Droga to najbardziej znane dzieło św. Josemarii Escrivy, założyciela Opus Dei. Napisał ją w roku 1934, w wieku 32 lat. Książka ma formę krótkich 2-3 zdaniowych rozważań uporządkowanych według tematów skupionych na życiu duchowym, takich jak np.: Charakter, Kierownictwo duchowe, Umartwienie, Nauka, Letniość, Kościół, Chwała Boża.
Czy założyciel Opus Dei ma coś ciekawego do powiedzenia współczesnemu człowiekowi wiary? Czy jego nauka ma coś wspólnego z nauczaniem Jezusa? Czy sylwetka autora wyłaniająca się z lektury ma znamiona świętości? Spróbuję odpowiedzieć na te pytania. Ścieżkę duchową proponowaną przez Escrivę nazwę tu Drogą.
CHARAKTER
Jakie są najcenniejsze cechy charakteru adepta Drogi? Według Escrivy są to powaga, męstwo, spokój, powściągliwość, siła woli, energia, odwaga, pracowitość, skłonność do przywództwa, obowiązkowość, celibat, siła charakteru, milczenie, brak krytycyzmu wobec przełożonych.
Jakie natomiast cechy posiadają ci, którzy nie weszli na właściwą drogę? Są to „plugawi siewcy nienawiści”, którzy pozostawiają po sobie „lepkie, brudne ślady”. Zmycie tych śladów należy do zadań apostołów Escrivy. Są na świecie „nikczemnicy”, którzy szepczą do uszu apostołów słowa, które należy ignorować. Apostołami zaś są ludzie mężni, którzy zamiast „trzepać skrzydłami niczym kura” potrafią „wzbić się wysoko jak orzeł”. Apostołowie zawsze umieją zachować pokój i nie okazywać złości i gniewu. Adeptom Drogi wszelka słabość jest zabroniona. Po co się złościć, skoro obraża to Boga, „a i tak w końcu musisz przestać się złościć?” Escriva zdaje się nie zauważać, że właściwym pytaniem nie jest „po co się złościsz?”, ale „dlaczego się złościsz?” Escriva uważa, że złość jest zła i bezużyteczna. Nie widzi przy tym, że złość pełni funkcję informacyjną, uzmysławia, że ktoś przekroczył nasze granice, że jakaś nasza wartość została zagrożona. Złość i gniew są ważnymi informacjami dla naszej psychiki i twierdzenie, że można je tłamsić i ignorować jest fatalnym nieporozumieniem. Ponadto Bóg w oczach Escrivy jest kimś, kto się „obraża” na człowieka za jego emocje. Nie rozumiem, jak można mówić o Bogu, że się obraża. Obrażanie jest popularne wśród dziewczyn w podstawówce, ale nawet dorośli dojrzali ludzie starają się na siebie nie obrażać, a co dopiero Bóg? Słówko „obrażać” w stosunku do Boga powinno być zabronione w chrześcijaństwie.
Escriva nawołuje do natychmiastowego „wykonywania tego, co ma być wykonane” bez ociągania się, bez wahania. Jak w wojsku: rozkaz należy wykonać bez szemrania i zastanawiania się. Nauka Escrivy brzmi często jak musztra żołnierzy. Niestety nie wiemy, co konkretnie należy wykonać bez wahania i oglądania się na innych. Przypuszczalnie jakieś wcześniej powzięte plany czy postanowienia odnośnie życia duchowego. Często nie można do końca zorientować się, o czym Escriva mówi z racji zdawkowości niektórych jego uwag.
