Postanowiłem przerwać trwającą pewien czas dyskusję pomiędzy moją osobą i p. Robertem Rynkowskim dotyczącą, niewątpliwie, jednego z najtrudniejszych tematów: problematyki „syna człowieczego”; ponieważ, w istocie, to nie my jesteśmy jej bohaterami. Rozegrała się ona i wstępnie rozstrzygnęła całkiem niedawno, dlatego też postanowiłem przybliżyć czytelnikom arkana tego sporu, a to, wydaje mi się, w o wiele większym stopniu pomoże każdemu na zajęcie osobistego stanowiska i, być może, skłoni kogoś do sięgnięcia związanej z tym zagadnieniem specjalistycznej literatury.
Warto też przywołać słowa pewnego dokumentu Papieskiej Komisji Biblijnej, abyśmy wszyscy mogli przekonać się, że spór toczony w imię Boże, ma jednak olbrzymią wartość, ale nie może on przekraczać pewnych granic:
„Wolno nam się szczerze radować, że mamy dzisiaj wielu wiernych synów Kościoła, którzy są tak dobrze obeznani z problemami biblijnymi, jak tego wymagają czasy obecne, a idą za wskazówkami Najwyższych Pasterzy i całą duszą z nieustającym poświęceniem oddają się tym ważnym a mozolnym studiom. Usiłowania tychże gorliwych pracowników w winnicy Pańskiej oceniać należy nie tylko w duchu prawości i sprawiedliwości, lecz i w duchu miłości, o czym powinni pamiętać wszyscy inni synowie Kościoła. Wszakże sławni nasi komentatorzy, np. św. Hieronim, zawiłe kwestie nie zawsze szczęśliwie rozwiązywali. Starajmy się o to, by w trakcie ożywionych dyskusji i polemik nie przekraczano granic wzajemnej miłości” (cyt. za R. Bartnicki, Ewangelie synoptyczne, geneza i interpretacje, Warszawa 1996,s. 17 ).
Syn człowieczy – spór o Jezusa
Zanim przedstawię czytelnikowi moment apogeum tego sporu warto nadmienić, że w starożytności nie miał on kompletnie żadnego znaczenia. Dla ówczesnych ojców Kościoła określenie Syn Boży podkreślało boskość Jezusa, a idiom Syn Człowieczy Jego człowieczeństwo. Prawdopodobnie ojcom nawet się nie śniło, że na niemieckich uniwersytetach będzie to jeden z głównych tematów licznych rozpraw i teorii.
Św. Augustyn również zajmował się tym problemem, by stwierdzić:
Jezus Chrystus, Syn Boży, jest Bogiem i człowiekiem: Bóg przed wszystkimi światami, człowiek w naszym świecie (…). Ale ponieważ jest on jedynym Synem Boga, przez naturę, a nie z łaski, został Synem Człowieczym, aby mógł być pełnym łaski (Augustyn, The Augustine Catechism, 2008, s. 68 ).
Św. Augustyn nie wychodzi więc poza normalne znaczenie tego słowa, czyli człowiek. To przecież naturalne podejście do tego zagadnienia – i tak też do niego podchodzono aż do średniowiecza. Sytuacja zmieniła się z chwilą pojawienia się protestantyzmu; to wtedy wykrystalizowały się zasadniczo trzy podejścia do tego zagadnienia: pierwsze i podstawowe podkreślające Jego człowieczeństwo; drugie, że był to idiom, którym Jezus po prostu się tak określał, i trzecie, że nawiązywał do Dn 7, 13. W XX wieku doszło już do zupełnego „szaleństwa”, które z różnych przyczyn, o których jeszcze nadmienię, trwa do tej pory. „Szaleństwo” to zebrał i zsyntetyzował Joachim Gnilka:
Trwają niekończące się dyskusje na ten temat. W tradycji synoptycznej zastanawiające są tu dwie rzeczy. Po pierwsze, o Synu Człowieczy mówi tylko Jezus. Znaczy to, że nikt poza Nim nie mówi o Nim jako o Synu Człowieczym. […]. Po drugie, o Synu Człowieczym Jezus zawsze mówi w trzeciej osobie. Nigdzie nie mówi: Ja, Syn Człowieczy. […].
W analizach badaczy Łk 12, 8 często był obierany za przesłankę wyjściową dla wyprowadzanych wniosków. Bultmann jest zdania, że Jezus mówił o przychodzącym Synu Człowieczym, jako o kimś innym, H. Conzelmann natomiast uważa, że Łk 12, 8 zakłada tożsamość Syna Człowieczego z Jezusem i z tego tytułu należy jego autorstwo przypisać Kościołowi. To samo należałoby jego zdaniem odnieść do tradycji Syna Człowieczego. Także zdaniem E. Lohsego i A. Vogte wypowiedzi odnoszące się do Syna Człowieczego uważają za popaschalne. Bo nie byłoby rzeczą stosowną – twierdzą – w przepowiadanie Jezusa wprowadzać rozróżnienie pomiędzy Nim samym a zapowiadanym przezeń Synem Człowieczym czy też przypuszczać, że mówił o swym ukazaniu się w roli Syna Człowieczego na sądzie. To ostatnie można było pojąć, o czymś takim można było mówić dopiero na podstawie wydarzeń paschalnych. Poza tym Jezus głosił królestwo Boże w kontekście którego, zdaniem tych autorów, nie było miejsca na oczekiwanie Syna Człowieczego” (J. Gnilka, „Pierwsi chrześcijanie. Źródła i początki Kościoła”, 2004, s. 214 – 215).
Co więc w końcu wybiera z tych rozwiązań niemiecki badacz?
Wątek Syna Człowieczego występuje w źródle Q, ponieważ mówił o nim już Jezus. Ale paschalne poznanie tego, że Jezus jest Synem Człowieczym, potwierdzone przez źródło Q, jest zakorzenione w doświadczeniu paschalnym” (Tamże, s. 294).
Inaczej mówiąc, badacz doszedł do takich samych wniosków, jak „guru” większości niemieckich badaczy R. Bultmann (por. Tamże, s. 291). Tymczasem w odległym świecie dwóch nieprzeciętnych ludzi szykowało rewolucję o jakiej nie śniło się nawet niemieckim profesorom w „nocnych koszmarach”.
