Bycie teologiem to nie tylko refleksja nad swoją wiarą, ale również rozmowa z Bogiem, modlitwa, poznawanie Go w osobistym doświadczeniu. Czy nie mówilibyśmy zatem o drewnianym żelazie, gdybyśmy twierdzili, że ktoś, kto rozmawia z Bogiem, modli się do Niego, jednocześnie jest kryptoateistą?
W jednym z Tadeuszem Zatorskim – autorem artykułu „Wiemy zbyt wiele”. Czy teolog może nie być ateistą? w lutowym „Znaku” – zgodzić się trzeba: dziwny to byt teologia i niełatwy do opisania, ba, sami teologowie mają problemy, by go zdefiniować, o czym świadczy wielość definicji teologii. To jednak nie znaczy, że jedyną drogą do określenia tego bytu, a przy okazji zadania dość zaskakujących pytań i udzielenia podobnie zaskakujących odpowiedzi, jest stosowanie zabiegu retorycznego pars pro toto. Autor stosuje go w przynajmniej dwóch obszarach i raz jest to użycie, jak zakładam, zupełnie świadome, a raz być może nie.
To fragment mojego artykułu, który ukazał się w majowym „Znaku” (maj 2014, nr 708). Cały artykuł dostępny jest na stronie internetowej miesięcznika: Teologiczne pras pro toto. Zapraszam do lektury! To również dobra okazja do dyskusji o tym, czym jest teologia.
Artykuł p. Zatorskiego okazał się tekstem wzbudzającym najpierw wielkie emocje, a po chwili skłaniającym do refleksji. Mogłam to zaobserwować w czasie seminarium doktoranckiego, sama bowiem podsunęłam doktorantom ten artykuł jako podstawę dyskusji. Tezy, być może również dlatego, że podane zostały w sposób dość pryncypialny, wywołały oburzenie i sprzeciw słuchaczy reprezentujących różne tradycje teologiczne (prawosławną, protestancką-ewangelicką i protestancką-ewangelikalną). Krytyce poddane zostało przede wszystkim założenie, że na pewnym etapie i przy zastosowaniu określonej hermeneutyki teolog niejako skazany jest, by stać się ateistą,nawet jeśli się do tego nie chce/nie może przyznać. Ciekawe, że część argumentów pokrywała się z polemiką p. Roberta Rynkowskiego. Przede wszystkim fakt, że Tadeusz Zatorski opisał tylko niewielki fragment tego, co przyjęło się nazywać ogólnie teologią. Czyli spostrzeżenie, że teologia to nie tylko wiedza akademicka, okazuje się bardzo ekumeniczne. Uczestnicy seminarium podkreślali, że teologia żywa, to taka, która realizuje się i przejawia na innych płaszczyznach niż te zaprezentowane w artykule w „Znaku”. Przedstawiciele Kościołów wolnych, zgodnie z charyzmatem swoich wspólnot, zwracali uwagę na konieczność przełożenia refleksji teologicznej na ewangelizację i misję. „Głoszenie Chrystusa” to nie wykład, ale przykład i transmisja żywej wiary kaznodziei. Bez tego osobistego doświadczenie ewangelizacja miałaby przestać być skuteczna. Wielokrotnie pojawiało się sformułowanie, że teolog nie może być tylko „teoretykiem” (właściwie tylko ten teoretyczny aspekt teologii opisuje p. Zatorski), musi być praktykiem i z każdej refleksji naukowej wyciągać wnioski praktyczne dla siebie/swojego życia i dla życia wspólnoty/Kościoła, któremu służy. Słuchacze prawosławni również podkreślali aspekt praktyczny, ale ukierunkowany bardziej dewocyjnie/duchowościowo, a nawet mistycznie. Teologia żywa miałaby się przekładać na życie wewnętrzne wierzącego, jego doświadczenie Boga i relacji z Bogiem. Wszyscy z kolei zgadzali się, że wyrazem tej żywej praktycznej teologii jest modlitwa. Ten aspekt mocno podkreśla również p. Rynkowski, który za Ewagriuszem z Pontu twierdzi, że każdy, kto się modli, jest teologiem. Trudno temu zaprzeczyć, jeśli chce się mówić o teologii żywej, a nie tej pogrzebanej przez niektórych teoretyków (teologów-akademickich).
