Genesis

Aby należycie rozumieć, co święty autor w swym piśmie chciał wyrazić, trzeba uwzględnić zarówno owe naturalne sposoby myślenia, mówienia i opowiadania występujące w czasach hagiograficznych, jak i te, które w tamtym czasie były powszechnie stosowane we wzajemnym obcowaniu ludzi ze sobą.
«Dei Verbum»

Od czasów Jana Pawła II, kiedy to papież uznał ewolucję za „coś więcej niż tylko hipotezę”, możemy powiedzieć, że Kościół pogodził się z mitycznym podłożem opowieści o stworzeniu człowieka z Księgi Rodzaju. Był to wyraźny postęp w stosunku do encykliki Humani generis (1950) papieża Piusa XII, ponieważ jeszcze wtedy ostrzegano, że nie wolno „abstrahować od Objawienia biblijnego, według którego człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga”, głosić i przyjmować ewolucji „tak jakby to była pewna, udowodniona nauka”. Teolodzy dość długo nie szanowali autonomii badań i poszukiwań naukowych; zapłacili za to ogromna cenę – utracili w oczach wielu ludzi swoją wiarygodność, której do tej pory nie zdołali w pełni odzyskać. Nie przypadkiem, również i w Polsce, największym szacunkiem i popularnością, cieszą się teolodzy, którzy potrafią pogodzić swoje teologiczne wnioski z naukowym obrazem świata. Teolog rozumiejący teorię Einsteina, teolog rozumiejący skomplikowaną historię, jest teologiem wiarygodnym, ponieważ jego rozważania – w jakimś sensie dwubiegunowe – mogą rozwiać wiele wątpliwości wstępnych odbiorcy, mogą odwołać się do wspólnej wiedzy, którą podziela czytelnik, a nie jedynie do katechizmu i Pisma Świętego, do których – co można założyć – niewierzący dopiero zamierza sięgnąć, jeśli tylko zostanie do tego przekonany. Tymczasem niektórzy teolodzy piszą setki artykułów apologetycznych – zazwyczaj schematycznych – których koniec jest już wiadomy na samym początku: w pobliskim „lasku” ukrywa się Maryja z Dzieciątkiem na ręku i w poincie zostaje ona wyprowadzona na „łąkę”, a w tle przebiegnie wielkanocny zajączek – to nie tak; tak można było przepowiadać przed II wojna światową, obecnie wymaga się czegoś więcej. Zdziwi się ktoś: Nowicki popadł od razu w kłopoty, a jeszcze dobrze nie zaczął. W jaki sposób mówić o początkach? w jaki sposób mówić o człowieku? w jaki sposób zastanawiać się nad problemem teodycei? jeśli nie wprowadzimy na scenę hipotezy Boga. W jaki sposób zajrzymy pod struktury mitów, jeśli nie przyjmiemy, że religijność to przejaw ingerencji samego Boga? Przykro mi, ale nie odczuwam przed tym jakiś szczególnych oporów. Mogę interpretować twórczość Homo sapiens – dzieła literatury czy sztuki – opierając się na starej i poczciwej teorii doboru naturalnego Darwina. Często słyszę – humorystycznie zauważył Daniel Dennet – jak humaniści, pisarze, poeci mówią: „opierając się na teorii Darwina, można wyjaśnić ewolucję rośliny i zwierząt, lecz nie twórczość wielkiego poety”. Wtedy ja odpowiadam: „Chwileczkę, panowie, twierdzicie, iż nie budzi waszych zastrzeżeń idea, że ślepy, mechaniczny, bezmyślny proces może wytłumaczyć powstanie słowika. Ale już nie zgadzacie się z tym, by w analogiczny sposób mogła powstać „Oda do słowika” Johna Keatsa. Sądzicie, że „Oda do słowika” to coś wspanialszego aniżeli żywy słowik. Nie sądzę, w takim razie, byście wiedzieli dostatecznie dużo o słowikach. Jeżeli dobór naturalny może wyjaśnić istnienie tak zdumiewającego ptaka, to może niewątpliwie wyjaśnić również odę na jego cześć. Tworzę jednak na blogu teologicznym, powinienem więc rozegrać to bezpiecznie i asekuracyjnie, ponieważ mogę zostać rozdarty na strzępy. Zastosuję więc obie zasady: empiryczną i teologiczną; nic nie ryzykuje, nic nie zyskam, ale lepiej dmuchać na zimne.
Rozważania nad Księgą Rodzaju, rzadko kiedy jest ze strony teologa, wynikiem bezstronnego badania występujących różnic i podobieństw w poszczególnych poprzedzających go mitach; rzadko kiedy zastanawia się on także: kto napisał ten tekst? Po co napisał ten tekst? Do kogo napisał ten tekst? I po co – to w sumie też ważne, a właśnie mi się to przypomniało – wtłaczać, w umysły człowieka XXI wieku, treść tego wyschniętego źródła? Zabolało. Przepraszam. Ale do tego będę zmierzał. Jestem uczciwy: czytelnik już wie, że w lasku nie będzie Czarnej Madonny, postaram się jednak by w tle przebiegł wielkanocny zajączek. Obiecuję więc solidnie, że na końcu podam swój sposób postrzegania problemu, który będzie konstruktywny, zarówno teologicznie, jak i historycznie. A zatem przyjmuje na użytek niniejszego eseju, że Bóg posłużył się emegrentnym działaniem przyczyn wtórnych, aby w ten sposób poprowadzić ludzkość do autopejozy swojej własnej istoty. Istota ludzka jest obdarzona rozumem – który być może wyewoluował, jako skutek uboczny atrakcyjności seksualnej (zapamiętywanie sag tanecznych itd.) – i wraz z Arystotelesem uznaję, że wraz duchem jest on ważnym elementem człowieka, właściwie już od samego początku jego istnienia. Człowiek jest istotą religijną, lubi wierzyć w cokolwiek – niekoniecznie w Boga. Znając dwudziestowieczne fantazmaty, które porwały człowieka, jak np. wiara w „Żyda-demona” (nazizm), wiara w „klasę robotniczą-boga” (komunizm), człowiek jest w stanie uwierzyć we wszystko, jest w stanie porwać się entuzjazmowi tłumów i wraz z nimi powtarzać jakąkolwiek niedorzeczność. Irracjonalne idee nie giną wraz z czasem, przechodzą metamorfozę i wypływają pod inną postacią, czasami w krańcowo różnych środowiskach. Gdy zwariowany tłum zdobędzie władzę, robi się naprawdę groźnie, bardzo łatwo wtedy zostać męczennikiem, chociaż nie zawsze się to opłaca. Gdy Galileusz rozważył, że za chwilę może być łamany kołem, skóra jego może być wyrywana szczypcami, a on sam może zostać podpałką, nie zawahał się powiedzieć:

Ja Galileo, syn świętej pamięci Vicenza Galilei, Florentyńczyk, mający siedemdziesiąt lat, postawiony w stan oskarżenia przed tym trybunałem i klęczący przed tobą, Generalny Inkwizytorze Jego Przewielebności Pana Kardynała dla całej Wspólnoty Chrześcijańskiej, mając przed oczyma i dotykając dłońmi Świętej Ewangelii, przysięgam, że zawsze wierzyłem, wierzę i z pomocą Bożą będę w przyszłości wierzyć we wszystko, co jest uznawane, głoszone i czego naucza Święty Katolicki i Apostolski Kościół. […] muszę całkowicie zrezygnować z błędnego poglądu, że to Słońce stanowi środek świata i jest nieruchome i że Ziemia nie stanowi środka świata i porusza się, i że nie wolno mi podtrzymywać, bronić lub nauczać w jakikolwiek sposób, słownie lub pisemnie, wspomnianej fałszywej doktryny.

Miał chłop poczucie realizmu, lepiej wyprzeć się prawdy (bo przecież ona i tak ostatecznie zwycięży), niż oddać się w ręce sadystów, którzy uwierzyli, że reprezentują Boga na ziemi (do dziś niektórzy w to wierzą), ale to już temat zupełnie inny. Co teraz? Teraz, zanim dojdziemy do Księgi Rodzaju, zastanowimy się nad zmieniającym się obrazem Boga w obrębie tradycji judeo-chrześcijańskiej. W tym celu otworzymy album Ericha Fromma i przyglądniemy się pięciu fotografiom (Erich Fromm, Psychoanaliza a religia2000, s. 76-82) . To ważna lekcja, ważna oczywiście na potrzeby tego eseju, trzeba będzie się troszeczkę skoncentrować – nie zamierzam jednak przemęczać nikogo, to tylko chwila.
Fotografia pierwsza – Bóg oraz Adam i Ewa
Na fotografii pierwszej Bóg jest władcą patriarchalnego klanu. Zabrania człowiekowi spożyć owoców z drzewa wiadomości dobrego i złego. Kiedy Adam i Ewa złamali ten nakaz (nie bez pewnej pomocy pełzającego – a może jeszcze wtedy czworonożnego – gada), Bóg ukarał śmiercią nie tylko pierwszych rodziców, ale także ich potomstwo. Każda śmierć, każdy wypadek śmiertelny, każda choroba powodująca zgon, to – według dziwnego poczucia humoru twórcy tej legendy – skutek przekleństwa Boga, który rozciągnął odpowiedzialność na nas wszystkich Jest to słynna zasada zbiorowego karania, którą znamy, w mniejszej skali, z opisów działań niemieckich służb policyjnych w Generalnym Gubernatorstwie.
Fotografia druga – Bóg i potop
Wiemy już z fotografii pierwszej, że Bóg może ze swoim stworzeniem zrobić wszystko; jesteśmy jego własnością. Jednak w stosunku do pierwszej fotografii widzimy już pewną metamorfozę Boga, ponieważ po tej wszechświatowej zagładzie, z której ratuje się Noe wraz z rodziną, składa przyrzeczenie, że już nie wygubi ludzkości.
Fotografia trzecia – Bóg i Abraham
Bogu jednak – popatrzmy nawet Jemu – puszczają nerwy, zamierza zgładzić Sodomę i Gomorę. Kiedy jednak zastanawia się nad tym mini-holocaustem, Abraham krytykuje Go (a więc tak też można), ponieważ narusza zasady. Jaką wartość ma obietnica globalna (nie zniszczę ludzi), kiedy lokalnie Pan Bóg może pacyfikować wioski i miasta. Nie możemy czuć się bezpiecznie; Boże coś obiecałeś… W każdym bądź razie i tak jest postęp, ponieważ Bóg wdaje się w targi z Abrahamem; człowiek zaczął się liczyć.
Fotografia czwarta – Spór mędrców o rabbiego Eliezera
W końcu pierwszego wieku naszej ery doszło do sporu rabinów odnośnie kwestii prawa rytualnego. Mędrcy nie zgadzali się z opinią rabbiego Eliezera, a ten powołał się na głos z nieba, który wsparł jego interpretację. Rabini spokojnie odpowiedzieli: „Podejmujemy decyzję zgodnie z opinią większości”. Bóg ma już równy głos z ludźmi i został przegłosowany, a On sam podobno odpowiedziałby następująco: „Moje dzieci zwyciężyły, moje dzieci zwyciężyły”. Komentarz wydaje się zbyteczny: Bóg uszanował autonomię rozumu i wraz z mędrcami podjął decyzję, która nie została zaakceptowana, a On musiał na nią przystać.
Fotografia piata – Spotkanie krawca z Bogiem
Pewnego dnia ubogi krawiec spotkał Boga i opowiedział o tym, zdarzeniu chasydzkiemu rabbiemu. Krawiec powiedział Bogu, że popełnił On mnóstwo grzechów śmiertelnych, wszak to z Jego winy zostały oddzielone matki od dzieci, lud żydowski został skazany na wygnanie, na którym straszliwie cierpi (jeszcze jesteśmy przed holocaustem), głoduje i jest prześladowany. Krawiec proponuje więc Bogu korzystną wymianę: „Wybaczę ci twoje grzechy, a ty wybaczysz mi moje. W ten sposób wyrównamy rachunki”. Chasydzki rabbi wyśmiał minimalistyczne żądania krawca i powiedział: „Ty głupcze! Dlaczego pozwoliłeś mu wykręcić się tak łatwo? Wczoraj mogłeś go zmusić, żeby zesłał Mesjasza”.
Trudna fotografia. Ludzie są już świadomi braku spełnienia jakichkolwiek obietnic przez Boga. Jeżeli Bóg – stwierdza przejmująco Fromm – wbrew temu, co obiecał, niezdolny jest położyć kres cierpieniom ludzkim, człowiek ma prawo wprost mu to zarzucić, czyli w efekcie zmusić go do wywiązania się z obietnicy (Fromm 2000, s. 81). Obraz Boga zasadniczo ulega zmianie w historii religii żydowskiej, aż – w niektórych przypadkach – do Jego eliminacji, zwłaszcza po holocauście, jako niepotrzebnej i zbędnej hipotezy. Wraz z rosnącą świadomością człowieka, Bóg zmienia się w mitach. O ile rozwój obrazu Boga możemy prześledzić warstwowo na kartach Starego Testamentu, Talmudu i opowieści chasydzkich, o tyle, w przypadku jahwistycznej opowieści, aby dotrzeć do jej źródeł, musimy cofnąć się do zamierzchłej przeszłości.
W trakcie „Kleofasowych” debat Michał Gołębiowski zapytał się mnie: dlaczego uznaję tło jahwistycznego opisu stworzenia człowieka za patriarchalne i, przekładając to na współczesność, obrażające i odrażające dla kobiety. Odpowiedziałem wtedy następująco: «Panie Michale, geniusz J. J. Bachofena polegał na tym, że praktycznie bez żadnych dowodów materialnych, opierając się na samych mitach, odkrył on matriarchat. Patriarchalna struktura religijno-społeczna charakteryzująca Rzymian, Greków, Egipcjan i Żydów okazała się być w historii stosunkowo młodym tworem, a poprzedzała ją kultura, w której matka była nie tylko głową rodziny, ale i przywódczynią społeczeństwa, a w mitach głównym bóstwem była Wielka Bogini. Co poprzedzało ten etap w historii ludzkości? Fazę matriarchalną poprzedzał heteryzm; w tej prymitywnej formie organizacji społecznej – która opierała się jedynie na naturalnej kreatywności kobiety – nie znano instytucji małżeństwa (!). Matriarchat jest zatem formą pośrednią pomiędzy heteryzmem a patriarchatem. Wkrótce do tych teoretycznych dowodów Bachofena, w sposób niezwykle spektakularny dołączyły dowody materialne. Odkrywano na różnych stanowiskach archeologicznych, na całym świecie, paleolityczne przedstawienia kobiet oraz wizerunki kobiecych narządów płciowych. Oczywiście doszło tu też do pewnych nadużyć, o których wspomina R. Rudgley: `Badacze potencjalnych przypadków przedstawienia łona kobiecego, wynaleźli szereg idiotycznych kategorii i typów takich jak „niekompletne łono”, „łono okrągłe”, „łono spodniowe” (cokolwiek to jest!), „niedokończone łono”, by dopasować obrazy, które nie przedstawiały łona, do wizji oryniackiej manii seksu. Najbardziej absurdalny przykład ze wszystkich to opis zwyczajnej, prostej linii jako przedstawienia wejścia do pochwy. Można tylko dojść do wniosku, że seksualne obsesje nie są typowe dla ludzi z okresu oryniackiego, ale raczej dla samych prehistoryków` (Richard Rudgley, Zaginione cywilizacje epoki kamienia, 1999, s. 190). Ten humorystyczny akcent nie powinien nam przesłonić najważniejszego faktu, z którym musimy się pogodzić: że swoboda seksualna była jedną z cech charakterystycznych dla matriarchatu, w jego różnych formach i, to jest właśnie zaskakujące, że to kobieta sama wybierała partnerów, kierując się, że tak powiem, swoim widzimisię.

