Duch Święty wieje w osobach małżonków – nie jedynie w duszach, ale w duchowo-cielesnym mężu i duchowo-cielesnej żonie. Stają się jedno nie tylko w ciele, i nie wyłącznie w duszy; ale: w ciele i duszy. Duch miłości prowadzi męża i mężynę do komunii, oddają się sobie nawzajem w „ucieleśnionym duchu” czy „uduchowionym ciele”. Miłość małżeńska niejedno ma imię, ale przynajmniej dwa: agape i eros.
„W rzeczywistości eros i agape – miłość wstępująca i miłość zstępująca – nie dają się nigdy całkowicie oddzielić jedna od drugiej”, a im bardziej „znajdują właściwą jedność w jedynej rzeczywistości miłości, tym bardziej spełnia się prawdziwa natura miłości w ogóle” (Benedykt XVI, Deus caritas est). Nie wolno ich rozdzielać, muszą się łączyć; wysiłek „uduchawiania” erosa przez agape może u niektórych wynikać z manichejskich pozostałości, i paradoksalnie może być działaniem „z ciała” właśnie.
Ten „skropiony wodą święconą” pogański atawizm – lekceważenie erosa – bazuje na nieporozumieniu: chrześcijaństwo miałoby polegać na odwróceniu wcześniejszej sytuacji, gdy to eros dosiadał człowieka. A tymczasem erosa należy nie kropić, ale chrzcić, i to najlepiej przez zanurzenie w Duchu Świętym. A nie kastrować „po katolicku”, w „białych rękawiczkach” metod naturalnego planowania rodziny, które stają się sztucznym planowaniem erosowi, kiedy Duch Święty może sobie pozwolić w nim się ujawnić.
Bóg jednak nie przypadkiem łączy miłość z seksualnością; w pragnieniu (nie czytaj: w pożądaniu) żony, największym w dni płodne, należy dostrzec łaskę. Swego rodzaju czas „pocieszenia”, który ułatwia podjęcie decyzji o współżyciu i pozwala bez lęku spojrzeć w przyszłość rodzicielstwa. Okres „strapienia” przeżywanego w Panu nadejdzie potem, gdy przyjdzie czas pielęgnowania owocu miłości. Strapienie od ducha złego nadciąga razem ze zmarnowaną szansą na „współstworzenie” z Bogiem nie tylko ciała, ale i nieśmiertelnej duszy dziecka.
„W czasie strapienia nigdy nie robić [żadnej] zmiany, ale mocno i wytrwale stać przy postanowieniach i przy decyzji, w jakiej się trwało w dniu poprzedzającym strapienie, albo przy decyzji, którą się miało podczas poprzedniego pocieszenia. Bo jak w pocieszeniu prowadzi nas i doradza nam duch dobry, tak w strapieniu – duch zły, a przy jego radach nie możemy wejść na drogę dobrze wiodącą do celu” (Ćwiczenia duchowne, nr 318).
W pełni władz umysłowych i nie pod wpływem „szaleństwa erosa” posłużyłem się językiem Ignacego z Loyoli. Daje się odczytać „w Duchu” analogia między regułami rozeznawania duchów podanymi przez świętego, a (współ)życiem małżeńskim. Warto byłoby podglądnąć dusze chrześcijańskich małżonków stroniących od cielesnych zbliżeń w dni płodne, czy przypadkiem nie doradza im duch zły; ojciec kłamstwa potrafi przecież usprawiedliwić ich porażkę rzekomym zwycięstwem ducha nad ciałem.
Sławomir Zatwardnicki
Pan Sławomir Zatwardnicki zastanawia się, czy zły duch przypadkiem nie doradza małżonkom, by nie oddawali się cielesnym rozkoszom alkowy w dni płodne.
Odpowiadam: jeśli uznamy jedyną dopuszczalną metodę antykoncepcyjną (tzw. watykańską ruletkę), którą propaguje się w Kościele i na naukach przedmałżeńskich, za „podszept” złego ducha, to jego trajektoria zaprowadzi nas aż do samego Rzymu, który zresztą obecnie nie wspiera „królików” 🙂
Jest Pan człowiekiem bardzo interesującym; rzadko kiedy spotkać można „ortodoksa”, który jest na krawędzi herezji (nie chodzi mi tu o „kalendarzyk”). Bacznie Pana obserwuję. Niesamowite są Pana poszczególne stwierdzenia… Szok…
Szanowny Panie,
pan mnie był niełaskaw z kimś pomylić – wnioskuję z tego, że:
– nie wydaje mi się, żebym był na krawędzi herezji (jeśli tak jest, proszę o konkrety);
– przecenił Pan moje zdolności intelektualne – nie zrozumiałem drugiego akapitu Pana komentarza; po tygodniu dopisuję: jednak zrozumiałem, ale oczywiście nie zgadzam się, że z mojego tekstu wynika to, co Pan sugeruje – mam nadzieję, że to żart (emotikon może na to wskazuje).
Pozdrawiam.