Recepta na zbawienie według Jana Klimaka
Człowiek jako więzień namiętności i cel ataków demonów
Namiętność to jedno z najczęściej używanych przez Jana Klimaka słów w jego słynnym dziele Drabina raju[1]. Drabina jest przewodnikiem dla mnichów, pouczającym ich jak skutecznie osiągnąć zbawienie. Mogłaby mieć podtytuł „Metoda zbawienia w 30 krokach po drabinie” lub też „Jak skutecznie wejść na 30 stopień drabiny raju i nie spaść w dół”. Kluczowy dla zbawienia jest tutaj problem namiętności. Namiętność według Klimaka to jednak nie to, o czym myśli współczesny czytelnik powieści. Nie jest to gorące i pełne pożądania uczucie do drugiego człowieka. Namiętność jest u Klimaka tym wszystkim, co trzyma nas nisko przy ziemi i nie pozwala wspinać się na kolejne szczeble drabiny raju. Człowiek w oczach Klimaka jest więźniem namiętności bezustannie atakujących jego słabe ciało. Podstępnymi kusicielami podsuwającymi ciału namiętności są demony. Klimak postrzega drogę do raju jako walkę z namiętnościami atakującymi ciało, walkę z owym ciałem, czyli przedmiotem ataków oraz z demonami, sprawcami tych ataków. Tylko pod warunkiem, że zostaną one uśmiercone lub powstrzymane, dusza uwolni się ze swych okowów i dotrze do Boga po przebyciu 30 stopni drabiny raju. Stopnie te są etapami na drodze do Boga, polegającymi właśnie na uśmiercaniu namiętności i obronie przed atakami demonów.
Czym są owe zgubne namiętności? Są to potrzeby i pożądania naszego ciała i psychiki. Choć w rzeczywistości coś takiego jak psychika nie istnieje w języku Klimaka, to słowo „ciało” streszcza w sobie wszystkie ludzkie pragnienia i potrzeby, takie jak łaknienie, seksualne pożądanie, pragnienie przyjemności, odpoczynku, towarzystwa, bliskości. Wszystkie je uznaje Klimak za szkodliwe z punktu widzenia zbawienia. Zaleca zatem ich uśmiercenie i podaje metody walki, które w jego przekonaniu niezawodnie doprowadzą do porażki demonów i śmierci namiętności. Z martwego ciała wyłoni się wtedy czysta dusza, która otrzyma sprawiedliwą nagrodę za swój ziemski trud bojowy.
Czy unicestwienie pragnień jest możliwe? I ważniejsze pytanie: czy jest konieczne, aby dostąpić spotkania z Bogiem, zbawienia?
Uśmiercić namiętności jak węże za pomocą miecza.
Klimak jest całkowicie przekonany, że namiętności powinny zostać zdławione, trzeba je „uśmiercić jak węża za pomocą miecza” [833B]. Odciąć od siebie, tak aby nie były już częścią człowieka. Klimak podaje niezawodne sposoby na pozbycie się namiętności i odstraszenie demonów. Sposoby te wymagają od człowieka wielkiej siły i determinacji. Klimak przywołuje często porównania ze sportem, atletami, siłaczami lub też wojownikami. Jest to walka o nagrodę. Jest to wyścig, zawody sportowe. Trzeba natężać wszystkie swe siły i nigdy nie można pozwolić sobie na odprężenie czy odpoczynek, bo daje to demonom okazję na przypuszczenie zwielokrotnionego ataku. Trzeba być zawsze w stanie napięcia i uwagi, gotowości do obrony i ataku. Trzeba się non stop bronić, ale też atakować.
Demony Klimaka są według mnie uzewnętrznionymi, czyli wypartymi z wnętrza człowieka, naturalnymi potrzebami. Jeśli określamy je mianem demonów, to stawiamy je niejako na zewnątrz siebie, uważamy za obcą wrogą siłę, nie musimy zatem identyfikować się z nimi. Jeśli czujemy pożądanie, obwinamy za nie demona pożądliwości, a jeśli się przejemy, winny będzie temu demon obżarstwa. Klimak traktuje je jako siły zewnętrzne, chcąc mieć pewność, że nie stanowią integralnej i nieusuwalnej części człowieka. Jeśli jest to siła zewnętrzna, to jest możliwe ucieczka od niej, bądź jej pokonanie. Jeśli byłaby to wrodzona skłonność, naturalna człowiekowi, jakże można by przeciw niej walczyć? Dlatego Klimak woli obarczyć winą demony. Pole działania demonów to nasze ciało i psychika. Każda namiętność sprowadzana na nas przez demony może prowadzić do grzechu. Bezpieczniej będzie zatem unicestwić wszystkie namiętności, a przy okazji pole ich działania, czyli ciało i psychikę (ego), aby z człowieka zostało tylko to, co boskie. Jeśli zabijemy to, co może potencjalnie prowadzić do grzechu, pozostanie tylko czysta dusza. Tylko bowiem czysta dusza ma prawo spotkać Boga. Dusza zanieczyszczona namiętnością, dusza która nie odcięła się zupełnie od spraw tego świata, jest niegodna spotkania z Bogiem. Czystość to obsesja Klimaka. Strzepuje ciągle ze swej duszy niewidoczne pyłki. Jest to syzyfowa praca. Pył i kurz ciągle osiada na oczyszczonej tylko tymczasowo duszy. Dlatego asceta nie może przestać niszczyć, odcinać się, zaprzeczać.
Niszczenie ciała i namiętności odbywa się przez post, wstrzemięźliwość seksualną, milczenie, samotność, zadawanie sobie bólu fizycznego i psychicznego, płacz, smutek, żal, wzdychania, myślenie o potępieniu i grzeszności i posłuszeństwo.
Metoda ta wymagająca ciągłego bycia w gotowości jest bardzo wyczerpująca fizycznie i psychicznie. Energia spożytkowywana przez ascetę na zaprzeczanie, odcinanie się i walkę jest ogromna, ale mija się z celem. Wysiłki mnichów są bezustannie przekreślane przez nowe namiętności kreowane przez demony.
Klimak odmawia namiętnościom wszelkiej wartości. Nie mają one celu innego niż tylko kuszenie i sprowadzanie człowieka na złą drogę. Dojrzała psychicznie osoba traktuje swe pragnienia, sny, myśli, przeczucia, emocje, intuicje jako wskazówkę na swej drodze życiowej, uczy się z nimi kontaktować i wyciągać z nich wnioski. Nawet emocje negatywne, takie jak gniew czy zazdrość mówią nam dużo o nas samych i skłaniają do poprawy naszego zdrowia psychicznego. Klimakowi jednak nie o żadne zdrowie psychiczne chodziło, nie o żadne szczęście, spełnienie czy też realizację osobistą. Rezygnował z wszelkiego życiowego zadowolenia i powodzenia. To poświęcenie ofiarowywał Bogu, licząc na to, że w zamian za nie Bóg obdarzy go zbawieniem. Czy droga do raju proponowana przez Klimaka osiąga swój cel? Czy życie ascetów było sukcesem w tym znaczeniu, że ich trudy, łzy, jęki i wzdychania odniosły pożądany skutek w postaci zniszczenia namiętności i spotkania Boga? Czy drogę chrześcijanina opartą na drodze Jezusa można bez sprzeczności identyfikować z drogą po szczeblach Klimakowej drabiny? Oto moje przemyślenia i wątpliwości na ten temat.
Wojna, w której orężem jest ból, trud i gorycz
Przymus i ból to główne elementy metody Klimaka. „Mnich jest stałym przymuszaniem natury i niestrudzonym strażnikiem zmysłów. … Mnich ma duszę bardzo bolejącą, tak we śnie, jak i podczas czuwania stale rozmyślającą o śmierci” [633 B] „Prawdziwy przymus i nieustanny ból jest udziałem tych, którzy razem z ciałami usiłują wspiąć się do nieba”. [636 B] „Bo trud, rzeczywiście trud i wielka utajona gorycz nieuchronne są w tym wysiłku”. [636 B]
Wejście na drabinę raju porównuje Klimak do wzięcia udziału w zawodach: „Dla tych, którzy podjęli się biegu, czeka u końca nasz dobry Sędzia sportowy”. [633 C] „Jako wezwani przez Boga i Króla gorliwie ruszymy do biegu, abyśmy żyjąc tak krótko, w dniu śmierci nie okazali się nieurodzajni i nie zginęli z głodu. Spodobajmy się Panu, tak jak żołnierze chcą przypodobać się królowi. Bo przecież od żołnierzy wymagamy surowej służby”. [637 B]
Bóg jest dla Klimaka królem bądź też sędzią sportowym. My jesteśmy zawodnikami lub żołnierzami. Droga do Boga to wobec tego wyścigi albo wojna. Z kim jednak się ścigamy w zawodach? Czy ma to znaczenie, kto wstąpi do nieba pierwszy? A może mnisi ścigają się z demonami, które wspinają się za nimi po drabinie? Chodzi może o to, aby nie dać się złapać i ściągnąć w dół demonom. Dlaczego trzeba biec? Czy spacerkiem nie można wstąpić do nieba? Raczej nie, ponieważ życie jest tak krótkie, a na drabinie tyle szczebli, że idąc spacerkiem nigdy przenigdy nie zajdziemy na jej ostatni szczebel. Śmierć jest kresem biegu, musimy więc nabrać właściwego przyśpieszenia. Złośliwe demony będą się za wszelką cenę starały spowolnić nasz bieg. Musimy zatem wysilić swe wszystkie moce fizyczne i psychiczne, żeby nie spaść. Nie wiem, czy dziecięca gra planszowa Drabiny i węże nie wzięła się właśnie z takiego myślenia. Dojście do celu na górze planszy jest bądź to ułatwiane przez stanięcie na polu z drabiną, bądź to utrudniane przez utknięcie na polu z wężem. Wąż niby demon ściąga gracza w dół.
Wojna jest łatwiejsza do zrozumienia jako metafora drogi do raju. To zapewne wojna z ciałem i demonami. Warto walczyć dla otrzymania lauru zwycięzcy, dla poczucia, że jest się mocarzem, a nie słabeuszem podległym władzy demonów.
W tym porównywaniu wysiłku mnichów do zawodów sportowych lub wojny odzwierciedlone jest ich poszukiwanie siły i poczucia własnej wartości. Ich skrajnie wykańczający, morderczy tryb życia oraz wielka determinacja są metodą zrównoważenia własnych dotkliwie przeżywanych słabości. Przez znoszenie niewiarygodnych wręcz cierpień udowadniają sobie, że są prawdziwymi bohaterami. Taka metoda kompensacji jest popularna wśród neurotyków, którzy angażują się często w wielce niebezpieczne przedsięwzięcia, aby pokonać własne lęki, aby ze słabego i nadwrażliwego człowieka stać się twardym i odpornym psychicznie.
Odejście od świata
Poprzez bycie w świecie człowiek ma styczność z innymi ludźmi, musi się zatem w jakiś sposób do nich odnosić, wchodzić z nimi w interakcje. Prowadzi to do nieuniknionych konfliktów i grzechu. Chciwość, próżność, nienawiść, lubieżność, gniew, pycha – to wszystko grozi nam, jeśli przestajemy z ludźmi. Łudzimy się, że związki z ludźmi dadzą nam satysfakcję, gdy tymczasem naznaczone są one grzechem, albo chociażby tylko możliwością grzechu. Aby zatem być od tego grzechu jak najdalej, należy prowadzić życie samotne, unikać ludzi, nie angażować się w żadne bliskie relacje. Unikanie ludzi ma zabić nasze namiętności, uniezależnić nas od wszelkich pragnień.
Świat pęta człowieka kajdanami potrzeb i konieczności ich zaspokajania.
„Chodzić, aczkolwiek z trudnością, może zapewne i ten, kto spętany jest sprawami życia i okowany troskami. Bo nieraz chodzą nawet ludzie z kajdanami na nogach. Ale oni wciąż się potykają i ranią się z tego powodu. Ten, kto nie jest żonaty, a związany w świecie jedynie interesami, podobny jest do noszącego kajdany na rękach (toteż, gdy tylko się zdecyduje, może on bez przeszkód śpieszyć ku życiu mnisiemu); ten zaś kto jest żonaty, podobny jest do noszącego kajdany i na rękach, i na nogach”. [640 A]
Klimakowi wydaje się, że uciekając od świata pozbędzie się tych okowów i kajdan. Że odtąd nie będą one spowalniać jego biegu. Czy jednak mnich nie zamienia jednych kajdan na inne? Jednych trosk nie zastępuje drugimi? Kajdanami żonatego jest prawdopodobnie według Klimaka to, że musi poświęcać czas na zapewnienie utrzymania rodzinie, na opiekę nad dziećmi. Zwykłe troski i zmartwienia dnia codziennego. Człowiek żyjący w świecie jest nimi niewątpliwie obciążony, czasem tak bardzo, że nie ma czasu spojrzeć w niebo i przypomnieć sobie, że żyje nie samym chlebem, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych. Mnich idący na pustynię nie musi dbać o pracę, pieniądze, rodzinę. Pozornie zrzucił swoje okowy. Swoje zewnętrzne okowy. Wchodząc jednak w samotności głęboko w samego siebie, zaczyna dostrzegać inne okowy zniewalające duszę i spowalniające jego bieg po szczeblach drabiny. Osaczają go nagle demony jego własnego wnętrza. Jego nieuporządkowane sprawy z przeszłości, jego zadawnione rany, jego niewybaczone grzechy, jego poczucie winy, jego rozpacz… W takiej sytuacji mnich wyszedłszy na pustynię spotyka przewodnika duchowego, który mu z pewnością powie, jak pokonać demony. Przyda się tu jak zwykle uniwersalna metoda lecznicza: ból, przymus, trud i gorycz.
Argumentem na porzucenie kontaktów ze świeckimi jest fragment z Ewangelii Łukasza o zostawieniu umarłym grzebania umarłych.
„Pan nasz – znając naszą niestałość na początku i to, że żyjąc wśród świeckich czy spotykając się z nimi, łatwo możemy powrócić do świata – powiadającemu „Pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca”, odrzekł: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych”. (Łk 9, 59-60) [653 D]
Klimak nie dodał jednak końcówki odpowiedzi Jezusa, która brzmi: „A ty idź i głoś królestwo Boże!” Czy Jezus kazał głosić królestwo na pustyni piaskowi i kamieniom? Czy też raczej nowina o królestwie ma być przekazana ludziom w świecie? Odpowiedź jest oczywista. Cała działalność Jezusa była przekazywaniem dobrej nowiny światu, w świecie, dla świata. Druga sprawa: czy Jezus sprzeciwiał się pogrzebom? Nic nie wiemy o tym, żeby zaskoczyło Go i oburzyło pogrzebanie zmarłego Łazarza, czy też pogrzeb młodzieńca, którego wskrzesił. Dlatego słowa te należy rozumieć przenośnie. Zostaw umarłym grzebanie umarłych – przecież w rzeczywistości umarli nie grzebią się wzajemnie. Umarli to określenie ludzi niewrażliwych na sprawy duchowe, którzy nie rozumieją, o co chodzi Jezusowi i apostołom. Grzebanie umarłych kojarzy się ze śmiercią i smutkiem opłakiwania i żałoby. Jezus chce podkreślić, że Jego nowina nie jest smutna, głosi wyzwolenie od prawa śmierci. Zostaw smutek i rozpacz, pójdź za mną, a odkryjesz piękno i szczęście Królestwa. W zdaniu tym Jezus przeciwstawia śmierci życie. Jeśli pójdziesz za mną, znajdziesz życie. Taki jest według mnie sens tej opowieści.
Tymczasem Klimak interpretuje słowa Jezusa zgoła inaczej:
„Pan nazwał umarłymi wszystkich pozostających w świecie i żywych, powiedziawszy do niego: „zostaw umarłym”, tj. przebywającym w świecie „grzebanie umarłych”, tj. umarłych ciałem”. [656 B]
Klimak tym samym zrównuje przebywanie w świecie z byciem umarłym. Kogo zatem uznaje za żywego? Żywi są to niewątpliwie ci, którzy wstępują na wąską drogę.
„Wąska droga będzie ci wskazana przez udrękę żądzy, całonocne czuwanie, umiarkowane picie wody, niedostatek chleba, oczyszczający napój hańby, przyjęcie szyderstwa, kpin, drwin, odcięcie własnej woli, wytrzymywanie obelg, cierpliwe znoszenie pogardy, butnej przemocy”. [657 A]
Klimak powołuje się tutaj na Mt 5, 3-12, czyli błogosławieństwa Jezusa dla ubogich w duchu, cichych, łaknących sprawiedliwości, czystego serca, wprowadzających pokój, cierpiących prześladowania dla sprawiedliwości, dla tych, którym z powodu Jezsua urągają i których prześladują. Ci wszyscy powinni się cieszyć, gdyż wielka ich nagroda w niebie. Klimak zatem dochodzi do wniosku, że jeśli sami postaramy się o to, aby zewnętrznie spełniać te warunki błogosławieństw, to właśnie nas czeka ta nagroda i do nas należeć będzie Królestwo niebieskie. Innymi słowy sami na nie zasłużymy poniżając się psychicznie i fizycznie. Czy Jezus rzeczywiście chciał nas zachęcić do ascezy i wszystkich tych wyrzeczeń proponowanych przez Klimaka? Jego słowa, co widać na pierwszy rzut oka nie są jednoznaczne i oczywiste, jak interpretacja Klimaka. Jezus gdyby rzeczywiście miał na myśli to co Klimak, z pewnością by nam to jakoś wprost wytłumaczył. Powiedziałby wtedy: Błogosławieni cisi, a więc milczcie i bądźcie posłuszni uczonym w Piśmie. Albo tak: Błogosławieni cierpiący prześladowania, więc dajcie się poniżać komu popadnie i dręczcie się wzajemnie. Tymczasem Jezus nie daje tak konkretnych wskazówek.