Wyłączność związku małżeńskiego wydaje się tak niezbędną, tak ściśle związaną z godnością natury ludzkiej i jej wzniosłym powołaniem, że większość ludzi uważa ją za odwieczny stan rzeczy. Twierdzenie, że istniały głębsze, nieskrępowane związki między płciami, uznaje się za błędną czy bezużyteczną spekulację na temat początków ludzkiego istnienia i odrzuca jak zły sen. Któż by nie chciał przyjąć powszechnie panującego poglądu i oszczędzić naszemu gatunkowi bolesnej pamięci o jego wstydliwym dzieciństwie? Świadectwo historii nie pozwala nam jednak iść za głosem dumy i egotyzmu ani wątpić w boleśnie powolny postęp człowieka ku wyższej moralności małżeńskiej (J. J. Bachofen, Mythus von Orient und Okzident).

Obecnie wśród naukowców odrzucono założenie mówiące, że pojęcie cywilizacji można odnosić jedynie do androkratycznych, wojowniczych, zhierarchizowanych społeczności. M. Gimbutas w The Civilisation of the Goddess wykazała, właściwie bezsprzecznie, że kultury gynokratyczne rozkwitały w Starej Europie pomiędzy 6500 a 3500 rokiem p. n. e., zaś na Krecie aż do 1450 roku p. n. e. Były one pokojowe i dawały swoim społecznościom możliwość życia na znacznie wyższym poziomie niż w klasowych plemionach zorganizowanych androkratycznie. W matriarchalnie zorganizowanej osadzie w Çatal Höyük religia i mitologia została oparta na kulcie Wielkiej Bogini. Za większość rytuałów odpowiadały tam kapłanki, a kapłani byli na marginesie ceremonialnym. Holistyczna matryca religijno-społeczna została wyeliminowana przez przodków Indoeuropejczyków – późnoneolityczną kulturę Kurgan. Kultura Kurgan – złowieszczo objaśnia nam to zjawisko brytyjski antropolog i etnolog R. Rudgley – z jej konnymi wojownikami uzbrojonymi w śmiercionośną broń, sprowadziła do Europy ideologię opartą na patriarchacie, hierarchiczności i etosie zbrojnego męstwa. W ich panteonie dominowały bóstwa męskie, a główną postacią był bóg nieba. Nowy porządek zmienił status bogini-ziemi i pozostałość bóstw kobiecych, które stały się zaledwie żonami bogów. Nierówność płci, zbrojna przemoc, dualistyczne myślenia (zło i dobro) i fundamentalna wiara w linearną ciągłość (wszystkie te cechy zawiera nasza cywilizacja) to cech właściwe dla kultury Kurgan i późniejszych Indoeuropejczyków (Rudgley 1999, s. 31). Z tymi zmianami nieodłącznie związały się zmiany w mitologii. Zacznijmy od pierwszego z nich o wyraźnych jeszcze cechach starego kultu. Z chaosu wyłania się naga Euronyme, która rozpoczyna taniec nad bezmiarami wód, nie mogąc znaleźć oparcia, bogini, w swojej łaskawości, oddziela je od ziemi. W wodach ukrywa się mityczny wąż Ofion, towarzyszy on bogini-matce w jej tańcu i oplata jej ciało, aż dochodzi do zapłodnienia. Euronyme pod postacią gołębicy znosi jajo, które pomaga jej wygrzać Ofion. Po jego pęknięciu wysypują się zeń galaktyki, planety itd. Mit ten w żaden sposób nie mógł zadowolić okrutnych, patriarchalnie nastawionych mężczyzn-wojowników i mężczyzn-kapłanów. Bogini w micie musiała zostać pokonana, a wąż upokorzony – to cena, którą starożytna, najpierwsza i najszlachetniejsza religia, wypływająca z czystej natury człowieka, musiała zapłacić pierwszej fali barbarzyństwa.
W babiloński eposie o stworzeniu świata, gdzie bóg Marduk stanął na czela panteonu, stwórcą świata nie jest jeszcze męski bóg, lecz u początku stoi prasiła: męska i żeńska zasada. Apsu i Tiamat dają życie bogom, jednak – jako że Babilonia była patriarchalnym społeczeństwem – w micie, dochodzi do rebelii synów przeciwko matce. Tiamat ponosi w nim śmierć oraz jej obrońcy. Babilońska relacja – stwierdza Fromm – kończy się tam, gdzie rozpoczyna się biblijny mit; odtwarza ona całą historię walki, podczas gdy biblijna relacja opowiada tylko o zwycięstwie – zwycięstwie tak całkowitym, że wymazuje ono imię zwyciężonych i sam fakt walki (Erich Fromm, Miłość, płeć i matriarchat, 2011, s. 77). Bóg stwarza tam kobietę, ponieważ zwierzęta nie są w stanie załagodzić samotności mężczyzny.[…] To mężczyzna nadaje nazwy roślinom i zwierzętom, ponieważ nie ma w tym momencie przy nim kobiety. W żydowskiej myśli religijnej, nadanie nazwy było jednoznaczne ze stworzeniem; nie uczestniczy w nim kobieta; nie jest mu równa; pochodzi z niego, a nie on z niej; zostaje przez jej żądzę skuszony i popada w nieszczęście, a wąż, który do tej pory w mitach odpowiadał za płodność, został przez bezlitosnego redaktora-jahwistę obarczony winą. Wiemy, że lud żydowski kochał i czcił węża jeszcze za króla Ozeasza, nazywano go Nechusztan (palono mu kadzidła), a jahwiści bezlitośnie zwalczali ten kult (2 Krl 18, 4). Skompromitowali węża i kobietę w micie».
Na tym skończyłem dialog z Panem Michałem, nie obiecałem, że będzie coś dalej, ale postanowiłem kontynuować temat. Wróćmy zatem do mitu. Stary Testament, w swoich najgłębszych pokładach (z wyłączeniem niektórych prądów obecnych w profetyzmie), ma skrajnie męski punkt widzenia, gdyż – jak wyjaśnia to zjawisko Erich Fromm – jako podstawowy tekst żydowskiego monoteizmu, stanowi dokument zwycięstwa nad żeńskimi bóstwami, nad matriarchalnymi śladami w strukturze społecznej. Stary Testament jest triumfalnym śpiewem zwycięskiej religii męskiej, zwycięska pieśnią wytępienia matriarchalnych pozostałości w religii i społeczeństwie (Fromm 2011, s.62). Przechodząc z tych ogólników (ogólniki prawie zawsze są mylące i w jakiś sposób krzywdzące) do konkretów, zaczniemy od Rdz 2, 19: Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam. Oczywiście, że nie jest „dobrze”, jesteśmy bardzo daleko od „dobrze”. W patriarchalnym społeczeństwie dorastający chłopiec, który stawał się mężczyzna dochodził właśnie do takiego wniosku. Sformułowanie – tak oczywiste – to perspektywa jedynie mężczyzny. To mężczyzna układa – zapewne na jakiejś starszej wersji – mit adresowany do mężczyzny, ale przysłuchującą się powinna być kobieta. Co działo się wcześniej? Wcześniej Bóg stworzył zwierzęta (Rdz 2, 19b); wśród nich nie znalazł Adam „jednak pomocy”. Adam nadał nazwy zwierzętom. Relacja jahwisty opowiada o tym, jak Bóg przyprowadza zwierzęta a Adam nadaje im swoje nazewnictwo, ponieważ nadanie imienia jest drugim stworzeniem. To męski Bóg jest stwórcą wraz ze swoim męskim synem, który po raz wtóry stwarza zwierzęta nadając im nazwy. Pierwotna religia Wielkiej Matki wypływa z obserwacji natury przez pierwotnego człowieka. Kobieta rodziła, kobieta dawała życie: Bóg musi być kobietą, ponieważ wszystko, co żyje musi zawdzięczać bogini życie. W mitach patriarchalnego społeczeństwa problem ten należało radykalnie rozwiązać. Zwłaszcza wśród Żydów, którzy otoczeni kultami bogiń mogli – po własnej obserwacji – dojść do podobnych wniosków i porzucić kult YHWH na rzecz jakiegoś kultu bogini. Obojętnie czy w micie – jak to było u Greków – Atena miała wyskoczyć z głowy Zeusa, czy u Żydów, Ewa miała powstać z żebra Adama, chodzi o to samo: to nie kobieta daje życie (rodzi), to nie łono, ale głowa lub żebro mężczyzny staje się macicą. Słuchający tego mitu dzięki niemu rozumieli dlaczego ostatecznie kobieta jest podległa mężczyźnie; nie tylko na skutek przekleństwa – do którego zmierzamy – ale również dlatego, że na początku było inaczej: mężczyzna nie był gorszy od kobiety, mógł dać życie. Erich Fromm jest, w dalszym ciągu, bezlitosny w odsłanianiu pokładów męskiej agresji tego opowiadania: „Wrogość w stosunku do kobiety, lęk w obliczu kobiety, krótko mówiąc skrajnie męski punkt widzenia, stanowią cechę charakterystyczna następującej teraz relacji, o grzechu pierworodnym. Znajdujemy się tu w sferze uczuć, które są znamienne dla struktur patriarchalnych. Bóg – wszechmocny ojciec – wydaje zakaz. Swemu synowi, manu, chce okazać rajskie przyjazne usposobienie; pozostawi mu niewiastę i rajskie życie, jeśli Adam będzie respektował ów zakaz – zakaz spożywania owoców z drzewa poznania. Bóg nie podaje powodów, dla których wydał taki zakaz, i mówi jedynie o groźbie kary, o śmierci. O prawdziwych powodach dowiadujemy się dopiero od węża: Bóg wie, że gdy spożyjecie będziecie znali dobro i zło (Rdz 3, 5). Tym zatem, na co mit nie pozwala Adamowi, jest utożsamienie się z Bogiem – w wyniku takiej identyfikacji syn sam byłby ojcem. […] Na wszystko się tu patrzy z perspektywy zwycięskiego mężczyzny i ojca rodziny. Kobieta jest zagrożeniem, kobieta jest złą zasadą, mężczyzna winien bać się kobiety. Kobieta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia i że jest rozkoszą dla oczu, zerwała wtedy z niego owoc, skosztowała i dała mężczyźnie, który był z nią, i on skosztował (Rdz 3, 6). Kobieta jest nieopanowana, zmysłowa, niepohamowana; swą żądzą kusi mężczyznę, który nie potrafi się oprzeć i popada w nieszczęście. Zapewne żaden tekst nie ukazał tak drastycznie i przejrzyście jak starotestamentowy mit, wyrażający męską, patriarchalną wizję świata, lęku mężczyzny przed kobietą i zarzutu, że kobieta jest kusicielką, która przynosi zgubę” ( Fromm 2011, s. 64-65). W czasach walki z czarostwem, to właśnie kobiety w sposób najbardziej bezwzględny poznały potęgę tego męskiego mitu; pomimo że nawet w Nowym Testamencie magiem był np. Szymon, to ofiarami polowań na czarownice były przede wszystkim kobiety (w niektórych rejonach stanowiły 90% ofiar), jako istoty najbardziej skore do współpracy z diabłem. To tym właśnie mitem uzasadniano niższość kobiety, wszędzie – od idei grzechu pierworodnego (naukowo i religijnie irracjonalnego), przez przyjęcie, iż kobieta wykazuje skłonność do czarów, po współczesne idee fundamentalistów-protestantów i kasty katolickich kapłanów-mężczyzn – odnajdujemy tę samą wzgardę i nienawiść oraz skompensowany lęk przed pierwiastkiem żeńskim, który jednoczy mężczyzn z różnych kręgów kulturowych w adoracji i dzikim hołdzie dla społeczeństwa patriarchalnego. Do kobiety nie mówi tam Bóg, ale patriarchalny redaktor jahwista: Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą (Rdz 3, 16). Mężczyzna, który w trakcie porodu przebywał poza namiotem lub domostwem, poród kojarzył tylko z bólem – przynajmniej na poziomie świadomości – nie dostrzegał już końcowego szczęścia rodzenia, lecz ból. Wszak z namiotu dochodził jedynie krzyk.
Zadajmy inne pytania, związane z kwestią: Czy mit ten przekazuje nam jakiekolwiek prawdy historyczne? Czy u podstawy rodzaju ludzkiego istniała jedna para ludzi? Nie. Czy u podstawy rodzaju ludzkiego istniały związki monogamiczne? Nie. Czy homo sapiens był jedyną istotą rozumną i religijną? Nie. Czy kobieta powstała z mężczyzny? Nie. Czy podporządkowanie kobiety mężczyźnie wynika z przekleństwa Boga? Nie. Czy śmierć jest w przypadku Homo sapiens jakąś karą za wyimaginowany grzech przodków (australopiteków? Homo habilis? itd.)? Nie. Czy człowiek był kiedykolwiek w jakimś raju, który utracił, a Bóg miałby go nam przywrócić? Nie. Poprzestańmy na tych pytaniach; mit ten znacząco rozmija się z prawdą. Czy warto go reanimować, poddając twórczej – jak nazywają to specjaliści od imaginacji – alegoryzacji. Chciałbym widzieć kto jest w stanie sobie poradzić ze zmianą wymowy tego mitu. Oczywiście nie będzie on przeszkadzał niektórym kapłanom, z wiadomych względów, oczywiście nie będzie on przeszkadzał niektórym mężczyznom, z wiadomych względów, ba!, nie będzie on przeszkadzał niektórym kobietom – wszak w USA, ale i w Europie, fundamentaliści protestanccy wierzą w każdą literę tego mitu – ale są to kobiety z „wypranym”, i poddanym mocnej wstrząsoterapii, umysłem (już od dzieciństwa), które z radością godzą się na taką podległość. Trudno wyobrazić sobie, żeby jakakolwiek kobieta, która ma do siebie chociaż minimalny szacunek, wsparła mit, który odpowiada za tyle nieszczęść, podłości i śmierci, tak właśnie! Niektórzy rabini, karmieni tą opowieścią, naprawdę się popisali:

Zapytano Rabbiego Jehoszuę: Dlaczego kobieta używa wonności, a mężczyzna ich nie używa? Odrzekł: Adam stworzony został z ziemi, a ziemia nigdy nie cuchnie. Zaś Ewa została stworzona z jego ciała. A oto przykład: pozostaw mięso trzy dni bez soli, a natychmiast zacznie cuchnąć (Bereszit Rabba 17).

Dowcipne! Nikt się nie śmieje? Interpretacja Jehoszui źle oddaje myśli jahwisty, czy dobrze? Może lepiej poszło w interpretacji świętemu Augustynowi:

Kobieta jest istotą pośrednią, która nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie (Kobieta w chrześcijaństwie).

A może lepiej poradził sobie święty Tomasz z Akwinu:

Zarodek płci męskiej staje się człowiekiem po 40 dniach, zarodek żeński po 80. Dziewczynki powstają z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów. Kobiety są błędem natury… z tym ich nadmiarem wilgoci i ich temperaturą ciała świadczącą o cielesnym i duchowym upośledzeniu… są rodzajem kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny… Pełnym urzeczywistnieniem rodzaju ludzkiego jest mężczyzna (Kobieta w chrześcijaństwie).

Nikt się nie śmieje? Dlaczego? Można to zreinterpretować alegorycznie; nie takie cuda już widziałem: w takie cuda wierzę. Zostawię to jednak, co sprytniejszym teologom, ja nie wiedziałbym od czego zacząć i chyba zacząłbym od zwykłego: przepraszam, chociaż nie mam z tym mitem nic wspólnego, a nawet go nie lubię.
Gdzie ukryłem zajączka? W micie pierwszym, w którym Bóg zachowuje pierwiastek żeński i męski, i stwarza mężczyznę i kobietę na swój obraz. To jest fair. Źródło elohistyczne jest bliższe mojej estetyce, u jahwisty razi mnie zawsze prymitywny antropomorfizm. Uważam, że powinno się w egzegezie oraz we wnioskach teologicznych opierać na pierwszym poemacie stworzenia, a drugi – jak to w albumie fotograficznym – jest po prostu nieudanym, wręcz fatalnym zdjęciem, można go pozostawić, aby uczyć pokolenia, jak łatwo kogoś w micie zgnębić, i to na tysiące lat.

40 myśli nt. „Genesis”

  1. Andrzeju, poczytałbyś „Kleofasa” i zobaczył, że o Genesis i opowiadaniach kapłańskim i jahwistycznym już było, i to bardzo wszechstronnie: http://teologia.jezuici.pl/o-grzechu-pierwszych-ludzi-w-swietle-odwiecznej-zyczliwosci-boga-perspektywa-ekumeniczna/. Podchodziliśmy (chociaż mój udział nie był w tym wielki) do opowiadań biblijnych o początkach człowieka chyba ze wszystkich możliwych stron. Było i o micie, i o monogenezie, i o poligenezie, i o stosunkach teologii i nauki w kwestii początków człowieka. A jakbyś dobrze pogrzebał, to zobaczyłbyś (jak nie w tej debacie, to w innych), że i o ewentualnej ewolucji obrazu Boga też było. Zgoda, o matriarchacie chyba nigdy nie było. Ale jeśli wymieszasz wszystko, a na dodatek prezentujesz to jako własne odkrycie, o którym nikt nigdy wcześniej nie słyszał (zwłaszcza na „Kleofasie”), bo przecież teolog w żadnym razie nie może zastanawiać się, kto napisał poszczególne fragmenty Księgi Rodzaju, to wygląda to nieco niepoważnie. Myślę, że przynajmniej „starym” Kleofasowiczom (ale młodym również) należy się trochę więcej szacunku.

  2. Robercie! Nie twierdzę, że na „Kleofasie” nic o Genesis nie było. Nie prezentuje matriarchatu jako mojego odkrycia (geniusz J. J. Bachofena polegał na tym, że praktycznie bez żadnych dowodów materialnych, opierając się na samych mitach, odkrył on matriarchat). Stwierdzasz: bo przecież teolog w żadnym razie nie może zastanawiać się, kto napisał poszczególne fragmenty Księgi Rodzaju, to wygląda to nieco niepoważnie. Również tak nie napisałem, lecz że rzadko kiedy teolog tak czyni. Odpisuje jednak z zupełnie innej przyczyny: W którym momencie nie oddałem szacunku „Kleofasowiczom” (starym czy młodym)? W jaki sposób mam oddać im szacunek?

  3. Było i o micie, i o monogenezie, i o poligenezie, i o stosunkach teologii i nauki w kwestii początków człowieka – te kwestie podjąłem marginalnie. Głównie interesował mnie stosunek mitu do kobiety oraz kwestia patriarchalnej perspektywy jahwisty na tle poprzedzającego go matriarchatu.

  4. Już na początku najserdeczniej przepraszam Państwo Teologów swoją ‚prostaczkowością’, ale…..

    Nie mogę w tłumaczeniach Księgi Rodzaju dopatrzeć się Ducha Boga. Czyli tego, że Bóg jest Duchem Miłości co tchnął życie…

    …I w końcu w mężczyznę i w kobietę, co jest z niego. A wiec: kim kobieta jest dla mężczyzny? Ja odczytuję, że miała być Ogrodem Eden. Ale na drzewie poznania owoców dobra i zła co jest pośrodku niej (kobiety) przedwcześnie „sięgnięto” (za namową doskonałego Lucyfera) po owoc….

    Czyli po dziecko bez miłości zanim Adam uznał; że rzeczywiście Ona jest „Krwią z jego krwi….”, jego jedyną Miłością w duchu, duszy.
    Czyli najpierw zanim rozpaliła ich miłość w sercach, we wnętrzu duszy; zgrzeszyli namówieni do czerpania przyjemności z ciał by być ja Bóg. By zrodzić przez „wpadkę” nieświadomą co prawda ale wpadkę pierwszego syna… To przecież Bóg zrodził Syna. przed wszystkimi czasami.
    Stąd ukrycie pierwszych rodziców przed Bogiem, z powodu „odmiennego stanu” Ewy, jej krągłego brzuszka…
    Drugi syn Abel dopiero został zrodzony z Miłości po uznaniu, przez Adama; że dzieło Boga jest Dobre i włączenie się w kontynuację Dobra, dobrego budowania rodzaju ludzkiego…

    Tego brak mnie we wszelkich tłumaczeniach. Ogród Eden jest tłumaczony jako miejsce na ziemi, co w mojej ocenie nie ma uzasadnienia…
    Dla mnie Księga Rodzaju to „kamień węgielny” budowy rodzaju ludzkiego. Tym kamieniem ma być Miłość. odnaleziona miedzy mężczyzną i kobietą; którzy tylko po tym odnalezieniu mogą nazwać siebie mężem i żoną.
    Myślę, że wiele nieporozumień w tej budowie, gdzie rodzina ma być podstawą jest z tego „mylnego tłumaczenia”; zamiast Osoby Ewy (świątyni Ducha Św) jest wciąż poszukiwane jakieś miejsce zwane niby „ziemią obiecaną”. Co przez pokolenia jest przyczyną zguby rodzaju ludzkiego…

    Tak więc reasumując Księga Rodzaju ma być podstawą naszego Bytu. Gdzie Istotą naszego istnienia jest wedle zamysłu Woli Boga Miłość, Duch Miłości pomiędzy nami. Najmocniej rozpalający serca męża i żony; a promieniujący dalej….
    Bóg pokazuje co będzie się dziać z człowiekiem żyjącym bez Miłości, odrzucającym Miłość Ducha…
    Pozdrawiam.

  5. W przeciwieństwie do Roberta uważam, że to jest w Kleofasie tekst nowy i ciekawy. Zresztą jako kobiecie bardzo mi się oczywiście podoba, bardziej niż Robertowi. Czy to znów jest argument ad personam i zostanie wycięty? Naprawdę już się pogubiłam, co tu przystoi mówić.
    Panie Andrzeju, zgadzam się tym razem z panem. Podoba mi się książka Fromma Płeć, miłość…. oraz jego inne książki. Kwestia podległości kobiety w stosunku do mężczyzny oraz przekonanie o niższej wartości kobiety istnieje w Kościele i zresztą w całym świecie do tej pory, co dopiero mówić o czasach biblijnych. Współczuję moim biednym poprzedniczkom wielości cierpień, jakie musiały znosić także z winy mężczyzn, którzy swoje patriarchalne mentalności przypisywali Bogu.

  6. Pani Anno, miałem „wyrzucić” ten tekst, ponieważ rzeczywiście – przez Roberta – pomyślałem, że ktoś wcześniej (na Kleofasie) zajmował się szczegółowo stosunkiem mężczyzna-kobieta w jahwistycznym opowiadaniu o stworzeniu człowieka i przekształceniem matriarchalnych mitów w patriarchalne opowieści. W artykułach, do których odesłał mnie Robert, jednak nic takiego nie odnalazłem. Większość z nich dotyczy problemu grzechu pierworodnego, któremu ja poświęcam dwa zdania (w tym jedno pochodzi z cytatu). Esej mój nie dotyczy także monogenezy czy poligenezy – ten problem został poruszony w 1 (słownie: jednym) zdaniu. O co więc Robertowi chodzi? Trudno powiedzieć. W zasadzie tam gdzie kończą się moje rozmyślania nad końcem matriarchatu i ustalonym już patriarchatem, tam zaczynają się „Kleofasowe” dywagacje nad grzechem pierworodnym, które – w tym eseju – w ogóle nie są nawet pobocznym tematem. Niemniej jednak Pani Anno dzięki temu mogłem, zaznajomić się z Pani tekstem o grzechu pierworodnym oraz ks. prof Hryniewicza. Robią wrażenie…

    Pozdrawiam.

  7. „Uważam, że powinno się w egzegezie oraz we wnioskach teologicznych opierać na pierwszym poemacie stworzenia”

    To właśnie uczyniłem ja i kilka innych osób w trakcie naszej debacie o homoseksualizmie. A Pan wtedy powiedział, że to mit i że nie wolno wyciągać z niego wniosków teologicznych (a konkretnie: że obraz Boży realizuje się w człowieku właśnie w jego dwoistości płci). To jak to w końcu jest? Opis kapłański jest ok, czy po prostu jest z dwojga złego lepszy niż jahwistyczny?

  8. Zadajmy inne pytania, związane z kwestią: Czy mit ten przekazuje nam jakikolwiek prawdy historyczne? Czy u podstawy rodzaju ludzkiego istniała jedna para ludzi? Nie. Czy u podstawy rodzaju ludzkiego istniały związki monogamiczne? Nie. Czy homo sapiens był jedyną istota rozumną i religijną? Nie. Czy kobieta powstała z mężczyzny? Nie. Czy podporządkowanie kobiety mężczyźnie wynika z przekleństwa Boga? Nie. Czy śmierć jest w przypadku Homo sapiens jakąś karą za wyimaginowany grzech przodków (australopiteków? Homo habilis? itd.)? Nie. Czy człowiek był kiedykolwiek w jakimś raju, który utracił, a Bóg miałby go nam przywrócić? Nie. Poprzestańmy na tych pytaniach; mit ten znacząco rozmija się z prawdą

    O tym wszystkim we wskazanej przeze mnie dyskusji mówiliśmy na wszelkie możliwe sposoby. Jeślibyś ją, Andrzeju, przeczytał (wiem, trzeba na to czasu), zapewne zdobyłbyś się na coś więcej niż stwierdzenie, że mit ten znacząco rozmija się z prawdą. Wnioski z tej dyskusji były znacznie bogatsze i wybacz, ale takim stwierdzeniem Ameryki nie odkrywasz. Owszem, nikt nie musi znać wszystkich dyskusji, jakie do tej pory odbyły się na blogu, ale jak się chce przedstawiać daleko idące wnioski, to wypadałoby sprawdzić, czy jednak ktoś już czegoś na ten temat nie powiedział. To rozumiem jako szacunek dla Kleofasowiczów „starych” i „młodych”.

    Uważam, że powinno się w egzegezie oraz we wnioskach teologicznych opierać na pierwszym poemacie stworzenia, a drugi – jak to w albumie fotograficznym – jest po prostu nieudanym, wręcz fatalnym zdjęciem, można go pozostawić, aby uczyć pokolenia, jak łatwo kogoś w micie zgnębić, i to na tysiące lat.

