W naszym kraju z terminami „teolog” i „teolożka” rzecz ma się podobnie jak z deklaracjami politycznymi: w każdym stwierdzeniu otoczenie dopatruje się co najmniej jednego dna – nie lubisz PiS? Na pewno jesteś obrzydliwym PO-wcem! Nie głosowałeś na Platformę? To musisz być zakamuflowaną opcją PiS-owską. Tertium non datur. Odkąd zaczęłam określać siebie jako „teolożkę”, natychmiast zostałam – oczywiście mimowolnie – zaszufladkowana jako feministka – mniej lub bardziej katolicka, ale za to wojująca z patriarchatem i dyskryminacją w Kościele ( jak mniemam, kobieta „teolog” jest automatycznie zaliczana do grona tradycjonalistów szanujących zastane formy językowe). Określenie, które dla mnie było wyborem naturalnym i wręcz odruchowym, okazało się manifestem. Skonfrontowana z tą wiedzą, musiałam dokonać wyboru: naprędce dobudować sobie brakującą ideologię bądź dalej spokojnie robić swoje, nie zważając na kolejne przyprawiane gęby. W dalszym ciągu definiuję siebie jako „teolożkę”. Dlaczego?
Owszem, fundamentalne dla mojej tożsamości jest wspólne wszystkim ludziom człowieczeństwo i podobieństwo do Stwórcy (a wskutek naszej tradycji i historii „człowiek” w języku polskim jest rodzaju męskiego). Zgoda, tyle tylko, że abstrakcyjne człowieczeństwo aktualizuje się wyłącznie w istocie określonej płci, w moim przypadku żeńskiej. Jestem kobietą – w wymiarze biologicznym, psychologicznym, duchowym, społecznym i kulturowym – zostawmy na boku dywagacje, co to właściwie oznacza, bo splot tych płaszczyzn jest tak silny, że nie potrafię teraz ich od siebie wyodrębnić, one w sumie budują moją tożsamość. Język polski pozwala (jak np. przy definiowaniu swojej funkcji czy zawodu: uczeń/uczennica, pisarz/pisarka, nauczyciel/nauczycielka) bądź nakazuje (w przypadku np. czasowników, zaimków) kobietom wybierać odrębne od męskich formy językowe. I ja po prostu korzystam z tej możliwości. Oczywiście, obciążam w ten sposób przekazywaną wiadomość dodatkowo informacją o mojej płci, ale nie widzę powodu, dla którego miałabym tę informację ukrywać (zresztą język polski nie pozwala mi na unikanie kategorii płci na dłuższą metę). Czy stała obecność tej perspektywy wpływa na mój sposób zajmowania się teologią? Nie. Jako teolożka uprawiam dokładnie tę samą teologię, którą zajmowałabym się jako teolog.
Rozumiem, że wchodzące dopiero do języka nowe odpowiedniki żeńskie tradycyjnie męskich zawodów, jak chociażby właśnie teolożka, są dla niektórych nie do zaakceptowania ze względu na brzmienie czy formę. I nie zamierzam walczyć z tym, jak język polski poradził sobie w deklinacji z rozróżnianiem identycznie brzmiących form żeńskich i męskich. Ze wszystkich sił odżegnuję się od językowego imperatywu kategorycznego, a kwestię wrażliwości na kwestie językowe pozostawiam indywidualnym gustom i upływającemu czasowi.