Marzy mi się więc, że nowy biskup Rzymu weźmie Ewangelię na poważnie, czyli nie tak, że już ją zgłębił, zrozumiał i właściwie realizuje, ale że uzna siebie za permanentnego „ucznia wśród uczniów” i skonfrontuje w prawdzie przesłanie Nauczyciela – Chrystusa z prawdą o obliczu dzisiejszego Kościoła, któremu przewodzi.
Pierwszą część tego tekstu napisałem dwa dni przed konklawe, które rozpoczęło się we wtorek 12 marca 2013 roku. Dalszą, znikomą treść, dodałem już po wybraniu nowego biskupa Rzymu. Granica będzie dla Czytelników klarowna.
Bardzo bliska jest mi myśl, którą wyraził na dzień przed swoją śmiercią z ręki zamachowca prawosławny ksiądz Aleksander Mień: „Chrystus wzywa ludzi do realizacji boskiego ideału. Tylko ludzie ograniczeni mogą wyobrażać sobie, że chrześcijaństwo urzeczywistniło się, że w pełni się ukonstytuowało – według jednych w IV wieku, a wedle drugich w XIII wieku lub w innym momencie. W rzeczywistości chrześcijaństwo poczyniło zaledwie swoje pierwsze kroki, kroki nieśmiałe, w dziejach ludzkości. Wiele słów Chrystusa jest dla nas jeszcze niezrozumiałych… Historia chrześcijaństwa dopiero się zaczyna. Wszystko to, czego dokonano w przeszłości, wszystko to, co nazywamy obecnie historią chrześcijaństwa, jest zaledwie sumą prób, jedne z nich były niezręczne, a inne nieudane w realizacji” [cytat za: Wacław Hryniewicz OMI, Chrześcijaństwo nadziei, Kraków 2002, s. 8].
Kiedy na kilka lat przed śmiercią Jana Pawła II, w związku z jego postępującą i nie dającą się ukryć chorobą, zaczęto mówić o zrezygnowaniu przez niego z pełnienia papieskiej posługi, w licznych kręgach podniosły się głosy wielkiego oburzenia. Tych, którzy dopuszczali taką możliwość, uważano wręcz za niegodziwców i odstępców. Należałem do ich grona i na własnej skórze doświadczyłem braku chęci zrozumienia, a także bezmyślnego osądzania. Jakże inaczej komentuje się teraz ustąpienie Benedykta XVI! Z jednej strony niby ogromne zaskoczenie, z drugiej – szacunek i aprobata. Ba, niektórzy uznali jego abdykację za wielki, pokorny i historyczny czyn, rekompensujący wszystkie niedociągnięcia. Po śmierci Karola Wojtyły napisałem „do szuflady” tekst pożegnalny, w którym zawarłem takie słowa: „Szkoda, że nie zdecydowałeś się umrzeć na emeryturze w Wadowicach”. Dzisiaj je upubliczniam, bo słowa te podtrzymuję. Taki gest byłby symboliczną i wymowną puentą jego długiego pontyfikatu, podczas którego – pomimo wszelkich „uświęconych tradycją”, skostniałych, kuri(oz)alnych ograniczeń – starał się być „człowiekiem pośród innych ludzi”, zachowującym poczucie humoru oraz dystans do pełnionego urzędu i samego siebie. U Benedykta XVI postrzegam ten gest jak przyszywanie łaty z nowego sukna do starego ubrania, albo wlewanie młodego wina do starych bukłaków… (por. np. Mt 9,16-17). Zaraz po wyborze kardynała Ratzingera na biskupa Rzymu, przez blisko 24 lata „pancernego” prefekta Kongregacji Nauki Wiary, zanotowałem: „Będzie to pontyfikat przejściowy, pasywny, eklektyczny, bezbarwny, monotonny, po prostu nudny”. Swoje prognozy uważam za trafione. Jedynym „rodzynkiem” było właśnie to, co zrobił na pożegnanie. Na starość opuściły go nie tylko siły fizyczne, ale i duchowe, do czego w zasadzie sam się przyznał.
Za niewłaściwą uważam decyzję przechodzącego na emeryturę papieża, iż za dwa miesiące, po powrocie z Castel Gandolfo, zamieszka w byłym klasztorze na terenie ogrodów watykańskich. Po pierwsze, podważa tym wolę swojego poprzednika, który chciał, by wśród watykańskiego zgiełku było miejsce wyciszenia, gdzie nieustannie modlą się mniszki z zakonów kontemplacyjnych. Benedykt postanowił je eksmitować, bo upatrzył sobie w ich budynku zaciszną rezydencję, w której ma zamiar dopełnić żywota jakoby odseparowany od świata. Po drugie, choć niedawno w obecności kardynałów przyrzekł nowemu papieżowi „swoją bezwarunkową cześć i posłuszeństwo”, decyzją o pozostaniu w Watykanie pokazał, że nie liczy się z wolą swojego następcy, który może by nie chciał tak bliskiego sąsiedztwa seniora, by nie czuć się skrępowanym i – chcąc nie chcąc – nie być posądzanym o zależność. Czy Benedykt XVI nie dostrzega, że dla następcy będzie to jakoś niezręczne i niewygodne? A może świadomie chce zachować tę „smycz”, bo nie potrafi do końca zaufać Opatrzności? Przecież nowy papież może mieć inną wizję dla Kościoła XXI wieku! Jakże wspaniałym świadectwem byłoby, gdyby Joseph Ratzinger po prostu zamieszkał na emeryturze w „ukochanej Bawarii” albo nawet u rodzonego brata Georga, też księdza!
Przechodzący na emeryturę biskup Rzymu powiedział do kardynałów: „Pośród was, w gronie Kolegium Kardynalskiego, jest także nowy papież”. Czy tym stwierdzeniem zbytnio się nie wychylił? Jeżeli jest coś na rzeczy, że kardynałowie są podzieleni i w istotnych sprawach nie mogą się porozumieć, to może jednak wybiorą kogoś spoza swojego grona? Może jakiegoś biskupa bądź nawet prezbitera! Taką opcję dopuszcza przecież Kodeks Prawa Kanonicznego (vide: Kan. 332 § 1. oraz Kan. 355 § 1.). Mało prawdopodobne? Owszem, ale mimo to nie wyznaczajmy granic Duchowi Świętemu, jeśli rzeczywiście wierzymy w jakąś Jego asystencję! [„Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami” (Iz 55,8)].
Pora wyjawić pierwsze moje marzenie, dość prozaiczne, dotyczące wyboru nowego papieża. Chciałbym, aby biskupem Rzymu został wreszcie ktoś spoza Europy. Wiek biologiczny nie jest istotny. Bardzo ważne, by był to człowiek otwarty, nieschematyczny, młody duchem, zdolny do usłyszenia i zrozumienia, „co mówi Duch do [siedmiu!] Kościołów” (Ap 2, 7.11.17.29; 3, 6.13.22). Człowiek gotowy do podjęcia nowych wyzwań – nowych czasów! W ostateczności jednak niech to będzie nawet Włoch, byle pokroju Angelo Giuseppe Roncallego, Jana XXIII… Niech nowy biskup Rzymu przyjmie „nowe” imię papieskie, np. Andrzej albo Franciszek. Byłoby to symboliczne zerwanie z tym, co niechlubne i równocześnie otworzenie się na „nowe” oraz inną jakość (bardziej ewangeliczną) pełnienia tej posługi.
