Ateiści usiłują przekonać, że świat bez Boga jest możliwy, że da się bez Niego żyć, że nawet jest to świat lepszy niż ten, w którym Bóg jest obecny. Czy jednak mają rację? Czy ten świat przeniknięty europejskim duchem ateizmu ma szansę przetrwać, a człowiek w nim żyjący staje się lepszy?
Niedzielni ateiści?
W książce Niezbędnik ateisty, będącej zbiorem wywiadów ze znanymi Polakami ateistami, zaraz w pierwszym wywiadzie znaleźć można nieco zaskakujące stwierdzenie Agnieszki Graff: irytuje ją niewiara katolików w istnienie ateistów. Jej zdaniem w świecie katolików nie istnieją ludzie, dla których Boga nie ma, bo po prostu katolicy zakładają, że jest to niemożliwe. Graff odczytuje to jako przejaw pogardy dla ateistów, wolałaby ataki na siebie niż wyrażanie przekonania, że de facto wierzy w Boga, tylko o tym nie wie.
Nie wiem, jakich katolików spotyka Graff, ale ja spotykam takich, którzy w istnienie ateistów jak najbardziej wierzą. Żeby jednak nie opierać się na własnych odczuciach, odwołam się do książki Szymona Hołowni i Marcina Prokopa Bóg, kasa i rock’n’roll. W żadnym miejscu nie zauważyłem, żeby Hołownia wmawiał Prokopowi, że ten wierzy w Boga. Wręcz pyta go: „czy ty wierzyłeś i przestałeś, czy wierzysz, lecz masz wątpliwości, czy też uznajesz, że Bóg nie jest ci do niczego potrzebny?”, „czy zarzuciłeś poszukiwania, dochodząc do konkluzji, że tam i tak nic nie ma?”. Myślę, że tego typu rozmowy ze strony wierzących są częstsze niż uznanie, że nie można nie wierzyć w Boga. Zapewne nie bez znaczenia jest też to, że nie wszyscy wierzący zawsze byli wierzącymi. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że gdyby ktoś taki jak Agnieszka Graff czy Marcin Prokop uwierzył w Boga, mógłby przekonywać ateistę, że w istocie jest on wierzący.
Problem jednak w tym, że czasami naprawdę trudno ustalić, nawet po zadaniu takich pytań, jakie zadaje Hołownia, czy ktoś rzeczywiście jest ateistą. Bo czy nie można zakładać jakiejś ukrytej wiary u kogoś, kto deklaruje się jako ateista, a jednocześnie – formalnie, bo formalnie, ale jednak – należy do Kościoła, gdyż nie dokonał aktu apostazji? A takich niedzielnych ateistów zdarza się spotykać. Oczywiście mogą oni powiedzieć, że Bóg i religia są im tak obojętne i nieinteresujące, że formalna przynależność nie ma dla nich żadnego znaczenia, wręcz nawet nie zdają sobie z niej sprawy. Zasadnie mogą też twierdzić, że w Polsce w Kościele katolickim akt apostazji jest mocno formalnie obwarowany, nawet w porównaniu z innymi krajami (apostata musi własnoręcznie podpisane oświadczenie przekazać proboszczowi miejsca zamieszkania, powinno to się stać w obecności dwóch pełnoletnich świadków, przy czym dobrze by było, by jednym z nich był rodzic lub rodzic chrzestny, a do oświadczenia musi być dołączone świadectwo chrztu). Takich obostrzeń nie ma w innych krajach (w Niemczech wystarczy oświadczenie o wystąpieniu z Kościoła złożone władzom świeckim), co może zniechęcać do podjęcia kroków zmierzających do apostazji. Mimo wszystko jakaś wątpliwość co do rzeczywistego ateizmu takich osób jednak pozostaje…
Ale nie tylko formalne pozostawanie w Kościele stawia pod znakiem zapytania deklaracje ateistów o niewierze w Boga. Okazuje się bowiem, że dla wielu z nich (około 1/3) ateizm oznacza niewiarę w Boga osobowego, ale nie wyklucza wiary w nieosobowe formy bóstwa lub zjawiska nadprzyrodzone (por. Radosław Tyrała, Bóg niewierzących).
