Jakie widoki na przyszłość ma wiara w niezgłębioną tajemnicę, którą nazywam Bogiem? Wiara, która jest mi bliska poprzez jedynego Pośrednika Jezusa Chrystusa – wiarygodnego świadka? Czy Jezus znajdzie ją na ziemi gdy przyjdzie? Pójdźmy tropem myśli Karla Rahnera, którego „Pisma wybrane” niedawno ukazały się w wydawnictwie WAM.
Przyszłość wiary zawsze wyrasta z dzisiejszych wyborów. Przyszłość wyrasta z tego, w jaki sposób podejmujemy odpowiedzialność za istnienie świata dziś. Jestem człowiekiem wierzącym, choć nie zawsze byłem religijnym. Dzisiaj jestem katolickim chrześcijaninem na 100%, choć jest to ostatecznie wiadome jedynie Bogu. Od dawna mam przeświadczenie, że wiarę może strawić głupota doczesności, sceptycyzm i paraliż duchowy.
Od wiary mógłbym odejść jedynie wtedy, gdyby mi udowodniono jej przeciwieństwo. Ale takiego dowodu nie jest w stanie przedstawić mi nikt.
Pytanie – „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę… w cywilizacji informatycznej?” wydaje się źle postawione. Bo jeśli zaniknie wiara, to Syn Człowieczy do kogo i po co miałby przychodzić? Ponadto, któż zna przyszłość? Stąd pytanie o fenomen wiary d z i s i a j wydaje się bardziej uzasadnione. Wiara jest już dziś kwestionowana w różny sposób. Może to być negatywne religioznawstwo, krytykanctwo Biblii , bóstwa Chrystusa, Ducha Świętego, przeakcentowanie „kryminalnej” historii chrześcijaństwa i Kościoła. Przez to powstają trudności dla wiary, ale ze względu na swą szczegółowość argumentacji nie mają większego znaczenia wobec pytania ostatecznego.
Bardziej niepokoją innego rodzaju argumenty, godzące w samo serce ludzkości, gdy zacierają różnicę pomiędzy to/ty, „ żywe/ martwe”, gdy kwestionują człowieczeństwo w ogóle. Nie potrzeba sięgać aż po porażające „ wizje” przyszłości bioinformatyki i kognitywistyki. Przełom kulturowy dokonuje się już od dawna. Czesław Miłosz pisał przed laty z ironią:
„Człowiek, jaki ukazuje się w literaturze drugiej połowy dwudziestego wieku nie śmie sprzeciwiać się zasadom fizyki, biologii, psychologii, socjologii itd. czyli nie toczy już żadnego podstawowego z nimi sporu. Jeżeli jednak wskutek ciągłej redukcji zmienił się z Króla w odmianę małp człekokształtnych, bez Edenu, bez Nieba i Piekła, bez dobra i zła, które stały się wytworem społecznych determinant – to może dojrzał do redukcji całkowitej czyli do przekształcenia się w planetarne społeczeństwo dwunogich owadów?”/ Ziemia Ulro/.
Jeśli takie totalne zakwestionowanie człowieczeństwa miałoby kiedyś nastąpić rzeczywiście, może sprawić, że człowiek przyszłości poczułby się jakby zawieszony w próżni i ciemności, doznając bezmyślnych nacisków owej cywilizacji informatycznej. Taki człowiek jutra zapewne czułby, jak gasną jego ideały istnienia. I myślę, że doznałby znużenia intelektualnymi dywagacjami nauki o nadchodzącej cywilizacji robotów. Bo czyż ona nie mówi, ze doświadczenie życia jest doświadczeniem ciemności, znużenia i zwątpienia ducha i serca?