Interpretacja błogosławieństw zależy w dużej mierze od tego, kto i w jakiej sytuacji życiowej je interpretuje. Możemy je na przykład interpretować na płaszczyźnie społecznej, psychologicznej lub duchowej. Jezus mówiąc kazanie na górze zwracał się do ludzi z najniższych warstw społecznych, gnębionych podatkami, ubogich, niewykształconych. Mówiąc te słowa chciał ich pocieszyć, podtrzymać na duchu. Miał śmiałość odwrócić logikę tego świata, gdzie bogaci i mający władzę odnoszą sukcesy. Jezus widzi, że rzeczywisty sukces człowieka ma źródła gdzie indziej, w królestwie ducha. Ludzie gonią za szczęściem szukając go w świecie, w pieniądzach, władzy, powodzeniu. Jezus przenosi nasze poczucie szczęścia do wewnątrz. Taki był według mnie sens kazania na górze.
Jezus wie, że to co wygląda na szczęście, niekoniecznie nim jest. Gwiazdy z pierwszych stron gazet, prezydenci, milionerzy – symbole szczęścia i spełnionego życia. Jezus nie przemawiałby do nich, ale do tych, którzy poznali, co to ubóstwo, smutek, niepowodzenie, słabość. Do nich wszystkich Jezus mówi: patrzcie, nie wszystko stracone, ten świat to nie wszystko, co istnieje. Jest inna, głebsza rzeczywistość i właśnie wy, nie mający wzroku zmąconego pieniędzmi i władzą, możecie pierwsi ją zobaczyć, jej doświadczyć. Ci wszyscy, którzy zrozumieją nieuniknioną klęskę człowieka w świecie, mają szansę ujrzeć tą rzeczywistość, królestwo niebieskie. Warunkiem zaistnienia człowieka wewnętrznego jest to właśnie uświadomienie względnej wartości rzeczy tego świata. Przegrani w oczach świata nie są przegranymi w oczach Jezusa.
Klimak odnosi się w swej metodzie nie do wszystkich błogosławieństw, zapominając o czyniących pokój oraz łaknących sprawiedliwości. Jak mnich zamierzał wprowadzać pokój w świecie usuwając się z niego? W jaki sposób łaknął sprawiedliwości?
W kazaniu na górze Jezus pokazuje odwrotną stronę rzeczywistości, stronę zwykle uznawaną za ciemną i nieprzyjazną człowiekowi, której chce unikać. Jezus mówi, że bez przejścia przez tą ciemną drogę nie ma królestwa. Poznanie prawdy o wszechobecnym na ziemi cierpieniu i braku ucieczki od niego jest warunkiem wejścia do królestwa. Błogosławieni smutni – stało się to naczelną motywacją metody Klimaka. On jednak kazał mnichom niejako zmuszać się do tego smutku, do łez, nawet przez zadawanie sobie cierpień. Czy Jezusowi chodziło o to, byśmy w ten właśnie sposób zrozumieli smutek? Nie. Trzeba być w pewnym sensie smutnym aby wejść do królestwa. Smutek i melancholia, poczucie pustki i bezsensu są reakcją na nieusuwalną niesprawiedliwość i niedoskonałość tego świata. Ten smutek wiąże się ze współczuciem i miłosierdziem. Współczujemy wszystkim cierpiącym istotom. Ten żal musi być prawdziwy, musi wynikać z uświadomienia sobie niedostatków tego świata. Jeśli ten żal i łzy nie wynikają właśnie z takiego oświecenia, są pozbawione sensu i nie zbliżają nas ani na krok do Królestwa.
Można poznać sens słów Jezusa próbując zaprzeczyć Jego błogosławieństwom. Na przykład szczęśliwi bogaci duchem – ci, którzy myślą, że wiedzą coś o sprawach Bożych, np. faryzeusze. Jednak to ubodzy, niewiedzący, są wg Jezusa szczęśliwi. Faryzeusze chodzący w blasku swej znajomości Pisma nie wejdą do królestwa, zanim nie zaczną kwestionować swej wiedzy, nie zapomną o niej, zanim nie przyjmą postawy niewiedzy.
Jakie jest królestwo ziemskie, z tego świata? Kto jest w nim szczęśliwy?
Szczęśliwi głośni, czyli tacy, których słychać, których słuchają inni, którzy mówią poddanym, co mają robić, rozkazują im.
Szczęśliwi wojnę czyniący, wodzowie, królowie, władcy.
Szczęśliwi prześladujący, bo czerpią korzyści z tych prześladowań kosztem uciskanych.
Szczęśliwi nieczystego serca, o niecnych zamiarach, którzy knują jak tu wykorzystać innych dla swoich celów.
Szczęśliwi niełaknący sprawiedliwości, czyli tacy, którzy albo sami ciągną korzyści z niesprawiedliwości świata, albo sądzą, że świat jest sprawiedliwy. Tacy, którym niesprawiedliwość tego świata przynosi korzyści.
Szczęśliwi, którzy się cieszą, bo nie weszli nigdy w rzeczywistość cierpienia, bo wykorzystują do swej radości cierpienia innych, poddanych królestwa.
Szczęśliwi niemiłosierni, surowi, gotowi sądzić ludzi, władcy i sądy wydający wyroki i wsadzający do więzienia tych, którzy są nieposłuszni.
A Jezus odwraca tę logikę królestwa z tego świata. Mówi, że Królestwo niebieskie nie jest podobne do królestwa ziemskiego. Jest jego zaprzeczeniem. Szczęście „królów życia” jest złudne i tymczasowe. Natura królestwa niebieskiego jest paradoksalna, nie można jej pojąć poprzez zwykłą analogię do królestwa ziemskiego.
Realizacja metody Klimaka jest możliwa tylko w skrajnej separacji od świata. Na potwierdzenie konieczności opuszczenia bliskich Klimak przytacza 2 Kor 6, 17: „Przeto wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan”. W tym tekście chodziło św. Pawłowi o odłączenie się od niewierzących, ponieważ oni czczą bożki, a my – Boga żywego. My jesteśmy świątynią Boga żywego, w nas mieszka zatem Bóg żywy. Chrześcijanie czczą Boga, który mieszka w ich sercach, który jest ich Ojcem. W tym właśnie tkwi różnica między chrześcijanami, którzy mają z Bogiem tak intymny kontakt, że zechciał w nich zamieszkać jako Bóg wewnętrzny. Poganie, czciciele bożków są dla Pawła tymi, którzy Boga mają na zewnątrz siebie, jest to Bóg zewnętrzny. Pawłowi chodziło o to, abyśmy mieli Boga wewnętrznego i dlatego mówi, abyśmy odłączyli się od sposobu pojmowania Boga przez pogan. Klimak jednak nie wdaje się w żadne subtelności interpretacyjne, ale wybiera jeden wers, wyrywa go z kontekstu i używa do uzasadnienia swej teorii, że św. Paweł każe nam opuszczać bliskich.
Aby wzmocnić swoj argument o odejściu ze świata, Klimak pisze: „Bo kto z owych żyjących w świecie uczynił kiedykolwiek cuda? Kto wskrzesił umarłych? Kto wypędził demony? Nikt. Wszystko to są zwycięskie nagrody mnichów, a tych świat nie może pomieścić. Jeśliby mógł, to po co byłaby asceza, czyli odejście od świata?” [657 B]
Mimo szczytnego celu pozbycia się pragnień, mnisi nie mogą się ich jednak pozbyć: są to teraz pragnienia czynienia cudów, wypędzania demonów, wskrzeszania umarłych. Pragnienia wyższe, lepsze i zaszczytniejsze niż pospolite, takie jak głód czy bliskość. Klimakowi umyka, że to właśnie Jezus, którego nie można w żaden sposób nazwać mnichem, czynił te wszystkie cuda. Nagrody tak wspaniałe należą się mnichom za ich wielkie poświęcenia i wyrzeczenie się świata. Klimak pyta retorycznie, po co asceza, jeśli takie same nagrody mogliby otrzymywać ludzie żyjący w świecie. Skoro nie potrafią czynić cudów, dawać dowodów świętości, to zapewne droga odejścia jest właściwa. Zapewne Klimak był świadkiem takich cudów, albo nawet sam ich dokonywał. Tylko jak tu znaleźć na pustyni jakiegoś zmarłego nadającego się do wskrzeszenia? Albo z kogo by tu wypędzić demona? Ludzi jakoś nie widać, zostali w świecie. Trudno, mnisi mogą się przecież wskrzeszać nawzajem i nawzajem przepędzać swoje demony.
Kolejny argument Klimaka za odejściem od świata to słowa Jezusa o tym, kto jest Jego matką, braćmi i siostrami. Jezus odszedł od swojej rodziny i połączył się z ludźmi, którzy stali się Jego prawdziwą rodziną.
„Odsuwamy się od naszych bliskich czy od miejsc nie z nienawiści do nich (niech to się nie zdarzy!), ale unikając szkody, która może się nam przy nich przytrafić. Jak we wszystkim, tak i w tej sprawie, dobrym dla nas nauczycielem jest Chrystus. Okazuje się, że i On samn nieraz opuszczał rodziców według ciała, a posłyszawszy od kogoś: „Oto twoja matka i bracia na dworze pytają o ciebie” [Mk 3, 23], dobry nasz Pan i Nauczyciel, niewzruszony, powiedział: „Matką moją i braćmi moimi są pełniący wolę Ojca mojego, który jest w niebie”. [Mt 12, 49-50], [665 D]
Jezus chciał powiedzieć uczniom, że są silniejsze więzy niż więzy krwi. Rodzina to nie wszystko. W niebie nie będzie żon i mężów. Czasem należy uwolnić się od wpływu rodziny, czyli matki, ojca, braci czy sióstr. Trzeba słuchać siebie samego przede wszystkim. Oraz Boga, jeśli się umie. Dziś nazwalibyśmy postawę Jezusa asertywnością. Otaczali Jezusa ci, którzy słyszeli w Jego słowach głos Boga. Jezus też chciał się otaczać takimi ludźmi, dla których kwestie duchowe miały istotne znaczenie. Jego rodzina „według ciała” nie akceptowała Jego działalności, posądzano Jezusa o chorobę psychiczną. Jezus jednak nie wyszedł z tego powodu na pustynię (nie licząc pewnego dość krótkiego okresu na początku swej działalności, gdy chciał poznać swe przeznaczenie). Jezus wyszedł do ludzi. Chciał im coś przekazać, pokazać, objawić to, co Jemu zostało objawione. Pokazać nam drogę do Królestwa. Inną i z całą pewnością bardziej złożoną niż mógł sobie to wyobrazić Klimak.
„Miłość Boga gasi miłość rodziców. A ten, kto mówi, że posiada i jedną i drugą, zwodzi siebie samego, skoro powiedziano: „Nikt nie może dwom panom służyć” (Mt 6, 24), i następnie: „Nie przyszedłem pokoju przynieść na ziemię” (pokoju między rodzicami a synami i braćmi, postanawiającymi Jemu służyć, „ale walkę i miecz” (Mt 10, 34), aby oddzielić miłujących Boga od miłujących świat, materialnych (cielesnych) od niematerialnych (duchowych), miłujących własną chwałę od pokornych. Bo cieszy się Pan z obustronnego atakowania się i podziału, zdarzających się z miłości do Niego”. [668 A]
Fragment Mt 6, 24 mówi o tym, że nie można służyć Bogu i Mamonie. Nie ma tam nic dotyczącego związku z rodziną. Ale Klimak jak zwykle ignoruje to, co nie pasuje do jego koncepcji.
Mt 10, 34 – 37 zapowiada, że Jezus nie przynosi pokoju, lecz miecz. „Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową, i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest mnie godzien. Kto kocha syna i córkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien”.
Chodzi tu o trudny wybór. Wybór sposobu życia nie zawsze łatwo akceptowalny dla bliskich. Naśladowanie Jezusa nie jest zawsze łatwe, proste i przyjemne. Wymaga zdecydowania, wymaga asertywności, siły charakteru, zdolności wyrażania swego zdania, nawet wbrew autorytetom. Nie można tych słów Jezusa traktować jako wyraz absolutnej prawdy zawsze i dla wszystkich aktualnej. Prowadziłoby to do nieuchronnej sprzeczności chociażby z cytowanymi wcześniej błogosławieństwami. No bo np. Jezus mówi, że błogosławieni cisi i pokój czyniący, a tutaj ani nie jest cichy ani nie czyni pokoju. Jest stanowczy i nie boi się mówić, co myśli oraz wprowadza wojnę. Jak to pogodzić? Błogosławieństwa oraz przypowieści są jakby odzwierciedleniem duchowych praw uniwersalnych. Tutaj natomiast Jezus odwołuje się do konkretnej sytuacji konfliktu, do której musi się ustosunkować. Jezus jest elastyczny, nie znaczy niekonsekwentny. Jeśli powiedział o szczęściu cichych i pokój czyniących, sam nie waha się być głośnym i wprowadzać wojnę. Widzimy zatem, że naśladowanie Jezusa nie polega na zamknięciu oczu, wyłączeniu krytycznego umysłu, fanatycznym powtarzaniu jednego czy dwóch zdań, niezależnie od sytuacji. Nie chodzi o to, aby zawsze i wszędzie milczeć albo być nastawionym pokojowo. Gdyby Jezus nie przeciwstawił się w pewnym momencie rodzinie, dziś nie byłoby chrześcijan. Walka i stawianie na swoim jest częścią naszego rozwoju psychicznego. Tak samo jak bycie cichym i pokojowym. Trzeba jednak pamiętać o generalnym nastawieniu Jezusa do czynienia pokoju i niestosowania przemocy oraz miłości nieprzyjaciół. Tylko w tym kontekście można interpretować jego słowa o mieczu. Nie można uciekać od sytuacji konfliktu, ale trzeba się zdeklarować, określić. Jezus uczy tu dojrzałości psychicznej.
„Dobrze przystosowany, dojrzały emocjonalnie człowiek dysponuje szerokim wachlarzem reakcji, zachowań i strategii radzenia sobie w różnych sytuacjach. Potrafi elastycznie i twórczo korzystać z tego arsenału technik, dobierając odpowiedni, przystosowawczy wzór zachowania w zależności od rozwoju wydarzeń. … Zachowanie neurotyka nie jest elastyczne. Raz przyjęta strategia jest stosowana nawet wówczas, gdy w sposób oczywisty jest nieskuteczna i nieprzystosowawcza. Neurotyk zastanawia się, jak powinien się zachować albo czego w danym momencie oczekuje od niego otoczenie. Sprawia to, że jego reakcje są sztuczne i nieautentyczne, obliczone na określony efekt”. (W. J. Imielski „Zaburzenia psychiczne i emocjonalne”, s. 144-145).
Klimak wykazuje się podejściem sztywnym w tym sensie, że jeśli wbił sobie raz go głowy, że Jezus uznaje cichych za błogosławionych, to zadaniem Klimaka jest być zawsze i w każdej sytuacji cichym, to znaczy milczeć, powstrzymywać się od wyrażania swych opinii i odczuć. Jezus w przeciwieństwie do Klimaka postępował elastycznie. Nie wahał się odejść od rodziny, aby głosić swe posłannictwo. Nie wahał się krytykować faryzeuszy. Trudno taką postawę nazwać cichością. Z drugiej strony nie przeciwstawił się złu, ale pokornie przyjął cierpienie i w tym sensie był cichy.
Pamiętajmy też, że Jezus kazał widzieć Boga w każdym człowieku. Cóż to byłaby za miłość Boga, gdyby gasiła miłość do ludzi? Kochając konkretnego człowieka świadczymy o naszej miłości do Boga. Natura miłości do Boga i do człowieka jest jednakowa. Największe przykazanie to przykazanie miłości: będziesz miłował Boga i bliźniego. Miłość Boga nie może zabijać miłości człowieka.
Dalej argumentuje Klimak: „Przywiązanie do kogoś z bliskich czy też obcych jest bardzo niebezpieczne, może ono pomału przyciągnąć nas do świata i całkiem zgasić ogień naszej skruchy. Jak niemożliwe jest, aby jedno oko kierować na niebo, a drugie na ziemię, tak niemożliwe jest, by nie naraził duszy na niebezpieczeństwo ten, kto myślami i ciałem całkiem nie odszedł od wszystkich swoich krewnych i niekrewnych”. [668 D]
Rzeczywiście, żeby nie narazić się na zeza, należałoby raz spoglądać na ziemię dwojgiem oczu, a raz na niebo także dwojgiem oczu. Takie proste rozwiązanie nie przyszło Klimakowi do głowy. On bowiem chce non stop spoglądać w niebo, wzdychając. Spoglądanie na ziemię grozi niebezpieczeństwem zejścia z wąskiej ścieżki i utracenia nagród w trudzie zdobywanych. Jeśli jednak te nagrody tak wspaniałe, dlaczego mnisi mieliby je porzucać na widok człowieka? Czy człowiek jest taką pokusą, bo mnichowi wydaje się, że jest wart więcej, niż wszystkie te zdobyte w pocie czoła nagrody? Mnisi zdaje się nie do końca odczuwali wartość tych nagród, skoro byle rozmowa czy widok człowieka miałby ich odwieść od życia gwarantującego tak fantastyczne nagrody.