Teraz możemy wprowadzić na scenę dwóch kolejnych bohaterów tego spektaklu: badacza żydowskiego G. Vermesa oraz badacza katolickiego J. Fitzmyera.
Nowe spojrzenie nowe wnioski
Zacznę od przybliżenia sylwetki nieżyjącego już profesora Gezy Vermesa (1924 – 2013). Posiadał korzenie żydowskie, a jego rodzina była ofiarą holocaustu. Sam Vermes został ochrzczony w młodym wieku i został księdzem katolickim; podjął studia w Paryżu i Belgii. Doktoryzował się z rękopisów qumrańskich. Z Kościoła wystąpił na skutek spotkania swojej towarzyszki życia i późniejszej żony; nie stały za tym początkowo jakiekolwiek kwestie teologiczne czy też doktrynalne – przynajmniej tak utrzymywał nieżyjący profesor. Do jego najwybitniejszych osiągnięć należy przetłumaczenie zwojów qumrańskich na język angielski (The Death Sea Scrolls in English). W jednym z wywiadów dla Tygodnika Powszechnego powiedział:
Zacząłem badać historyczną osobowość Jezusa w dziełach naukowców zajmujących się Nowym Testamentem (głównie u protestantów, bo katolicy wciąż jeszcze milczeli w kwestii badań biblijnych). Hołdowali oni metodzie Rudolfa Bultmanna, który w słynnej książeczce “Jezus” stwierdzał, że ponieważ pisma Nowego Testamentu opierają się na wierze pierwszych chrześcijan, niemożliwością jest wywiedzenie z nich wartościowych informacji historycznych. Nowy Testament, a zwłaszcza Ewangelie, nie są bowiem źródłami historycznymi czy bezstronnym, kronikarskim zapisem tego, co się wydarzyło. Miały służyć szczególnego rodzaju lekturze, pisano je z konkretnych powodów, kierując się określonymi przeświadczeniami. Wystąpiłem wówczas z rewolucyjnym twierdzeniem, że zrekonstruowanie postaci historycznego Jezusa jest możliwe. Dziś brzmi to nieco staroświecko, ponieważ sytuacja diametralnie się zmieniła: ukazały się kolejne książki o historycznym Jezusie, wydawane głównie w Oksfordzie. Trzy z nich opublikowano w latach 1973-85 – “Jesus the Jew” mojego autorstwa (1973), “Jesus and the Constraints of History” Anthony’ego Harveya (1983) i “Jesus and Judaism” E. P. Sandersa (1985). Od tego czasu lista książek, których tematem jest historyczność Jezusa, znacznie się wydłużyła. Nie twierdzę, że stało się tak tylko dzięki “Jesus the Jew”; ta książka pojawiła się we właściwym momencie, gdy klimat był już brzemienny w podobne idee, a sytuacja gotowa na zmianę (Rozmowa odbyła się 14 lutego 2005 w redakcji “Tygodnika Powszechnego”. Z profesorem Gezą Vermesem rozmawiali ks. prof. Grzegorz Ryś, o. Piotr Włodyga OSB, Mateusz Flak i Marek Zając).
Drugim bohaterem jest J. A. Fitzmyer SJ (ur. 1920) emerytowany profesor na Katolickim Uniwersytecie Ameryki w Waszyngtonie. Ojciec – jezuita to jedna z najwybitniejszych postaci specjalizujących się w badaniach nad Nowym Testamentem, zwojami znad Morza Martwego oraz wczesną literaturą żydowską. Fitzmyer uzyskał doktorat z języków semickich (hebrajski, aramejski) w Johns Hopkins University w 1956 roku i licencjat w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie w 1957 roku. Przez wiele lat uczył aramejskiego i hebrajskiego na Uniwersytecie w Chicago. Napisał on olbrzymią liczbę publikacji, które w Polsce – co niewątpliwie jest skandalem par excellence (nawiązanie do Qumran celowe) – nie są tłumaczone. Co łączy tych dwóch badaczy: fenomenalna znajomość języka aramejskiego i, co ważne dla nas katolików, obydwoje osiągnęli ją na „naszych” uniwersytetach. Kto jest stawką w grze tych dwóch badaczy? Ubogi cieśla z Nazaretu żyjący i nauczający na skalistych drogach Galilei. Gdyby stanął On w tej chwili przed nami to zadajmy sobie pytanie: jakim językiem, by przemówił? Okazuje się, że przemówiłby do nas galilejską odmiana języka aramejskiego, której nie zrozumiałaby większość badaczy niemieckich uczących się języka greckiego, za to niewątpliwie nasi dwaj bohaterowie mogliby porozmawiać z Jezusem nawet o pogodzie.
W Ewangelii Marka pozostały ślady dialektu, którym posługiwał się Nazarejczyk: „talitha kum” ( Mr 5, 41 ) – „kum” poświadcza Targum Palestyński; „mamona” ( Mr 6, 24 ) – po hebr. „mamon” – forma wielokrotnie poświadczona w Targumach; „effatha” ( Mk 7, 34 ) – ma liczne poświadczenia, które wskazują, że Jezus mówił po aramejsku z silnym dialektem galilejskim. Dialekt ten powodował, że w niektórych wypadkach Galilejczycy nie byli właściwie rozumiani np. w Judei. Gdy jeden z nich chciał coś zakupić w Jerozolimie i użył słowa „amar”. Sprzedawca stwierdził:
„Głupi Galilejczyku, czy chcesz coś, na czym mógłbyś jeździć ( osioł=chamar )? A może coś do picia ( wino=chamar )? Albo może jakieś ubranie ( wełna=`amar )? Albo coś na ofiarę ( baranek=immar )? (bEr 53b).
Dialekt ten był łatwo rozpoznawalny w Jerozolimie i dlatego jedna z kobiet mogła powiedzieć do Kefasa: „Prawdziwie, ty jesteś jednym z nich (Galilejczykiem – przyp. AJN ); wszak zdradza cię i twoja mowa„ (Mt 26, 73).