Oczywiście refleksje naukowe same w sobie nie są złe i mogą być kreatywne: dlatego trzeba do nich podejść z powagą. Czyż nie są one najczęściej argumentem za chrześcijaństwem? Bo w swej istocie mówi ono, że tajemnica pozostaje na wieki tajemnicą. Ale gdy się do niej zbliżamy, udziela się ona duchowi człowieka i jest mu bliska, a szczególnie wtedy, gdy człowiek doświadcza pustki swej skończoności. Tę bliskość w języku teologicznym nazywamy łaską, a w perspektywie historycznej Jezusem Chrystusem. On to dla nas nosi imię Boga – człowieka. Zgoda, że dla wielu nas Wcielenie, Trójca, łaska, są trudne do pojęcia i przyjęcia. Wiara przecież szuka zrozumienia. Ale bez nich nie da się żyć. Te prawdy wiary wypływają z miłości, która jest w człowieku, a nie tłumaczą się nicością, jeszcze trudniejszej do pojęcia. Skoro istnieje światło, miałaby istnieć śmiertelna ciemność? Jak żyć w otchłani pustki i absurdu? Przyjąć argumenty przeciw chrześcijaństwu i podjąć absurd istnienia i w nim zachować męstwo i godność? Podjąć z męską odwagą życie pomimo wszystko? Jeżeli akceptujemy samych siebie, przyjmujemy tym samym tajemnicę, którą jest człowiek. Także człowiek przyszłości, jeżeli przyjmuje siebie wraz z wielką niewiadomą swych nieobliczalnych przeznaczeń, przyjmuje też Tego, który chce Go napełnić nieskończoną tajemnicą, która nazywa się Bóg.
Zagrożeniem dla wiary jest niestety nazbyt często sam święty Kościół grzeszników. Tak. Kościół jest grzeszny grzesznością Jego członków. Grzeszność ta obok obok niewątpliwej jego świętości to nie tylko afery i skandale jego członków, łącznie z tymi, co dzierżą w nim najwyższe urzędy. Grzeszność ta odbija się nieraz w jego postępowaniu. Gloryfikuje nazbyt często przeszłość, a na teraźniejszość patrzy niechętnie i potępia ją aż nazbyt często. Kościół, który nieraz boi się wyjścia do ludzi ale zbyt pochopnie mówi „non possumus” tam, gdzie dawno już powinien powiedzieć – „tak”. Często pyta o ład i czystość obyczajów (sam je łamiąc), zamiast żądać męstwa ducha, odważnego życia i szerokiego serca. Czy taki Kościół – instytucja zapatrzona w swój biurokratyczny aparat i przestarzałe struktury, a nie na ducha i jego porywy, przetrwa? Czy nie powinien być nieustannie reformowany?
Otóż ja wiem, ze jest Kościół – instytucja, który może być zagrożeniem dla wiary i dlatego w nią nie wierzę. Pamiętam jednako, że sam jestem grzesznikiem, dlatego nie będę rzucał kamieniem na grzesznicę, która stoi przed Panem i nazywa się Kościołem. Moja wiara oznacza, że wierzę w Ojca i Syna i Ducha św. i wiem, „ j e s t jeden święty, powszechny i apostolski Kościół”. Tak rozumiem i wyznaję credo:
Εἰς μίαν, Ἁγίαν, Καθολικὴν καὶ Ἀποστολικὴν Ἐκκλησίαν.
Et [in] unam, sanctam, catholicam et apostolicam Ecclesiam.
Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół.
Tekst grecki za: H. Denzinger, A. Schönmetzer: Enchiridion symbolorum : definitionum et declarationum de rebus fidei et morum, n.150. Wyd. 36. Freiberg/B: 1976. Acta Conciliorum Oecumenicorum. E. Schwartz (oprac.). T. 2/I/II. Strasbourg-Berlin-Lipsk: 1914; 1922-1940, s. 80.
Wersja Missale Romanum. Watykan: Libreria Editrice Vaticana 1998 rok.
Przyimek prosty „w” [in] jest nieobecny w oryginale greckim wyznania nicejsko-konstantynopolitańskiego. To nie znaczy, że nie spełnia się w tym Kościele, który j e s t [Εἰς], sakrament Ducha i Ciała Pana oraz Jego łaska. Wiara w nim wymagana to przyjęcie, za sprawą Boga, niekończonej tajemnicy Jezusa Chrystusa jako miłości miłosiernej i wszech odpuszczającej. Jakże mnie mierzą jałowe dyskusje, czy Jezus był Żydem czy chrześcijaninem, urodził się w Betlejem czy Nazarecie, czy miał jedną lub dwie natury, jedną wolę czy dwie itd. itp. Dla mnie nauka o unii hipostatycznej w rozumieniu chalcedońskim jest mi bliska i nie ma nic z mitologii. Mówi ona , że w pewnym określonym człowieku, posiadającym ludzką świadomość, wolność, uwielbienie Boga i posłuszeństwo aż po śmierć, samo udzielenie się tegoż Boga nastąpiło w sposób jedyny i niepowtarzalny. W tym człowieku Bóg przyobiecał nam siebie nieodwołalnie i ostatecznie. Na tym człowieku z Nazaretu zawisła obietnica Boga dla wszelkiego duchowego stworzenia. Potwierdziła się ona tak czytelnie i nieodwołalnie, ze stała się dla mnie na zawsze wiarygodna. A to oznacza, ze wyznaję unię hipostatyczną jako urzeczywistnienie tego, co oznacza w ogóle człowieczeństwo.
