Archiwum kategorii: Anna Connolly

Ekonomistka, biegła księgowa, pracowała w kilku instytucjach finansowych, prowadzi wraz z mężem firmę szkoleniową. Teologia jest jej pasją.

Recepta Piotra Sikory na religijne rozczarowanie

Co nam pozostaje po wielkim religijnym rozczarowaniu, które Piotr Sikora opisuje tak: „W życiu duchowym przychodzi jednak czas, gdy to wszystko, cała bogata religijna symbolika, rytuały i doktryny, a także wzbudzane przez nie religijne przeżycia – muszą zostać za nami. Czasami „odpadają” od nas same. Symbole przestają poruszać i przemawiać, doktrynalne twierdzenia ukazują się jako banalnie fałszywe lub całkowicie niezrozumiałe, modlitewne formuły zmianiają się w śmieszne, puste słowa, jakiekolwiek użycie wyobraźnie w modlitwie rodzi poczucie zapadania się w dziwaczne złudzenia. Nastaje religijna cisza i pustka. Religijny sens konkretnych wydarzeń przestaje być dostrzegalny. Budzi się ostra świadomość niemoty Boga, a nawet beztreściowości tego imienia”. (art. „Cisza zmartwychwstania”, TP 13, 2016).

Piotr Sikora radzi, żeby się z tą gorzką utratą pogodzić, bo „żaden symbol, żadna doktryna ani żaden rytuał nie jest tym, o co w wierze chodzi”. Wiara dotyczy Ostatecznej Rzeczywistości, jak naucza św. Tomasz z Akwinu, a doktryny i symbole to tylko drogowskaz. Ale jeśli podważamy ten drogowskaz, jeśli on wydaje nam się pustką i kłamstwem, to na co on jeszcze wskazuje? Albo inaczej, czy wierzymy jeszcze, że on na coś wskazywał? Złamiemy drogowskaz, uznamy go za puste, śmieszne słowa, znajdziemy się w pustce duchowej, w otchłani, jak pisze metaforycznie Piotr Sikora. W otchłani tej, porównywanej do ciszy Wielkiej Soboty, religia nie przynosi juz pocieszenia. Sikora przytacza tu cytat z Simone Weil: „Religia jako źródło pociechy jest przeszkodą do prawdziwej wiary: w tym sensie ateizm jest oczyszczeniem”. Ta pustka i religijne rozczarowanie oczyszcza według Sikory „wiarę z religii jako źródła pociechy”. Cisza Wielkiej Soboty pochłania interesowność naszej wiary. Wydaje mi się, że jeśli religia nie jest już dla nas źródłem pociechy, jeśli ją z tego „oczyścimy”, to pozostaje nam, przyznajmy się do tego, ateizm. Nie ma już po co mówić o religii, wierze, jeśli ewidentnie tym, co pozostaje w nas jest pustka i niewiara, brak nadziei i brak Boga w sercu. Po co ta hipokryzja? Matka Teresa z Kalkuty wiele razy pisała, że czuje się hipokrytką, bo nie czuje Bożej miłości w sercu, bo myśli, że Boga i nieba nie ma. Nazwijmy to po imieniu: to jest ateizm. Tak jak nazwała to Simone Weil. Ale nie można mówić, że ateizm jest oczyszczeniem wiary, on jest po prostu jej zanikiem, zagładą. Jak można wierzyć w Boga bezinteresownie? Taki Bóg byłby przecież tym samym, co drzewo w ogrodzie, co krowa na pastwisku, co słońce wschodzące, po prostu częścią natury, raz dla nas dobrą, raz złą. Istotą Boga musi być dobroć dla człowieka. Inna koncepcja Boga jest owszem możliwa, ale to jest już Bóg filozofów takich jak ks. Heller, Bóg który ogarnia całość świata sobą, ale osobiście się w nim nie zjawia, ale osobiście wcale nie wciela się w Jezusa z Nazaretu, osobiście nie odkupia grzechów i nie umiera na krzyżu i nie zmartwychwstaje.

Jednak Sikora pisze, że zmartwychwstanie może się w nas urzeczywistnić pod pewnymi warunkami: zanurz się w ciszy, nie myśl, bądź świadom prostych rzeczy, wiatru na policzku, śpiewu ptaków, bębnienia deszczu o parapet, łez płynących od tarcia chrzanu, ruchu miotły, którą zamiatasz. Ciekawa jestem, dlaczego ci wszyscy adepci mindfulness nie piszą nigdy, żeby być świadomym np. ruchu ścierki czyszczącej sedesy, albo zapachu niewywiezionego szamba na spacerze, albo słów dziecka, że jest prześladowane w szkole, albo gorączki i wymiotów, albo całej masy niemiłych rzeczy, które nas spotykają. Oczywiście, jeśli jestem w dobrym humorze i nic mnie nie martwi, to mogę słuchać śpiewu ptaków i kropel deszczu, ale przyznajmy to: w ciągu dnia cały czas musimy gdzieś gnać, coś załatwiać, dzwonić do urzędów, wypełniać druczki, tabelki i PITy, wrzucać rzeczy do pralki, prasować, robić swoją nudną robotę. Sprzątając łazienkę naprawdę robię wszystko, żeby się właśnie na tym nie koncentrować, bo tego nie znoszę! Ja się mogę skoncentrować na jakiejś fajnej książce albo rozmowie albo tańczeniu rumby. Życie codzienne nie ma w sobie dla mnie żadnego mistycyzmu, który równoważyłby utratę religijnych symboli. Między czyszczeniem sedesów i krojeniem cebuli a Bogiem i transcendencją ciągną się całe przestrzenie. Jeśli takie krojenie przydarza się od święta, to można je celebrować, napawać się nim niemalże jak jurorzy Masterchefa. Można przygotowywać na patelni żabie udka, nerki i żołądki, smażyć wątróbki i mieszać gulasze, ale … moje natrętne ale: wyobraźmy sobie najpierw te żabki i krówki i świnki skaczące po łące i co się z nimi musiało stać, zanim trafiły na nasz talerz i dały się nam kontemplować na patelniach i deskach do krojenia. Oczywiście mówiąc o chrzanie nie ma tego efektu, ale nasza dieta to nie wyłącznie chrzan… Zbawienia nie ma w tej rzeczywistości, w kontemplacji codzienności, która umiałaby jakoby wyłączyć krytyczny namysł umysłu. Zbawienie, o ile jest, jest gdzieś indziej, w utraconym świecie religii i Boga. Więcej racji miał według mnie Marks traktując religię jako opium ludu, przydając jej funkcję pocieszycielską, od której chce nas odzwyczaić Piotr Sikora. Religia była westchnieniem uciśnionego ludu, ulgą od udręki i nudy codziennej egzystencji. Robotnik, o którym myślał Marks, harujący 12 lub więcej godzin na dobę w fabryce, nie miał żadnej szansy na to, że znajdzie wytchnienie i ukojenie kontemplując śrubki, z których przez te godziny składał maszyny i statki. O takim ukojeniu mógł myśleć tylko ktoś, kto w życiu swoim nie harował za bardzo. Na przykład co powiedziałyby obieraczki cebuli (patrz GW 31.03.16, Już nie czuję, że śmierdzę. Obieranie cebuli na czarno w Wielkopolsce) na propozycję, że zamiast opowieści Wielkanocnych i rezurekcji, zamiast kadzideł i komunii, zamiast „Alleluja! Chrystus zmarytwychwstał!” mają w czasie swoich codziennych 10 godzin koncentrować się na cebuli? Albo jak tu trzeć chrzan i o niczym nie myśleć, jeśli liczy się resztki pieniędzy w portfelu i myśli, jak tu wykarmić rodzinę przez kolejnych kilka dni miesiąca? Są to wszystko pomysły pisarzy i poetów, którzy w życiu się nie napracowali, a chwila z chrzanem czy cebulą to dla nich wyjątkowy moment wytchnienia; za chwilę wrócą do swoich książek, a sprawy miotły i chrzanu przekażą swoim żonom. Tu się ujmuję za Marksem i św. Faustyną, którzy lepiej pojęli duszę uciśnionego ludu. Religia musi być pocieszeniem. A jeśli tego pocieszenia i nadziei wyzwolenia nie daje – to nie jest już religią. Bóg „niemy” i „beztreściowy” – to nie jest Bóg chrześcijaństwa. Dlatego też Faustyna, biedna dziewczyna, harująca w kuchni i ogrodzie od świtu do nocy zakonnica drugiego chóru, miała wizje róż w garze ziemniaków. Bóg jako ta róża piękna i czerwona, pachnąca i wyrazista, stoi w jawnym kontraście do wielkiego gara pospolitych kartofli, którego biedaczka nie była w stanie odcedzić, taki był ciężki. A teraz co nam mówią mądrzy ludzie od religii? Bóg to nie róża, Jezus nie zmartwychwstał, no przynajmniej nie tak dosłownie, ale jakoś tak metaforycznie, że naprawdę nie wiadomo jak, ewangeliści pisali nie zawsze prawdę, co nam pozostaje? Surowa rzeczywistość, gary kartofli, tarcie chrzanu, a dla zamożniejszych zawijanie ryżu w glony do sushi. Nie możemy pozwolić, żeby nas, ludzi religijnych, obrażali tym, że religia to opium, że oddala nas od prawdziwej rzeczywistości, od realności kartofli, garnków i mioteł.

W artykule Sikory brak jakby zakończenia. Ostatnie zdanie to: „Istnieć cicho i doświadczać życia, które w każdej chwili mija i powstaje”. Ale czy udało mu się urzeczywistnić w swojej otchłani zmartwychwstanie poprzez kontemplację tych codziennych doświadczeń? Nie wiadomo. Mnie w każdym razie nigdy nic nie olśniło przy miotle i chrzanie.

Paradoksy altruizmu

Tak pisze Nietzsche w „Ludzkie, arcyludzkie”: „Nigdy człowiek nie zdziałał nic, co by było zrobione wyłącznie dla innych i bez żadnej pobudki osobistej; bo i jakżeby mógł coś zrobić, co by było bez związku z nim, więc bez przymusu wewnętrznego (którego by przyczyna musiała przecież tkwić w potrzebie osobistej)? Jakżeby ego mogło działać bez ego? – Bóg, który, przeciwnie, jest samą miłością, jak się w tym wypadku przypuszcza, nie byłby zdolen ani do jednego postępku nieegoistycznego. …. Gdyby jednak człowiek chciał być, jak ów Bóg, samą miłością, czynić wszystko i pragnąć wszystkiego dla innych, nic dla siebie, byłoby to już dlatego niemożliwe, że musi uczynić bardzo wiele dla siebie, żeby w ogóle móc zrobić cokolwiek dla miłości innych. Następnie każe to przypuszczać, że ów inny jest egoistą na tyle, że owe ofiary, owo życie dla niego, stale będzie przyjmować: że przeto ludzie miłosierni i ofiarni są zainteresowani w dalszym istnieniu egoistów, niezdolnych do miłości i poświęcenia, i że najwyższa moralność, żeby istnieć, musiałaby formalnie wywołać istnienie niemoralności (przez co by sama siebie, co prawda, skasowała).”

Jak tu się nie zgodzić z tym, że człowiek robi wszystko dla siebie? Przecież nawet ten, kto dokonuje czynów bohaterskich poświecając się dla innych na tym świecie, czyni to aby dostać się do nieba i zasłużyć na zbawienie, więc robi to wszystko dla siebie czy też dla swojej duszy. Sprawa absolutnego altruizmu: gdybyśmy oddawali swoje odzienie, jak chce tego Jezus, każdemu, kto nas prosi lub też pożyczali pieniądze lub szli wiele mil, aby coś temu proszącemu załatwić, sami wkrótce zostalibyśmy z niczym i to my z kolei prosilibyśmy tych zasobniejszych o pomoc. Udzielanie pomocy wymaga istnienia tych, którzy tej pomocy potrzebują. Jezus kazał bogatemu młodzieńcowi sprzedać swoje posiadłości. To z pewnością wymaga, aby istniał jakiś kupiec, który z kolei czerpałby profity z zakupionych biznesów. Pomagający potrzebuje potrzebującego. Pomagać można tylko wtedy, jeśli czymś się dysponuje: środkami pomocy takimi jak pieniądze, płaszcze, czas i zdrowie na podróże wielomilowe. Miłosierny Samarytanin nic by nie zrobił dobrego, gdyby sam nie miał zasobów pozwalających mu na przetransportowanie rannego do gospody i zapłacenie za jego pobyt. Pozbyć się zasobów na rzecz kogoś innego oznacza w pierwszym rzędzie samemu je zdobyć. Aby żebracze zakony miały z czego żyć, muszą istnieć ci, którzy je dokarmiają. A dokarmiający muszą dbać o własne interesy. Gdybyśmy wszyscy zastosowali się do wskazówek Jezusa, aby nie orać i nie siać, a czekać aż Bóg się o nas zatroszczy, to z pewnością inni ludzie, którzy sieją i orzą, musieliby nas wspomagać w imieniu Boga. Kwiaty i roślinki rzeczywiście nie sieją i nie orzą, a żyją, ale to nie znaczy że nie dbają o siebie. Przecież same sobie wytwarzają pokarm ze słońca, wody i czego tam jeszcze, i wkładają w to wiele wysiłku. Nie mówiąc o zwierzętach, które wiele się muszą napracować (polować, szukać gałązek i trawek), aby przeżyć. Życie musi działać we własnym interesie, inaczej zginie. Szlachetny altruizm nie istniałby bez ubogich, ułomnych, chorych i prześladowanych, słowem, bez zła. Miłość nie byłaby miłością, gdyby nie miała kogo nią obdarzyć, w co się wlać.