Marzy mi się również, by przyszły papież pogodził się wreszcie ze świadomością, że nie jest jakimś „nadczłowiekiem”, Wikariuszem – Zastępcą Chrystusa na Ziemi, dzierżącym nieomylność i duchową władzę nad ludźmi. Jakże to… heretyckie! Chrystus nie ma i nie może mieć żadnych „zastępców”, bo wierzymy Jego zapewnieniu, że nieustannie jest z nami „przez wszystkie dni aż do końca świata” (Mt 28, 20b). Chrystus pragnie jedynie mieć swoich uczniów wśród wszystkich narodów (por. Mt 28, 19), by nieśli wszelkiemu stworzeniu Ewangelię – Dobrą (radosną, optymistyczną, a nie fatalną!) Nowinę (por. Mk 16, 15). To nie apostoł Piotr czy kolejni papieże mają być punktami odniesienia dla biskupa Rzymu, ale sam Jezus Chrystus! To Jego Ewangelią – Dobrą Nowiną ma on żyć na co dzień, to do niej, Ewangelii – Dobrej Nowiny, ma sam nieustannie się nawracać i to ją, Ewangelię – Dobrą Nowinę, ma głosić, a nie „ewangelię” wielowiekowej papieskiej tradycji (zdarzało się – zbyt często – niechlubnej). Żeby być biskupem (gr. episkopos – nadzorujący, czuwający, strażnik ) dla innych, trzeba nim być najpierw dla samego siebie. Najpierw stróżem wierności Ewangelii w sobie i swoim codziennym życiu. Tylko tak można zyskiwać wiarygodność. Upieranie się i trwanie przy obciążonych historycznie, niekiedy przedziwnych instytucjonalnych i formalnych rozwiązaniach, w gruncie rzeczy jest antyświadectwem, zaprzeczeniem postawy ucznia Chrystusa, którym ma starać się być, jak każdy chrześcijanin, także papież.
Marzy mi się więc, że nowy biskup Rzymu weźmie Ewangelię na poważnie, czyli nie tak, że już ją zgłębił, zrozumiał i właściwie realizuje, ale że uzna siebie za permanentnego „ucznia wśród uczniów” i skonfrontuje w prawdzie przesłanie Nauczyciela – Chrystusa z prawdą o obliczu dzisiejszego Kościoła, któremu przewodzi.
17 marca na Facebooku napisałem m.in.: „Wzruszyłem się słysząc słowa ogłaszające wybór nowego papieża… Dzień dobry, Franciszku i odwagi! Odmień ten kuri(oz)alny teatr! Zwołaj nowy sobór, prawdziwie ekumeniczny! Niech Duch dojdzie wreszcie do głosu!”.
Mój znajomy, Mariusz, dodał komentarz: „Zanim nastąpi Sobór Watykański III, należałoby najpierw doprowadzić do pełnej recepcji Soboru Watykańskiego II – szczególnie w Polsce, gdzie recepcja soborowych dokumentów do tej pory praktycznie nie zaistniała, nie mówiąc już o wdrożeniu postanowień zawartych w owych dokumentach w codzienne życie wspólnot kościelnych”. Odpowiedziałem mu na to: „Na pełną recepcję Vaticanum Secundum nie ma co czekać, bo za naszego życia się nie doczekamy… Zresztą wielu traktuje ten sobór pasywnie, jako punkt dojścia, a nie otwarcia się na kolejne i stale pojawiające się wyzwania. A tych przez 50 lat nazbierało się już wystarczająco dużo. Myśląc o potrzebie zwołania nowego soboru powszechnego, myślę też o jego nowej jakości. O dopuszczeniu do głosu chrześcijan różnych wyznań, a nawet przedstawicieli innych religii i niewierzących, osób świeckich, kobiet. I wcale nie musi to być Sobór Watykański III… Jego kolejne sesje mogą odbywać się w różnych miejscach, na różnych kontynentach. A sam Watykan mógłby przestać być wreszcie tym, czym jest i zostać po prostu dzielnicą Rzymu…”. Ponownie Mariusz: „Obawiam się, że za naszego życia nie doczekamy się ani jednego, ani drugiego J”. I znowu ja: „Życie staje się znośniejsze także dzięki marzeniom…”.
I na tym na razie poprzestanę. Liczę na to, iż na rozwijanie moich marzeń pojawi się sposobność w debacie na „kleofasowym” blogu.
Zgadzam się z Twoim tekstem. Ja też bym chciała jakiejś ogólnokościelnej dyskusji. Co konkretnie chciałbyś, żeby było omawiane na ewentualnych sesjach soborowych, jakie kwestie wymagają wg Ciebie nowego ujęcia? I co z Soboru watykańskiego II nie zostało wprowadzone w życie? Pytam, bo po prostu nie wiem, co takiego przełomowego było w tym soborze. Tzn znam ogólniki, np reformę liturgii, ale o co chodzi, że nie wszystko zostało wdrożone?
Anno, fajnie że rozkręcasz dyskusję, dziękuję!
Bogu natomiast nieustannie dziękuję, że jestem „dzieckiem Soboru” Watykańskiego II, bo bez zapoczątkowanego przezeń „aggiornamento” (uwspółcześnienia), z moim zadziornym charakterem, raczej bym się nie odnalazł w średniowiecznej, skostniałej, kontrreformacyjnej i „syllabusowatej” instytucji Kościoła rzymskiego.
Na temat soborowego przełomu polecam Ci książkę wydaną w 1996 r. przez Bibliotekę „Więzi”: „Dzieci Soboru zadają pytania”. Jest to zbiór kilkunastu wywiadów z czołowymi polskimi teologami (wielu z nich niestety już nie żyje), w których „dzieci Soboru” (publicystki i publicyści urodzeni tuż przed, w czasie lub niedługo po Vaticanum II) dopytują ich szczerze w kluczowych kwestiach.
Nie będę się więc rozpisywał o niewątpliwych, dobrych owocach tego soboru. Jednak już kilkanaście lat temu stwierdziłem, iż początkowy entuzjazm i duch odnowy stopniowo zamiera, a dzisiaj, uważam, jest już prawie trupem. Stąd moje przekonanie o potrzebie zwołania nowego soboru, ale ten wątek rozwinę wkrótce, gdy wygospodaruję trochę więcej „błogosławionego wolnego czasu”…
Kto jest ostatnia instancja w interpretacji dokumentow soboru ?
Odp.: Magisterium Kosciola tj. Papiez z kolegium Biskupow.
Jeszus powiedzial do pierwszego papieza Szymona (od historii jego powolania Lk 5 nazywany wylacznie Piotrem):
modlilem sie, zeby twoja wiara nie ustala, umacniaj twoich braci (Lk 22,31-34).
Na owo gr. „sterizein” = umacniaj/koryguj/ prowadz, powoluje sie m.in JP II w pismie apostolskim ordinatio sacerdotalis (1994) by uzasadnic ostateczna decyzje, ze Kosciol nie ma wladzy ordynowania kobiet.
Miedzy progresistami i tradicjonalistami jest biskup rzymski busola, ktora wskazuje srodkowa droge.
Pawel VI. wyznaczal srodek Kosciola miedzy tradycjonalistycznym Arcyb. Levebre a czerwonym opatem St. Paolo Franzonim.
Entuzjazm posoborowy szedl czasem zbyt szybko i nie liczyl sie z tym co w tradycji dobre ( credo poddane pod glosowanie). Wyrzucono dziecko z woda kapieli. To byl czas przemian 68.
Jak napisal peritus soborowy Ratzinger: Kosciol po soborze stal sie wilekim placem (prze)budowy, na ktorym zaginal plan budowy.
Pawel VI w kazaniu na Piotra i Pawla 29.06.1972 powiedzial: myslelismy, ze przez sobor zaswieci slonce wiary, tymczasem gdy sie obudzilismy, naszym oczom ukazaly sie ciemne chmury i deszcz.
Andrzej, wobec tego czekam na rozwinięcie tematu!