Jezus Chrystus jest obietnicą Boga dla świata i przyjęciem świata przez Boga, a przez to jest zdarzeniem niepowtarzalnym i eschatologicznym. Nie może zaistnieć już po Nim żaden inny doskonalszy prorok i doskonalsze doświadczenie religijne, gdyż w przeciwnym razie nie byłby Bogoczłowiekiem. W mojej wierze ważna jest przede wszystkim relacja osobowa z Bogiem w której pośredniczy Jezus Chrystus. Zachodzi w niej zbieżność pomiędzy dwoma rzeczywistościami: człowiekiem jako nieskończonym pytaniem oraz nieskończoną absolutną Tajemnicą jako odpowiedzią. Dlatego Bóg –człowiek jest faktem jedynym i absolutnie nieporównywalnym.
Historia po Wcieleniu może być nieobliczalna nawet w sensie swego końca, jednak świadoma tego, że jest spowita miłością Boga. Historia mimo holokaustu i straszliwości obu wojen światowych, jednak historia niesiona przez Ducha Pana, doskonałego Pośrednika, w swej istocie jest bliska wszystkim ocalałym duchom. Celem i sensem bogoczłowieczej jedności w Jezusie Chrystusie jest bowiem bezpośredni udział w Bogu wszelkiego stworzenia. Tak wierzę. Jednak doświadczam w sobie , tak jak chyba wszyscy, otchłani pustki, która może naruszać ten optymizm wiary, że człowiek jest skończonością obdarzoną nieskończonością Boga. Ale gdybym miał przyjąć ten argument, że istnieje jedynie „nic”, na cóż zamieniłbym chrześcijaństwo? Na pustkę, rozpacz i śmierć? A może to otchłań Boga jest rzeczywistą i prawdziwą? Wszystko to zrozumie ten, kto się modli Modlitwa moja to nierzadko moje myśli biegnące w nocną tajemną milczącą ciszę, a przecież obejmującą mnie z miłością.
Każdy, kto czyni wysiłki pozostać wiernym głosowi sumienia jest bliski Bogu. Bo to znaczy, że jest człowiekiem tęsknoty, umiejącym kochać, cieszącym się w swoim wnętrzu bardziej prawdą niż kłamstwem. I należy mieć nadzieję, ze nawet zdeklarowany ateista nie dochodzi do stanu zupełnej duchowej ślepoty na wszelki imperatyw moralny. Niechby tylko związał się z tym, co jest w nim naprawdę prawdziwe, co jest odwagą przyjęcia tajemnicy.
Niechby tylko poszedł za światłem i strzegł go w sobie choćby był to tylko nikły płomyk. Niech jak Pan Cogito Herberta idzie naprzód z odwagą, a znajdzie. „ Bądź wierny Idź”. Kto idzie taką drogą, może określać się ateistą i być daleko od Kościoła, postrzegając, że jego nauka jest dziwaczna i anachroniczna . Kto myśli, przekona się w drodze, że nie jest wcale łatwo przemknąć obok nieskończonej tajemnicy, ogarniającej nas w milczeniu swą miłością. Bowiem milcząc Duch Pana ogarnia wszystko; w Nim żyjemy i poruszamy się i w Nim biegną wszystkie drogi. Jest On podstawą wszystkiego i nic nie może zagarnąć ani przewyższyć Jego. To jest właśnie chrześcijaństwo i moja wiara. Oczekiwaniem tego dnia, w którym jawne się stanie to, co jest już tu i teraz: Bóg jako wszystko i we wszystkich.
Panie Robercie, napisał Pan:
„Jak żyć w otchłani pustki i absurdu? Przyjąć argumenty przeciw chrześcijaństwu i podjąć absurd istnienia i w nim zachować męstwo i godność? Podjąć z męską odwagą życie pomimo wszystko? Jeżeli akceptujemy samych siebie, przyjmujemy tym samym tajemnicę, którą jest człowiek. Także człowiek przyszłości, jeżeli przyjmuje siebie wraz z wielką niewiadomą swych nieobliczalnych przeznaczeń, przyjmuje też Tego, który chce Go napełnić nieskończoną tajemnicą, która nazywa się Bóg”
Staram się być „wierny” w tym sensie, o jakim pisał Herbert. Nie mogąc bronić Jezusowego Królestwa Boga, którego nigdzie już/jeszcze nie widzę – staram się nieporadnie bronić „królestwa bez kresu i miasta popiołów”. Nadal uważam za bardzo ważne „stare zaklęcia ludzkości”. Religia jest nadal ważna. Pisałem o tym wprost w moim eseju. Rozmawiam o tym z chrześcijanami poprzez „Znak”, poprzez Kleofasa.