Lektury religijne w Tygodniku Powszechnym

Wielkanocny numer Tygodnika Powszechnego. Rozmowa dwóch Strzelczyków: księdza Grzegorza oraz redaktora Błażeja nosi tytuł „Przez dotyk”. Red. Błażej zastanawia się, dlaczego Jezus się stresował w Ogrodzie Oliwnym i pocił się krwawym potem. Ks. Strzelczyk odpowiada, że stresował się decyzją, którą musiał podjąć i wziął to „na klatę”. Czy mógł postąpić inaczej? – pyta red. Błażej. Ks. Grzegorz zmienia temat na kwestię grzeszności Jezusa, zastanawiam się dlaczego… Mówi tak: „To jest zgryz, który dogmatyka ma w kwestii bezgrzeszności Jezusa. Pytanie brzmi: „czy Jezus mógł”, czyli czy jego ludzka wola była zdolna do podejmowania autonomicznych decyzji?”. Czy ks. Grzegorz sugeruje, że Jezus postępując inaczej, na przykład uciekając od kaźni, zgrzeszyłby? Trudno mi coś tu wywnioskować. W każdym razie ks. Strzelczyk kontynuuje swoje rozważania w ten sposób: Jezusa wola ludzka była wolą Syna Bożego, nieautonomiczną. Czyli, trzeba by według mnie przyznać, Jezus nie miał ludzkiej woli na podobieństwo każdego przypadkowego człowieka, jak ja i ty. A tymczasem ks. Strzelczyk dalej mówi, że wola Jezusa jest wolą prawdziwego człowieka! „Ale ten człowiek nie jest kimś innym niż Drugi z Trójcy”. Tak, tak, prawdziwy człowiek, ale jednak wyjątkowy w całym wszechświecie, bo nikt inny nie jest „Drugim z Trójcy”. Niezrozumiałe dla mnie są dalsze wywody księdza: „…grzech dotyczy osoby, a nie tylko woli. Wobec tego pytanie brzmi: ‘Do kogo należy wola Jezusa?’. Raczej więc trzeba czytać to tak, że to, co się dzieje w ludzkiej woli Jezusa, jest wynikiem przekładu z boskości na człowieczeństwo tego, ku czemu dąży Syn. On nie zgrzeszy”. Na te słowa red. Błażej reaguje pytaniem: „To dlaczego się stresował?”. Ośmielę się tutaj zauważyć, że w czasie, kiedy pisano Ewangelie, Jezusa nie uznawano jeszcze za Boga, czyli za tego Drugiego w Trójcy. Gdybyśmy patrzyli z punktu widzenia ewangelistów i ludzi tamtych czasów, pytanie o przyczynę stresu Jezusa by nie powstało w naszych głowach! To było oczywiste – Syn Boży to był człowiek umiłowany przez Boga, ale nie sam Bóg! To dopiero nauczeni teologii chrześcijańskiej powstałej kilkaset lat po ewangelistach, możemy się zastanawiać, jak to możliwe, że Jezus – przecież Bóg, się stresował i czy miał wolę ludzką czy boską, czy może raczej „wolę przełożoną z boskości na człowieczeństwo”.

Dalej drążona kwestia stresującego się Jezusa znajduje następujące, zdumiewająco nie na temat, wyjaśnienie ks. Strzelczyka: „Bo jeśli nawet Syn jest niezdolny do grzechu „ontologicznie”, to niekoniecznie w ludzkiej świadomości było to wyraźne. Myślę, że w niej dominowało raczej ‘nie chcę zgrzeszyć’, a nie ‘nie jestem w stanie zgrzeszyć’. Zresztą biblijne opisy wyraźnie wskazują, że ludzka świadomość Jezusa jest świadomością synowską – jest odbiciem Osoby, bo to Syn się wcielił, a nie boskość po prostu (natura)”. Czyli ks. Strzelczyk myśli, że stresowanie się było grzechem? O co chodzi z tą grzesznością? Jaki jest związek stresowania się z grzesznością? Gdzie jest mowa w ewangeliach, że Jezus mógłby zgrzeszyć w Ogrodzie Oliwnym? Czym? Może tym, że kazał zabrać uczniom jakieś tam noże czy miecze i  mógłby rozkazać im się za niego bić? Czy ktoś rozumie, o jaki to grzech (niedokonany, ale możliwy do dokonania) podejrzewają Jezusa rozmówcy?

Potem w rozmowie ks. Grzegorz przyznaje się, że nie przywiązuje szczególnej wagi do emocji. Mogą się pojawiać, a wtedy się klnie albo idzie rąbać drzewo. Ale się ich zasadniczo nie roztrząsa. Ks. Grzegorz mówi tak: „Być może jestem dzieckiem kultury, która zakłada, że w uczuciach wielkiej magii nie ma”. Jest w nich za to fizjologia. Kochać to znaczy według ks. Grzegorza „być gotowym podejmować takie decyzje, w którym dobro drugiego jest nad moim”. Zastanawiam się, co to znaczy, że w uczuciach nie ma magii? Nie pojawiają się za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, to pewne. Co to znaczy, że jest w nich fizjologia? Że wynikają z działania naszego organizmu, jak ból, odżywianie, życie komórek ciała, krążenie krwi. No więc raczej nie można nie przywiązywać do nich wagi, bo są związane z życiem naszego organizmu. Magii nie ma, są przyczyny, które powodują, że raz nam wesoło, raz smutno, raz się stresujemy, a raz czujemy gniew, bo ktoś nas wykorzystał. Myślę sobie, że nieprzywiązywanie wagi do emocji to błąd! Emocje są wskazówką, drogowskazem, abyśmy się nie pogubili, abyśmy jakoś przeżyli, aby nie dać się wykorzystać i aby zdobyć konieczną dla życia miłość. Jak można tak na chłodno być altruistą? Dla mnie to niemożliwe. Pomagam komuś, bo mam do niego ciepłe uczucia, a z pewnością nie zawsze stawiam dobro drugiego ponad moim własnym. Przecież byłaby to zgubna strategia życiowa! Nie zawsze można być altruistą. Nawet więcej: czasem trzeba być egoistą!

Boże zabierz ode mnie

Boże, do Ciebie wznoszą ręce i proszą zabierz ode mnie:

Słowa mojego ojca, że jestem nieudacznikiem,

Obojętność matki,

Pogardę męża, który uważa mnie za idiotkę,

Piwo, które mój mąż pije od rana jak wodę,

Szefa ze złotym łańcuchem, który kilka razy dziennie udowadnia mi, że jestem niczym,

Upalne tygodnie w Hiszpanii spędzane w kabinie mojego tira,

Dodatkowy chromosom w ciele mojego dziecka,

Portale randkowe, gdzie moja żona szuka sobie kolejnych kochanków,

Gorzkie godziny samotności w oczekiwaniu na telefon od kogokolwiek,

Przekonanie, że nawet gdybyś chciał, Boże, to nie możesz ingerować w naturalny bieg rzeczy, bo jesteś zależny od konieczności, bo jak mówi ksiądz profesor Heller, sam jesteś Koniecznością.

Boli mnie serce, że to równanie musi być prawdziwe: Bóg równa się Konieczność. Boli mnie serce – jest to konieczność biologiczna.

Nie po to Boże tworzyłeś prawa, by się potem z nich wycofywać, gdy są zbyt twarde.

Nie po to zaginałeś przestrzeń, żeby teraz ją odginać jeśli ktoś zwisa nad przepaścią lub rzuca się z mostu.

Po to uczyniłeś stół twardym, żeby człowiek zawsze mógł walnąć w niego pięścią bez zastanawiania się, czy ręka nie wejdzie w niego jak w wodę.

Nie po to wynalazłeś mitozę i mejozę, żeby z byle powodu kwestionować rezultat ich wysiłków, statystycznie zadowalających.

Po to uczyniłeś prawa nieubłaganymi, byśmy my, ludzie, oparli się w życiu na jakimś porządku, byśmy nie tkwili w chaosie jak liście na wietrze.

Po to dałeś nam świadomość, abyśmy odkryli wielki paradoks, a mianowicie, że porządek natury wymaga, abyśmy byli jak liście targane wiatrem, jak część tej machiny przyrody, która jest koniecznością.

Konieczność wymogła na Tobie, żebyś nie odpowiedział na błaganie Jezusa – Ojcze, jeśli to możliwe, zabierz ode mnie ten kielich. Twoje milczenie takie samo teraz jak i dwa tysiące lat temu. I na wieki wieków amen?

 

Religię bierzemy

Wiersz Czesława Miłosza “Religię bierzemy” (z cyklu „Traktat teologiczny”):

Religię bierzemy z naszego litowania się nad ludźmi.

Są za słabi, żeby żyć bez boskiej opieki.

Za słabi, żeby słuchać zgrzytliwego obrotu piekielnych kół.

Kto z nas pogodzi się z wszechświatem bez jednego głosu

Współczucia, litości, zrozumienia?

Człowieczeństwo oznacza zupełną obcość pośród galaktyk.

Dostateczny powód, żeby wspólnie z innymi wznosić świątynie
niewyobrażalnego miłosierdzia.

Z czego właściwie bierzemy religię? Wydawało mi się, że z tajemnych cudownych objawień, jakie Bóg dał tym nielicznym, którzy Mu się spodobali. Wydawało mi się, że z potęgi miłości, która musi kiedyś zapanować nad złym światem. Wszystko to złudzenie. Dziś uczeni tłumaczą mi, że religię bierzemy z twardych praw ewolucji. Ci uczeni, którzy myślą, że religia jest dla nas dobra, mogą uznać, że powstała jako adaptacja i sprzyja przeżyciu. Jest też wyjście dla tych, którzy myślą, że religia jest zła. Wtedy mogą uznać, że powstała ona jako efekt uboczny różnych dobrych adaptacji. W tą całą historię były zamieszane memy religii, które zaczęły z nami nieszczęśnikami robić, co same chciały. Następnie przyszli inni uczeni, którzy powiedzieli, że słowa „my”, „nami”, „dla nas” nie mają sensu ani pokrycia w rzeczywistości. Nie ma „nas”, nie ma religii „dla nas” ani „przeciwko nam”. Nie ma „mnie”, „dla mnie” ani „mną”. I gdyby ktoś chciał wpaść z tego powodu w depresję, to niesłusznie! Uczeni się cieszą, ponieważ w tym właśnie widzą swoje wyzwolenie: zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy złudzeniem, albo w najlepszym przypadku pół-złudzeniem. Pytanie Miłosza, skąd bierzemy religię, nie ma więc sensu, bo „my” jej znikąd nie bierzemy, ona się najwyżej skądś sama bierze. I nie ma też tak naprawdę nikogo, dla kogo religia miałaby być dobra lub zła. Dlaczego nie czuję się jakoś wyzwolona? A, zapomniałam przecież, nie ma też nikogo, kto mógłby czuć się wyzwolony. To wszystko wyjaśnia.