Wezwany – wracam na blog i kontynuuję. Ten rok rozpocząłem życzeniami, które wysłałem do paru znajomych: „BŁOGOSŁAWIONEGO I ZASKAKUJĄCEGO MAŁYMI DOBRYMI NOWINAMI ANNO DOMINI MMXIII !”. Myślę, że w życiu każdego z nas, prywatnym, zawodowym, rodzinnym, wydarzają się przynajmniej od czasu do czasu pewne „małe dobre nowiny”, trzeba tylko starać się je zauważać, bo dostrzeżenie ich pomaga pogodniej spojrzeć na otaczających nas ludzi i całą rzeczywistość. Dzieją się one także w życiu Kościoła – społeczności zwołanych/wywołanych (takie jest znaczenie greckiego słowa ekklesia). Dla mnie „zaskakującymi małymi dobrymi nowinami” były zarówno przejście na emeryturę Benedykta XVI, jak i wybranie nowego biskupa Rzymu Franciszka. Wydarzenia te odświeżyły moje eklezjalne marzenia i wskrzesiły optymizm. Oczywiście, Franciszek sam nie jest w stanie i nawet nie powinien wszystkiego robić. Chodzi przecież o wprowadzenie większej kolegialności przy rozstrzyganiu kluczowych spraw oraz ograniczenie wpływów obleśnej strukturalnie i rozpanoszonej w działaniach kurii rzymskiej. Stąd moja myśl o zwołaniu nowego soboru
Jak doniosła kilka dni temu prasa, papież – dokładnie miesiąc po wyborze – podjął pierwszą ważną decyzję. Powołał grupę ośmiu kardynałów, którzy mają mu doradzać w pełnieniu jego posługi. To ewenement w dziejach nowożytnego papiestwa! Towarzystwo jest międzynarodowe i międzykontynentalne (Australia, Chile, Honduras, Indie, Kongo, Niemcy, USA i Watykan – Włochy). Brawo! Oddaje to wreszcie katolickość, czyli powszechność Kościoła. Może to właśnie owe grono rozezna i doradzi biskupowi Rzymu, by ogłosił przygotowanie nowego soboru? A może już on sam nosi się z takim zamiarem? Mam taką nadzieję.
W nawiązaniu do mojego tekstu wprowadzającego i do treści tuż powyżej – niech to będzie sobór powszechny również w sensie geograficznym. Czyli np. sześć sesji a każda na innym kontynencie! Niech debatujący doświadczą specyfiki innych kultur, innej mentalności, lokalnej prozy codziennego życia, jakże odmiennego niż dzień powszedni i celebra na watykańskim dworze. W ogóle uważam, że powinno dojść do… rozwiązania Państwa Watykańskiego. Ten zapuszczający coraz głębiej korzenie w doczesności twór, w świetle Ewangelii, w świetle nauki i życia Jezusa Chrystusa, nie ma żadnej racji bytu! „Bóg jest Duchem i Jego czciciele powinni Go czcić w Duchu i prawdzie” (J 4, 24). Do tego wcale nie jest potrzebne jakieś państwo kościelne-centrum, działające zresztą na modłę tego świata. Gdyby Watykan stał się po prostu dzielnicą Rzymu, także i papież znowu stałby się prawdziwym (a nie tylko z nazwy) biskupem Rzymu. Dzisiaj jest przede wszystkim ciągle zbyt mało skromną „Głową Państwa Watykan”, odbieraną przez wielu w kategoriach politycznych. Jakże inny wizerunek biskupa Rzymu powinno się ukazywać światu i jakże wtedy można by przymnożyć wiarygodności naukom , które się głosi. Pałace, apartamenty, rezydencje zamieszkują „książęta” tego świata. „Wtedy podszedł do Niego pewien nauczyciel Prawa i powiedział: Nauczycielu, dokąd Ty pójdziesz, ja pójdę za Tobą. Jezus mu odpowiedział: Lisy mają nory a ptaki gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma gdzie położyć głowy” (Mt 8, 19-20).
Wracam na blog jutro. Dobranoc.
Andrzeju, nie żebym miał coś przeciwko nowemu soborowi, tylko zastanówmy się, ile taki sobór w sześciu miejscach by kosztował. Nie wiem, czy wtedy faktycznie nie trzeba by było sprzedać Watykanu. Może rację ma więc Katarzyna Sitkowska, która w „Więzi” pisała, że w dobie internetu sobór mógłby się odbywać w formie elektronicznej. Wtedy naprawdę mógłby być powszechny (chociaż różnych ograniczeń zapewne nie da się uniknąć). Myślę, że raczej w tym kierunku powinniśmy zmierzać, bo wtedy sobory mogłyby się odbywać o wiele częściej.
Drogi Panie Jezu, nasz Mistrzu i Przyjacielu. Jeśli Ty nauczasz, że Twoje Królestwo nie jest z tego świata, to my, Twoje uczennice i Twoi uczniowie ufamy, że nasze docelowe miejsce, nasze prawdziwe i trwałe mieszkania, nie znajdują się na tym świecie… (por. J 14, 1-3). Amen.
Wiem, wiem, marzenia o przekształceniu Watykanu w dzielnicę Rzymu to na dzień dzisiejszy „marzenia ściętej głowy”. Ale może nowy sobór przynajmniej podjąłby tę kwestię? Ja w każdym razie już zgłaszam taki postulat. 🙂
Sobór Watykański II jest ciągle nazywany „wiosną Kościoła”. Tyle że ta „wiosna” zdaje się przeminęła i znowu wiele spraw jest skutych lodem. Już same przygotowania do nowego soboru byłyby czymś ożywiającym. Nie trzeba przejmować się głosami sprzeciwu. One zawsze były, są i zawsze będą towarzyszyły dobrym przedsięwzięciom.
Marzy mi się, że na nowym soborze osoby świeckie, a wśród nich liczna reprezentacja kobiet, będą miały wpływ na jego uchwały. Ba, że na jego decyzje będą mieli wpływ przedstawiciele innych wyznań chrześcijańskich! Że do głosu zostaną dopuszczeni wyznawcy różnych religii, a także cieszące się szacunkiem autorytety spośród agnostyków i ateistów. Że sobór pochyli się nad wszystkimi palącymi i kontrowersyjnymi problemami współczesności. A jeśli chodzi o Kościół? Że spróbuje nadać chrześcijaństwu bardziej ewangeliczne oblicze! Zapraszam chętnych i otwartych dyskutantów, aby zastanowili się i podzielili swoimi pomysłami, jak to zrobić?
Robercie, a wiesz ile kosztuje utrzymanie legatów papieskich i nuncjatur apostolskich w stu kilkudziesięciu krajach? Po co to istnieje, czemu służy? Wierne owieczki zrzucają się na „Stolicę Apostolską”, a te ogromne pieniądze są trwonione na utrzymanie choćby takich absurdalnych urzędów. Tę funkcję (i wiele innych) powinno się odesłać do lamusa!
Muszę jeszcze coś dopowiedzieć. Owszem, w dzisiejszych czasach internet może być bardzo pomocny. Jednak nic nie zastąpi ludziom bezpośredniego kontaktu, spotkań, rozmów, wspólnych posiłków i modlitw, poznawania się, zawierania znajomości i zawiązywania przyjaźni. Sobór to coś więcej niż wymiana poglądów i sformułowanie zapisów w końcowych dokumentach. To wyjątkowy czas duchowego ożywienia i wzrostu. A jaka ustawiczna ewangelizacja serwowana by była przez kilka lat w dzisiejszych środkach przekazu i komunikacji! Pobudźmy wyobraźnię!
A jeszcze co do kwestii rzekomo ogromnych kosztów soboru… Rzeczywiście, każda jego sesja to bardzo duże przedsięwzięcie organizacyjne, ale gdyby je odpowiednio wcześnie i właściwie zaplanować i przygotować, to gospodarze poszczególnych sesji mogliby na tym naprawdę wiele zyskać, tak materialnie, jak i duchowo. Niech to będzie taki chrześcijański mundial!
Oczywiście, że nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu, to tak jak na różnego rodzaju konferencjach: często to, co się dzieje w kuluarach, jest ciekawsze niż to, co się dzieje w sali konferencyjnej. Co do ewangelizacji serwowanej w środkach przekazu, to nie wiem, czy jakieś dzisiejsze medium wytrzyma zajmowanie się sprawami religijnymi, tym bardziej jeśli byłyby one mało sensacyjne, przez kilka lat. Być może jednak jest to sceptycyzm nie do końca uprawniony.
No właśnie, internet może posłużyć do dobrego przygotowania poszczególnych sesji. To jedna sprawa. Ale trzeba też wziąć pod uwagę, że biskupów jest teraz o wiele więcej niż w czasie Soboru Watykańskiego II, do tego dochodzą audytorzy, obserwatorzy, uczestnicy świeccy. Czy każdy będzie mógł wziąć udział w każdej sesji? Internet niewątpliwie mógłby tu być pomocny…
Drogi Panie Andrzeju, śledząc, co autorzy niniejszego blogu mają do powiedzenia w sprawie wyboru i poczynań Franciszka, najchętniej zapoznałem się z Pana wypowiedziami objęte w „Moje marzenia…”. Bo właściwie można tu jedynie mówić o marzeniach, bo nic takiego się nie wydarzyło, co mogłoby uzdrowić Kościół. Oczywiście, Franciszek sam nie jest w stanie i nawet nie powinien wszystkiego robić, jak Pan słusznie napisał, ale nie wydaje się, by ktokolwiek miał zamiar zabrać się do tego. I nie o to przede wszystkim chodziło, ale tylko o wzrost przygasłej popularności.