Dla Pana cała ta droga od absurdu, przez godność, akceptację siebie, odkrycie w sobie „tajemnicy człowieka” i w końcu Boga – jest logiczna. Dla mnie już pierwszy krok jest bardzo trudny. Bo od czasu Galileusza, przez Newtona, Darwina po Turinga – pojawiło się wiele przesłanek, sugerujących moim zdaniem, że światopogląd religijny zbyt wiele pomija. Ojcowie Kościoła zbyt wielu rzeczy nie wiedzieli.
Teologia Kościoła być może mogłaby to nadgonić, mówi o tym moje piąte zastrzeżenie. Andrzej ma nadzieje na nowego Akwinatę na miarę XXI wieku – ale chrześcijanie tego czy zechcą? Czy jest u Was „popyt” na nową teologię?
Jesli nie ma, jest źle. Cywilizacja informatyczna z ordzącym się własnie zakresem wiedzy o umyśle – łatwo może stać się czymś strasznym, MATRIX-em, a ateiści sami nie dadzą rady niczemu zapobiec. Nasz światopogląd nie jest dość spójny:
„światopogląd ateistyczny nie ma żadnego solidnego przejścia do etyki, brakuje jakiegoś sensownego przełożenia wiedzy naukowej na sposób życia i organizacji społecznej. My ateiści mamy swój pogląd na świat, ale na co dzień żyjemy w społecznościach religijnych i sami posługujemy się etyką, która jest zapożyczona z religii. Nie ma co tego ukrywać”.
Jeśli religii brakuje wiedzy, to ateizmowi brakuje charakteru.
Panie Robercie!
Czy zechciałby Pan bliżej określić, co miał Pan na myśli pisząc:
„Kościół, który nieraz boi się wyjścia do ludzi ale zbyt pochopnie mówi „non possumus” tam, gdzie dawno już powinien powiedzieć – „tak”.
Czemu Kościół powinien, wg Pana, już dawno powiedzieć „tak”?
I druga sprawa. Pisze Pan, że mierżą go dylematy typu gdzie Jezus się urodził, ile miał natur, czy był Żydem czy chrześcijaninem – jakie jest Pana stanowisko względem badania autentyczności osoby Jezusa z Nazaretu, które prowadzą nauki szczegółowe, jak historia, archeologia czy filologia?
Ustalenia tych nauk wydają mi się ważne dla rozumienia Jezusa i wiary w niego jako Boga-Człowieka. Np. ustalenia ks. Meyera względem braci Jezusa, wskazujące na ich pokrewieństwo z Jezusem przez Maryję, wykluczają prawdziwość dogmatu o Maryi Zawsze Dziewicy. Z kolei kwestia pochodzenia i miejsca narodzin Jezusa znajduje odbicie w tytule winy I.N.R.I. – „N” – „z Nazaretu”, ale dlaczego z Nazaretu w Galilei i dlaczego wobec tego był sądzony w Judei? A czy słusznie, za co i przez kogo został skazany? Czy miejsce i rodzaj egzekucji ma znaczenie czy nie? Czy półka skalna pod Bazyliką Grobu Pańskiego jest autentyczna, czy to ma znaczenie choćby dla kultu? Czy grota narodzenia, nad którą wzniesiono świątynię, jest prawdziwa?
Tych kilka pytań nasunęło mi się jako pierwsze wrażenie z lektury Pana wpisu.
Pozdrawiam!
Do Pani Anny Kapy
Grzeszność i ludzkie ułomności których doświadczamy muszą być nazwane postępowaniem Kościoła. Mam tu na myśli wszelką niedoskonałość, krótkowzroczność, nienadążanie za współczesnością, brak zrozumienia dla jej potrzeb i zadań. To wszystko dotyka również współczesny Kościół. Nie dostrzeganie tego byłoby egoizmem i pychą klerykalna a wobec niektórych osób kultem jednostki niegodnym wspólnoty Jezusowej. Mój Kościół w kwestiach nauki i moralności posuwa się naprzód niezwykle wolno i ostrożnie, tak jakby obawiał się ich negatywnych skutków dla wiary. I w tym znaczeniu napisałem, że zbyt pochopnie mówi „nie” tam, gdzie powinien powiedzieć już dawno „tak”.
