Zawsze mnie zdumiewało, że nawet najbardziej pobożni katolicy z zastanawiającym spokojem godzili się na wieczne męki swoich sióstr, braci, rodziców, dzieci lub po prostu swoich bliźnich, których podobno należy kochać jak siebie samego.
Nadzieja powszechnego zbawienia w moim życiu
Problem piekła zaistniał w moim życiu bardzo wcześnie, miałam około 13 lat. Wiedziałam tylko tyle, że Bóg jest miłością i nie potrafiłam uwierzyć, że mógłby skazać czy dopuścić wieczne cierpienie człowieka. Ta miłość Boga była argumentem jedynym wówczas (nie znałam Pisma Świętego), ale do dziś pozostaje argumentem najmocniejszym. Pytałam wówczas swoją mamę, czy po śmierci ten człowiek nie może się już zmienić, nawrócić. „Nie – odpowiadała – po śmierci już nic nie może”. „Jak to, przecież jest to ten sam człowiek”, próbowałam z rozpaczliwym uporem przekonać ją i siebie. Pamiętam rozmowę z księdzem, który uczył mnie wówczas religii. Było to w siódmej klasie szkoły podstawowej. Miałam, więc około 13 lat. Ten mądry i dobry kapłan wysłuchał mojego długiego monologu, zamyślił się i odpowiedział szczerze przy całej klasie, że on również nie potrafi uwierzyć w wieczne cierpienie po śmierci. Już wtedy miałam to poczucie elementarnej sprawiedliwości, że niemożliwe, aby za skończone w czasie złe czyny (grzechy) ktoś miał cierpieć w nieskończoność. Argument, że jest to obraza nieskończonego Boga nie przekonywał mnie ani wtedy ani teraz. Nieskończony Bóg jest nieskończenie miłosierny. Według Francois Mauriaca, francuskiego pisarza, przedstawiciela katolickiego racjonalizmu, laureata literackiej nagrody Nobla, najwyższym wyrazem sprawiedliwości Boga jest Jego miłosierdzie. Pamiętam również rozmowę z duszpasterzem akademickim na drugim roku studiów. Wtedy usłyszałam, że to nie Bóg skazuje człowieka na wieczny ogień, ale na sądzie ostatecznym człowiek sam siebie skazuje wprawdzie już nie na materialny ogień, ale na oddalenie od Boga.
A więc już inne wyobrażenie piekła, jakby ewolucja poglądów na naturę mąk piekielnych. Bo najpierw słyszałam (w dzieciństwie) że to ogień materialny. W parę lat później już nie ogień, ale cierpienie duchowe. Zastanawiałam się więc (czyżby to Pan Bóg zmieniał naturę mąk piekielnych?). Ponieważ piekło jest dogmatem w Kościele katolickim, a ja ten dogmat zdecydowanie odrzuciłam, zgodnie z własnym sumieniem czułam się zmuszona odejść z Kościoła.
Tak więc doktryna wiecznych mąk piekielnych, która wymiotła wielu ludzi z Kościoła, wymiotła również i mnie na wiele lat.
Jednak ten problem ciągle wracał, nie dał się uciszyć. W latach 90-tych podjęłam studia teologiczne dla świeckich w nadziei, że tu się coś rozjaśni. Nie spełniły jednak tych oczekiwań. Większość kapłanów zajmowała tradycyjne stanowisko. Jeden z wykładowców to nawet bardzo się na mnie rozgniewał. „Piekło pani podważa? Piekło jest dogmatem” – prawie krzyczał, wycofałam się więc z dyskusji. Ale był jeden ksiądz, wykładowca sakramentologii, młody i bardzo inteligentny, który na moje niepewne pytanie radośnie odpowiedział, że na Zachodzie wielu teologów myśli podobnie jak ja i on również.