Oburzenie Agnieszki Graff na niewiarę wierzących w istnienie ateistów nie jest więc do końca słuszne właśnie ze względu na niekonsekwencje w ich postawie. Między innymi to te niekonsekwencje (do tego dochodzi antyklerykalizm i słabość intelektualna polskiego ateizmu), jak sądzę, sprawiają, że ateizm nie spełnia takiej roli wobec wiary, jaką spełniają herezje. Ojcowie Kościoła i teologowie tej miary co św. Tomasz wskazywali, że herezje przyczyniają się do rozwoju doktryny Kościoła. Św. Augustyn mówił, że skłaniają one nas do tego, „abyśmy otrząsnąwszy się z lenistwa, zabrali się skrzętnie do badania Pisma Świętego”. Również i ateizm powinnien skłaniać do porzucenia duchowego lenistwa. Tyle że musi to być ateizm wiarygodny, ateizm chociaż w jakimś stopniu konsekwentny. Poważny ateizm wytrąciłby nas z duchowego spokoju, ale w wierze nie o spokój chodzi. Niewykluczone jednak, że ten spokój utraciłoby również sporo niedzielnych ateistów.
Milcząca obecność?
We wspomnianej książce Bóg, kasa i rock’n’roll Prokop przyznaje, że byłby skłonny czcić Boga, gdyby ów mu się tylko pokazał. Bo ten znany prezenter telewizyjny za zespołem Kaliber 44 mógłby powtórzyć: „Dlaczego oczywistym dla mnie jest, że Ciebie nie ma? Bądź, a klęknę”. Uważa, że w walczących ateistach jest pragnienie, by Go spotkać (czy to nie potwierdza tezy o niedzielnych ateistach?). Szkoda, że odpowiedź Hołowni „to otwórz oczy” przenosi tę nader interesującą dyskusję na kwestię języka, jakim posługują się wierzący (otwórz oczy, wypłyń na głębię, stań w prawdzie).
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że obecność Boga (a w konsekwencji i Jego istenienie) nie jest taka oczywista dla wierzących. Wszak „Boga nikt nigdy nie widział” (J 1, 18), a i bł. Matka Teresa, i św. Teresa od Dzieciątka Jezus doświadczały Jego nieobecności, miały poczucie opuszczenia, nicości. Można powiedzieć, że czciły Boga, klękały przed nim, choć się im nie pokazywał. I zapewne niewiele pomogłoby im otwieranie oczu, bo te raczej miały otwarte. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że w gruncie rzeczy większość chrześcijan jest w podobnej sytuacji, a tylko niektórzy mają to „szczęście”, że doznają przeżyć mistycznych i to tak „zwyczajnych” jak Joachim Badeni, który miewał wizje mistyczne przy obiedzie.
Być może i dla wierzących, i dla ateistów wspólne jest to, że bycie Boga mogą łatwo „przeoczyć”, bo często jest to bycie milczące, nienarzucające się. Czy Bóg nie jest jednak trochę podobny do kanadyjskich Indian Innu? Oto, co o tym plemieniu mówi misjonarz Piotr Dudek:
Dla nich nie czas jest najważniejszy, a obecność. Nieraz odwiedzają mnie na parafii dzieci. Wchodzą, pokręcą się po domu albo posiedzą piętnaście minut czy pół godziny, nic nie mówiąc. Potem tylko krótkie „Bye” i wychodzą… Nie ma żadnej rozmowy czy konkretnego celu wizyty. Istotna jest obecność drugiego człowieka. Zresztą Innu w ogóle raczej mało mówią. Swoje uczucia wyrażają poprzez gest lub spojrzenie. To ludzie ciszy i ducha.
Może dla Boga też najważniejsza jest obecność. Tyle że obecność milcząca. Zresztą niekoniecznie musi to oznaczać brak rozmowy. Wszak i w naszych rozmowach zdarza się nam czasem razem pomilczeć. Niekiedy to ważniejsze niż wszystkie słowa.
Czy to obecność gorsza, bo nie taka, jakiej byśmy oczekiwali? Ale trzeba też zapytać, czy i o nas Jezus Chrystus nie mógłby powiedzieć: „Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: «Zły duch go opętał». Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: «Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników»” (Łk 7, 33-34)? Bóg prowadzący Izrael do Ziemi Obiecanej nam się nie podoba, bo się wtrąca w sprawy świata, a na dodatek jest okrutny i faworyzuje jeden naród, Bóg milczący i dający nam pole do działania też nam się nie podoba, bo to tak, jakby Go nie było.
Nie sposób jednak nie zapytać, dlaczego Bóg rozmawiający z Mojżeszem jak z przyjacielem twarzą w twarz (Wj 33, 11), stał się niczym Indianin Innu. Marcin Prokop zapewne odpowie, że jest tak dlatego, że świat coraz mniej Go potrzebuje, żeby wyjaśniać rzeczywistość, i dlatego jest On ze świata wypierany, przez co i nie mówi. Człowiek wierzący z kolei zapewne odpowie, że Bóg zobaczył, że jako wojownik się nie sprawdza, więc teraz postanowił pokazać się jako mistyk. Może jednak ta milcząca obecność Boga daje nam przedsmak tego, co nas czeka, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkich (1Kor 15, 28), gdy prócz miłości właściwie nic się nie ostanie. Być może miłość nie potrzebuje wielu słów i słupów ognia.