    Aha, czyli rozumiem, że spokojnie pojawiające się w kilku miejscach we wspomnianej dyskusji kwestie związane z użyciem w pierwszym (kapłańskim) opisie stworzenia słowa adam (bez rodzajnika), a w drugim (jahwistycznym) hā ’adām, czyli z rodzajnikiem, i wiążące się z tym ewentualne wnioski teologiczne wyrzucamy do kosza? A to wszystko dlatego, że źródło elohistyczne jest bliższe estetyce Andrzeja Nowickiego, a u jahwisty razi go zawsze prymitywny antropomorfizm? Tego Andrzeja Nowickiego, który zawsze chce być wierny naukowemu sposobowi dochodzenia do poprawnych wniosków? Jaka to metodologia naukowa przewiduje kryterium bliskości estetyce autora badań?

  9. Mnie podoba się jak we wielu tekstach Autora Pana wnikliwość, dociekliwość oddająca głębię stawianej tezy.

    Przepraszam Autora za swój wcześniejszy niepowiązany (oderwany) komentarz. Wynikło to z wyświetlenia na moim ekranie tylko tytułu i innych komentarzy; bez tekstu artykułu.
    Pozdrawiam świątecznie;

  10. Do Roberta.
    Oczywiście, że wybaczam, ponieważ Ameryka jest już dawno odkryta i nie zamierzam jej odkrywcy odbierać honorów pierwszeństwa. Dyskusja, do której odesłałeś Andrzeja Nowickiego, powtarzam: w najmniejszym nawet stopniu nie dotyczy tematu, którym się zająłem. Pytania, które byłeś łaskaw odnaleźć w tekście, są jedynym elementem, z którym można połączyć mój temat z tematem grzechu pierworodnego. Pytania są schematyczne, mogę się z tym zgodzić, odpowiedź jest prawdziwa: mit nie przekazuje nam prawdy historycznej, na żadnej płaszczyźnie. U początków Homo sapiens nie istniały nawet związki monogamiczne, Homo sapiens nie był NIGDY niepokalanie poczęty, jest częścią przyrody, oczywiście specyficzną, ale jej częścią: wiedzą o tym obecnie już nawet małe dzieci. Wiemy dziś o świecie, o genezie, bardzo dużo, wciąż dowiadujemy się więcej, zamykanie oczu na te wiadomości, jest dla mnie dowodem ignorancji, a w niektórych przypadkach, po prostu złej woli. Dochodzimy do nieszczęsnej estetyki Nowickiego. Jaka to metodologia naukowa przewiduje kryterium bliskości estetyce autora badań? – zapytujesz. Skoro ani pierwsza opowieść o stworzeniu, ani druga, nie przekazuje prawdy historycznej, w sensie dosłownym, to mój wybór może również odwołać się do estetyki. Dlaczego nie? Jaka jest, tak z „grubsza”, pomiędzy nimi różnica. Erich Fromm ujął ją chyba najlepiej: O ile w pierwszej człowiek zostaje jeszcze na podobieństwo Boga «stworzony męskim i żeńskim» – pozostałość po dawnym wyobrażeniu dwupłciowego bóstwa – o tyle w drugiej Bóg stwarza tylko mężczyznę (Erich Fromm, Miłość, płeć i matriarchat, s. 63). Estetycznie, jako poemat, odpowiada mi mit pierwszy; a odnosząc się do wniosków płynących z alegoryzacji, czy wniosków płynących z użycia rodzajnika, czy innych metod mających przywrócić ludzką twarz jahwistycznemu opowiadaniu: nic one Robercie nie dają. W chrześcijaństwie są obecne coraz silniejsze prądy feministyczne (od razu mówię, że nie widzę w nich żadnego zagrożenia), które nie zamierzają – w żadnym wypadku – iść tu na jakiś kompromis z kazuistyką rzucającą koło ratunkowe dla hańbiącego mitu, który wyrządził wiele krzywdy, a nawet przyczynił się, w pewnym stopniu, do śmierci wielu kobiet. Jeśli temu zaprzeczysz, w krótkim czasie zasypie cię cytatami z dzieł o czarownicach, z akt procesów o czarownicach, gdzie w sposób namacalny przekonasz się, że próbujesz bronić coś, co odpowiada za największą hańbę ludzkości: poniżanie i śmierć. Mało tego: do dziś, wśród chrześcijan nieakceptujących wniosków Darwina, wykorzystują mężczyźni właśnie ten mit, by dalej sprowadzać kobietę do parteru. I tego dotyczył mój esej. Pytania, które wyrwałeś z niego, mające niby świadczyć o możliwości połączenia mojego eseju z dyskusją o „grzechu pierworodnym”, mogę w każdej chwili usunąć, bez jakiejkolwiek szkody dla samej treści artykułu. Nie musiałem zatem w żaden sposób nawiązywać do równoległej dyskusji, która dotyczy czegoś zupełnie innego. Wiem już, że w tych dyskusjach, nikt nie zajął się tematem przekształceń religijnych (od matriarchatu do patriarchatu), a także implikacjami jakie płyną z tego faktu dla obrazu kobiety w jahwistycznym, drugim opisie stworzenia. Nie ma zatem mowy o możliwym braku szacunku dla moich poprzedników na „Kleofasie”.

  11. Gdy przyglądamy się ewolucji z naszej ludzkiej perspektywy, bardzo często ulegamy pokusie i staramy się odnaleźć przyczynę, która wprawiła w ruch tę całą skomplikowaną machinę. Czy jest nią – jak próbuje przekonać nas Dawkins – dążenie do maksymalnego rozprzestrzeniania się genów? Czy na ewolucję mamy patrzeć jako na coś, co miało doprowadzić do powstania Homo sapiens? Czy kulminacją ewolucji ma być etyczne zwierzę? Od biologii do kultury? Wierzący człowiek odkrywa w tym wszystkim jakiś nieodgadniony zamysł Absolutu, jednak zasada celowości nie cieszy się popularnością wśród naukowców. Wciąż poszukuje się takiej zasady antropicznej, która eliminowałaby celowość. Poszukiwania te należy uznać za słuszne i konieczne; już dawno temu zrezygnowaliśmy z „Boga-Zapchajdziury”. Czy nasz Wszechświat jest wyjątkowy? Być może tak, ale tylko dlatego, że w innym po prostu nie moglibyśmy zaistnieć. Czy płciowość człowieka jest czymś wyjątkowym (kobieta-mężczyzna)? Nie, płciowość powstała około półtora miliarda lat temu, a my ją po prostu odziedziczyliśmy po naszych poprzednikach (tak samo jak parę oczu czy cokolwiek innego). Natura płciowość przyznała wszystkim, którzy wywodzą się od tego organizmu: szczupakowi, żabie, krokodylowi, kotu i człowiekowi. Od tego należy zacząć. Płciowość człowieka nie jest wyjątkiem, ale w skutek cefalizacji i związanej z tym wzrostem inteligencji, jest zjawiskiem odmiennym, niż u nawet najbliższych nam ssaków. Co w takim razie z homoseksualizmem, o który z taką intensywnością Pan pyta, nawiązując wciąż do Genesis i elohistycznej tradycji (tym razem). W zasadzie lepiej posługiwać się w przypadku E, czyli źródłu elohistycznemu, tą nazwą, niż nazwą, której Pan użył „opis kapłański”, albowiem w biblistyce – podejdźmy tak bardziej profesjonalnie – określa się tak źródło P, które owszem jest podobne do E, ale powstało ono – prawdopodobnie – po Ezechielu (VI w. p. n. e. ) lub – według niektórych – po niewoli babilońskiej (V w. p. n. e.) . Wśród redaktorów źródła elohistycznego główna rolę odgrywało plemię Efraima, dlatego też, niektórzy, używają na oznaczenie E nazwy: „źródło efraimskie”. Może się to Panu przydać, gdyby przypadkiem, uczestniczył Pan w jakiejś panelowej dyskusji, bo mógłby ktoś Pana opacznie zrozumieć (to oczywiście szczegół). Ja jednak nie rozumiem czegoś innego, i dlatego proszę o wyjaśnienie: Co wspólnego ma homoseksualizm czynny z opisem stworzenia elohisty z Genesis? Dopiero po tej odpowiedzi, będę mógł odpowiedzieć na Pana pytanie, ponieważ ja nie dostrzegam związku pomiędzy tymi sprawami.

    Serdecznie pozdrawiam.

  12. „Czy mit ten przekazuje nam jakikolwiek prawdy historyczne? Czy u podstawy rodzaju ludzkiego istniała jedna para ludzi? Nie. Czy u podstawy rodzaju ludzkiego istniały związki monogamiczne? Nie. Czy homo sapiens był jedyną istota rozumną i religijną? Nie. Czy kobieta powstała z mężczyzny? Nie. Czy podporządkowanie kobiety mężczyźnie wynika z przekleństwa Boga? Nie. Czy śmierć jest w przypadku Homo sapiens jakąś karą za wyimaginowany grzech przodków (australopiteków? Homo habilis? itd.)? Nie. Czy człowiek był kiedykolwiek w jakimś raju, który utracił, a Bóg miałby go nam przywrócić? Nie. Poprzestańmy na tych pytaniach; mit ten znacząco rozmija się z prawdą.”

    Analizowaliście też kształtowanie się myśli judaistycznej pod wpływem innych kultur. Wpływ innych kultur, cywilizacji na to co w Biblii zapisane..

    Ostatecznie to wychodzi na to, że wszystko jest dziełem człowieka, a Kościół się myli w podstawowych rzeczach.

    Jeśli jesteście chrześcijanami to jak to godzicie? Jak tu wierzyć?

  13. „Natura płciowość przyznała wszystkim, którzy wywodzą się od tego organizmu: szczupakowi, żabie, krokodylowi, kotu i człowiekowi.”

    Tak właśnie. Można to zresztą poszerzyć i powiedzieć, że natura wytworzyła w procesie ewolucyjnym różne zwierzęta, takie jak szczupak, żaba, krokodyl, kot i człowiek. My tu jednak pytamy o szczególny sens człowieka, o jakiś jego głębszy niż innych zwierząt sens. Gdybyśmy nie widzieli takiegoż, to nie pisalibyśmy na tym forum. Skoro jednak uznajemy, że z ludźmi sprawa ma się jakoś głębiej niż z innymi zwierzętami, to co w tym dziwnego, że pytam również o głębszy sens ludzkiej płciowości.
    O homoseksualizmie w świetle Rdz 1 mówiłem jedynie pośrednio. Nie upatruję tam odniesienia do tego problemu. Chodziło o to, że ktoś pod tekstem Pani Marty powołał się na Rdz 1, by wskazać na szczególną rolę kobiecości i męskości- komplementarności płci realizującej się w miłości oblubieńczej. Ta właśnie komplementarność ma szczególne znaczenie objawicielskie, jest bardzo istotna dla samoobjawiania się Boga ludziom. Takie jest przesłanie zawarte w finale elohistycznego opisu (rzeczywiście, kiedyś mnie uczono że kapłański i zawsze zapominam, że on jest jednak z E, przepraszam za pomyłkę). Takie jest także przesłanie późniejszej tradycji biblijnej (PnP, prorocy), a także Tradycji Kościoła (sakramentalność małżeństwa). Wszystko to ma swój „pierwszy akord” we wskazaniu Rdz 1 na obraz Boży w mężczyźnie i niewieście. Pośrednio wynika z tego oczywiście, że związek homoseksualistów nie ma takiego znaczenia jak związek heteroseksualny. Czy ta teza (człowiek obrazem Boga właśnie jako kobieta i mężczyzna) jest mityczna? Moim zdaniem jest po prostu prawdziwa, a mityczna jest tylko forma jej przekazu. Pozdrawiam.

  14. Panie Michale,
    jeśli zauważanie wpływów obcych kultur na księgi biblijne, czy w ogóle dostrzeganie wielorakich uwarunkowań tekstów Pisma miałoby być przeszkodą w byciu chrześcijaninem, to nikt nie byłby dziś chrześcijaninem oprócz paru dziwnych fundamentalistów protestanckich w USA. 🙂
    Pismo święte jest oczywiście napisane przez ludzi i podlega wszelkim prawom książek napisanych przez ludzi. Nie przeszkadza to temu, by wierzyć, że ostatecznie stoi za nim Bóg, który był źródłem natchnienia dla ludzkich autorów.

  15. Skoro człowiek napisał księgę zwaną Biblią, niewolną od błędów, na której kształt miały wpływ inne kultury, widoczny jest odcisk i różne uprzedzenia człowieka, który ją pisał…To czym ona różni się od innych? Natchnieniem. Ale w takim razie czym ono jest i w jaki sposób się ukazuje? Kościół naucza, że Pismo Św. jest SŁOWEM BOGA. Oczekiwałbym, że Słowo będzie jednak bardziej czytelne…

  16. „Kościół naucza, że Pismo Św. jest SŁOWEM BOGA.”
    Ściśle mówiąc naucza, że w Piśmie Świętym jest zawarte słowo Boga. Nie ma jednak prostego „=” między Pismem a słowem Boga. To ostatnie jest zdecydowanie szerszą i głębszą rzeczywistością niż tekst Biblii.

    „Oczekiwałbym, że Słowo będzie jednak bardziej czytelne…”
    Szczerze mówiąc, ja też. Jednak Bóg mówi tak jak mu się podoba i nic na to nie poradzimy.