Bardzo pożądaną cechą apostołów Escrivy jest poczucie wyjątkowości, wyższości i skłonności przywódcze. „Godzisz się na przeciętność? Ty… jednym z wielu? Przecież urodziłeś się po to, aby przewodzić!” Armia Escrivy to sztab przywódców, którzy nie godzą się na przeciętność. To orły! Z jednej strony Escriva wmawia swym adeptom, że są ponadprzeciętnymi przywódcami, z drugiej strony przekonuje, że jeśli takimi nie chcą być, to są marnymi tchórzami, beztroskimi i lekkomyślnymi, marnującymi czas, roztrzepanymi ludźmi, których życie jest pustką, „martwą i bezużyteczną kukłą”. Dobrze przemyślał to Escriva: wywyższać swych adeptów, niech myślą o sobie jak najlepiej, jak najwznioślej, nic ich z tej ścieżki nie zwiedzie, bo będą bali stać się przeciętniakami, którzy marnotrawią czas, są bezużyteczni, a ich życie pozbawione sensu. Jego wybrańcy będą bali się zamoczyć nawet palec w tej degrengoladzie przeciętności. Religia Escrivy to religia dla elit pragnących władzy. Aby jednak utrzymywać w elicie ciągłe przekonanie o swej elitarności i niezwykłości, należy przedsięwziąć sprawną kampanię prania umysłów: obowiązek i zakaz. Życie „Drogowców” będzie toczyło się między nadludzkim wysiłkiem wypełniania obowiązków a nadludzkim wysiłkiem ignorowania swych wewnętrznych lęków, wątpliwości i potrzeb, co w rezultacie oznaczać będzie utratę wolności wewnętrznej.
Escriva obmyślił dla swych apostołów plan maksimum: obowiązek ponad wszystko. Każdy możliwy powód zaniedbania obowiązku ma być ignorowany jako wymówka. Po prostu w życiu Drogowca nie może być sytuacji, w której obowiązek mógłby być niewykonany. Usprawiedliwienie nie istnieje. Drogowiec bowiem ma być na początku silnym, mężnym człowiekiem, a następnie aniołem!
„Małżeństwo jest dla szeregowców, a nie dla sztabu Chrystusowego”. Tak, sztab Escrivy, (nazywany tutaj niesłusznie „sztabem Chrystusowym”, tak jakby Jezus potrzebował sztabu), przewyższa jakością szeregowców, którzy zmuszeni są zająć się prokreacją. Drogowcy są nadludźmi, którzy przeskakują sprawnie i energicznie „egoizm ciała”, aby zająć się rzeczami wzniosłymi.
Escriva przestrzega przed dążeniem do „łatwego szczęścia egoisty”. „Nietrudno jest osiągnąć na tym świecie względne i nędzne szczęście egoisty, który zamyka się w swojej wieży z kości słoniowej, w swojej skorupie… – Ale szczęście egoisty jest krótkotrwałe. I dla tej karykatury raju miałbyś utracić szczęście wieczne, chwałę, która nigdy nie przeminie?” Mamy tutaj wiele niejasności i wątpliwych teologicznie twierdzeń. Kimże jest ten egoista, który zamyka się w swojej skorupie i ma szczęście, które jest nędzne, krótkotrwałe i względne? Czyżby to był ten, kto nie chce poświęcić się Drodze? Czyżby egoistą był każdy, kto wiedzie normalne świeckie życie szeregowca? Escriva zbyt łatwo przykleja ludziom etykietki i ma tendencję do obraźliwego określania ludzi negatywnymi epitetami. Nie szczędzi zresztą nagan samym swoim Drogowcom. Ale wracając do egoistów – szeregowców: dlaczego Escriva uważa, że zamykają się oni w wieży czy skorupie? Czy raczej nie powinien usunąć belki ze swojego oka i zauważyć, że to jego grupa zamyka się na świat pełen egoistów, ludzi słabej woli, tchórzliwych, leniwych i lekkomyślnych. Escriva tworzy zamkniętą grupę, którą szczelnie oddziela od świata, ostrzegając ją przed jego złem i haniebnymi wadami. Szczęście ziemskie dostępne szeregowcom nazywa Escriva karykaturą raju. Cóż jeszcze może powiedzieć, aby bardziej zniechęcić adeptów do życia przeciętniaków, a przekonać do prawdziwie szczęśliwego życia Drogowca? Świat jest według Escrivy karykaturą raju. Jedyne schronienie przed tą marnością daje On, Escriva i Jego święta Droga!