Napisałbym być może więcej, gdyby nie dolegliwości pozawałowe serca. Proszę mi wybaczyć. Nie doczekam się oczekiwanych zmian, ale marzę niemniej o nich, niż Pan.
Panie Henryku, życzę potrzebnych sił, cierpliwości i nadziei w zmaganiach z chorobą! I nie przestawajmy marzyć (tego nikt nam nie może zabronić!) zarówno o tym, jak i o nowym świecie…
Chciałem napisać coś już wczoraj wieczorem, ale przecież musiałem obejrzeć mecz półfinałowy Ligi Mistrzów Real Madryt – Borussia Dortmund (z trzema Polakami w składzie, w tym z Robertem Lewandowskim, który zapisuje nowe karty w historii światowego futbolu)…
Widzę, że poruszony przeze mnie temat (w ogóle, nie tylko pod moim tekstem), mimo zachęt, nie budzi zbytniego zainteresowania. Szkoda, ale nie zraża mnie to i chyba rozumiem powody. Jedni być może myślą, że szkoda zachodu, po co się produkować, skoro i tak nic albo niewiele się zmieni. Drudzy być może uważają, że zmiany nie są potrzebne, dobrze jest, jak jest, a poza tym nie godzi się krytykować pasterzy i swojej „Matki Kościół”. Są też pewnie i tacy, którzy myślą swoje, ale nie chcą lub obawiają się ujawniać prywatne poglądy. Dla jeszcze innych kwestia posługi papieskiej może wydawać się mało istotna w kontekście ich wiary.
Cóż, ja jestem przekonany, że Kościół rzymskokatolicki, mój Kościół, potrzebuje radykalnej zmiany swojego oblicza, potrzebuje prawdziwego zwrócenia się ku Ewangelii, ale proces ten nie przybierze szerszej skali, jeśli swojego oblicza nie zmieni również papiestwo. Początkowe tygodnie posługi papieża Franciszka zdają się sugerować, że on to czuje i rozumie, ale czy starczy mu odwagi, zapału, sił i lojalnych, podobnie myślących współpracowników, by dokonać niezbędnych kroków i reform? Sobór byłby tu bardzo pomocny…
Ale oto w Watykanie zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe, dokonano epokowego odkrycia! Okazuje się, że normalne, naturalne, oczywiste zachowania, które przystoją każdemu człowiekowi, przystoją także biskupowi Rzymu! Jak najbardziej trzeba to nagłaśniać i dziękować za to Bogu!
Ostatnio Franciszek apelował do przyjmujących z jego rąk posługę prezbiterów: „Bądźcie pasterzami, a nie funkcjonariuszami”. Uzupełniłbym ten apel o słowa: Bądźcie rzeczywiście braćmi dla swoich sióstr i braci w wierze, bądźcie razem z nimi uczniami Chrystusa, ucząc się życia i wiary także od siebie nawzajem! Pasują tu słowa z Ewangelii czytane podczas ostatniej niedzielnej Eucharystii: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. PO TYM WSZYSCY POZNAJĄ, ŻEŚCIE UCZNIAMI MOIMI, JEŚLI BĘDZIECIE SIĘ WZAJEMNIE MIŁOWALI” (J 13, 34-35). Jak można nas traktować poważnie i wiarygodnie, jeśli między nami jest tyle podziałów, tyle w życiu codziennym zawiści i niezgody? Jeśli za nic mamy słowa Jezusa: „Nie tak będzie u was/między wami/wśród was” (por. Mt 20, 26; Mk 10, 43).
„Wtedy Piotr podszedł do Jezusa i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini wobec mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odpowiedział: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18, 21-22).
Franciszku, pójdź dalej w przykładzie gestów normalności i prostoty! Ośmiesz tę całą pożałowania godną tytulaturę kościelną, na czele z Najczcigodniejszymi, Najwielebniejszymi, Jego Ekscelencjami i Jego Eminencjami! I ogłoś koniecznie wszem i wobec, by nie zwracano się do ciebie per „Ojcze Święty”!
Przypomniał mi się jeden z komentarzy po wyborze Franciszka. Oj, niedobrze to dla polskich biskupów. Jeździł metrem lub autobusem. Będą chcieli go naśladować, więc… pokupują sobie autobusy! Franciszek niejako apeluje: biskupi – porzućcie pałace, księża – opuśćcie plebanie, zamieszkajcie pomiędzy ludźmi. Zwolnijcie do innych spraw siostry zakonne i gosposie – niech wam przestaną gotować, prać i sprzątać. Jeśli sami nie chcecie tego robić, korzystajcie tak jak inni ludzie ze stołówek, pralni i firm porządkowych (także do sprzątania kościołów), cdn.
Andrzeju,
A mnie by się marzyło przede wszystkim, żeby kobiety miały coś do powiedzenia w Kościele. Niekoniecznie żeby mogły być kapłankami, bo jakoś życie księdza nie wydaje mi się zbyt atrakcyjne. Ale coś trzeba zrobić, żeby nasz głos był usłyszany, żeby ktoś się zainteresował, co myślą kobiety, a nie tylko coś im nakazywał.
Rola kobiet jest w Kościele podrzędna, żeby nie powiedzieć żadna. Bardzo mnie irytuje taki obrazek z serialu „Ranczo” (czy tak jest naprawdę?): pani Michałowa, gospodyni księdza przygotowuje posiłki dla księdza i wikariusza, sprząta etc. Ci księża nigdy jej nie zaproszą, żeby usiadła z nimi przy stole! Zawsze oni siedzą, a ona stoi jak jakaś służąca. Wiem, to film, ale nie znam żadnego księdza i nie wiem, jak się sprawy mają naprawdę na plebaniach. Nie rozumiem też, dlaczego ksiądz nie potrafi zrobić zakupów, ugotować i posprzątać, jak normalny człowiek. Tego w seminarium nie uczą.
Księża nie są zbyt otwarci na wiernych. Kiedy raz podczas kolędy zaproponowałam, żeby zrobić w naszej parafii jakieś kółko biblijno-teologiczne, biedny ksiądz uciekł w popłochu. Kiedy zadałam mu jakieś pytanie teologiczne, powiedział że powinnam czytać teologię dogmatyczną a nie filozofię. W ogóle niestety z księżmi w Polsce pogadać się nie da o teologii. A tyle mają okazji! Wszystko marnują.
Następnie: nie widzę sensu w celibacie. Owszem, niech sobie będzie kawalerem ten, kto chce. Ale w imię czego skazywać mężczyzn na tortury i walki wewnętrzne?
Ponadto należy wzorem Kościoła prawosławnego wykazywać większe zrozumienie dla rozwodów. Ludzie autentycznie cierpią, nie mogąc przyjmować komunii.
Dlaczego zabójstwo można wybaczyć, a rozwodu nie?
Ponadto, sprawę środków antykoncepcyjnych należy zweryfikować. Wiadomo, że prawie nikt się do nauki Kościoła w tym względzie nie stosuje. Co to za grzech nie dopuścić do zapłodnienia? Przecież nikogo się nie krzywdzi, nie zabija.
Ponadto, należałoby wymyślić jakiś użytek z tych chrześcijan świeckich, którzy coś wiedzą i potrafią to przekazać. Żeby np mogli mówić kazania czy prowadzić jakieś wykłady czy pogawędki z wiernymi. Także kobiety! Dlaczego kobiet nikt tu o nic nie pyta? My istniejemy! Myślimy, przeżywamy, czujemy. Musi nastąpić jakiś przełom, bo inaczej kobiety masowo opuszczą Kościół. Kobiety są niewidzialne. Sama nie wiem, dlaczego nie ma jakiegoś powszechnego ruchu wyzwolenia kobiet w Kościele. Czy kobiety wolą odejść niż walczyć?