  17. Nie czyń innym tego, czego byś nie chciał, by czyniono tobie (Konfucjusz, Dialogi 15, 23).

    Panie Zbigniewie, w zasadzie, z większością treści Pana komentarza (z dnia 12 listopada 2014 [23:40]) się zgadzam, i nie jest to jedynie zgoda kurtuazyjna. Elohista w sposób kategoryczny, w swoim opowiadaniu, stwierdza, że mężczyzna i kobieta to obraz Boga na ziemi. Tym demokratycznym porządkiem nie cieszyli się jednak zbyt długo. Kiedy trzeba było znaleźć odpowiedź na pytanie o źródło grzechu, bezimienny – ale znany z płci – biblijny autor miał już „gotową odpowiedź”. Osobą odpowiedzialną za „upadek” okazała się kobieta (por. Rdz 2), i tak to już potem trwało (dr Jacek Prusak SJ – wstęp do: Joanna Petry Mroczkowska, Feminizm-antyfeminizm. Kobieta w Kościele, Kraków 2012, s. 5). Należy jednak podkreślić, że wciąż idziemy do przodu, a myśli elohisty czy jahwisty, które – być może – były rewolucyjne, jak na ówczesne czasy, obecnie takimi nie są. Końcem Tory – według świętego Pawła – jest śmierć krzyżowa Jezusa Chrystusa. Katolicyzm to ruch będący kontynuacją myśli świętego Pawła, również i w tym zakresie; co prawda na tzw. pierwszym soborze jerozolimskim podtrzymano dla gojów m.in. zakaz spożywania krwi z Prawa Mojżeszowego (zob. Dz 15, 28-29; Rdz 9, 4), ale zapewne nieraz doświadczył Pan widoku chrześcijanina zajadającego kiszkę z kapustą i ziemniakami – zignorowaliśmy nawet i ten przepis. Przeskoczyć przepisy Tory jest nam zatem niezwykle łatwo, jest to dla nas już głos przeszłości. Ale co ze świętym Pawłem i jego: podobnie też mężczyźni zaniechali przyrodzonego obcowania z kobietą i zapałali jedni ku drugim żądzą, mężczyźni z mężczyznami popełniając sromotę i ponosząc na sobie samych należną za ich zboczenie karę (Rz 1, 27). Jak Pan zatem widzi, tekst ten dotyczy nie gejów i lesbijek, ale odnosi się on do czynów homoseksualnych popełnianych przez heteroseksualistów. Jest to rzeczywiście «sprzeczne z naturą» (παρά φύσιν), i należy uznać to za grzech; pisałem już Panu o tym. Czy święty Paweł coś wiedział o genetyce? Na pewno nie! Co w takim razie z człowiekiem, który ma genetyczne uwarunkowania homoseksualne i w zasadzie jego pożycie seksualne jest w zgodzie z naturą? Otóż w naturze zarówno wśród zwierząt, jak i ludzi zdarzają się wrodzone skłonności homoseksualne: np. wśród pingwinów niektóre osobniki płci męskiej łączą się w pary na całe życie, budują wspólne gniazdo, w którym zamiast jaja wysiadują kamyczek, który sobie przynoszą!!! Ludzi zrobili ptaszkom psikusa i podstawili im prawdziwe jajo, i zaobserwowano, że wyklute pisklę para pingwinów otoczyła taką samą opieką jak pary osobników płci przeciwnej (zob. Dinitia Smith: Central Park Zoo’s gay penguins ignite debate. W: SFGate [on-line]. Hearst Communications Inc., 7 lutego 2004. [dostęp 25 grudnia 2011]). Czy pingwinki zgrzeszyły?

    Człowiek jest częścią natury, warto o tym pamiętać. Moim celem nie jest przekonanie Pana do mojej opinii (nie zależy mi na „zgodach” i „niezgodach” – nie prowadzę żadnej misji ewangelizacyjnej lub anty-ewangelizacyjnej), która wydaje się Panu kontrowersyjna – choć w rzeczywistości taka nie jest. Chce Pana skłonić jedynie do głębszej refleksji, która zaowocuje, być może tym, że zacznie postrzegać Pan ten problem na różnych płaszczyznach i przestanie Pan być tak kategoryczny oraz otworzy się na „Innych”. W „Znaku” ukazał się ciekawy artykuł dotyczący tematu, który tak Pana zaintrygował. Napisała go Anna Głąb i recenzuje w nim książkę prof. John Boswell‘a, głęboko wierzącego katolika, który będąc homoseksualistą, otwarcie mówił o swoich przekonaniach i orientacji seksualnej. Warto by było, aby – w wolnej chwili – zaznajomił się Pan z jego treścią (Anna Głąb, Wczesne chrześcijaństwo i homoseksualizm).

    Pozdrawiam.

  18. Dziękuję Panie Andrzeju za ten artykuł, bardzo interesujący.
    Nie dojdziemy zapewne do zgody, natomiast mi również nie zależy na „zgodach” i „niezgodach”.
    Chciałbym tylko zauważyć kilka detali. Po pierwsze, powtórzona przez Pana teza tego Boswella, jakoby Paweł w Rz nie mówił o homoseksualizmie lecz tylko o homoseksualnych „skokach w bok” heteroseksualistów jest moim zdaniem sporym nadużyciem. Jest dość jasne, że Paweł mówi tam po prostu o zjawisku homoseksualizmu, tak jak je rozumiał. Paweł nie znał genetyki ani psychologii głębi, i homoseksualizm rozumiał zapewne właśnie jako skutek grzechu, a jednocześnie karę za grzech. Próba wybrnięcia przez wkładanie w usta Pawłowi jedynie potępiania osób współżyjących inaczej niż ich pierwotna orientacja nakazuje, jest ahistorycznym błędem lub po prostu nagięciem perykopy pod własne poglądy. Nie mogę się na to zgodzić.
    Po drugie- znam historię pingwinków i oczywiście zwierzęta nie grzeszą. I wiem, że człowiek należy do świata przyrody. Niezupełnie o to jednak chodzi w teologicznym pojęciu „natury”. Ponadto gdyby homoseksualizm pingwinów miał usprawiedliwiać ludzkie czyny homoseksualne, to mógłbym też np. uznać, że kobietom wolno zjadać swoich partnerów. Tak przecież robią czasem modliszki- kto wie, czy niektóre kobiety też nie mają takich skłonności. Takie myślenie prowadzi donikąd.
    Pozdrawiam.

  19. Miły jest człowiek stworzony na obraz i podobieństwo, jako powiedziano: «Na obraz i podobieństwo Boże stworzył człowieka»; to znaczy: każdego człowieka (mAwot 3, 14).

    Panie Zbigniewie, po prostu nie umiem odpowiedzieć na wszystkie Pana wątpliwości, ponieważ, po pierwsze, moja wiedza na temat homoseksualizmu jest znikoma i fragmentaryczna, po drugie, na wiele jej zagadnień sam nie mam wyrobionej stanowczej opinii. Jednak Pana porównanie pożycia seksualnego gejów i lesbijek Homo sapiens – czy też, dla niektórych, quasi-seksualnego – do zjadanych samców, w trakcie kopulacji, przez swoje partnerki (modliszka) – pominę znamiennym milczeniem; nie byłoby właściwe, i na miejscu, abym do tego się w jakikolwiek sposób odniósł. Wróćmy zatem do meritum, o co ciągle apeluję. Czy zachowania homoseksualne są wrodzone (tzn. uwarunkowane genetycznie) i wtedy są one właściwie bezgrzeszne wobec Natury (tym samym i Boga), czy też kształtują się one na skutek innych czynników, niekoniecznie genetycznych, a wtedy, w kontekście chrześcijańskiej moralności (oczywiście!), możemy mówić o ich grzeszności? Najpierw, zacznijmy raczej od tego, daleki jestem od ciągłych ukłonów w kierunku politycznej poprawności oraz tolerancji, a więc, według mnie, ci którzy – tak jak Pan – bronią tradycyjnego eklezjalnego nauczania na temat homoseksualizmu nie powinni, w żadnej mierze, być celem ataków tzw. szkoły postępu (która bardzo często jest w rzeczywistości szkołą regresu i tyranii). Zwrócił uwagę na to zagadnienie już Leszek Kołakowski, mówiąc: Kościół uważa praktyki homoseksualne za moralnie niedozwolone, odwołując się do Starego Testamentu i Nowego, własnej tradycji i własnej teologicznej interpretacji seksualności. Otóż, gdyby Kościół chciał powrócić do prawnego zakazu homoseksualizmu, mógłby być oskarżony o karygodną nietolerancję. Ale organizacje homoseksualistów żądają, żeby Kościół swoje nauczanie odwołał, a to jest przejaw karygodnej nietolerancji w drugą stronę. W Anglii były przypadki demonstracji i ataków na kościoły w tej sprawie. Któż jest więc nietolerancyjny? Jeśli niektórzy homoseksualiści twierdzą, że Kościół błądzi, mogą z niego wystąpić, nic im nie grozi; ale gdy chcą własne opinie hałaśliwie i agresywnie Kościołowi narzucać, nie bronią tolerancji, lecz nietolerancję propagują. Tolerancja jest skuteczna, gdy jest obustronna (Leszek Kołakowski, Mini wykłady o maxi sprawach, Kraków 2005, s. 39-40). Kościół nie ma obowiązku – i nikt, i nic, nie ma prawa mu takiego obowiązku narzucić – ulegać hałaśliwym, piszczącym i kategorycznym głosom, które mają wymusić na nim zmianę postawy; nie tędy droga. Jeśli ktoś dochodzi do wniosku, że Kościół katolicki odszedł od prawdziwego orędzia chrześcijańskiego, to wtedy zawsze ma on możliwość zmienić swoje wyznanie, pozostając przy swoich poglądach. Należy pamiętać, wróćmy do tzw. hierarchii prawd, że sama dyskusja na temat homoseksualizmu – i tego, w jaki sposób Kościół powinien się do niego ustosunkować – jest jak najbardziej możliwa; dlatego też jestem niezmiernie zdziwiony, że, tym razem, strona broniąca tradycyjnego ujęcia tego tematu, uderza w struny apokaliptyczne; to oczywisty nonsens.

    Pomijając jednak te rozbieżności, i wymyślane cuda-niewidy, abrakadabry i hokus pokus, to pierwszoplanową kwestią dla ludzi decyzyjnych w Kościele jest pewna niejednoznaczność dotycząca zjawiska homoseksualizmu. Tutaj poproszę Pana o chwilkę skupienia. Według Freuda, który również do badań nad homoseksualizmem wprowadził teorię libido, homoseksualizm jest podstawą i przyczynę nerwic. Jeden z czołowych psychiatrów głosił, że nieuświadomiony homoseksualizm można stwierdzić u każdego człowieka, ponieważ jest on częścią jego pierwotnego libido, lecz tzw. homoseksualizm utajony nie musi przybierać patologicznego charakteru. Z kolei Fromm, który odrzuca w mocnej wersji teorię libido, nie dostrzega w homoseksualizmie jednostki klinicznej, ale, jak sam stwierdza: homoseksualizm […] jest jednym z symptomów zaburzenia charakteru i ma tendencję do zaniku (słowa zaznaczone zawsze mnie zastanawiają – przyp. AJN), gdy tylko rozwiąże się bardziej ogólne problemy charakterologiczne (E. Fromm, Miłość, płeć i matriarchat, Poznań 2011, s. 153). Nie będę w tym momencie, nie jest to konieczne, powoływał się na badania wybitnych psychiatrów-jednostek, proszę uwierzyć mi na słowo, że dla wielu z nich homoseksualizm jest symptomem do wyleczenia!!! Taki Fromm mógł formułować swobodnie swoje poglądy, gdyż jego pozycja naukowa, niemożliwa do zakwestionowania, nie musi zważać na tzw. polityczną poprawność, ponieważ nie można mu odmówić jednego: kompetencji, a może i drugiego: doświadczenia, a może i trzeciego: geniuszu. To jak to z tym homoseksualizmem jest, tak naprawdę: ma on uwarunkowania genetyczne, czy nie?

    Najczęściej, gdy ktoś broni biologicznego podłoża homoseksualizmu to powołuje się na Bailey, John M.; Pillard, Richard (1991) A Genetic Study of Male Sexual Orientation, Archives of General Psychiatry. 48: s. 1089-1096. Bailey poddał analizie bliźnięta jednojajowe, ponieważ posiadają one jednorodny garnitur genetyczny, i stwierdził, że w przypadku 52% badanych obiektów bliźniacy byli homoseksualistami; korelacja dość wysoka, co może wskazywać na istnienie jakiegoś determinanta genetycznego. Jednak – i to już rok później – badania zostały podważone, ponieważ nowsze ustalenia, przeprowadzone zresztą na znacznie szerszej grupie, wykazały zgodność zaledwie 25% – a więc na granicy błędu statystycznego (zob. King M., McDonald E. [1992] Homosexuals who are twins. A study of 46 probands, The British Journal of Psychiatry, 160: 407-409).

    Simon LaVay ogłosił się odkrywcą grupy neuronów w podwzgórzu (INAH3), która u homoseksualistów ma być dwa razy mniejsza niż u heteroseksualistów (zob. LeVay, Simon [1991] A Difference in Hypothalamic Structure Between Heterosexual and Homosexual Men, Science, 258: 1034-1037). Grupa przebadanych jest jednak zbyt mała by wyżej wymieniona hipoteza, mogła być w pełni wiarygodna i niekwestionowana. Zresztą w trzy lata po publikacji tego dzieła LaVay, rozkładając w bezradności ręce, stwierdził: Ważne jest podkreślenie, czego nie znalazłem. Nie dowiodłem, że homoseksualizm jest uwarunkowany genetycznie ani nie znalazłem genetycznych przyczyn bycia gejem. Nie wykazałem, że geje są gejami od urodzenia. To jest największy błąd, jaki popełniają ludzie wyjaśniający moje badania. Nie znalazłem także centrum odpowiedzialnego w mózgu za homoseksualizm ( Nimmons D. [1994] Sex and the Brain, Discover Science, Technology and the Future).

    Mógłbym dalej omawiać poszczególne próby udowodnienia genetycznego uwarunkowania homoseksualizmu, jest to jedna bezsensowne, ponieważ – jak do tej pory – nikt w sposób pewny nie wykazał jego biologicznych i genetycznych podstaw. Dzięki Panu się tego dowiedziałem, ponieważ zmobilizował mnie Pan do tego, że zacząłem przyglądać się temu zagadnieniu nieco bardziej szczegółowo. Może więc Kościół ma rację, że na razie nie wypowiedział się w tej sprawie tak jednoznacznie, jakby chcieli tego moderniści.