W 2001 roku otrzymałam od syna na Dzień Matki książkę Ks. Profesora Hryniewicza Nad przepaściami wiary. Była dla mnie wielkim przeżyciem. Czytałam ją ze wzruszeniem i wdzięcznością za inne spojrzenie na chrześcijaństwo oraz nadzieję, która poszukującym rozjaśnia ich własne wątpliwości. Potem udało mi się zdobyć i przeczytać wiele innych książek Ks. Profesora. Są moim skarbem, aczkolwiek nigdy nie widziałam ich Autora. Wtedy zrozumiałam, że nie muszę ślepo wierzyć w dogmat, że może nie jestem niewierząca, a jedynie poszukująca. „Pan Bóg nie lubi ślepo wierzących” to słowa ś.p. arcybiskupa Życińskiego. Przypomina mi się fragment listu jednego z czytelników Ks. Profesora Hryniewicza „…Książki te są hymnem miłości do Boga, są święte…”. Tak więc w tych książkach o nadziei powszechnego zbawienia znalazłam echo własnych poszukiwań. Dla mnie ta nadzieja jest wyrazem miłości do Boga, wiarą w Jego nieskończone dobro i piękno, które potrafi swoim czarem przyciągnąć do siebie najbardziej oporne stworzenie, szanując równocześnie jego wolność. To nie uniewinnienie winnego. Ta nadzieja jest również wyrazem miłości bliźniego, solidaryzowania się z tymi najbardziej zagubionymi, których los w wymiarze wieczności miałby być najtragiczniejszy. Jest zaprzeczeniem egoizmu eschatologicznego. Jest to nadzieja, że Bóg po drugiej stronie życia też potrafi uleczyć chorą ludzką wolność, nie jest wobec niej bezradny. Wieczne cierpienie człowieka byłoby porażką Boga, byłoby również Jego cierpieniem. W jednej z książek Ks. Profesora Hryniewicza czytamy: „Nadzieja powszechnego zbawienia odsłania coś z tajemnicy nowego świata i jego piękna. Daje przeczucie tego, co zakryte jest teraz przed oczyma ciała. Serce pełne nadziei i współczucia dla wszystkich potrafi lepiej wyczuć blask piękna i prawdy, aniżeli chłodny i logiczny umysł analityka nie dostrzegający sensu całości. Bóg jest Bogiem wielkiej całości, Bogiem przyszłej symfonii wszechświata”. Według św. Izaaka Syryjczyka nadzieja ta jest mądrością serca.
Nadzieja powszechnego zbawienia w świadectwach biblijnych
Czymże jest więc uniwersalizm nadziei zbawienia w oczach infernalistów (obrońców wiecznego piekła)? Myślę, że znam ich argumenty. Po pierwsze, wypowiedzi z Pisma Świętego. Owszem są takie – obrońcy piekła znają je bardzo dobrze. Niestety ignorowany, zepchnięty na margines jest nurt innych wypowiedzi, tych dających nadzieję. Oto niektóre z nich. Pan Jezus przed śmiercią wypowiedział niesłychaną obietnicę „A ja gdy zostanę wywyższony nad ziemię pociągnę wszystkich do siebie”. Nie mówił, że tylko będzie starał się pociągnąć wszystkich do siebie, nie mówił, że pociągnie niektórych do siebie, powiedział wyraźnie, że pociągnie wszystkich do siebie. Czyżby pusta obietnica? „Bóg będzie wszystkim we wszystkich, jest Bogiem żywych i umarłych, Panem życia i śmierci”. Gdyby istniało wieczne piekło, Bóg nie mógłby być wszystkim we wszystkich. Przypowieść o dobrym pasterzu i zagubionej owcy. Pasterz szuka jej tak długo, aż znajdzie, czyli do końca, do skutku, nie tylko do pewnego momentu, a potem przestaje jej szukać, bo sama jest sobie winna, że się zagubiła. „Bądźcie tak miłosierni jak Ojciec jest miłosierny”, „Ile razy mam przebaczać – pyta św. Piotr – czy aż 7 razy?”, „77 razy” – odpowiada Pan Jezus. Ta symbolika cyfr oznacza, że zawsze. Więc od człowieka Bóg żąda, aby był miłosierny i wybaczał zawsze, a sam by tego nie czynił? Na pytanie „Kto pójdzie do nieba?” Pan Jezus odpowiada „Dla Boga wszystko jest możliwe”.
„Na widok Chrystusa zegnie się każde kolano”. Obrońcy piekła interpretują tę wypowiedź, że zegnie się, bo będzie musiało się zgiąć, będzie to jak wojsko pokonane – mówią z triumfem. Bóg Miłość przekonuje, a nie pokonuje siłą. Taki wymuszony ukłon nie byłby wolnym wyborem, byłby pogwałceniem ludzkiej wolności, a przecież koronnym argumentem obrońców piekła jest poszanowanie przez Boga ludzkiej wolności.
