Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, dlaczego lenistwo jest jednym z siedmiu grzechów głównych? Dlaczego pracoholizm nie? Wydaje się, że takie podejście jest mocno przestarzałe i kompletnie oderwane od rzeczywistości. Zauważył to nawet Katechizm Kościoła Katolickiego, bo zdefiniował lenistwo jako znużenie duchowe. Ale czy w życiu duchowym wyluzowanie i odpuszczenie nie są tak samo potrzebne jak w każdej innej dziedzinie? Szczególnie w życiu duchowym chrześcijanina, którego sednem jest łaska, a nie spinanie pośladów. Ja tam nie bronię na siłę wykazu siedmiu grzechów głównych. Wręcz przeciwnie, uważam, że jest bezsensowny. A wbijanie nam go od małego do łbów tylko pogłębia istniejące stereotypy. Myślę, że to nie przypadek, że w kulturze zachodniej osoby pewne siebie uważane są za wyniosłe (pycha), zaradne i bogate za podejrzane (chciwość), seksowne i zbyt roznegliżowane za grzeszne (nieczystość), otyłe za gorsze i złe, za to anorektyczki za rodzaj ascetek (nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu), a ludzie leniwi za o niebo gorsi od pracoholików (lenistwo). Dopisanie do tej listy zazdrości i gniewu być może przyczyniło się do tego, że całe społeczeństwa mają problem z wyrażaniem emocji. Żeby się z tych pęt wydostać wcale nie trzeba przechodzić na buddyzm, wystarczy zerknąć na chrześcijański Wschód. Tam ojcowie, oczywiście, potępiali grzechy, ale zawsze równocześnie przestrzegali przed skrajnościami. Nie wystarczy nie być leniwym – trzeba uważać, by nie zrobić sobie boga z pracy; nie wystarczy się nie obżerać, trzeba się strzec, by całe nasze życie nie obracało się wokół żarcia; nie wystarczy nie być zazdrosnym, trzeba się jeszcze angażować w relacje międzyludzkie. Jednym słowem: umiar, umiar, umiar. Czyli jak napisał nasz znamienity skoczek narciarski: „Luz w dupie”. Grzegorz z Nyssy wiele wieków temu wzywał do tego samego bardziej wyrafinowanym językiem. 🙂 „Ponieważ życie ludzkie jest związane z materią – bowiem pożądania obracają się wokół rzeczy materialnych i każde dąży w sposób niepohamowany do zaspokojenia pragnienia (materia zaś jest ciężka i ciągnie w dół) – dlatego Pan nazywa błogosławionymi nie tych, którzy żyją poza pożądaniami, zamknięci w sobie (niemożliwe jest, by wśród materii prowadzić życie niematerialne i całkiem pozbawione doznań), lecz wyjaśnia, że łagodność jest w cielesnym życiu granicą cnoty i ona wystarczy do bycia błogosławionym. Nie nakazuje ludzkiej naturze całkowitego braku doznań, bo sprawiedliwemu prawodawcy nie godzi się nakazywać czegoś dla natury niemożliwego. Byłoby to bowiem tak, jakby kazać żyjątkom wodnym przeprowadzić się w powietrze lub przeciwnie – tym, które żyją w powietrzu sprowadzić się do wody. Wypada, by prawo było dostosowane do wrodzonych i naturalnych sił. Dlatego błogosławieństwo nie zachęca do całkowitego pozbycia się doznań, ale do umiarkowania i łagodności. Pierwsza możliwość wymyka się naturze, druga udaje się dzięki cnocie. Jeśliby szczęście oznaczało nieporuszenie wobec pożądań, błogosławieństwo byłoby bezużyteczne. Kto bowiem mógłby je osiągnąć, będąc złożonym z ciała i krwi? (Grzegorz z Nyssy, Homilie do błogosławieństw, homilia II: Błogosławieni łagodni, ponieważ oni odziedziczą ziemię).
Miłych wakacji 🙂
Co do obżarstwa to ostatnio mocno do myślenia dał mi fragment książki Lewisa „Listy starego diabła do młodego”, gdzie obżarstwo było przedstawione jako nienasycenie w dogadzaniu swojemu ego, np w sytuacji w której robi się kelnerowi wyrzut o zbyt dużą porcje, na prywatce wystarczyć dobrze zaparzona herbata i malutki kawałek sucharka(problem polega na nieistnieniu odpowiednio dobrze zaparzonej herbaty i odpowiednio dobrego sucharka).
Świetny artykuł i naprawdę dał mi do myślenia – dziękuję!