Co do drugiej sprawy. Mierzą mnie nie tyle dylematy co nie kończące się dyskusje o sprawach drugorzędnych, nie mających decydującego znaczenia dla istoty wiary, tak jak ja ją rozumiem. Zgadzam się ze zdaniem p. Dariusza Kota: „Nawet jednak w psychologii wiedza jest pewniejsza, niż w historiografii, bo w tej pierwszej nasz przedmiot badan jest bezpośrednio dostępny, a w drugiej mamy tylko ślady dawnych wydarzeń i nie żyjących już osób”/ Czy Syn człowieczy…/. Na pytania, które Pani postawiła, zatem nie odpowiem bo nie wiem. To pytania raczej do biblistów i historyków tamtej epoki, raczej do obydwu Panów z „Sanktuarium”.
O tym, ja trudno jest ustalić coś pewnego w zakresie życia Jezusa świadczą rozbieżności tych i innych ustaleń. Nie znamy dokładnej daty urodzenia Jezusa. Pochodzenie Jego z Galilei i Nazaretu ocenia się jako historycznie niewątpliwe. Pobytu zaś Jezusa w Egipcie nie uważa się za równie pewny fakt, jak ukrzyżowanie Jezusa w Jerozolimie. Podobnie sądzi się, że Betlejem jako miejsce urodzenia Jezusa zostało wprowadzone w Ewangeliach ze względów dogmatycznych. Pochodzenie Jezusa z rodu Dawidowego oceniane jest jako historycznie prawdopodobne. Ewangelijni „bracia i siostry” Jezusa byli z pewnością krewnymi Jezusa i t d.
Dla mnie pobyt w Betlejem jak i w Jerozolimie był głębokim przeżyciem religijnym i nie zastanawiałem się nad topograficznym prawdopodobieństwem tych miejsc kultu. To, co wiem i jest pewne o Jezusie jest wystarczającą podstawą mej wiary.
Pozdrawiam
Do Pana Dariusza Kota
Skierował Pan do mnie takie słowa:
„Dla Pana cała ta droga od absurdu, przez godność, akceptację siebie, odkrycie w sobie „tajemnicy człowieka” i w końcu Boga – jest logiczna. Dla mnie już pierwszy krok jest bardzo trudny. Bo od czasu Galileusza, przez Newtona, Darwina po Turinga – pojawiło się wiele przesłanek, sugerujących moim zdaniem, że światopogląd religijny zbyt wiele pomija. Ojcowie Kościoła zbyt wielu rzeczy nie wiedzieli. …Teologia Kościoła być może mogłaby to nadgonić, … – ale chrześcijanie tego czy zechcą? Czy jest u Was „popyt” na nową teologię? …Jeśli nie ma, jest źle; jeśli religii brakuje wiedzy, to ateizmowi brakuje charakteru”
Trudno zgodzić się z Pana przekonaniem, że chrześcijaństwo potrzebuje nowej teologii, podobnie z tym, że religii brakuje wiedzy/ nauki/. Trudności, które odczuwa Pan w zetknięciu z teologicznymi formułami, zanikłyby, gdyby Pan naprawdę wiedział, co już się w tej dziedzinie dokonało. Oczywiście, nie każdy duchowny ma zdolność jasnego wykładu myśli teologicznej. Tak jak przecież nie każdy technik energetyk jest w stanie wyjaśnić mi fizykę kwantową. Aliści i na tym polu na polskim gruncie mamy wspaniałego naukowca jakim jest ksiądz Michał Heller.
Niech uczony ateista nie sądzi, że w kwestii twierdzeń wiary stawia pytania, których dotąd nie znał żaden z teologów. Oczywiście w wyrażaniu Objawienia mamy pewną część takich pojęć, które mają ścisły związek z obrazem świata dawnych czasów i dlatego są dziś odczuwane jako nieadekwatne. Gdy mówimy: Bóg jest w niebie, Jego Syn zstąpił na ziemię, zstąpił do piekieł czy wstąpił do nieba – to jest w tym pewien obraz świata, który nie jest już naszym obrazem, choć uznawany był w teologii aż do XVIII wieku. Trzeba jednak pamiętać, że niegdyś nie zastanawiano się świadomie nad różnicą między treścią sądu a jego modalnością. Wiedziano już, choćby nie całkiem świadomie, że można i trzeba w tych twierdzeniach rozróżnić treść od modalności. Podobnie i dziś: „ wstąpienie do nieba” nie oznacza jakiejś zmiany miejsca w fizycznej przestrzeni.
