jezus, każdemu, kto nas prosi lub też pożyczali pieniądze lub szli wiele mil, aby coś temu proszącemu załatwić, sami wkrótce zostalibyśmy z niczym i to my z kolei prosilibyśmy tych zasobniejszych o pomoc. Udzielanie pomocy wymaga istnienia tych, którzy tej pomocy potrzebują. Jezus kazał bogatemu młodzieńcowi sprzedać swoje posiadłości. To z pewnością wymaga, aby istniał jakiś kupiec, który z kolei czerpałby profity z zakupionych biznesów. Pomagający potrzebuje potrzebującego. Pomagać można tylko wtedy, jeśli czymś się dysponuje: środkami pomocy takimi jak pieniądze, płaszcze, czas i zdrowie na podróże wielomilowe. Miłosierny Samarytanin nic by nie zrobił dobrego, gdyby sam nie miał zasobów pozwalających mu na przetransportowanie rannego do gospody i zapłacenie za jego pobyt. Pozbyć się zasobów na rzecz kogoś innego oznacza w pierwszym rzędzie samemu je zdobyć. Aby żebracze zakony miały z czego żyć, muszą istnieć ci, którzy je dokarmiają. A dokarmiający muszą dbać o własne interesy. Gdybyśmy wszyscy zastosowali się do wskazówek Jezusa, aby nie orać i nie siać, a czekać aż Bóg się o nas zatroszczy, to z pewnością inni ludzie, którzy sieją i orzą, musieliby nas wspomagać w imieniu Boga. Kwiaty i roślinki rzeczywiście nie sieją i nie orzą, a żyją, ale to nie znaczy że nie dbają o siebie. Przecież same sobie wytwarzają pokarm ze słońca, wody i czego tam jeszcze, i wkładają w to wiele wysiłku. Nie mówiąc o zwierzętach, które wiele się muszą napracować (polować, szukać gałązek i trawek), aby przeżyć. Życie musi działać we własnym interesie, inaczej zginie. Szlachetny altruizm nie istniałby bez ubogich, ułomnych, chorych i prześladowanych, słowem, bez zła. Miłość nie byłaby miłością, gdyby nie miała kogo nią obdarzyć, w co się wlać.