Wszystkie wpisy, których autorem jest Robert M. Rynkowski

Doktor teologii, pracuje jako redaktor w Kanclearii Senatu RP, autor artykułów o tematyce teologicznej oraz książek "Każdy jest teologiem. Nieakademicki wstęp do teologii" (2012) i "Zrozumieć wiarę. Niecodzienne rozmowy z Bogiem" (2015).

Humanistyczna teologia

Celem niniejszego artykułu jest podjęcie przede wszystkim pytań, jak teologia może dzisiaj wpływać na kulturę i jak może kształtować życie społeczne, a także co może współczesnej kulturze zaoferować teologia (i co ta kultura może zaoferować teologii), jak scientia fidei może odpowiadać na konkretne problemy życia społecznego. By odpowiedzieć na te pytania, zostanie najpierw udzielona odpowiedź na pytanie, w jakiej relacji, jako nauka, teologia jest z innymi naukami humanistycznymi, do których sama, mimo pewnej swej odmienności, należy[1]. Rzecz więc w tym, co same te nauki dają współczesnej kulturze, czy odpowiadają one na jakieś konkretne problemy życia społecznego. Przy tym niemożliwe będzie pominięcie problemu, coraz bardziej zauważanego, kryzysu humanistyki. Czy nauki humanistyczne (a wraz z nimi i teologia), które same muszą zmagać się z problemem własnej praktycznej przydatności, mogą w jakikolwiek pozytywny sposób wpływać na życie społeczne, kształtować je? Czy teologia, która jest w jeszcze gorszej sytuacji niż te nauki, gdyż nie tylko musi udowadniać swój status nauki wobec nauk przyrodniczych, ale i – ze względu na swój nominalny przedmiot (którym jest Bóg) – wśród samych nauk humanistycznych, może nie tylko wpływać na to życie społeczne, ale i na same nauki humanistyczne? I co ewentualnie mogłaby z tych nauk czerpać?

Odpowiedź na tak sformułowane pytania będzie wymagała przyjrzenia się najpierw miejscu humanistyki we współczesnej kulturze duchowej. Kolejnym etapem będzie zastanowienie się nad punktami wspólnymi humanistyki i teologii (jeśli takie są). Na koniec istotne będzie postawienie pytania, jakie są wzajemne praktyczne relacje między humanistyką a teologią.

  1. Humanistyka we współczesnej kulturze duchowej

 Przyjrzenie się współczesnej kulturze duchowej, nie tylko polskiej, prowadzi do wniosku, że ogólnie rozumiana humanistyka nie cieszy się poważaniem i nie zajmuje istotnego miejsca w nauczaniu uniwersyteckim, nie jest traktowana jako coś mogącego wnieść istotny wkład w rozwiązanie konkretnych problemów życia społecznego. Humanista w pierwszym rzędzie kojarzy się z kimś, kto w szkole nie chce uczyć się przedmiotów ścisłych, na maturze będzie miał problem ze zdaniem matematyki, zaś po studiach humanistycznych, które nie nauczą go żadnego pożytecznego i praktycznego zawodu, będzie bezrobotny. Ale nie chodzi tu tylko o te potoczne wrażenia i wyobrażenia. Kryzys zwłaszcza polskiej uniwersyteckiej humanistyki jest opisywany w wielu publikacjach o charakterze naukowym i popularnym. Istotnym argumentem przemawiającym za tym, że kryzys ten jest poważny, jest powstanie i działalność Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej (działalność rozpoczął jesienią 2013 r., po likwidacji kierunku filozofia na Uniwersytecie w Białymstoku, ukonstytuował się w lutym 2014 r.)[2].

Czym przejawia się ten kryzys? Jak pisze Karol Tarnowski[3], nowy system szkolnictwa wyższego „oparty jest na całkowitej i celowej reorientacji idei humanistycznego uniwersytetu w kierunku, który trzeba by określić jako likwidatorski i niszczycielski”. A ta idea uniwersytetu „miała tworzyć kuźnię pracy naukowej i wspólnoty uczonych na różnym stopniu rozwoju, pracy, której przyświecała wizja człowieka zwróconego ku wyższym wartościom, uosobionym w prawdzie o samym człowieku i świecie”. W innym miejscu Tarnowski stwierdza, że „humanistyka, a zwłaszcza filozofia, stale przegrywa z kierunkami, w których zasadniczą rolę odgrywają nauki ścisłe, na których techniczne zastosowanie władze, także unijne, kładą obsesyjnie nacisk”[4]. Tę obserwację potwierdza Tadeusz Gadacz: „zasadniczym problemem nie jest sprzeczność interesów między naukami przyrodniczymi i humanistycznymi, lecz pragmatyzm, który redukuje naukę do techniki”. Gadacz winą za tę sytuację obarcza właśnie technikę: „Sytuację kryzysu, w którym znalazła się humanistyka, najtrafniej zdiagnozował w XX wieku Martin Heidegger, mówiąc, że matrycą bycia, czyli ostatnim etapem zwijania się metafizyki, jest technika, która wyznacza wzorce naszego poznania. A zatem, w takim kontekście humanistyka wydaje się albo zbędna, albo okazuje się swego rodzaju fanaberią, którą można uprawiać na własny rachunek”. Zdaniem Gadacza problem bierze się z tego, że obecnie uczelnia wyższa albo uniwersytet jest miejscem budowania CV pod kątem rynku pracy, a zatem ginie istota humanistyki, czyli formowanie siebie na obraz prezentowany nam przez tradycję i kulturę, które to formowanie jest całkowicie bezinteresowne, bo czyta się Iliadę i Odyseję, choć może się to okazać kompletnie nieprzydatne na rynku pracy[5].