Jeśli człowiek starożytności mógł wyobrazić sobie dokładnie niebo i piekło, to dla nas jest to już niemożliwe. Ta rosnąca niewyobrażalność sprawia, że świadomość wiary staje się taka jak świadomość naukowa, której teorie np. w fizyce kwantowej są również coraz mniej wyobrażalne. Mniej obrazowa, ale przez to jednak bardziej wiarygodna i wyraźniejsza staje się niewysłowiona wielkość Boga.
Religia, jako egzystencjalny stosunek do Boga / Absolutu/ w który człowiek wierzy, czci i w którym szuka zbawienia – jest źródłowo pierwotne w stosunku do obrazu świata refleksji naukowej. W XIX wieku sądzono, że nauka jest w posiadaniu pewnej wiedzy typu refleksyjnego, która byłaby wolna od wszelkich a priori. Mieliby nieć ją w swoich rękach „oświeceni” uczeni. Wiedza ta zdolna była, ich zdaniem, przesądzać o wszystkim, co jest dla człowieka ważne. Słyszał Pan zapewne o słynnym chemiku, który ogłosił chemię swoim „wyznaniem”. Jet to niewątpliwie naukowa pycha, która już kończy swój żywot.
Kiedy uczony w ogóle nie poświęca czasu i uwagi pytaniom elementarnym o sens istnienia, przekształca się w „głupio-sprytnego robota nauki”, sądząc, ze ona tylko zapewni mu ziemskie szczęście. Taki uczony może wiedzieć niesłychanie dużo o najróżniejszych naukach, ale „nie wie, po co to wszystko, co wie”/ Rahner/.
Metafizycznego głodu człowieka nie da się uciszyć samym tylko „ kultywowaniem” witalności istnienia. Trzeba być człowiekiem wiary, modlitwy, ciszy, samookreślić zdecydowanie swoja religię – bo wszystko inne jest właściwie bałwochwalstwem. I to właśnie wyrobienia religijnego potrzebuje nie prosty człowiek, lecz właśnie uczony. On bowiem ma prawo i obowiązek być zakorzenionym w prawdzie absolutnej, która jest podstawa wszelkiej rzeczywistości, choćby ze względu na duchową przyszłość cywilizacji zachodniej.
Pozdrawiam
Panie Robercie!
Pozwolę sobie przytoczyć przykład braku właściwej reakcji Kościoła Katolickiego na wyzwania współczesności – w moim rozumieniu oczywiście.
Chodzi o stosunek Kościoła do zapłodnienia pozaustrojowego, zwanego potocznie metodą IN VITRO. Kościół stosuje frontalne, zmasowane potępienie tej metody jako wymierzonej w życie ludzkie i szargającej godność jego przekazywania. Media katolickie są pełne potępienia dla chrześcijan stosujących in vitro, odsądza się od katolicyzmu ludzi, którzy mają odwagę „przyznać się”. Szczególnie kuriozalnym przykładem są groźby ekskomuniki dla prezydenta RP, który by podpisał ustawę regulującą procedurę in vitro, albo posłów, którzy mieliby się zhańbić udziałem w pracach komisji sejmowych zajmujących się tą kwestią. Paradoks polega na tym, że za samo in vitro nie ma ekskomuniki, a miałaby ona spadać na tego, kto by na tę metodę dał zezwolenie jako ustawodawca. I kto miałby taką klątwę rzucać na prezydenta albo posłów – czy papież miałby zmienić KPK?
Instrukcja KNW z 1987r. Donum vitae II B 4 a) zawiera taką ocenę in vitro:
„Przekazywanie życia jest jednak pozbawione, z moralnego punktu widzenia, swojej własnej DOSKONAŁOŚCI, jeśli nie jest chciane jako owoc aktu małżeńskiego, to znaczy specyficznego działania jedności małżonków.”
Czy działanie określone jako „pozbawione doskonałości” jest aż tak złe, że zasługuje na totalne potępienie i wolno wobec niego stosować jedynie surowy zakaz, którego przekroczenie pociągałoby karę więzienia?