A, jeszcze jedno mi się przypomniało. Być może Polska to niezbyt dobry przykład katolicyzmu. Kiedyś byłam we Francji na chrzcie dziecka przyjaciółki. Ponieważ miałam jakieś spory teologiczne z mężem (o zstąpienie do piekieł), a akurat w wyznaniu wiary po francusku mówiło się o tym, więc po mszy zapytałam księdza moją słabą francuszczyzną o tą sprawę. Usiadł z nami i zaczął nam wszystko powoli cierpliwie tłumaczyć z uśmiechem na twarzy, zadowolony, że ktoś się interesuje tematem. Natomiast ksiądz polski ucieka w popłochu i zdumieniu, że ktoś o tych sprawach w ogóle myśli!
Osobiście nie mam nic przeciwko temu, żeby kobiety pełniły w Kościele rzymskim posługę prezbiteratu. Co prawda nie było żadnej wśród apostołów i Nowy Testament nic nie mówi na temat biskupek bądź prezbiterek, ale przecież takie były czasy. Kobiety i dzieci byli ludźmi „drugiej kategorii”. Z uśmiechem czytam niektóre fragmenty Ewangelii i innych pism kanonicznych, np. „Tych zaś, którzy jedli, było cztery tysiące mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci”… (Mt 15, 38). Nawiasem mówiąc nie używam terminu „kapłan” w stosunku do księży, ani „ojciec” w odniesieniu do zakonników. To jednak temat na inną dyskusję.
Apostoł Paweł w „Liście do Rzymian” wspomina natomiast o diakonie-kobiecie: „Polecam wam Febę, naszą siostrę, która jest diakonisą Kościoła w Kenchrach. Przyjmijcie ją w Panu w sposób godny świętych i wesprzyjcie w każdej potrzebie. Wielu bowiem objęła swą opieką, także i mnie samego” (16, 1-2). Jestem jak najbardziej za przywróceniem w Kościele rzymskokatolickim sakramentalnej i urzędowej posługi diakonisy! Kobiety miałyby przez to swój ważny głos w sprawach decyzyjnych na różnych szczeblach. Na Zachodzie istnieją prężne kobiece grupy, które już od wielu lat się tego domagają. Najwyższy czas na posługę diakonatu dla kobiet!
To kolejny postulat do podjęcia przez nowy sobór powszechny.
Wracając do księży. Oni nie mogą być poza nurtem zwykłego, codziennego życia i jego trosk. Życie chrześcijan nie może dzielić się na sferę sacrum i profanum. Księża nie mogą być wyłącznymi specjalistami od tej pierwszej i tylko nią się zajmować. Ani to zgodne z Ewangelią, ani nie sprawdza się w konfrontacji z dzisiejszą rzeczywistością.
Ubawiłem się kiedyś organizując nabożeństwo ekumeniczne. Poprosiłem gospodarza, księdza rzymskiego, by zatelefonował osobiście do księdza prawosławnego, aby go zaprosić. Spotykamy się niedługo i on mi mówi, że nie może się dodzwonić. Co prawda połączył się ze dwa razy na podany numer, ale po drugiej stronie odbierało telefon jakieś dziecko… To ci dopiero problem! Tłumaczę mu więc, że wszystko się zgadza, podnosiło słuchawkę jego dziecko i trzeba było mu po prostu powiedzieć, żeby poprosiło do telefonu księdza-tatusia!
Chcę przez to powiedzieć, że opowiadam się za zniesieniem obowiązkowego celibatu. Jestem zdania, że ten wymóg-ciężar nie wytrzymuje próby dzisiejszych czasów. Tysiące księży wysyła do papieży petycje w tej sprawie. Setki księży rokrocznie z tego powodu odchodzi. Badania socjologiczne wykazują, że większość księży i wiernych za takim rozwiązaniem optuje. Na co czekamy, przed czym się opieramy? Lepiej dalej żyć w hipokryzji? Nie zwracać uwagi na znaki czasu, lekceważyć i nie wsłuchiwać się w głosy współczesności? Łajdaczyli się dawniej papieże, biskupi i prezbiterzy. Wiadomo, że dalej niektórzy to czynią. Czy brakuje mądrości we wskazaniach Pisma, które jest przecież dla chrześcijan najważniejszym drogowskazem: „Nauka ta jest godna wiary. Jeśli ktoś zabiega o urząd biskupa, pragnie tego, co dobre. Trzeba więc, aby biskup był bez zarzutu, MĘŻEM JEDNEJ ŻONY, trzeźwy, rozsądny, uprzejmy, gościnny i dobry jako nauczyciel i wychowawca. Nie powinien nadużywać wina, być porywczy, ale łagodny, nastawiony pokojowo i nie przywiązujący wagi do pieniędzy. POWINIEN DOBRZE KIEROWAĆ SWOIM DOMEM, MIEĆ DZIECI POSŁUSZNE I PEŁNE SZACUNKU. JEŚLI BOWIEM KTOŚ NIE UMIE KIEROWAĆ WŁASNYM DOMEM, JAK BĘDZIE DBAŁ O KOŚCIÓŁ BOGA? Nie powinien to być ktoś nowo nawrócony, aby nie opanowała go pycha i przez to nie wpadł w potępienie, jak diabeł [„w sąd wpadłby oszczercy” – A.M] . Powinien też mieć dobrą opinię wśród niewierzących, aby nie doznał zniewag i nie wpadł w sidła diabła. Podobnie diakoni…” (1 Tm 3, 1-8n.).
Cóż to za tradycja ten celibat, ważniejszy niż „sensus fidei” – wiara ludu Bożego, zaliczana przecież do „locis theologicis” – ważnych źródeł/miejsc teologicznych!
Większa dyspozycyjność i możliwość całkowitego poświęcenia się na służbę dla dobra owieczek? Bla, bla, bla… Samo życie pokazuje coś innego. W utrzymaniu tej tradycji chodziło i chodzi przede wszystkim o utrzymanie „status quo”, podporządkowanie i trzymanie w ryzach tysięcy funkcjonariuszy, i o mamonę… W głowach hierarchów się nie mieści, jak by miało wyglądać funkcjonowanie potężnej i zbiurokratyzowanej instytucji kościelnej, gdyby księża mieli rodziny, żony i dzieci. Przecież nie można by nimi już tak dyrygować i przerzucać z miejsca na miejsce. Przecież księża musieli by wyrzec się swojej „feudalnej pańskości” i oddać w ręce wiernych wiele czynności wspólnotowych, które obecnie tylko sami wykonują (narzekając przy tym nieraz na nadmiar obowiązków…).
Muszę przerwać, proszę o wybaczenie, właśnie rozpoczyna się druga połowa drugiego (po wczorajszym) półfinału Ligi Mistrzów: Barcelona – Bayern Monachium… 🙂 Ooo, 1:0 dla Bayernu!
Z moich doświadczeń wynika, że księża uwielbiają rozmawiać o treściach objawień prywatnych. O Ewangelii jakoś mniej, albo wcale, nie mówiąc o jakiś zagadnieniach filozoficzno-teologicznych.
Chyba prościej jest operować gotowymi receptami, które te objawienia dają, nie trzeba już nic interpretować i wchodzić na niebezpieczne tereny.
Na każdy problem jest osobny święty, który po odprawieniu modlitw i nabożeństw na pewno pomoże. Czas końca jest bliski, bo tak wynika z objawień w Akita (o ile dobrze pamiętam przykład). Ja osobiście zaczęłam interesować się religioznawstwem i teologią właśnie czując duchową pustynię we własnych parafiach, bo tak się składa, że chodzę do dwóch kościołów.
Są jakieś grupy odnowy, jednak myśl o przewracaniu się podczas modlitwy (podobno ludzie się tam przewracają i ma to nawet jakąś specjalną nazwę) przeraża mnie tak bardzo, że nawet nie chcę o tym myśleć.
To wierzchołek góry, a bezradność wobec problemów jest tak wielka, że aż nie wiadomo jak ten temat rozwinąć.
Ale przecież objawienia prywatne to w większości straszne nudy: Lourdes, Medjugorie czy Fatima. Tam nic ciekawego się nie mówi. Pokutuj i módl sie. I tyle. Co można o tym mówić? O czym dyskutować?