„U neurotyka potrzeba ucieczki od rzeczywistości jest wyjątkowo silna i występuje często. Przypomina nieco chęć schowania głowy w piasek. Różne są formy ucieczki od trudnej rzeczywistości i różnie manifestuje się neurotyczna potrzeba ukrycia się przed światem”. (op. cit., str. 160)
Nieufność wobec intuicji
Klimak zakazuje przypisywania jakiejkolwiek wartości snom będącym jakoby dziełem demonów, które „próbują niepokoić nas widzeniami sennymi, pokazując nam naszych krewnych: albo płaczących, albo umierających, albo za nas więzionych czy krzywdzonych” [669 C]
Demony wywołują sny przyjemne i pozytywne. Takim nie wolno ufać nigdy. Aniołowie dają nam sny o Sądzie, karaniu i oddzieleniu. Po takich snach budzimy się drżący i smutni. Takim snom można jak najbardziej zaufać. Strach oznacza, że to właśnie Bóg chciał nas postraszyć. Zadowolenie oznacza, że to niecne demony znów szykują na nas zasadzkę. Wiemy już zatem dokładnie, co sądzić o snach. Sen faraona o siedmiu krowach chudych zapewne zesłał mu anioł. Sen o krowach tłustych – demon. Czemu zatem sen zesłany przez demona się ziścił? Czy to demony pragnęły ocalić Egipcjan przed głodem? Klimak nie zawracał sobie głowy takimi sprawami. Postanowił bowiem poddać swe życie wewnętrzne totalnej dyscyplinie i przymusowi. Jeśli już raz na coś się uparł, nie ma zmiłuj… Sny to zjawiska niepokojące, które mogłyby podważyć jego teorie, więc lepiej je lekceważyć. Klimak zupełnie nie ufał swej intuicji, ignorował ją jako zewnętrzną wobec siebie siłę. Nie traktował jej bowiem jako czegoś wenętrznego, ale jako działanie zewnętrznych wobec siebie demnonów. Sny o porzuconych bliskich uświadamiają mnichom ich w pełni uzasadniony smutek i żal z powodu rozstania, co jest zwykłymi ludzkimi emocjami. Ich płacz uświadamiać ma mnichom ich poczucie krzywdy i opuszczenia. Jednak mnisi nie mogliby przyjąć tego do wiadomości, bo musieliby zmierzyć się z bólem swoim i krewnych. Lepiej zatem ten ból wyprzeć. Jeszcze lepiej uznać niższość krewnych jako istot cielesnych oraz cieszyć się swą wyższością jako istoty duchowe. Zaprzeczenie i zrzucenie odpowiedzialności na demony – to typowe sposoby Klimaka na uciszenie wyrzutów sumienia. A przecież nadarzyła się taka wspaniała okazja do usychania z żalu, wznoszenia oczu do nieba i wzdychania ze smutku! Okazja ta jest jednak utracona, ponieważ Klimak każe nam o takich snach zapomnieć. Tyle bólu można by wycisnąć przecież z tej sytuacji!
Klimak zapomina też przy tym, albo udaje że zapomina o drabinie Jakubowej, która stała się metaforą jego drogi do Boga. Drabina ta ukazała się Jakubowi we śnie! Chodziły po niej w górę i w dół anioły. Jakub odczytał ten sen pozytywnie a jego miejsce oznaczył kamieniem na znak, że to miejsce Boga. Zgodnie z zasadą Klimaka tak dobry sen nie mógł pochodzić od Boga. Czyli pochodził od demonów. Jak to się więc stało, że drabina ze snu Jakuba stała się tytułem jego dzieła? Jego przydomek „Klimak” oznacza po grecku drabinę. Niekonsekwencje Klimaka wynikają z tego, że nie łączy on w swojej świadomości różnych wątków. Jest przekonany o słuszności swoich tez. Argumenty z nimi sprzeczne po prostu ignoruje.
Gnostycki podział na cielesnych i duchowych
Klimak sugeruje, że Jezus przyszedł, aby oddzielić „miłujących Boga od miłujących świat, materialnych (cielesnych) od niematerialnych (duchowych)”. Chyba nie mamy wątpliwości, do której grupy zaliczył siebie Klimak. Uważa on ponadto, że Bóg cieszy się „z obustronnego atakowania się i podziału, zdarzających się z miłości do Niego”. Podział i walka są tu słowami kluczowymi. Bóg jakoby dąży do tego, aby ludzi podzielić na dwie grupy: cielesnych i duchowych. W jakim celu miałby to czynić? Czy może jest to jakieś przygotowanie do Sądu, którego wizja prześladuje Klimaka? Sąd miałby się rozpoczynać już tutaj i teraz. Bóg zacząłby już teraz separować nadających się do zbawienia od przeznaczonych do potępienia. Dlaczego jednak cieleśni mieliby z miłości do Boga atakować duchowych i na odwrót? I dlaczego Bogu sprawiałoby to radość? Doprawdy bardzo trudno to pojąć. Czy „duchowym” nie powinno raczej zależeć na doprowadzeniu „cielesnych” do Boga? Dlaczego zamiast tego wdają się z nimi w walkę? I jak to świadczy o ich rzekomej duchowości? Klimak wierzy w Boga sądzącego, karzącego, dzielącego, odrzucającego od siebie grzeszników. Mija się tutaj zupełnie z przesłaniem Jezusa, który przyszedł ogłosić czas łaski Pana, czas odpuszczenia grzechów i zbawienia.
Podział Klimaka na cielesnych i duchowych ma swoje korzenie w gnostycyzmie. Na czym polegał gnostycyzm? Na przeciwstawieniu ciała duchowi, materii Bogu. Gnostycy odrzucali Stary Testament, uważając, że stwórcą świata materialnego był zły Demiurg. Pozostały w niektórych ludziach tylko cząstki boskie, które muszą oddzielić się od ciała i wrócić do raju. Gnostycy uważali, że jedni ludzie, pneumatycy, są przeznaczeni do zbawienia, natomiast inni, hylicy, nieuchronnie będą potępieni. Świat materii i wszystko, co z nim związane, w tym seks, był dla gnostyków godzien pogardy. Należało czym prędzej uwolnić swoją duszę z niewoli ciała i unieść się do nieba. Jednak wiemy, że gnostycyzm jest uznany przez katolików za herezję. Stary Testament jest afirmacją życia, pochwałą dobrego Stwórcy świata, którego dzieło także jest dobre.
Podział na cielesnych i duchowych jest sztuczny. To tak, jak powiedzieć, że są ludzie dobrzy i źli, widzieć świat w kolorach czarno-białych, bez szarości. Dojrzały człowiek wie, że świat nie dzieli się na dobrych i złych. Podobnie nie ma nikogo w 100 procentach cielesnego ani w 100 procentach duchowego. Duchowość jest potrzebą każdego człowieka, mniej lub bardziej uświadomioną i realizowaną. Jednak uważanie się za świętego i bezgrzesznego świadczy raczej o wybujałym ego niż rzeczywistej duchowości. Św. Paweł mówił, że nikt nie jest wolny od grzechu. Jesteśmy wszyscy zanurzeni w tym świecie, który skazany jest na zło i grzech. Do każdego z nas przyczepiają się okruchy tego zła. Jednak dobra nowina polega na tym, że mimo to mieszka w nas Bóg, że jesteśmy Jego łaską uniewinnieni i godni miana synów i córek Bożych.
Posłuszeństwo nade wszystko
Kolejnym przeciwnikiem mnicha obok ciała i namiętności jest własna wola. Oto dzielni wojownicy „wciąż podnosząc miecz Ducha, zabijają wszelką zbliżającą się do nich własną wolę”. [677 D] „Posłuszeństwo jest grobem własnej woli i zmartwychwstaniem pokory. [680 A] „Błogosławiony żywy umarły, który doznaje cierpień i jest przygnębiony, wtedy gdy widząc siebie czyniącego własną wolę, boi się ciężaru Sądu nad sobą”. [680 B] „jedna jest ścieżka prowadząca na manowce, a ta właśnie nazwana jest samowolą” [680 C] „Posłuszeństwo jest niedowierzaniem samemu sobie we wszystkim, co dotyczy dobra, aż do końca życia” [680 C]
Wola mnicha musi być poddana woli przewodnika duchowego, sędziego. Podczas jego wyboru należy go dobrze wybadać, wystawić na próbę, aby zamiast lekarza nie trafić na chorego. „Ale po wejściu na bieżnię pobożności i posłuszeństwa, nie powinniśmy już badać sędziego, nawet jeśli zobaczymy w nim, jak w człowieku, jakieś niewielkie przewinienia. W przeciwnym razie ci badający nie będą mieli żadnej korzyści z posłuszeństwa”. [680 D] „Gdy nasunie ci się myśl, by badać i osądzić przełożonego, to odskocz od niej jak od nieczystości; i nie dawaj temu wężowi żadnego zezwolenia ani miejsca, ani dostępu ani przewodzenia. Krzycz do węża: „Ty oszuście! Nie ja jestem zwierzchnikiem, ale on nade mną wyznaczony jest na sędziego!” [681 A]
Niestety Klimak nie daje żadnej konkretnej wskazówki, jak prawidłowo ocenić, czy dana osoba nadaje się na duchowego przewodnika. Nasuwa się też pytanie, czy taki duchowy żółtodziób jest w stanie osądzić prawidłowo czyjąś przydatność. W końcu przez tego przewodnika ma być zdeterminowane całe jego życie, więc jest to decyzja bardzo istotna. Załóżmy, że w swej niewiedzy początkujący dokona niewłaściwego wyboru i odda się omyłkowo w ręce człowieka niezrównoważonego (duże prawdopodobieństwo biorąc pod uwagę typ psychiczny ludzi skłonnych do skrajnej ascezy). Nie ma już drogi odwrotu. Raz poddawszy się czyjemuś przewodnictwu, rezygnujemy z własnej woli, a demona, który zapragnie nas atakować odsyłamy z kwitkiem odżegnując się od wszelkiej odpowiedzialności: „Demonie, idź dręcz mego mistrza, w końcu on tu za wszystko odpowiada, ja tylko wykonuję rozkazy!” Wiemy dobrze chociażby z II wojny światowej, czym się kończy takie podejście. Zbytnie ufanie autorytetom i ucieczka od wolności prowadzą nieuchronnie do wynaturzeń, okrucieństwa, niemoralności. Co prawda Klimak daje pewną otwartą furtkę dla odejścia od mistrza, gdy pisze, że nie powinniśmy przejmować się małymi przewinieniami. Czy to znaczy, że jeśli byłyby one duże, to moglibyśmy kwestionować autorytet? Klimak jednak nigdzie dalej nie rozważa takiej możliwości.
„Ci, którzy w prostocie posłuszni są ze względu na Pana, piękny bieg odbywają, nie ściągając na siebie podstępności demonów przez subtelne dociekania” [681 B] Cóż to za subtelne dociekania miał Klimak na myśli i dlaczego ściągają one podstępność demonów? Może jest to tzw. szukanie dziury w całym? A może zwykłe wątpliwości co do metody i jej efektywności? Dalej zobaczymy, jakie to polecenia musieli wykonywać mnisi z rozkazów ich mistrzów. Mogły one wzbudzić co najmniej wątpliwości, jeśli nie bunt i sprzeciw. Zakaz myślenia i poddanie się bezmyślnie czyjemuś autorytetowi zawsze były dla mnie synonimem tchórzostwa. Ludzie poszukują bezpieczeństwa i uwolnienia od odpowiedzialności życiowej przez poddanie się autorytetowi. Samodzielność łączy sie z ryzykiem i narażeniem się na porażkę, trudami, błądzeniem. Taka jest cena wolności. Nie wolno z niej rezygnować, ponieważ mamy jej i tak w sumie bardzo niewiele. Oddawanie swej wolności daje tylko fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Jakie były niezwykłe przejawy tego posłuszeństwa? Oto mamy historię, że Klimak odwiedzał jakiś klasztor, którego przełożony, igumen, chciał się pochwalić świętym usposobieniem jednego sędziwego micha. W tym celu zawezwał go do siebie przed obiadem i kazał mu stać, przyglądając się jedzącym mnichom. Był to siwy, 80-letni mnich. Stał tak godzinę albo dwie, i nie zjadłszy wcale obiadu poszedł z rozkazu igumena recytować psalmy. Spotkało go zatem według mnie wielkie upokorzenie. Igumenowi chodziło ponoć o to, aby zademonstrować świętość, czyli niewzruszoność mnicha wobec pogardy i poniżeń. Ale może też chodziło mu o zademonstrowanie gościowi swej władzy? Stary mnich udowodnił, że jego ego prawdziwie umarło. Polecenie igumena potraktował jak słowa Boga. „Ze względu na moją ufność i miłość do pasterza nie miałem przeciw niemu żadnej złej myśli. Bo ktoś powiedział, że miłość nie liczy zła”. [692 C] Zaiste święty był ten mnich, ale jednak przyznał, że igumen dopuścił się wobec niego zła. Czyli był święty kosztem grzeszności igumena? Nikomu to jak widać nie przeszkadzało. Igumeni czynili zło, aby doprowadzać innych do świętości, taka to była ciekawa metoda.
Oto kolejny przykład metody upokorzeń. Pewnego razu wielki starzec (przełożony), udając gniew, kazał opuścić monaster jakiemuś skromnemu i łagodnemu mnichowi. Mimo, że wiedział o jego niewinności, przełożony postanowił dać mu w ten sposób „sposobność zdobycia wieńców, na które zasłużyć on może w każdej godzinie poprzez cierpliwe znoszenie bądź to samowoli innych, bądź zniewagi, wzgardy i szyderstwa”. [693 A] Czy jednak zadawanie tej zniewagi, wzgardy i szyderstwa nie jest grzechem samo w sobie? A czy udawanie gniewu nie jest kłamstwem? Czy może mnisi przyjęli tu zasadę, że cel uświęca środki? Czy Jezus kiedykolwiek ćwiczył tak swoich uczniów? Nic na ten temat nie wiadomo.
Kolejna historia Klimaka: „Dla własnego zbudowania zagadnąłem jednego z braci, o imieniu Abbacyrus, od piętnastu lat żyjącego w tym klasztorze, którego, jak widziałem, niemal wszyscy krzywdzili, a pełniący służbę w jadalni omal nie każdego dnia wypędzali od stołu, bo brat ten z usposobienia nie panował trochę nad językiem. Zapytałem go: „Bracie Abbacyrusie, dlaczego wyganiają cię od stołu i często widzę, że kładziesz się do snu bez posiłku?” I odpowiedział mi: „Uwierz mi, ojcze, że ci moi ojcowie wypróbowują mnie, czy postępuję jak mnich, a ponieważ wyrządzają mi krzywdę nie naprawdę, to i ja, znając ich zamiar i zamiar tego wielkiego pasterza, znoszę wszystko bez przykrości; i oto 15 lat już tutaj przebywam, a licząc się z tym, jak i oni sami przy moim wstąpieniu do monasteru mówili, że aż przez lat 30 wypróbowywani są ci, którzy usunęli się ze świata: i to jest słuszne, ojcze Janie, bo bez próby złoto nie jest czyste”. [696 A] Czy naprawdę jest konieczne robienie komuś piekła na ziemi przez 30 lat, aby w końcu poczuł się w 100 procentach czysty jak złoto? Z pewnością 30 lat pogardy może kogoś wewnętrznie zabić. Mnich ten wytrzymywał to traktowanie, ponieważ wierzył, że nie jest krzywdzony naprawdę. To znaczy był krzywdzony na niby, jak w filmie czy teatrze, gdzie każdy odgrywa tylko rolę. Gdzie w takim razie szczerość i autentyczność relacji międzyludzkich? Gdzie współczucie dla głodującego brata? Naprawdę nikt ze świętych braci nie przynosił mu kolacji do celi? Jaka niewrażliwość, jakie zobojętnienie serca. Wszystko w imię Metody. Klimak był z pewnością zbudowany tą historią. Metoda działa!
Wieczorny akt skruchy mnicha wymagał od niego położenia się twarzą na ziemi przed igumenem z prośbą o zadanie modlitw. Igumen razu pewnego zostawił tak mnicha leżącego do rana. Ten zapewniał potem, że całą noc nie spał, ale recytował z pamięci cały Psałterz. Święty igumen upokorzył go dla zbudowania innych. Nasuwa się tu pytanie, czy bezwzględne posłuszeństwo nie było wielkim źródłem potencjalnych nadużyć władzy? Mogło tak być.
„Ktoś, kto w rozmowie chce trwać uporczywie przy swoim zdaniu, niech wie, że – choćby i mówił słusznie – zapadł na diabelską chorobę. [705 B] I jeśli postępuje tak rozmawiając z równymi, to może go uleczyć skarcenie przez znaczniejszych. Ale jeśli zachowuje się tak wobec znaczniejszych i rozsądniejszych, to ludzie nie są w stanie go uleczyć”.
Tak zostaje pogrzebana prawda i słuszność pod autorytetem wyższego w hierarchii. Tak uśmiercona zostaje wszelka dyskusja. Skoro rzekomo rozsądniejszy zwierzchnik nie potrafi przyjąć słusznego zdania oponenta, to gdzie jego rozsądek? I czy powinien być zwierzchnikiem? Nie można cenić zwierzchnika i posłuszeństwa bardziej niż dążenia do prawdy. W ten sposób rodzi się bowiem władza despotyczna, autorytarna i nieznosząca sprzeciwu. Tak rodzi się w ludziach lęk przed wypowiadaniem własnego zdania. Tędy właśnie droga do uciszania wszelkiej herezji i nieprawomyślności. Tędy droga do stosów, ekskomunik i potępień.
„Powinniśmy bez obawy zaufać tym, którzy podjęli się w Panu opieki nad nami, jeśli nawet ich nakazy wydają się sprzeczne z naszym zbawieniem: bo wtedy ta nasza wiara w nich wypróbowywana jest jakby w piecu hutniczym. A cechą prawdziwej wiary jest to, żeby bez wahania zaufać opiekunom, nawet wtedy, gdy widzimy, że ich nakazy sprzeczne są z naszymi oczekiwaniami”. [717 B]
Okazuje się więc, że nie wystarczy wierzyć w Boga, ale jeszcze trzeba wierzyć w przewodnika! Nawet takiego, tym bardziej takiego, który nas znieważa i nigdy nie chwali. Bowiem zniewaga i wzgarda usuwa wszelkie wewnętrzne nieczystości. A pochwały, zaszczyty i sława powiększają żółć. Czy Jezus znieważał swych uczniów i gardził nimi dla usunięcia ich nieczystości? Czy kiedykolwiek coś takiego nakazywał? Nie, ponieważ był dojrzałym emocjonalnie człowiekiem i wiedział, że okazywanie miłości, zrozumienia i współczucia jest najlepszą drogą naprawczą. Miał porywczy temperament i surowo osądzał hipokryzję faryzeuszy, ale nie traktował ich pogardliwie. Z szacunkiem, choć stanowczo odpowiadał na ich pytania. Nawet tych, którzy próbowali ukamienować kobietę nie strofował, nie pouczał, nie gardził nimi, ale kazał im zastanowić się nas sobą, zajrzeć w swoje wnętrze. Uważał, że poznanie prawdy o sobie oraz przebaczającej miłości Boga jest najlepszym lekarstwem na grzech.