Inny rodzaj Mesjasza

Wszystkie ewangelie, listy apostolskie i Dzieje Apostolskie są przesiąknięte wiarą w Jezusa Chrystusa, czyli w mesjański status zmartwychwstałego Jezusa. Zdobywanie nowych wyznawców w znacznej mierze polegało na przekonywaniu ich, że Jezus jest zesłanym przez Boga Mesjaszem-wybawicielem, co wynika wprost z Pism, zwanych dziś Starym Testamentem. Apostołowie, jak Piotr czy Paweł, musieli o tym przekonywać potencjalnych wyznawców, często bezskutecznie, a zatem z jakichś powodów wcale nie było oczywiste, że Jezus jest Mesjaszem. Dzieje Apostolskie opowiadają o św. Pawle, który szczególnie gorąco przekonywał do dowodów z Pism, z różnym rezultatem:

Dz 28, 23-25: Wyznaczywszy mu dzień, w większej liczbie przyszli do niego do mieszkania, a on przytaczał im świadectwa o królestwie Bożym; od rana aż do wieczora przekonywał ich o Jezusie na podstawie Prawa Mojżeszowego i Proroków. Jedni dali się przekonać o tym, co mówił, drudzy nie wierzyli. Poróżnieni między sobą zabierali się do odejścia. 

Przekonanie potencjalnych wyznawców o mesjańskiej godności Jezusa było priorytetem w początkach ruchu chrześcijańskiego. Nadanie Jezusowi przez apostołów imienia Mesjasz było nadaniem autorytetu jego słowom i tym, którzy je głosili. Postaram się to wyjaśnić przez pewną analogię. Załóżmy, że czytam jakieś opinie w Internecie. Aby im zaufać, muszę poznać ich autora i jeśli jest na przykład lekarzem lub prawnikiem, to wtedy mogę mu zaufać jeśli chodzi o choroby czy rozwody. Wyznawcy Jezusa głosili jego słowa i czyny, ale na jakiej podstawie ludzie mieli w nie uwierzyć? Jakie znaczenie miał dla nich Jezus? Aby mu uwierzyć, musiałby być dla nich autorytetem w swej dziedzinie (spraw Boskich, spraw religii), więc najlepiej gdyby był posłanym przez Boga Mesjaszem, synem Boga, samym Bogiem w końcu. Wtedy byłby wiarygodny. A więc można było wnioskować w taki sposób: Jezus mądrze mówi, czyni cuda, w ogóle zachowuje się w sposób nadzwyczajny, więc jest Synem Bożym, Mesjaszem. Albo można myśleć tak: jest Synem Bożym i Mesjaszem, więc to co mówi i robi musi być dobre i święte. Ludzie myślą w ten drugi sposób. Myślą: ktoś jest profesorem kognitywistyki, więc mądrze mówi na temat umysłu. A nie myślą wcale, że mądrze mówi, bo jest mądry i sami umieją odkryć tę jego mądrość. Dopiero z bycia „kimś”, z jakiejś marki, etykietki czy brand name’u wynika to, że można temu komuś ufać, że to co mówi jest wartościowe. Marka Adidas świadczy, że buty są dobrej jakości. Marka Mesjasz świadczy, że Jezus mówi prawdę o Bogu. Ale mogą być też dobre buty bezmarkowe, no logo. Jeśli jednak przyczepimy markę Adiadas, to więcej ludzi je kupi. O ile Jezus za życia nie interesował się swoją marką, to po jego śmierci naklejono mu markę Mesjasz, aby produkt chrześcijański – ewangelia, dobrze się sprzedawała. Marka Mesjasz odniosła wielki sukces na świecie. O czym miała świadczyć marka Mesjasz? Spróbujemy odpowiedzieć na to pytanie.

Dziś mówimy bez zająknięcia: Jezus Chrystus. Wszystko wydaje się oczywiste – Jezus jest Mesjaszem, czyli Chrystusem. Zobaczymy tutaj, co oznaczało słowo „Mesjasz” dla Żydów współczesnych Jezusowi, odpowiemy na pytanie, czy Jezus sam uważał się za Mesjasza oraz czy znaczenie tego słowa dla pierwszych chrześcijan uległo zmianie w stosunku do tego, jakie przypisywał mu judaizm.

Kim jest Mesjasz

Pierwotnie w Izraelu słowo „mesjasz” oznaczało namaszczonego, pomazańca, to znaczy upoważnionego przez rytuał namaszczenia (wylania świętego oleju na głowę) do pełnienia funkcji religijnych i politycznych. Bóg polecił Mojżeszowi namaścić olejem kapłana Aarona oraz wszystkie sprzęty używane w celach kultowych. Zetknięcie ze świętym olejem oznaczało przejęcie od niego cech świętości. Rytuał namaszczenia stosowany był w Izraelu w stosunku do królów, kapłanów i proroków. Mojżesz namaścił Aarona na kapłana, prorok Eliasz namaścił swego następcę Elizeusza, królowie byli namaszczani przed objęciem władzy. Królowie Saul, Dawid i Salomon byli pomazańcami, mesjaszami, których wspomagał swą mocą sam Bóg. Mesjaszem jest także nazywany w ST najwyższy kapłan. W ST mesjaszami nazywano zatem konkretnych ludzi związanych z władzą, bądź to polityczną, bądź to pochodzącą wprost od Boga, jak w przypadku proroków. W pewnym momencie historii Izraela (II w. pne) znaczenie słowa „mesjasz” ulega zmianie. Mesjasz staje się określeniem Oczekiwanego, który był postacią z początku odrębną od mesjasza. Miał on być kimś, kto wyposażony w szczególną moc od Boga dokona na ziemi zasadniczej przemiany, wprowadzając pokój, szczęście i sprawiedliwość.  Stał się on także indywidualnym, jednoosobowym wybawicielem, w przeciwieństwie do zbiorowego wybawcy – Izraela. W ST mamy wiele nawiązań do postaci Oczekiwanego, często niejasnych i niejednoznacznych, które przez chrześcijan były uznane za zapowiedź przyjścia Jezusa.

Mesjasz potomkiem Dawida

Zobaczmy teraz, jak ST przedstawiał Oczekiwanego i zdecydujmy, czy można te proroctwa odnieść do Jezusa, jak twierdzili pierwsi chrześcijanie. Prorok Natan zapowiada Oczekiwanego w Drugiej Księdze Samuela (2Sm 7, 1-17). Bóg obiecuje Dawidowi:

„Wtedy wzbudzę po tobie potomka twojego, który wyjdzie z twoich wnętrzności i utwierdzę jego królestwo. On zbuduje dom imieniu memu, a Ja utwierdzę tron jego królestwa na wieki. Ja będę mu ojcem, a on mi będzie synem, a jeżeli zawini, będę go karcił rózgą ludzi i ciosami synów ludzkich. Lecz nie cofnę od niego mojej życzliwości, jak ją cofnąłem od Saula, twego poprzednika, którego opuściłem. Przede Mną dom twój i twoje królestwo będzie trwać na wieki. Twój tron będzie utwierdzony na wieki”.

Tak więc zgodnie z tym proroctwem Oczekiwany miał pochodzić z rodu Dawida. Współcześni Jezusa byli o tym przekonani, nazywając Go „synem Dawida”. Ewangeliści Łukasz i Mateusz przedstawili genealogie dowodzące pochodzenia Józefa z dynastii Dawida. Mateusz na początku swej Ewangelii przedstawia „rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida”. Rodowód ten kończy się na Józefie, mężu Maryi, „z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem”. W dalszej części opowieści Mateusza okazuje się jednak, że Józef nie był fizycznym ojcem Jezusa. Mateusz udowodnił zatem, że Józef był potomkiem Dawida, ale nie miało to żadnego znaczenia dla rodowodu Jezusa, ponieważ Jezus nie był synem Józefa. Łukasz także przedstawia rodowód Józefa od Dawida, dodaje jednak, że o Jezusie tylko „mniemano”, że był synem Józefa. Ewangelista Marek nie jest w ogóle zainteresowany narodzinami ani rodowodem Jezusa. Sugeruje wręcz, że Jezusa nie interesował tytuł syna Dawida. Jezus pyta: „Jak mogą twierdzić uczeni w Piśmie, że Mesjasz jest synem Dawida?” „Sam Dawid nazywa Go Panem, skądże jest więc tylko jego synem?” (Mk 12,35nn) Jezusowi nie zależy na tym, aby ludzie nazwali Go synem Dawida. Czuje, że jest kimś więcej. Nie mówi także o Mesjaszu w pierwszej osobie, ale w trzeciej, zatem nie chce być wprost nazywany Mesjaszem.  Dla Jana Ewangelisty tytuł „syn Dawida” był zbyt pospolity. On nazywał Jezusa Słowem Boga, barankiem Bożym, światłością świata, drogą, prawdą i życiem.

Wracając do proroctwa Natana: Oczekiwany będzie nazywać Boga ojcem, a Bóg będzie zwać go synem. Jeśli jednak syn zawini, ojciec będzie go karcił ciosami ludzi. Czy w tym proroctwie może chodzić o Jezusa? Załóżmy, że będąc synem Józefa, Jezus faktycznie był potomkiem Dawida, choć w tym celu musimy odrzucić dziewictwo Maryi. Można się zgodzić również z tym, że Jezus nazywał Boga ojcem i vice versa (założenie potwierdzone przez głos z obłoku podczas chrztu Jezusa). Skąd jednak przypuszczenie, że syn zawini? Czy Jezus czymkolwiek zawinił wobec Boga i ludzi? Karcenie można rozumieć jako mękę ukrzyżowania, ale czyż nie mówią nam Ewangelie, że Jezus umarł niewinnie? Poza tym wydaje się, że obiecane przez Boga „królestwo i tron na wieki” są najzwyczajniej „z tego świata” i nie mają nic wspólnego z nauczaniem Jezusa o królestwie Bożym. Proroctwo Natana charakteryzuje Oczekiwanego jako króla, którego dynastia trwać będzie wiecznie.  Zgodnie z tym proroctwem, Oczekiwany miał posiadać przynajmniej jednego potomka. Jezus nie miał dzieci. Widać wyraźnie, że proroctwo z Drugiej Księgi Samuela nie może być w całości zastosowane do Jezusa. Jezus nie był takim Oczekiwanym, jakiego objawił Bóg Natanowi.

Znak Emmanuela

Kolejne obrazy Oczekiwanego znajdziemy w Księdze Izajasza. Pierwszy dotyczy znaku Emmanuela i wspomniany jest przez Mateusza (Mt 1,22-23) jako odnoszący się do Jezusa Chrystusa.  Według Mateusza Maryja dziewica poczęła Jezusa za sprawą Ducha Świętego. Stało się tak, aby spełniło się proroctwo z Księgi Izajasza: „Oto dziewica pocznie i porodzi syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy „Bóg z nami” (Iz 7,14). Proroctwo Izajasza nie mówi o dziewicy, ale o pannie, młodej dziewczynie, która jeszcze nie jest matką. Mateuszowi zależało na podkreśleniu cudowności narodzin Jezusa – Mesjasza. Więc Maryja została dziewicą. Mateusz wynalazł w ST fragment, mogący to potwierdzać. Jednak należy stanowczo zaprzeczyć, jakoby Izajasz w tym proroctwie zapowiadał dziewicze narodziny Jezusa. Jego proroctwo odnosiło się do narodzin syna króla Achaza, Ezechiasza. Według Izajasza dziecko to miało „spożywać śmietanę i miód aż nie nauczy się odróżniać dobra od zła”. Zanim się to stanie, dwa państwa, których obawiał się król Achaz, mają zostać zniszczone. Spożywanie śmietany i miodu oznacza chyba życie w dostatku, życie królewskie. Natomiast wiemy, że z całą pewnością o Jezusie nie można powiedzieć, że w dzieciństwie żył w luksusach. Ponadto nie miał na imię Emmanuel. Być może ze względu na symboliczne imię dziecka: „Bóg z nami”, tradycja żydowska mogła widzieć w słowach Izajasza zapowiedź Oczekiwanego. Nawet jeśli tak było, to opis Izajasza nie pasuje do Jezusa.