Z tymi upadkami też słyszałam, że to się robi bardzo popularne. To się nazywa spoczynek. Znalazłam to w internecie po tym, jak koleżanka powiedziała mi, że jej kolega się po takim upadku nawrócił i jest zagorzałym katolikiem. Niestety ona nie wie dokładnie, co takiego się czuje przy tym spoczynku. I dlaczego ma on taki wpływ na człowieka. Dziwne. Moja ciocia była na wycieczce, która polegała na całodziennych nabożeństwach, po czym wszyscy szli na łąkę, gdzie po kolei podchodzili do księdza, po czym niektórzy padali na trawę. Ona nie padła, więc nadal nic nie wiem. Raczej ze sceptycyzmem podeszła do tych praktyk.
Czy to ma być ta nowa ewangelizacja? Myślałam, że ewangelizacja polega na rozumieniu Ewangelii, a nie
padaniu na trawę.
Drogi Panie Andrzeju, wracam do Franciszka.
Wygląda mi niestety na to, że dostojnicy Watykanu powiedzieli sobie:
„Jeśli chcemy, by w doktrynie naszego Kościoła nic się nie zmieniło, to wybierzmy Franciszka i jego poglądy, by się wydawało, że Kościół się zmienia”. Obym się mylił. Niewątpliwie Kościół powinien być biedny dla biednych wzorem biskupa z „Nędzników” Wiktora Hugo. Choć brzmi to jak marzenie. Ale bez zmiany doktryny nic się nie zmieni. A jest to jeszcze większym marzeniem. Chyba że wcześniej czy później dojdzie do oczekiwanego w tej sytuacji soboru. A jeśli nie to „Po ich owocach ich poznacie” Mt 7, 16. Czasoprzestrzeń przypowieści o robotnikach w winnicy ma wyraźne cechy uniwersalne.
Panie Henryku,
po wyborze Franciszka zagościł w moim sercu optymizm i póki co trwa. Wydaje mi się, że w społeczności Kościoła rzymskokatolickiego (może tylko prócz oryginalnej polskiej enklawy:) )skumulowało się ogromne duchowe napięcie, które musi zostać pozytywnie rozładowane. Inaczej dojdzie do „eksplozji” apostazji oraz obojętności.
Pocieszające może być to, że nikt i nic nie jest w stanie nam odebrać pochodzącego od Boga optymizmu eschatologicznego, a więc owego „wszystko będzie dobrze” Juliany z Norwich.
Anno i Estel,
ostatnio przypadło mi do gustu pewne prywatne objawienie. 🙂
Miał je ciekawy hierarcha i mnich w jednej osobie, Malachiasz O’More, benedyktyn, biskup, prymas Irlandii, w końcu cysters, zmarły w 1148 r. i szybko kanonizowany, bo już w r. 1189 przez papieża Klemensa III (też dość ciekawa persona, zorganizował III wyprawę krzyżową w celu odbicia Jerozolimy z rąk muzułmanów, to on wprowadził do liturgii eucharystycznej czynność podniesienia hostii i kielicha po słowach przeistoczenia).
Malachiasz miał spisać przepowiednię o 112 kolejnych pontyfikatach (łącznie z 10 antypapieżami), począwszy od Celestyna (1143-1144). Obecny papież Franciszek jest ostatni na tej liście! Malachiasz przypisał mu łacińską maksymę „Petrus Romanus” (Piotr Rzymski). Zauważcie, że Franciszek od początku swojego pontyfikatu na określenie swojej posługi używa najczęściej terminu „biskup Rzymu”! Do tej ostatniej maksymy duchowny z Irlandii wyjątkowo dołączył krótką treść-informację: „W czasie intensywnego prześladowania tron Świętego Rzymskiego Kościoła będzie zajmowany przez Piotra Rzymianina, który poprowadzi owieczki przez wiele cierpień; w tym okresie Miasto Siedmiu Wzgórz zostanie zniszczone, a surowy Sędzia osądzi swój lud. Koniec”. [Swoje wiadomości na ten temat czerpałem z książki ks. Jana Bogumiła Stachowiaka: „Papieże w przepowiedni św. Malachiasza”. Księgarnia Św. Wojciecha. Poznań 2005].
Stawiam na to, że „końca” (tego świata) jeszcze nie będzie, ale że przepowiednia ma coś w sobie i będzie to „koniec papiestwa” i „koniec Watykanu” pod obecną postacią! Jak najbardziej harmonizuje to z moimi marzeniami… 🙂
Drogi Panie Andrzeju, nie byłem w stanie odpowiedzieć wcześniej na pańską ostatnią odpowiedź.
Ja też jestem w zasadzie optymistą, ale podchodzę ostrożnie do wszelkiego rodzaju nieprzekonywujących objawień i przepowiedni.
Rzekoma przepowiednia Malachiasza powstała prawdopodobnie w 1590 roku i została uznana przez biblistów jako przypuszczalne fałszerstwo. Jednakże współcześni badacze znajdują w niej wiarygodne wizje.
Według tej przypowieści Franciszek miałby być ostatnim Papieżem zwanym Piotrem Rzymianinem i jak rozumiem następcą biskupa Piotra. Jeśli Franciszek do tego zmierza, to chwała mu za to. Jesteśmy z Tobą Franciszku.
Kończy się termin „kleofasowej dyskusji miesiąca” na temat wyzwań i nadziei związanych z nowo wybranym biskupem Rzymu. Chciałbym jeszcze przedstawić kilka moich marzeń. Późno jest, więc dzisiaj o jednym, całkiem realnym, które – przy dobrej woli – może urzeczywistnić się nawet wkrótce…
Od lat oczekuję cierpliwie na dzień, w którym papież ogłosi zaproszonym gościom – reprezentatywnym przedstawicielom wschodniego chrześcijaństwa – „Ekumeniczny Gest Tysiąclecia” (to moja prywatna, robocza nazwa).
O co chodzi? Niech oddadzą to kompetentne słowa.
„Na Zachodzie nie uświadamiano sobie powagi trudności, jakie budziło „Filioque” na Wschodzie.
Symbol nicejsko-konstantynopolitański nie określa bliżej sposobu pochodzenia („ekporeusis”) Ducha. Była to powściągliwość świadomie zamierzona. Zaniechano wszelkiej dalszej próby określenia relacji między Duchem a Synem. Formuła soborowa mówi jedynie, że Duch pochodzi od Ojca, gdyż Ojciec jest od początku Ojcem Jednorodzonego Syna. Paralela pomiędzy pochodzeniem (dosłownie: „wyjściem”) Ducha a „zrodzeniem” Syna wyklucza wszelką myśl, że Duch jest stworzeniem podporządkowanym Synowi. Jedną z głównych przyczyn, dla których Kościół prawosławny nie przyjął dodatku „Filioque” do nicejsko-konstantynopolitańskiego Symbolu wiary, była obawa przed pomniejszeniem osobowej samodzielności Ducha Świętego. Jeżeli Duch jest odwieczny, równy Ojcu i Synowi w swoim bóstwie – nie może być zredukowany do roli pośrednika, a tym mniej podporządkowany Synowi.
Dokument watykański „Tradycja grecka i łacińska o pochodzeniu Ducha Świętego” [tekst tego dokumentu został opublikowany 13 września 1995 roku w „L’Osservatore Romano”] potwierdza normatywną wartość Symbolu nicejsko-konstantynopolitańskiego w jego pierwotnej formie dla wszystkich chrześcijan:
„Kościół katolicki uznaje soborową, ekumeniczną, normatywną i nieodwołalną wartość – jako wyraz jednej wspólnej wiary Kościoła i wszystkich chrześcijan – symbolu proklamowanego po grecku w Konstantynopolu w 381 roku przez II Sobór Powszechny. Żadne wyznanie wiary właściwe poszczególnej tradycji liturgicznej nie może być w sprzeczności z tym wyrazem wiary, nauczanej i wyznawanej przez Kościół niepodzielony”.