Czy kogoś chwalił? Może nie zawsze wprost, ale na pewno pośrednio, na przykład obiecał dobremu łotrowi, że będzie z Nim w raju, pochwalił Marię za wybranie lepszej cząstki. A przede wszystkim chwalił ludzi za wiarę w Boga. Na przykład kobietę, która chciała karmić się okruchami ze stołu pańskiego, albo setnika, którego sługę uleczył na odległość. Pochwała wiary była u Jezusa częstą metodą uzdrawiania duszy. „Tej, która wiele umiłowała, będzie wiele wybaczone” – czy to nie jest pochwała miłości? Tak, Jezus chwalił ludzi za wiarę i miłość.
Oto przykład, którego nie waha się podać sam Klimak, do czego może doprowadzić ślepe posłuszeństwo.
[720 B] W pewnym monasterze w Azji żył starzec „całkiem niedbały i nieopanowany”, Miał on ucznia imieniem Akakios, którego dręczył codziennie nie tylko obelgami i zniewagami, ale i biciem. Jednak Akakios znosił to traktowanie pokornie jak niewolnik. Święty starzec Jan Sabaita zauważał u niego na ciele ślady bicia, a mimo to zachęcał go do wytrzymałości i posłuszeństwa. Po dziewięciu latach takich katuszy Akakios umiera. Na pytanie, czy naprawdę umarł, z grobu przemawia do starca w te słowa: „Jak może umrzeć ktoś praktykujący posłuszeństwo?” Wtedy okrutny zwierzchnik Akakiosa ogarnięty strachem płacze i przez resztę życia mieszka w celi oskarżając się (słusznie) o zabójstwo. Tak więc widać, że trzeba czyjejś śmierci, aby świętym starcom i zwierzchnikom otworzyły się oczy na czyjeś nieszczęście. Przewodnicy duchowi byli czasem ludźmi pozbawionymi wrażliwości i okrutnymi. Ich porady duchowe nie były zbyt wyrafinowane. Ograniczały się zwykle do nakazu przyjmowania szyderstw i urągań od „najsurowszych gimnastów w Panu”. Albowiem „kto wytrwa do końca, będzie zbawiony” (Mt 10, 22) Nie zauważyli, że te słowa z Ewangelii Mateusza odnosiły się do czasów prześladowań apostołów. Nie oznaczały w żaden sposób zachęty do obrzucania się obelgami, wzajemnego szydzenia z siebie i upokarzania. Nie wydaje się, że zadanie duchowego przewodnictwa było zbyt trudne, wymagające szczególnej przenikliwości i mądrości. Równie dobrze można było nagrać te same słowa i puszczać je na okrągło adeptom duchowości.
Jeśli brat popełnił jakieś większe wykroczenie, pasterz mógł go w ramach pokuty wysłać do osobnego monasteru zwanego więzieniem. Mnisi żywili się tam wyłącznie chlebem i surowymi warzywami. Trzymano ich w pojedynczych celach bez możliwości ich opuszczenia. Życie ich polegało na nieustannej modlitwie i pracy. Tym razem nawet Klimak zauważa, że „naśladować ich tryb życia nierozsądne jest i niemożliwe” [704 C]
Jednak mimo to jest pełen uznania dla pokutujących tam mnichów. Praktykowali oni bowiem „czyny i słowa zdolne przebijać się do Boga”. Ich postawa „zdolna była nakłonić Boga szybko do miłości do ludzi” [765 A]. Posłuchajmy zatem, cóż to może mieć taką siłę, aby skłonić Boga do miłości ku nam (Klimak najwyraźniej zakładał, że Bóg nas nie kocha z racji swej miłującej natury, ale dla naszych wyczynów w kwestii cierpienia).
„Oto jedni z tych niewinnych grzeszników, którzy przez całą noc, aż do rana, stali pod gołym niebem trwając na nieruchomych nogach, potęgą natury żałośnie łamani przez sen, wcale nie pozwalali sobie na wypoczynek, ale cucili się ganiąc siebie i znieważając, i sobie ubliżając” [765 A] „Inni oddawali się modlitwie skrępowawszy sobie ręce z tyłu, tak jak skazańcy, a mroczne ich oblicza pochylone były do ziemi, bo uznawali się za niegodnych, aby spoglądać w niebo”. [765 B] „Jeszcze inni siedzieli na klepisku we włosienicach i w popiele, twarz skrywali między kolanami i czołem uderzali o ziemię. … Niektórzy z nich rosili ziemię łzami, a ci, którym brakło łez, bili samych siebie. Jacyś krzyczeli boleśnie nad swoimi duszami, nie mogąc znieść ucisku serca, a drudzy, płacząc w sercu, wstrzymywali dźwięk skargi na ustach. A niekiedy bywało, że gdy nie mogli już dłużej się powstrzymać, nagle wykrzykiwali” [765 C] „Inni siedzieli zadumani, pochyleni do ziemi i nieustannie poruszając głowami, jak lwy, ryczeli i ciężko wzdychali z głębi trzewi” [765 D]
Zaiste dom wariatów! Mamy tu pokutujących niewinnych grzeszników, którą to sprzeczność można wyjaśnić chyba tylko tak, że mnisi jak zwykle zrzucali winę na demony. Tylko dlaczego niewinni musieli pokutować? Mimo rzekomej niewinności dręczyło mnichów ogromne poczucie winy, prawie że nie do zniesienia. Błagali słowami Psalmu: „Nie karć nas, Panie w swym gniewie i nie karz w swej zapalczywości” (Ps 6, 2). „Tylko nas oszczędź, a dość dla nas będzie uwolnić się od Twojej potężnej groźby i trudnych do nazwania i niepojętych męczarni. O zupełne zaś odpuszczenie nie śmiemy prosić.” [768 B] Ale tutaj zupełnie mijali się z dobrą nowiną o przebaczeniu. Cóż to za dramatyczne grzechy kazały im wierzyć, że zasługują na trudne do nazwania i niepojęte męczarnie? Jakie mniemanie mieli o Bogu, który potężnie im grozi i jest tak trudny do przebłagania? Przebłaganie to według Klimaka następuje przez uczynki ascetyczne. Tymczasem św. Paweł wyraźnie ostrzega przed takim rozumieniem usprawiedliwienia. Izrael zabiegał według Pawła o usprawiedliwienie z uczynków, co jest niemożliwością. (Rz 9, 30) Chrześcijanom dane jest zaś usprawiedliwienie z wiary. „A jest to słowo wiary, którą głosimy. Jeśli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia” (Rz 10, 8-10) Jak widać, Paweł dawał inną receptę na zbawienie niż Klimak. Paweł, w przeciwieństwie do Klimaka, ufał Bożej miłości i hojności. Bóg był w oczach Pawła nieskończenie łaskawy dla człowieka: „On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby wraz z Nim i wszystkiego nam nie darować?” (Rz 8, 32)
Aby dokończyć opis mąk, zadawanych sobie dobrowolnie przez szalonych mnichów, dodam jeszcze kilka co pikantniejszych cytatów. „U tych i owych widoczne były zaognione języki, wysunięte z ust jak u psów. Jedni karali siebie upałem, drudzy dręczyli siebie chłodem” [768 C] „Widać było u nich kolana stwardniałe od długiej pokuty, oczy pomierzchłe i głęboko wpadłe, powieki pozbawione rzęs; policzki mieli podrażnione i poparzone od gorąca częstych łez, oblicza zmarniałe i blade, przy porównaniu nie różniące się wcale od trupich, piersi obolałe od uderzeń pięścią i wydalające krwawą ślinę”. [772 A] „Nieraz nalegali na tego wielkiego sędziego – mam tu na myśli pasterza – tego anioła wśród ludzi, i błagali, by nałożyć żelaza na ich ręce i obrożę na szyję, a nogi jak skazańcom skrępować w dybach, i już z nich nie uwalniać, dopóki ich nie przejmie grób, a nawet i później w grobie”. [772 B]
Mnisi odczuwali dojmujący strach i niepewność. Dręczył ich nieustannie niepokój o to, czy dość zrobili dla swego zbawienia. Widmo potępienia napełniało ich przerażeniem i pogrążało w histerii. Żyli w takim to przygnębiającym i beznadziejnym stanie ducha bez chwili wytchnienia, szarpani namiętnościami, obarczając się winą nie do odpokutowania, nawet nie dopuściwszy do siebie myśli, że przebaczający Bóg odpuszcza im winy w jednej chwili. Zapominali, że Bóg wybiega im naprzeciw, gdy tylko zechcą powrócić do Niego jak syn marnotrawny. Nie wierzyli, że Bóg czeka na nich z otwartymi ramionami i przygotowuje dla nich ucztę. Nie wiedzieli, że Bóg szuka każdego z nich na tej pustyni jak zagubionej owcy, płacząc nad ich cierpieniem i zastanawiając się, co jeszcze mógł zrobić, oprócz posłania ludziom Swego Syna, by wreszcie zrozumieli, że im przebacza.
Klimak reaguje na pobyt w „więzieniu” (jako odwiedzający) zachwytem. „Ja zaś, przyjaciele, przebywając chętnie pośród ich boleści, zapomniałem o sobie i cały się zachwycając, nie zdołałem nad sobą panować” [776 B] To chyba znaczy, że nie mógł się powstrzymać od zachwytu nad błogosławionymi grzesznikami. Co prawda przy okazji obwiniał się o własną obojętność w porównaniu z cierpieniami pokutników. [773 B] Każda okazja jest dobra, by o coś się obwinić. Ale zachwycać się? To uczucie dość dziwne i niespotykane w życiu mnicha. Na miejscu Klimaka zaraz bym się zaczęła obwiniać o zbytnią wesołość. Może właśnie z tego poczucia winy Klimak nie wdaje się w szczegóły, opisując swój zachwyt dość lakonicznie, natomiast raczy czytelnika wyjątkowo obficie opisami wymyślnych mąk i udręk.
Klimak ostrzega wszystkich, „a zwłaszcza tych, którzy upadli, by nie dopuścić do serca zarazy bezbożnego Orygenesa, bo ta, wstrętna, zasłaniając się miłością Boga do ludzi, staje się łatwa do przyjęcia przez tych, co lubią przyjemności”. [780 D] Chodzi tu o „wstrętną” apokatastazę, czyli powszechne zbawienie. Właśnie tak jest, zasłania nas, osłania miłość Boga. Dzięki niej jesteśmy bezpieczni, ona jest nam tarczą i schronieniem. Takiej osłony w postaci miłości Bożej nie miał Klimak. Argumentując za efektywnością swej metody zbawienia, zasłaniał się Bożym nieugaszonym gniewem i zapalczywością.
A my, lubiący przyjemności i wszelkie Boże dary, zasłońmy się bezpiecznie miłością Boga: „Ty jesteś dla mnie schronieniem, od ucisku mnie zachowasz, hymnem zbawienia ogarniesz mnie” (Ps 32) „Dusza nasza oczekuje Pana, On jest naszą obroną i tarczą”. (Ps 33) „Pan odkupia duszę sług swoich i nie zazna kary, ktokolwiek w nim szuka schronienia” (Ps 34) „Jak drogocenna jest łaska Twoja, Boże! Synowie ludzcy chronią się pod cień Twoich skrzydeł, nasycają się obfitością Twego domu i poisz ich strumieniem rozkoszy Twoich” (Ps 36) „Ty, Panie miłosierdzia Twego nie poskąp dla mnie. Twoja łaska i prawda niech zawsze mnie chronią” (Ps 40) „A ja biedny jestem i nędzny, ale Pan pomyśli o mnie. Ty jesteś moja moc i mój wybawiciel. Boże mój, nie zwlekaj!” (Ps 40)
Doprawdy dziwne jest to, że mnisi znając na pamięć wszystkie psalmy i deklamując je wielokrotnie, nie zwracali prawie uwagi na takie właśnie słowa. Zwłaszcza powinien im dać do myślenia Psalm 103, którego fragment tu zacytuję:
Miłosierny i litościwy jest Pan, nieskory do gniewu i wielce łaskawy.
Nie na zawsze jest nam przeciwny, nie na wieki chowa urazę.
Nie wedle grzechów naszych świadczy nam i nie wedle win naszych nam odpłaca.
Albowiem jak niebiosa wysoko nad ziemią, tak mocne jest Jego miłosierdzie nad tymi, którzy się Go boją.
Jak daleko wschód od zachodu, tak oddalił od nas występki nasze.
Jak lituje się ojciec nad dziećmi, tak lituje się Pan nad tymi, którzy się Go boją.
Ale skoro myślenie było zakazane, a subtelne rozważania prowadzą na manowce…
Znalazłam jeden Psalm, który mógł być wspaniałą inspiracją dla mnichów. Psalm 102. Oto jego inspirujące ascezę fragmenty:
Panie, wysłuchaj modlitwę moją, a wołanie moje niech do Ciebie przyjdzie.
Nie kryj oblicza Twego przede mną. W dzień mego utrapienia nakłoń ku mnie Twego ucha. Ozwij się zaraz, w dzień, kiedy Cię wzywam.
Bo niszczeją jak dym dni moje, a kości moje są jak rozpalona głownia.
Zdeptane jest jak trawa serce moje i usycha, że zapomniałem nawet pożywać chleb mój.
Od głosu wzdychania mego przywarły do skóry kości moje.
Podobny jestem puchaczowi na puszczy, stałem się jak sowa w ruinach.
Nie śpię i jestem jak ptak samotny na dachu.
Cały dzień urągają mi wrogowie moi, a wyśmiewjający mnie przeklinają moim imieniem.
Popiół jak chleb jadam, a mój napój mieszam ze łzami.
Dla gniewu Twego i zapalczywości Twojej, bo Ty podniosłeś mnie i w dół rzuciłeś.
Dni moje są jak chylący się cień, jak trawa usycham.
A ty, Panie na wieki zostajesz i pamięć o Tobie z pokolenia w pokolenie.
Ty powstajesz i ulitujesz się nad Syjonem, bo czas już na zmiłowanie, nadeszła pora. …
Albowiem pan zbudował Syjon, ukazał się w chwale swojej.
Zwróci się ku modlitwie opuszczonych i nie wzgardzi modlitwą ich.
Będzie to zapisane dla późnego pokolenia i lud jeszcze nie urodzony będzie chwalił Pana. Gdyż wejrzy z wysokości swojej świętej, Pan z niebios na ziemię spojrzy.
Aby usłyszeć jęk więźnia i wyswobodzić na śmierć skazanych.
Asceci zinterpretowali ten psalm w sobie właściwy sposób. Widzimy tu wiele wątków charakteryzujących życie ascetyczne: wołanie do Boga, utrapienie, niszczenie dni i kości, zdeptane serce, brak pożywienia, wzdychanie, samotność, urąganie, wyśmiewanie, przeklinanie, łzy, usychanie, gniew Boży, jęk więźniów, skazanie na śmierć. Mnisi odczytali ten Psalm jako wezwanie do takiego właśnie życia. Tymczasem psalmista wcale nie chce przeżywać tych wszystkich nieszczęść. Błaga Boga o przywrócenie radości, szczęścia i przedłużenie życia. Ufa, że będzie mu to dane. Psalm ten jest skargą utrapionego złem człowieka. Asceci odwrócili jego sens, aby udowodnić słuszność swej drogi.
W ogóle z lektury Drabiny można odnieść wrażenie, że wśród mnichów Psalmy były najczęściej deklamowanymi, często znanymi na pamięć słowami Biblii. W nich zatem należy przede wszystkim szukać źródeł asecezy. Należy przypatrzeć się, jak widzi świat, ludzi i Boga autor (czy może autorzy) Psalmów. Psalmy ukazują człowieka w tragicznej sytuacji egzystencjalnej, której to tragizm może być pokonany jedynie przez wiarę i zaufanie do Boga. Bóg jest ukazany jako wszechmogący stwórca świata i ludzi, odpowiedzialny całkowicie za swoje stworzenie. Psalmista przypisuje Bogu zarówno zło jak i dobro spotykające człowieka. Jest to Bóg osobowy, podobny do człowieka pod względem odczuwania emocji: gniewu, miłości, troski, mściwości. „Strąciłeś mnie w dół głęboki, w ciemnice, w przepaści. Położył się ciężko na mnie Twój gniew i wszystkimi nawałnościami Twymi mnie przygniatasz” (Ps 88) Ta skarga powtarza się w Psalmach wielokrotnie. Człowiek obciąża Boga odpowiedzialnością za swe niedole i cierpienia, choroby i opuszczenie. Trudno się z tym nie zgodzić: Bóg stwarzając świat w takiej postaci przyjął za niego całkowitą odpowiedzialność, pozwalając na zło dopuszcza do siebie możliwość, że będzie za nie obwiniany. Psalmista błaga Boga jednocześnie o wybawienie, o pomoc, o łaskę oglądania Jego oblicza. Ufa Jego miłosierdziu i łasce, która trwa na wieki. Psalmista raczej nie wierzy w życie wieczne. Przeważa pogląd, że Bóg nie pamięta o „zabitych, leżących w mogile, którzy odłączeni są od Jego ręki”. Dlatego to życie na ziemi stanowi tak wielką wartość, dlatego psalmista dąży do szczęścia na tym świecie. Przemawia w swojej sprawie do Boga niby wytrawny negocjator: spójrz Boże, stworzyłeś mnie marnego, żyjącego tak krótko w porównwniu z Twoją wiecznością, zważ na mój godny pożałowania los i odmień me dni pełne cierpień i zmagań z wrogiem. Innymi słowy: Spójrz, Ty masz wszystkiego pod dostatkiem, nie wstyd Ci że Ty możesz się cieszyć na wieki, a my tu nędzarze marnie giniemy? Nie żałuj nam więc swej łaski, pamiętaj o nas, biedakach. Metoda negocjacji na współczucie. Psalmiści odwołują się do współczucia Boga. Druga metoda negocjacji: na kontrakt. Bóg zawarł przymierze z Abrahamem i Mojżeszem. Oznacza to, że nie może odwołać swej wierności wobec ludu wybranego, nawet jeśli on dopuści się niewierności wobec Boga. Boże, mówi Psalmista, wspomnij na swoje przymierze, obiecałeś nas nie zostawiać w kłopotach, przybądź nam z pomocą, udowodnij, że Twe przymierze coś znaczy, że Twe słowo jest mocne. Inna taktyka: na pochlebstwo. „Czyż znane będą w ciemnościach cuda Twoje i sprawiedliwość Twoja w krainie zapomnienia?” tak pyta Psalmista błagając o uzdrowienie. Jeśli Boże wtrącisz mnie do szeolu, kto Cię będzie wysławiał? Bez ludzi, kto będzie oglądał Twe wspaniałości?
