I dlatego trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi [nie robiącymi różnicy] w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest jej zakazane [lub nakazane], tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa [więcej] niż ubóstwa, zaszczytów [więcej] niż wzgardy, życia długiego [więcej] niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach. (ĆD 23)
Od szeregu już lat „istnieję” w przestrzeni wirtualnej: fora internetowe, blogi, nasza-klasa, teraz też Facebook. Jest w tym na pewno jakaś niemała doza Ewangelii: nastawać w porę i nie w porę, dynamizm posłania w głoszeniu Ewangelii, życie nie tylko dla siebie, ale też dla drugiego, a w tym wszystkim – życie dla Boga. Może nie zawsze tak, jak zakładają wyobrażenia innych, może nie do końca tak, jak bym chciał – idealnie. Może kto uzna to za banalne usprawiedliwienie, ale co mi tam! Nie jestem ideałem, nigdy nim nie będę a od innych mogę się tylko uczyć, przyjmować to, co Bóg da, by nie stało się groteską, karykaturą, lecz by doszło do głosu jako znak Bożego działania, wydźwignięcia człowieka z jego wad, błędów, grzechów.
Jest też i jakaś doza egoizmu, szukania słuchaczy, czy po prostu zwyczajne „żołądkowanie” się na świat, na bliźniego, na samego siebie. Na ile to potrzebne, ile w tym dobra – trudno ocenić. Nieco jednak oddając się filozofowaniu – byt, z racji tego, że jest, jest już dobry. Mam więc podstawy wierzyć, że i z mego „żołądkowania się” jakieś dobro Bóg może wyprowadzić. Dla mnie, dla bliźniego, dla świata. Choć przyznać muszę, tu, w tym miejscu, że o tyle więcej mam do zrobienia w drodze do chrześcijańskiego ideału, ile widzę niespójności, błędów, wad. Oby Bóg dał łaskę!
Jakieś 4-5 lat temu założyłem bloga. Blog ten początkowo był zatytułowany: „Blog Wolnego Człowieka”. Ile było w notkach treści oddających wolność piszącego, to już pozostawiam ocenie Czytelnika. Jedno przyznam, że kiedy wertuję niektóre wpisy – tak te pierwsze, jak i gros bieżących, to pytanie o wolność osobistą ciągle do mnie wraca. Nie jestem w tej dziedzinie laureatem wieńca laurowego, to pewne. Ci, którzy mnie znają osobiście, mogą o tym zaświadczyć. To, co chcę przekazać w tej notce, można zawrzeć w jednym zdaniu: wszyscy, bez względu na światopogląd i jakiekolwiek inne kryteria i uwarunkowania jesteśmy w procesie stawania się (In Statu Fieri). Świadomość tego faktu jest o tyle ważna, że uznając go, możemy znacząco skorygować swój kurs ku celowi, jaki sobie zakładamy, czy jaki uznajemy za swój, przyjmując za pewnik, że jest on poza nami, odrębny od nas.
Idąc dalej, dochodzimy do zagadnienia wolności właśnie. Bo, o ile prawdziwie wolni jesteśmy, o tyle będziemy w stanie ukonkretnić swe kroki ku celowi (Celowi).
Kwestia więc zasadnicza: gdzie jest w nas wolność? Nie w sensie oczywiście lokalizacji ( w głowie, w duszy, w sercu, czy np. wątrobie) Chodzi o wolność, jako wartość, której nigdzie i nikomu się nie skąpi; nie poddaje się jej humorom, czy sympatiom. Coś w stylu: woda jest albo mokra, albo to co wydaje się być wodą, a jest suche, nią nie jest.
Dwa proste przykłady: bł. ks Jerzy Popiełuszko, mimo, iż był prześladowany przez UB, to jednak nie raz inwigilującym go funkcjonariuszom, zimą, w mrozie, zanosił herbatę, czy kawę, by choć trochę mieli ciepła w swoich sercach.