Nie znajdziemy jednak w dokumencie nasuwającego się samorzutnie wniosku, iż Kościół katolicki winien odtąd posługiwać się Credo nicejsko-konstantynopolitańskim bez dodatku „Filioque”. Grecka i łacińska tradycja o pochodzeniu Ducha Świętego uznana została za wyraz uprawnionej komplementarności, która nie narusza tożsamości wiary w rzeczywistość wyznawanego misterium, jeśli tylko nie jest przeciwstawiana drugiej. (…)
Ekumeniczne próby zakończenia sporu o „Filioque” biorą pod uwagę teologiczną wrażliwość zarówno Wschodu, jak i Zachodu chrześcijańskiego. Zmierzają one w kierunku przeświadczenia, iż Duch Święty pochodzi od Ojca, który jest wszakże Ojcem swego Jednorodzonego Syna. Duch nie jest „drugim Synem”. W sobie właściwy sposób „wychodzi” On od Ojca, który jako Ojciec nie jest nigdy oddzielony od Syna. Teologia zachodnia dochodzi stopniowo do zgodnego przekonania, że Ojciec jest jedynym źródłem i jedyną przyczyną w Trójcy Osób Boskich. Z kolei teologowie prawosławni są coraz bardziej gotowi przyznać Synowi pewną rolę pośrednią w pochodzeniu Ducha od Ojca. Tak zbliżamy się, pomimo trudności i oporów, do ekumenicznego rozwiązania trudnego problemu, który przez wieki [symboliczną datą jest tu rok 1054 – A.M.] dzielił chrześcijan Wschodu i Zachodu.
Główną przeszkodą w porozumieniu nie jest wszkże teologia rozwijana po obu stronach w ciągu wieków, lecz sama obecność tego dodatku w Symbolu wiary. Wschód chrześcijański nie domaga się, aby Zachód wycofał się ze swojej teologii, uważanej przezeń za prawdziwą. Prawosławie zwraca się natomiast od wieków z prośbą do Kościoła zachodniego, aby przywrócił w swojej liturgii ten tekst Symbolu wiary, który sam teraz uznaje za „soborowy, ekumeniczny, normatywny i nieodwołalny”. Włączenie „Filioque” do normatywnego tekstu wyznania wiary dokonało się wbrew woli tych, którzy nie akceptują łacińskiej tradycji liturgicznej.
Przywrócenie oryginalnego brzmienia Symbolu nicejsko-konstantynopolitańskiego byłoby aktem najbardziej ekumenicznym. Wszystkie inne zabiegi wydają się próbą rozwiązań zastępczych, wydłużających jedynie okres wahania i nieustępliwości. Niektóre Kościoły zachodnie przywracają obecnie, przynajmniej w pewnych okolicznościach, ze względów ekumenicznych pierwotną formę Symbolu nicejsko-konstantynopolitańskiego. Czynią to w przeświadczeniu, że w ten sposób nie sprzeniewierzają się teologicznemu dziedzictwu tradycji zachodniej. Można mieć nadzieję, że prędzej czy później również Kościół rzymskokatolicki przywróci do użytku liturgicznego pierwotne brzmienie Symbolu wiary. Byłby to akt ekumenicznej szczerości i znak braterskiego pojednania. Chrześcijanie zachodni winni uznać, że „Filioque” jako dodatek do soborowego wyznania wiary – mimo wszelkich pozytywnych intencji i teologicznych intuicji – jest wciąż przeszkodą w osiągnięciu ekumenicznego porozumienia”.
[ ks. Wacław Hryniewicz OMI, w: W. Hryniewicz, K. Karski, H. Paprocki, „Credo. Symbol naszej wiary”, Kraków 2009, s. 215-218 ].
Już od lat, z nadzieją na pojednanie chrześcijan, podczas Eucharystii modlę się wypowiadając słowa Credo nicejsko-konstantynopolitańskiego w jego pierwotnej formie, tzn. bez dodatku „Filioque” („i Syna”):
„(…) Wierzę w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, który od Ojca pochodzi. Który z Ojcem i Synem wspólnie odbiera uwielbienie i chwałę. Który mówi przez proroków (…). Amen”.
Na koniec przywołam jeszcze jeden problem: kwestię tzw. prymatu biskupa Rzymu. Napisałem już o tym trochę na „Kleofasie” pod koniec lutego w zakładce „Dyskusje miesiąca”. Teraz tylko dopowiem.
„Ekumeniczny Gest Tysiąclecia”, któremu poświęciłem poprzedni swój wpis, byłby tylko kolejnym pustym gestem i hipokryzją, gdyby nie towarzyszył mu wysiłek zrewidowania kwestii rozumienia i wypełniania posługi prymatu przez biskupa Rzymu. Papiestwo na przestrzeni wieków przejęło kategorie władzy i rządzenia na sposób panujących królów i monarchów. Nic dziwnego, skoro samo dało się w to uwikłać i tym się rozkoszować. Do tej pory w praktyce nie zdołano zrzucić tego balastu. Odbiega to zdecydowanie od ewangelicznej nauki Jezusa Chrystusa. Jest dla wielu zgorszeniem i jedną z głównych przyczyn niemożności poradzenia sobie z rozdarciem i poróżnieniem chrześcijaństwa. Uczniowie Chrystusa są wezwani do dawania innego świadectwa „bycia pierwszym”, przełożonym (przewodzącym) na każdym szczeblu, nie wyłączając tego najwyższego:
„Wtedy Jezus usiadł, przywołał Dwunastu i powiedział im: Jeśli ktoś chce być pierwszy, niech będzie ze wszystkich ostatni i sługą wszystkich” (Mk 9, 35).
„Wtedy Jezus przywołał ich do siebie i powiedział: Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, panują nad nimi, a przywódcy dają im odczuć swoją władzę. Nie tak będzie wśród was, lecz kto chciałby stać się między wami wielki, będzie waszym sługą, a kto chciałby być między wami pierwszy, będzie niewolnikiem wszystkich. Syn Człowieczy bowiem nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i oddać swoje życie jako okup za wielu” (Mk 10, 42-45). „Wynikł spór między nimi o to, kto z nich ma uchodzić za ważniejszego. On zaś powiedział do nich: Królowie panują nad narodami, a władców nazywa się dobroczyńcami. Wy jednak tak nie postępujcie. Kto z was jest ważniejszy, niech stanie się jak ten młodszy, a kto jest przełożonym, niech będzie jak ten, który służy. Kto bowiem jest ważniejszy: ten, kto zasiada przy stole, czy ten, który służy? Czy nie ten, kto zasiada przy stole? Ja natomiast jestem pośród was jak ten, który służy” (Łk 22, 24-27).
„Kiedy umył im nogi, założył szaty, znowu zajął miejsce przy stole i powiedział do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy nazywacie mnie Nauczycielem i Panem, i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeśli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam przykład, abyście i wy czynili, co Ja wam uczyniłem” (J 13, 12-15).
Biskup Rzymu ma pełnić wśród swoich sióstr i braci w chrześcijaństwie posługę miłości i pojednania.
I jeszcze jedna sprawa, która wiąże się bezpośrednio z kwestią prymatu biskupa Rzymu. Zaznaczam, że jest to wyłącznie moje prywatne zdanie. Wyrażam je jako osoba należąca do społeczności Kościoła rzymskokatolickiego, przez wiele lat zaangażowana w różne dzieła, niejednokrotnie z dobrym skutkiem i nie zamierzająca tej społeczności porzucać.
Przez lata trudziłem wolę, rozum, sumienie i serce, by uwierzyć w dogmat o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności, który został ogłoszony w roku 1870 na Soborze Watykańskim I. Niestety, bez powodzenia. Po prostu nie jestem w stanie w żaden sposób go przyjąć. Studiując to zagadnienie z różnych źródeł i na różne sposoby, doszedłem do stwierdzenia, że dogmat ten jest herezją… Powiem żartobliwie: papież po raz ostatni powinien skorzystać z dogmatu o swojej nieomylności, ogłaszając, że nie jest nieomylny!
Ekumenia, pojednanie nie mają szans na prawdziwy przełom, jeśli tzw. prymat biskupa Rzymu nie zostanie „cofnięty” do modelu funkcjonującego w pierwszym tysiącleciu chrześcijaństwa.