Jednocześnie, używając tych taktyk negocjacyjnych, psalmista jest do głębi przekonany, że Bóg jest wierny i miłosierny, wspaniały i zachwycający. On rzeczywiście jest współczujący i miłosierny, On rzeczywiście jest wierny i rzeczywiście godny wszelkiego podziwu i miłości. Psalmy przesiąknięte są żarliwą wiarą, że Bóg słucha człowieka, że Bóg rozumie jego los, że Bóg nie jest obojętny na jego skargi, że wysłuchuje jego błagań, wyzwala go z ciemności, niedoli, strachu i przygnębienia. Bóg jest z jednej strony nieskończony i wieczny, ukryty i oddalony, ale z drugiej strony stoi tak blisko człowieka, że ten może mu wyjawić swe najskrytsze myśli, swą słabość, swoje pragnienie zemsty, swe oskarżenia wobec Boga.
Piekielne wyobrażenia
Klimak poleca niezawodny sposób na unicestwienie namiętności i oczyszczenie duszy: wyobrażanie sobie piekła budzącego straszliwy lęk. „Nie przestawaj przedstawiać sobie i badać obrazów otchłani ciemnego ognia, bezlitosnych sług, niewybaczającego Sędziego, chaosu i bezmiaru gnębiącego płomienia, podziemi, strasznych miejsc, ciasnych i stromych przepaści, i wszelkich tym podobnych, żeby wrodzona naszej naturze lubieżność zdrętwiała od wielkiego strachu, a dusza połączyła się z nieulegającą skalaniu czystością i przyjęła w siebie światło niematerialne, jaśniejące bardziej niż wszelki ogień”. [804 C]
Lubieżność drętwieje ze strachu, naturalne funkcje ciała są zatrzymane i tylko wtedy dusza łączy się z Bogiem. Mamy tu znowu platońskie oddzielenie boskiej duszy od zbrukanego materią ciała. Oddzielenie to jest herezją dla chrześcijan, którzy wierzą w ciała zmartwychwstanie, w to, że człowiek będzie zbawiony cały, duch razem z materią. Materia jest podstawą naszego istnienia, tworem Boga. Wcielenie – dowodem na wielką wartość materialnego świata w oczach Boga.
Także niewybaczający Sędzia i Jego bezlitośni słudzy zupełnie nie wpisują się w chrześcijańską wiarę. Przebaczenie wszelkiego grzechu w Chrystusie oraz niewyczerpane miłosierdzie Boga są podstawą dobrej nowiny. Klimak zatem w tym jednym zdaniu zaprzecza kilku fundamentom chrześcijaństwa. Jego metoda motywacyjna budzi też wielkie psychologiczne wątpliwości. Lęk jest przyczyną i główną cechą wszelkich nerwic i innych zaburzeń psychicznych. Nakłanianie do jego celowego potęgowania mogło zatem wciągać mnichów w neurotyczną spiralę.
Lęk i konflikt emocjonalny – nerwicowe błędne koło
Każda nerwica rozwija się na gruncie lęku. Z kolei na podłożu lęku rodzi się konflikt emocjonalny. Jego następstwem jest znów lęk. Powstaje błędne koło. „Z konfliktem emocjonalnym mamy do czynienia wówczas, gdy u danej osoby istnieją jakieś dwie, niekoniecznie świadome, silne, niezgodne z sobą tendencje, dążenia, potrzeby, uczucia itp. … Jeżeli nie ma sposobu na satysfakcjonujące rozwiązanie takiego konfliktu, na przykład poprzez wybór jednej z ewentualności i porzucenie drugiej, to osoba będąca w konflikcie reaguje lękiem”. (op.cit., s. 138-139)
Jak to błędne koło działa u Klimaka? Lęk przed karzącym Bogiem odgrywa tu na pewno wielką rolę. Klimak czując na przykład pożądanie seksualne, a z drugiej strony będąc świadomy surowego wzroku Boga, przeżywa konflikt emocjonalny. Nie może dać upustu pożądaniu, aby nie zagniewać Boga i nie utracić jego łaski. A wydaje mu się, że seks jest przez Niego zawsze źle widziany. Mając do wyboru: seks czy Bóg, wybiera Boga. Jednak nie jest świadomy tego, że ten konflikt w nim trwa, powodując dalszą spiralę lęku. Nerwica gotowa.
Wielkie zalety łez
Należy starać się jak najwięcej płakać. Jak się do tego zmusić? Kładąc się spać, należy sobie wyobrażać leżenie w grobie i myśleć o strasznym wyroku Sędziego. Odziewać należy się na czarno, co bardzo skłania do płaczu. „Teologia nie jest stosowna dla płaczących: osłabia ich usposobienie do płaczu”. [805 C] Tak, to prawda. Gdyby mnisi zajęli się choć na moment teologią odkryliby pułapki metody Klimaka i liczne sprzeczności z wiarą chrześcijańską. Na przykład taką: „Pan podarował nam gąbkę smutku, który kocha Boga i orzeźwiającą wodę pobożnych łez do starcia zapisu upadków”. [808 A] Znów mamy tu receptę Klimaka na ścieranie zapisów upadku, zupełnie inną niż recepta Nowego Testamentu, o której już pisałam. Oto łzy mają magiczną zdolność ścierania win, zwłaszcza jeśli leją się jak z wyciśniętej gąbki. Im więcej litrów łez wylejesz, tym większa szansa na zbawienie?
Płacz ma wielkie zalety, prowadzi do pocieszenia i oświecenia. „Oświecenie jest niewysłowionym działaniem, rozumieniem niepoznawalnego i widzeniem niewidzialnego; pocieszenie jest ukojeniem bolejącej duszy, która, tak jak niemowlę, równocześnie sobie kwili i radośnie się uśmiecha. Pomoc jest odnowieniem trawionej udręką duszy, która cudownie przemienia łzy boleści w łzy uśmierzające ból” [813 B] – tutaj wyjątkowo daje nam Klimak jakiś optymistyczny akcent tylko po to, aby w następnych wersach dalej nas przygnębiać. Kiedy już doznamy we łzach pocieszenia i radości, należy odsunąć przybywającą radość z obawy, żeby „nie wpuścić wilka zamiast pasterza”. Widać, że nawet radość wynikła z nabożnych łez jest odrzucana ze strachu i poczucia niegodności. W efekcie pozytywne efekty łez nie mają szansy urzeczywistnić się w życiu mnicha. Nie neguję faktu, że pewien rodzaj oczyszczających łez jest błogosławieństwem. Jednak według mnie na nic przyda się zmuszanie się do płaczu. A jeśli już łzy przynoszą nam ulgę, to czy nie warto tej ulgi zaakceptować jako przejawu Bożej czułości?
Jak ważny był płacz dla mnicha niech świadczy ten oto końcowy akapit z rozdziału o płaczu: „W chwili wyjścia duszy z ciała nie będziemy oskarżani o to, że nie czyniliśmy cudów, że nie zajmowaliśmy się teologią i że zaniedbywaliśmy kontemplację, ale niewątpliwie zdamy Bogu rachunek z tego, żeśmy nieustannie nie płakali”. [816 D]
Czy Jezus w przypowieści o sądzie uczył czegoś podobnego? Niczego takiego nie znajdziemy w Ewangeliach. Według Jezusa będziemy raczej zdawać sprawę z tego, czy rozpoznaliśmy Boga w każdym człowieku i z tego, jak postępowaliśmy wobec najmniejszych.
Metoda na pozbycie się gniewu i zdobycie łagodności
Do gniewu i złości należy podchodzić stoicko, niewzruszenie. Niepokoju serca nie należy uzewnętrzniać w słowach. Niepokojowi duszy najlepiej przeciwstawić milczenie myśli. Jan zaleca tutaj odcięcie się od swoich emocji, niewyrażanie ich, ignorowanie niepokojących stanów psychicznych. Uciszyć, zatamować, postawić barierę, nie wchodzić w kontakt, zamknąć się na to, co uważamy za złe i godne potępienia. Dziś wiemy z psychologii, że gniew i złość służą także naszemu zdrowiu psychicznemu, są ważnymi sygnałami, których ignorowanie prowadzi do pogłębiania cierpienia psychicznego. Jeśli nie dotrzemy do źródeł tych „złych” emocji, nie zrozumiemy siebie, będziemy pozostawać w stanie psychicznej niedojrzałości. Co w życiu mnichów mogło powodować gniew i złość? Może łamanie ich woli przez zwierzchników, poczucie braku jakiegokolwiek wpływu na swoje życie, doznawane poniżenie i agresja. Tymczasem zamiast dotarcia do źródeł gniewu, Klimak radzi go zwalczać śpiewem, byle tylko niewywołującym za dużo przyjemności. Klimak zabrania też „wyrażania gniewu rękami”, co zapewne oznacza przemoc fizyczną. Bicie jednak uważa za dozwolone w wyjątkowych sytuacjach, trzeba to mianowicie robić „rzadko i nie samemu”. Ale nie jest jasne z tekstu, czy należałoby bić samego siebie czy też współbraci. Jednak najlepszą metodą na gniew jest celowe poszukiwanie i poddanie się lżeniu i agresji. Kto chce zdobyć łagodność i cierpliwość „niech idzie do braci, i to tych najbardziej srogich, by pośród krzywd i zniewag i kłopotów czynionych przez braci, gnębiony zarówno duchowo, jak i – w pewnej mierze – raniony cieleśnie, deptany i kopany – mógł tam zmyć brud, co tkwi w odczuciu duszy; samo pospolite powiedzenie przekona cię, że lżenie jest praniem namiętności duszy: bo powiadają, że niektórzy w świecie, gdy tylko komuś w twarz rzucą obelgę, chełpią się przed innymi, że „zmyli takiego to a takiego”. I poniekąd jest to prawdziwe” [833 B]
Jeśli idziemy z prośbą o pomoc do najbardziej srogich braci, to są to tacy bracia, którzy też nie mogą sobie poradzić z gniewem. Idzie chory do chorego i leczy go chorobą. Mnisi powinni byli raczej uczyć się łagodności od łagodnych. Po drugie, rozumowanie Klimaka prowadzi do wniosku, że lżący i srodzy mają dla nas niejakie zasługi. Gniewem gniew zniszczyć – oto streszczenie pomysłu Klimaka.
Niebezpieczeństwo słuchania kłamliwych dowcipów
Gadatliwość i błazeńska wesołość, błazenada i błyskotliwe słówka, opowiadanie dowcipów – wszystko to straszliwie drażni Klimaka, albowiem prowadzi do niweczenia płaczu i pamięci o Sądzie. Klimak traktuje te wesołości jak szkodliwe kłamstwo, przez które zapominamy, jaka jest nasza prawdziwa sytuacja (godna pożałowania) i co nas czeka (straszliwy Sąd). Takie zakłamanie jest „zagładą miłości i zaparciem się Boga”. Należy od wesołków „uciekać jak od zarazy”, bowiem wesołość może być tylko fałszywa. Prawdę powiedzą nam tylko łzy i żal. Musimy tu jednak zauważyć, że Klimakowi chodziło o jego prawdę, nie żadną inną. Jego prawda, jak już zdołaliśmy się przekonać, była prawdą o groźnym i zagniewanym Bogu, któremu nigdy dość cierpień ludzkich. Ta wielka prawda przesłaniała mu prawdę o sobie samym, o tym, co mówi jego umęczone ciało i psychika. Te prawdy ignoruje, traktując je jako podszepty demona. Nie akceptuje swych słabości i swej grzeszności. Zasłania się demonami, żeby przyjąć za nie jak najmniej odpowiedzialności. Strategia Klimaka jest jednym wielkim zakłamaniem. Kiedy się zaszło tak daleko, trzeba brnąć w kłamstwo dalej, aby całe życie nie okazało się na koniec pomyłką i wielką porażką. Taką prawdę o sobie mógłby Klimak wydedukować na przykład z trapiącej mnichów akedii, o której za chwilę, gdyby z pokorą wsłuchał się w sygnały ze swego ciała i w swoje emocje.
Akedia czyli wypalenie mnicha
Akedia to rodzaj zniechęcenia, ociężałości, niemocy duchowej, skłaniająca do wychodzenia „na zewnątrz”, poszukiwania towarzystwa i uroków życia poza celą. Akedia załamuje wiarę w kochającego Boga, powoduje nieposłuszeństwo, niechęć wobec modlitwy i pracy. Powoduje też reakcje somatyczne: dreszcze, bóle głowy, skręt kiszek, senność. „Akedia jest dla mnicha wszechogarniającą śmiercią”. [860 C]
Jednak nie ma powodu do załamania, lekarstwo płaczu działa! – „Kto płacze nad sobą, nie doznaje akedii” [860 D] Oprócz płaczu należy (jak już możemy zapewne bezbłędnie zgadnąć), pamiętać o potknięciach, myśleć o przyszłych dobrach, odmawiać psalmy oraz modlić się. Gdyby jednak Klimak chciał wyjść poza swoje uniwersalne schematyczne porady dostrzegłby w przejawach akedii prawdę o ludziach, którzy jej doświadczają. I tak na przykład przenosiny z miejsca na miejsce świadczą o chęci zmiany, znudzeniu monotonią, nieposłuszeństwo wobec ojca duchowego oznacza chęć korzystania z własnej woli, zapominanie o sądzie oznacza radość i zmęczenie okrutną wizją Boga, chęć wytworzenia w sobie nowego obrazu Boga i uwierzenia w Boga miłości, zaniedbywanie posłannictwa oznacza wątpliwości co do sensu ascezy. Gdyby mnisi byli otwarci na te sygnały płynące z akedii, zrozumieliby, że mówi im ona o konieczności zmian w ich życiu. Jest zatem czymś pozytywnym. Przypomina o pogrążonych w podświadomości, zagłuszonych i niezrealizowanych naturalnych pragnieniach. Niezagłuszana akedia mogłaby być dla mnicha przebudzeniem, być może bolesnym, ale przemieniającym.
Niegodziwy brzuch (i genitalia)
Wiele stron poświęca Klimak opisom głodu i pożądania seksualnego, które widocznie dręczyły mnichów w sposób szczególny. Nie nazywa tego głodem i pożądaniem, ale obżarstwem i rozpustą. Wszelkie nasycenie cielesnych pragnień uważa Klimak za niegodziwe i skutkujące niebezpieczeństwem nadużywania, nienasycenia, nieumiarkowania.
U Klimaka nie ma zwykłego zaspokajania potrzeb cielesnych i emocjonalnych, każda potrzeba podnoszona jest do potęgi grzechu. I tak, jeśli cieszysz się na widok potraw, to jesteś obżaruchem, jeśli ogarnia cię erotyczne podniecenie, to jesteś rozpustnikiem, jeśli chcesz się wyspać, to jesteś leniem, jeśli chcesz porozmawiać z kimś, jesteś gadułą, i tak dalej.
Zaspokojenie głodu prowadzi według Klimaka do pożądania seksualnego. Zwykła wizyta znajomego mnicha połączona ze skromnym poczęstnkiem nosi w oczach Klimaka znamiona niewolnictwa wobec namiętności. Klimak wyolbrzymia skutki jedzenia. Dlaczego? Być może ciało umęczone głodem tak bardzo pragnie pożywienia, że rzuca się na nie szaleńczo, jeśli tylko nadarza się okazja? Nie jest mi znana taka reakcja z racji tego, że nigdy się nie głodziłam, ale być może tak się dzieje. Może też być tak, że standardy przejadania się są inne w przypadku mnichów i ludzi współczesnych. To, co dla mnie jest normalną porcją obiadową może być obżarstwem dla mnicha z racji innych przyjętych przez niego standardów normalności. Stąd ten paniczny lęk przed objadaniem się.
Zasada wąskiej ścieżki zbawienia znajduje zastosowanie w temacie obżarstwa: oto wąski, czyli skurczony powinien być żołądek! „Jeśli przyrzekłeś Chrystusowi podążać drogą ciasną i wąską, to ściskaj żołądek, bo służąc mu i rozszerzając go, czynisz niewykonalnym to przyrzeczenie. Bacz, a usłyszysz mówiącego: „Szeroka jest i przestronna ta droga obżarstwa prowadząca do zgubnej rozpusty, a wielu jest takich, którzy po niej idą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga postu prowadząca do życia w czystości, a mało jest takich, którzy przez nią wchodzą” [868 D] Jest to parafraza słów z Ewangelii według Mateusza (Mt 7, 13-14) na temat wąskiej drogi zbawienia.
