Od czasu do czasu na rynku pojawia się książka typu „wprowadzenie do wiary”, nie ukrywam że przeważnie podchodzę do nich sceptycznie i na dystans. Owszem katechizacji – takiej na poziomie podstawowym – nigdy dosyć i hańba tym, co uważają, ze wiedza już dostatecznie dużo i nie muszą już swej wiedzy pogłębiać. Ale jednak nader często owe książczyny tchną nachalnym dydaktyzmem i pensjonarską egzaltacją. Nie dziwota, że do książki Sławomira Zatwardnickiego Elementarz Katolika (Fronda, Warszawa 2015) podchodziłem na nieco sztywnych łapkach…
Czy słusznie? Z całą pewnością tak, ponieważ nie ma też nic złego w krytycznym podejściu do lektury, o ile jest ono uczciwe. A Elementarz… może do siebie przekonać, chociaż uczciwie należy przyznać, że nie wszystkich. Pomysł jest dobry i elegancki – autor musiał zadać sobie pytanie: co jest taką najprawdziwszą podstawą naszej wiary? Co musimy wiedzieć, a jednocześnie zrozumieć i przyswoić? Jak każda słuszna, jego wypowiedź była bardzo prosta. Gdy mówimy o podstawach wiary, to takim elementarzem, abecadłem, jest nasze wyznanie wiary. Słowa które kapłan podsumowuje słowami: „Taka jest nasza wiara”.
Zatem gdy już Sławomir Zatwardnicki odpowiedział na pytanie „o czym pisać?”, to stanął wobec problemu jeszcze trudniejszego czyli „co i jak pisać?”. Niejeden połamał sobie zęby na komentowaniu składu apostolskiego i niejedna przy tym powstała herezja. Wyznanie wiary nie jest żadnym samograjem i wymaga wiedzy oraz pokory.
Mogę sobie teraz pozwolić na krótką ocenę – ostatecznie należy się ona czytelnikowi po tak długim kluczeniu. Autor poradził sobie z problemem, złośliwie można stwierdzić, że wybrnął z pułapki, którą na siebie zastawił. Na czym ona – w moim przekonaniu – polegała?
Po pierwsze, obawiałem się owej wspomnianej na wstępie infantylizacji – jeżeli chcemy pisać prosto i przystępnie to robimy się prostacy i przestępczy. Tego w Elementarzu… nie ma – nie ma czegoś co odpowiadałoby legendarnym słowom z elementarza Falskiego: „Ala ma kota…”, mógłby przecież Zatwardnicki napisać: „Ala ma kota… Bóg stworzył Alę…”. Przystępność języka nigdy nie przekracza (a nawet nie zbliża się) granicy gdzie mamy do czynienia z perswazją a nie wyznaniem wiary. I to trzeba zapisać na plus.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że autor zna i rozumie wątpliwości i pytania jakie rodzą się podczas namysłu nad wyznaniem naszej wiary. „Co to znaczy, że Kościół jest jeden, święty i powszechny?”. „Jak rozumieć, że Jezus był w piekle?”. I oczywiście odwieczny problem z pytaniem skąd się wzięło zło i jak Boga wytłumaczyć z tych wszystkich cierpień, które nas dotykają, lub które obserwujemy w dziejach i współczesności?
Na pytania autor odpowiada niekoniecznie wprost, co świadczy o tym, że rozumie problemy, warto przy tym zwrócić uwagę, że jego wypowiedzi nie błąkają się w chmurach ale bardzo często prowadzą nas do praktycznych problemów i rozwiązań. I dobrze, wiara to nie tylko nasza relacja do Boga i świętych ksiąg, nasza wiarę poznajemy na co dzień w uczynkach.
Po drugie, poważnie obawiałem się, że książka Zatwardnickiego jest streszczeniem Katechizmu Kościoła Katolickiego. Ostatecznie i struktura i przedmiot obu książek jest taka sama, a historia odnotowała takie przypadki.
Ale na szczęście tak nie jest – co prawda zawartość merytoryczna jest jednakowa (byłoby kiepsko z autorem gdyby było inaczej) ale sposób prowadzenia myśli jest inny. I dobrze.
Jeszcze jeden element warto podkreślić przy omawianiu książki Zatwardnickiego. Jest nim rozległa wiedza i naprawdę duża erudycja. Nie chodzi bynajmniej o liczbę pozycji w bibliografii lecz o umiejętność ich wykorzystania. Podawane fragmenty Pisma Świętego, Katechizmu czy bogatej literatury nie są wciskane siłę, lecz po prostu podkreślają (bądź uzasadniają) tok rozumowania i twierdzenia autora. Nie nachalnie, dzięki czemu widać, że jest to dzieło samodzielne, a nie zlepek cudzych myśli.
Ale – niestety – nie wszystko w tej książce mi się podoba, niektóre fragmenty (jak na przykład rozdział poświęcony wierze w Kościół) są jednak niedoprecyzowane, nie domyślane do końca. Wiara w Kościół jest chyba najtrudniejszym wyzwaniem dla naszych czasów, a nie znalazłem w Elementarzu… odpowiedzi na pytanie: „co to znaczy wierzyć w tę zdumiewającą bosko-ludzką wspólnotę?”
Owszem autor ciekawie stara się wytłumaczyć tę tajemnicę wykorzystując twórczo alegorię Ojców Kościoła: Kościoła jako arki Noego. Ale ten fragment pozostawia duży niedosyt. Podobnie kilka innych, ale nie zmienia to faktu, że warto przeczytać i przemyśleć Elementarz Katolika.
Panie Juliuszu! Dziękuję za zrecenzowanie mojej książki, i to po jej przeczytaniu (zdaje się, że nie wszyscy recenzenci są tak solidni).
Pozdrawiam.