Tajemnica ludzkiej wolności
A więc kolejnym argumentem obrońców wiecznego piekła jest dar wolności. Bóg tak ukochał człowieka, że obdarzył go wolnością, wobec której sam jest bezradny. Dziwna moc ludzkiej wolności potrafi powiedzieć Bogu „nie”, wybierając piekło. Z tego wniosek, że piekło byłoby wyrazem miłości Boga do człowieka. Spotkałam już takie wypowiedzi teologów. Wszyscy zgadzamy się, że piekło, czy miałoby być cierpieniem fizycznym, a więc ogień materialny, czy duchowym, oddalenie od Boga, (bo tu poglądy zmieniały się) byłoby to jednak cierpienie i to wieczne. Więc czy możemy sobie wyobrazić, że mogłaby choć jedna istota ludzka wybrać dla siebie świadomie i dobrowolnie cierpienie, i to wieczne? Czy byłaby to absolutna wolność, czy raczej wolność ograniczona, chora wymagająca uzdrowienia? Bóg nie depcze chorej ludzkiej wolności. Bóg ją uzdrawia. Przykładem może być św. Paweł. Po swoim nawróceniu nie mówił, że Bóg zniszczył jego wolność, wprost przeciwnie mówił, że Bóg tę wolność uleczył, że przed nawróceniem był zniewolony, a po nawróceniu wolność odzyskał. Bóg wyprowadził tę wolność z niewoli. Bóg szanuje wolność swojego rozumnego stworzenia, ale czyni wszystko, aby go ku sobie przyciągnąć, oczarować swoim dobrem i pięknem. Potrafi w swojej mądrości w tym lub przyszłym świecie doprowadzić nawet najbardziej opornych do sytuacji, w której prawda zjawi się z tak nieodpartą siłą, że nie będzie można się jej oprzeć. Bóg nie pozwoliłby na to, aby Jego stworzenie zagubiło się na wieczność z powodu własnej ułomności i otrzymanego od Boga daru, jakim jest wolność. Bóg nie obdarzyłby człowieka wolnością, wiedząc, że jest to dar, wobec którego sam byłby bezradny. Sąd nad ludzką wolnością wydał Pan Jezus na krzyżu. Umierając w mękach, wołał „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. A była to przecież największa zbrodnia w dziejach ludzkości. Nie mówił odpuść im tylko dlatego, że jesteś miłosierny, powiedział wyraźnie im „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. A więc ich czyny nie były wynikiem absolutnej wolności. Te słowa w obliczu największej zbrodni są sądem Chrystusa nad całą ludzkością. Idą przez wieki. Owszem człowiek otrzymał dar wolności, z tym związana jest odpowiedzialność, a więc zasługuje na nagrodę lub karę adekwatną do czynów, ale nigdy nie wieczną. A spór toczy się tylko o tę wieczność. Kara terapeutyczna, lecznicza, aż do wyleczenia. Ale taka kara musi się kiedyś skończyć.
Konsekwencje dosłownej interpretacji wypowiedzi z Pisma Świętego
Błędem infernalistów jest niewolnicze trzymanie się litery Pisma Świętego – interpretacja dosłowna. Ważny jest sens duchowy zgodny z przesłaniem Pisma Świętego. Interpretując dosłownie, dochodzimy do absurdów. Przypomnijmy sobie niektóre z nich:
„Jeśli oko twoje gorszy cię, to wyłup je”. Czy naprawdę Pan Jezus chciał, aby człowiek się okaleczał? W innym miejscu czytamy: „Jeżeli ktoś uderzy cię w prawy policzek, nadstaw lewy”. Nie sądzę, aby ktokolwiek z nas wziął sobie do serca dosłowność tych słów i nadstawił drugi policzek. Pan Jezus często posługiwał się zamierzoną przesadą. W Ewangelii św. Mateusza czytamy, że na gehennę ognia zasługuje samo pogardliwe nazwanie kogoś głupcem. Jednak to samo słowo pojawia się w przypowieści Pana Jezusa o bogatym głupcu: „Głupcze tej nocy zażądają od ciebie twojej duszy! Czyje więc będzie to, co zgromadziłeś?”. Czyżby Pan Jezus sam sobie zaprzeczał? Więc nie należy rozumieć tych słów dosłownie. Również dosłowne rozumienie kary wiecznej wynika z niewłaściwego przekładu tekstu greckiego. Słowo „kolasis” oznacza karę poprawczą. Było wiele innych słów oznaczających karę. Ale to starannie dobrane słowo zostało wzięte z terminologii ogrodniczo-sadowniczej (przycinanie pędów, aby lepiej rosły), a więc kara lecznicza, która siłą rzeczy musi mieć swój kres. Natomiast słowo „aionios” – wieczny w połączeniu z tym rzeczownikiem „kolasis” oznacza karę intensywną, długotrwałą, ale nie wieczną.