Bóg wypędzony
Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze inny możliwy aspekt tego doświadczenia nieobecności Boga w świecie. Otóż żydowski myśliciel Abraham Joshua Heschel był przekonany o wypędzeniu Boga z naszego świata, z którym to wypędzeniem wiąże się porzucenie upodobania w dobru:
Igraliśmy z Imieniem Bożym. Na próżno obieraliśmy ideały. Wołaliśmy do Pana. Przyszedł. I został zignorowany. Mówiliśmy kazania, ale stroniliśmy od Niego. Teraz zbieramy żniwo naszych zaniedbań. Przez wieki Jego głos był wołaniem na pustyni. Jakże zręcznie został pochwycony w sidła i uwięziony w miejscach sprawowania kultu! Jakże często był zagłuszany bądź przeinaczany! Teraz widzimy, jak stopniowo się wycofuje, opuszczając lud za ludem, uchodząc z ich serc, gardząc ich mądrością. Upodobanie w dobru prawie opuściło ziemię. Ludzie piętrzą swą złość i okrucieństwo, dokładając do złych czynów coraz to nowe okropności (Człowiek szukający Boga. Szkice o modlitwie i symbolach, Kraków 2008, s. 193).
Jego diagnoza sytuacji współczesnego człowieka, pozbawionego zdolności wiary, chociaż sformułowana w połowie ubiegłego wieku, zastanawiająco świeżo brzmi w czasach obecnych:
Pracowaliśmy nad udoskonaleniem silników, a dopuściliśmy do tego, że nasze życie wewnętrzne stało się wrakiem. Wyśmiewaliśmy przesądy, aż utraciliśmy zdolność wiary. Pomogliśmy zagasić światło, które zaświecili nasi ojcowie. Wymieniliśmy świętość na wygodę, wierność na sukces, miłość na władzę, mądrość na informację, tradycję na modę (Tamże, s. 195).
Żyjemy zatem w świecie, z którego Bóg został wypędzony, a człowiek zabił swoje życie wewnętrzne i utracił z Nim kontakt, przez co zaczął piętrzyć różne okropności. Można wręcz mówić o bezdomności człowieka i Boga we wszechświecie przenikniętym złem:
W obliczu tylu cierpień i zła, wobec niezliczonych przykładów życia niezgodnego z wolą Bożą można było tylko doświadczyć niepokoju i poczucia duchowej bezdomności. Doświadczenie to wzmagało się, w miarę jak człowieka ożywiała świadomość, że sam Bóg jest bezdomny we wszechświecie, gdzie ludzie sprzeciwiają się Jego woli i odrzucają Jego królestwo. Szechinah [obecność Boga – R.M.R.] jest na wygnaniu, świat jest zepsuty, sam wszechświat nie jest u siebie w domu… (Tamże, s. 102).
Heschel przekonuje jednak, że człowiek bez więzi z Bogiem nie istnieje, jeśli nie odzwierciedla Jego obecności w świecie, odzwierciedla obraz bestii:
Zapamiętajmy na zawsze, że zmysł świętości jest dla nas tak ważny jak światło słońca. Nie ma natury bez ducha, nie ma świata bez Tory. Nie ma braterstwa bez ojca, nie ma ludzkości bez przywiązania do Boga. Bóg do nas powróci, kiedy zechcemy Go wpuścić – do naszych banków i fabryk, do Kongresu i do klubów, do sądów i komisji śledczych, do naszych domów i teatrów. Bo Bóg jest wszędzie albo nie ma Go nigdzie, jest Ojcem wszystkich ludzi albo nie jest niczyim, troszczy się o wszystko albo o nic się nie troszczy. Jedynie w Jego obecności nauczymy się, że chwała człowieka nie polega na dążeniu do władzy, ale na zdolności do współczucia. Człowiek odzwierciedla albo obraz obecności Bożej, albo obraz bestii (Tamże, s. 196).