Dopiero po ustaleniu tych podstawowych faktów możemy zastanawiać się nad tym, co Jezus mógł mieć na myśli używając wyrażenia „syn człowieczy” i jak mogli go rozumieć galilejscy słuchacze. Oczywiście odpowiedzi nie może udzielić ten, który nie wniknął w „arkana” języka aramejskiego, lecz opiera się tylko i wyłącznie na tekście greckim, który powstał na etapie późniejszym. Dlatego też wyżej wymienieni badacze, bo któż by inny, postanowili poszukać odpowiedzi na zagadnienie, które jak do tej pory nie mogło znaleźć swojego jednego rozwiązania.
Wojna Vermes – Fitzmyer
Gdy Vermes w spokoju opracowywał nową teorię dotycząca „syna człowieczego” analizując literaturę rabiniczną pisaną po aramejsku w 1966 roku, część odbitek tej pracy dostała się w ręce zawodowców. Świat nauki był poruszony możliwością wyjaśnienia jednej z największych tajemnic Jezusa. Nikt też nie chce, aby „palma pierwszeństwa” przypadła innemu naukowcowi, a przecież wielu z nich chce też uchodzić za pierwszych, surowych recenzentów nowej teorii. Nie możemy się zatem dziwić, że natychmiast, pomimo iż nie ukazała się ona w całości, została zaatakowana przez Matthew Blacka, F. H. Borscha i Joachima Jeremiasa. Vermes chcąc nie chcą musiał zaimprowizować linię obrony dla teorii, która dopiero powstawała. Dzięki wyjątkowej erudycji i pomysłowości oraz znajomości realiów żydowskiego świata odparł ataki tych wybitnych uczonych, którzy w pewnym momencie nie byli w stanie już w jakikolwiek sposób naruszyć monolitu nowej koncepcji. A jej zasady są niezwykle proste: wychodząc z analiz aramejskiego użycia idiomu „bar nasha” badacz doszedł do wniosku, że w „galilejskim dialekcie aramejskie wyrażenie «syn człowieczy» pojawia się jako okrężne nawiązanie do osoby mówiącego. Podobnie jak odpowiadający mu idiom «ten człowiek», używane jest ono w kontekście nawiązującym do upokorzenia lub śmierci; są jednak także okoliczności, w których unikanie użycia formy pierwszej osoby wynika z powściągliwości i skromności. Z drugiej strony, «ten człowiek» może oznaczać albo «ja», albo «ty», natomiast wszystkie dotychczas przebadane wypowiedzi zawierające określenie «syn człowieczy» odnoszą się wyłącznie do samego mówiącego” (G. Vermes, Jezus Żyd, Kraków 2003, s.223).
Wcześniej Fitzmyer analizując pisma qumrańskie, ustalił, że wyrażenie „«syn człowieczy» było używane w Palestynie w I w. przed i po Chr., zarówno w znaczeniu nieokreślonym: «ktoś», jak i ogólnym: «istota ludzka»” (J. Fitzmyer J., 101 pytań o Qumran, Kraków 1997, s. 132 ). Co oznacza wyjaśnienie Fitzmyera? Spróbujmy, aby to sobie wyobrazić poszukać odniesienia w języku polskim. Załóżmy, że mąż wraca późno z pracy (niektórzy nie muszą sobie tego wyobrażać) i żona mówi do niego: „Późno wróciłeś”. On odpowiada: „Człowiek się napracuje, a i tak z tego nic nie ma”. W tym kontekście wskazuje on na samego siebie, ale to wyrażenie odnosi się też do innych, którzy są w podobnej sytuacji. Otóż wiemy o tym już bezsprzecznie, że paralelnie wyrażano się w ten sposób w I w. w Palestynie, i że Jezus również stosował taką formę porozumiewania się z audytorium: A Jezus rzekł do niego: Lisy mają jamy, a ptaki niebieskie gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma, gdzie by głowę skłonił ( Łk 9, 58; por. Mt 8, 28 ). W odpowiedzi na prośbę człowieka o gotowości naśladowania Nazarejczyka, Jezus ostrzega go, że wiąże się to z bezdomnością i dyskomfortem. Przez określenie „syn człowieczy” Jezus wskazuje na siebie lub kogoś w Jego sytuacji. Nowość Vermesa polegała na tym, że wskazał on, iż miejsca, w których występuje wyrażenie „syn człowieczy”, można rozumieć jako „ja” lub „mnie”, a więc znacznie rozszerzył on jego zakres i, właściwie, przyjęcie jego tezy oznaczałoby, że Jezus nigdy nie użył idiomu „syn człowieczy” jako tytułu – nie mówiąc już o tym, by w jakikolwiek sposób chciał On przez to nawiązywać do wizji Daniela.
Tymczasem Fitzmyer szykował „morderczy” cios dla analiz Vermesa. Zgodził się on z nim, że przynajmniej w jednym wypadku ma on rację, a zatem, że była taka forma mówienia o sobie, ale – według Fitzmyera – najwcześniejszy przykład jakiego dostarczył Vermes pochodzi z II wieku po Chr., a więc w żaden sposób nie można odnosić tej filologicznej funkcji do czasów Jezusa ( Catholic Biblical Quarterly 30 [1968], s. 427).
Świat nauki oczekiwał odpowiedzi Vermesa, tymczasem Morton Smith – młody geniusz, który dopiero co zaczynał się przebijać wtedy na „salony” – stwierdził, że jeśli Fitzmyer obali w ten sposób teorię Vermesa, to i „pogrzebie” swoją, ponieważ forma omowna, którą przyjął świat nauki za Fitzmyerem opiera się na poświadczeniach z I w. przed Chr. Dlaczego więc mamy uznawać coś, co pochodzi sprzed stu lat przed Chr. a nie uznawać czegoś, co pochodzi ze stu lat po Chr? Wszyscy naukowcy zamarli w milczeniu i przerażeniu czy genialny zakonnik „pochowa” swoją teorię, by „zniszczyć” konkurenta. Użył przecież ataku, który w stosunkach USA – ZSRR nie był nigdy użyty – broni wzajemnej zagłady. Odpowiedź przyszła z zupełnie innej strony – przywołano przykład „Księgi z przepisami prawa krajów”. Jest to najstarsze ogólne prawo ludzkości w języku aramejskim, pochodzące z końca II lub z początku III wieku po Chr., i z niego bezsprzecznie stwierdzamy, że (ברנשא) bar Nasha jest stosowany w formie ogólnej na oznaczenie ludzkości:
To jest natura syna człowieczego (דברנשא, debarnasha), że powinien się urodzić i rozwijać się i osiągnąć swój szczyt i rozmnażać się i starzeć, podczas jedzenia i picia i spania i jawy, i że powinien umrzeć (linie 11-14).