Autorytet Kościoła
Kolejnym argumentem infernalistów jest autorytet Kościoła, na który się powołują. Nieraz słyszałam wypowiedź: „Chciałabym (czy chciałbym), aby było tak jak mówisz, ale mój Kościół uczy inaczej”. Pamiętajmy jednak święty Kościół grzesznych ludzi. Mam zastrzeżenia do tzw. nieomylności Kościoła, Magisterium – dawnej Świętej Inkwizycji. Przypomnijmy niektóre najpoważniejsze błędy. Do Soboru Watykańskiego II obowiązywała nieszczęsna formuła „Extra Eclesiam Romanam nulla salus”. W orzeczeniu Soboru Florenckiego z 1442 roku czytamy: „Oświadczamy, wyjaśniamy, orzekamy i ogłaszamy, że nikt nie może być zbawiony, choćby jego jałmużny były wielkie i choćby przelał krew za Chrystusa, jeśli nie pozostanie w łonie kościoła katolickiego i w jedności z nim”. Co z tego wynikało? Nawet najszlachetniejsi ludzie wykazujący się heroizmem cnót zgodnie z powyższą formułą powinni iść na męki wieczne. Wymienię tylko niektóre znane postacie: Janusz Korczak, Gandi, Simona Veil, Irena Sendlerowa, która 2500 tysiąca dzieci żydowskich uratowała z getta, za każdym razem ryzykując życie, a była ateistką. Albert Schweitzer – filozof, teolog protestancki, lekarz, utalentowany muzyk, laureat pokojowej nagrody Nobla, który poświęcił swoje życie murzynom w Afryce. Był wprawdzie chrześcijaninem, ale nie w Kościele rzymskokatolickim. A nawet święci Kościoła prawosławnego, np. Andrzej Rublow – malarz cudownych ikon kanonizowany w 1988 roku przez kościół prawosławny. Oni wszyscy wg tej nieszczęsnej formuły powinni iść na męki wieczne, bo nie byli w Kościele rzymskokatolickim. To tylko niektóre znane nazwiska. Lista mogłaby być bardzo długa. Czy głosząc takie wypowiedzi chrześcijaństwo mogło być Dobrą Nowiną? Ale przypomnijmy dalej: wyprawy krzyżowe błogosławione przez kolejnych „nieomylnych” papieży. W czasie tych wypraw grabiono, mordowano w imię Boga, choćby zniszczenie Konstantynopola.
Metody Świętej Inkwizycji – najbardziej mroczne karty w dziejach Kościoła. W majestacie prawa kościelnego palono na stosie ludzi podejrzanych o czary. Tak zginęła Joanna d’Arc, a potem przez ten sam „nieomylny” Kościół uznana za świętą. Następnie procesy tzw. czarownic. Nieszczęsne kobiety posądzano o czary, o kontakty cielesne z szatanem. Najpierw odbierano im godność, torturowano, a następnie palono na stosie również w majestacie prawa kościelnego. Aż 27 bull papieskich nakazywało użycie środków przymusu bezpośredniego, uzasadniało obowiązek torturowania czarownic i przypominało o tym wiernym. Najmłodsza z tzw. czarownic miała 13 lat. Ostatni proces odbył się w 1782 roku w Szwajcarii. To kolejna omyłka „nieomylnego” Kościoła. A straszliwa dyskryminacja kobiet przez Kościół rzymskokatolicki? To temat rzeka, ale wspomnę tylko o jednym. W prawie kanonicznym Kościoła do 1917 roku utrzymywało się przekonanie, że na obraz Boga stworzony został tylko mężczyzna. Zastanawiano się, czy kobieta w ogóle ma duszę. Za tym również stał „nieomylny” autorytet kościoła i kolejnych papieży. To były całe wieki. Dziś najbardziej ortodoksyjni katolicy z zażenowaniem, niedowierzaniem i zakłopotaniem o tym czytają.