A teraz czas na połajanki swoich aspirujących do doskonałości Drogowców. „Nie lubię nadmiaru eufemizmów: tchórzostwo nazywacie roztropnością. – Ta wasza roztropność powoduje, że nieprzyjaciele Boga, o mózgach pozbawionych wszelkiej myśli, udają mędrców i zdobywają stanowiska, do których nigdy nie powinni dojść”. Drogowcy są zatem zbyt tchórzliwi, aby sami zająć te stanowiska? O jakie stanowiska tutaj chodzi? Czy o stanowiska w świecie biznesu i polityki? Czy Escriva zachęca Drogowców do odwagi w walce o zaszczyty, pieniądze i władzę? Znając jego zachęty do okrywania w sobie orła przywództwa, tak właśnie należy te słowa rozumieć. Czy to nie straszne? Czy Escriva nie powinien napisać książki „Jak odnieść sukces w świecie?”, „Jak nie utknąć w świecie przeciętniaków?”, „Jak stać się orłem biznesu?”. Tymczasem to wszystko podane jest pod przykrywką strawy duchowej! Budzi to mój niesmak i odrazę. Plan Escrivy polega na zabraniu władzy tym rzekomo udającym mądrych bezmyślnym przeciwnikom Boga! Czy taki powinien być ideał świętego?
Tymczasem adepci Drogi mają wiele wad do wykorzenienia. Mają zmienny charakter, nie kończą projektów, są przewrażliwieni i z tego powodu są „nie do zniesienia”. „Nie ma z nich żadnego pożytku”, ciągle mają jakieś wymówki, aby nie wykonywać swych obowiązków, przesadzają i są pretensjonalni, mają słaby charakter, są wścibscy i ostentacyjni, są plotkarzami, intrygantami i skarżypytami, mało męscy. Escriva nie przestaje ich pouczać, aby wreszcie wzięli się w garść, jak prawdziwemu macho przestało, przestali się mazgaić i narzekać na niewygody, okazali swą siłę, niezłomność i chęć zwycięstwa. Bez tego wszak nie zajmą tych ważnych stanowisk, z których trzeba wykurzyć ludzi o mózgach pozbawionych wszelkiej myśli. Właściwą myślą człowieka na stanowisku jest bowiem myśl Escrivy.
Ostatnia rada co do charakteru to oczywiście zakaz krytyki przełożonych, którzy mają „łaskę stanu”. Jeśli masz jakieś zarzuty czy wątpliwości, Escriva ma radę na wszystko: „Weź pióro i kartkę papieru, a potem z prostotą i ufnością – tylko krótko! – opisz wszystko, co cię dręczy. Wręcz tę kartkę swojemu przełożonemu i nie myśl o tym więcej. – On, stojąc na czele – posiada łaskę stanu – zajmie się twoją notatką… albo wyrzuci ją do kosza. – Dla ciebie jest to wszystko jedno, skoro twój duch krytyki nie jest szemraniem i skoro używasz go ze wzniosłych pobudek”. Zatem wszystko jedno, czy ktoś przeczyta twoje słowa krytyki, czy nie? Równie dobrze mogą znaleźć się w koszu? Zatem tak naprawdę jednostka nie ma nic do powiedzenia w systemie Escrivy. Dialog zakazany, krytyka uciszona. Państwo totalitarne. Elita Drogi zamknięta z obawy przed przeciętniactwem. Pracuje w pocie czoła po to, aby przejąć władzę. Co to ma wspólnego z chrześcijaństwem?
Papieże o św. Josemarii:
Jan Paweł II: „Ewidentnym przejawem Opatrzności Bożej jest stała obecność na przestrzeni wieków kobiet i mężczyzn, wiernych Chrystusowi, którzy rozświetlają swym życiem i swym przesłaniem poszczególne epoki historii. Wśród tych postaci znajduje też swe miejsce Josemaría Escrivá de Balaguer, który, jak podkreśliłem w pamiętnym dniu jego beatyfikacji, przypomniał współczesnemu światu powszechne powołanie do świętości i wartość chrześcijańską, którą można odkryć w pracy zawodowej i codziennych okolicznościach życiowych każdego z nas”.
