Mój problem z dogmatem zaczął się od czasów, kiedy jako nastolatka nie znosiłam tego słowa. Kojarzyło mi się wyłącznie z absolutną władzą Kościoła, która wymaga ode mnie bezwzględnego posłuszeństwa. Wiele lat musiało upłynąć zanim mój negatywny stosunek do dogmatu zamienił się w pozytywny (generalnie). Przez wiele lat uważałam, że dogmaty katolickie to zbiór bezsensownych i niczemu niesłużących wierzeń. Zastanawiało mnie, jak myślący człowiek jest w stanie je zaakceptować. No ale w pewnym momencie mojego życia uwierzyłam w nie i zaczęły mieć dla mnie znaczenie. Główne dogmaty katolickie streszczone są w Credo. Dogmaty ustanawiane później, takie jak nieomylność papieża, wniebowzięcie Maryi Panny czy niepokalane poczęcie nie przekonują mnie. Po prostu nie widzę, jaki wpływ miałyby one mieć na moje życie. Nie uważam, że jakikolwiek człowiek może być nieomylny. Wszystkie nasze ludzkie sądy są w pewnym sensie omylne i względne, nieomylne i absolutne są tylko Prawdy Boże znane Bogu. Czy nie tak myślał św. Tomasz z Akwinu? Natomiast co do niepokalanego poczęcia i wniebowzięcia – mogę się nawet z tym zgodzić, ale jest to mi najzupełniej obojętne. Może tego nie rozumiem.
Z dogmatami jest ten problem, że katolik od dziecka uczony jest zasad systemu teologicznego, który jest gotowy, spójny, niejako zamknięty, choć był przecież stopniowo integrowany w ciągu wieków przez setki wielkich umysłów i nadal toczone są spory teologiczne. My poznajemy tylko wyniki wysiłków umysłowych i duchowych tych wielkich ludzi Kościoła podane na tacy, w skrócie, w wielkim streszczeniu w postaci dogmatów. Wielu ludzi nie jest w stanie przyjąć tych dogmatów jako im z góry narzuconych, nie wynikających z ich własnych przemyśleń czy wniosków, ale narzuconych arbitralnie. Chodzi o to, aby pozwolić ludziom ten system prywatnie dezintegrować, rozbierać na części, szukać sprzeczności, analizować, pytać o źródła, zgłębiać. Kościół jednak z jakiegoś powodu boi się to robić. Pewnie z obawy, że doprowadzi to do herezji, rozłamów. Jednak na ile wartościowa jest wiara nieprzemyślana przez człowieka, doktryna niepodważana i nieanalizowana przez wiernych? Ma się wrażenie, że Kościół ma coś do ukrycia albo że nie potrafi rozwiązać dylematów, przed jakimi stoją wierni.
Od początków chrześcijaństwa najwięksi myśliciele i święci stawiali sobie trudne pytania i próbowali rozwikłać sprzeczności, których na drodze wiary niemało. A więc katolicy muszą dezintegrować system teologiczny, próbując w swoim umyśle i sercu dopasowywać do siebie jego sprzeczne wydawałoby się elementy, aby stwarzać całość, konstrukcję zgodną z własnym „ja”. Może to być proces zachodzący raz w życiu, ale może też istnieć potrzeba kolejnych dezintegracji i formułowania nowego, coraz dojrzalszego systemu. Jest według mnie mitem, że każdy katolik, który nauczył się na pamięć Credo, czyli wyznania wiary, myśli i rozumuje zgodnie z doktryną ortodoksyjną. Jeśli zapytać ludzi, co dla nich osobiście znaczą dogmaty, mieliby pewnie trudności z odpowiedzią. Łatwo jest w niedzielę na mszy powtarzać chóralnie Wierzę w Boga…, ale czy my wiemy i czujemy, co ukrywa się w głębi tych słów? Czy chociażby przeczuwamy, że coś się jednak pod tą suchą powierzchnią kryje? Myślę, że wiara wielu współczesnych katolików nie jest zintegrowana z ich światopoglądem, z ich rozumieniem świata i samych siebie, z ich psychiką.
Orygenes, jeden z Ojców Kościoła porównywał Pismo do orzechów: „Gorzka jest litera, która jest niczym łupina; w drugiej kolejności dotrzesz do skorupy – to nauka moralna; w trzeciej kolejności odnajdziesz sens tajemnic, którym karmią się dusze świętych w życiu obecnym i przyszłym”. Dogmaty są taką łupiną, którą należy rozłupać, aby dotrzeć do wnętrza zawierającego pokarm.
Dogmaty nie oznaczają tego samego dla każdego człowieka. Rozumienie dogmatów zmienia się także w ciągu życia jednego człowieka. Jest z dogmatami podobnie jak z Ewangelią. Czytamy ją pewnego dnia i widzimy coś, czego wcześniej ani później nie umiemy już zobaczyć. Dogmatów się raczej nie czyta, ale powtarza się je wielokrotnie w Wyznaniu wiary, na każdej mszy niedzielnej. W ten sposób są one w pewien sposób na trwałe włączone do naszego umysłu. Czy wywierają na niego jakiś wpływ? Innymi słowy: czy mają wpływ na nasze życie? Myślę, że u wielu ludzi może ten wpływ zachodzić na poziomie nieświadomym. Wszak wszystko, z czym się w życiu stykamy i czemu przypisujemy znaczenie, ma na nas jakiś wpływ. Wydaje mi się jednak, że ten wpływ jest o wiele większy i zbawczy, jeśli człowiek świadomie podejmuje się wgłębienia w dogmat. Dla mnie słowa Credo brzmią bardzo tajemniczo i intrygująco, są jakby zasłoną, za którą chcę wniknąć, ale udaje mi się to tylko w niewielkim stopniu. Bogactwo treści tkwiących w Credo wydaje mi się ogromne i niezgłębione. Z nich najważniejsze dla chrześcijaństwa są dogmaty o wcieleniu i odkupieniu. I o tym właśnie należy rozmyślać w wolnych chwilach. Należy uprzeć się wewnętrznie, żeby pojąć choć odrobinę tych mądrości chrześcijańskich. Nie poddawać się. Należy przypomnieć sobie przypowieść o upartej wdowie, która nie dawała za wygraną, aż w końcu sędzia zmęczony jej natarczywością załatwił jej sprawę. Tak samo Bóg widząc naszą natarczywość i nieustępliwość będzie musiał nam dogmaty nieco objaśnić. Warunek jest jeden: wiara, że dogmaty są prawdziwe, że mówią prawdę o naszym życiu na ziemi i naszym związku z Bogiem, o naszej nadziei, o lękach, o złu i dobru. Wiem, że wiara taka może być niesłychanie trudna. Nieosiągalna dla człowieka własnym wysiłkiem. Dlatego nie należy krytykować ani pouczać tych, którzy mają problemy z dogmatami, dla których wydają się one absurdalne. Zresztą wcale nie wiara w dogmaty jest warunkiem zbawienia, ale wiara w Boga, a raczej zaufanie Bogu, jak uczy św. Paweł.