Ciekawa była również sama argumentacja istoty, co do której wszyscy się zgadzali – żywa teologia musi być teologią wiary i modlitwy. Tutaj widać było jak na dłoni pewne konfesyjne różnice. Protestanci pentekostalnej proweniencji powoływali się wyłącznie na Biblię, na przemieniające człowieka doświadczenie wiary w niej opisane, prawosławni obok Biblii cytowali literaturę patrystyczną oraz współczesne autorytety teologiczne. Również p. Robert Rynkowski przywołuje w swoim komentarzu dzieła ojców Kościoła. Tych elementów zabrakło w tekście wyjściowym.
Właściwie na tym mogłabym skończyć wpis – będzie wtedy pełna – ekumeniczna – zgoda, że teologii nie można zawężać do tych punktów, które opisał p. Zatorski, i trzeba uwzględnić jeszcze osobiste doświadczenia, osobistą relację z Bogiem, modlitwę, lekturę Biblii i budującej literatury. Ale jest też coś niepokojącego w tym przeciwstawieniu „teologii akademickiej” i „żywej teologii praktycznej”. I choć p. Rynkowski w końcowym akapicie chwali autora artykułu za stawianie intrygujących pytań, które akademików mają skłonić do refleksji, to trzeba też powiedzieć, że utrwalają się w ten sposób również postawy antyintelektualne. Innymi słowy – nie warto za bardzo zajmować się teologią teoretyczną, bo to prowadzi do utraty wiary. Niektórzy z uczestników seminarium doktoranckiego powoływali się tutaj na autorytet apostoła Pawła i jego słynną opozycję z 1 Kor 2,5-8; inni – z jednej strony traktując tekst biblijny literalnie, z drugiej zaś dokonując jego aktualizacji, odrzucili możliwość poszukiwania nowych dróg w teologii – 1 Tm 6,3-5. I to zjawisko jest niepokojące.
Oczywiście, zawsze najlepiej zachować złoty środek, jakiś balans pomiędzy teorią i praktyką. Dlatego warto byłoby w ramach uzupełnień i dyskusji z tezami tekstu wyjściowego pełniej zarysować sylwetki kilku przynajmniej z jego bohaterów. Oskarżany o wszelkie zło związane z demitologizacją NT Rudolf Bultman był przecież człowiekiem nadzwyczaj pobożnym. Demitologizacja nie miała na celu dyskredytacji orędzia biblijnego, przeciwnie – zastąpienie obrazowego, naiwnego języka, jakim posługiwali się hagiografowie, językiem, który nie budziłby uśmiechu politowania. Samego Bultmanna akurat doprowadziło to do egzystencjalnej lektury Biblii, do wiary MIMO zakwestionowania historyczności ewangelicznych szczegółów biograficznych. Myślę, że uzupełnienia tekstu p. Tadeusza Zatorskiego powinny pójść również w tym kierunku.
To jest mój debiut na Kleofasie 🙂 Jeszcze nie dość swobodnie się tu poruszam, ale myślę, że ta swoboda z czasem przyjdzie. Przepraszam więc za jakieś niezręczności.
Niech Pani nie przeprasza za niezręczności ( nie widać takowych ). To debiut naprawdę w wielkim stylu. Teksty pisane zrozumiale i tchnące głęboka erudycją, myślę, że będą zawsze przez wszystkich mile widziane.
Serdecznie pozdrawiam.
Cieszę się ogromnie z Pani debiutu na Kleofasie. 🙂 A że pierwszy powitał Panią Andrzej Nowicki, to liczę, że jest to zapowiedź przyszłych dyskusji biblijnych. Liczę też na Pani debiut dłuższym tekstem, wpisem. 🙂
I tak to jest: człowiek myśli, że wpadł na jakiś „genialny” pomysł, a okazuje się, że nie ma w tym specjalnej oryginalności. Cieszę się jednak, że chociaż tego nie podejrzewałem, jestem ekumenistą. 🙂 Cieszę się też z tej ekumenicznej zgody co do tego, że teologia to coś więcej niż tylko teoria zamknięta w murach uczelni, że istotna jest tu modlitwa (czasami zastanawiam się, na ile taka „ekumeniczna” zgoda co do tego jest wśród teologów katolickich). Myślę sobie jednak, że szkoda, że nie znalazło to żadnego wyrazu w postaci tekstu polemicznego wysłanego do „Znaku” czy choćby komentarza pod tekstem w internecie. Wychodzi na to, że teologia nikogo nie obchodzi albo teologowie zgadzają się z tezami Tadeusza Zatorskiego. Może gdy „Znak” będzie publikował teksty na podobne tematy (a jest co do tego duża nadzieja), dotyczące intelektualnego wymiaru wiary, reakcja będzie bardziej żywa.