Ateiści lubią ironizować, że wśród nich (ze względu na niewiarę w Boga, a przez to brak hamulców moralnych) są sami gwałciciele, seryjni mordercy itp. Ba, sami wierzący z podziwem patrzą na wzorową dobroć ateistów i chcieliby się od nich wręcz uczyć, jak być dobrymi chrześcijanami:
Czesi są jednym z najbardziej zlaicyzowanych społeczeństw. „Straszny ateistyczny kraj” – mówią. W ciągu tych dni spotkałem kilku takich ateistów, którzy mnie zawstydzili – swoją uprzejmością, wrażliwością, otwartością i prostą dobrocią. To zresztą nie tylko moje doświadczenie. Wczoraj rozmawiałem o Czechach z jednym z braci z Taize, który spędził u naszych południowych sąsiadów kilka miesięcy. Jego obserwacje są podobne. Naszą rozmowę zakończyliśmy zgodnym wnioskiem – my, chrześcijanie, możemy się naprawdę wiele nauczyć o byciu dobrymi ludźmi i o tym, jak być dobrymi chrześcijanami od niewierzących – pisze Piotr Żyłka.
Czy zatem nie ma ludzkości bez przywiązania do Boga, a człowiek bez Boga jest obrazem bestii? Może jednak Heschel się mylił i świat bez Boga nie jest taki straszny, skoro od ateistów można się uczyć bycia dobrym człowiekiem, ba, nawet chrześcijaninem? Jakim sposobem współczesny człowiek Zachodu, żyjący we w miarę bezpiecznym i wygodnym świecie, może nie uznać, że analizy Heschela są mocno przesadzone i nieprawdziwe?
Odwołajmy się zatem do poglądów tych, których nie można posądzać o bycie żarliwymi wierzącymi, a którzy uważają, że również w tym naszym wygodnym w miarę świecie, świecie często bez Boga, zło nie zniknęło.
Zygmunt Bauman w książce Nowoczesność i Zagłada pokazuje, że nowoczesność ukrywa przed nami zło, które czynimy. A wtedy zaczynamy produkować je na skalę przemysłową. Najbardziej przejmującym tego przykładem, najbardziej spektakularnym przejawem naszej rosnącej obojętności i ślepoty moralnej stał się Holocaust. Nie był on bynajmniej wynikiem załamania się cywilizacji Zachodu, lecz jej niepowstrzymanego rozwoju. Doprowadziła do niego jak najbardziej nowoczesna ambicja zaprowadzenia racjonalnego porządku społecznego, a także osłabienie tradycyjnych wspólnot oraz postęp nauki, techniki i biurokracji. Żaden z tych procesów nie jest sam w sobie negatywny, żaden nie zapowiada Zagłady, ale razem tworzą „morderczą mieszankę”. Michał Łuczewski w tekście Nowoczesna Zagłada podkreśla:
Ale jeśli Bauman ma rację, jeśli nowoczesność jest tak głęboko zatruta, jej mordercze efekty muszą być widoczne tu i teraz. Zagłada nie nadchodzi, owszem, już jest. I wzbiera nieustannie. Nie musimy sobie wyobrażać niewyobrażalnego, możemy to zobaczyć. W tysiącach klinik aborcyjnych i szpitali na świecie trwa żmudna, nieustanna praca nowoczesności. Jej wynikiem jest jednocześnie produkcja i ukrywanie śmierci na masową skalę. Nowoczesność nigdy nie przestała – nie mogła przestać – pożerać własnych dzieci.
Człowiek nowoczesny ciągle odzwierciedla zatem obraz bestii. Tylko czy wynika to z tego, że ze świata współczesnego Bóg został wygnany? Duża część ateistów jest przekonana, że to właśnie religia jest winna wszelkiemu złu tego świata albo przynajmniej jego większości. „Dla mnie religie są największym nośnikiem nietolerancji, agresji, nie prowadzą do niczego dobrego” – mówi jeden z rozmówców w przytaczanym tekście Bóg niewierzących. To, że takie są religie, wynika zaś z tego, jaki zdaniem wielu ateistów jest Bóg.