Następny bardzo kontrowersyjny problem to dzieci zmarłe bez chrztu. Wg św. Augustyna większa część ludzkości, tzw. massa damnata, przeznaczona jest przez Boga do piekła, a tylko nieliczna garstka wybranych i obdarzonych Jego łaską będzie zbawiona (De civitate Dei). Tenże św. Augustyn nie miał żadnych skrupułów, posyłając do piekła wszystkie dzieci zmarłe bez chrztu. Wprawdzie miała to być tylko łagodna kara zmysłów, niemniej kara, i to wieczna. Czy więc św. Augustyn był nieomylny? Kościół wycofał się z kolejnego błędu. W 2007 r Międzynarodowa Komisja Teologiczna opublikowała dokument z aprobatą papieża Benedykta XVI Nadzieja zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu. Gremium ekspertów stwierdziło istnienie poważnych podstaw teologicznych dla nadziei, że dzieci zmarłe bez chrztu dostąpią zbawienia i wiecznego szczęścia. Chciałabym zauważyć, że o tej nadziei dla dzieci zmarłych bez chrztu dużo wcześniej mówił Ks. Profesor Hryniewicz. W książce Ks. Profesora Bóg wszystkim we wszystkich czytamy: „Wystarczy uważnie wsłuchać się w świadectwa rozpaczy rodziców, którzy przeżyli śmierć dziecka nie ochrzczonego. Intuicja serca ma swoje prawa także w teologii. Jest głosem serca pełnego miłości do dziecka, oraz współczucia odzwierciedlającego wszechogarniające miłosierdzie samego Stwórcy”. Nadziei zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu poświęcił Ks. Profesor również rozdział w książce Abym nie utracił nikogo. W roku 2004, a więc na 3 lata przed opublikowaniem przez Międzynarodową Komisję Teologiczną dokumentu Nadzieja zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu pojawił się w „Tygodniku Powszechnym” artykuł Ks. Profesora Hryniewicza pt. Do takich należy Królestwo Boże. Czytamy w nim „Perspektywę najbardziej właściwą daje nadzieja powszechnego zbawienia. To ona uczy, że zarówno ci, którzy nigdy nie mieli historycznej sposobności odpowiedzieć na wezwanie Chrystusa, jak i wcześniej umierające nie ochrzczone dzieci zostaną zbawieni dzięki dobroci i łaskawości Boga” („Tygodnik Powszechny” 44/2004, strona 10). Ks. Profesor wyprzedził więc nadzieję zbawienia dzieci zmarłych bez chrztu w oficjalnym nauczaniu Kościoła.
Wierzę, że wyprzedził również nadzieję zbawienia wszystkich w nauczaniu Kościoła, że i tu również Kościół w końcu przyzna się do błędu, uczyni kolejny krok ku prawdzie, a nadzieja powszechnego zbawienia zajmie należne jej miejsce w oficjalnym nauczaniu Kościoła. „Jeśli jakaś myśl pochodzi od Boga, to żadna siła nie zdoła jej zatrzymać, stanie się ona prędzej, czy później dobrem Kościoła. Prawda, mając swoją wewnętrzną siłę przyciągania, i tak weźmie górę, i tak znajdzie dostęp do ludzi, zmieniając świadomość wiary”– pisze Ks. Profesor w jednej ze swoich książek. W artykule Józefa Majewskiego pt. Muszelka w oceanie czytamy „Teologia Ks. Hryniewicza jest jedną z najwybitniejszych, jeśli nie najwybitniejszą polską propozycją teologiczną kilku ostatnich dekad” („Tygodnik Powszechny” 20/2005, strona 6). W „Tygodniku Powszechnym” nr 37/2010, strona 16, w artykule zatytułowanym Drugi obieg Tomasz Ponikło pisze: „Rozmówcy tygodnika jako jedyną rzetelną dyskusję teologiczną ostatnich lat wskazują debatę wokół nadziei zbawienia dla wszystkich propagowanej przez Ks. Profesora Wacława Hryniewicza”. I dalej w tym samym artykule czytamy: „Teologia Polska na początku XXI wieku powinna zdaniem naszych rozmówców podjąć twórczą kontynuację kilku wątków: jak refleksja Ks. Profesora Hryniewicza nad nadzieją, antropologia Ks. Profesora Tischnera czy chrześcijański personalizm rozwijany na KUL-u”.
Błędy kościoła są niestety czasem powodem drwin ateistów. Np. po opublikowaniu dokumentu Międzynarodowej Komisji Teologicznej o nadziei zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu w jednej z gazet pojawił się żart: „To Pan Bóg ma ubaw. Wielka przeprowadzka! Dzieci z Limbusa maszerują do Nieba!”. Oczywiście to nie Pan Bóg zmienia decyzję. To człowiek, w dodatku nazywający się nieomylnym, popełnia czasem omyłki, bo źle odczytuje Pismo Święte. Zmarły w 2000 roku nasz wybitny myśliciel religijny Ks. Profesor Józef Tischner pisał: „Mam takie przekonanie, iż chrześcijaństwo, Ewangelię mamy nie tyle za sobą, ile przed sobą”.