Teologia w Kościele rzymskokatolickim, który – podkreślam – jest moim Kościołem, będzie sztywna, zachowawcza i jałowa; teolodzy będą „pozbawieni jaj”, bojaźliwi i mało twórczy, a teolożki dalej ignorowane, dopóty – dopóki będą ograniczani papieską smyczą i kagańcem w postaci dogmatu o nieomylności.
Franciszku – odwagi i naprzód! Ku nowemu soborowi prawdziwie powszechnemu (ekumenicznemu), ku nowemu obliczu chrześcijaństwa, bardziej ewangelicznemu, bardziej pogodnemu, niosącemu światu nadzieję oraz przesłanie wzajemnego przebaczenia i pojednania!
Jestem twoim zagorzałym kibicem!
Ludzie zamiast narzekac na kosciol rzymski zobaczcie co sie dzieje u naszych braci protestanow. Bez prymatu podzialy bez konca ! Jak kloci sie patriarchaekumeniczny z arcybikupem aten ! Chcecie tego u nas ? Przestancie idealizowac , przedkonstantynskie, pierwsze wieki ! To czasy klotni i podzialow chamujacych rozwoj ruchu. Dopiero monarchiczny epikopat (czasy ojcow apostostolskich) ukrocil okres chrzescijanskiego liberum veto.nie otwierajmy juz otwarych drzwi. Postanowienia soborow powszechnych sa na rowni z pismem sw. Objawieniem (pismo i tradycja)
Nie wiem, czy warto odpowiedzieć osobie o nazwie omobon, skoro nie rozumie hasła i intencje tego blogu, ale staram się odpowiedzieć każdemu, byleby nie przybrał postawę fundamentalisty.
My nie narzekamy na Kościół rzymski, ale staramy się go uzdrowić, z wszelkich błędów i zła, jakie w sobie nosi. Zacznę może od prostego stwierdzenia, że nie ma dwóch osób myślących jednakowo, tak też różnią się między sobą kultury poszczególnych krajów i tak też powstają różne Kościoły. Który z nich jest prawdziwy? Oczywiście ten, w którym wierny danego Kościoła został wychowany. I tak powstały różne Kościoły na wzór Kościołów protestanckich. Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Z pewnością nie wzajemnym potępieniem się kościołów, zniesionym niedawno przez sobór, ale miłowaniem ich jak braci. W tym duchu powstał ekumenizm, ruch w obrębie chrześcijaństwa dążący do przywrócenia pierwotnej jedności pomiędzy rozlicznymi wyznaniami chrześcijańskimi w ramach jednego, świętego, powszechnego i apostolskiego Kościoła. Głównym narzędziem ekumenizmu jest dialog i wspólna modlitwa, które nie mają na celu zacierania różnic, lecz odkrycie jedności opartej na prawdzie i miłości Chrystusa. Największym złem Kościoła rzymskiego jest jego trwająca niemalże nadal całkowita izolacja i zamknięcie drzwi wprowadzeniem prymatu papieskiego, przy czym jego tradycja oddaliła się prawie całkowicie od prawd ewangelicznych. Proszę się zapoznać z jego historią i dogmatami. Prymat Piotra biskupa Rzymu i jego następców był postrzegany zgodnie z Ewangelią, jako posługa i nie należy go mylić z prymatem Papieża, w którym uwypuklono przede wszystkim aspekt prawny, wyrażający się zewnętrznym pojmowaniem urzędu papieża jako podmiotu najwyższej władzy w Kościele. Pominięto tym samym zakotwiczenie prymatu w misji Chrystusa w Kościele, a nie ponad nim. W konsekwencji pełna władza w ręku jednego człowieka prowadzi do tyranii, tak w kościele jak i w polityce. A papież jest tylko człowiekiem, a nie Chrystusem i tym samym podlega złym skłonnościom Adama. Miejmy jednak nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Nie wiem jeszcze na ile sobie Franciszek z tym wszystkim poradzi, bo tu nie chodzi tylko o Kościół biedny dla biednych. Pozostają wysokie mury sprzecznej z Ewangelią tradycji.
Drogi bracie Henryku
Czuje sie jak anglo-katolicy po ost. „reformach”, ktorzy konwertuja do katolikow („Swiecenia biskupow na kaplanow”.Biskupi z panstwowa pensja, rezygnuja by zostac wyswieconymi na ksiedza!). Tlumacza: traktowano nas jak pariasow.
„Nie wiem czy warto odpowiedziec osobie o nazwie omobon ?”
Rozumiem: nie jestem mile widziany na tym blogu.
Nie warto ze mna dyskutowac.
Jesli tak ma wasz Vat. III wygladac to witamy na farmie Orwella pt. relatywistyczne tzn. uzdrowione Chrzescijanstwo.
Panie Henryku mam odmienne zdanie i ocene prymatu.
Uwazam ze jest to niezbedny element. Znak i urzad jednosci (przed atakiem na Irak papiez wypowiedzial sie imieniu CALEGO Chrzescijanstwa – tak przyjeli to nasi ekumeniczni bracia).
Rzymska tradycja jurydyczna siega czasow imperium romanum. Prawo rzymskie bylo i jest nosnikiem cywilizacji. Nie mozna uwazac prawa za nieszczescie. Prawo jest gwarantem funkcjonowania.
Mozem mowic o dyspotyzmie feudalnym suwerenow panstwa koscielnego (ktore bylo gwarantem niezaleznosci kosciola od swieckich patronow !).
Te czasy sie skonczyly
. Vat. I w obliczu zmienionej sytuacji historycznej (utrata niezaleznosci) umocnil wladze wew. koscielna. Papiez nie ma wladzy dla siebie. Byl i jest zwiazany tradycja kosciola. Nie moze dzialac – jak np. w Humane vitae, celibacie czy ordynacji kobiet wbrew tradycji (chociaz teoretycznie na mocy swoich prawnych uprawnien moglby).
Urzad papieza kierowal sie zawsze dobrem kosciola i propagowaniem wiary (takze sila z pomoca panstwa – dzisiaj po lekturze DIGNIT. humane, bysmy tak nie postapili – bez tego nie stalibysmy sie religia swiatowa !). Mam przed oczami obraz papieza Grzegorza wysylajaceg Anzelma z misja ewangelizowania Brytanni. Przez wieki bylo wlssnie papiestwo motoren ewangelizacji. Do dzisaj tak zostalo.
Chodzi o wiernosc tradycji.
Koscioly prawoslawne majace swoich autokefalicznych patriarchow (u Koptow nosi tez nazwe papieza) sa tez wierne tradycji siemiu pierwszych soborow pow.
Kazdy kosciol ma swoje tradycje. Kosciol rzymskie do ktorego nalezymy, ma swoja dyscypline, ktorej strzeze jako depozytu wiary. Ost. sobor tego nie zniosl !
Jak powiedzial Benedykt co wczoraj bylo swiete jest nam i dzisiaj swiete i bedzie tez jutro. Jest to hermeneutyka kontynuacji. Kosciol rzym-kat przed i po soborze to ten sam kosciol.
Dotyczy to takze ekumenizmu. Jak czytamy w UNUM SINT: jednosc ale nie kosztem prawdy. To bylaby falszywa jednosc, kiedy kazdy by sie czegos co ma w jego tradycji ogromne znaczenie wyrzekl w imie jednosci. Wtedy nie bylby wiecej soba. Celem Ekumenizmu nie jest stwirzenie superkosciola. Kazdy ma prawo do wlasnej tozsamosci, ktora wyklucza innych. Dlatego – uzyje teraz slow kard. Kaspera – nie ma zgody na wspolna celebracje: dla protestantow bowiem jest on droga do jednosci dla nas katolikow i prawoslawnych jest jednoscia.
Dodam, ze koscioly prawoslawne nie dopuszczaja jakielkolwiek interkommuni (niektore opuscily nawet swiat. rade kosciolow po ordynacji kobiet u anglikanow !).
Antyekumenizm ? Czy prawao do wlasnej (tej prawdziwej) tozsamosci ?
Tylko ludzie ograniczeni mogą wyobrażać sobie, że chrześcijaństwo urzeczywistniło się, że w pełni się ukonstytuowało – według jednych w IV wieku, a wedle drugich w XIII wieku lub w innym momencie. Area