Można więc wykazać konieczną ciągłość dla tezy Fitzmyera, a jeśli tak, to i zaskakujące uderzenie w teorię Vermesa zostało odparte.
Tymczasem w zaciszu klasztoru, w swojej cichej celi, nasz niezłomny badacz szykował znacznie poważniejszy atak na teorię Vermesa. Przepatrując manuskrypty zauważył on, że we wcześniejszych źródłach słowo „nash” było zapisywane jako „`enash”. Tym razem wydawało się, że nowa teoria już rzeczywiście „legnie w gruzach”. Fitzmyer stwierdził, że brak „alef” jest oznaką późnego pochodzenia przywoływanych przez Vermesa przykładów. Tym razem jednak Vermes wyprowadził obronę, na którą już Fitzmyer musiał przystać, gdyż opierała się ona na olbrzymiej liczbie świadectw. Oddajmy głos nieżyjącemu profesorowi:
Gdyby jednak Fitzmyer chciał zastosować się do podanej przez siebie zasady, wówczas sam znalazłby się w nie lada kłopocie. Na przykład, zmuszony do objaśnienia nowotestamentalnej formy imienia „Łazarz” (Lazar/-us) na podstawie współczesnych lub wcześniejszych źródeł, odkryłby, że świadectwa pochodzące z pierwszego stulecia po Chr. – list rozwodowy z Murabba`at oraz jerozolimski epigraf na urnie – zapisują to imię jako „Eleazar” z literą „alef” na początku. Forma „Lazar” powstała zatem od „Eleazara” w wyniku opuszczenia początkowego „alef”, w taki sposób, w jaki „nash” stanowi skróconą wersję „`enash”. Jednakże jak wiadomo, takie gubienie otwierającej głoski gardłowej jest właściwością galilejskiego dialektu aramejskiego, i co charakterystyczne, Palestyński – tj. galilejski – Talmud często ściąga imię „Eleazar” i „Eliezer” do postaci „Lazar” i „Liezer”” (Vermes 2003, s. 254).
Zrobiłem sobie trochę przerwy i wróciłem, żeby nieco przeczytać wpisów pana Andrzeja. Cieszę się, że są nieco prostsze w konstrukcji i nie muszę tak wyginać mózgu, żeby wyłapać ich sensu. Dobrze, że pojawiają się przykłady. Jak jednak rozumieć nowość wprowadzoną przez Vermesa, o której jest mowa w tekście?
(…) Wcześniej Fitzmyer analizując pisma Qumrańskie ustalił, że wyrażenie „<> było używane w Palestynie w I w. przed i po Chr., zarówno w znaczeniu nieokreślonym: <>, jak i ogólnym: <>” ( Fitzmyer J., 101 pytań o Qumran, Kraków: WAM 1997, s. 132 ). Co oznacza wyjaśnienie Fitzmyera? Spróbujmy, aby to sobie wyobrazić poszukać odniesienia w języku polskim. Załóżmy, że mąż wraca późno z pracy ( niektórzy nie muszą sobie tego wyobrażać ) i żona mówi do niego: „Późno wróciłeś”. On odpowiada: „Człowiek się napracuje a i tak z tego nic nie ma”. W tym kontekście wskazuje on na samego siebie ale to wyrażenie odnosi się też do innych, którzy są w podobnej sytuacji. Otóż wiemy o tym już bezsprzecznie, że paralelnie wyrażano się w ten sposób w I w. w Palestynie i że Jezus również stosował tę formę porozumiewania się z audytorium. „A Jezus rzekł do niego: Lisy mają jamy, a ptaki niebieskie gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma, gdzie by głowę skłonił” ( Łk 9, 58; por. Mt 8, 28 ).(…)
Przez określenie „syn człowieczy” Jezus wskazuje na siebie lub kogoś w jego sytuacji. Nowość Vermesa polegała na tym, że wskazał on, że w miejscach w których występuje wyrażenie „syn człowieczy” można rozumieć jako „ja” lub „mnie” a więc znacznie rozszerzył on jego zakres.
Szczerze mówiąc nie rozumiem tego fragmentu. Fitzmyer mówi już przecież o tym, że kiedy pojawia się „syn człowieczy” można rozumieć tutaj ‚kogoś’, ‚inną osobą’, ale także ‚siebie samego’ (‚ja’, ‚mnie’). Gdzie jest tutaj więc „rozszerzenie” Vermesa i gdzie jest na nie miejsce ?