    Panie Zbigniewie, na razie tyle. Jak już wspominałem – nie jest to zagadnienie, które by mnie frapowało lub szczególnie interesowało (mówiąc całkiem szczerze: gdy czytałem książki odnoszące się do psychoanalizy religii i napotykałem w nich rozdziały o homoseksualizmie, to bardzo często je pomijałem), ale postanowiłem, że w chwili wolnego czasu (naprawdę wolnego) postaram się zapoznać z kilkoma współczesnymi syntezami tego zjawiska, w jakiś publikacjach naukowych, z pominięciem Pisma i Tradycji 🙂

    Pozdrawiam.

  20. Wszędzie jest miejsce na kilka zdań na temat grzeszności homoseksualizmu. Zadziwiające, cóż to za fundamentalna kwestia! Jaka ważna dla chrześcijan. Zastanawiam się kiedy to Jezus nawiązał w swoim nauczaniu do tego fundamentalnego problemu. Skoro, kiedy komuś się nie podoba nauczanie Kościoła w tym względzie powinien i może Kościół opuścić, zastanawiam się czy Kosciół ma jeszcze jakieś zadania do wypełnienia oprócz wypominania osobom odmiennej orientacji, że grzeszą kiedy kogoś kochają i idą z nim do lóżka.

    Zastanawiam się też jak mogło zadowolić Andrzeja powołanie się na Leszka Kołakowskiego z Mini Wykładów w tej sprawie. Rzeczywiście w dialektyce tolerancji i nietolerancji, środowiska homoseksualne są po stronie nietolerancji, kiedy wywierają presję na Kościoł by zrezygnował z piętnowania homoseksalistów. W tym względzie jest w porządku. Nie chodzi jednak o wykazywanie absurdów logicznych w dialektyce. Środowiska homoseksualne robią to (sprzeciwiają się) zwykle z pobudek moralnych. Trzeba się temu przyglądnąć. Inaczej nici ze wzajemnego zrozumienia. Bronią siebie i swojej godności. Kościół jest potężną instytucją. Wywiera gigantyczny wpływ na ludzi. Kościół i ludzie z nim związani bez wahania opowiadają o grzeszności homoseksualistów. Nie słyszałem nigdy oficjalnego stanowiska w tej sprawie, które by piętnowało różne szamańskie metody leczenia ludzi o odmiennej orientacji, nie słyszałem by Kościół potępił nazywanie tych ludzi chorymi, ułomnymi, a często, bardzo często takie właśnie głosy wydobywają się ze środka Kościoła. Tutaj jest jakby wszystko w porządku. W porządku jest kiedy się mówi, że należy potępić akt homoseksualny, podobnie jak kradzież, ale nie samego homoseksualnego, podobnie jak nie wolno złodzieja odzierać z godności. W porządku jest kiedy pod nadzorem Kościoła działają ludzie i leczą innych z czegoś czego nie rozumieją. Nie słyszałem za to nigdy głosu reprezentanta Kościoła, który by powiedział tak: nie rozumiemy tych spraw. Dopóki nic tu pewnego nie wiadomo, nie nazywajmy innych grzesznymi tylko z tego powodu, że kochają osoby tej samej plci. Nie wyprowadzajmy z niewiedzy pewnych twierdzeń potępiających. Nie róbmy tak, bo możemy innych krzywdzić. Nie wiemy, czy Kościół tego nie robił wcześniej itd.etc.

    Do tego potrzeba dużej odwagi. I wrażliwości. Kościół będzie się uczyl w tych sprawach. Wierzę w to. Będzie się tu uczył w ten sam sposób jak uczy się wypowiadać w sprawie ponownie zawieranych małżeństw. Pięknie to pokazał w ostatnim TP ks. Wacław Hryniewicz, przytaczając stanowisko Kościoła siostrzanego. Nie potępiać. Zachęcać. Dbać o ludzi. Rzeczy najprostsze są najtrudniejsze.

    Pozdrowienia

  21. Leszek Kołakowski pisze w ten sposób w Jezusie ośmieszonym: „Bóg nie jest gwałcicielem. Stworzył ziemię, ciało, skończony umysł, calą doczesną rzeczywistość, jakakolwiek jest. Nie staje się ona cieniem przez to, że ludzie oświadzają: nic nie istnieje inaczej niż w takiej mierze, w jakiej ma aspekt sakralny, i to my decydujemy, jaka jest ta miara, czyli twierdzą „My jesteśmy Bogami”. Teokracja nie ustanawia nigdy despotycznej władzy Boga na ziemi, nie może tego uczynić, bo neguje sens stworzenia, które polegało na powołaniu do życia tego, co rzeczywiste. Teokracja, która nie chce niczego wystawić na ryzyko doczesności, ale usiłuje narzucić ścisłe reguły wszystkiemu, co stworzone, nieuchronnie zaczyna tęsknić za tym, czym chce być: sakralizując wszystko i znosząc rożnicę między sacrum a profanum, niszczy sacrum, pozostawiając je jedynie jako pretekst służący aspiracjom i interesom profanum i przeobraża się w totalitarną tyranię, perwersyjną imitację raju.

    Skąd wiadomo, że Bóg nie powołuje homoseksualistów do życia po to, żeby żyli szczęśliwi jako homoseksualiści w homoseksualnych związkach? Skąd bierze się homoseksualizm? Brakuje wzmianek na ten temat w przypowieściach Jezusa. Nie słyszałem, by Bóg coś definitywnego w tej sprawie powiedział. Ludzie jednak, zwłaszcza pewna grupa, mimo, że nauka do tej pory nic w sprawie nie wie definitywnego, otóż ta grupa wie lepiej od samego Boga w tej sprawie, ogłasza więc, homoseksualizm to grzech. I nazywa to nauką moralną. Czy to jest nauka Jezusa? Czy to może przejaw tendencji teokratycznych, o których mówi Leszek Kołakowski, chęć podporządkowania sobie jakiegoś fragmentu rzeczywistości w perwersyjny sposób?

    Niech mi też ktoś odpowie, czemu ani widu ani słychu o wdzięcznych homoseksualistach wyleczonych ze swoich chorób, którzy pozakładali rodziny i mają dzieci z sakramentalnych związków małżeńskich? Czemu to nie widać homoseksualistów wdzięcznych, którzy przymuszani są przez naukę moralną Kościoła do wstrzemięźliwości, którzy głośno i szczerze wyznają, cieszymy się i jesteśmy szczęśliwi. Kościół chroni nas od złego opowiadając, że Bog uważa homoseksualizm za zło. Zadziwiające? Czy może nie ma takich? A może będąc nieszczęśliwymi żyją z przeświadczeniem, że Bóg chce ich nieszczęścia. Szkoda tylko, że tym głosem fałszywego Boga okazują się być ludzie. Ci, którzy uważają, że są Bogami.

  22. Dzielę się interesującym artykułem, z którym mogłem się zapoznać dzięki namiarom podanym przez znajomego na Facebooku.

    „Temat homoseksualizmu rozpala nieraz skrajne emocje. Wystarczy spojrzeć na jakąkolwiek informację w internecie z nim związaną, by od razu odnaleźć setki komentarzy.
    (…) Krótkie omówienie kwestii homoseksualizmu jest trudne z kilku powodów. Nie ma w świecie nauki zgodności co do genezy i charakteru skłonności homoseksualnych ani wśród teologów co do interpretacji tych kilku miejsc biblijnych, które mogą się do niej odnosić. Osobiste przekonania autorów odgrywają w tej kwestii niezwykle ważną rolę. Co więcej, sam termin homoseksualizm nie jest jednoznaczny. Trzeba więc najpierw rozważyć (1) kwestię terminologiczną (definicja) oraz (2) to, co wiemy albo czego nie wiemy o (homo)seksualizmie z badań o charakterze naukowym. Z teologicznego punktu widzenia duże znaczenie ma to, co Biblia mówi (lub nie mówi) o homoseksualizmie (3). Jak pokazują powyżej przytoczone stwierdzenia, tzw. argument biblijny odgrywa niebagatelną rolę w dyskusji o homoseksualizmie w Kościele i w świecie. Zasadniczą zaś rolę odgrywa pytanie hermeneutyczne o to, które biblijne nakazy i zakazy uważamy za obowiązujące lub nie dzisiejszych chrześcijan (4). Do bardzo wielu spotykanych w Starym i Nowym Testamencie przepisów współcześni chrześcijanie się nie stosują (najbardziej oczywistym przykładem jest zakaz spożywanie krwi: Kpł 17,10-14; 19,26; Dz 15,20). Nie można zatem pominąć pytania o to, na jakiej podstawie przyjmujemy niektóre przepisy za wciąż aktualne, podczas gdy inne straciły dla nas swoje znaczenie”.
    Cały artykuł:
    http://www.academia.edu/1967705/Homoseksualizm_problemem_Ko%C5%9Bcio%C5%82a

  23. Tomku, jak wiadomo Kościół (rozumiany jako instytucja), jest wyjątkowo odporny na wiedzę i ustalenia naukowe. Pogodził się z heliocentryzmem dopiero wtedy, gdy dowody niejako zmusiły go do odwrotu; pogodził się z Darwinem dopiero wtedy, gdy dowody zmusiły go do odwrotu i pogodził się, wreszcie, z egzegezą historyczno-krytyczną Biblii, gdy dowody niejako zmusiły go do cofnięcia przysięgi antymodernistycznej. Wnioskując z tych kilku przykładów – a można przywołać ich więcej – jedną konkluzję powinieneś niemal natychmiastowo wysnuć: gdy zostanie wreszcie bezsprzecznie ustalone podłoże genetyczne homoseksualizmu, to Kościół, zapewne długo się wahając i przy licznych głosach protestu – jak to zresztą było każdorazowo w innych wypadkach – ugnie się pod siłą argumentacji. Ale, od razu muszę cię rozczarować, nie ma co liczyć, przynajmniej ja na to nie liczę, że w świadomości niektórych teologów, dużej liczby wiernych i znacznej liczby duchownych, homoseksualizm przestanie być postrzegany jako zło i grzech. Ileż to czasu upłynęło od skandalicznych procesów czarownic; mogłoby się wydawać, że obecnie już nikt w te bzdury, którymi teolodzy i Kościół „karmili” swoich wiernych, nie wierzy. A jednak: w 1981 roku w Meksyku tłum ukamienował kobietę, ponieważ posługując się czarami, sprowadziła zamach na papieża świętego Jana Pawła II („Newsweek”, 25 maja 1981), a na niejednym portalu (quasi)katolickim próbuje się bronić honoru Inkwizycji (zob. np. Krzysztof Warecki, Inkwizycja dla opornych). Skoro kobiety oddawały się czarom i magii, to ginęły słusznie – wszak: Nie pozwolisz żyć czarownicy (Wj 22, 17). Kto zgotował, zapytam się ciebie wprost, wielu niewinnym istotom piekło na ziemi?

    Powołujesz się na Jezusa, by przemówić do rozsądku swoim adwersarzom (korzystając z argumentu ex silentio). Pamiętaj, że ten sam argument, może być skierowany przeciwko tobie – bo skoro Jezus nie wypowiedział się na temat homoseksualizmu, a stwierdził – przynajmniej u Mateusza – że Jego celem nie jest zmiana Tory, to wniosek z tego może być właściwie jeden, i raczej nie będzie on po twojej myśli. Mówię to całkiem bezinteresownie, ponieważ dostrzegam kolejną niekonsekwencję. Mówisz o drugich małżeństwach i nowym stosunku do nich, jaki miałby przyjąć instytucjonalny Kościół. Otóż: odwołując się do Jezusa, nie będzie można u Niego uzyskać zbyt dużego wsparcia. Jedną z nielicznych rzeczy, którą o Jezusie wiemy na pewno, jest to, że zakazał On rozwodów, które z kolei dopuszczała Tora. Mówi o tym Paweł, Q i Mk: trzy napisane niezależnie od siebie dokumenty – Jezus nie zezwolił na rozwody. Wydaje mi się, że istnieje jakieś prawdopodobieństwo i możliwość, iż Kościół, w jakiś sposób zadowalający obie strony, rozwiąże kwestie homoseksualizmu; w kwestii rozwodów, pozostaje pesymistą.

    Rozumiem wiele twoich racji, rozumiem wiele z twoich argumentów, ale Kościół nie ma żadnego obowiązku zmieniać swojego moralnego i etycznego nauczania pod wpływem nacisku opinii publicznej. Oczywiście jest rzeczą bardzo krzywdzącą, że Kościół dalej wspiera leczenie homoseksualizmu, który jest orientacją, a nie perwersją. Nie chciałbym jednak bardzo rozwijać wszystkich wątków. Dlaczego? Uważam, że poprzednia dyskusja mogła wyjaśnić wiele, bardzo wiele. Tymczasem – odnoszę takie wrażenie – że skończyła się ona na niczym. Np. ktoś formułuje tam pogląd, mam tu na myśli autorkę tekstu: akty seksualne lesbijek i gejów są grzechem, ale ja tym grzesznikom (w zgodzie ze swoim „betonowo-katolickim” – jak określiła tę postawę Pani Marta – sumieniem) powierzam osierocone dzieci do wychowania. Czysta aberracja, czysty nonsens, który, należy to powiedzieć, wymaga głębokiego uzasadnienia, czego zresztą domagali się komentujący, i nic. Klops. Twoja postawa Tomku jest dla mnie czytelna, tak samo, jak P. Zbigniewa czy P. Anny. Ja, przyznaję to po raz kolejny – całkiem szczerze – muszę na wiele meandrów tego zagadnienia, wyrobić sobie opinię. Niestety nie mam na razie czasu, by poświęcić się temu zagadnieniu, dlatego też z wielkim zainteresowaniem śledziłem Kleofasową debatę na temat homoseksualizmu. Wiele z niej się nauczyłem, zwłaszcza od ciebie Tomku, i za to serdecznie ci dziękuję.

