Boże, do Ciebie wznoszą ręce i proszą zabierz ode mnie:
Słowa mojego ojca, że jestem nieudacznikiem,
Obojętność matki,
Pogardę męża, który uważa mnie za idiotkę,
Piwo, które mój mąż pije od rana jak wodę,
Szefa ze złotym łańcuchem, który kilka razy dziennie udowadnia mi, że jestem niczym,
Upalne tygodnie w Hiszpanii spędzane w kabinie mojego tira,
Dodatkowy chromosom w ciele mojego dziecka,
Portale randkowe, gdzie moja żona szuka sobie kolejnych kochanków,
Gorzkie godziny samotności w oczekiwaniu na telefon od kogokolwiek,
Przekonanie, że nawet gdybyś chciał, Boże, to nie możesz ingerować w naturalny bieg rzeczy, bo jesteś zależny od konieczności, bo jak mówi ksiądz profesor Heller, sam jesteś Koniecznością.
Boli mnie serce, że to równanie musi być prawdziwe: Bóg równa się Konieczność. Boli mnie serce – jest to konieczność biologiczna.
Nie po to Boże tworzyłeś prawa, by się potem z nich wycofywać, gdy są zbyt twarde.
Nie po to zaginałeś przestrzeń, żeby teraz ją odginać jeśli ktoś zwisa nad przepaścią lub rzuca się z mostu.
Po to uczyniłeś stół twardym, żeby człowiek zawsze mógł walnąć w niego pięścią bez zastanawiania się, czy ręka nie wejdzie w niego jak w wodę.
Nie po to wynalazłeś mitozę i mejozę, żeby z byle powodu kwestionować rezultat ich wysiłków, statystycznie zadowalających.
Po to uczyniłeś prawa nieubłaganymi, byśmy my, ludzie, oparli się w życiu na jakimś porządku, byśmy nie tkwili w chaosie jak liście na wietrze.
Po to dałeś nam świadomość, abyśmy odkryli wielki paradoks, a mianowicie, że porządek natury wymaga, abyśmy byli jak liście targane wiatrem, jak część tej machiny przyrody, która jest koniecznością.
Konieczność wymogła na Tobie, żebyś nie odpowiedział na błaganie Jezusa – Ojcze, jeśli to możliwe, zabierz ode mnie ten kielich. Twoje milczenie takie samo teraz jak i dwa tysiące lat temu. I na wieki wieków amen?