Solidarność z najbardziej zagubionymi
Zawsze mnie zdumiewało, że nawet najbardziej pobożni katolicy z zastanawiającym spokojem godzili się na wieczne męki swoich sióstr, braci, rodziców, dzieci lub po prostu swoich bliźnich, których podobno należy kochać jak siebie samego. Wypowiadał się na ten temat między innymi Leszek Kołakowski w „Tygodniku Powszechnym” w artykule zatytułowanym Okrucieństwo nieba. To jeden z powodów, które odrzuciły od Kościoła katolickiego. Bo jak inaczej rozumieć wypowiedź św. Tomasza z Akwinu, że potępieni będą czarnym tłem, na którym tym jaśniej błyszczeć będzie szczęście Boga i zbawionych? Jeszcze dalej poszedł Tertulian, wybitny teolog starożytności. Według niego widok cierpienia grzeszników będzie pomnażać szczęście zbawionych w niebie, a poprzedzi je sąd, który będzie pociesznym widowiskiem. Zupełnie inaczej wypowiada się na ten temat Paweł Apostoł, którego słowa są zaprzeczeniem egoizmu eschatologicznego: on sam wolałby być odłączony od Chrystusa dla zbawienia swoich rodaków. Jeden z największych teologów XX wieku niemiecki jezuita Karl Rahner tak napisał dwa miesiące przed śmiercią: „Być może jest to, (kto wie?) niesłychane uroszczenie stworzenia, kiedy ktoś nie chce dać się uratować, jak długo nie widzi, że jego bliźni obok niego zostaje uratowany razem z nim, ale może to być też najczystszy akt miłości bliźniego, którego ostatecznie wymaga się od każdego chrześcijanina, by miał nadzieję dla siebie samego tylko razem z nadzieją dla wszystkich”. Rosyjski filozof Bierdiajew dawał wyraz podobnej wrażliwości, kiedy pisał przed laty: „Raj możliwy jest dla mnie, jeżeli nie będzie wiecznego piekła nawet dla jednej istoty żyjącej teraz i kiedykolwiek”. Dla mnie wielkim autorytetem moralnym jest Siostra Małgorzata Chmielewska. Prowadzący z nią rozmowę Michał Okoński przypomina jej własne słowa o zbawieniu współmieszkańców, ludzi poranionych i cierpiących: „Słyszałem jak Siostra mówiła kiedyś, że jeżeli Bóg nie weźmie wszystkich, to wy też nie pójdziecie”. Siostra wyjaśnia tę zaskakującą postawę następująco: „No, bo albo jesteśmy rodziną, albo nie, albo wszyscy, albo nikt. I myślę, że Pan Bóg też tego chce”.
Rosyjski teolog Sergiusz Bułgakow podkreśla, iż pełne szczęście wieczne zbawionych nastąpi dopiero wówczas, gdy nie będzie już żadnej istoty cierpiącej w sobie męki piekielne. Pisze: „Istnienie piekła nie może być otoczone chłodną obojętnością, lecz świetlanym obłokiem troskliwej miłości całego Kościoła powszechnego”.
Święci i wybitni myśliciele o nadziei powszechnego zbawienia
Wielcy mistycy są po stronie miłosierdzia, zarówno ci z minionych wieków, jaki i ci bardziej współcześni jak T. Merton. Święci byli po obydwu stronach. Ale nawet wielu z tych, którzy nie odważyli się wierzyć inaczej, niż nakazywał Kościół, bardzo cierpieli na myśl o tym, że niektórzy z ich bliźnich mieliby cierpieć męki wieczne. Choćby wspomniany już św. Paweł. Zatrzymam się na jednym bardzo interesującym przykładzie św. Edyty Stein, patronki Europy, kanonizowanej przez Jana Pawła II. Była nie tylko człowiekiem świętym, była też filozofem, uczennicą Husserla, przedstawiciela fenomenologii. Jej sytuacja była szczególnie skomplikowana. Pochodziła z rodziny żydowskiej. Matka ortodoksyjna Żydówka miała nawet wielki żal do Edyty, że „zdradziła” swoją wiarę, przechodząc na katolicyzm. Ale ta matka była dobrym, uczciwym człowiekiem żyjącym zgodnie z zasadami swojej wiary. A ponieważ życie Edyty Stein przypada na okres przed Soborem Watykańskim II, a więc w czasie, kiedy jeszcze królowała zasada „Poza Kościołem rzymskokatolickim w łączności z biskupem Rzymu nie ma zbawienia”, czyli jest potępienie, Edyta Stein musiałaby pogodzić się z myślą, że jej rodzina, a szczególnie matka, pobożna ortodoksyjna Żydówka, miałaby być potępiona, czyli cierpieć wieczne męki, bo nie przeszła na katolicyzm. Filozof i święta w jednej osobie w rozważaniach swoich nie poszłaby na żaden kompromis, nie okłamywałaby siebie wbrew swojemu bardzo wrażliwemu sumieniu. Edyta wyraża nadzieję, że miłość i miłosierdzie Boga dotrą kiedyś do każdej istoty. Analizuje bardzo wnikliwie stan zmagania i wewnętrznego rozdarcia istoty stworzonej, sprzeciwiającej się impulsom „Ducha Światłości”. Dochodzi w końcu do wniosku, iż dobrowolne trwanie w oporze względem Boga na zawsze jest „nieskończenie nieprawdopodobne”. Wniosek ten opiera na wierze w nieskończoną miłość i miłosierdzie Boga.