Moim zdaniem ocena KNW jest nieracjonalna i niesprawiedliwa, przez to nierealna w zastosowaniu. Podobnie uważam za nieuzasadnioną i nieżyciową postawę Kościoła wobec zapobiegania ciąży, wykluczającą konkretne, np. zdrowotne uwarunkowania ludzi. Skupianie się na osiąganiu doskonałości dla niej samej z pominięciem ludzi, których życia to dotyczy, prowadzi do hipokryzji i traktowania nauczania moralnego Kościoła jako sztucznego, oderwanego od życia doktrynerstwa.
Czy podziela Pan jako teolog mój punkt widzenia? Czy inne problemy widziałby Pan z takiej praktycznej strony życia?
Pozdrawiam!
Pani Anno,
Rozumiem, że ma Pani na myśli postawę KRK. Nie jestem znawcą teologii moralnej, ani prawa kanonicznego, chciałbym jednak zaznaczyć, że stanowisko KNW nie ma charakteru nieomylnego. W tej sprawie ważniejsze znaczenie będą miały postanowienia na jesieni Synodu ds. Rodziny i one dopiero zostaną przyjęte lub odrzucone przez papieża. Nie wydaje mi się, by papież forsował coś, czego ludzie nie chcą. Franciszek wychodzi do ludzi, także naprzeciw ich oczekiwaniom. Nie spodziewam się zatem w tej sprawie ogłoszenia dogmatu ex cathedra. Inaczej może wyglądać stanowisko poszczególnych episkopatów. Ale i one nie są władne rzucenia w tej sprawie ekskomuniki. To jest kwestia sumienia.
Przepraszam, ale tylko tyle, na gorąco w tej sprawie.
Panie Robercie,
jestem doskonale swiadomy istnienia ks. prof. Hellera i jego kolosalnych wysilkow na linii nauka/teologia. Choc jednak przeszukalem wiekszosc materialow, dostepnych online – nie znalazlem miejsca, gdzie Copernicus Center przekonujaco podjeloby tematy, o jakie pytam. Fizyka, komologia – wspaniale! Ale dla codziennego zycia (i ateisty, i katolika) biologia (ewolucja) i psychologia (kognitywistyka) to tematy wazniejsze. Naszym problemem sa nasze ciala i umysly, a nie nasze atomy.
Probowalem zapytac o to przez „Tygodnik”, przez Deona, probuje teraz przez Kleofasa. Byc moze faktycznie problemem jest tylko moja niewiedza teologiczna. To bardzo mozliwe! Ale nawet wtedy to nie koniec problemu. Dlaczego odchodza ci, ktorych wiedza teologiczna o niebo przewyzsza moja: jak prof. Polak (Weclawski) albo Leron Shutz?
Panie Darku,
lawina komentarzy zmusza do skrótów myślowych.
Sobór przypomniał konieczność rozpoznawania znaków czasów, a wiec w tym wolno widzieć wrażliwość wobec nowych odkryć naukowych;
Kościół zawsze przyjmował, ze nie ma dualizmu między prawdą wiary a prawdą naukową, bo źródłem prawdy jest Bóg;
od Soboru rozwijają się nowe dyscypliny teologiczne: teologia kultury, teologia mediów, teologia ewangelizacji; nowych barw nabrała teologia moralna – np. wobec nowych doświadczen biomedycznych itp.
To tak szybko, na gorąco.
Wyobraźmy sobie kilka przykładów związanych z in vitro. Oto w ekskluzywnym hotelu umawia się kobieta pragnąca mieć dziecko metodą in vitro. Ona wolna, lub mężatka, lub żyjąca w wolnym związku. On tak samo. Nieznajomi, którzy przypadkowo się spotkali w pewnym celu. On prosi o pieniądze kobietę za pewną usługę… Jak to wygląda? Strach pomyśleć. Przypadek drugi mówi nam o ogłoszeniu w internecie w kontekście in vitro. Do kobiety zgłasza się multum mężczyzn. Jeden młody prawiczek prosi o anonimowość, by mamusia nie dowiedziała się z kim i w jakich okolicznościach stracił cnotę. Drugi to profesor z uniwersytetu mający dosyć swoją żonę (powyżej dziurek w nosie). Trzeci to był podmiejski pijaczyna. Wielu było takich co myślało tylko o zabawie erotycznej… Co więc myśleć o in vitro? A może powiedzieć dzieciom w jakich warunkach były poczęte?… Odpowiedź będzie jedna: co za wstyd! Jedna wielka poruta z tym in vitro, gdy dziecko po latach szuka tatusia po hotelach, by zapłacił zaległe alimenty i to z procentem.