Winę za kryzys humanistyki ponosiłyby więc technika i pragmatyzm. Czy jednak humanistyka nie ma żadnych szans w starciu z nimi? Czy znajduje się na straconych pozycjach? Przecież zgodnie ze słownikowym znaczeniem humanista to człowiek zajmujący się kulturą, językiem, literaturą, a przenośnie mówiąc, dbający o wartości ludzkie i godne życie człowieka. Czy ktoś taki nie jest potrzebny we współczesnym świecie i na współczesnym uniwersytecie? By odpowiedzieć na te pytania, a nie pozostać przy tym jedynie na słownikowym poziomie pojmowania humanistyki, warto odwołać się do pogłębionego rozumienia tej dziedziny.

Michał Januszkiewicz podkreśla, że „tylko humanistyka potrafi podjąć debatę nad pytaniami zasadniczymi: Kim jesteśmy? Co mamy począć z naszym życiem? Czy istnieją granice ludzkiej ingerencji w świat natury?”. Ale autor dostrzega pewien zasadniczy problem: „Nie oznacza to jednak, że przynosi nam [humanistyka – R.M.R] jednoznaczne i niekwestionowalne odpowiedzi na te pytania. Tym właśnie różni się od nauk przyrodniczych, naiwnie wierzących w to, że dostarczą nam wzoru i rozwiążą równanie z wszystkimi niewiadomymi. Przedstawiciele nauk przyrodniczych i ci spośród humanistów, którzy – z jakichś powodów – pozostają pod ich wpływem, wierzą w odkrycie prawdy ostatecznej, tzn. […] systemu przekonań, które pozwoliłyby nam raz na zawsze określić to, co mamy z sobą począć. Nie sądzę jednak, aby na tym właśnie polegało zadanie humanistyki”. Autor ważność humanistyki postrzega w jej zdolności do zdawania sprawy z tego, kim jesteśmy w świecie, który, jak podkreśla, stał się areną niejednoznaczności, zmienności, niepewności. Człowiek, którym powinna zajmować się współczesna humanistyka, nie jest już dłużej trwałą i stabilną istotą, lecz jawi się jako „niegotowy”, zmuszony do nieustannego autodefiniowania. W świecie, w którym wszystko stało się problematyczne, człowiek nie może bowiem zaprzestać mozolnego poszukiwania sensu (który zawsze jednak będzie mu się chciał wyśliznąć)[6].

Podobnie zadania i rolę humanistyki widzi Michał Paweł Markowski: „Nie ma innego humanizmu niż ten, o którym pisał przed laty William James, że jest to pogląd, zgodnie z którym nie sposób z ludzkiego poznania wyjąć tego, co specyficznie ludzkie i co nadaje ludzki (humanistyczny) kształt otaczającemu światu. Powiedziałbym tak nawet: ten jest antyhumanistą, kto chce ludzkie poznanie pozbawić tego, co najbardziej ludzkie – niepewności, błądzenia, tymczasowości – i zastąpić je tym, co nie-ludzkie: pewnością, oczywistością i nieodwracalnością”[7]. Autor ten ciekawie zarysowuje zadanie humanistyki i jej postawę wobec tego, co można by nazwać prawdą obiektywną. Jego zdaniem „filozofowanie zaczyna się w momencie, w którym odkrywa się, że sens nie tkwi gdzieś poza ludzkim światem, w świecie ukrytych prawd i esencji, lecz pomiędzy ludźmi, pomiędzy rozmaitymi ich sposobami uczłowieczania świata. Odkrycie to prowadzi do odrzucenia marzenia o odkrywaniu wiecznych prawd (natury, człowieka) i do szukania dróg porozumienia z innymi. W ten sposób […] humanistyka zostaje zbudowana na pragnieniu solidarności, a nie na pragnieniu obiektywności”[8]. Tak więc ze względu na to, że humanistyka nie jest w stanie odkryć obiektywnej prawdy, pozostaje jej skierowanie się ku solidarności.

Bez wchodzenia w szczegółowe uzasadnienia można by ogólnie się zgodzić, że tak rozumiana humanistyka, nawet mimo tego, że nie udziela jednoznacznych odpowiedzi na pytania, jakie rodzą się w związku z problemami społecznymi, jest potrzebna współczesnemu człowiekowi właśnie dlatego, że ten ciągle pyta, kim jesteśmy w świecie i dokąd zmierzamy. Jest ona potrzebna z tego powodu, że w przeciwieństwie do techniki potrafi udzielać odpowiedzi niejednoznacznych i nieostatecznych, odpowiedzi jak najbardziej ludzkich. Czy jednak jest ona tak samo potrzebna teologii i wierze, które przecież zakładają, że są w stanie, przynajmniej w jakimś stopniu, mówić o prawdzie obiektywnej? Czy więc teologia nie należy jedynie formalnie do nauk humanistycznych, a w rzeczywistości nie ma z nimi wiele wspólnego? Czy nie jest ona jednak bardziej pewna swych odpowiedzi niż nauki humanistyczne (przynajmniej w takim ujęciu jak przedstawione powyżej)?