Mesjasz jest władcą

Na tym nie koniec proroctw Izajasza interpretowanych jako zapowiedź Jezusa Chrystusa. Oto kolejne, Iz 9,5-6: „Dziecię nam się narodziło, syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazywano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju. Wielkie będzie jego panowanie w pokoju bez granic na tronie Dawida i nad jego królestwem, które On utwierdzi i umocni prawem i sprawiedliwością, odtąd i na wieki”. To proroctwo jest dość ogólne i w sensie duchowym można je zapewne odnieść do Jezusa. Jednak Izajasz sugeruje zwykłe ludzkie królestwo, w którym Syn będzie sprawował władzę w pokoju i sprawiedliwie. Chodzi tu z pewnością o króla Izraela. Jego nadejście jest przez Izajasza kojarzone ze światłością, radością i pokojem. Oczekiwanego można utożsamiać tu z wybawicielem, który uwalnia od ciemności, wojen i cierpienia. Rzeczywiście w sensie duchowym Jezus był dla apostołów ucieleśnieniem tego typu zbawiciela. Chcąc wyrazić to, jakie wrażenie wywarł Jezus na swych uczniach, powoływali się oni właśnie na ten fragment Pism, który przychodził im do głowy lub rzucał się w oczy, kiedy przeszukiwali zwoje dla potwierdzenia swych przeczuć. Oni to właśnie czuli w obecności Jezusa: uwolnienie od trudów życia, cierpień, zamętu, nadzieję na życie w pokoju. Natomiast jeśli potraktujemy przepowiednię Izajasza w sensie ściśle politycznym, a Oczekiwanego utożsamimy z ziemskim władcą – królem, to z pewnością słowa Izajasza nie dotyczą Jezusa.  Żydzi do tej pory twierdzą, że znakiem przyjścia prawdziwego Mesjasza – Oczekiwanego musi być zaistnienie pokoju na świecie. Ten, jak wiadomo, nie nastąpił ani za czasów Jezusa, ani nigdy po Jego śmierci. Żydzi wciąż czekają.

Izajasz podkreśla tutaj, że Oczekiwany jest władcą, ma władzę. Marek Ewangelista twierdzi, że zdumiewano się nauką Jezusa, gdyż mówił jak ten, kto ma władzę (gr. eksousia). Władza polityczna, zewnętrzna, jest u Marka zastąpiona władzą wewnętrzną: eks-ousia znaczy „z istoty”, „z wnętrza”. Jezus i Jego władza nie potrzebują rytuału namaszczenia. Jezus ma władzę, która pochodzi z Jego wnętrza, która jest przeciwieństwem władzy zewnętrznej, królewskiej i doczesnej. Jezus nie spełnia oczekiwań ludzi wobec Mesjasza. On proponuje inne rozwiązanie. Prawdziwa „władza” ma źródło w Nim samym, pochodzi z istoty człowieka. Władza królewska, doczesna w ogóle Jezusa nie interesuje. Jezus proponuje przeniesienie ośrodka władzy do wnętrza, do środka, do serca człowieka.

Kolejny fragment Księgi Izajasza interpretowany jako zapowiedź Jezusa – Mesjasza to Iz 11,1-9. Będzie to ktoś z pokolenia Jessego (Dawida), na którym „spocznie Duch Pański, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i mądrości Pańskiej”. Nie będzie on sądził z pozorów, biednych rozsądzi sprawiedliwie, będzie wierny. Jednocześnie „rózgą swych ust uderzy gwałtownika, tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego”. Następnie Izajasz opisuje sytuację wszechświatowego pokoju, będącą następstwem pojawienia się tej wyjątkowej osoby. Nastąpi pokój nie tylko między ludźmi, ale także między ludźmi i zwierzętami. Odtąd też ludzie nie będą czynić zła. Jeśli można w jakiś metaforyczny sposób odnieść te słowa do Jezusa, to pozostają dwie wątpliwości: po pierwsze – czy Jezus uśmiercał bezbożników w jakikolwiek sposób? Oczekiwano, że Mesjasz pozbędzie się „złych” ludzi, niesprawiedliwych, a wtedy sprawiedliwa „reszta” stanie się zalążkiem nowego wspaniałego świata. Jednak Jezus nie uśmiercał nikogo. Przeciwnie, sam został zabity. Druga wątpliwość to już wcześniej wspomniany brak pozytywnych konsekwencji działań Mesjasza w świecie – nowy wspaniały pokojowy świat nie istnieje.

Cierpiący Sługa Jahwe

Drugi autor Księgi Izajasza, tzw. Deutero Izajasz przedstawia tajemniczą postać Sługi Jahwe, która to postać może być uznana za Oczekiwanego, choć o cechach przeciwstawnych w stosunku do koncepcji zwycięskiego króla. Proroctwo Izajasza składa się z czterech pieśni Sługi Jahwe. Tytuł „Sługa” wskazuje na kogoś znakomitego. Sługa Jahwe jest wybrańcem Boga, w którym ma On upodobanie (te właśnie słowa słyszalne z obłoku odnosiły się do Jezusa w czasie Jego chrztu). Będzie on działał delikatnie, „nie podnosząc głosu”, „nie złamie trzciny nadłamanej, nie zgasi knotka o nikłym płomyku”. Utrwali Prawo na ziemi. Bóg ustanowił go przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów. On otwiera oczy niewidomym, z zamknięcia wypuszcza więźniów. Jest zatem wyzwolicielem i uzdrowicielem. Zwróćmy uwagę na słowo „przymierze” i jego zastosowanie w NT dla określenia nowego przymierza w krwi Chrystusa. Z kolei słowo „światłość” odgrywać będzie wielką rolę w Ewangelii Jana. Ta pieśń Izajasza to bardzo poetyckie ujęcie sprawy. Rzeczywiście pierwsi wierzący postrzegali Jezusa w taki właśnie sposób: jako wybawcę od zła, nowe przymierze, światłość i kogoś znamienitego natchnionego przez Boga.

W drugiej pieśni Sługi Jahwe znajdujemy cytat powszechnie kojarzony z Jezusem: „Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi” (Iz 49,6). Pan mówi tutaj do Sługi: „Tyś Sługą moim, Izraelu”, a więc nie chodzi tutaj o indywidualnego człowieka, ale o cały naród Izraela. Zatem Izrael ma być światłością dla pogan. Należy przy tym zauważyć, że dla Izajasza zbawicielem jest nie Mesjasz – Oczekiwany – Izrael – Sługa, ale sam Bóg. Pan jest Świętym, Odkupicielem Izraela i to Jego zbawienie ma dotrzeć do krańców ziemi. Pan zapowiada tu, że Izrael stanie się królem i przywódcą świata w sensie politycznym: „Królowie zobaczą cię (Izraela) i powstaną, książęta padną na twarz”. Izrael zatem ma pełnić rolę Sługi i być narzędziem zbawienia. Jedynie narzędziem, nie samym zbawicielem. Pamiętajmy, że Jezus, identyfikowany przez chrześcijan ze Sługą Jahwe, z Oczekiwanym – Mesjaszem, został w końcu uznany za samego zbawiciela i utożsamiony z samym Bogiem poprzez doktrynę o wcieleniu. W samym ST Mesjasz nie jest zbawicielem, ale narzędziem zbawienia, Sługą Boga. Zbawia Bóg. „Ja jestem Pan, twój zbawca i twój odkupiciel, Wszechmocny Jakuba” (Iz 49,26) mówi Bóg, nie Mesjasz.

W trzeciej pieśni Sługi Jahwe mamy kolejny fragment bardzo często odnoszony do Jezusa: „Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam”. (Iz 50,6-7) Sługa jest tutaj prześladowany i dręczony. Przyjmuje to stoicko i nie opiera się przemocy. Rzeczywiście ten fragment mógł się apostołom kojarzyć z cierpieniami Jezusa. Jednak Izajasz dodaje, że wrogowie Sługi Jahwe „pójdą w strzępy jak odzież, mól ich zgryzie” (Iż 50,9) oraz że będą powaleni w boleściach. Tymczasem Ewangelista Łukasz utrzymuje, że Jezus przebaczył swoim oprawcom i prosił Boga o przebaczenie dla nich z racji ich ignorancji. Sługa u Izajasza spodziewa się od Boga zemsty i odpłaty za własne cierpienia. Jezus był bardziej wielkoduszny niż przewidział to Izajasz.

Jak dotychczas pokazałam, żadnego z cytatów ST nie można bez zastrzeżeń odnieść do Jezusa, być może z wyjątkiem pewnych poetyckich tekstów, które jednakowoż nie wskazują bezpośrednio na żadnego konkretnego człowieka. Proroctwa ST „pasują” do Jezusa w sposób metaforyczny, nigdy nie dosłowny.

I tak dochodzimy do rozdziału 53 Księgi Izajasza, który stał się głównym punktem odniesienia dla uczniów Jezusa, poszukujących sensu cierpienia i śmierci swojego mistrza. Na tym fragmencie Izajasza opiera się chrześcijańska idea odkupienia przez mękę i śmierć, a częściowo też przez zmartwychwstanie. Pieśń czwarta została nazwana „męką Pana naszego Jezusa Chrystusa według Izajasza”, a sam Izajasz był nazwany piątym ewangelistą. Na słowa czwartej pieśni będzie się często powoływać wielu autorów NT. Sługa „nie miał wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał” (Iz 53,2). Czy rzeczywiście Jezus nie miał blasku i ludzie nie chcieli na Niego patrzeć? Skąd zatem mnóstwo uczniów i uczennic, tłumy za Nim idące? Jak to się nie podobał, skoro był charyzmatycznym nauczycielem wzbudzającym powszechny zachwyt? Cała ewangelia raczej świadczy o tym, że się bardzo podobał i miał dużo blasku.

„Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, że mieliśmy Go za nic” (Iz 53,3). Ten fragment sugeruje, że to „ludzie” wzgardzili Jezusem, tzn. raczej zwykli, przeciętni ludzie. Tymczasem to właśnie u nich cieszył się Jezus wielką popularnością. Jego uczniowie po prostu stchórzyli, ale na pewno nie wzgardzili Jezusem i nie mieli Go za nic. Mężem boleści rzeczywiście Jezus był przez jeden dzień, ale czy to znaczy, że był „oswojony z cierpieniem”, to znaczy przyzwyczajony do cierpień? Nic nie wiemy, że Jezus ciągle cierpiał w swoim życiu. Izajasz ma tu raczej na myśli kogoś, kto długotrwale cierpi. Co do odrzucenia, to owszem, był Jezus odrzucony, ale tylko przez pewną warstwę, mianowicie kapłańską, warstwę elitarną, a to z powodu wywrotowości Jezusa w stosunku do każdego rodzaju władzy. Jezus nie był odrzucony przez ludzi / lud w ogólności.

„Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego” (Iz 53,4). Mamy tu kluczową ideę chrześcijaństwa, wydedukowaną z tego fragmentu Izajasza. Jest to idea o „zastępczym zadośćuczynieniu, odpokutowaniu Sługi Pańskiego za cudze winy” – jak czytam w komentarzu z Biblii Tysiąclecia. Sprawdźmy jednak, czy cytat ten jest tak właśnie interpretowany przez ewangelistę Mateusza. Otóż Mateusz cytuje Izajasza w kontekście opowieści o licznych uzdrowieniach Jezusa: „Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby” (Mt 8,16-17). A zatem Mateusz uznał, że w tym proroctwie Izajaszowi chodziło o uzdrawianie i wypędzanie złych duchów, nie natomiast o ideę cierpienia zastępczego. Jezus uzdrawiając wcale nie cierpiał. Następna sprawa: ludzie uznali Sługę za skazańca chłostanego przez Boga. Czy rzeczywiście Jezus był przez swoich zwolenników uznany za kogoś, kogo Bóg obarcza cierpieniem, chłoszcze? Raczej odwrotnie. Ludzie wierzyli, że Bóg sprzyja Jezusowi, a Jego cierpienie było dla nich całkowitym zaskoczeniem.

„Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,5). Zwrot „za nasze grzechy” tak często używany przez chrześcijan, pochodzi właśnie od Izajasza. Zobaczmy, w jaki sposób używają go autorzy NT, Paweł oraz autor Listu św. Piotra. Św. Paweł w Liście do Rzymian pisze: „On to został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia” (Rz 4,25). Widać wyraźnie, że Paweł tworzy nową teologię, używając w tym celu pewnych fragmentów ST, które mogą potwierdzać jego tezy. Do słów Izajasza „za nasze grzechy” dodaje swoją kluczową ideę: zmartwychwstanie.

2Kor 5,21: „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą”. Paweł rozwija dalej swoją teologię; w tym zdaniu to już Bóg czyni bezgrzesznego (Jezusa) samym grzechem w konkretnym celu: abyśmy stali się w Jezusie sprawiedliwością Bożą. Teologia Pawła jest dość trudna do zrozumienia. Według mnie chodzi tu o unicestwienie grzechu przez zadanie śmierci Jezusowi po to, abyśmy byli bez grzechu: sprawiedliwi bądź też usprawiedliwieni. Widać, że Paweł nie poprzestaje na słowach Izajasza, ale wyprowadza z nich własne wnioski, uzupełnia je własnymi intuicjami, własną teologią.