Spośród współczesnych teologów katolickich najbardziej za uniwersalizmem zbawienia opowiedział się szwajcarski teolog Hans Urs von Balthasar, zwany Sokratesem teologii. Pod koniec życia pod wpływem mistyczki Adrianne von Speyr wstąpił na drogę nadziei. Mimo swych poglądów wyniesiony przez Jana Pawła II do godności kardynała. Za nadzieją powszechnego zbawienia opowiedział się również niemiecki jezuita zmarły w 1984 roku Karl Rahner, jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku. Nestor polskich filozofów, profesor Świeżawski pisał o swoim stosunku do chrześcijańskiego nurtu nadziei na powszechne zbawienie: „Bliskie jest mi myślenie Ojca Hryniewicza, który radzi, ażeby wprowadzić o wiele więcej elementu optymistycznego, pozytywnego. By odejść od owej massa dammnata, czyli rzeszy potępionych św. Augustyna, która tak bardzo nacechowała nasz łaciński katolicyzm swą potworną surowością”.
Na Zachodzie większość filozofów religii opowiada się za uniwersalizmem zbawienia. Jednym z nich jest T. Talbott.Głosi on coś więcej niż nadzieję. Jest przedstawicielem tzw. uniwersalizmu koniecznego.
Podobną teorię w przeszłości głosił Sergiusz Bułgakow. Dla niego zbawienie było doktryną. Był więc reprezentantem uniwersalizmu doktrynalnego.
Interesujące jest stanowisko Jana Pawła II. W książce Przekroczyć próg nadziei przypomniał dzieje idei apokatastazy i stwierdził w końcu, że „problem jednak pozostał”. A więc nie zamyka drogi do nadziei.
Bezinteresowność w wierze
Jednym z argumentów obrońców piekła (infernalistów) jest aspekt pedagogiczny: „No, bo jeśli nie ma wiecznego piekła, to po co się wysilać, skoro i tak wszystko się dobrze skończy?”. Ale to prymitywny sposób myślenia. Wybór Boga nie byłby wyrazem miłości bezinteresownej, lecz strachem przed potępieniem. Do ludzi wrażliwych, dla których motyw „marchewki i kija” jest niegodny człowieka, można zaliczyć wielu wybitnych teologów. Nadzieja uczy inaczej to tytuł jednej z wielu książek Ks. Profesora Hryniewicza poświęconych tej tematyce. Nadzieja uczy i wychowuje do moralności bardziej pogłębionej. Duchowość nadziei zbawienia dla wszystkich jest drogą bardziej wymagającą i bardziej bezinteresowną. „Kochajmy Boga dla niego samego, a nie jako nasze zbawienie, jako nasz ratunek na wieczność” – to słowa K. Rahnera. Bezinteresowność w wierze widać w duchowości mistyków. Średniowieczny mistyk Mistrz Eckhart uczy, że kto spełnia uczynki miłosierdzia tylko dla własnego zbawienia, traktuje Boga jako narzędzie w realizowaniu własnego dobra.
Konsekwencje terroru doktryny wiecznych mąk piekielnych
Infernaliści uważają, że groźba wiecznego piekła odstrasza od grzechu i pomaga ludziom traktować życie z całą powagą. Jednakże makabryczne wizje mąk piekielnych przyczyniły się do tego, że chrześcijaństwo traciło swą wiarygodność. Ileż duchowych spustoszeń sprowadziła na chrześcijaństwo doktryna o wieczności piekła! Bertrand Russel, laureat literackiej nagrody Nobla, jeden z twórców współczesnej logiki matematycznej, filozof, który stworzył własny system ontologii i teorii poznania, naukę o wieczności piekła uznał za jeden z głównych powodów, dla których nie był w stanie zaakceptować chrześcijaństwa.
Nadzieja powszechnego zbawienia – najistotniejszy problem
Zawsze miałam poczucie, że życie wieczne to najważniejszy problem dla wszystkich ludzi wszystkich czasów. Bo to życie jest krótkie, a tam wieczność. Jak powiada mała św. Tereska, „życie jest cieniem, życie jest chwilką, co ciągle ucieka i ginie”, Więc wszystkie nawet najważniejsze problemy tego świata to problemy tylko tej chwilki. Jeden z najwybitniejszych teologów katolickich XX wieku, wspomniany już niemiecki jezuita, K. Rahner krótko przed swoją śmiercią napisał: „Nasze choćby najdłuższe życie wyda się już tylko krótką eksplozją naszej wolności, człowiek przeżywa zapadanie się w śmierć jako wschód tego, co nadchodzi”.