Jan Paweł I: „Escrivá de Balaguer, powtarzał nieustannie za Ewangelią: Chrystus nie prosi nas o trochę dobroci, ale o dużo dobroci. Ale chce, byśmy osiągnęli ją nie przez niezwykłe czyny, ale przez najzwyklejsze czynności, chociaż sposób ich wykonywania nie musi być najzwyklejszy… Tam «nel bel mezzo della strada», w biurze, w fabryce, stajemy się święci jedynie wykonując własne obowiązki z kompetencją, z miłości do Boga, radośnie, w taki sposób by codzienna praca zamieniła się nie w «codzienną tragedię», ale w «codzienny uśmiech»”.
Paweł VI: „W jego słowach poczuć mogliśmy poruszenie gorącego i hojnego ducha całej Instytucji, narodzonej w tych naszych czasach, jako wyraz niekończącej się młodości Kościoła. Uważam z ojcowską satysfakcją, że Opus Dei realizowało i realizuje się dla Królestwa Bożego; stąd chęć czynienia dobra, która je prowadzi; widzialna, gorąca miłość do Kościoła i jego Głowy, która je wyróżnia; naglące pragnienie dusz, które popycha je aż na najdalsze i najtrudniejsze drogi apostolstwa obecności i świadectwa, we wszystkich sektorach współczesnego życia”.
Pius XII: „To prawdziwy święty, człowiek wysłany naszym czasom przez Boga”.
Niestety ja nie znajduję prawie żadnego pozytywnego przesłania w książce „Droga”, o której piszę. Tezy tam zawarte budzą raczej mój sprzeciw i dziwię się, że papieże nie zauważyli niebezpieczeństw podążania ścieżką Escrivy. Może żaden nie czytał „Drogi”? Nie zgadzam się z pozytywną oceną Escrivy jako świętego chrześcijanina pokazującego nowe drogi wiary. Jak już pisałam, wszystko wskazuje na to, że chrześcijaństwo stało się dla niego wygodną doktryną dla realizacji celów (zupełnie światowych) swojej organizacji.
Oto fragment wywiadu z Alvaro del Portillo pochodzący z książki „O założycielu Opus Dei.”
Sam osobiście mogłem przekonać się o uczuciu Pawła VI, jakie żywił do Ojca, kiedy przyjął mnie po tym, jak zostałem powołany na następcę Założyciela. Paweł VI wyrażał się o Ojcu z podziwem, mówiąc, iż jest przekonany, że był świętym. Przyznał się też, że wiele lat temu czytał codziennie Drogę i że było to wielkim dobrem dla jego duszy; zapytał mnie też, ile lat miał nasz Założyciel, gdy ją opublikował. Odpowiedziałem mu, że oddał ją do druku, kiedy miał trzydzieści siedem lat, ale uściśliłem, że już w 1934 roku ukazało się jej wydanie pod tytułem Consideraciones esporituales (Rozważania duchowe), a zredagował ją parę lat wcześniej, to znaczy w wieku trzydziestu lat. Papież zamyślił się przez moment, a potem zauważył: „A zatem napisał ją w dojrzałej młodości”.
Dziękuję za wpis. To pocieszające, że jednak papieże czytają dzieła świętych. Jednak moje odczucia co do Drogi są skrajnie różne od odczuć papieża Pawła VI. Nic nie poradzę. Wiele dzieł, które papieże uznają za dzieła świętych, mnie osobiście nie przypada do gustu, a często uważam, ze sa sprzeczne z chrzescijanstwem, tym w wydaniu Jezusa oczywiście. Tak mam też na przyklad ze św. Augustynem. Nauczanie Escrivy nie ma nic wspólnego z nauczaniem Jezusa. Czy Jezus taką wagę przywiązywał do pracy, osiągnięć, awansów, prestiżu społecznego? Absolutnie nie.