Autor Pierwszego Listu św. Piotra (który na pewno nie był apostołem Piotrem) pisze: „On sam, w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości – Krwią Jego zostaliście uzdrowieni. Błądziliście bowiem jak owce, ale teraz nawróciliście się do Pasterza i Stróża dusz waszych” (1P 2,24-25). Widać tu bardzo wyraźnie inspirację płynącą z Izajasza: niesienie grzechów oraz uzdrowienie krwią. Jezus zaniósł nasze grzechy na drzewo krzyża po to, aby one zostały zniszczone wraz ze śmiercią Jezusa (Jezus umarł, więc grzechy umarły), co pozwoli nam teraz nie być grzesznikami, a stać się sprawiedliwymi. Nasze zdrowie zależy od ran i krwi Jezusa: „w Jego ranach jest nasze zdrowie” i „krwią Jego zostaliście uzdrowieni”. W ten sposób męka Jezusa kojarzona z ranami i krwią stała się narzędziem uzdrowienia, czyli zbawienia. Według Pawła oraz autora Listu św. Piotra Bóg sam tak zarządził: uczynił Jezusa grzechem / przekleństwem, a chcąc zabić / zmazać grzech, musiał zabić Jezusa. Jezus umierając zgładził grzechy ludzi. Umarły one wraz z Nim, czy też może jako On na krzyżu.

Jeśli rzeczywiście Żydzi czasów Jezusa spodziewali się, że Oczekiwany – Mesjasz ma umrzeć za grzechy, dlaczego tak trudno było im uwierzyć, że Jezus był Mesjaszem? Apostołowie wielokrotnie w swoich argumentacjach za mesjańskim statusem Jezusa powoływali się na argument z Pisma, jakoby Mesjasz miał umrzeć i zmartwychwstać. Jednakże oprócz tekstu Izajasza, niejednoznacznego, nigdzie w ST nie oczekuje się, że Mesjasz umrze za grzechy, czy też że w ogóle umrze w jakimś celu. Zaskakująca dla uczniów śmierć Jezusa musiała mieć jakieś wytłumaczenie, jeśli nie miała zostać uznana za klęskę Jego misji. Wertowanie Pisma pozwoliło apostołom uczepić się fragmentu Ks. Izajasza i uczynić z niego klucz do zrozumienia haniebnej śmierci kogoś tak znakomitego, jak Jezus, ich wspaniały nauczyciel.

Wracamy do proroctw ST na temat Oczekiwanego, do proroka Izajasza: „Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. Dręczono Go, lecz sam dał się gnębić, nawet nie otworzył swych ust. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich” (Iz 53,6-7). Obraz niemego baranka prowadzonego na rzeź będzie przewijał się w NT jako obraz Jezusa. W opowieści ewangelistów o sądzie nad Jezusem czytamy, że Jezus milczał, nie odpowiadał na pytania kapłanów ani Piłata. Powstaje pytanie, skąd ewangeliści w ogóle wiedzieli o zachowaniu Jezusa wobec przesłuchujących Go, skoro po pojmaniu wszyscy opuścili mistrza. Zachodzi podejrzenie, że relacje z przesłuchania są ułożone tak, aby pasowały do koncepcji ewangelistów, w tym przypadku – aby wykazać, że Jezus milczał, jak to zapowiedział Izajasz. Jezus jako baranek pojawia się u św. Jana, który już w pierwszym rozdziale ewangelii pisze, że Jan Chrzciciel mówi o Jezusie: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,29). Identyfikacja Jezusa z tym fragmentem Izajasza występuje także w Dziejach Apostolskich w opisie nawrócenia dworzanina etiopskiego przez Filipa: „A Filip wychodząc z tego tekstu Pisma opowiedział mu Dobrą Nowinę o Jezusie” (Dz 8,35).

Uważam, że to nie Jezus żyjący uświadomił uczniom powiązania swej śmierci z księgami ST. To uczniowie chcąc zrozumieć to, czego doświadczyli w osobie Jezusa, starali się odnaleźć w ST jakiś opis przystający do ich doświadczeń. Jak wytłumaczyć to, że ktoś tak wybitny jak Jezus, wybraniec Boga, umarł haniebną śmiercią złoczyńcy? Dramatyczne pytanie, które spędzało im sen z powiek. Nad nim właśnie bez końca się zastanawiali, poszukując odpowiedzi. Na tym pytaniu się doszczętnie skoncentrowali i stało się ono dla nich pytaniem najważniejszym, stanowiącym o sednie wiary w Jezusa. Żaden fragment Pisma nie nadawał się tak dobrze do wytłumaczenia sensu śmierci Jezusa jak czwarta księga Sługi Jahwe (w skrócie Iz53). Wszelkie powiązania Jezusa w NT z Iz53 należałoby uznać za interpretację uczniów. Nie jest to autentyczny przekaz żyjącego Jezusa.

Iz53 zapowiada śmierć Sługi Jahwe: „za grzechy mego ludu został zabity na śmierć” (Iz53,8). „Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem. Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego. Po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci” (Iz53,10-14). „Ujrzenie światła” jest przez chrześcijan interpretowane jako zmartwychwstanie, choć przesłanki do takiej interpretacji są dość ubogie.

Iz53 stał się wykładnią, obowiązującą w chrześcijaństwie interpretacją męki i śmierci Jezusa. Tutaj to Bóg obarcza (miażdży) Sługę cierpieniem, chłoszcze go i depcze. Izajasz Bogu przypisuje winę za cierpienie i śmierć Sługi. Ten fragment ST dawał najlepsze możliwe wyjaśnienie tragedii losu Jezusa. Jednak należy zadać sobie pytanie: dlaczego właściwie Bóg miałby tak zarządzić, iż winę wszystkich ludzi „zwalić” na swojego wybrańca? Tego Izajasz nie wyjaśnia. Widocznie Bóg musiał wziąć pomstę na kimś, nie mógł darować grzechów bez kary. Bóg wymierzał kary za grzechy. Dlaczego każdy z nas nie mógł ponieść swojej kary, ale skupiła się ona na jednym wybranym człowieku, który dobrowolnie się jej poddał? Skoro już tak się stało, po co jeszcze sąd ostateczny, jeśli Sługa obarczony jest całą winą całego świata? W każdym bądź razie, czy mi się ta idea wydaje sensowna, czy nie, stała się ona dominującą myślą chrześcijaństwa, wokół której zorganizowane zostały wszystkie wątki o Jezusie. Męka i śmierć, jako sprawy trudno wytłumaczalne, zostały postawione w centrum zainteresowania chrześcijaństwa. Jezus w Ewangeliach nigdzie nie mówi o sobie jako o Słudze Jahwe. Jedyny cytat z Izajasza w Ewangelii Mateusza nie odnosi się wcale do odkupicielskiej śmierci Jezusa, ale do uzdrawiania ludzi. Jezus historyczny nie identyfikuje się ze Sługą Jahwe ani koncepcją ofiary z własnego życia za grzechy ludzi. W czasach Jezusa w środowisku żydowskim Iz53 nie był tekstem uważanym za odnoszący się do oczekiwanego Mesjasza. Geza Vermes pisze tak: „Główna tradycja żydowska nie oczekiwała śmierci Mesjasza, a następnie jego powstania z martwych. Ostatnią pieśń Cierpiącego Sługi (Iz 53), która, jak się wydaje, jest tekstem przepowiadającym odkupieńczą śmierć Jezusa w sposób najbardziej oczywisty, Ewangelie synoptyczne w dużej mierze ignorują. … To właśnie wczesny Kościół, a nie Jezus, czasem uciekał się do motywu Cierpiącego Sługi”. (Autentyczna Ewangelia Jezusa, s. 279)

Jakby Syn Człowieczy

Kolejnym obrazem Oczekiwanego w ST jest Ktoś jakby Syn Człowieczy z Księgi Daniela. Według Gezy Vermesa jednak jest bardzo prawdopodobne, że Syn Człowieczy z Księgi Daniela stał się figurą mesjańską w Izraelu dopiero pod koniec I w.n.e. Niemniej jednak figura Syna Człowieczego stała się dla chrześcijan bardzo istotna i według nich Ks. Daniela wskazywała na Jezusa.

„Patrzyłem w nocnych widzeniach, a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego i wprowadzają go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwalę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie” (Dn 7,13-14).

„Syn człowieczy” mógł oznaczać po prostu człowieka. Być może w tekście Ks. Daniela miano to odnosi się do indywidualnego Mesjasza bądź zbiorowo symbolizuje Izrael.

Powyższy cytat wskazuje na to, że Syn Człowieczy przybywa na obłokach z ziemi do nieba, podchodzi pod tron Przedwiecznego. Poprzednie wersy opisują bowiem Przedwiecznego siedzącego na tronie z ognistych płomieni, w szacie białej jak śnieg. Wokół tronu gromadzi się sąd i zostają otwarte jakieś księgi, zawierające zapewne akta w sprawie sądowej, która ma się toczyć. Następnie ginie wiele bestii symbolizujących władców królestw, po czym do wizji wkracza „jakby Syn Człowieczy”, przybywając na obłokach z ziemi. Bóg powierza mu władzę królewską, służą mu wszystkie narody, a jego panowanie jest wieczne.

Ewangelista Marek (Mk 13,26) powołuje się niejako na ten fragment Ks. Daniela. Jednakże wizję „jakby Syna Człowieczego” nieco przekształca, a mianowicie u Marka Syn Człowieczy na obłokach schodzi na ziemię po czasach „ucisku, jakiego nie było od początku stworzenia”, po tym jak „słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku” oraz po tym, jak „gwiazdy zaczną spadać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte”, krótko mówiąc po okresie wielkich katastrof kosmicznych. O tym wydarzeniu z Synem Człowieczym mówią także Mateusz (24,29) i Łukasz (21,25-28). Oni także prorokują, iż Syn Człowieczy przyjdzie na obłokach na ziemię z nieba. Łukasz dodaje, że wtedy właśnie nastąpi odkupienie ludzi. Zatem proroctwo z Ks. Daniela zostało użyte przez ewangelistów w formie odwróconej co do kierunku ruchu Syna Człowieczego, który ma przyjść z nieba na ziemię zdaniem ewangelistów, natomiast zdaniem Daniela – z ziemi do nieba. Oczekiwanie na powtórne przyjście Mesjasza stało się kluczowe dla pierwszych chrześcijan, którzy byli przekonani o tym, że stanie się to jeszcze za ich życia.