  1. Humanistyka i teologia – punkty wspólne

 Tezę o nieprzynależności teologii do humanistyki należy odrzucić. Ignacy Bokwa słusznie stanowczo stwierdza, że teologia jest najpiękniejszą z humanistycznych dziedzin[9]. Teologia tak jak i cała humanistyka stara się bowiem zdawać sprawę z tego, kim jesteśmy w świecie. Czy jednak ta przynależność musi oznaczać, że tak jak nauki humanistyczne miałaby się wyrzec wiary w odkrycie prawdy ostatecznej?

Nie wydaje się, by teologii pozostało jedynie ograniczenie się do roli, jaką dla humanistyki przewiduje Michał Paweł Markowski, który stwierdza, że humanistyka „stara się zrozumieć, jak ludzie budują swoje światy i jak je umacniają, jak starają się przekonać innych, że mówią prawdę, i jak tej swojej prawdy bronią. W tym sensie w jej przesłanie wpisana jest potrzeba zrozumienia innych ludzi: ich potrzeb, ich namiętności, ich systemów pojęciowych, ich języka. Nie interesują jej prawdy wieczne, lecz jedynie tymczasowe i ulotne próby, jakie ludzie podejmują, by swoje życie uczynić znaczącym. Nie interesują jej obiektywne stany rzeczy, albowiem nie interesują jej także relacje między zdaniami i rzeczami. Humanistykę ciekawią ludzkie poglądy i to, dlaczego są one głoszone, a nie to, czy są one prawdziwe. Prawda, jak słusznie zauważył Poncjusz Piłat, może być wieloraka: wszystko zależy od tego, kto i z jakiego punktu patrzy na świat i jak potrafi kogoś innego przekonać do swojej wizji. Humanistyka, odwrotnie niż nauka i odwrotnie niż religia, stara się nas przekonać do tego, że nie ma innego świata poza tym, któryśmy sobie sami, na dobre i na złe, poza dobrem i złem, wyszykowali. Kto uważa inaczej, ten, moim zdaniem, prezentuje bardzo antyhumanistyczny pogląd na świat”[10]. Nie wydaje się, by teologia ze swoim zainteresowaniem prawdą obiektywną miała być w istocie dziedziną antyhumanistyczną. Przekonanie o istnieniu tej prawdy nie musi bowiem oznaczać przekonania o możliwości całkowitego jej odkrycia. Nie bez powodu w teologii silny jest nurt teologii apofatycznej. Apofatyka właściwie rozumiana, a więc nie jako taka, która każe o Bogu milczeć – jak wskazuje Robert J. Woźniak – zabezpiecza nie tyle absolutną niepoznawalność Boga, ile wolność i autonomię zarówno Boga, jak i człowieka. Objawienie nie usuwa niepoznawalności Boskiej substancji (tego, czym jest Bóg, nie można wiedzieć), umożliwia jednak prawdziwościową wiedzę o Bogu, której źródłem jest Jego działanie (można poznać Jego sposób istnienia). Apofatyka zachowuje swoje znaczenie na tyle, na ile strategicznie eksponuje rolę różnicy między Bogiem i stworzeniem, która w żadnym wypadku nie zostaje usunięta przez samo objawienie[11].

Teologię można by więc rozumieć jako tę dziedzinę – i na tym być może polega jej piękno, o którym mówi Bokwa – która znajduje się na granicy między humanistyką a naukami przyrodniczymi jako z jednej strony podzielająca przekonanie humanistyki o niejednoznaczności i chwiejności świata, niemożności dotarcia do prawdy obiektywnej (nie można wiedzieć, czym jest Bóg), a z drugiej strony przekonana o możliwości wiedzy prawdziwościowej (można poznać sposób istnienia Boga). Teologia z racji swojej roli jako dziedziny granicznej może więc z jednaj strony czerpać zarówno z nauk humanistycznych (przekonanie o niepewności świata), jak i przyrodniczych (przekonanie o możliwości dotarcia do prawdy), a z drugiej strony wzbogacać obie te dziedziny swoim doświadczeniem łączenia będących ich udziałem przeciwnych przekonań, może być też swoistym pasem transmisyjnym między tymi dziedzinami.

Dla teologii istotne jest też wskazane wyżej przekonanie, że w humanistykę wpisana jest potrzeba zrozumienia innych ludzi. Wydaje się bowiem, że cennym wkładem humanistyki, a zarazem potencjalnym jej punktem wspólnym z teologią, jest dostrzeżenie właśnie odmienności i pewnej autonomii światów, jakimi jest każdy człowiek. Trzeba się bowiem zgodzić – a dla teologii jest to bardzo wartościowe przekonanie – że świat języka i kultury danego człowieka jest w pewnej mierzenieprzekładalny na język innego człowieka[12]. Humanistyka mówi tutaj o potrzebie zrozumienia tych odmiennych światów. Skoro zaś teologia dostrzega i, ujęta apofatycznie, eksponuje różnicę między Bogiem i stworzeniem (człowiekiem), to należy również oczekiwać, że podejmie problem wskazywanej przez humanistykę różnicy między światami poszczególnych ludzi. Wtedy może ona mówić również, podobnie jak humanistyka,o potrzebie zrozumienia tych światów. Może ona iść nawet dalej niż humanistyka, bo wyrażać przekonanie nie tylko o możliwości zrozumienia odmiennych światów poszczególnych ludzi, ale również omożliwości ich zbliżenia w rozmowie, dialogu[13]. Wprawdzie i M.P. Markowski humanistykę rozumie „jako umiejętność snucia przygodnych narracji, wiążących nas z innymi ludźmi: tyleż z ich stronami mocnymi i szlachetnymi, co słabymi i nikczemnymi. W tym sensie upragnioną dziedziną humanistyki jest raczej solidarność niż obiektywność. A jeśli tak, to najlepszym miejscem dla humanistyki jest uniwersytet. Nie taki jednak, który chciałby być wielkim instytutem badawczym, lecz taki, który pamięta, że słowo universitas oznacza wspólnotę”[14]. Teologia jednak nie tylko snuje przygodne narracje wiążące z innymi ludźmi, ale może być nauką o sposobach zbliżenia podmiotów snujących te przygodne narracje. Być może ona właśnie może być tą dziedziną, która skłoni nauki humanistyczne do większej odwagi, do nieograniczania się jedynie do solidarności, ale również do dążenia do zrozumienia i zbliżenia.

