Zawsze niepokoi mnie podawane wyjaśnienie, że słowo „adwent”, pochodzące od łacińskiego „adventus” oznacza „czekanie”. Mój niepokój wynika nie tylko stąd, że w języku łacińskim termin ten faktycznie znaczy „przyjście”, „przybywanie”, „obecność”, a nie „czekanie”. Znacznie poważniejsza jest sprawa, jeśli tak mamy przeżywać czas poprzedzający Boże Narodzenie.
Jaką faktycznie wymowę ma łacińskie wyrażenie „adventus”?
Termin został zaczerpnięty z rzymskiego języka świeckiego, gdzie określał moment przybycia ważnej osoby. Najczęściej chodziło o uroczyste wejście cesarza bądź innego dostojnika do miasta czy na dwór. Miało ono szczególny charakter. Mieszkańcy wychodzili na spotkanie dostojnego gościa, czekali w gotowości u bram miasta, witali go, następnie prowadzili ulicami w korowodzie, przy śpiewie, okrzykach i oklaskach. Nieśli wieńce oraz inne oznaki czci. Dostojnik przybywał ze swoim orszakiem, w całym ceremoniale. Witano go jako dobroczyńcę, który zapewnia pokój i dobro. Jego przyjście było zazwyczaj upragnione i oczekiwane. Był to zatem podniosły i radosny moment, który pozostawał w pamięci. Przedstawiano go na monetach wybijanych z okazji tego wydarzenia, wpisywano nieraz do kalendarza świąt, by wspominać go i celebrować co roku.
Na przykład w wykazie obchodów cywilnych zawartym w Kalendarzu rzymskim z 354 roku, wspominano trzy uroczyste wejścia cesarza Konstantyna Wielkiego do Rzymu, określane jako Adventus. Chodziło o jego triumfalne wejście do Wiecznego Miasta po zwycięstwie przy Moście Mulwijskim (28 X 312), a także uroczyste „wejścia” (adventus) do Rzymu, gdy już rezydował na Wschodzie i przybył do Italii na obchody dziesięciolecia (315) i potem dwudziestolecia panowania (326). Te uroczyste „adwenty” były zapisane w kalendarzu świąt państwowych i świętowano je nad Tybrem rokrocznie.
Jeszcze bardziej wyjątkowe „wejście” do Rzymu miał Oktawian August: gdy po zwycięskiej kampanii wracał ze Wschodu do Rzymu: najwyżsi urzędnicy wraz z konsulem wyszli naprzeciw władcy aż do Kampanii i prowadzili go uroczyście do Wiecznego Miasta przez kilkanaście kilometrów (władca pisze o tym w swej autobiografii pt. Res gestae). Całe to wydarzenie mieści się w terminie „adventus”.
Zauważymy więc dobrze: słowo „adwent” oznacza moment przybywania dostojnika oraz przywitania go, spotkania z nim, wprowadzania go, a w zasadzie już jego „obecność”. Takie uroczyste pojawienie się władcy i związaną z tym ceremonię na greckim Wschodzie określano terminami: „paruzja” i „epifania”.
I takie znaczenie jak sam termin łaciński „adventus”, ma „adwent” liturgiczny czyli okres poprzedzający Boże Narodzenie. Nie jest to czas pustego czy biernego oczekiwania, naznaczonego jakąś marną nadzieją, że samo stanie się to, co ma się stać i że szczęście przyjdzie do nas samo. Ma to być czas witania przychodzącego gościa, doświadczania już Jego bliskości. Chodzi nie tylko o czekanie czy wspomnienie oczekiwania, ale przed wszystkim o proces spotykania Zbawcy przychodzącego na ziemię.
W tym ujęciu Boże Narodzenie jest jedynie punktem centralnym, najważniejszym, kulminacyjnym tego przyjścia, ale Chrystus jest już obecny. Już adwent stanowi okazję, by spotkać się z Nim i przyjąć dary, które On przynosi.
P.S. W tym adwencie mój szwajcarski znajomy, Tomek Lenart, prowadzi akcję: „Kupię o połowę mniej na święta!”. Jego akcja spotkała się z wielkim odzewem na facebook’u. On sam wyjaśnia ją tak: „Kupujmy mniej, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczmy na jakiś dobry cel, wspomóżmy potrzebujących!”. To jeden ze sposobów, by spotkać przychodzącego Zbawiciela w drugim człowieku.