Jeśli chcielibyśmy odnieść ten fragment Ks. Daniela do Jezusa, to należy sobie zadać pytanie: jeśli Jezus wierzył, że królestwo Boże już nadchodzi, a wręcz już nadeszło, ale go nie widzimy, to dlaczego miałby jednocześnie przewidywać jakieś straszne katastrofy, wojny, trzęsienia ziemi, głód, prześladowania, konflikty i uciski zanim nastąpi odkupienie „wybranych”? Jeśli zaczął się już proces prowadzący do pełni królestwa Bożego na ziemi, to skąd te tragiczne przeszkody? Ewangeliści również nie wyjaśniają, dlaczego te straszliwe klęski mają poprzedzać ostateczne przyjście Syna Człowieczego i odkupienie. Można to wyjaśnić w następujący sposób: zapowiadane przez Jezusa królestwo Boże nie chciało przyjść na ziemię lub też objawić się ludziom w sposób oczywisty, namacalny i doświadczalny. Na dodatek w wyniku powstania anty-rzymskiego została zniszczona Jerozolima, a przesłanie apostołów na temat Jezusa-Mesjasza do Żydów było często odrzucane. Należało znaleźć na to odpowiedź, sensowne rozwiązanie tego problemu, które wyznawcy Chrystusa mogliby przyjąć pozytywnie jako umacniające ich w wierze. Żydzi odrzucają mesjanizm Jezusa, Jerozolima w gruzach, wobec tego pragnęli oni pocieszenia, które znowu znaleźli wertując święte księgi. Wierzyli, że po zmartwychwstaniu Jezus wstąpił do nieba, zatem w obliczu tych klęsk z pewnością przyjdzie wkrótce z nieba ich uratować. Należy uznać za wątpliwe, aby sam Jezus uważał się za Syna Człowieczego z Ks. Daniela i zapowiadał swoje przyjście na obłokach. Geza Vermes potwierdza ten punkt widzenia w swojej książce „Autentyczna Ewangelia Jezusa”: „nie jest to stanowisko Jezusa, lecz pierwotnego chrześcijaństwa”. (s.282)

Protoewangelia

Chrześcijanie uznali też za tekst zapowiadający Jezusa-Mesjasza tak zwaną Protoewangelię, czyli werset 15 z 3-go rozdziału Księgi Rodzaju: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę”. Są to słowa, które wypowiada Bóg do węża – kusiciela, który skłonił Adama i Ewę do zjedzenia owocu z drzewa wiadomości dobrego i złego. Niewiasta i jej potomstwo zmiażdżą głowę węża, a wąż zmiażdży im piętę. Chrześcijańska interpretacja tego tekstu mówi, że niewiastą ową ma być Maryja, a jej potomstwem oczywiście Jezus. Zmiażdżenie głowy oznaczałoby chyba uśmiercenie węża, natomiast nie ma pewności, co oznaczałoby zmiażdżenie pięty. W tym zdaniu z Księgi Rodzaju widzą chrześcijanie zapowiedź Dobrej Nowiny – zwycięstwa Jezusa nad złem. Jest to „proroctwo” tak niejednoznaczne, że mogłoby być interpretowane na wiele różnych sposobów. Trudno też uznać, że sam Jezus w ten sposób myślał o sobie i swojej matce. Jest to typowy przykład wyciągania fragmentów ST, które mogłyby w jakikolwiek sposób symbolizować specjalną rolę Jezusa (mesjańską) istotną dla losów świata. Fragment ten jest ważny dla teologii chrześcijańskiej w tym sensie, że wraca on do czasów tzw. „upadku” człowieka i próbuje udowodnić, że przyjście Jezusa – Mesjasza wyzwoliło ludzi spod władzy węża – szatana – zła. Zbawiciel – Mesjasz był konieczny, ponieważ ludzie w stanie po „upadku” znajdowali się pod władzą szatana.

Gwiazda z Jakuba, berło z Izraela

Kolejnym fragmentem ST, który chrześcijanie uznali za proroctwo o Jezusie jest opis mistycznej wizji / wyroczni wróżbity Balaama:

„Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło. Ono zmiażdży skronie Moabu, a także czaszki wszystkich synów Seta. Stanie się Edom podbitą krainą, a Izrael urośnie w potęgę” (Lb 24,17-18).

Do fragmentu tego nawiązuje ewangelista Mateusz w opisie narodzin Jezusa, gdzie Magowie ze Wschodu szukają „nowo narodzonego króla żydowskiego”, ujrzeli bowiem jego gwiazdę na Wschodzie. Ponieważ według historyków ewangelie dzieciństwa zarówno Mateusza, jak i Łukasza nie są przekazem historycznym, ale mitycznym, dochodzimy do wniosku, że Mateusz zainspirował się tutaj właśnie proroctwem Balaama: gwiazda wskazuje na króla żydowskiego. Jednakże po dokładnym przyjrzeniu się temu proroctwu widzimy, że w żaden sposób nie może ono odnosić się do Jezusa: Jezus nie był królem, jakiego przepowiadała wyrocznia – nie miażdżył skroni Moabu ani czaszek synów Seta, nie podbijał Edomu, a Izrael wcale nie urósł w potęgę. Z pewnością Jezusa nie witali trzej magowie, których prowadziła do Betlejem gwiazda, nie upadli i nie złożyli przed Nim pokłonu ani nie ofiarowali Mu darów: złota, mirry i kadzidła. Tekst o trzech magach jest symboliczny, nie historyczny. „Gwiazda” i „król” występujące w Ewangelii Mateusza miały służyć jako dowód królewskiej i mesjańskiej godności Jezusa. Dary magów mają także znaczenie symboliczne: królewskiej władzy, świętości i męki Chrystusa.

Król z Betlejem

Znane mesjańskie proroctwo pochodzi z 5 rozdziału Księgi Micheasza. Zapowiada ono władcę Izraela, który będzie pochodził z Betlejem. Jego potęga obejmie cały świat, na którym zapanuje pokój. W razie zagrożenia król ten wystąpi zbrojnie przeciw najeźdźcom i ocali swój kraj. „Reszta” Jakuba będzie wśród narodów jak lew między zwierzętami leśnymi, który „tratuje i rozdziera” wrogów. W efekcie działań tego króla „wszyscy nieprzyjaciele będą wycięci”. Jest to zatem król wojowniczy, walczący ogniem i mieczem, typowy władca, który ma zapewnić zwycięstwo Izraela nad wrogami. W żaden sposób nie można tego proroctwa odnieść do Jezusa. A jednak ewangeliści tak właśnie zrobili: aby udowodnić, że to proroctwo odnosi się do Jezusa, umiejscowili Jego narodzenie w Betlejem. Według badań historyków, miejscem narodzin Jezusa był Nazaret, a historia z Betlejem służy tylko temu, aby przekonać wspólnotę, że Jezus był oczekiwanym Mesjaszem. Łatwo jest wziąć jeden wers ze ST, pominąć kontekst i dalszą część proroctwa, wstawić ten wers do ewangelii i uzyskać w ten sposób przekonujący „dowód”.

Rozdział 23 Księgi Jeremiasza zawiera kolejny opis mesjańskiego zbawienia. Mesjasz będzie potomkiem Dawida, królem prawym i sprawiedliwym. Za jego czasów Juda dostąpi zbawienia, a Izrael będzie bezpieczny. Imię mesjasza będzie brzmiało: „Pan naszą sprawiedliwością” i dzięki niemu rozproszeni po świecie Izraelici zamieszkają znów we własnej ziemi. Znowu mamy tutaj oczekiwanie typowo politycznego władcy, którego żadną miarą nie można zidentyfikować z Jezusem.

Proroctwa Zachariasza

Niezmiernie wiele wątków na temat Mesjasza pochodzi w NT z Księgi Zachariasza. Ewangeliści używają słów tego proroka, zwłaszcza w opisie ostatnich dni życia oraz śmierci Jezusa. Chrześcijanie twierdzą oczywiście, że wszystkie te wydarzenia zapowiedziane przez Zachariasza miały rzeczywiście miejsce, a dopiero potem uczniowie przypomnieli sobie, że tak właśnie zapowiadał Zachariasz. Jednak jest możliwe, że ewangeliści najpierw przeczytali Zachariasza, doszli do wniosku, że zapowiadał Mesjasza i włożyli jego słowa do opowieści o życiu Jezusa, aby udowodnić, że Jezus jest Mesjaszem. Oto kilka proroctw Zachariasza, które „spełniły się” w Ewangeliach:

  1. Wypędzenie handlarzy

Jan Ewangelista pisze, że wypędzając handlarzy ze świątyni Jezus mówi, iż dom Jego Ojca stał się targowiskiem (J 2,16). To właśnie prorok Zachariasz zapowiada, że „nie będzie już w owym dniu przekupnia w domu Pana zastępów” (Za 14,21). Z historycznego punktu widzenia awantura w świątyni miała rzeczywiście miejsce, choć nie, jak mówi Jan, na początku działalności Jezusa, lecz tuż przed Jego śmiercią, jak zgodnie twierdzą synoptycy. Słowa Zachariasza są jednak niejednoznaczne i oczywiście można je skojarzyć z wypędzeniem przekupniów przez Jezusa, ale wszak Zachariasz nie przepowiedział, że Mesjasz ma tego właśnie dokonać. Niejasne proroctwa są oczywiście ciekawsze, ponieważ można je wykorzystać do uzasadniania wielu przeróżnych zdarzeń. Prorocy chcąc być wiarygodni powinni unikać konkretnych i jasnych przepowiedni.

  1. Mesjasz na osiołku

Zachariasz przepowiada wjazd mesjańskiego króla na ośle do Jerozolimy (Za 9,9-10): „Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy”. Ewangeliści sugerują, że Jezus identyfikował się z tym królem zapowiadanym przez Zachariasza i dlatego kazał sobie przyprowadzić osiołka, na którym wjechał do Jerozolimy, witany radosnymi okrzykami tłumu. Czy wjazd na osiołku uznają historycy za fakt czy wymysł ewangelistów? Nie ma w tym względzie zgody. E.P. Sanders skłania się do tezy, iż Jezus czytał proroctwo Zachariasza i postanowił je wcielić w życie, tzn. chciał ukazać siebie jako króla. Vermes z kolei uważa, że Jezus mógł wjechać na osiołku niekoniecznie w celu świadomego wypełnienia proroctwa, ale po prostu dlatego, że wiele osób korzystało z tego środka transportu. Uczniowie mogli później zinterpretować ten wjazd jako wypełnienie się proroctwa Zachariasza. Z całą pewnością Jezus idąc na święto Paschy z uczniami chciał się pokazać w najświętszym miejscu Żydów, zdobyć tam autorytet i nauczać. Co do tłumów wiwatujących na Jego cześć, nie należy przesadzać. Jego galilejscy przyjaciele, którzy Go znali, stanowili tylko ułamek wielotysięcznych tłumów ciągnących do Jerozolimy.

  1. Rozproszenie owiec

Ewangeliści zgodnie zaświadczają, że uczniowie opuścili Jezusa po pojmaniu, czego z pewnością później się wstydzili. Jednak wynaleźli cytat tłumaczący ich tchórzostwo: „Mieczu… uderz Pasterza, aby się rozproszyły owce” (Za 13,7). Nie ma sensu zatem mieć wyrzuty sumienia, skoro tak miało się stać, tak zapowiedział Bóg słowami proroka. A że ten werset może mieć setki innych interpretacji – ta drobnostka uczniom nie przeszkadzała.

  1. Zdrada Judasza

Według Ewangelii Judasz zdradził Jezusa za 30 srebrników. Kwotę tę podaje Zachariasz jako zapłatę dla pasterza za owce przeznaczone na zabicie (Za 11,12-13). Mateusz bierze z tekstu Zachariasza samą kwotę (30 srebrników), ale traktuje ją jako „zapłatę za Tego, którego oszacowali synowie Izraela” (Mt 27,10). Jedyne, co mają wspólnego te dwie sprawy to: 30 srebrników jako zapłata za kogoś przeznaczonego na śmierć. Zachariasz myślał o owcach, Mateusz o Jezusie. Pasterz sprzedał owce – Judasz sprzedał Jezusa. Ewangelista „udowodnił”, że zdrada Judasza także była przewidziana w planach Boga.

  1. Przebity bok

Ewangelista Jan jako jedyny z czterech pisze, że gdy Jezus już umarł na krzyżu, jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok, z którego wypłynęła krew i woda. Jan pisze dalej, że tak się stało, aby wypełniło się Pismo, tzn. fragment Zachariasza: „Będą patrzeć na tego, którego przebodli i boleć będą nad nim, jak się boleje nad jedynakiem” (Za 12,10). Szczerze mówiąc, gdy się czyta ten fragment w Biblii Tysiąclecia, zupełnie nie wiadomo kto, kogo i za co ma przebić i kto ma nad przebitym płakać. Dopiero przekład Septuaginty coś rozjaśnia w tej sprawie. Otóż w Septuagincie nikt nie jest przebijany, a chodzi o to, że to ludzie będą patrzeć na Boga, ponieważ szydzili z Niego. To nad samym Bogiem ludzie będą płakać i lamentować. Można zatem w „przebitym” widzieć samego Boga. O ile dla synoptyków idea boskości Jezusa była nieznana, o tyle już dla Jana – bardzo istotna. Jeśli Jan widział w tekście Zachariasza Boga, nad którym się lamentuje, to oczywiście traktował to jako dowód boskości Jezusa.

Zdrada i opuszczenie oraz wywracanie stołów handlarzy – to z pewnością Jezus przeżył rzeczywiście. Natomiast osiołek, srebrniki, przebity bok – to szczegóły, które pozwalały coś udowodnić – to, że w Jezusie wypełniły się Pisma ST.