To przekonanie ateistów o złu religii i przywiązania do Boga podważa Leszek Kołakowski w eseju Jezus ośmieszony. Esej apologetyczny i sceptyczny:
Dodajmy: zdolność do poczucia winy jest warunkiem bycia człowiekiem. Ta zdolność czyni nas istotami ludzkimi, mówi Księga Rodzaju, i słusznie. Słusznie dlatego, że nie mamy żadnej znajomości dobra i zła, jeśli nie odczuwamy ich w sobie; tak więc doświadczać zła jako stanu własnej duszy to czuć się winnym. Jeśli nie umiemy czuć się winni, nie jesteśmy zdolni do odróżniania dobra od zła. Nieumiejętność czynienia tego odróżnienia byłaby dla ludzkości samobójstwem. A kiedy mówię o „odróżnianiu dobra od zła”, mam na myśli tylko takie odróżnianie, którego znaczenie, siła obiektywna, zniewalająca, nie zależy od nas; odróżnienie, którego nie możemy ani unieważnić, ani zmienić według naszej woli lub kaprysu, odróżnienie, które zastajemy gotowe, które nam się narzuca i które jesteśmy zmuszeni przyjąć jako prawdziwe. Jeszcze jedna naiwność? Oczywiście to jedna z tych naiwności, które poważne doktryny, takie jak filozofia narodowego socjalizmu czy komunizmu, odrzucają. Ale nie myślmy o doktrynach, które opowiadają się za ludobójstwem, czy o systemach, które je praktykują. Pomyślmy o nas samych, to znaczy o cywilizacji, która uważa się – i słusznie – za dość przyzwoitą, która głosi wiarę w prawa człowieka, która zapewnia nam wolności obywatelskie i dobrobyt nieznany dotąd w historii, która jest płodna technologicznie, której nauka się rozwija, która kultywuje sztukę, która wszystkim daje dostęp do edukacji, która zbudowała gigantyczne i efektywne systemy komunikacji i informacji, która toleruje pluralizm, różnorodność opinii, gustów, religii, filozofii, stylów i mód. Pomyślmy o tej cywilizacji i o tym, w jaki sposób odróżnianie dobra od zła w niej funkcjonuje, od kiedy wyzwoliła się – jeśli nie całkowicie, to przynajmniej w dużym stopniu – od śmiesznych chrześcijańskich przesądów. Owo wielkie wyzwolenie to, ściśle rzecz biorąc, wyzwolenie od grzechu, od poczucia winy, czyli od osobistej odpowiedzialności. Jeśli wyobrażam sobie, że grzeszę, muszę po prostu pójść do psychoanalityka, a on mnie wyleczy z tych urojeń. Jeżeli jestem zdrowy na umyśle, widzę jasno, że to „społeczeństwo”, „system” (cokolwiek miałoby to znaczyć) są odpowiedzialne za wszystko i są źródłem wszystkiego, co uważam za złe, czyli to one są niezadowalające. Wyobrażenie, że zło jest we mnie, w tobie, w nim, w niej, jest godne pogardy i infantylne. Pomyślmy jak ludzie poważni: jesteśmy – każdy z nas – ofiarami tego monstrum, tego „społeczeństwa”, i nikt z nas w żaden sposób nie przyczynia się osobiście do tego, co to monstrum wyczynia. Wyznajmy to: taka jest nasza codzienna filozofia, filozofia całkowitej niewinności jednostki, zanegowanie zła i grzechu, a ostatecznie zanegowanie człowieka poprzez zapomnienie Jezusa. […] Ale zdrowy rozsądek – który bardzo często, choć nie zawsze, okazuje się słuszny – nie pozostawia wątpliwości: istnieje ścisły i wzajemny związek między zapomnieniem tradycji chrześcijańskiej a tym, nad czym ubolewamy i co aż za dobrze znamy jako symptomy choroby naszej cywilizacji. (s. 26–30).
Jeśli rację mają Heschel, Bauman i Kołakowski, to świat bez Boga to świat negujący człowieka, a przekonanie ateizmu, że niesie on wyzwolenie ze zła i przesądów, zostaje postawione pod dużym znakiem zapytania. Ocalenie człowieczeństwa nie dokonuje się przez wyzwolenie się od Boga, ale przez przywołanie Boga do naszego świata.
Wiele ciekawych wątków Robert tu porusza. Jeśli przyjąć, jak proponuje religioznawca Huston Smith, że wspólną najgłębszą częścią wszystkich religii świata jest poczucie, że Bóg mieszka w sercu człowieka, że jest obecny wewnątrz nas, jako źródło sensu, dobra i pokoju, jak ziarno prawdy, to wtedy oczywiście można mówić, że nie trzeba wcale mówić z przekonaniem: wierzę w Boga, aby tego Boga wewnętrznego poczuć. Więc te zarzuty może stąd pochodzą, że wierzący nie wierzą w niewiarę innych ludzi. Choć wydaje mi się to absurdem posadzać innych, ze nie wiedzą co mówią. Ktoś może odkryć poczucie sensu, dobra i piękna we własnym sercu i nazwie to Bogiem, a ktoś inny ma to samo, ale nie nazwie tego Bogiem. Mam w rodzinie kogoś, kto dopiero ostatnio przyznał mi się, że nigdy w życiu nie wierzył w Boga, ale mimo to dla tradycji, dla matki i własnych dzieci chodzi do kościoła. Ja mu wierzę, że on nie wierzy. Jak mogłabym nawet w to wątpić? Powiedzenie „otwórz oczy” rzeczywiście mało skuteczne i irytujące.