Chciałabym zaproponować inną interpretację tych słów, nie dość że unieważniającą metodę postu i ściskania brzucha, to na dodatek niejako odwracającą ich utartą interpretację. Otóż wąska może być ścieżka zaufania Bogu, ścieżka Abrahama, ścieżka Hioba. Większości ludzi bardzo trudno przychodzi zaufać w obliczu nieubłaganych praw natury, śmierci, zła i cierpienia. Wąska ścieżka to rozumowo najmniej prawdopodobna opcja rzeczywistości. Fakty są takie: cierpimy, spada na nas zło. Jednak ufamy Bogu. Wybieramy mało prawdopodobną opcję, że jednak Bóg nas otacza opieką. Fakty są takie, że nie mamy pojęcia o życiu wiecznym i zmartwychwstaniu. Jednak wierzymy. Wybieramy mało prawdopodobną opcję, że Bóg nas wskrzesi w dniu ostatecznym, że zasiądziemy z Nim do uczty. Fakty są takie, że niczym nie możemy zasłużyć na nieskończone dobro Boga. Ale wierzymy, że Bóg nieskończenie nas kocha. Jakże ta wiara może wydawać się złudna i nieprawdopodobnie naiwna. Ta wiara jest naszą wąską ścieżką, która wiedzie do Boga. Ścieżka taka może wydawać się mało wiarygodna, nawet niewygodna, bo zmusza nas do przeciwstawienia się zdrowemu rozsądkowi, do pewnego rodzaju szaleństwa. Jest to ścieżka za wiele sobie obiecująca, za dobra aby była prawdziwa. Nie ma jednak powodów wątpić, że tak samo jak w ulicznym korku wszystkie samochody w końcu przebrną przez zwężenie drogi, tak samo każdy człowiek znajdzie się prędzej czy później na wąskiej drodze do Królestwa.
Ścieżka do Boga może nam się też wydawać wąska z powodu jej przytłoczenia codziennością. Jest ściśnięta przez nasze myśli, emocje i zajęcia. Jeśli nawet jest wąska i cienka jak nitka, to jest silna i nie do przerwania. Wąska droga wiedzie od naszego serca do Boga niby nić. Jest ona „drabiną Jakubową”, po której idziemy ku Bogu, a Bóg ku nam. Pośród zgiełku tego świata tak idziemy ku sobie. Odnaleźć tę nić to skarb prawdziwy.
Oczywiście należy według Klimaka zarówno się głodzić, jak i wystrzegać wszelkich podniet seksualnych. Ideałem jest „zupełna niewrażliwość na wszelkie ciało, upiększenie i wdzięk”. Nawet zmazy nocne są postrzegane jako wina mnicha. Nie mówiąc rzecz jasna o fantazjach erotycznych i masturbacji. Jeśli tylko przychodzi mnichowi na myśl, że Bóg mógłby traktować te potrzeby jako naturalne, należy tę myśl natychmiast odrzucić jako pochodzącą od demona. W mniemaniu Klimaka wszelkie przejawy ludzkiej zmysłowości są grzeszne. Radość, którą przynosi orgazm, należy uważać za zwodniczą: „Kuszony, poczułem, że ten szakal zwodniczo wywołał niewyrażalną radość, łzy i pocieszenie w duszy, i wydawało mi się w dziecinnej duszy, że wziąłem owoc, a nie zniszczenie”. [888 D] Szkoda, że nie zaufał swej dziecinnej duszy. On ufa tylko surowemu i bezwzględnemu głosowi w swojej głowie, podpowiadającemu mu zakazy i powstrzymywanie się. Podaje przy tym dość dziwną i dla mnie niezrozumiałą przyczynę grzeszności seksu i orgazmów: „wytryskiem kala się samą istotę ciała, co właśnie jest niemożliwe przy innych grzechach”. [889 A] Zastanawiałam się, dlaczego powstrzymywanie się od seksu nazwane zostało w chrześcijaństwie czystością. Teraz rozumiem – tym brudem seksu ma być jakoby wytrysk i pomazanie ciał spermą. Widocznie traktowano spermę tak samo jak mocz czy kał, czyli coś brudnego, czego należy się z ciał pozbyć. Ale z drugiej strony, pozbyć się czegoś brudnego to chyba dobrze? Powstają tutaj zatem pewne sprzeczności. Na przykład, gdyby sperma była tym czynnikiem brudzącym, to masturbacja kobieca byłaby bezgrzeszna? Klimak nie przemyślał sprawy do końca.
Dodaje jednak przy tym: „Ci, którzy skłonni są do szukania rozkoszy, często bywają współczujący, miłosierni, wspólnie płaczący i usposobieni do pochlebstw, a ci, którzy ćwiczą się w czystości, tak bardzo tacy się nie stają”. [889 A] Jednak ta obserwacja nie zastanowiła Klimaka. Czyści zatem nie byli zbyt współczujący i miłosierni? Może byli oschli i surowi dla innych, podobnie jak i dla siebie. Jeśli nie kochasz siebie, nie możesz pokochać innych. Czułość dla siebie przeradza się w czułość dla bliźniego. Ktoś, kto nie zaznał czułości, nie będzie czuły ani dla siebie, ani dla nikogo innego. Dlatego można zaryzykować wniosek, że mnisi musieli pochodzić z oschłych emocjonalnie rodzin, w których nie wyrażano pozytywnych uczuć wobec dzieci. Nie nauczywszy się miłości, trafili z deszczu pod rynnę, czyli pod skrzydła zimnych mnichów, podobnie zimnych jak ich rodzice. Gdyby poddali się rozkoszy orgazmu, może nauczyliby się odrobiny czułości dla siebie. Ale szansa ta nie została im dana przez Klimaka.
Należy mu jednak oddać sprawiedliwość w tym, że nie uważał dziewiczości za warunek przyjęcia do Królestwa. Podawał przy tym przykład św. Piotra, który był żonaty. Jednak mówi o Piotrze „był czysty”. Czyżby Klimak uważał, że Piotr nie uprawiał seksu z żoną? Tak jakby mówił: OK, można zbłądzić i seks uprawiać do pewnego czasu, ale w pewnym momencie trzeba przestać grzeszyć. OK, można nie być dziewiczym, ale trzeba być czystym (w znaczeniu: wstrzemięźliwym).
Tradycja unikania kobiet w naszym Kościele ma swe źródła także w opiniach Klimaka. Otóż aby uniknąć zgrozy rozpusty należy powstrzymywać się nawet od rozmów z kobietami. Od takich rozmów do upadku prosta droga. Kościół przyjął tą strategię i skutecznie ją stosuje do dziś. Kobieta jest niebezpieczna, lepiej o niej nic nie wiedzieć i jej nie słuchać. A nie daj Boże zrównać w hierarchii z mężczyzną!
Ciekawy fragment świadczący o opinii Klimaka na temat kobiet: „Wielką o nas troskę okazuje dobry Pan i przez to, że bezwstyd płci niewieściej, jak jakąś uzdą, powstrzymuje wstydem. Bo jeśliby owa ośmieliła się wobec płci męskiej, to nie zbawiłoby się żadne ciało”. [896 C] To doprawdy interesujące: władza kobiet nad mężczyznami jest tak wielka, że pokonałaby siłę zbawienia Chrystusa! Kobiety, Klimak przypisuje nam zaiste wielkie moce, chyba nawet szatańskie, bo uniemożliwiające zbawienie! Stąd tylko krok do stosów, na których palono czarownice. Uwodzicielska siła kobiet, którą nazywa Klimak bezwstydem, skutecznie zwalcza zbawczy plan Boga. Utożsamianie kobiet z niebezpieczeństwem duchowym dla mężczyzn ma swe źródła u Klimaka. Przypomnijmy, że Jezus nie bał się żadnych kobiet, także prostytutek, nawet takich, co łzami obmywały Mu nogi i olejkiem oblewały jego włosy.
Ignorować wątpliwości
Klimak miewa także uzasadnione wątpliwości, które jednak nie mają dla jego życia i poglądów żadnych konsekwencji. Oto nazywa ciało swoim przyjacielem i zaczyna zauważać pewne sprzeczności: jak związać ciało, które jest przyjacielem? Jak karać ciało, które przywykł kochać? Jak oswobodzić się od tego, z czym jest się na zawsze połączonym? Jak zaniedbywać to, co wszak zmartwychwstanie? Jak bronić się przed ciałem, które z natury posiada słuszne racje? Klimak postrzega ciało jako mieszankę dobra i zła. Jest zaniepokojony, bo nie może przecież wyniszczać czegoś, co ma też dobre strony. Uśmiercenie ciała nagle nie wydaje mu się trafionym w 100% pomysłem. Ciało jest zarówno przyjacielem, jak i wrogiem. Dręczy Klimaka bezwzględne panowanie natury nad ciałem, natury, która często prowadzi do grzechu. Widzi też jednak nieskuteczność swej metody niszczenia ciała i namiętności: „Bo rzeczywiście jest ono (ciało) zarówno współpracownikiem, jak i wrogiem, zarówno pomocnikiem, jak i przeciwnikiem, zarówno opiekunem, jak i zdrajcą. Gdy troszczę się o nie – ono ze mną wojuje; gdy je wyniszczam – słabnie; gdy daję mu wytchnienie – zaniedbuje się; a gdy je niepokoję – nie wytrzymuje; jeślibym je zasmucił – jestem zagrożony; jeślibym je uderzył – nie będzie z kim zdobywać cnót: i odwracam się od niego, i je obejmuję. Co to za tajemnica jest we mnie? Na jakiej podstawie to się we mnie zmieszało? Jak mogę być dla siebie i wrogiem, i przyjacielem?” [901 D]
Jest w tych rozważaniach Klimak bardzo ludzki nareszcie. Niestety, jego konkluzje są do przewidzenia: trzeba unikać miłości własnej, rozluźnienia i odpoczynku, trzeba poznać swą słabość, dręczyć gardło (domyślam się, że chodzi o to, aby nie pić i nie mówić), być posłusznym i pokornym. Tak, zapewne wtedy wszystkie te wątpliwości prysną i żadnymi dylematami nie będzie sobie trzeba zawracać głowy. Lepiej się dręczyć niż mieć wątpliwości. Wątpliwości są niebezpieczne dla zbawienia. Należy je uśmiercić podanymi wcześniej metodami. Klimak nie widzi, że trzeba mieć sporo odwagi, by stawić czoła swoim wątpliwościom, zwłaszcza jeśli skrywało się je przed sobą przez długi czas. Właśnie nie odcinać się od nich świadczy o odwadze przyjęcia swego niepewnego losu i umiejętności pozostawienia pewnych pytań bez odpowiedzi.
Mnisi survival
Wadą mnicha jest tchórzliwość. Klimak wychodzi z założenia, że ten, kto boi się Pana, nie zna innego strachu, a kto nie czuje przed Nim bojaźni, ten boi się własnego cienia. Zatem należy ćwiczyć się w przezwyciężaniu tchórzostwa. Polega to na czymś, co dziś nazwalibyśmy wyprawami survivalowymi. Należy ciemną nocą udać się na groby i w miejsca pustynne. Należy uzbroić się w modlitwę, rozłożyć ręce i bić wrogów (domyślam się, że chodzi o demony) Imieniem Jezus. Należy też płakać, jako że w miarę płaczu tchórzostwo ustaje! Wyprawami tymi mnisi udowadniali sobie swoją odwagę i siłę. W ich monotonnym życiu wyprawa nocą na cmentarz była swego rodzaju ekscytującą przygodą. Pokonując strach osiągali zapewne jakąś satyfakcję z sukcesu. Dzisiaj, zamiast chodzić na cmentarz, ludzie skaczą ze spadochronem i pływają z rekinami, ewentualnie decydują się na lądowanie w gęstej mgle.
Paradoksy pychy
Próżność musiała bardzo prześladować mnichów, ponieważ Klimak poświęca jej wiele stron. Na próżność tak naprawdę nie ma rady: cokolwiek zrobisz, ona cię dopada. „Poszczę – chełpię się, przestaję pościć, żeby nie być wychwalanym – znowu się chełpię, jako roztropny. Odzieję się wystawnie – jestem przez nią pokonany, a zmienię odzież na lichą – znowu jestem próżny; w gadulstwie jej ulegam, a gdy zamilknę, znowu ponoszę porażkę. Jak bym nie rzucił tym ostem, znowu kolec nastawi”. [949 C] Widać tu dokładnie, na jakie paradoksy naraża się człowiek dążący do świętości. Cała strategia Klimaka dążenia do świętości i doskonałości narażona jest na ryzyko próżności i pychy. Jeśli nawet mnich nie miał widzów, którzy by go podziwiali, podziwiało go jego własne ego. Spójrz, nie jestem taki jak inni, grzesznicy i ludzie światowi, ja się umartwiam i dążę do doskonałości, jestem lepszy! Należy jednak mieć wyrozumiałość dla ich próżności i pychy, bowiem potrzebowali oni po prostu jakiejś akceptacji, jakiegoś potwierdzenia swojej wartości, jakiegoś dobrego i łagodnego spojrzenia, pochwały. Sami się tego wszystkiego wyrzekli, pozwalając hulać demonom próżności.
Pycha jest przyczyną bluźnierstw. Są to obelżywe i niestosowne słowa, nieczyste i straszne myśli podsuwane mnichom przez demony w celu pogrążenia ich w rozpaczy. Klimak jednak nie wyjawia, o jakie to słowa i myśli chodzi. Szkoda. Co takiego ohydnego i plugawego słyszeli mnisi w swoich głowach?
Dążenie do pokory, królowej cnót jest szczytne, choć jak zwykle u Klimaka bezskuteczne. To, co dobre, nieuchronnie zamienia się w zło. „Gdy zaś ta królowa cnót, poprzez duchowy wzrost w duszy, zacznie już czynić postępy, wtedy za nic, a raczej za przedmiot odrazy uważać będziemy wszelkie spełnione przez nas dobre czyny, rozumiejąc, że z nieświadomą rozrzutnością każdego dnia dokładamy raczej do brzemienia grzechów, a na dodatek podejrzewamy, że ten nadmiar obecnych w nas Bożych darów, ponieważ nie staliśmy się ich godni, powiększy karę”. [989 B] Należy zatem jak najszybciej odrzucić te Boże dary, które powiekszają karę! Co za przewrotna logika! Bądź pokorny, wtedy zyskasz Boże dary i będziesz postępował dobrze i szlachetnie. Czuj jednak odrazę do dobrych czynów i bądź pewny, że tak czy inaczej grzeszysz. Niezasłużone dary Boże odrzuć czym prędzej, by nie powiększać kary. Koło się zamyka, co dalej? Pokutuj, poniżaj się, płacz, aż znów uzyskasz pokorę i dary Boże, itd, itd. Dlaczego Klimak nie zaleca dalszych szlachetnych czynów po uzyskaniu Bożych darów? Dlaczego wplątuje mnicha w błędne koło winy i beznadziei? Dlaczego czyni sytuację mnicha nie do naprawienia? Dlaczego nigdy nie może on mieć powodu do satysfakcji? Dlaczego każde osiągnięte dobro musi być zakwestionowane i nietrwałe? Mnich to wieczny malkontent. Wiecznie w poczuciu winy, nieadekwatności, niezadowolony i sfrustrowany. Cóż to musiało być za irytujące indywiduum!
Niewątpliwym pocieszeniem mnichów musiało być to, że mogli się uznawać za wybrańców Boga. Paradoksalnie dowiadujemy się o tym z rozdziału o pokorze. Zatem według Klimaka pokora jest „duchowym nauczaniem Chrystusa dla tych, którzy godni są duchowo, by przebywać w izdebce duszy jak w małżeńskiej komnacie”. [997 B] Gradacja ludzi pod względem stopnia pokory jest następujaca: być pokornym jest dla doskonałych, walczyć o pokorę – dla prawdziwych posłusznych, wychwalać pokornego – dla wszystkich wierzących. [993 B] Można przypuszczać, że Klimak zaliczał siebie do grupy pierwszej, pozostałych mnichów – do drugiej, a od całej reszty świata oczekiwał wychwalania. Przynajmniej tutaj pozwolił sobie na doznanie pewnej satysfakcji. Choć zapłacił za to cenę popadnięcia w sprzeczność – uważanie się za doskonałego i oczekiwanie pochwał trudno nazwać prawdziwą pokorą. „Światłem mnichów są aniołowie, a światłem wszystkich ludzi jest życie mnichów” [1020 D] – znów ta wspaniała i pochwał godna pokora! Ludzie zasadniczo dzielą się na mnichów i nie-mnichów, z zauważalną wyższością mnichów. Ludzie są mali bądź wielcy: „Małe zalety u wielkich ludzi może wcale nie są małe. Natomiast u małych ludzi nawet wielkie zalety nie są całkiem doskonałe” [1033 B] Tylko po czym rozpoznać człowieka małego od wielkiego? Może po tym, czy nosi habit? Są ludzie o słabych duszach i są ludzie doskonali. „Ludzie o słabych duszach poznają nadzór Pana nad sobą na podstawie swych cielesnych przypadłości, niebezpieczeństw i zewnętrznych przeszkód. Doskonali będą poznawać ją na podstawie obecności Ducha i otrzymania kolejnych charyzmatów”. [1036 A]
Jakże te podziały przypominają ludzi cielesnych i duchowych z ideologii gnostyckich. Także wspólna Klimakowi i gnostykom jest pogarda dla ciała i obsesja na temat czystości duchowej, która nie znosi „zanieczyszczenia gliną (ciałem)”.
A oto ciekawa definicja pychy i pokory: „Jeśli kresem, miarą i sposobem krańcowej pychy jest, gdy ktoś przez wzgląd na chwałę udaje, że ma cnoty, których nie posiada, to w takim razie dowodem najgłębszej pokory jest, gdy ktoś ze względu na poniżenie udaje, że ma winy, których w nim nie ma”. [997 C] Jeśli w pierwszej części definicji jest ziarno prawdy, to poniżanie się za niepopełnione grzechy jest być może oznaką szaleństwa, okłamywaniem siebie, ukrytą pychą, świętoszkowatością i hipokryzją, ale na pewno nie pokorą.