Ks. dr Adam Kubiś pisze: „Jezus odkrywał i kontemplował w Pismach wolę swego Ojca wobec siebie i swojej misji. Czytając ST czytał niejako swoją biografię”. (A. Kubiś, art. „Król, osiołek i trzydzieści srebrników, czyli jak ST wypełnił się w Nowym”, Biblia krok po kroku, listopad 2012). Dalej twierdzi on, że mimo to uczniowie nie rozumieli słów i czynów Mistrza. Rozumieją dopiero, kiedy zmartwychwstały Jezus oświadcza im, że musi się wypełnić wszystko, co napisane o Nim w Prawie, u Proroków i w Psalmach. (Łk 24,44-45). Ja natomiast myślę, że Jezus nie odnosił do siebie tych fragmentów Pisma, które mogłyby Go wywyższać czy wychwalać. On nie potrzebował dowodu z zewnątrz, On miał swój dowód wewnątrz siebie. On sam uważał siebie za tak złączonego z Bogiem, że doszukiwanie się wzmianek o sobie w ST było dla Niego zupełnie nieistotne, drugorzędne. On się czuł powołany przez Boga i napełniony Duchem. Kto zaś potrzebował „dowodów” zewnętrznych? Dowodu potrzebowali po Jego śmierci apostołowie, aby przekonać ludzi do wiary w Jezusa – Mesjasza. To oni zinterpretowali Jezusa poprzez teksty ST, których w rzeczywistości sam Jezus za życia nie odnosił do siebie.

Argumentacja apostołów i ich „dowody z Pisma” nie przekonały większości Żydów o mesjańskiej tożsamości Jezusa. Jak wiemy z Dziejów Apostolskich, niestrudzeni Piotr i Paweł dokładali wszelkich starań próbując udowodnić, że Jezus jest Mesjaszem, powołując się na wiele fragmentów Pisma. Mimo to większość Żydów pozostała nieprzekonana. Dlaczego?

Ks. Tomasz Jelonek w książce „Mesjanizm” pisze: „Oczekiwanie mesjańskie, jakie powstało w drugim wieku przed Chrystusem, miało charakter polityczny. I z takim oczekiwaniem spotykamy się przy omawianiu historii Jezusa. On jednak nada mesjanizmowi, jaki sam realizuje, zupełnie inne wymiary” (s.87). Zatem współcześni Jezusowi Żydzi oczekiwali Mesjasza – zwycięskiego króla, który przyniesie im zbawienie, czyli wyzwoli Izraela od wrogów politycznych i zapewni mu władzę nad światem. Ks. Jelonek pisze, że to Jezus nadał swemu mesjanizmowi inny wymiar. Ja jednak uważam, że to nie Jezus, ale apostołowie i ich następcy nadali Mu po pierwsze imię Mesjasza, po drugie zdefiniowali Jego zbawczą rolę niezgodnie z oczekiwaniami współczesnych Żydów. Jezus był zdecydowanie innym Mesjaszem i dlatego opisywanie Go przy użyciu cytatów ze ST nie przekonało Żydów. Widzieli oni aż nazbyt jasno, że Jezus nie był wojowniczym królem Izraela, który podporządkował sobie inne narody i będzie rządził w pokoju wiecznym. Dowód, który by przekonał Żydów: zwycięstwo, pokój i wieczna szczęśliwość na tym świecie – nie istniał. Dowody z Pisma, choćby najtrafniejsze, są dla Żydów nieistotne, jeśli skutek czynów Mesjasza jest nieobecny w rzeczywistości doświadczalnej. Dowód na papierze, składający się ze słów i obietnic nieweryfikowalnych w tym życiu, nie miał dla nich siły przekonania.

Dla kogo taki dowód mógł być jednak przekonujący? Jedynie dla pogan, którzy nie mieli potrzeby natychmiastowej weryfikacji działalności Mesjasza. Oni mogli poczekać: najpierw czekali na paruzję, czyli powtórne przyjście Jezusa i zabranie ich wprost z ziemi do nieba, a potem, gdy to się nie chciało długo ziścić, czekali na spełnienie obietnic zbawczych po śmierci. Dziś już prawie żaden chrześcijanin nie czeka na paruzję, a wszyscy swe nadzieje umieszczają w zaświatach, do których dostaniemy się dopiero po śmierci. Największy sukces apostolski odnieśli wyznawcy Jezusa wśród pogan, dla których mesjanizm Jezusa miał inne znaczenie niż dla Żydów. Mesjanizm ten, głównie za sprawą św. Pawła oraz św. Jana Ewangelisty, miał charakter eschatologiczny, pozaziemski, oddalony i niesprawdzalny doświadczalnie, a nie polityczny – ziemski i doczesny, weryfikowalny przez zmysły. Żydzi nie przyjęli mesjanizmu Jezusa, ponieważ dla nich mesjanizm eschatologiczny to tylko obiecanki-cacanki.

Co dawała nawróconym poganom wiara w takiego właśnie innego Mesjasza? Wyjaśnia to najlepiej św. Paweł. Dla niego kluczową sprawą w chrześcijaństwie stały się śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Poprzez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa każdy ochrzczony ma dostąpić zbawienia polegającego na odpuszczeniu grzechów oraz zamieszkaniu na wieki z Jezusem w królestwie niebieskim. Chrystus – zbawiciel, który umarł za nasze grzechy i zmartwychwstał dając nam rękojmię naszego zmartwychwstania  – zastąpił u św. Pawła Jezusa z Nazaretu – człowieka w szorstkich szatach, uzdrowiciela, egzorcystę, gniewnego buntownika przeciwko władzy, głosiciela Boga dobrego dla dobrych i złych.

Żydzi nigdy nie uznają Jezusa za Mesjasza, ponieważ nie powiodło Mu się odkupienie świata. „Według żydowskiej teologii odkupienie mesjańskie nie ogranicza się do dziedziny duchowej. Przewodnim motywem żydowskiego mesjanizmu jest przekonanie, że odkupienie mesjańskie wydarza się w czasie i przestrzeni, w historii, w sferze społeczno-politycznej. Dla judaizmu odkupienie mesjańskie, aby było pełne, musi dokonać się tak w dziedzinie materialnej, jak i duchowej. Dla judaizmu sfera materialna i duchowa są spokrewnione, związane ze sobą. Żydzi nie mogą zaakceptować Jezusa jako żydowskiego Mesjasza, nie przyniósł on bowiem takiego odkupienia, jakie zapowiadało żydowskie nauczanie o erze mesjańskiej. Np. żydowski mesjanizm oczekiwał na erę mesjańską, która by spełniła prorocze marzenie o świecie bez wojny…, o świecie rządzonym przez sprawiedliwość i współczucie, o świecie bez uprzedzeń i ucisku”. (Rabin Byron L. Sherwin, art. „A wy za kogo mnie uważacie”, Znak, październik 2013, s.16)

Czy to esseńczycy rozpropagowali dowody z Pism?

Przy analizowaniu kwestii mesjańskiej należy jeszcze zwrócić uwagę na jedną sprawę, a mianowicie wpływ esseńczyków na pierwotną wspólnotę Jerozolimską. Jak pisze ks. Jelonek: „Można przyjąć, że Kościół Jerozolimski w dużej mierze składał się z esseńczyków, którzy w Dniu Pięćdziesiątnicy uwierzyli w Chrystusa i zostali ochrzczeni wśród owych trzech tysięcy, o których wspominają Dzieje Apostolskie” (s.107). W pismach esseńskich najbardziej widoczne jest oczekiwanie indywidualnego Mesjasza. Widoczne, choć niejednoznaczne. Esseńczycy prawdopodobnie oczekiwali dwóch Mesjaszy: jednego z rodu Dawida, drugiego z  rodu kapłańskiego. Pisma esseńskie z Qumran korzystają chętnie z cytatów ze ST, aby opisać swoje mesjańskie oczekiwania. Esseńczycy, podobnie jak później wyznawcy Chrystusa, używali fragmentów ST, aby uzasadnić swoje własne przekonania, w tym przypadku dotyczące Mesjasza. Esseńczycy nie wydają się spodziewać, że Mesjasz będzie cierpiał bądź umrze. Jednakże, jeśli wiemy, że esseńczycy byli ważnymi członkami wspólnoty Jerozolimskiej, to być może pierwsi wyznawcy Chrystusa przejęli od nich metodę szukania „dowodów” z Pisma, być może nawet sami esseńczycy podpowiedzieli pierwszym wspólnotom, o które to fragmenty Pism chodzi.

Za kogo uważał się Jezus

Podsumowując nasze rozważania o tym, jakiego Mesjasza oczekiwali Żydzi w czasach Jezusa, dochodzimy do pewności, że Jezus nie mógł identyfikować się z tym mesjaszem, na jakiego liczyli jemu współcześni. Wiedział doskonale, że ludzie oczekują władcy, króla, kogoś znaczącego, kto siłą pokona wrogów Izraela i zasiądzie na jego tronie. Jezus zdawał sobie sprawę, że nie jest takim mesjaszem. Dlatego nie chciał, aby ludzie nadawali Mu tytuły, opisywali nadając etykietki, wolał zostawić pytanie „Kim jesteś?” bez jasnej odpowiedzi. Z pewnością czuł, że jest kimś wyjątkowym, kto ma niezwykły kontakt z Bogiem i wielką moc do walki ze złem, ale nie nazywał sam siebie Mesjaszem ani innymi tytułami kojarzącymi się z nim, takimi jak Syn Boży czy Syn Dawida. Używał w stosunku do siebie określenia „syn człowieczy” w znaczeniu zwykłego człowieka, a nie w znaczeniu mesjańskim z Księgi Daniela.

Zobaczmy, co historyk E.P. Sanders pisze o tym, za kogo mógł się uważać historyczny Jezus (cytat z książki The Historical Figure of Jesus): „Nie ma pewności co do tego, że Jezus myślał o sobie jako o noszącym tytuł Mesjasza. Przeciwnie, jest nieprawdopodobne (unlikely), że tak o sobie myślał; wszyscy ewangeliści uważali go za Mesjasza, ale przedstawili mało bezpośrednich dowodów; jedynie Marek cytuje „Tak” Jezusa w odpowiedzi na bezpośrednie pytanie o tytuł” (s.242). Mimo, że Jezus nie uważał się za Mesjasza, „po jego śmierci i zmartwychwstaniu uczniowie Jezusa uznali, że tytuł ten, będący jednym z najwyższych honorowych tytułów, o jakich mogli pomyśleć, należał do niego” (s. 242). „Jezus stał się dla nich nowym rodzajem Mesjasza” (s.243). E.P. Sanders zastanawia się dalej nad kolejnym tytułem Jezusa używanym w NT: Syn Boży. Według Sandersa wszyscy Żydzi byli Synami Boga. Synem Bożym był też człowiek posiadający niezwykłe zdolności do czynienia dobra, ktoś mający wyjątkowy kontakt z Bogiem.

Ewangeliści Mateusz i Łukasz próbowali uzasadnić synostwo Boże Jezusa w ewangeliach dzieciństwa, w których matką Jezusa jest Maryja, Józef nie ma nic wspólnego z poczęciem Jezusa, a jego rolę przejmuje Bóg w postaci Ducha Świętego. Było to wytłumaczenie synostwa Bożego akceptowalne dla ludzi z kultury greckiej, gdzie podobne historie o bosko-ludzkich narodzinach były popularne, na przykład uważano, że Aleksander Wielki był synem Zeusa. Współczesnym Jezusowi Żydom natomiast historie z Ewangelii Łukasza i Mateusza nie trafiały zupełnie do przekonania.

Inną historią ewangeliczną, gdzie Jezusowi przypisany jest tytuł Syna Bożego jest chrzest Jezusa. Z otwartego nieba wydobywa się głos Boga: „Oto jest Syn mój umiłowany”. Być może ewangeliści wykorzystali tu wątek z apokryfów żydowskich, aby udowodnić, że Jezus jest Mesjaszem. Apokryf „Testament Dwunastu Patriarchów” zawiera fragmenty mogące świadczyć o tym, że na Mesjasza „z niebios otwartych zstąpi uświęcenie” oraz „otworzą się nad nim niebiosa”. W każdym razie to nie sam Jezus używa wobec siebie tytułu Syna Bożego.

Św. Paweł uważa, że podobnie jak Jezus jest Synem Boga przez zmartwychwstanie, tak każdy wierzący może być synem Boga. Sam Jezus uważał, że ludzie mogą zostać synami Boga, jeśli kochają swych nieprzyjaciół. „Pierwsi wyznawcy Jezusa, kiedy nazywali go „Synem Bożym” mieli na myśli coś bardzo nieokreślonego: osobę będącą w specjalnym związku z Bogiem, która decyduje się na dokonanie przedsięwzięcia o wielkim znaczeniu” (Sanders, s.245). „Jezus jest wyjątkowym Synem Bożym, żyjącym w narodzie Synów Bożych” (Sanders, s.245).