  1. Humanista i teolog, czy teolog i humanista?

 Znane jest powiedzenie Józefa Tischnera: „Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. W świetle tego, co do tej pory zostało powiedziane, i humanista, i teolog najpierw musi być człowiekiem, a więc wyrastać z jakiegoś doświadczenia bycia człowiekiem. To doświadczenie bycia człowiekiem jest bardzo różne, bo związane właśnie zarówno ze stronami mocnymi i szlachetnymi, jak i słabymi i nikczemnymi ludzi. Jedni doświadczają raczej szlachetnego wymiaru człowieczeństwa (choć oczywiście nie jedynie), inni przeważnie nikczemności ludzkiej, czasem do tego stopnia, że tego pierwszego wymiaru mogą w ogóle nie dostrzegać. Czy jednak można powiedzieć, że po byciu człowiekiem jest się humanistą, a potem długo, długo nic i jest się teologiem? Czy też może można powiedzieć, że po byciu człowiekiem jest się teologiem, a potem długo, długo nic i jest się humanistą? To pytanie w pewnym stopniu schematyczne, ale oddaje ono istotę problemu.

Właściwie trudno odpowiedzieć na to pytanie o tyle, że i bycie człowiekiem, i bycie humanistą, i bycie teologiem od początku są ze sobą ściśle splecione[15]. Bez wchodzenia w głębsze analizy można powiedzieć, że od najmłodszych lat czytamy albo ktoś nam czyta (przynajmniej powinno to się dziać), a zatem poznajemy stawiane w literaturze pytania o to, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, i od najmłodszych lat słyszymy i mówimy (przynajmniej powinniśmy) o doświadczeniu spotkania człowieka z Bogiem. Parafrazując powiedzenie Józefa Tischnera, można by więc chyba powiedzieć, że najpierw jest się człowiekiem, potem humanistą i teologiem, a następnie długo, długo nic i jest się pielęgniarką, nauczycielem, lekarzem, prawnikiem itp.

Pytanie może powinno być postawione inaczej: czy można być teologiem, nie będąc humanistą, i czy można być humanistą, a nie być teologiem? Oba warianty zapewne są możliwe i rzeczywiście się zdarzają. Lektura niektórych pozycji teologicznych zdaje się jasno wskazywać, że ich autor w szkole ograniczał się jedynie do czytania skrótów lektur szkolnych. Z kolei lektura niektórych prac humanistów wskazuje, że szerokim łukiem omijają oni wszystko, co mogłoby w jakimś stopniu „pachnieć Bogiem”, a ich edukacja religijna zakończyła się na egzaminie dopuszczającym do pierwszej komunii św. Pomijając interesującą, ale mniej ważną dla tematyki tego artykułu kwestię przejścia od humanistyki do teologii, należy skoncentrować się na kwestii związku teologii i humanistyki.

Najpierw warto zauważyć, że humanistyka, jak było powiedziane wyżej, porusza się w świecie niejednoznaczności, zmienności, niepewności. Jeśli więc stawia pytania o Boga, to najczęściej nie robi tego wprost. Tak postawione te pytania odnajduje w literaturze i kulturze, którymi się zajmuje. Z reguły bowiem (ale oczywiście nie zawsze) najciekawsze, najlepsze wytwory kultury i literatury to te, w których pytania i odpowiedzi (zwłaszcza te dotyczące Boga) są zawoalowane, nie są oczywiste, pojawiają się w tle, są ukryte. Wystarczy tu przywołać chociażby przykład Małego Księcia Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Jeden z badaczy jego twórczości,Enzo Romeo, przyłożył tekst Małego Księcia do Biblii i odtworzył w dziele Exupéry’ego fragmenty Księgi Mądrości, Pieśni nad Pieśniami, Księgi Psalmów, Ewangelii – szczególnie Kazania na Górze i Ośmiu Błogosławieństw, a przede wszystkim męki i śmierci Chrystusa. Bo to w tę Postać wcielił się Mały Książę[16]. Trzeba powiedzieć, że teologia znajduje się w podobnej sytuacji względem swojego przedmiotu jak humanistyka. Podobnie jak przedmiot humanistyki jej przedmiot jest również zawoalowany i nieoczywisty. Żydowski myśliciel Abraham Joshua Heschel przekonująco wskazywał, że należy mówić nie tyle o Bogu ukrytym, ile ukrywającym się (Iz 45,15; tak tłumaczy ten wers Biblia Paulistów: „Ty jesteś Bogiem, który się ukrywa”). Jest to Bóg, który czeka, by Go odkryć, by Go dopuścić do swojego życia. Kryjówką Boga jest życie[17]. I takie jest też doświadczenie wielu wierzących, że Bóg ukrywa się: w świecie, w przyrodzie, w wydarzeniach życia. Niekiedy jednak teologia sprawia wrażenie, że mówi o Bogu, który całkowicie odkrył się przed człowiekiem.