Gdzie dużo udręki, tam szczypta ekstazy
„Mnich to ciągła ekstaza, ale i udręka życia” [969 A] Klimak pokazuje więc drogę od udręki do ekstazy. Jednak zadziwia fakt, że cała niemal książka poświęcona jest udręce. Ekstaza zaś nie jest nigdzie opisana. Zastanawiam się, czy wynika to z prawdziwej skromności Klimaka, że nie chce popisywać się swoimi ekstazami, aby uniknąć pychy. Dla mnie jednak jego książka byłaby bardziej wiarygodna, a udręki lżejsze do zniesienia (także podczas lektury), gdyby tą ekstazę można było łatwiej zauważyć wśród posępnych akapitów o mękach i udrękach. Rzeczywiście w kilku miejscach Klimak opisuje doznania oświecenia światłem Chrystusa, zatopienia w Bożej miłości, widzenia Boskiego światła, radosnego uniesienia. Z pewnością te mocne doświadczenia musiały go utwierdzać w słuszności obranej drogi.
Jedno ważne ostrzeżenie, które przekazuje Klimak swym uczniom co do ekstaz i z którym wyjątkowo się zgadzam, brzmi: „Kiedy demon zajmie miejsce przy swoich robotnikach, wtedy ukazuje się im podczas snów lub na jawie w postaci niby to świętego anioła lub męczennika, objawia im tajemnice, darowuje charyzmaty, żeby całkiem potracili rozum, ci oszukani nieszczęśnicy”. [968 D] Wielka przestroga dla mistyków: wiara w swoje objawienia może być przejawem niezwykłej pychy!
Czy istnieje idealny hezychasta?
W jednym z ostatnich rozdziałów okazuje się, jakie są rezultaty końcowe straszliwych praktyk ascetycznych. Celem mnicha jest osiągnięcie hezychii, czyli pokoju ducha. Hezychasta pozostaje zawsze łagodny, będąc świątynią miłości. Raczej milczy niż mówi. Potrzebuje samotności i skupienia. Trudno go sprowokować do gniewu. Jest ziemskim obrazem anioła. Jego serce jest gotowe na przyjęcie Boga. Rozmawia z Bogiem twarzą w twarz. Poznał głębię Bożych tajemnic. Cieszy się słodyczą Boga. Idealny hezychasta jest dowodem na skuteczność metod Klimaka. Czy taki ideał istnieje? I jaki procent mnichów osiągał ten poziom doskonałości?
Oto jakie dowody prawdziwej hezychii wymienia Klimak: „niewzburzony umysł, uświęcony intelekt, porwanie do Pana, gotowość poniesienia kar naprawczych, pośpiech do śmierci, wieczny głód modlitwy, stałe czuwanie, uśmiercenie rozwiązłości, stłamszenie naturalnych skłonności, śmierć doczesności, brak apetytu i koniec obżarstwa, bezbłędność teologii, źródło zdolności rozróżniania, łzy po walce, zagłada gadulstwa, a ponadto wiele takich cech, których tłum nie lubi”. [1108 B]
Zapewne sam Klimak miał szczęście spotkać prawdziwych hezychastów i sam się do nich zaliczał. Jeśli jednak hezychazm to spokój ducha, dlaczego tak mało tego spokoju i miłości na kartach jego książki? Dlaczego samo jej czytanie jest walką i zmaganiem? Dlaczego portret psychologiczny autora wynikający z jego twórczości tak niewiele ma wspólnego z dojrzałą i szczęśliwą osobowością? Może aby dostrzec prawdziwą hezychię trzeba samemu jej doświadczyć? Zatem zamilknę tutaj, bo hezychastką nie jestem.
Portret psychologiczny mnicha
Opierając się na powyższej analizie można pokusić się o nakreślenie portretu psychologicznego typowego mnicha. Charakteryzował się on niską samooceną i wielkim pragnieniem przezwyciężania jej, poprzez co popadał niestety w poczucie wyższości. Odrzucał zwykłe cele życiowe jako przeszkodę na drodze do Boga. W zamian wyznaczał sobie inne, wyższe cele, takie jak osiągnięcie doskonałej świętości. Być może były one ucieczką od niepowodzeń życiowych, nieprzystosowania społecznego, kłopotów w kontaktach osobistych. Odrzucenie ludzi i świata stawało się wtedy powodem do chwały zamiast do przyznania się do swej porażki.
Mnich doświadczał głębokiego poczucia winy z powodu popełnianych grzechów. Ta wina była praktycznie nie do zmycia, ponieważ mnich był dla siebie bardzo surowy. Cierpiał na obsesję czystości i nigdy nie czuł się dość godny przebaczenia. Mnichowi towarzyszył często lęk i poczucie słabości, które to odczucia w heroiczny sposób próbował on przekształcać w odwagę i siłę. Doświadczany lęk miał swe źródło w obrazie Boga, który prześladował mnichów. Był to Bóg surowy, karzący i niemiłosierny. Dlatego też mnich czuł się często zagrożony, osaczony i zmuszony do obrony i walki. Powodowało to konieczność ciągłego pozostawania w stanie czujności i niemożność rozluźnienia się. Nawet w chwilach, gdy mnich dobroci i łagodności, nie był w stanie tych uczuć znieść i przyjąć.
Lęk i poczucie winy kazały mnichom karać się i wyniszczać. Przybierało to postać autodestrukcji ciała, woli, emocji, myśli.
Mnich z powodu swej niskiej samooceny bał się wziąć odpowiedzialność za swe życie. Wolał złożyć ją na barkach przewodnika duchowego, który wiedział lepiej. Mnich składał swą wolność na ołtarzu pewności. Nie znosił bowiem niepokoju wewnętrznego w postaci wątpliwości.
W życiu wykazywał się sztywną postawą, co oznacza, że jego postępowanie nie było zależne od zmiennych sytuacji, ale bardzo przewidywalne i schematyczne.
Mnich czuł także strach przed ludźmi, zwłaszcza kobietami. Traktował ludzi jako przeszkody na drodze do raju. Nie nawiązywał z nikim głębokich osobistych związków. Wystrzegał się nawet rozmów i przyjmowania gości.
Mnich tkwił w błędnym kole usiłowań i klęsk. Żadne zwycięstwo nie było trwałe i zadowalające. Mnich był malkontentem i wiecznym nieszczęśnikiem. Radość i śmiech miał w pogardzie.
Na dowód moich wniosków poczytajmy sobie zestaw ulubionych wyrażeń Klimaka: powstrzymać, wypędzić, walczyć zaciekle, uzbroić się, bronić się w potach i trudach, umartwić, zniweczyć, wyrzekać się, wytrzebić rozpalenie, wykorzenić niegodziwe myśli, strzec umysł, przejąć się żalem, uwolnić od namiętności, karać, zwyciężyć demony, pamiętać o upadkach, myśleć o śmierci i sądzie, stawiać opór, oswobodzić się, uciec, odciąć się od czegoś, trwożliwie stać, zmusić do odwrotu, przerazić się hańby, wspominać występki, strzec języka, nieustannie się wysilać, poniżać się.
Konsekwencje metody Klimaka dla chrześcijańskiej duchowości
Najgorszą konsekwencją bezkrytycznego przyjęcia metody Klimaka było zniekształcenie chrześcijańskiego obrazu miłosiernego i przebaczającego Boga i przesunięcie akcentu z Dobrej Nowiny na Sąd i perspektywę Bożego gniewu. Chrześcijaństwo stawało się religią lęku, zamiast religią nadziei i zaufania do Boga. Obraz gniewnego Boga powodował szerzenie się lęku i przerażenia, nacisk na konieczność pokuty i cierpień. Cierpienie zaczęto traktować jako walutę wymienialną na zbawienie. Cierpienie stawało się pożądane i otaczane chwałą. Ideałem chrześcijanina był człowiek zbolały i udręczony, a jeszcze lepiej dręczący samego siebie. Chrześcijaństwo zaczęto traktować jako wroga ciała i szczęścia doczesnego. Walka z ciałem odzwierciedlała się też w rosnącej niechęci do seksu i kobiet. Pogarda dla świata wiązała się z przypisywaniem duchownym większej świętości niż świeckim. I na koniec, gloryfikacja bezwarunkowego posłuszeństwa autorytetom spowodowała lęk przed samodzielnym myśleniem i była i jest przyczyną braku dialogu i wielkiego oddalenia hierarchów kościelnych od zwykłego ludu Bożego.
[1] Jan Klimak, „Drabina raju”, wyd. Marek Derewiecki, tł. W. Polanowski.
„Cierpienie zaczęto traktować jako walutę wymienialną na zbawienie.”
Gdyby odwrócić tę logikę pewnie ogrom ludzi spojrzałby na naszą wiarę/religię bez tego strachu, o którym pisałam w komentarzu pod „dramatem Faustyny” i czasem kpin, że chrześcijaństwo jest masochistyczne. Świetny artykuł!
Cieszę się, że artykuł ci się podoba. Ja jak się domyślasz, też wiele razy czuję się outsiderką zarówno wśród katolików, jak i niewierzących. Mało mam ludzi, z którymi podobnie rozumiem sprawy Boga i religii. Moja siostra dziwi się, że w ogóle chodzę do kościoła i czym ja się tak właściwie zachwycam w tym chrześcijaństwie. Dla niej kościoły to miejsca ponure, a religia wywołuje poczucie winy i strachu. Na początku jej nie rozumiałam, ponieważ dla mnie była to sama radość i nie zauważałam oznak smętku i cierpiętnictwa. Dopiero Faustyna stała się dla mnie pierwszym wyzwaniem. Po nitce do kłębka i znaleźli się jej poprzednicy.
Klimak poszedl droge Marii nie Marty (Lk 10,38-42) ?
Jak bogaty mlodzieniec, ktory – chociaz przestrzegal wszystkich przykazan – nie poszedl za Jezusem bo mial wiele majetnosci.
To rozdaj wszystko co masz i chodz zamna jest resume stanu zakonnego w ktorym jest sie juz teoretycznie jedna noga w niebie.
Dlatego tez pokusy sa wyrafinowane i inne.
Jak pisze Pawel: nie walczymy przeciw rzeczywistosciom tego swiata tylko mocom niewidzialnym.
Ja w Twoim rozumowaniu odnajduję 99,9% swoich refleksji. Może nie wyrażalnych tym samym językiem, ale jednak co do sedna myślę prawie identycznie. Będę czekać na nowe artykuły. U mnie te refleksje zaczęły się po przeczytaniu książki o o.Pio. Przyznam szczerze, że jak potem zaczęłam się wgryzać w te mistyczne historie, to na dość długo miałam strach przed uczęszczaniem do kościoła. Nagle po wielu latach radosnego przeżywania wiary miałam coś podobnego jak twoja siostra. Na szczęście przeszło już dawno, jednak otwarcie mówię, że te obajwienia nadal budzą we mnie niepokój. Są tak inne od tego co pisze np. Julianna z Norwich. Te jej wizje, czy przemyślenia na prawdę działają kojąco na system nerwowy chrześcijanina.
I właśnie dlaczego jedyna optymistyczna mistyczka nie została oficjalną świętą? Tak, czytając Julianę można się ukoić i uspokoić, nabrać nadziei i miłości. Dlatego nie mogę bez końca pogrązać się w mistycznych cierpiętnikach, ponieważ oni mnie dołują i nie mogę się z tego dołka potem długo wyrwać i wrócić do siebie. Na truciznę cierpiętników muszę długotrwale zażywać lekarstwo w postaci ewangelii albo Juliany z Norwich. Dobrze też leczy ks. Hryniewicz.
Ja się czasami martwię, że na przestrzeni wieków była tylko jedna mistyczka z innego nurtu. Patrząc na to zjawisko zastanawiam się, dlaczego reszta świętych obierała skrajnie różną od Julianny ścieżkę. Wtedy popadam w dół, że może ta cierpiętniczość jest jednak „prawdą”. Choć przyznam, że coraz rzadziej się nad tym zastanawiam. To nie pobudza we mnie nic pozytywnego.
Tak, ja też czasem tak myślę, ale przecież przed nami jeszcze całe wieki rozwoju chrześcijaństwa i kto wie, co będzie za parę wieków? Może Juliana – ten rodzynek znajdzie swych naśladowców? Może przebije się do głównego nurtu wersja optymistyczna? Kto wie? Czytałam ostatnio książkę o poszukiwaniu Boga w Indiach, taki reportaż brytyjskiego autora o doznaniach boga, czy też bogów przez ludzi w Indiach, kraju, który przedstawia się Europie jako wzór duchowości. No cóż, ta duchowość tak samo wątpliwa i niepewna jak ta z naszych kościołów…
Jest tam jeden rozdział o mniszce, która wybrała żebraczy tryb życia, wędrowała całe życie ze swą przyjaciółką, potem ta przyjaciółka zmarła i mniszka tak się załamała, że postanowiła zagłodzić się na śmierć (ale to normalna praktyka w tym klasztorze czy zakonie, więc wszystko jest za zgodą mistrza, czy guru). Generalnie, tryb życia mniszek jest bardzo ascetyczny. Wyrywają sobie włosy z głowy, nie mają nic. Żyją z żebraniny. Mają zakaz przywiązywania się emocjonalnego do ludzi. Idąc zamiatają przed sobą ziemię, aby nie skrzywdzić żadnego żyjątka. Podobne to wszystko do św. Franciszka. Generalnie, ten tryb życia u tej mniszki nie sprawdził się, ponieważ wbrew zakazom przywiązała się do przyjaciółki i płakała po jej śmierci, a potem popadła w depresję. Chodzi mi o to, że wszelkie ascetyczne praktyki duchowe, ucieczka przed życiem, wyrzekanie się przyjemności, chęć cierpień – to wszystko jest wg mnie bardzo wątpliwą drogą duchową. Ale fakt – w innych kulturach też istnieją do tego wielkie skłonności. Nie jest to podejście typowo chrześcijańskie. Z tym że w hinduizmie motywem jest ucieczka od świata, który jest złudzeniem. A u nas? Świat jest stworzony przez Boga, jest prawdziwą rzeczywistością. Takie wyrzeczenia i pogarda dla świata są odtrąceniem Bożego daru w chrześcijaństwie.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Chrystus będąc na ziemi nie był ascetą. Nie ma żadnej wzmianki o praktykach masochistycznych, samobiczowaniu, wyrzekaniu się świata, popadania w ubóstwo (w sensie nędzy materialnej). Mamy słowa w Piśmie Św. o tunice Jezusa, która cała była tkana, takich tunik nie nosili ludzie biedni, bo były drogie. Jezus nie chodził więc po świecie w pokutnym worze, aby dać innym znak jak mają go naśladować. Chadzał na wesela, w gościnę, jadł i pił. Wszedł w życie tak mocno jak tylko się dało, a nie od niego uciekał, dając przykład wszytskim jego uczniom w przyszłości. Sam nie wybrał sobie krzyża i cierpienia. Leczył ludzi, a nie zsyłał na nich choroby i cierpienia, aby stawali się godniejszymi Królestwa Bożego. Po Jego zmartwychwstaniu chyba tym bardziej nakładanie przez Boga cierpień na wykupienie dusz od potępienia nie ma sensu? Czasem mi się zdaje, że człowiek sam chce stawiać siebie w roli Boga, być zbawcą, ofiarowywać siebie na ofiarę jak to robili święci. Tak jakby śmierć i zmartwychwstanie to jeszcze za mało, ciągle się musi dokonywać ofiara na przestrzeni wieków. Tak jak pisałaś, cierpienie walutą wymienną za zbawienie, to jest niemal wszędzie u cierpiących świętych-mistyków. Wszędzie ten sam motyw. A ludzie, którzy kochają Boga, pomagają innym i niosą ulgę w cierpieniu zabierają być może najcenniejsze owoce, które człowiek mógłby ofiarować Bogu na zbawienie innych? Gdzie tu jest logika? Wiem, że zwolennik tego nurtu zadośćuczynienia zaraz powiedziałby, że w Bogu i jego zamiarach nie można szukać ludzkiej logiki. Ale innej nie mamy, bo nie jesteśmy Bogiem. Ułomnie rozumujemy, ale sama intuicja wiary nie zgadza się na to, że im więcej uderzeń bicza, czy bólu z włosiennicy tym bliżej Boga…
To bycie ofiarą jest pozornie bardzo pokorne. Ale święci chcieli być ofiarą najważniejszą, bo dającą zbawienie. Chcieli zbawiać. A czy to jest pokorne? Czegoś takiego nie mamy u mistyków biblijnych. W ST do mistyków, czyli ludzi mających bezpośredni kontakt z Bogiem, można zaliczyć przede wszystkim Abrahama, Jakuba, Mojżesza, Eliasza. W NT przede wszystkim św. Pawła, który został uniesiony do nieba i przeżywał zachwycenia, czyli ekstazy. Czym ci mistycy biblijni różnili się od świętych cierpiętników? Spontanicznością i brakiem metody. Kontakt z Bogiem uzyskiwali jakby bez wysiłku, zachwycenie spływało na nich znienacka. Co ciekawe, żaden mistyk biblijny nie wspominał o cierpieniu jako cenie zbawienia, ani o tym, że on się poświęca na rzecz zbawienia innych. Wynalazek zbawczego cierpienia jest tworem monastycyzmu chrześcijańskiego, a nie mistycyzmu biblijnego i jest wg mnie bardzo powiązany z pragnieniem ekstazy mistycznej. Pewne praktyki ascetyczne polegające na deprywacji mogą prowadzić do stanu ekstazy, rozkoszy. Np głodzenie się, brak snu, dręczenie ciała. Nie wiem, czy jest to potwierdzone naukowo, ale na pewno istnieją ruchy takich śmiałków, którzy osiągają stan ekstazy, opuszczenia ciała i wejścia w zaświaty poprzez ekstremalne techniki dręczenia ciała (patrz np. Fakir Musafar). Monastycyzm chrześcijański (wybitny przykład: Jan Klimak) propagowali podobne metody deprywacji, nie tylko fizycznej, ale i psychicznej. O ile wcześni mnisi mało i niechętnie mówią o swych ekstazach, to święci typu Faustyna czy Ignacy Loyola doznają ekstaz niemal non stop. Jedyną przerwą są tzw. noce ciemne. Nie wgłębiłam się jeszcze w ten problem, ale poruszę go w dyskusji czerwcowej na blogu, gdzie będziemy mowić o piekle. Będę pisać m.in. o nocy duchowej Matki Teresy z Kalkuty, która sama nazwała swój stan piekłem.