Sł. Boży, kardynał Stefan Wyszyński, kiedy był internowany, więziony, nigdy nie użalał się nad sobą, nie rościł sobie pretensji co do swego położenia – ale za to ZAWSZE, kiedy miał do czynienia z funkcjonariuszami, wypytywał ich o to, czym żyją, jak układa się im życie rodzinne, jakie strapienia ich serca nicują.
Kiedy jest możliwy taki stan ducha? Kto jest gotów, po ludzku przyjmując, na takie lub podobne postawy, zaprezentowane powyżej?
To, co mi do głowy przychodzi i czego sam doświadczam, to taki oto ciąg myśli: mając czas dla siebie, na przebywanie z samym sobą ale w Bożej obecności, przy zachowaniu świadomości, iż On jest – czyli tak naprawdę, znajdując dystans do samego siebie, szukając źródła i sensu poza sobą, widzę znacznie więcej i dokładniej, niż poświęcając się czysto ludzkim odruchom, będąc dla innych takim, jakimi oni są dla mnie; w konsekwencji stwarzam możliwość faktycznie realnego patrzenia na świat i ludzi wokół mnie w takim ujęciu, jak literacko bardzo głęboko oddał to autor Traktatu o łuskaniu fasoli: Świat jest takim jakim go Bóg stworzył, a nie taki, jak go człowiek opisał. To jest zupełnie odmienne patrzenie na rzeczywistość, niż to, proponowane nam przez „ducha tego świata”; tym samym daje się pokonać marazm, znudzenie, zblazowanie, które jak lew krążą, szukając, kogo by pożreć. No i jeszcze jedna ważna kwestia, kiedy idzie o wolność: nie ma większego sensu budować siebie jako tego, który żyje na zasadzie przypodobania się innym, byciem dla nich narkotykiem swego rodzaju, po którego zażyciu krew uderza w żyły i są na „życiowym haju”. Prawda jest taka, że mogą sobie poradzić beze mnie. Ale jeśli stało się tak, iż nasze drogi spotkały się, przecięły się ze sobą, to jest to niewątpliwie szansa spotkania się i wniesienia czegoś istotnego w nasze wzajemne relacje. To stąd mamy w życiu do czynienia z relacjami uczeń-mistrz, przyjaciel – przyjaciel, mąż-żona. Mają one służyć wzajemnemu zbudowaniu nie po to, by nam dobrze z sobą było (przynajmniej nie to jest głównym celem) lecz są dane i zadane, by w domenie wolności zdobywać doskonałość osobistą. Fakt, że pierwszym obszarem, w którym mam szukać drogi do doskonałości, jest ten, który jest mi dany najbliżej: autorowi tych słów – w kapłaństwie i posługach z niego wynikających, małżonkom w małżeństwie, etc. Jednak to, jakimi jesteśmy w „4 ścianach domu” nie może stać w sprzeczności z tym, co prezentujemy na zewnątrz. Jeśli są to antagonizmy, to nie ma mowy o wolności, lecz jest to najzwyczajniejsza pod słońcem swa-wola. A jeśli jest ona moja, to z pewnością nie jest jednocześnie wolą Bożą – z którą wierzący się winni liczyć najbardziej, poszukujący ją dopuszczają, a pogrążeni w beznadziei często po prostu odrzucają, rozpaczliwie negują.
Na koniec: poniżej prezentuję schematyczną budowę wolnej woli. Zapraszam do “pobawienia się” tym rysunkiem, w sensie: po jego lewej stronie (Bodziec) wstawić sobie coś, co mnie najbardziej irytuje, dojmuje, wręcz poniewiera. Dalej: przepuszczając bodziec przez poszczególne 4 “składowe” wolnej woli, spróbować przewidzieć reakcję – lub, co trudniejsze – poszukać wzorców, których postępowanie w tej danej sprawie podoba mi się, jak chciałbym reagować na trudne sytuacje.