Można więc postawić tezę, że humanista ma pewną „przewagę” nad teologiem, a mianowicie bardziej niż teolog doświadcza Boga ukrywającego się, bardziej niż on musi Boga poszukiwać, znajdować Jego ślady, czy może czasami przypadkiem na nie trafiać. To jednak zaleta, a nie wada, bo przecież ciągle trzeba mieć w pamięci wspomniany wers z Księgi Izajasza. Dla teologa (człowieka wierzącego) bycie humanistą (a więc nawet nie tyle zorientowanie w kulturze, ile życie tą kulturą) jest więc koniecznością. Dzięki temu jest po prostu lepszym teologiem, bo pełniej ujmującym wiarę, wyczulonym na ten jej aspekt, który mówi właśnie o Bogu ukrywającym się. Teologia wyczulona na ten aspekt może zaś być bardziej przekonująca dla człowieka żyjącego w świecie niepewności i niejednoznaczności.

Można też zaryzykować twierdzenie, że zabijanie humanistyki (która w jakiś sposób zawsze jest wyczulona na Boga ukrywającego się) prowadzi również do uśmiercania teologii (a w dalszej perspektywie także wiary), która albo ma stać się pewnością, albo ma nie być jej wcale. Z drugiej strony to zabijanie humanistyki dokonuje się nie tylko przez określanie jej jako pseudonauki czy wręcz wyśmiewanie, ale również przez sprowadzanie do jakiegoś areligijnego skupienia się na samym człowieku.

Zakończenie

 Wydaje się, że teologia może i powinna w pewnym stopniu skorzystać na sojuszu z humanistyką, na uznaniu i docenieniu specyfiki humanistyki jako dziedziny poruszającej się w obszarze niepewności. Dzięki temu sama może stać się lepsza jako dziedzina humanistyczna, bardziej wiarygodnie i przekonująco mówić o poszukiwaniu Boga ukrywającego się. Miarą scientia fidei nie jest bowiem stopień pewności, jaki może zagwarantować i zaofiarować, ale zrozumienie światów innych ludzi i samego Boga oraz przybliżanie ich. Wtedy będzie w stanie towarzyszyć człowiekowi żyjącemu w świecie niepewności.

Streszczenie

 Dzisiaj humanistyka nie jest traktowana jako nauka mogąca wnieść istotny wkład w rozwiązanie konkretnych problemów życia społecznego. Winę za taki stan rzeczy ponoszą technika i pragmatyzm. Humanistyka jest jednak potrzebna współczesnemu człowiekowi, gdyż ten ciągle pyta, kim jesteśmy w świecie i dokąd zmierzamy. Humanistyka w przeciwieństwie do techniki potrafi udzielać odpowiedzi niejednoznacznych i nieostatecznych, odpowiedzi jak najbardziej ludzkich. Teologia tak jak i cała humanistyka stara się zdawać sprawę z tego, kim jesteśmy w świecie. Jest nauką graniczną, gdyż z jednej strony podziela przekonanie humanistyki o niejednoznaczności świata, niemożności dotarcia do prawdy obiektywnej, a z drugiej strony przekonana jest o możliwości wiedzy prawdziwościowej. Humanistyka ma tę przewagę nad teologią, że najczęściej nie stawia pytania o Boga wprost, humanista bardziej niż teolog doświadcza Boga ukrywającego się. Teologia wyczulona na ten aspekt, bardziej humanistyczna może być bardziej przekonująca dla człowieka żyjącego w świecie niepewności i niejednoznaczności, bardziej wiarygodnie i przekonująco mówić o poszukiwaniu Boga ukrywającego się.

Słowa kluczowe: humanistyka, teologia, nauka, człowiek, Bóg, świat

Summary

 Today humanities is not treated as a science that may have significance for the solution of concrete problems of social life. The blame for this lies with technology and pragmatism. Humanities is necessary to modern man, because he constantly asks who is in the world and where he is going. Humanities unlike the technique can give ambiguous and inconclusive answers, answers the most human. Theology like the entire humanities tries to answer the question of who we are in the world. Is the science of the border, on the one hand shares the conviction of the humanities of the ambiguity of the world, the inability to reach the objective truth, and on the other hand, is convinced of the possibility of true knowledge. Humanities has an advantage over theology, as it usually does not put questions about God directly, it is more humanist than a theologian who experiences God hiding. Theology sensitive to this aspect, more humanistic theology may be more convincing for a man living in a world of uncertainty and ambiguity, more reliably and convincingly speak of the search for God hiding.

Keywords: humanities, theology, science, man, God, world

[1] Szerzej o problemie naukowości teologii por. R. Rynkowski, Każdy jest teologiem. Nieakademicki wstęp do teologii, Kraków 2012, s. 15–27.

[2]Por. http://komitethumanistyki.pl/ [dostęp: 02.12.2015].

[3] K. Tarnowski, Kilka słów w bardzo ważnej sprawie (cyt. za: http://komitethumanistyki.pl/dyskusje/dyskusja-o-stanie-nauki-uniwersytetu-i-spoleczenstwa-w-polsce/k-tarnowski-kilka-slow-w-bardzo-waznej-sprawie/ [dostęp: 02.12.2015]).