Kiedy pierwszy raz przeczytałem „Drogę” miałem dokładnie takie same odczucia jak autor. To książka promująca grupę ludzi, którzy wbijani są w poczucie wyjątkowości i mają ślepo podążać za rygorystycznym instruktażem swojego Mistrza, wskazówki zimne, bez uczuć i budujące w czytelniku poczucie beznadziejności. Minęło jednak kilka lat i ponownie sięgnąłem po „Drogę” Escrivy i … nie mogę wyjść z podziwu nad mądrością i trafnością większości sformułowań. Oczywiście możemy czynić zarzut, że EScriva jest surowy i nie pozostawia miejsca na dyskusję o słabościach. Jest to tylko część poglądu, wyraźnie przecież wskazuje, aby uczeń był bezlitosny dla swoich wad i słabości a równocześnie wyrozumiały dla potknięć innych ludzi. Możemy czynić zarzut, że obrzuca czytelnika błotem przeciętniactwa, ale możemy w tych słowach odszukać światło i kierunek pracy nad sobą. Po latach przerwy ponowna lektura „Drogi” pozwala mi spojrzeć holistycznie na 999 wskazówek i z lekkim przymrużeniem oka potraktować te najbardziej wojskowe. Przy odrobinie dobrej chęci można „Drogę” odczytać jako narzędzie coachingowe dla człowieka w „dojrzałej młodości” szukającego miejsca dla swej duszy pomiędzy prozą i wymogami dnia codziennego a ideałami Ewangelii. Serdecznie zapraszam do wielokrotnej lektury „Drogi”.
Chcę tutaj się przyznać do błędu, jaki popełniłam w tym tekście oraz w wielu innych. Otóż argumentowałam często, że pewni ludzie (święci w większości) głoszą prawdy sprzeczne z chrześcijaństwem. Np Escriva czy św. Faustyna. Wydawało mi się, że mam prawo sama definiować czym jest chrześcijaństwo w oparciu o poglądy mniejszości intelektualnej, wysokich teologii, współczujących teologów, przebaczających i poszukujących porozumienia i miłości. Ale to błąd. Chrześcijaństwo jako religia masowa nie kieruje się opiniami mniejszości, ale podąża ścieżkami wydeptanymi przez świętych takich jak Ignacy Loyola, Faustyna Kowalska, Escriva, Ojciec Pio, Małgorzata Maria Alacoque, św. Augustyn. To oni są reprezentantami najbardziej powszechnego, najbardziej przemawiającego do ludzi chrześcijaństwa. Nie wybitni teologowie. Więc to ich myśli muszę traktować poważnie jako prawdziwe chrześcijaństwo, ponieważ zostało to potwierdzone autorytetem Kościoła, na tym się opiera wiara przeciętnego chrześcijanina. To, co myślę ja sama, jak ja interpretuję Jezusa to tylko moja sprawa, a jeśli się nie zgadzam z dominującą wersją, dominującymi interpretacjami, to czy jeszcze jestem chrześcijanką? Zostawmy chrześcijaństwo w rękach świętych Escrivy i Faustyny Kowalskiej. To, co robiłam to walka z wiatrakami.
Podstawą naszej wiary jest Ewangelia, przecież nigdzie nie jest powiedziane, że święci są nieomylnymi, wyznaczającymi jedyny słuszny kurs autorytetami, na których mamy budować to w co wierzymy. Przecież i świadectwa świętych i ich sposób życia niekiedy diametralnie się od siebie różnią więc jest po prostu tak (mój ulubiony cytat w kategorii religijnych)że „tyle dróg do Boga ile serc ludzkich”. To nawet dobrze, że jest różnorodność, jeden odnajduje się w czytaniu „Dzienniczka” inny wybitnych dzieł teologicznych, które nie są lekturami dla masowego odbiorcy. Każdy coś z tego „tortu” ma dla siebie i nie uważam żebyś walczyła z wiatrakami. Przedstawiałaś swój osąd, do jednych on trafił innych zdenerwował, jak to w życiu.
Jednak jeśli chrześcijaństwo jest zbiorem wierzeń i przekonań podzielanych przez większośc chrześcijan, to ja z pewnością się do niej nie zaliczam. Czy chrześcijaństwo mniejszościowe to też chrześcijaństwo? Czy może tylko w pewnym stopniu? Estel, owszem, wiele dróg do Boga, ALE: większość chrześcijan wybiera drogę Jana Pawła II, Escrivy, Faustyny i ojca Pio. Te drogi promuje Kościół instytucjonalny np. orzekając o świętości osób. To jest główny nurt. A ja płynę jakimś bocznym strumyczkiem, czasem stykając się z głównym nurtem, częściej nie. Jeśli z nasienia Dobrej Nowiny Jezusa wyrósł las, a wielkie drzewa to JPII, Augustyn, mała Tereska i Matka Teresa, to większość chrześcijan znajduje schronienie w cieniu tych rozłożystych drzew. A ja tkwię pod jakimś niepozornym mchem, po którym ciągle ktoś depcze.