Witam po przerwie Panie Tomaszu! Fitzmyer wskazał, że używano frazy w znaczeniu nieokreślonym – ogólnym i z tym zgodzili się wszyscy badacze. Vermes sięgając do przykładów z literatury aramejskiej wskazał, że wyrażenie „syn człowieczy” stosowano również w sensie zastępczym jako substytutu „Ja” lub „mnie”, jak to jest w Targumach: Neofiti1 i Kairskim Targumie B do Rdz 4, 14. Przykład: „„Powiada się, że Rabbi [ Juda ] został pogrzebany owinięty w jedno prześcieradło, powiadał bowiem: Nie w ten sposób syn człowieczy(=Ja) chodzi, w jaki przyjdzie ponownie;. Rabbiowie jednak mówią: Jak syn człowieczy (=ktoś nieokreślony, ludzkość ) chodzi, tak i przyjdzie ponownie” ( jKet. 35a ). Tutaj ma Pan to podwójne rozumienie. W pierwszym wypadku jest to ekwiwalent „Ja” a w wypowiedzi rabinów przez użycie określenia ogólnego ( jakiś syn człowieczy – bar nasz ), podkreślono, że ich interpretacja dotyczy każdego człowieka a nie tylko Rabbiego Judę. Z takim sposobem wyrażania się i w sensie ogólnym – nieokreślonym oraz jako idiom zastępujący „Ja” lub „mnie” spotykamy się u Jezusa: „„Za kogo MNIE=SYNA CZŁOWIECZEGO ludzie uważają” ( Mr 8, 27/Mt 16, 13 ); „Powiadam wam: Każdy, kto mnie wyzna przed ludźmi, tego i JA=SYN CZŁOWIECZY wyzna” ( Łk 12, 8/Mt 10, 32 ). Co ważne w dialekcie aramejskim forma „syn człowieczy” w sensie określonym mogła pojawić się tylko i wyłącznie w wypowiedzi samego mówiącego a więc nie można było stosować jej jako ekwiwalentu wyrażenia „ty” – dlatego też nikt do Jezusa nie zwraca się „synu człowieczy”. Gdyby zaś był to tytuł, jak niektórzy jeszcze utrzymują to zapewne uczniowie zwracaliby się tak do swojego Mistrza. Pozdrawiam AN.
Dziękuję za przykład. Ja to rozumiem. Ale pan posłużył się wcześniej przykładem – odpowiedzią męża, który wraca późno z pracy „człowiek się napracuje, a i tak z tego nic nie ma”, który nie pasuje znaczeniowo do odkrycia Fitzmyera. W rzeczywistości, gdyby to miał być przykład na zobrazowanie wyjaśnień Fitzmyera trzeba by było go zmodyfikować i zawęzić jego znaczenie, ponieważ mąż mówi jednocześnie o innych „człowiek się napracuje…”, ale i o sobie. Dla wyjaśnienia Fitzmyera przykład trzeba by było zmodyfikować dodając odpowiedź żony! Żony powinna mu odpowiedzieć „nie mów mi tu człowieku o innych, ale o sobie samym powiedz dlaczego jesteś tak późno, bo ci uszy natrę”. Dopiero tutaj przychodzi żonie z pomocą Vermes i mówi „kobiety się nagadają, a nadenerwują, a wyjaśnień męża nie wyłapią” „Mówił ten człowiek i o sobie, że sie napracował niewiasto, aleś ciemna jak tabaka w rogu”.
Z całym szacunkiem dla tych barwnych przykładów i argumentacji zadziwia mnie dociekliwość Vermesa, który potrzebował jako badacz korzystać z Targumów (co to są Targumy!?), żeby mieć dowody na to, że ludzie korzystali z frazy „syn człowieczy” również po to, żeby mówić o sobie! Czy Fitzmyer tego nie dopuszczał? Czy to nie jest nonsens? Pan sam nawet posłużył się przykładem męża w taki sposób, że oczywiste jest, że wyrażenie „człowiek” odnosi się do innych, ale i do niego samego. Ciężko sobie wyobrazić, że za dwa tysiące lat, jakiś badacz wyciągnie wniosek czy raczej postawi tezę, że dawno temu mężowie tłumaczyli się jak dzieci i spóźniając się mówili o innych ale nie o sobie. Jeszcze ciężej wyobrazić sobie, że inny badacz „wytłumaczy” mężów i zrehabilituje mężczyzn podając liczne przykłady na to, że kiedy mówili o innych, mówili także o sobie. Na pewno będą i tacy badacze, którzy doszukają się jeszcze innych znaczeń wyrażenia „człowiek”. Może nawet jakiś badacz postawi tezę, że mąż spóźniając się ujawnił się jako rewolucjonista komunistyczny i zamiast wytłumaczyć siebie, postanowił skrytykować wyzysk klas niższych przez klasy posiadające „a i tak nic z tego nie ma”. Być może odważniejsi postawią tezę, że żona jest uosobieniem wyzysku, jest kapitalistycznym kropijcą. Skąd wiadomo, że oprócz wymienionych form znaczeniowych „syn człowieczy” „ja”, „mnie”, „inni”, Jezus nie korzystał z tej frazy w jeszcze innym celu, inspirowany jakimiś innymi tekstami?
Panie Tomaszu być może zna Pan jakiś język, który zawiera rodzajniki: w języku aramejskim istnieje „jakiś syn człowieczy” ( bar nash ) i „syn człowieczy” w sensie określonym ( bar nasha ). Jeśli pierwszy przypadek użyje Pan tak jak w przypadku niemieckiego słowa „ein Bild” to jest to jakiś „obraz” być może i taki, który Pan posiada a jeśli wskaże go Pan konkretnie to jest to już „das Bild”. Przykład więc jest dobry, ponieważ odpowiedź męża jest celowo wieloznaczna, „człowiekiem, który pracuje” bez widocznych efektów jest on ale i każdy inny ( nieokreślony ) człowiek. Vermes pokazał przypadki kiedy w języku aramejskim „bar nasha” jest wyrażeniem na tyle konkretnym, że ogranicza się do wskazania TYLKO I WYŁĄCZNIE samego mówiącego ( „Ja” ) a używano tego idiomu w momentach w których unikano użycia formy pierwszej osoby z chęci okazania powściągliwości i skromności. Co to są Targumy? – patrz: http://pl.wikipedia.org/wiki/Targum. Czy spór pomiędzy Fitzmyerem a Vermesem był bez z sensu – odpowiedź pozostawię bez komentarza.
Skąd wiadomo, że oprócz wymienionych form znaczeniowych „syn człowieczy” „ja”, „mnie”, „inni”, Jezus nie korzystał z tej frazy w jeszcze innym celu, inspirowany jakimiś innymi tekstami?; – debata jeszcze się toczy może więc je Pan wskazać, tym bardziej, że wiele tekstów znajduje się w tych pozycjach, które polecam dla zainteresowanych tym tematem:
Sjöberg, E., ” בן אדם und בר אנש im Hebräischen und Aramäischen .” Acta Orientalia 21 (1953).
Vermès, Géza, „Post-Biblical Jewish Studies . Studies in Judaism and Late Antiquity” . Leiden: Brill, 1975.