Problem in vitro można rozpatrywać także oczami 30-letniej nie do końca zrównoważonej kobiety. Mówi ona, że widziała w jednej klinice jak trzy panie chciały zrobić aborcję, gdy równocześnie inne trzy panie przyszły, by zostać zapłodnione metodą in vitro. To wszystko miał zrobić jeden lekarz. Dalej owa kobieta relacjonuje, że posiada jedno dziecko, którego ojcem przypadkowo został zwykły pijus, który chcąc odreagować pierwszy stosunek z ową kobietą tego samego dnia zapłodnił inną, która była nota bene sąsiadką tej pierwszej. Obydwie panie, będąc już w dziewiątym miesiącu, z bardzo dużymi brzuchami, spotkały się w pobliskiej piekarni, a jeden ojciec przyszłego potomstwa „rechotał się” ze śmiechu przed sklepem,a owe panie stwierdziły, że jest to wstyd. Następnie obydwie panie rodziły w ten sam dzień na jednej porodówce leżąc na sąsiednich łóżkach. Powiesz: zwariowane towarzystwo! Ale to nic. Owa pani mówi dalej, że skoro ludzie są dawcami krwi, to tak samo mogą w dobrej wierze być dawcami czegoś innego…, a więc in vitro ma być czymś właściwym w oczach kobiety nieco pomylonej. Na koniec pomyślałem sobie: jeden wielki cyrk na kółkach. Na to wszystko dowiaduję się od innej kobiety, że w dzisiejszym świecie jest coś lepszego od in vitro. Tym czymś jest prezerwatywa, czy środki wczesnoporonne, by zamiast dzieci mieć jedną wielką ekstazę w zamian za modne ciuchy, czy perfumy od bogatego sponsora. Co więcej: nawet kobieca palcówka może być najlepszym osiągnięciem przełomu XX i XXI wieku wraz z miłością lesbijską, której nie ma co się wstydzić. Tyle, że w starszym pokoleniu takie zachowania uznano by za zwierzęce gody, kiedy to zwierzęta okresowo muszą się zaspokoić. Obecnie schodzimy do poziomu Darwina, według którego człowiek według ciała jest zwykłym zwierzęciem, którego można zapłodnić in vitro jak w Zakładzie Unasienniania Zwierząt, które kiedyś już istniały w komunie w PGR-ach (byczek na polu miał tylko jedno zadanie w stadzie krów, a potem jego los kończył się w rzeźni). Można tylko na koniec dodać jeden wniosek: nie mówmy o in vitro tylko i wyłącznie w sposób stricte naukowy, lecz poprzez przykłady z życia patrzmy na ten problem w sposób bardziej realny. Dla mnie patologią jest oddawania wiadomo czego przez dawców, tylko po to by sobie oddać licząc, że może jakaś tam pani będzie w ciąży. Pomyślmy: jedna pani robi na przykład segregację stu ofert, gdy owi panowie erotycznie mogą już nie wytrzymywać, by tylko się zrealizować… Dla mnie to jest przykład zwykłej psychicznej i seksualnej dewiacji.
Mogę zgodzić się z poglądami Herr Jorge w sprawie in vitro. Podam przykład, który zauważyłem w życiu. Pewna pani, raczej w średnim wieku, powiedzmy zgodnie z zasadą „ostatni okres, ostatnia ciążą” pragnie mieć w swoim życiu, a więc w ostatnim niemalże momencie dziecko poczęte metodą in vitro. Ta pani, nieco szurnięta życiowo, opętana czarnym ubiorem i zawsze ubrana obowiązkowo w czarnej lateksowej spódniczce, z pomalowanymi na czarno włosami jak smoła, także bardzo czarnymi brwiami, postanowiła pomalować swój własny pokój na czarno, a zewnętrzny tynk swojej willi zmienić na bardzo ciemny popiel. Te lokum wyglądać zaczęło jak firma pogrzebowa, w której jedynie zabrakło czarnej hebanowej trumny wyściełanej czarnym lateksem jako wózeczka dla narodzonego dziecka. Ta pani wszystko tłumaczyła jaskrą… Niektórzy w podsumowaniu dodawali, że przyszłe dziecko w tym zwariowanym miejscu będzie karmione jedynie czarnym skwaśniałym mlekiem z czarnej piersi pomalowanej czarną pastą do butów. Po prostu: z takim in vitro nic odjąć, nic dodać!!!