[4]Tenże, W obronie humanistyki. Myślenie musi się czuć wolne i radosne, „Gazeta Wyborcza”, 16 stycznia 2014 (cyt. za: http://wyborcza.pl/1,75968,15280055,W_obronie_humanistyki__Myslenie_musi_sie_czuc_wolne.html [dostęp: 02.12.2015]).

[5] T. Gadacz, Bankructwo humanisty czy „tylko” kryzys?, „Znak” nr 658 (2010) (cyt. za: http://www.miesiecznik.znak.com.pl/6582010tadeusza-gadaczabankructwo-humanisty-czy-tylko-kryzys/ [dostęp: 02.12.2015]).

[6] M. Januszkiewicz, Czy mamy dziś kryzys humanistyki?, „Znak” nr 653 (2009) (cyt. za: http://www.miesiecznik.znak.com.pl/6532009michal-januszkiewiczczy-mamy-dzis-kryzys-humanistyki/ [dostęp: 02.12.2015]).

[7] M. Markowski, Inne światy, inne prawdy, „Znak” nr 653 (2009) (cyt. za: http://www.miesiecznik.znak.com.pl/6532009michal-pawel-markowskiinne-swiaty-inne-prawdy/ [dostęp: 02.12.2015]).

[8]Tamże.

[9] Por. I.Bokwa, Słowo wstępne, „Studia Teologii Dogmatycznej” (2015) t. 1, s. 11.

[10] M. Markowski, dz. cyt.

[11] Por. R. Woźniak, Różnica i tajemnica. Objawienie jako teologiczne źródło ludzkiej sobości, Poznań 2012, s. 511–512.

[12] Więcej na ten temat: R. Rynkowski, Zrozumieć wiarę. Niecodzienne rozmowy z Bogiem, Kraków 2015, s. 19–26.

[13] Więcej na ten temat: tamże, s. 21–37.

[14] M. Markowski,dz. cyt.

[15] O tym, że każdy człowiek jest w jakimś stopniu teologiem i że teologia nie ogranicza się do dziedziny akademickiej, por. R. Rynkowski, Każdy jest teologiem, dz. cyt.

[16] Por. J. Bątkiewicz-Brożek, Wielki Mały Książę (cyt. za: http://kultura.wiara.pl/doc/2515812.Wielki-Maly-Ksiaze [dostęp: 02.12.2015]).

[17]Por. A. Heschel, Człowiek nie jest sam. Filozofia religii, tłum. K. Wojtkowska-Lipska, Kraków 2001, s. 131.

Ten drugi według Carrere’a

Emmanuel Carrère w swojej powieści Królestwo (recenzja Alicji Szerment) formułuje ciekawe przypuszczenie (s. 280-283) co do tego, kim był drugi uczeń, oprócz wymienionego z imienia Kleofasa, ze słynnego opowiadania Łukasza Ewangelisty o uczniach z Emaus (Łk 24, 13-35). Nie jest to przypuszczenie oparte na twardych dowodach, bo Crrère rekonstruuje głównie na podstawie własnej wyobraźni to, co mogło się dziać w czasie w ogóle nieopisanego w Dziejach Apostolskich dwuletniego uwięzienia Pawła w Cezarei. Jak bowiem pisze: „Jeśli chodzi o te dwa lata spędzone przez Pawła w Cezarei, nie mam do dyspozycji dosłownie nic. Żadnego źródła. Mam swobodę działania, a jednocześnie jestem zmuszony zmyślać”. Z drugiej strony nie jest to zmyślanie nieoparte na Piśmie Świętym, jakaś doza prawdopodobieństwa w nim jest.

Jak więc Carrère dochodzi do zidentyfikowania drugiego ucznia? Otóż Paweł zostaje przewieziony z Jerozolimy do Cezarei. Ale do Jerozolimy przybył wraz ze swoimi uczniami, w tym Łukaszem. Owi uczniowie według Carrère’a podążyli do Cezarei za uwięzionym Pawłem. Co jednak mogli robić dalej? Carrère uważa, że skoro w Dziejach Apostolskich Łukasz, opisując wydarzenia następujące po owych dwóch latach uwięzienia Pawła, nadal mówi „my”, to przynajmniej on pozostał w Cezarei (być może wykonywał swój zawód lekarza). Gdzie jednak się zatrzymał? Skoro w drodze do Jerozolimy Paweł i jego towarzysze zatrzymali się u niejakiego Filipa, to byłoby czymś naturalnym, gdyby również po dwóch tygodniach właśnie u tego Filipa również się zatrzymał Łukasz.

A kim zdaniem Carrère’a był ów Filip? Na pewno nie jednym z Dwunastu, ale kimś, kto z anonimowego słuchacza Jezusa stał się znaczącą postacią w pierwotnej wspólnocie. Być może to od niego pochodzą opowieści o historii tej wspólnoty, które Łukasz umieścił w pierwszych ośmiu rozdziałach Dziejów Apostolskich. Carrère uważa, że Filip był hellenistą (Żyd o wyższej pozycji społecznej, znający grekę), jednym z Siedmiu, zwanych diakonami, wybranych do „obsługi stołów”. Gdy Kościół zaczyna być prześladowany w Jerozolimie, helleniści rozpraszają się, a Filip trafia do Samarii, gdzie prowadzi działalność misyjną, m.in. nawraca Etiopczyka.