Estel
Co oznaczaja slowa Jeszusa by gromadzic sobie skarby w niebie nie tu na ziemi gdzie zlodziej i mol im zagrazaja.
Pierwej wielblad przejdzie przez ucho igielne, niz bogaty wejdzie do krolestwa neibeiskiego.
Dlaczego bogaty mlodzieniec nie mogl przylaczyc sie do grona uczniow mistrza ?
Odp.: Mial bowiem wiele majestnosci.
Pani Anno
ST daje liczne przyklady cierpienia zw wiare.
Jaki byl los przesladowanych prorokow ?
Czym bylo przyjecie cierpienia w Martyrologium 7 braci z ich matki z 7. rozdzialu 2. ksiegi machabejskiej ?
Gotowi byli cierpiec i umrzec za wiare !
Fundamentalistyczny fanatyzm ? Przyczynek do bestialskiej teologii cierpienia ?
Anno, w książce z 1985 r. Holy Anorexia historyk Rudolph Bell pisze o Teresie z Avila, , która za pomocą gałązek oliwnych wywoływała u siebie wymioty, by mieć pusty żołądek dopiero wtedy wierzyła, że jest godna przyjąć Hostię. Z powodów religijnych jedzenia odmawiała też św. Katarzyna ze Sieny (jej przypadek opisywany był przez historyków jako anorexis mirabilis), co w końcu doprowadziło ją do śmierci.
Teresa doczekała się kontrowersyjnej, aczkolwiek pięknej rzeźby -Ekstaza św.Teresy. Nie wiadomo na ile, te doznania były wywołane skrajnym zagłodzeniem, może tak może nie. Dziś jednak takie problemy uważa się za grzech przeciw ciału i leczy.
P. Jacku, nie rozumiem związku z pana pytaniem, a tematem dyskusji.
Dzięki za informację. Zaraz sobie posprawdzam. Nie mogłam nigdzie znaleźć jakiejś publikacji o związku ascezy z ekstazą. Gdzieniegdzie się o tym nieśmiało wspomina. Np. kiedyś Manuela Gretkowska pisała, że głodzenie się prowadzi do pewnego rodzaju duchowej ekstazy. Albo wczoraj w Wyborczej w jednym artykule pisali o tym, że brak tlenu prowadzi do wydzielenia endorfin i innych hormonów szczęścia. Ekstremalny ból np. w wypadkach samochodowych czy na wojnie ma podobne konsekwencje – wydziela się w ciele coś w rodzaju narkotyku. Gdybyś na jakieś informacje natrafiła, proszę daj mi znać.
Endorfiny to rodzaj nagrody, jaką organizm daje podczas wysiłku, jednocześnie jednak, endorfiny to rodzaj środka przeciwbólowego. Wyzwalają się podczas przetrenowania fizycznego, także podczas wyniszczenia organizmu-właśnie po to by złagodzić owo wyczerpanie. Robiono badania, gdzie elektryczną stymulacją miejsc odpowiedzialnych za przepływy endorfin z mózgu wyzwalano ich wielkie dawki. Poddani takim eksperymentom byli gotowi paść z wyczerpania niż przerwać te stymulacje. Niestety nie mam źródeł do tej wiedzy, czytałam to gdzieś w internecie. Wiadomo, że praktyki masochistyczne też zmieniają się w źródło rozkoszy. Może działa ta sama metoda, organizm broni się przed bólem i wydziela te endorfiny. Na pewno zastanawiający jest związek umartwiania ciała z ekstazami. Ale tu by najlepiej poradził jakiś lekarz, czy neuropsycholog.
Wtrącę swoje 3 grosze… Nie odrzucałbym wszystkich „cudowności” dotyczących ludzi wiary i nadziei. Żyły (i żyją) w społeczności zwołanych/wywołanych (Kościele) osoby naznaczone przez Boga w sposób niezrozumiały, nieprawdopodobny i niepojęty. Jedna z takich osób, kobieta, wpisała się mocno w historię mojego życia: Marta Robin. Ona nie musiała sama się umartwiać, by doświadczać mistycznych stanów, bo została „umartwiona” przez samego Boga i to do tego stopnia, że właściwie całe jej życie było takim jednym „nieustannym mistycznym stanem”. Zmarła stosunkowo niedawno w 1981 r. Wywarła i nadal wywiera duży wpływ na ewangeliczną odnowę Kościoła rzymskiego we Francji, ale także poza jej granicami. Odwiedziły ją w jej domku w Chateauneuf de Galaure tysiące osób. Wielu niewierzących i wątpiących przez kontakt z nią szczerze uwierzyło w Boga. Powstały z jej inspiracji liczne wspólnoty nawiązujące do modelu pierwszej gminy chrześcijańskiej, zarysowanej w „Dokonaniach wysłanników” (Dz 2, 42-47. 4, 32-37). Dwadzieścia lat temu byłem zaangażowany z przyjaciółmi w przeszczepienie na polski grunt założonej przez Martę, przy pomocy księdza Finneta, wspólnoty „Foyer de Charite” (Ognisko Miłości). Do „kręgu” Marty Robin zalicza się choćby Jeana Vaniera – znanego i szanowanego założyciela wspólnoty „L’Arche” (Arka) oraz brata Efraima – założyciela wspólnoty „Le Lion de Juda” (Lwa Judy i Baranka Paschalnego), która obecnie znana jest pod nazwą „Communaute des Beatitudes” (Wspólnoty Błogosławieństw). Pod wielkim wrażeniem Marty był słynny francuski filozof, Jean Guitton, który napisał o niej książkę wydaną w 1985 r. w Paryżu: „Portrait de Marthe Robin”. Guitton zasłynął jako pierwszy świecki audytor na Soborze Watykańskim II. Tak o niej mówił: „Marta w moich oczach była świadkiem jedynym w swoim rodzaju, na tej planecie nie potrafiącej odpowiedzieć na najważniejsze pytanie wszystkich ludzi – co czeka nas tam? Owo „tam” dla Marty było „wewnątrz”. Przebywała ona w owym „wewnątrz” częścią swej duszy, nie przekroczyła jednak długo ciemnego progu. Była pełna oczekiwania, nadziei. Wiem, że pragnęła śmierci. Marta była zjawiskiem niezwykłym, wybiegającym w naszych ludzkich dziejach naprzód. Dane jej było żyć w czasach oszalałego pośpiechu – żyć w ukryciu w sposób najczystszy i najwyższy. Nie przeżywała ona swych dni w ich przebiegu historycznym, ale jakby w centrum wieczności, w Bogu”.
Polecam zapoznanie się z Martą i jej dziełem.
Wiem, o kogo chodzi, trochę czytałam. Dla mnie jednak osoba szczególnie naznaczona przez Boga to ktoś, kto umniejsza ludzkie cierpienie na tym świecie, zarówno fizyczne jak i duchowe, czy psychiczne. Jezus przeszedł przez świat ujmując komu się dało cierpień każdego rodzaju, tych duchowych i tych fizycznych. Nie podszedł do nikogo i nie naznaczył go fizycznym cierpieniem, mówiąc że to przyniesie wspaniałe duchowe owoce, da komuś zbawienie. Tak jest napisane w Ewangelii, a dla mnie to jest źródło mojej wiary :)Patrząc na zapis z Pisma Św. to co mówi o Jezusie i opowiadając komuś kto nie wierzy o tym, zestawiając osobę np. Mary Robin, to powstaje dysonans. Ktoś powie- jak to, to ten sam Bóg w Ewangelii leczy kogo się da, a potem ten sam Bóg wybiera dusze, by konały przez kilkadziesiąt lat i fizycznie i duchowo? Dobrze, że Anna rozumie moje podejście, bo czuję się ze swoimi poglądami wśród katolików jak kurczak pośród orłów.
Akurat wczoraj na mszy wpadły mi w ucho słowa liturgii, że teraz już nie są potrzebne cierpienia, ale ofiara już została dokonana raz na zawsze! Dlaczego święci notorycznie ignorują to? A już w przypadku Marty Robin kategorycznie odmawiam uznania jej za przykład świętości! Oto, co jakiś ksiądz skrupulatnie zapisywał z jej słów wypowiadanych w jakiejś tajemniczej ekstazie, w którą wpadała co tydzień! Co tydzień też powtarzała te same banały. Dziwię się, że ktoś mógł tego słuchać i to spisywać! Jest nawet zapisane, kiedy kichnęła! Przecież to jakiś absurd. Mówi takie słowa np: „Chcę kochać Twój krzyż w miarę jak będziesz wzmagał jego tortury”, – tzn uważa że Bóg ją torturuje!
„Ojcze, stań się nieugiętym katem całej mojej istoty” – Bóg jako kat!!!
„Pozwól, aby na mnie spłynęła kara twego słusznego gniewu” – Bóg się gniewa i karze ją w rewanżu
„Spraw, bym pozwalała się Jezusowi torturować z miłości”
„Boże mój pochłoń swą ofiarę” (tzn Martę)
„Ukrzyżuj mnie dla zbawienia wszystkich” (czyżby zapomniała, że Jezus był ukrzyżowany?
Ten sam nudny wątek ofiary dla zagniewanego Boga! Ileż można…
Obejrzałam sobie całkiem poważny filmik na Youtube o niej. Atmosfera modlitw w jej domu była tak przerażająco dołująca… Dlaczego to się ludziom podoba? Przecież to straszne i nieludzkie.
Estel, mam wolną chwilę więc Ci odpisuję.
Głowa do góry! Nie musisz mieć żadnych kompleksów („czuję się ze swoimi poglądami wśród katolików jak kurczak pośród orłów”), że pewne rzeczy w swojej wierze przeżywasz może inaczej niż większość w twoim otoczeniu. Twoje dylematy są mi bliskie. Pomocne jest jednak uświadomienie sobie, iż każdy ma swoją indywidualną drogę do Boga. Wierzę, że On każdemu człowiekowi towarzyszy na tej drodze w sobie tylko wiadomy sposób.
Dla mnie Ewangelia też jest podstawowym źródłem mojej wiary. 🙂 Przytaczam więc kilka jej fragmentów według mnie związanych z tematem.
„Gdy przechodził, zobaczył człowieka niewidomego od urodzenia. Zapytali Go Jego uczniowie: Rabbi, kto zgrzeszył, on czy jego rodzice, że urodził się niewidomym? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, ale stało się tak, aby w nim objawiły się dzieła Boga” (J 9, 1-3).
” Siostry więc przekazały Jezusowi wiadomość: Panie, ten, którego kochasz, choruje. Gdy On to usłyszał, powiedział: Choroba ta nie prowadzi do śmierci, lecz jest na chwałę Boga, aby przez nią został uwielbiony Syn Boży” (J 11, 3-4).
„Jeśli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20b).
Poprzez chorobę, kalectwo, prześladowania, poprzez cierpienie – także mogą objawiać się dzieła Boga na tym świecie, a Syn Boży może być uwielbiony…
„Zwracając się natomiast do wszystkich, mówił: Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech każdego dnia bierze swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23).
Jezus w tym życiu nie obiecuje sielanki i choć uzdrawia – nie usuwa z niego cierpienia.
Marta Robin nie gloryfikowała cierpienia i nikogo do zachowań cierpiętniczych nie namawiała i nie inspirowała. Wręcz przeciwnie, zachęcała ludzi do intensywnego życia i działania (vide: liczne nowe wspólnoty francuskie, promieniujące wiarą radosną oraz życzliwie nastawione również wobec inaczej wierzących i pozbawionych daru wiary). Osoby, które Martę dobrze znały, twierdziły, że była pogodna i lubiła żartować. Swoim życiem dawała świadectwo, jak znosić cierpienie, jak w cierpieniu – mimo wszystko – zaufać Bogu. Bo przecież wszyscy jakoś – mniej lub bardziej – cierpimy, właściwie całe stworzenie nieustannie cierpi i się pożera! Nie wiemy dlaczego, tak po prostu jest. Wiara jest trudna, wymaga nieustannego wysiłku.
Jerzy Liebert, poeta zmarły za młodu (w wieku 27 lat) jeszcze przed II wojną, w wierszu „Jeździec”, przeniósł na papier bardzo i mi bliskie słowa:
„Jedno wiem i innych objawień
Nie potrzeba oczom i uszom –
Uczyniwszy na wieki wybór,
W każdej chwili wybierać muszę”.
Wiara jest nieustannym zmaganiem się…
Cierpienie jest trudną do zrozumienia tajemnicą (misterium), ale wierzę w jego sens i że jego konieczność zostanie mi wytłumaczona po drugiej stronie życia.
„Jezus powiedział do niej: „To ciebie wybrałem, abyś przeżywała moją Mękę w sposób najpełniejszy od czasu mojej Matki i nikt po tobie nie będzie jej przeżywał w Kościele w takiej pełni. Abyś mogła przeżywać ją całkowicie, nigdy nie zaśniesz, coraz bardziej postępując w cierpieniu. Spać znaczyłoby porzucić cierpienie. Będziesz cierpieć coraz bardziej”.
Wydaje się, że każdy mistyk mówi to samo, że jest jedyny i szczególny i nikogo Bóg tak nie naznaczył cierpieniem jak jego. Faustyna też pisała, że jej ofiara jest Bogu najmilsza.
Mimo to rzesze osób na takich zjawiskach budują swoje nawrócenie i widzą w nich coś cudownego. Niestety wiele osób nigdy się do naszej wiary przez to nie przekona. Wystarczy poczytać fora, gdzie ludzie kulturalnie bez obrzucania błotem religii piszą, że boją się Boga chrześcijan, bo nasza religia to religia gloryfukująca cierpienie. Słowa Marty Robin chyba to potwierdzają?
Estel, bardzo proszę (jeśli pamiętasz) napisz mi, gdzie znalazłaś jakieś dyskusje na ten temat, bo bardzo interesuje mnie, co ludzie mają do powiedzenia na ten temat. Co konkretnie ich drażni. Czy jest to ogólne poczucie co do gloryfikacji cierpienia czy mają szczegółowe zastrzeżenia, czy się w to wgłębiają. No w ogóle mnie po prostu interesuje odbiór katolicyzmu z zewnątrz. Dlaczego traci na popularności zwłaszcza wsród młodych i kobiet.
Estel i Andrzeju! Dodałam nowy artykuł „Ewangelia cierpienia Jana Pawła II”, który już wcześniej napisałam. Ale nie wiem, czy nie wywoła jakiejś burzy, bo ośmielam się nie podzielać zdania Jana Pawła II.
Próbuję tu powklejać linki, ale nie chce mi opublikować wiadomości :/
Tzn chyba jest jakiś filtr na adresy, nie wiem o co chodzi. Udało mi się coś znaleźć, ale nie dam rady tego wysłać 🙁
Miłe Panie, mam nadzieję, że internet nie jest głównym źródłem waszych informacji… 🙂
Anno, jeśli obiecasz mi, że nie stracisz sympatii do Juliany z Norwich, to wyślę Ci „bukiecik kwiatków” z jej „Dzienniczka”… 🙂
Są fanatyczni zwolennicy prywatnych objawień, przyjmujący z nich wszystko dosłownie i bezkrytycznie. Są też fanatyczni przeciwnicy tych objawień, negujący całkowicie ich nadprzyrodzoność i doszukujący się u osób je przeżywających różnych fiksacji. A tu, jak we wszystkim, wskazana jest chyba cnota umiarkowania i trzeźwej refleksji. Jest wiele dróg do Boga. Właściwie każdy człowiek to inna droga! Jezus dał nam wskazówkę: „Poznacie ich po owocach” (Mt 7, 16).
Wielu spośród ludzi mających mistyczne (tajemnicze) doświadczenia ducha i ciała było ludźmi prostymi, niewykształconymi, były wśród nich też dzieci… Na wyrażenie swoich stanów mieli do dyspozycji język i pojęcia swoich czasów, swojego wychowania i doświadczenia oraz język swojej religijności/pobożności, którą przejmowali od najbliższych sobie osób – świeckich i duchownych. Przecież Pan Jezus też mówił językiem ludzkim, ułomnym, a nie anielskim, a i do Niego ma się „pretensje”, że o pewnych sprawach nie nauczał bardziej jednoznacznie…
W związku z prywatnymi objawieniami (tajemniczymi doświadczeniami duszy i ciała), nie tyle bulwersuje mnie ich język (mi też raczej nie odpowiada i mnie nie porywa), lecz niepokoi mnie to, że one stają się dla wielu ważniejsze niż Ewangelia! Martwi mnie też nadmiernie rozwijający się i często karykaturalny kult osób, które je domniemanie miały. Ich wizje i przesłania wywierają zbyt duży wpływ na praktykę i codzienność społeczności zwołanych (Kościoła). Przy parafiach zamiast kół biblijnych, liturgicznych, ekumenicznych rozmnażają się jak grzyby po deszczu najprzeróżniejsze „kółka” pobożności odpustowo – ludowej…
Przyjdź, Duchu Ożywicielu i oświeć nas!
Panie Andrzeju, myślę że w ciekawy sposób poniższy artykuł rzuca światło na objawienia prywatne :
http://www.tygodnik.com.pl/temat/objawienia/paradoksy.html
Internet nie jest jedynym źródłem moich informacji, aczkolwiek dyskusje na forach, czy niektóre artykuły można „dostać” tylko tutaj 🙂