Jak dla mnie bardzo słuszny wniosek końcowy:
Bo już ‚otworzyłem oczy’, sam jednak otwierałem oczy 50 (sł: pięćdziesiąt) lat. Żyłem z wiarą, jakby z „kulą u nogi” nie wierzyłem dogłębnie; byłem tym ‚tradycyjnie’ wierzącym ze strachu. Bo Boga rozumiałem jako mściwie Sprawiedliwego.
Takie rozumienie było mnie przedstawiane, obrazowane: historią i sytuacją bieżącą… A czy inni nie mieli tak samo? Stąd myślę, że ten „wykwit” ateizmu w naszym kraju po odzyskaniu wolności jest skutkiem tego ‚obrazowania’ Boga w Kościele przez lata wcześniejsze. Przy braku zmiany tego obrazowania, jak myślę dochodzi do skłócenia odczuć własnych z obserwacjami zachowań środowiska, szczególnie środowiska wierzących.
Gdzie przebiega granica wiary i niewiary?
Ta granica przebiega między: miłością a nienawiścią.
Uwierzymy w Boga, Bogu; jak dotkniemy dogłębnie Miłości osobiście, realnie… a to Jego Łaska.
Tu chodzi o cos bardzo podstawowego dla wiary: doswiadczenie religijne, doswiadczenie Boga. O tym mowi i pan Wojtek i M. Prokop: uwierze, jak mi sie Bog pokaze. Doswiadczenie mistyczne i religijne wydaje sie niedostepne dla wiekszosci ludzi. Czy tak jest naprawde? Nie wiem, ale wiem, ze nic nie mozna zrobic, aby miec to doswiadczenie, tzn nie mozna miec sposobu na osiagniecie tego doswiadczenia. to zludzenie, ze na wszystko jest sposob.
Robert poruszył kilka ważnych problemów, które nie zawsze chrześcijański teolog potrafi dostrzec. Nie można absolutnie twierdzić, że ateizm jednostkowy – czy też przyjęty przez dużą część społeczeństwa – jest jakimś zagrożeniem, które prowadzić będzie do degeneracji lub degrengolady etycznej. W tych krajach istnieje wysoki odsetek osób niewierzących. Wymieńmy więc niektóre spośród nich:
Szwecja
Dania
Norwegia
Japonia
Finlandia
Francja
Niemcy
Korea Południowa
Nie ma pomiędzy tymi państwami a tymi, w których odsetek niewierzących jest mniejszy żadnej różnicy, gdy chodzi o przestępczość czy też inne niekorzystne zjawiska społeczne. Ludzie są tam – jak pokazują statystyki – wyjątkowo szczęśliwi. Ateiści potrafią godnie rozstać się z tym światem, co pokazał (w Polsce) profesor Zbigniew Religa oraz Christopher Eric Hitchens. Nie ma pomiędzy wierzącym a niewierzącym różnic, które mogłyby być powodem, zaniepokojenia tym zjawiskiem. Można spotkać podłego chrześcijanina i podłego ateistę, można spotkać etycznie nienagannego ateistę i etycznie nienagannego chrześcijanina. Ojciec Pire w swoim aforyzmie najlepiej ujął ten obecny stan świata:
Czasami my chrześcijanie do tego stopnia nie wsłuchujemy się w głos tzw. ateistów, że wydaje mi się, że umyka nam, coś naprawdę istotnego. Taki np. Z. Freud, opluwany i wyszydzany przez chrześcijan, bo to przecież – ateista i racjonalista, tak naprawdę chciał wierzyć w Boga:
Nie był do końca zamknięty na to, co transcendentne. Powstrzymał się przed wypowiedzeniem tego ostatecznego słowa:
Co za piękne słowa! I to u kogo! U Freuda. Szkoda, że Robert pominął w swoich rozważaniach głos wielu wybitnych uczonych i naukowców niewierzących. Źródeł ateizmu trzeba poszukiwać u tych, którzy go głoszą, opisują i drżą na jego krawędzi. Temat jest jednak tak szeroki, że ciężko zapewne było Robertowi zmieścić wszystkie wątki w jednym artykule, który bardzo się mi podoba. Polecam.
Andrzeju, masz rację, nie sposób w jednym artykule podjąć wszystkich możliwych wątków ateizmu. Mam nadzieję, że podejmą je inni.