    Pozdrawiam.

  24. Sądzę, iż dyskusja mogłaby trwać bez końca. Jednakże moim zdaniem powtarzamy już – wybaczcie Panowie- wciąż to samo.
    Znów zapominacie o tym (albo odruchowo dokonujecie skrótu myślowego), że homoseksualizm nie jest uważany za grzech. Za grzech uważa się jedynie akty homoseksualne. Sam homoseksualizm jest oczywiście złem, lecz nie moralnym.
    Jeśli kiedyś przeto zostaną jasno udowodnione genetyczne podstawy homoseksualizmu, nie zmieni to niczego w ocenie moralnej aktów homoseksualnych. Wiele np. zaburzeń psychicznych ma genezę genetyczną. Czy to oznacza, że jakieś złe czyny przestają być złe? Jedynie może to minimalizować odpowiedzialność moralną osób, które są genetycznie nakierowane na jakieś zachowania, jeśli wolno się tak wyrazić. W obiektywnym porządku rzeczy jednak złe akty są złe. Np. gdyby kleptomania była zdeterminowana genetycznie (nie wiem, czy jest, to tylko przykład), to kradzież dokonana przez kleptomana byłaby i tak obiektywnie zła- wszyscy się z tym zgodzimy. Dla optyki katolickiej kompletnie nie jest decydujące to, czy homoseksualizm jest zawsze „nabyty”, czy raczej jest zdeterminowany genetycznie.
    Warto natomiast sięgnąć głębiej- do czego uporczywie próbowałem Panów zachęcać. Dyskusja o homoseksualizmie ostatecznie sięga antropologii, metafizyki, a nie tylko etyki. Czy płeć to dla ludzi taka sama biologiczna igraszka jak kolor włosów? Czy to, że jestem mężczyzną, a ktoś inny kobietą, nie ma żadnego głębszego sensu? Czy ma to jakiś wymiar duchowy i objawieniowy? Co to jest seks i czego jest znakiem?
    To właśnie z odpowiedzi na takie pytania rodzi się chrześcijańskie widzenie homoseksualizmu i podobnych zjawisk. Nie zaś, jak Panowie sugerują, z zabobonów, starodawnych przesądów, uprzedzeń, niewiedzy i czegoś tam jeszcze.
    Wydaje się, że świat dziwnie oszalał na punkcie miłości i seksualności, a z drugiej strony nie ma już pojęcia o co w niej chodzi. Potrzebny jest jakiś logos, który pomoże rozbłysnąć erosowi w całym jego blasku. Tylko Kościół ma ten logos i oto jest godzina, by go obwieszczał. Jeśli zaś się wyprze tego logosu i zacznie mówić, że wszystko jedno „z kim, co i jak”, to na nic się już nie przyda, chyba na podeptanie.
    Pozdrawiam.
    Nota bene szkoda mi trochę Pana Rynkowskiego, bo pewnie bardzo ubolewa, że zamiast wokół poważnej teologii na jego portalu dyskusja krąży wokół homoseksualizmu. 😉

  25. Ech Zbychu. Staram się zrozumieć twoje stanowisko. Mówisz trochę jak prorok: „Tylko Kościół ma ten logos i oto jest godzina, by go obwieszczał. Jeśli zaś się wyprze tego logosu i zacznie mówić, że wszystko jedno „z kim, co i jak”, to na nic się już nie przyda, chyba na podeptanie.”

    Dlaczego od razu wszystko jedno? Czy to jest jedyna możliwość? Żadnych zachęt? Albo bezwzględne przestrzeganie ‚pozwolenia’ na heteroseksualny seks po sakramencie, albo sodoma i gomora. Czy taka nauka rzeczywiście płynie z Ewangelii? Czy tyle mamy zrozumienia dla innych ludzi?

    Ksiądz Hryniewicz tak napisał w liście do TP o sprawie stanowiska Kościoła siostrzanego w kwestii zawierania ponownych małżeństw i w sprawie życia seksualnego par bez ślubu: „Chodzi zwłaszcza o przypadki, kiedy zerwana zostaje więź, a związek przestaje w rzeczywistości być małżeństwem. Wtedy z pomocą przychodzi zasada „ekonomii” kościelnej, czyli pastoralnego wyjścia naprzeciw ludzkiej słabości. W swojej wyrozumiałości Kościół prawosławny zezwala na ponowne zawarcie małżeństwa. Choć traktowane jest ono jako odchylenie od ideału, daje jednak możliwość skorygowania błędów. Podobną postawę cierpliwości i zrozumienia – wyjaśniał metropolita – prawosławie zajmuje w stosunku do żyjących ze sobą młodych par, które nie otrzymały jeszcze kościelnego błogosławieństwa. Zadaniem pasterzy jest postępować z delikatnością, by perspektywę ślubu odczuwano nie jako przymus, lecz dar Bożej łaski. Ponadto nie należy narzucać małżonkom nakazów i przepisów dotyczących życia seksualnego, gdyż dotyczy ono tylko ich i Boga, który błogosławi związek.”

    http://tygodnik.onet.pl/wiara/ks-hryniewicz-dla-nas-zadna-droga/4m7hl

    Zwracam zwłaszcza wszystkich uwagę na ostatnie zdanie. To duża mądrość.

  26. Tak, P. Zbigniew czasami przypomina nie tyle proroka, ile Mojżesza w chrześcijańskim wydaniu, który schodząc z jakiejś góry, w dymie i ogniu, obwieszcza nowe prawo. Już czujemy, niejako na krawędzi niewyobrażalnego drżenia, iż Kościół ogłosi nowy dogmat: każdy, kto twierdzi, że akty homoseksualne są bezgrzeszne, niech będzie wyklęty. Na szczęście to dogmatem nie jest; zwracam P. Zbigniewowi na to po raz kolejny uwagę – tym razem półżartem półserio – a więc dyskusja i rozbieżne poglądy na to zagadnienie są możliwe. W swoich komentarzach często nawiązuje Pan do Genesis i problemu celu stworzenia kobiety i mężczyzny przez Boga. Zapewne sugerując wszystkim, którzy czytają te dywagacje, że owym celem jest małżeństwo i seks pozostający w obrębie sacrum. Taki też jest zamysł obu opowieści o stworzeniu, które utrwaliły się w umysłach ludzi kształtowanych w obrębie wpływów mitologii judeochrześcijańskiej. Mit bowiem odwołuje się do Prapoczątku, który, właśnie w tej mitologii, jest także, w pewnym sensie, jego Końcem. Jak bezgrzeszna była ludzkość w Praczasach (Genesis), tak samo będzie na Końcu (Apokalipsa). W Międzyokresie, w którym my niby żyjemy, nastąpiła degeneracja ludzkości, dlatego też należy dążyć do ideałów Prapoczątku i z niecierpliwością wypatrywać Końca. Tak można chyba najbardziej w skrócie przedstawić te mityczne wyobrażenia. Oczywiście wiemy, że autorzy Genesis nic nie wiedzieli o Prapoczątkach w sensie ścisłym, niemniej jednak mit jest prawdziwy nie dlatego, że przedstawia on prawdę, ale dlatego, że ludzie wierzą, że przekazuje on właśnie ją. Tak więc, to oczywiste, że Europejczycy odziedziczyli bardzo krytyczne spojrzenie na Teraźniejszość, która jawi im się jako coś pośredniego, coś niedoskonałego, coś, co koniecznie musi ulec zmianie, ponieważ Prapoczątek był zupełnie inny (chociaż w rzeczywistości był prawie taki sam!). Dodatkowo ten obraz – wracając już do meritum – został odziedziczony z kultury plemiennej-patriarchalnej, a co warto podkreślić, ekskluzywnej, ponieważ plemiona Izraela mieniły się wybranymi przez boga. W patriarchalnym bardzo skrajnie społeczeństwie, ktoś, kto nie miał dzieci, ktoś, kto nie był heteroseksualistą, ale preferował akty homoseksualne, na podobieństwo niektórych ludzi w INNYCH plemionach, niewybranych przez boga (gojów), musiał być duchowym potomkiem Kaina. To tu zaczął się problem, ponieważ wszyscy inni, poprzez żydowskie początki chrześcijaństwa (Jakub, Piotr-Kefas, Paweł), ponieśli tę dziwną wizje między gojów, a ci, chociaż wcześniej wykazywali się niezwykłą tolerancją wobec samych homoseksualistów, przyjęli tę perspektywę, ba, zaczęli ją jeszcze bardziej wzmacniać poprzez przesadny kult dziewictwa i wstrzemięźliwości seksualnej; poprzez przypisanie aktom seksualnym, i to nawet tym heteroseksualnym, czegoś, co ma coś wspólnego z nieczystością, a ewentualnie czegoś niższego niż życie w celibacie.

    Warto może zastanowić się nad źródłami naszych uprzedzeń, a wtedy może łatwiej będzie nam dojść do tego, jak je pokonać.

  27. Dobre z tym Mojżeszem. 🙂
    Panowie, ja wiem, że to nie jest dogmat ani sprawa życia i śmierci. Oczywiście można o tym dyskutować, co przecież właśnie robiliśmy. Wybaczcie mój nazbyt patetyczny ton. Chętnie usłyszałbym od Was, co sądzicie na temat ludzkiej płciowości i jej znaczenia, ale nie będę już próbował wciąż wymuszać odpowiedzi.
    Pozdrawiam.

  28. Ale dlaczego objawieniowy i metafizyczny wymiar płci ma być zagrożony jeżeli zrezygnuje się z nazywania aktów homoseksualnych grzesznymi? To jest chyba dosyć znamienne, że często próbuje się bronić różnych stanowisk przez atak, na wszystko co się w nich nie mieści. Ja się zgadzam z tobą, że płeć to nie jest igraszka. Seks jest znakiem wspólnoty dwóch dusz.

    A co by się stało, gdyby Kościół mówił takim (podobnym) językiem jak wyżej w sprawie życia w ponownych związkach? Gdyby uprzywilejował życie małżeńskie dwóch osób heteroseksualnych, ale dopuszczał śluby homoseksualne?:). Gdyby włączył tą boską tajemnicę miłości osób tej samej płci między sobą, a nie wyłaczał tych ludzi definitywnie, może by z tego płynęło więcej dobra, niż obecnie?:)

    Jeszcze raz zwracam uwagę na to ostatnie zdanie z wpisu, gdzie jest mowa o tym, że życie seksualne innych to jest sprawa między nimi a Bogiem. Wróccie do fragmentu z Jezusa ośmieszonego. W ten sposób rezygnuje się z pokusy perwersyjnego sakralizowania profanum. Przy czym profanum tutaj jest milością. Jestem zadziwiony, że są tacy ludzie, ktorzy mówią takim głosem. Gdyby tylko wiecej było takiej delikatności.

  29. „Ale dlaczego objawieniowy i metafizyczny wymiar płci ma być zagrożony jeżeli zrezygnuje się z nazywania aktów homoseksualnych grzesznymi?”

    Dlatego, że jeśli akty homoseksualne nie są grzechem, a homoseksualizm jest jedną z orientacji obok heteroseksualizmu, to płeć nie ma w ogóle żadnego znaczenia. Nie tylko objawieniowego i metafizycznego, ale w ogóle żadnego. Seks w takiej optyce jest po prostu znakiem jakiejś silnej miłości jednego człowieka do drugiego. Płeć nie ma tu znaczenia. W budowaniu relacji jako takiej też płeć nie miałaby znaczenia, bo skoro można mieć nawet relację oblubieńczą z osobą tej samej płci, to znaczy że ona naprawdę nic nie znaczy. Przydaje się tylko do rodzenia dzieci i przedłużania tym samym gatunku. Jest tylko i wyłącznie częścią biologii. To są właśnie konieczne wnioski, jeśli tak się postawi sprawę.

    „Gdyby uprzywilejował życie małżeńskie dwóch osób heteroseksualnych, ale dopuszczał śluby homoseksualne?:). ”

    …byłby niepoważny. Albo tak, albo tak.

    …byłby też niesprawiedliwy, bo czemu niby miałby uprzywilejować akurat orientację heteroseksualną? Byłoby to jawną dyskryminacją.

  30. Zbychu. Nie można sobie wybierać czy „relacja oblubieńcza” jest z osobą przeciwnej płci, albo tej samej płci, tak jak się wybiera się ulubione kolory, albo najlepszą książkę. To jest po prostu decyzja Boga o kształcie człowieka. Czemu by tak nie uznać? Wiesz, że tak nie jest?

    Według mnie to nie byłoby niepoważne gdyby dopuścić śluby homoseksualne.

    Ostatnie zdanie pominę milczeniem, bo to jest zdanie zaczepno-obronne. Brakuje tutaj dobre woli z twojej strony znalezienia jakiegoś pośredniego rozwiązania. Wszystko albo nic. Ehh. Oto Zbychu. Nie my będziemy szukać rozwiązania to jasne, ale ono się powinno znaleźć, jeżeli ma być więcej dobra niż obecnie.

  31. Ostatnie zdanie było trochę zaczepne, ale równocześnie było całkiem na serio. Udzielać ślubów parom homoseksualnym, jednocześnie podkreślając, że większe znaczenie ma ślub par heteroseksualnych, to byłaby jakaś kpina. Nie wiem, jak można by to uzasadnić. Wówczas homoseksualiści mieliby dopiero poważny powód, by protestować przeciwko dyskryminacji ze strony Kościoła. Jakie by miało być uzasadnienie uprzywilejowania par hetero? Że nasi przodkowie byli zacofani i uznawali tylko pary heteroseksualne, a chcemy jakoś uszanować tę tradycję, choć jednocześnie uważamy ją za barbarzyńską? No nie, tak się nie da.
    Istnieją tylko dwie poważne możliwości:
    1) ogłaszamy, że żydzi i później chrześcijanie przez wieki się mylili faworyzując jedną z orientacji seksualnych i tylko jej przyznając prawo do sakramentalnego małżeństwa. Ślady tego barbarzyńskiego poglądu są w Biblii. Dziś wiemy, że miłość oblubieńcza może łączyć każdych dwóch dorosłych ludzi, niezależnie od ich płci. Udzielamy zatem ślubów kościelnych na równych prawach wszystkim chętnym parom ludzi, niezależnie od płci i orientacji. (Nota bene, dlaczego w zasadzie parom, a nie większym grupom? )
    2) twierdzimy, że istnieje po prostu dar płciowości i seksualności, nie ma natomiast orientacji seksualnych. Na zróżnicowaniu i komplementarności płci zasadza się miłość oblubieńcza, która ucieleśnia się w sakramencie małżeństwa. Par homoseksualnych, przy całym szacunku, nie możemy nazwać małżeństwem.