Jezus nazywa sam siebie w Ewangeliach Synem Bożym jedynie podczas procesu w relacji Marka. Autentyczność tej wypowiedzi może być jednak kwestionowana ze względu na brak świadków procesu Jezusa (uczniowie rozpierzchli się po pojmaniu Mistrza).

Trzecim głównym tytułem Jezusa w ewangeliach synoptycznych jest „Syn człowieczy”. Tytuł ten może po prostu oznaczać człowieka. Jednak tajemnicza postać „jakby syna człowieczego” występuje też w omawianym wcześniej proroctwie z Księgi Daniela, najprawdopodobniej reprezentująca naród Izraela. Nie ma zgodności co do tego, czy Jezus używał określenia Syn człowieczy w znaczeniu „człowiek”, czy też w znaczeniu apokaliptycznym, to znaczy jako zapowiedź tego, że On jako Syn człowieczy przyjdzie ponownie na ziemię, aby zbawić wiernych. Sanders otwarcie twierdzi, że nie wie, co miał na myśli Jezus mówiąc o sobie „Syn człowieczy”. Natomiast Vermes uważa, że Jezus nie planował swej śmierci ani zmartwychwstania, ani wniebowstąpienia, więc nie mógł planować swej paruzji jako Syn człowieczy schodzący na obłokach. Vermes uważa, jak już wcześniej pisałam, że utożsamianie Jezusa z Synem Człowieczym – eschatologicznym zbawcą z Ks. Daniela nie jest Jego dziełem, ale dziełem pierwotnego Kościoła.

Chrystus Nowego Testamentu

Widzieliśmy, w jaki sposób Jezus z Nazaretu został przez pierwszych wyznawców uznany za Mesjasza – Chrystusa. Jest też jasne, że Jezus nie spełniał oczekiwań wobec Mesjasza, jakie mieli współcześni Mu Żydzi. Teraz, przy użyciu pewnych ksiąg NT, a mianowicie Ewangelii Jana oraz niektórych listów św. Pawła i Piotra, zobaczymy, jakie nowe znaczenie nadali słowu „Mesjasz” pierwsi chrześcijanie. Ponieważ znaczenie słowa „Mesjasz” uległo zmianie, należało wyjaśnić wyznawcom, co ten tytuł naprawdę dla nich reprezentuje, co się za nim kryje, jakie ucieleśnia on sobą moce i właściwości Jezusa oraz jakie oczekiwania mogą mieć teraz wierzący w związku z Jego postacią. Od tej pory zastąpimy słowo Mesjasz słowem Chrystus, typowym dla chrześcijaństwa.

Prolog Ewangelii Jana opisuje Jezusa jako Słowo, które było u Boga i było Bogiem. Słowo to było światłością, która przyszła na świat, ale świat jej nie poznał i nie przyjął. Jednak ci, którzy przyjęli Jezusa i wyznają wiarę w Niego będą mieć wyjątkową moc, aby stać się dziećmi Bożymi. Jezus jest Synem Boga – Jednorodzonym, który przybrał postać cielesną (Słowo stało się ciałem) i zamieszkał na ziemi.

List św. Pawła do Kolosan przedstawia Jezusa jako obraz Boga niewidzialnego, dzięki któremu Bóg stworzył cały świat. Jezus jest Początkiem, Pierworodnym, Pierwszym, dzięki któremu odpuszczone są grzechy i poprzez którego ludzie jednają się z Bogiem.

List do Rzymian mówi o Jezusie – pełnym mocy Synu Bożym, ustanowionym przez zmartwychwstanie.

List do Efezjan mówi o tym, że dzięki Jezusowi możemy stać się synami Bożymi. W Chrystusie objawiła się łaska Boża dla ludzi. Odkupienie, odpuszczenie grzechów dokonało się przez Jego krew. Dobra nowina to nowina o zbawieniu przez Chrystusa.

List do Filipian przedstawia Jezusa jako kogoś, kto istniejąc w postaci Bożej, przyjął dobrowolnie postać ludzką. Uniżył się aż do śmierci krzyżowej i dlatego Bóg Go wywyższył tak, że jest teraz władcą świata (na Jego imię ugina się każde kolano). Jezus rozbił mur wrogości oddzielający ludzi od Boga i wprowadził pokój między nimi.

List do Hebrajczyków (autor nieznany) mówi, że dzięki Jezusowi Bóg stworzył wszechświat. Jezus jest Synem Boga i odblaskiem Jego chwały. Jest sprawcą oczyszczenia ludzi z grzechów i zasiada po prawicy Majestatu na wysokościach.

I List św. Piotra przedstawia Jezusa jako baranka bez skazy, którego drogocenna krew zapewniła ludziom odkupienie. Niewinny i bezgrzeszny „poniósł nasze grzechy na drzewo” po to, abyśmy zostali uzdrowieni przez Jego krew.

Podsumujmy: Chrystus, w odróżnieniu od Mesjasza żydowskiego, jest postacią nie z tego świata. Zamieszkuje w niebie, po prawicy Ojca, któremu zawdzięcza zmartwychwstanie. Chrystus jest przyczyną stworzenia świata przez Boga. Bóg od dawna przeznaczył Go na misję odkupicielską na ziemi. W pewnym momencie historii Chrystus postanawia zmienić swą postać z boskiej na ludzką, zamieszkuje na ziemi i stara się oświecić ludzi światłością Boga, ale ludzie Go nie akceptują. Umiera po to, aby Jego przelana krew, bardziej cenna niż krew ofiarnych baranków, ustanowiła lepsze przymierze ludzi z Bogiem. Dotychczasowe przymierze oparte na Prawie uległo przedawnieniu, w jego miejsce wkroczyło przymierze oparte na wierze w Chrystusa. Jak widać, przesłanie to zajmuje się głównie boskim pochodzeniem Chrystusa, Jego wcieleniem oraz znaczeniem Jego śmierci i zmartwychwstania. Wszystkie te wątki znajdą swój wyraz w późniejszym o kilkaset lat Credo, przy czym wątek boskości Jezusa zostanie podkreślony w sposób bardzo dobitny. Jezus Chrystus, Syn Boży, zostanie uznany przez chrześcijan za Boga.

Uważam, że żyjący Jezus nie miał pojęcia o wszystkich tych rozważaniach i spekulacjach na Jego temat po pierwsze dlatego, że działy się one dopiero po Jego śmierci, po wtóre dlatego, że nie był zainteresowany swoimi tytułami. Interesował się czymś innym. Jakąż korzyść odnieść miałby z tytułów? Wzmocnić swoje ego? Raczej nie potrzebował tego mając wewnętrzną pewność, której nie musiała poświadczać żadna zewnętrzna etykietka.   Nie On potrzebował tytułów i dowodów, ale inni, pierwsi wyznawcy, apostołowie. Dla nich bowiem w tytułach mieściła się treść, z którą nie mieli kontaktu w swoim wnętrzu, zatem jedynie etykietka mówiła im z zewnątrz, co się pod nią kryje, czego się spodziewać po człowieku imieniem Jezus, jeśli jest On teraz Chrystusem. Słowo „Chrystus” robiło na nich wielkie i pozytywne wrażenie. Być może było tak, że niektórzy uczniowie Jezusa nadali swojemu wewnętrznemu doświadczeniu nazwę „Chrystus”. A inni, pozbawieni tego doświadczenia, kontemplując słowo „Chrystus” i rozważając jego znaczenie, zaczynali czegoś doświadczać. Chrystus stał się symbolem odczuć i wierzeń pierwszych wyznawców. Ale czy jest też symbolem odczuć i wierzeń samego Jezusa, Jezusa – człowieka?

To, co Jezus myślał sam o sobie było ważne dla niego samego, ale nie miało znaczenia dla Jego uczniów, ponieważ nie mieli do tego dostępu. Jeśli Jezus myślał bez używania tytułów, etykietek i formułek, to nie znaczy, że uczniowie też tak potrafili. Oni musieli zdefiniować sobie Jezusa w terminach, które były im bliskie, aby zrozumieć fenomen Jego obecności, wpływu i wrażenia, jakie na nich wywierał, słowem: zrozumieć swoje doświadczenie z Jezusem, żywym bądź zmartwychwstałym.

Do Koheleta

Nic nowego pod słońcem.
Wyciągam czyste naczynia ze zmywarki, pakuję brudne naczynia do zmywarki.
Szklane butelki pakuję do worka zielonego, a plastikowe do czerwonego. Myślę, dlaczego nie ma niszczarki, która mogłaby w jedną sekundę zamienić śmieci w energię elektryczną.

Nic nowego pod słońcem.
Wyciągam pranie z pralki, rozwieszam na suszarce.
Zastanawiam się, czy jest prawdopodobne, że jeszcze kiedyś włożę do pralki dokładnie te same ubrania. Próbuję sobie przypomnieć rachunek prawdopodobieństwa i kombinacje. Wychodzi, że powstanie życia na ziemi jest jeszcze mniej prawdopodobne.
Prasuję i składam.

Nic nowego pod słońcem.
Poszewki i prześcieradła oddaję do magla.
Przy okazji kupuję chleb, mleko, ziemniaki, Nutellę, kawę Jacobs, Fantazję czekoladową, mięso, masło irlandzkie, parówki Berlinki, jabłka i banany.

Nic nowego pod słońcem.
Odwożę dzieci na piłkę i tańce.
Przywożę dzieci z piłki i tańców.

Nic nowego pod słońcem.
Wyciągam garnki i patelnie. Obieram, płuczę, ucieram, siekam, mieszam, miksuję, zalewam, gotuję, piekę, smażę, panieruję, obtaczam, solę i pieprzę.
Odkurzam dywany, szoruję umywalki, toalety i wannę, zmywam mopem podłogi.
Zbieram rozrzucone rzeczy z pola widzenia i staram się je gdzieś włożyć, aby przynajmniej na chwilę z chaosu wyłonił się porządek, inaczej kosmos.
Pogoń za wiatrem. Marność nad marnościami.

Czy to jest prawdziwa rzeczywistość?
Pytam mędrców, filozofów i proroków.
Ale oni tego nie wiedzą, bo nie byli sprzątaczkami, kucharkami, opiekunkami i praczkami.
Oni posyłają mnie na wysokości, gdzie mieszkają piękne abstrakcje.
Patrz w górę! Sięgaj obłoków!
Jedną rękę wyciągam ku górze, niech mnie schwyci jakiś anioł.
Za drugą ciągnie mnie w dół moje dziecko: mamo, jak zrobić matmę?
Pocieszam się, że matematyka to jednak jakaś abstrakcja jest.

Muszę kończyć pisanie. Idę do magla.

A, jeszcze jedno zanim wyjdę.
Lubię cię, Kohelecie, mimo że ty nie lubisz kobiet, choć miałeś ich wiele, a wszystkie głupie.
Lubię cię za twoje marności, pogoń za wiatrem i za twoje niezaspokojenie.
Kobieta jest dla ciebie bardziej gorzka niż śmierć, usidla cię i zniewala.
Mądry Kohelecie, bardzo przejęty swoim niezaspokojeniem, zważ jak bardzo były niezaspokojone kobiety, które cię obsługiwały, zgodnie z odwieczną tradycją zaspokajania mężczyzn.
Miałeś wszak ich wiele, a wszystkie głupie.

Teraz już wstaję i idę do magla. Nie, najpierw jeszcze porozwieszam pranie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ale nas zbaw od niewoli genu i neuronu! Amen

Oto kilka moich może nieco nieskoordynowanych uwag po dyskusji na temat kognitywistyki. Czytaj dalej Ale nas zbaw od niewoli genu i neuronu! Amen

Mały słowniczek kognitywisty

Czy naukowcy – kognitywiści zgodzą się z następującymi definicjami? Czytaj dalej Mały słowniczek kognitywisty

Chrystus jako zjednoczenie genu i Logosu

Słowo nas zawiodło. Logos nie spełnił pokładanych w nim nadziei, a dziś nauki kognitywistyczne mówią, że nad logosem panuje materia, że logos nie ma żadnej mocy ani nie może dać człowiekowi wolności. Jeśli logosem można nazwać nauczanie Jezusa o królestwie Bożym i jego rychłym przyjściu na tą ziemię, to śmierć Jezusa była dowodem klęski Jego Słowa. Czytaj dalej Chrystus jako zjednoczenie genu i Logosu