Filip i Łukasz toczą długie rozmowy w Cezarei. A jeśli w czasie jednej z nich Filip opowiedział historię o dwóch uczniach idących do Emaus? Skąd ją znał? Bo może był właśnie owym drugim uczniem, niewymienionym z imienia.

Tak więc do licznych prób odkrycia imienia drugiego ucznia możemy dołączyć kolejną: Emmanuela Carrère’a.

Włóż na Pana swój ciężar

Michał Gołębiowski na FB pyta:

Któż zaprzeczy, że staropolskie przekłady biblijne mają tego szczególnego ducha; że są niejednokrotnie bardziej wymowne od tych współczesnych?
Biblia Jakuba Wujka: „Wszystko troskanie wasze składając nań, gdyż on ma pieczą o was” (1P 5, 7: omnem sollicitudinem vestram proicientes in eum, quoniam ipsi cura est de vobis).
Por. Jan Kochanowski: „Włóż na Pana swój ciężar, a On cię ratuje” (Ps 55, 23: Iacta super Dominum curam tuam, et ipse te enutriet).

Bardzo podobnie jak J. Wujek 1P 5, 7 tłumaczy Biblia Warszawska (przekład z języków oryginalnych): „Wszelką troskę swoją złóżcie na niego, gdyż On ma o was staranie”. Ale inne przekłady już odmiennie: „Powierzcie Mu wszystkie swoje zmartwienia, a On zatroszczy się o was” (Paulistka); „Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was” (Tysiąclatka, wyd. V); „We wszystkich potrzebach waszych zaufajcie Jemu, gdyż On troszczy się o was” (Warszawsko-Praska). Prawda, że są różnice znaczeniowe? Co ciekawe, wygląda na to – ale to pytanie do specjalistów – że Wujek, choć tłumaczył z łaciny, stworzył przekład nie tylko wymowny, ale i – tu pytanie do specjalistów – będący całkiem blisko greckiego oryginału.

Z kolei Ps 55, 23 dość podobnie jak u Kochanowskiego (parafraza) brzmi w Biblii Paulistów: „Zrzuć swój ciężar na PANA, a On cię podźwignie”, a trochę odmiennie np. w Tysiąclatce: „Przerzuć swą troskę na Pana, a On cię podtrzyma” (w innych podobnie).

Tak czy inaczej rzeczywiście bardzo wymowne jest to wkładanie/składanie na Boga swoich trosk/ciężarów.

Cantalamessa i Odnowa

Raniero Cantalamessa, kaznodzieja papieski, jak sam przyznaje w tekście „Byłem krytycznie nastawiony do Odnowy”, był wręcz wrogiem ruchu charyzmatycznego. Z czasem, po uczestnictwie w wielu spotkaniach tego ruchu, jego nastawienie zmieniło się diametralnie i z zaciekłego przeciwnika stał się gorącym zwolennikiem Odnowy, porzucił nauczanie uniwersyteckie i stał się wędrownym kaznodzieją.

Cantalamessa mówi, że w Odnowie zobaczył m.in., że Duch Święty ożywia wszystkie sakramenty, że pozwala odkryć Jezusa jako Pana, że prowadzi ludzi do serca Ewangelii, którym jest krzyż Jezusa, że w chrzcie w D.Ś. chodzi o ponowne świadome przeżycie tego, co dokonało się np. w chrzcie, sakramencie małżeństwa, że kiedy otwieramy się na działanie D.Ś., Biblia staje się księgą, przez którą Bóg mówi do człowieka, że D.Ś. kontynuuje w nas modlitwę Jezusa, że D.Ś. rozlewa swe dary wśród członków różnych wyznań, co pozwala na ekumenizm duchowy. Na koniec Cantalamessa stwierdza: „dzisiaj doświadczenie Ducha Świętego jest konieczne, aby przemienić chrześcijan tylko z nazwy w chrześcijan rzeczywistych”.

Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: biedni ci wszyscy chrześcijanie tylko z nazwy, którym nie dane było doświadczyć działania Ducha Świętego, zwłaszcza w Odnowie w Duchu Świętym.

Tego już nie ma

Wczoraj minęła kolejna rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim. Wraz z nim rozpoczął się początek końca historii polskich żydów. Czy ich zagłada nie była również stratą dla polskiej teologii? Może najdobitniej o tym, że tak,  świadczy historia urodzonego w Warszawie Abrahama J. Heschela, który zdołał wyjechać przed wybuchem wojny do Stanów Zjednoczonych. I chociaż już przed wojną zyskał pewne uznanie, to dopiero w latach pięćdziesiątych napisał swoje najważniejsze dzieła filozoficzno-teologiczne.

Dzisiaj takie jego ksiażki, jak „Prorocy” czy „Bóg szukający człowieka”, cieszą się w Polsce sporym zainteresowaniem (wielokrotnie się do nich odwoływałem w „Zrozumieć wiarę„). A co by było, gdyby tacy autorzy jak on mogli nadal tworzyć w Polsce? Gdyby tu i teraz tworzyli tacy jak Heschel, Isaac Singer czy Icchok Perec i wielu, wielu innych? Jakie byłoby ich oddziaływanie na polską teologię i jaka byłaby ta teologia, gdyby tuż obok miała teologię żydowską? Choć nie sposób na te pytania odpowiedzieć, to warto je sobie zadać w kolejną rocznicę wybuchu powstania w getcie.