Prawdę powiedziawszy, nie czuję, bym przeciwstawiał sobie „teologię akademicką” i „żywą teologię praktyczną”. Jeśli po lekturze mojego tekstu może powstać takie wrażenie, to dlatego, że polemizowałem z T. Zatorskim w kwestii braku wiary w teologii. Stąd mocniejszy akcent na ten właśnie jej aspekt. Fideizm niszczy wiarę (i teologię) tak samo jak czysty racjonalizm. Tak że co do potrzeby znalezienia złotego środka między teorią a modlitwą pełna zgoda. Oczywiście polemika z T. Zatorskim poprzez zarysowanie sylwetek bohaterów jego tekstu jako ludzi wiary (czy w przypadku wszystkich byłoby to możliwe, to osobna kwestia) jak najbardziej miałaby sens. Tym bardziej zatem należy żałować, że nikt czegoś takiego nie zrobił w jakimś tekście polemicznym. Jestem jednak przekonany, że przy innej okazji uda się to nadrobić. 😉
Bardzo dziękuję za miłe przyjęcie (i wyrozumiałość). Właściwie to dobrze się złożyło, że mój debiut na Kleofasie przypadł pod koniec roku akademickiego. Jest większa szansa na popełnienie jakiegoś tekstu w czasie wakacji 🙂
Jutro mam ostatnie zajęcia z doktorantami. Ostatnie seminarium z grupą, o której wspomniałam (od jakiegoś czasu praktykuje się u nas rotacyjność grup seminaryjnych, żeby słuchacze mogli zakosztować wymagań różnych wykładowców i poznać różne modele prowadzenia seminariów, a poza tym rozwijać się, poznając i dyskutując o zagadnieniach teologicznych niekoniecznie bezpośrednio związanych z przygotowywaną dysertacją). Na pewno wrócimy do tekstu p. Zatorskiego. Zobaczymy, może doktoranci zechcą napisać jakąś polemikę? Będę ich namawiać.
Oczywiście – nie o każdym bohaterze artykułu w Znaku da się powiedzieć to, co o Bultmannie. To w ogóle byłoby b. ciekawe zagadnienie interdyscyplinarne, z pogranicza teologii, psychologii, socjologii – zbadanie przekładalności głoszonych poglądów teologicznych na życie osobiste. Casus Bultmanna jest szczególny: ten, który (mimowolnie) przyczynił się do deprecjacji przekazu ewangelicznego, był człowiekiem głębokiej wiary. Ale da się pewnie znaleźć przykłady odwrotne – gdy umacnianie innych w wierze nie idzie w parze z przykładnym życiem osobistym… Być może to taka przypadłość protestancka :-), że tak mocno oddziela się naukę od jej głosiciela? Bo to przecież Luter mówił (przy okazji określania apostolskości pism NT), że to, co nie uczy Chrystusa, nie jest apostolskie choćby przez samego Piotra i Pawła było nauczane, a co zwiastuje Chrystusa, jest apostolskie, choćby przez Judasza, Annasza, Piłata i Heroda było opowiedziane… Ale potraktujmy to jako żart, bo wiadomo, że nic tak nie uwiarygodnia teorii jak zastosowanie jej w praktyce i spójność/integralność słów i sposobu życia 🙂
Co do umocnienia postaw antyintelektualnych w teologii – to nie zarzut do Pana, Panie Robercie (jeśli można tak bardziej familiarnie), ale jedna z reakcji na tekst wyjściowy, który już w tytule zawiera niebezpieczną sugestię „Wiemy zbyt wiele…” Jeśli to „zbyt wiele” ma prowadzić do niewiary, to najbardziej prymitywnym (ale może skutecznym?) sposobem uchronienia się przed kryzysem jest „nie wiedzieć zbyt wiele”.
Bardzo się ciesze, że co do istoty czyli patrzenia na teologię zarówno przez pryzmat wiedzy, jak i wiary, panuje tak ekumeniczne porozumienie 🙂
Pozdrawiam obu Panów, jeszcze raz dziękując za miłe przyjęcie, i wszystkich Autorów wpisów na Kleofasie.