Ja bardzo szanuję JPII, ale nie zgadzam się ze wszystkim co głosił i kościół instytucjonalny, do którego należę nie każe mi się zgadzać, przekaz o.Pio od lat mnie przeraża i to bardzo ale też nikt na mszy św. jeszcze nie wołał do mnie z ambony że mam w to wierzyć i się tym kierować. „Dzienniczek” też miejscami mnie przeraża, no ale też nigdzie jeszcze nie spotkałam się z tym,by ktoś w kościele kazał mi wierzyć bezkrytycznie w treść tych objawień. Bardzo lubię wizyty w Łagiewnikach, ale nie wkręcam się w słowa Faustyny za bardzo bo dla mnie ta forma religijności jest nie do zaakceptowania. I cały czas uważam się za chrześcijankę i to wcale nie biegającą gdzieś opłotkami. Nie zapominaj, że chrześcijaństwo to nie tylko katolicyzm to też protestantyzm, gdzie nie wierzy się w prywatne objawienia (przynajmniej taka jest moja wiedza, że tam tylko Ewangelia i nic ponad to co w Piśmie św.) Tak na marginesie- przeszkadza Ci to siedzenie pod mchem? Mi by nie przeszkadzało.
Estel, tak, przeszkadza mi „siedzenie pod mchem”. Ponieważ w zasadzie nie należę nigdzie, jestem outsiderką. Ani nie jestem akceptowana przez katolicką większość, ani przez jej przeciwników. Może to moja wina, że w życiu się ciągle waham i zmieniam zdanie, spojrzenie na różne sprawy. Nie chodzi mi jedynie o objawienia świętych, ale też o interpretację takich spraw jak grzech pierworodny czy ofiara śmierci Jezusa. Są to bądź co bądź sprawy podstawowe, a ja się plączę w odpowiedzi, wyrażam się niejasno i gubię wątki. Jednak umysł mój nie jest zdolny do twardych ustaleń, jednoznacznych odpowiedzi, tak-tak, nie-nie. Ja mówię, tak, ale …. nie, ale… dlatego nie mogę się nigdzie zaklasyfikować.
Ale to chyba dobrze, że wciąż poszukujesz, przecież na tym polega wiara, to nie jest wiedza, którą się raz na zawsze posiadło i koniec, trwa się w tej wiedzy niezmiennie, no chyba że jakieś wielkie odkrycie wszystko zweryfikuje. Wiara to jest trwanie w niepewności i wątpliwościach, niekwestionowana jest chyba mało warta. Ja akurat nie czuję wielkiej potrzeby aby się gdzieś zaklasyfikować, zostałam wychowana w religii katolickiej i pewnie w niej umrę ale dla mnie chrześcijaństwo to nie jest tylko katolicyzm. Poza tym kto powiedział, że zawsze już tak będzie, może masz taki etap kwestionowania i poszukiwań, może kiedyś gdzieś zarzucisz kotwicę. Poza tym wydaje mi się, że do wiary podchodzisz w ten sposób, by wszystko z grubsza się zgadzało, pasowało idealnie bez większych „dziur”, które sieją niepewność, a tu się tak nie da. Przecież nie mówisz „wiem o Tobie Boże” tylko ” wierzę w Ciebie Boże” a to wielka różnica.