Fitzmyer, Joseph A., ” The New Testament Title ‚Son of Man’ Philologically Considered ,” in , A Wandering Aramean: Collected Aramaic Essays , . Missoula, Mont.: Scholars Press, 1979.
Coppens, J., ” Le dossier non biblique de l’expression araméenne … .” ETL 56 (1980).
Svedlund, G., ” Notes on bar nash and the Detrimental Effects of Its Transformation into the Title ‚The Son of Man’ .” OS 33-35 (1984-1986).
Toll, C., ” Zur Bedeutung des aramäischen bar nash .” OS 33-35 (1984-1986).
Collins, Adela Yarbro, ” The Origin of the Designation of Jesus as ‚Son of Man’ .” HTR 80 (1987).
Chilton, B., ” בר אנשא : Human and Heavenly ,” in Neusner, Jacob, ed., Approaches to Ancient Judaism: New Series, Volume Four: Religious and Theological Studies , South Florida Studies in the History of Judaism. Atlanta, GA: Scholars, 1993.
Casey, P. Maurice, ” The Use of the Term בר אנשא in the Aramaic Translations of the Hebrew Bible .” JSNT 54 (1994).
Lindars, B., ” Response to Richard Bauckham: The Idiomatic Use of Bar Enasha ,” in Evans, CA and Porter, SE, ed., The Historical Jesus , . Sheffield, UK: Sheffield Academic, 1995.
Loba Mkole, J.-C., ” Une synthèse d’opinions philologiques sur le Fils de l’homme .” JNSL 22 (1996).
Toll, C., ” The Meaning of the Aramaic Expression ‚Son of Man’: An Addition to J.-C Loba Mkole’s ‚Synthèse d’opinions philologiques’ .” JNSL 23 (1997 ).
Serdecznie pozdrawiam.
„Dziękuję za przykład. Ja to rozumiem. Ale pan posłużył się wcześniej przykładem – odpowiedzią męża, który wraca późno z pracy „człowiek się napracuje, a i tak z tego nic nie ma”, który nie pasuje znaczeniowo do odkrycia Fitzmyera” – Tomek
„Niezależnie od bardzo wczesnego pojawienia się tego zwrotu w pochodzącej z VIII w. inskrypcji aramejskiej ( Sefire 3. 16 – 17 ), gdzie użyto go w znaczeniu ogólnym: „istota ludzka”, jest on też znany z Dn 7, 13, znowu w sensie ogólnym: „istota ludzka”. Aramejskie bar `enasz mamy teraz i w rękopisach qumrańskich. W 1QapGen 21, 13, jest zastosowany w sensie nieokreślonym: „I uczynię twoje potomstwo tak licznym, jak pył ziemi, którego żaden człowiek nie zdoła policzyć” ( dosł. „syn człowieka nie zdoła policzyć” – jest to parafraza Rdz 13, 16, a bar `enosz to aramejskie tłumaczenie hebrajskiego i „człowiek, istota ludzka” ). Zwrot ten występuje również w 11QtgJob 26, 2 – 3: „Twój grzech dotyka człowieka takiego jak ty sam, a twoja sprawiedliwość [inną] istotę ludzką” ( tłumaczenie Hi 35, 8 ). Mowa Elihu przeciwstawia tu Boga i istotę ludzką. Wyrażenie to w sensie ogólnym odkryto też w 11Qtg Job 9, 9, gdzie fragmentarycznie [b]r `nsz twl`[t`], „[s]yn człowieka, ( który jest ) roba[kiem]”, to tłumaczenie hebrajskiego ben `adam z Hi 25, 6. Tych kilka fraz ukazuje, że wyrażenie „syn człowieczy” było używane w Palestynie w I w. przed i po Chr., zarówno w znaczeniu nieokreślonym jak i ogólnym” – J. A. Fitzmyer
„Co oznacza wyjaśnienie Fitzmyera? Spróbujmy, aby to sobie wyobrazić poszukać odniesienia w języku polskim. Załóżmy, że mąż wraca późno z pracy ( niektórzy nie muszą sobie tego wyobrażać ) i żona mówi do niego: „Późno wróciłeś”. On odpowiada: „Człowiek się napracuje a i tak z tego nic nie ma”. W tym kontekście wskazuje on na samego siebie ale to wyrażenie odnosi się też do innych, którzy są w podobnej sytuacji”. (…)”Przykład więc jest dobry, ponieważ odpowiedź męża jest celowo wieloznaczna, „człowiekiem, który pracuje” bez widocznych efektów jest on ale i każdy inny ( nieokreślony ) człowiek” – A. Nowicki.
Przykład byłby dobry (z mężem), gdyby pan tam zapisał, że rozszerzenie Vermesa polegało na tym, że z wieloznacznego „syna człowieczego” (ja, mnie, inny, inni, wszyscy ludzie), wskazał on przykłady, gdzie „syn człowieczy” znaczy tylko ‚ja’, ‚mnie’, a nie inni, wszyscy ludzie i ja etc. co uzupełnił pan w komentarzu. Jeżeli ktoś będzie tym tematem zainteresowany to prędzej zrozumie o co chodzi na podstawie informacji uzupełniającej, która pojawiła się w pana komentarzu ponieważ tekst wprowadzający nie jest dośc precyzyjny, chociaż chyba pan nadal tego nie widzi. Dlatego też pojawiły się wątpliwości co do sensu sporu Fitzmyera z Vermesem. Kilusy tego sporu znam tylko z pana wpisu. Ponieważ był on nie dość precyzyjny w zakresie odmalowania rewolucyjnego charakteru rozszerzenia Vermesa, stąd pojawiły się wątpliwości. Chyba pan to rozumie? Spróbuję panu podpowiedzieć dlaczego pan tak nie myśli (jak ja się domyślam), że przykład wprowadzał zamieszanie, otóż ponieważ patrzy pan wlasnym okiem kogoś obeznanego z językiem aramejskim i z literaturą dotyczącą problemu. Pański brak precyzji panu nie przeszkadza, bo pan sam rozumie i zna kilisy sporu na podstawie innych informacji, które pan ‚posiada’. Bardzo dobrze. Musi pan jednak przyznać, że nie wszyscy dysponują taką wiedzą. Myślę, że to może być pomocne przy konstrukcji tekstów wprowadzających. Sprawdziłem już Targumy. Za literaturę bardzo dziękuję. Na pewno pojawią się inne wdzięczne osoby zainteresowane. Ja znam akurat tylko język polski i angielski.