O liturgii i niebie

Są tacy, którzy mówią, że spory o przestrzeganie przepisów liturgicznych, o poprawność i piękno liturgii to w gruncie rzeczy zajmowanie się sprawami drugorzędnymi. Zapewne tak bywa. Ale pewien znajomy, który z Kościołem jest na bakier, a który z racji obowiązków służbowych trafił na mszę w katedrze poznańskiej z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski, opowiadał mi, jak wielkie wrażenie (miał tzw. ciary, mówiąc młodzieżowo) wywarła na nim właśnie sama liturgia, na dodatek z elementami łaciny, i świetna oprawa muzyczna.

Tocząc więc spory o kształt liturgii, trzeba brać pod uwagę również to, że do kościołów z różnych powodów przychodzą różni ludzie. Do kościoła może wejść każdy i nikt nie sprawdza jego biletu wstępu, jak to jest podczas wielkich imprez typu „Jezus na stadionie”. Czy nie jest więc istotne, z jakimi wrażeniami z niego wyjdzie? Nie jest to też bez znaczenia teologicznego, bo przecież liturgia to niebo na ziemi. Co więc mówimy o tym niebie naszymi mszami, tak często jakby odprawianymi „za karę”?

Czyny czy traktaty?

Co jakiś czas zdarza mi się trafić na wezwania typu: niepotrzebne uczone traktaty teologiczne, trzeba działać, miłość chrześcijańska wystarczy. Bywa, że takie wezwania wygłaszają też ci, którym zdarza się, owszem, jakiś mniej czy bardziej uczony traktat teologiczny popełnić. Zgadza się, bez sporej części literatury teologicznej można by się obyć. Zresztą pewnie podobnie jak bez sporej części literatury z zakresu innych nauk humanistycznych, a pewnie również i szczegółowych.

Ale czy nie trzeba też brać pod uwagę wskazania św. Pawła: „Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary: bądź dar proroctwa – [do stosowania] zgodnie z wiarą; bądź to urząd diakona – dla wykonywania czynności diakońskich; bądź urząd nauczyciela – dla wypełniania czynności nauczycielskich; bądź dar upominania – dla karcenia. Kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwością; kto jest przełożonym, [niech działa] z gorliwością; kto pełni uczynki miłosierdzia, [niech to czyni] ochoczo” (Rz 12,6-8)? A ostatecznie kto może rozstrzygnąć, czy świat bardziej zmienią wielkie akcje charytatywne, czy nowa Summa teologiczna?

Pan jest moim pasterzem

Dzisiaj niedziela Dobrego Pasterza i chociaż w liturgii nie ma Psalmu 23, kaznodzieja w mojej parafii słusznie się do niego odwołał, a przy tym nietypowo, bo przez piosenkę Marii Peszek „Pan nie jest moim pasterzem”. O tyle łatwo było mi ją rozpoznać (kaznodzieja nie chciał robić piosenkarce reklamy), że przytaczałem ją w książce „Zrozumieć wiarę„.

Przypadek ten jest o tyle ciekawy, że jedynym uzasadnieniem wyboru Psalmu 23 jako będącego podstawą do stworzenia utworu będącego wyrazem sprzeciwu wobec nadzoru Boga nad człowiekiem, jest popularność tego psalmu. Jego analiza pokazuje bowiem, że wyraża on przekonanie, iż Bóg towarzyszy człowiekowi jako pasterz (kij służy tu do obrony, zaś laska pozwala kierować stadem) we wszystkich sytuacjach życiowych, które można nazwać Szeolem, wtedy, gdy pogrąża on się w ciemnej dolinie śmierci (czyli Szeolu), gdy niejako buduje piekło na ziemi. Bóg jest z człowiekiem, by ustrzec go przed ulęknięciem się zła. Psalm 23 wskazuje więc na troskę Boga, Jego bycie przy człowieku, nie zaś Jego nadzór i „ręczne” kierowanie człowiekiem.

Ludzie są dobrzy?

Ludzie są dobrzy, człowiek jest dobry… Może każdy chce być dobry, tylko nie ma wzorców, nie wie, jak to robić? No to zgódźmy się, że tak rzeczywiście jest. Ale przypomnijmy sobie historię niemieckiego 101. Policyjnego Batalionu Rezerwy, złożonego z niemłodych ludzi, nie fanatyków, nieprzygotowanych do zabijania, a jednak dokonujących masakr, mimo że w większości przypadków mogli tego odmówić. Przypomnijmy sobie, że masakr w Rwandzie także dokonywali całkiem normalni ludzie, którzy w ciągu kilku godzin przekształcili się w dzikie zwierzęta. I przypomnijmy sobie, że w eksperymencie Milgrama tylko około 20% ludzi odmawia zadawania cierpienia ludziom znajdującym się naprzeciwko. Więc może jednak tak po prostu powiedzieć, że człowiek jest dobry nie można powiedzieć? I jest też chyba w takim powiedzeniu pewne nie do końca uświadamiane niebezpieczeństwo. Jeśli bowiem chcemy zachować choć jakieś pozory zdrowego rozsądku i nie przypisywać kosmitom masakr 101. PBR i masakr w Rwandzie, to albo tezie o powszechnym dobru ludzi należy zaprzeczyć, albo uznać, że jednak jacyś źli ludzie na świecie istnieją. A stąd tylko krok do podziału na „naszych” dobrych i „tamtych” złych. Może więc lepiej trzymać się starego chrześcijańskiego przekonania, że w każdym człowieku dobro splata się ze złem?

Dobry pasterz

dobry_pasterz