Piszesz, że nie można absolutnie twierdzić, że ateizm, jednostkowy czy też przyjęty przez dużą część społeczeństwa, będzie prowadzić do degeneracji lub degrengolady etycznej. No i rzeczywiście, w krajach z dużym odsetkiem ateistów żyje się całkiem dobrze, często nawet lepiej niż w tych, w których jest on mniejszy. Skąd więc to zaniepokojenie Kołakowskiego, że zapomnienie o Jezusie prowadzi do zanegowania zła i grzechu, a ostatecznie człowieka? Skąd przekonanie Baumana, że zło ukryte przed człowiekiem prowadzi do produkcji tego zła na skalę masową? Kołakowski pyta: Kto może ocenić rolę, jaką chrześcijaństwo – o tyle, o ile przetrwało w formie rzeczywistej wiary czy pozostałości zasad moralnych – odgrywa teraz w cywilizacji europejskiej, zapewniając jej jakiś stopień wytrzymałości?.
Myślę, że są to pytania, które warto sobie zadać.
Ludzie wierzący narzekają, że tylu ateistów, że świat bez wiary jest do niczego. A może religia powinna poszukać winy w sobie? Może religia czy sposób jej przekazywania nie nadąża za kulturą współczesną? Nie twierdzę, że kultura jest bez winy i bez zła. Oczywiście jest, jak zawsze. Z jednej strony kliniki aborcyjne, z drugiej kliniki płodności (zemsta natury?). Z jednej strony fooding, fast food i pokusy spożywcze, z drugiej strony przemysł odchudzeniowy i farmaceutyczny walczący ze skutkami otyłości. Jest to zło w tym sensie, że marnuje się zasoby, które można by wykorzystać lepiej. Za dużo jedzenia, za dużo leków. Marnotrawstwo. To nie jedyna wina dzisiejszej kultury.
Kultura zachodu stara się dziś żyć bez Boga. Bóg wyznaczał kiedyś porządek świata, ale człowiek dzisiejszy go kontestuje. Nie musi odnosić się do Boga, aby znaleźć swoje miejsce w świecie. Bóg stał się niepotrzebny? A może przekaz religii powinien się unowocześnić? A może obraz Boga chrześcijaństwa nikogo już nie przyciąga do religii? Opowieść chrześcijan o Bogu nikogo już nie przekonuje. Dlaczego? To jest główne pytanie. Trzeba zmienić opowieść o Bogu, bo ta obecna jest nieadekwatna do doświadczenia ludzkiego. Jezus zmienił opowieść o Bogu w swoich czasach. Opowieść chrześcijańska stała się bajką zamiast mitem. Bajki to opowieści dla dzieci, a mity mówią prawdę o życiu człowieka. Jeśli mit nie odpowiada na istotne pytania człowieka o jego życie, to jest bezużyteczny. Jeśli mit nie jest zrozumiany przez człowieka to jest bezużyteczny. Współczesny człowiek poszukuje mitu poza religią, bo religia stała się bajką dla dzieci. Jakie są współczesna mity? Np. mit psychoterapii, psychoanalizy, mit wiecznej młodości, American dream, mit wolnego rynku i powiększania zysku. Trochę nieskoordynowane myśli mam na ten temat, może je jakoś skoordynuję potem. Temat bardzo ciekawy.
A. J. Heschel zakłada jakiś czas przeszły, w którym było lepiej między człowiekeim a Bogiem, było mniej zła, a życie wewnętrzne człowieka nie było wrakiem, ale kwitło. Znaliśmy świętość, wierność, miłość i mądrość. Nie odrzucaliśmy, nie wyganialiśmy Boga (tak jak teraz robimy zdaniem Heschela). Tylko kiedy tak było? I jakie są na to dowody? Nigdy tak dobrze i słodko nie było, nie było też lepiej niż teraz. Teraz jest dokładnie tak samo! Dlaczego ludzie myślą, że kiedyś musiało być lepiej? A być może właśnie teraz jest lepiej? Przecież cały ST mówi o tym, jak było źle między ludźmi a Bogiem i tylko iskierki się zdarzały porozumienia. Co z tą idealizacją przeszłości? I z tym pesymizmem co do przyszłości?
Panie Robercie,
Pan na pewno posiada wiedzę ilu jest chrześcijan w nowym składzie Kongresu USA. Podam jednak dla porządku. /Badanie takie ostatnio przeprowadził ośrodek Pew Research Center/.
„Okazało się, że aż 92 proc. kongresmenów uznaje się za chrześcijan. To o 19 proc. więcej niż średnia w amerykańskim społeczeństwie.