P.s. Jeżeli osobiście odkryję jakieś inne inspiracje dotyczące „syna człowieczego” chętnie pana poinformuję. Jednakże czas oczekiwania na odpowiedź może się wydłuźyć nawet do kilkudziesięciu lat. Nie jest teź jasne, czy zechcę poświęcać kilkadziesiąt lat swojego życia na dociekania co do tego tematu, ponieważ niezwykle interesujących tematów jest mnóstwo. Lubię też zwyczajnie żyć. To jest bardzo przyjemne. Ten jest zaś temat jednym z wielu, wielu, wielu interesujących. Gdyby zaś pan odkrył osobiście coś (jest pan bliżej na pewno niż ja a i literaturę pan zna jak mało kto) proszę żeby pan zechciał podzielić się tymi informacjami. Z góry dziękuję i pozdrawiam.
„Nie jest też jasne, czy zechcę poświęcać kilkadziesiąt lat swojego życia na dociekania co do tego tematu, ponieważ niezwykle interesujących tematów jest mnóstwo. Lubię też zwyczajnie żyć. To jest bardzo przyjemne” – Czy dociekanie jakiegoś problemu przeszkadza w normalnym życiu. Ja posiadam rodzinę ( żona, dziecko ) oraz firmę a oprócz tego „dociekam” i żyję zwyczajnie – to jest bardzo przyjemne. Poświęciłem swoje życie mojej ukochanej żonie – Ewie i dziecku ale w tym wszystkim zawsze pamiętam o Jezusie – i to jest bardzo przyjemne. Zresztą mówiąc już bez większych uogólnień zawsze podziwiam ludzi, którzy cokolwiek chcą coś po sobie pozostawić ale aby to zrobić muszą posiadać wiedzę. Mnie również interesuje wiele zagadnień z kosmologii czy też biologii ( ewolucjonizm ), filozofii i teologii. Dużo czytam literatury pięknej ale i „śmieciowej” dla rozrywki. W książkach naukowych zazwyczaj czytam autorów o światowej klasie ( fizyka – np. S. Hawking ), gdy mam zepsuty kran – szukam dobrego hydraulika. Identycznie podchodzę do kwestii Jezusa gdy chcę dowiedzieć się co miał na myśli mówiąc „syn człowieczy” udaje się do tych, którzy znają język aramejski w jego kontekście z I w. po Chr. Szukając precyzyjne dochodzę czasami do innych wniosków niż te które są powszechnie uznawane – i to jest dla mnie zwyczajność. Pozdrawiam AN.
PS. W wpisie wprowadzającym znajduje się zdanie, które w precyzyjny sposób określa nowość Vermesa: „Nowość Vermesa polegała na tym, że wskazał on, że w miejscach w których występuje wyrażenie „syn człowieczy” można rozumieć jako „ja” lub „mnie” a więc znacznie rozszerzył on jego zakres i właściwie przyjęcie jego tezy oznaczałoby, że Jezus nigdy nie użył idiomu „syn człowieczy” jako tytułu – nie mówiąc już o tym, aby w jakikolwiek sposób chciał On przez to nawiązywać do Daniela”.
Ja panu tych przyjemności nie odmawiam ani nie neguję, że ich pan doświadcza. Nie uprawiam konkursu i nigdy tego nie robiłem pt. Kto żyje przyjemniej. Ludzie mają różne możliwości. Różne okoliczności się na to składają. Ja powiem jednak uogólniając, że cenię ludzi szczerych, znających jakieś granice, przywoitych i wrażliwych, którzy nie są nadmuchani od środka jak balony, gotowych przyznać się do błędu. Zwykłych. Ambicja i chęć pozostawienia czegoś po sobie może kogoś wynieść na szczyt jego świata, który jest jednak dostępny dla nielicznych, daje pewnie wątpliwą satysfakcję, nietrwałą…albo może go pogrzebać na zawsze. Rózne też przynosi skutki i dobre i złe. Różnie z tą ambicją jest. Czy Karol Marks był człowiekiem ambitnym? Niewątpliwie. Czy Włodzimierz Lenin nie chciał czegoś po sobie pozostawić? Pozostawił. Czy ciężko gdzieś dotrzeć do śladu pisarzy grafomanów, którzy poświęcili mnóstwo czasu na wydanie gniota, którego nikt nie przeczytał? Dopiero co na łamach Polityki przeczytałem o wyznaniu pewnego profesora niemieckiego o pracy humanistow: około 90 procent publikacji ‚produkowanych’ na uniwersytetach są to produkcje, których nikt nie przeczyta. Są tu pewnie i owoce ambicji. Książki, które ktoś pozostawił po sobie, po których pozostanie tylko milczenie. Na ktore ktoś poświęcił mnóstwo czasu. Czy straconego? Tego tematu nie podejmę się. Dla jednych tak, dla innych nie. Wszystko też zależy od osobistego nastawienia, Ambicja i cheć pozostawienia czasami przeszkadza. Pamiętam, że całkiem niedawno zetknąłem się ponownie z wypowiedzią L.Kołakowskiego (Czas ciekawy, czas niespokojny – najpewniej, choć cytuję z głowy), który został zapytany o listę lektur ‚niezbędnych’ dla inteligentnego człowieka. Bardzo podoba mi się jego chyba szczere i ostrożne wyznanie, że takiej listy nie stworzyłby dla czytelnika, którego zresztą nie namawia na przegląd książek według klucza czy listy, zwłaszcza, że przegląd takiej ilości książek wymagałyby od czytelnika daleko idącej rezygnacji z wielu wielu rzeczy.
Ps.Pański cytat z wprowadzenia nadal niczego nie wyjaśnia. Nadal pan chyba tego nie rozumie. Ale pana komentarz już owszem. Gdyby niczego nie wyjaśniał, w sumie nie musiałby go pan pisać. A jednak pan napisał. Pozdrowienia.