Zakotwiczę się powiadasz. Gdzie ja się mogę zakotwiczyć? Ponieważ mam skłonność do nieposłuszeństwa wobec autorytetów, to mogę się tylko zakotwiczyć w sobie samej. Ponieważ zawsze porównuję zewnętrzne informacje z moim wnętrzem, moje wnętrze wygrywa, choć czasem dopiero w jakiś czas po takiej konfrontacji. Tak było np z konfrontacją Boga Starego Testamentu z moim wnętrzem. Na początku się dziwiłam i niepokoiłam, jaki On jednak zły, jak to możliwe, że Go nie lubię? Potem ten Bóg u mnie przegrał z kretesem, tzn ja takiego Boga nie akceptuję (tego, o jakim mówi większość ST, zazdrosnego, okrutnego Boga zemsty). I cóż, że ST to Pismo Święte? Odrzucam to, co się ze mną nie zgadza. Czyż religijność nie wymaga jakiegoś posluszeństwa? A ja przecież jestem rebeliantką. Uważam obraz Boga ST za przestarzały, anachroniczny, przesądny i szkodliwy. Oprócz paru wyjątków, które się jednak w ST znajdują.
Nie wiem czy religijność wymaga posłuszeństwa, ale pewnie wymaga czasem „wyjścia poza siebie”, właśnie w ten sposób, by móc jakoś otworzyć się na szersze zrozumienie, które to może się pojawić kiedy porzucimy to swoje „wnętrze” jako jedyny wyznacznik prawdy.
Wydaje mi się, że nie ma w życiu czystego wnętrza i zewnętrza. Zewnętrze ciągle na nas oddziałowuje, tak samo jak wnętrze. Na zasadzie spierania się i współpracy tworzy się coś wyjątkowego, nasze JA, nasza osobowość, ciągle inne, zmienne, odpowiadające na wewnętrzne i zewnętrzne bodźce. Przecież ja jeszcze kilka lat temu byłam przekonana do prawdziwości objawień Faustyny, a potem mi się stopniowo zmieniało. Nie chcę tu powiedzieć, Estel, że trzeba się zamknąć w swoim wnętrzu. Przeciwnie, aby był jakiś postęp czy zmiana, należy się zawsze otwierać, ale sprawdzać, czy pasuje to do naszego wnętrza. Trzeba mieć chyba jakąś równowagę. Nie można się odciąć na zawsze od zewnętrza (świata), aby pozostać tylko wnętrzem. A będąc na zewnątrz trzeba być krytycznym, a oceniającym okiem będzie wnętrze.
Ja mam chyba dość swobodny stosunek do tej przynależności religijnej, bo z wieloma kwestiami nauczania KrK się nie zgadzam do końca, np. dla mnie spowiedź „na ucho” to jest coś nie do zaakceptowania chociaż właśnie zmuszam się przez wypełnianie tego „nakazu przynależnościowego”, skoro jestem członkiem kościoła to podporządkowuje się bo gdybym całkiem zanegowała pewne kluczowe kwestie to bym już się katoliczką nie mogła nazywać. Ale tu widzisz właśnie mimo że moje wnętrze mi woła, że spowiedź w takiej formie nie jest dla mnie to idę na zasadzie, że nie wszystko muszę zrozumieć i akceptować i skoro takie są zasady to ja je szanuję. Może to jest nienormalne, ale nie widzę zbytnio wyjścia z tej sytuacji bo z kościoła nie chce występować a wiem, że nie jest możliwe żeby wszystko mi pasowało.
Anna Conolly – ta alternatywa : wielcy teologowie vs swieci Faustyna, Escriva, inaczej rozum kontra uczucia jest całkowicie niewłaściwa.
No bo którzy to ci wybitni teologowie?
Na jedną konkretną sprawę jedni mają poglądy zaprzeczające poglądom innych wybitnych teologów.
Czy wobec tego jestesmy bezradni?
Nie! Po prostu bierzemy katechizm albo jeszcze lepiej breviarium fidei (szczegolnie polecam edycje Ignacego Bokwy 20 zl:D) i patrzymy jaka jest nauka Koscioła w tej sprawie.
Bo rózni teologowie mowią rożne rzeczy. W ostatnich latach duzo bylo wybitnych teologow zupelnie luźno traktujących nauke Kosciola. Błędem jest pomylenie ich prywatnych nauk z naukami Kosciola.
Sprawz rozgrywa się między ortodoksyjną nauką Koscioła a ludzmi