57 proc. to protestanci, a 31 proc. – katolicy. Wśród wszystkich dorosłych Amerykanów protestantów jest 49 proc., a katolików 22 proc. Co ciekawe, zaledwie jeden kongresmen oświadczył, że nie jest związany z żadną religią. Dla porównania, w całym społeczeństwie USA takich osób jest aż 20 proc… Buddyści, hinduiści i muzułmanie, według Pew Research Center, stanowią razem około 2 proc. wszystkich dorosłych Amerykanów. W Kongresie jest ich w sumie 1 proc. Wśród kongresmenów jest też 5 proc. Żydów. W całym społeczeństwie – 2 proc. Co najmniej 7 członków w Kongresie to osoby duchowne…” / Według ChnNews.pl/
Natomiast w Rosji według badań Pew Research Center z 2010 r.– 73,3% obywateli Rosji to chrześcijanie (71% prawosławni, 1,8% protestanci, 0,5% katolicy), 10% to muzułmanie. Wyznawcy innych religii stanowią mniej niż 1% populacji. Liczba ateistów, agnostyków wynosi 16,2% /źródło Wikipedii /.
W Indiach wdziałem wiele biedy, ale i 100 % religijność -bez religii O,O7%. W USA i Rosji renesansu religii nie można tłumaczyć biedą i zacofaniem.
Jest prawdą, że od lat 70.XX kształtuje się „ społeczeństwo przyjemności i przeżycia”. Nurt ten charakteryzuje książka Neila Postmana „ Zabawić się na śmierć”. Modelem jest być ‚cool’ i ‚ happy’ bez książki, gazety i bez klasycznej muzyki. Ale Europa zachodnia jest wyjątkiem w świecie. I choć ateizm gdzie indziej raczej słabnie, to dochodzą do głosu nowe formy pogaństwa / wiara w holizm, albo w Gaję – matkę ziemi/. W czasopismach – ezoteryka, w kościołach – kulturowo religijni wierzący w jakąś siłę wyższą. Miesza się chrześcijańską mistykę z medytacją wschodnią, ezoteryką, itd.
Natomiast nie przeceniałbym tak zwanego „ nowego ateizmu” z takim guru jak Richard Dawkins na czele. Pisze on w książce: Bóg urojony: „ W przypadku chrześcijańskiej Biblii dochodzi się do systemu etycznego, który każdy współczesny, cywilizowany człowiek, wierzący czy nie, uznać musi za – żadne łagodniejsze wyrażenie by tu nie pasowało – coś wyjątkowo ohydnego”. Boga Starego Testamentu ten profesor Oxfordu / sic!/ określa w tej książce mianem „psychopatycznego zbrodniarza”. Wszystkie religie są nic nie warte, fundamentalizm islamski i chrześcijański są tej samej natury z wyjątkiem fundamentalizmu … ateistycznego.
Wobec wszystkich tych trendów współczesności trzeba zachować spokój i podnieść rzuconą rękawicę, najlepiej poprzez świadectwo wiary i własnego życia.
czy da się stworzyc świat bez boga
Żyłam sobie nie wierząc. W 1999r ktoś polecił mi książkę Lee Smolin”Życie wszechświata”. Trudna lektura uczonego ateisty. Pod koniec książki autor przeprasza ludzi wierzących ale na podstawie swojej rozległej wiedzy uważa, że Boga nie ma. Napisał to bardzo taktownie, delikatnie i ta jego delikatność wdarła się w głab mnie z pewnością ,że jest „Ktoś” ( Bóg), kto stworzył takiego fajnego uczonego ateistę! Następnie przeczytałam Nowy Testament i zrozumiałam, że obojętne czy jest niebo, piekło i czy rzeczywiście był Jezus to ja chcę żyć tak jak uczył Jezus. Zakochałam się w Jego słowach. Po moim FIAT przy blacie kuchennym( żebyśmy nie odlatywali) zobaczyłam w mgnieniu oka moje przeszłe życie. Bardzo płakałam z żalu, wydawało mi się, że z tego płaczu umrę. Wtedy ( jak to później zrozumiałam/ powiedziano mi) przeżyłam OBJAWIENIE( DOTYK BOGA?). Całe moje życie zmieniło się niewyobrażalnie( choć nadal byłam żoną, matką…).
I pomyśleć, że proces ten zainicjowany został przez książkę ateisty!
We wspomnianej książce Bóg, kasa i rock’n’roll Prokop przyznaje, że byłby skłonny czcić Boga, gdyby ów mu się tylko pokazał. Area Code