To Pan dalej nie rozumie. Do błędów przyznawałem się wielokrotnie a mój podziw dla ludzi ambitnych idzie również z podziwem dla ludzi „zwykłych”. Zresztą to nie moje rozróżnienie.
Komentarz napisałem posługując się frazami w wcześniejszego wpisu: „Czy Jezus uważał się za apokaliptycznego Syna Człowieczego z Księgi Daniela? Odpowiedź historyka”, ponieważ jego kontynuacją jest komentowany przez Pana tekst. Nie ma więc absolutnie żadnego nowego wyjaśnienia lecz powtórzenie znanych już treści. Nie wiem co ma z tym wszystkim wspólnego lista Kołakowskiego?
Moją „ambicją” jest żyć zwyczajnie według moich wytycznych. Przecież to nie kto inny jak Pan stwierdził, że dociekanie tematu „syna człowieczego” spowoduje zakłócenie „zwyczajnego życia” ( Pana ). Stwierdziłem tylko odnosząc się do tego osobiście, że w moim wypadku nie zakłóciłoby go takie poszukiwanie w najmniejszym stopniu. Tylko tyle i aż tyle. Co spowodowało u Pana zdumiewającą reakcję i przyrównanie tego do konkursu „komu żyje się lepiej”. Tymczasem ja chciałem pokazać co jest dla mnie przyjemne; w ogóle nie odnosząc się do Pana, ponieważ nie pozostawił Pan w tekście jakichkolwiek wskazówek co to jest normalne życie, które określił Pan jako przyjemne. Otóż ja określiłem, że normalne życie ( żona, dziecko, praca ) w niczym nie utrudniają mi rozwijania jakiegokolwiek zainteresowania poza „normalnymi” sferami egzystencji. Uważam, że każdy spór można toczyć z poszanowaniem dla drugiego człowieka oraz w duchu miłości. Insynuacja, iż jestem człowiekiem nieszczerym, nadmuchanym jak balon i nieskorym do przyznania się do błędu jest nieprawdziwa albo poparta niewłaściwą argumentacją. Pragnę, aby Pan dostrzegł, że tak naprawdę większość rzeczy, które robię wypływa z miłości do bliźniego – nie z ambicji. Tak naprawdę to ja cieszę się, że właściwie zrozumiał Pan dzięki tej naszej dyskusji tekst. Jednak ze smutkiem stwierdzam, że wszystkie te informacje znajdowały się w poprzedzających wpisach a więc ten „nowy komentarz” był „plagiatem” samego siebie. Głowa do góry! Pozdrawiam – zawsze lubię dyskusję z Panem, ponieważ prawie zawsze wyciska Pan ze mnie co tylko możliwe.
Trochę się nie rozumiemy. Nie szkodzi. Wcale nie uważałem, ani nie uważam, że jest pan nadęty jak balon, a wspomniałem o tym tylko dlatego, żeby pokazać, że ludzi nadętych zwyczajnie nie lubię, a tacy niestety też są. Pozwoliłem sobie na to, ponieważ pan zupełnie szczerze wyznał, że są ludzie, których pan ceni, a wśród nich jest grupa tych, którzy chcą pozostawić coś po sobie. Nie odniosłem tych słów do siebie w takim względzie, że mnie pan mniej szanuje, ponieważ mam w tym względzie pewną rezerwę… Proponuję, żebyśmy nie doszukiwali się na siłę czegoś, czego nie ma. Pan lubi kogoś. Dzieli się tym. A ja lubię innych. Też się dzielę. Lubię jak ludzie są natomiast w stanie przyznać się do błędu i wolałbym, żeby pan napisał, że tekst wprowadzający, jeżeli chodzi o opis nowinek Vermesa mógł wprowadzać w zakłopotanie. Szkoda, że pan tego nie zrobił. Myślę, że gdyby pan się przyznał do tego, byłyby podstawy do tego, żeby stwierdzić, że ma pan świadomość pewnych braków zupełnie błahego wpisu, ktory nie wpłynie znacząco na bieg dziejów.. Dzięki temu przekazywał by pan informacje precyzyjniej (w przyszłości) i uniknął by pan konieczności uprawiania plagiatu z własnych wpisów. Byłoby to z pożytkiem dla wszystkich. Ale tak nie jest. Jednak ja mimo wszystko dopytałem o pewne szczegóły i sprawa może stanie się dla kogoś bardziej zrozumiała. Mógł mnie pan odesłać do innego wpisu, ale napisał pan krótki komentarz, który wyjaśnił moje wątpliwości. Nie neguję zupełnie tego, że dzieli się pan przemyśleniami zupełnie bezinteresowanie. Bardzo mnie to cieszy. Być może robi pan to z miłości bliźniego. Może być jest tak. Może z potrzeby podzielenia się tym czasem, który pan wykorzystał na lekturę. Może jest i tak.
Obawiam sie, że kilkusetkrotna (przynajmniej) lektura Ewangelii razem z wszystkimi publikacjami, które pan wymienił, wymagała by ode mnie wyjazdu do norweskiej bazy arktycznej i spędzenia tam kilku przynajmniej lat, albo spędzenia reszty życia w klasztornej biblitece. Na to się nie zanosi. Nie mam takich możliwości, żeby ten czas skrócić.
Końcowy żart – super!!! Uśmiałem się jak nigdy. Rzeczywiście sam ten pojedynczy wpis nawet na pewno jest niezrozumiały jeśli nie potraktuje się go jako kontynuację poprzednich ale przecież Panie Tomaszu już we wstępie do niego zawarłem informację, że nawiązuje on do mojego sporu ( przyjacielskiego ) z P. Rynkowskim. Następnym razem biorąc pod uwagę Pana zastrzeżenia będę starał się robić jak najgłębsze i jak najprostsze wprowadzenie w temat. Natomiast jeśli mógłby Pan czasami skomentować coś z takim humorem – jeśli będzie okazja – to ja również mam do Pana prośbę; proszę tego nie unikać. Pozdrawiam.