Najbardziej zastanawiało mnie zawsze, dlaczego wielu pobożnych katolików z taką zawziętością broni wiecznego piekła. Na ogół, jeśli jesteśmy czegoś całkiem pewni, nie będziemy tak zawzięcie tej prawdy bronić. Nie przeszkadza nam, że ktoś myśli inaczej. Bronimy wtedy, gdy tej pewności nie mamy. Więc paradoksalnie ci, którzy najbardziej zawzięcie bronią istnienia wiecznych mąk piekielnych, chcą tak naprawdę przekonać nie tyle swoich oponentów, ile samych siebie, zagłuszyć własne nie do końca uświadomione wątpliwości. Pewna prosta kobieta z rozbrajającą szczerością wyznała: „Bo jeśli podważy się jakąś prawdę, to tak jakby wyciągnąć cegiełkę z dużego gmachu, on wówczas może runąć”. Ale to samo rozumowanie wyczytałam już nie u pewnej prostej kobiety, ale u wykształconego mężczyzny. Sens wypowiedzi był ten sam: po zakwestionowaniu jednej prawdy mógłby runąć gmach jego wiary.
Moja refleksja jest taka: jeśli ten „gmach runie” – używając tej metafory – to należałoby odbudować go jeszcze raz od podstaw. A do tego trzeba wielkiego trudu, odwagi i właśnie wolności. A człowiek chętnie od wolności ucieka. Erich Fromm, psychoanalityk i filozof pochodzenia niemieckiego, w książce Ucieczka od wolności pisze, że człowiek woli poruszać się po wydeptanych ścieżkach, głosić utarte frazesy, wierząc często, że są to jego własne oryginalne przemyślenia. Tak jest bezpieczniej. Dobrze jest jeszcze oprzeć się na autorytecie i mówić to, czego się od nas oczekuje. W skrajnych przypadkach E. Fromm osobowość taką nazywa „jarmarczną”. A wolność to często samotne zmaganie się o prawdę, niepopularność, skazywanie siebie na odrzucenie. A potrzeba przynależności jest niezwykle silną potrzebą człowieka dającą poczucie bezpieczeństwa, bo „my” jest zawsze silniejsze niż „ja”.
Odwaga teologów
W dziejach Kościoła było wielu odważnych teologów. Losy teologów wybiegających naprzód, torujących nowe drogi często były trudne. Podejrzenia i potępienia dotykały w przeszłości wielkich postaci chrześcijaństwa. Paradoksalnie ich podejrzane drogi, myśli, koncepcje stawały się potem wspólnym dobrem Kościoła. Bez nich nie byłoby reform Soboru Watykańskiego II. Te zmiany nie następowały z dnia na dzień. Ktoś nad tym pracował, przecierał ścieżki, narażał się głosząc niepopularne hasła. Odważnym świadkom nadziei powszechnego zbawienia w myśli wczesnochrześcijańskiej poświęcił Ks. Profesor Hryniewicz jedną ze swoich książek pt. Świadkowie wielkiej nadziei”. Jest ona hołdem złożonym tym odważnym ludziom. Dla mnie jednak największym świadkiem tej najpiękniejszej nadziei jest sam Ks. Profesor Hryniewicz. Ta nadzieja uwalnia od lęku, pozwala uwierzyć, że Bóg jest Miłością. Dla mnie jest światłem, które błyszczy nawet wtedy, gdy wszystkie inne już pogasły. Swoją piękną książkę pt. Nad przepaściami wiary kończy Ks. Profesor słowami modlitwy kardynała Johna H. Newmana: „Prowadź Łagodne Światło, pośród otaczającego mroku, prowadź mnie. Noc jest ciemna, a ja jestem z dala od domu. Strzeż moich kroków. Nie proszę o to, abym widział daleką scenę. Wystarczy mi jeden krok”.
W jednej z swoich książek napisał Ks. Profesor: „Nadzieja powszechnego zbawienia to nie zuchwała pewność doktryny – to tylko nadzieja. Ostateczna weryfikacja po drugiej stronie. Ale jeśli miałbym błądzić, wolę błądzić po stronie miłosierdzia.
Bóg jest większy od naszego serca,
Bóg jest większy niż nasza wiara,
Bóg jest większy niż nasza nadzieja”.