    Obecnie Kościół mówi 2. Wydaje mi się, że możesz działać na rzecz tego, by mówił 1. Ale na pewno nie istnieje żadna pośrednia opcja, która by była sprawiedliwa i jakkolwiek spójna logicznie. Przynajmniej ja nie widzę, przy całej dobrej woli.

  32. Jest więcej możliwości. Mnie się najbardziej na razie podoba taka:

    3)Kościół udziela ślubów parom heteroseksualnym, a nie udziela ich parom homoseksualnym. Szanuje jednak tych drugich i definitywnie przeciwstawia się nazywaniu aktów homoseksualnych grzesznymi. Sprawy seksualności oddaje między dwoje dorosłych, kochających się i troszczących się o siebie ludzi i Boga, który powolał ich do życia akurat takimi jacy są. Kościół przeprasza za wszystkie wcześniejsze perwersyjne próby wmawiania innym chorób przez ludzi Kościoła, za próby leczenia tych chorób i dokłada starań żeby takie sytuacje nie powtarzały się w przyszlości. Wszystko to z dbałością o godność drugiego człowieka, który jest najważniejszy. Uprzywilejowanie par heteroseksualnych? Jest. Szacunek i troska wobec wszystkich ? Obecne:)

  33. „Kościół udziela ślubów parom heteroseksualnym, a nie udziela ich parom homoseksualnym. ”

    Tylko dlaczego?

    „Uprzywilejowanie par heteroseksualnych? Jest.”

    Tylko dlaczego?

  34. Bo homoseksualizm jest grzechem. Przecież mimo różnic pomiędzy ST, a NT zmianie nie uległy żadne nakazy dotyczące moralności, a jedynie zasady obrzędowe.

  35. Oczywiście mam na myśli akt homoseksualny, który jest wyraźnie potępiony przez Pismo Święte. Na jakiej podstawie mielibyśmy zmieniać nauczanie Biblii w kwestiach moralności? Obrzędy zmieniano, rozumienie nauki o stworzeniu, ale to nie to samo co nakazy/zakazy moralne.
    To jest na prawdę straszne, że pod naporem opinii publicznej próbuje się zmieniać naukę, którą Bóg nam przykazał. Najgorsze, że robią to ludzie, którzy mówią o sobie, że są katolikami.

    Wierzę, że Duch Święty jednak działa w Kościele i nie pozwoli on na to, co się stało m.in. w Kościołach Luterańskich. Jak wiemy, to wszędzie tam gdzie doktryna się liberalizuje – to tam znikają ludzie z kościołów. Dopóki pozostaniemy wierni nauce Chrystusa, to niezależnie, że cały świat będzie przeciwko nam – Kościół przetrwa. Jeżeli jednak przeciwstawimy się nauce biblijnej i pójdziemy za głosem świata, to nic nas nie uratuje, kościoły będą puste.

    Jeżeli mowa nasza podoba się światu, to jest coś z nami nie w porządku.

    Po raz kolejny nie potrafię zrozumieć, jak – jeśli wierzycie w natchnienie Ducha Świętego – możecie uznawać, że Bóg w tak ważnych kwestiach mógł pozwolić na zapisanie słów, które według was kompletnie z jego wolą nie są zgodne?

    Nie wiem, czym jest dla was Biblia, jeśli wszystko co jest w niej napisane uważacie, że można całkowicie dowolnie zmieniać. Bo z takim nastawieniem, to można ją całkowicie odrzucić, bo z tego co mówicie, to nie przekazuje ŻADNEJ prawdy o człowieku, której nie należałoby zakwestionować w imię naszego rozumienia, tego jak być powinno „My wiemy lepiej”?

    Duch Święty zastąpiony przez Ducha świata to niczego nie prowadzi.

  36. 1. Przecież mimo różnic pomiędzy ST, a NT zmianie nie uległy żadne nakazy dotyczące moralności, a jedynie zasady obrzędowe (Michał).
    *Słyszeliście, iż powiedziano: Oko za oko, ząb za ząb. A Ja wam powiadam: Nie sprzeciwiajcie się złemu, a jeśli cie kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi (Jezus w Mt 5, 38-39)

    2. Oczywiście mam na myśli akt homoseksualny, który jest wyraźnie potępiony przez Pismo Święte (Michał).
    *Kto by rzekł bratu swemu; bądź potępiony, stanie przed Radą Najwyższą, a kto by rzekł: Głupcze, pójdzie w Gehennę (Jezus w Mt 5, 22).

    3. Na jakiej podstawie mielibyśmy zmieniać nauczanie Biblii w kwestiach moralności? (Michał)
    *Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie (Jezus, mówiąc o natchnieniu Tory w kwestii rozwodów, sam podważył występujący w niej element boski w Mk 10, 5); Kto wierzy we mnie, ten także będzie dokonywać czynów, które Ja czynię, i większe nad te czynić będzie (Jezus w J 14, 12); Na mównicy Mojżeszowej zasiedli uczeni w Piśmie […]. Wszystko więc, cokolwiek by wam powiedzieli, czyńcie i zachowujcie, ale według uczynków ich nie postępujcie (Jezus w Mt 23, 2-3) itd., itp.

  37. W jakiś sposób rozumiem problemy, przed którymi stają ludzie starający się bronić tradycyjnego ujęcia Kościoła na kwestię aktów homoseksualnych. Papież Franciszek, na którym tak często wieszają psy tradycjonaliści, stwierdził – za co można go tylko pochwalić – że związki homoseksualne stanowią dzisiaj nowe wyzwania, które czasami są trudne do zrozumienia (cyt. za http://wyborcza.pl/1,75477,15224292,Papiez_Franciszek___Zwiazki_homoseksualne_stanowia.html?order=najstarsze&v=1&obxx=15224292). Dlaczego tak trudno je zrozumieć? Okazuje się bowiem, że związek dwóch partnerów tej samej płci, może być oparty na takich samych wartościach i dawać takie samo poczucie szczęścia, jak partnerstwo w związku heteroseksualnym. Czy chrześcijanin ma prawo zażądać rozpadu takiego związku i wpędzać w nieszczęście dwoje osób, które mogą egzystować i realizować się w całej pełni? Dodajmy od razu, że chrześcijaństwo jest zmuszone od nowa zadać sobie pytania dotyczące etyki i moralności. Dlaczego? Ponieważ jesteśmy wyposażeni dzięki współczesnym badaniom, inaczej mówiąc: nauce, w dane, które nie były dostępne autorom hebrajskich i greckich pism, które weszły w skład czegoś, co niektórzy nazywają Biblią; z danymi tymi, nie byli zaznajomieni również ojcowie Kościoła, a więc – chcąc nie chcąc – musimy wyrobić sobie na to pogląd, który będzie odpowiadał współczesnym ustaleniom, chrześcijańskiemu miłosierdziu i chrześcijańskiej wrażliwości. Nie należy tutaj z nostalgią spoglądać wstecz ani też zamartwiać się tym, że otwarcie się na człowieka – nawet jeśli tych ludzi nie ma zbyt wielu – spowoduje puste kościelne ławy, są one bowiem puste z całkiem innych względów i z zupełnie innej przyczyny – do tego problemu przyjdzie mi wrócić.

    Co stało się na ostatnim synodzie? Przede wszystkim ujawniły się podziały wśród hierarchów na wiele podstawowych, zdawałoby się, kwestii, które dotyczą, właśnie, etyki i moralności. Pojawiła się też sprawa bardzo delikatna, zwłaszcza dla nas Polaków, to pewne odejście od principium nauczania niedawno zmarłego, a jeszcze całkiem niedawno ogłoszonego świętym, Jana Pawła II. To obudziło emocje, czasami całkiem niezdrowe emocje, na ich fali pewien purpurat, szerzej znany jako abp. Gądecki wyrósł na współczesnego inicjatora krucjaty w obronie wartości katolickich (?) i Jana Pawła II. Każda „wojna” ma swoich bohaterów (zob. „Abp Gądecki krytycznie o dokumencie synodu: odejście od nauczania Jana Pawła II i uleganie wpływom antymałżeńskiej ideologii” http://pl.radiovaticana.va/news/2014/10/13/abp_g%C3%83%C2%84%C3%82%C2%85decki_krytycznie_o_dokumencie_synodu:_odej%C3%83%C2%85%C3%82%C2%9Bcie_od_nauczania_jana/pol-830820 ).

    Niewątpliwie nie sprzyja to pewnej zadumie, niewątpliwie nie sprzyja to pewnej refleksji, która jest konieczna, zanim dalej nie pójdziemy do przodu, albowiem, jak uczy nas historia, każdy krok wstecz to właśnie regres i rozpad oraz puste kościoły, których tak obawiają się tradycjonaliści. Puste kościoły we Francji, Niemczech, Irlandii i USA, to nie efekt walki z homofobią, przecież katolicyzm utrzymuje nadal pewne założenia dotyczące grzeszności aktów seksualnych gejów i lesbijek, a nikt „nie zabija się przecież w niedziele na zakręcie”, by zdążyć na najbliższą mszę. Kryzys katolicyzmu, zwłaszcza w USA i Irlandii, jest związany z seksem i Kościołem, a jakżeby nie, ale chodzi o afery pedofilskie – które wydają się nie mieć końca i swojego apogeum – i problemu ich tuszowania przez hierarchów Kościoła oraz braku empatii duchowieństwa dla samych pokrzywdzonych. Tak poturbowany Kościół ma bardzo, ale to bardzo, utrudnione zadanie, by stać się ostateczną instancją mającą pouczać o zasadach współżycia seksualnego pomiędzy dwoma zdrowymi i dorosłymi osobnikami; jeśli widzisz drzazgę, wpierw wyciągnij swoja belkę. Wydaje się, że współczesny biskup Rzymu dostrzega wszystkie te niuanse i problemy. Ostro i bez jakichkolwiek niedomówień „usadził” pewnego hierarcha, który wykorzystywał seksualnie dzieci dotknięte skutkami trzęsienia ziemi (sprawa znana), a oddalone postanowienia synodu i tak kazał upublicznić, ponieważ uzyskały one większość. To bardzo pocieszający prognostyk na przyszłość; jeżeli już teraz jest nas większość, ale jednak zbyt mała, aby uzyskać quorum to, wydaje się to kwestią czasu, niedługo Kościół otworzy swoje bramy dla homoseksualistów, jak kiedyś dla celników otworzył królestwo Boże, pewien najbardziej znany mieszkaniec Galilei. Niektórzy dyskutanci, tutaj na „Kleofasie”, jak np. P. Zbigniew czy P. Michał, powinni bardzo uważnie wczytać się w pewne pytanie Franciszka: „Jeśli ktoś jest homoseksualistą i z dobrą wolą poszukuje Boga, kimże jestem, by go oceniać?” Jeżeli ktoś jest bez grzechu, proszę bardzo, niech rzuci kamieniem.

    Artur Sporniak z „Tygodnika Powszechnego” najtrafniej chyba skomentował sam dokument z synodu; powiedział PAP, że dokument końcowy synodu jest otwarciem dyskusji na te tematy: „W tym dokumencie jednak jest mowa o homoseksualistach i problemie, jak stanowią dla kościoła. Ten dokument musiał być ostrożniejszy, język jest dyplomatyczny. Znamienne jest to, że zgodnie z procedurą punkty, które są najbardziej krytykowane, nie powinny znaleźć się tym dokumencie, ponieważ nie uzyskały wymaganych 2/3 głosów. To dotyczy homoseksualistów, komunii świętej dla powtórnych związków i komunii duchowej. Papież zażyczył sobie, żeby się znalazły, a to jest rewolucyjne. To sygnał dla świeckich, dla całego kościoła, żeby dyskutować. To jest bardzo dobry początek„. Bo to jest początek.

  38. Niestety, zarówno tekst jak i spora część dyskusji wspiera tezę, iż teologowie chorują na tę samą chorobę, co inni naukowcy: przemożną chęć ogłoszenia czegoś nowego, odmiennego od dotychczasowych twierdzeń.
    W dziedzinach fizycznych jest to naturalne: tak właśnie pojawia się rozwój.
    W dziedzinie teologii, która (podobnie jak np. geometria) wychodzi od pewnej grupy aksjomatów, taka postawa jest destrukcyjna: nie napędza teologii, lecz co najwyżej rozgłos teologa.

  39. „To bardzo pocieszający prognostyk na przyszłość; jeżeli już teraz jest nas większość, ale jednak zbyt mała, aby uzyskać quorum to, wydaje się to kwestią czasu, niedługo Kościół otworzy swoje BRAMY dla homoseksualistów, jak kiedyś dla celników otworzył królestwo Boże, pewien najbardziej znany mieszkaniec Galilei.” – napisał wyżej Andrzej Jan Nowicki.

    Dodam, że Pan Jezus otworzył Królestwo np. dla cudzołożnicy złapanej in flagranti. Dopuszczenie tej osoby do Królestwa zawarło się w skierowaniu do niej słów: „Nikt cię nie potępił? I ja cię nie potępiam. Idź i od tej chwili już nie grzesz”.

    Poniższe słowa Pana Jezusa także polecam rozwadze blogerów „Kleofasa”: „… SZEROKA jest BRAMA i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. A CIASNA jest BRAMA i wąska droga, która prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują.”
    I to by było na tyle w temacie „dobrego prognostyku” dla homoseksualistów, cudzołożników czy innych grzeszników.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *