Archiwa tagu: hierarchia

Kościół w czapce widce

Apostołowie Czerniczyn kopuła.jpg, źródło: Wikimedia commons
Apostołowie Czerniczyn kopuła.jpg, źródło: Wikimedia commons

Ojciec Piotr Rostworowski w jednej ze swoich konferencji wskazywał na „błąd, który się często popełnia mówiąc o Ciele Mistycznym”. Chodzi o „twierdzenie, że Ciało Mistyczne jest niewidzialne”, tak jakby to, co widzialne, było jedynie czymś ludzkim i zewnętrznym w stosunku do istotnej Boskiej niewidzialnej głębi. A przecież – przekonywał benedyktyn – „to, co jest widzialne w Kościele, to nie jest coś obok Ciała Mistycznego, ale to jest rzeczywiście Ciało Mistyczne, które jest jednocześnie i widzialne i niewidzialne”. Ten wytknięty niewidzialnym palcem mnicha błąd to w istocie herezja eklezjologiczna – może nie wypadało używać takiego języka wobec sióstr zakonnych? – gwałt na ortodoksji dokonywany niewidzialnie w sercach wielu wierzących.

W jednej rzeczywistości Kościoła, według soborowej konstytucji, „zrasta się pierwiastek ludzki i Boski”, dlatego „na zasadzie bliskiej analogii upodabnia się ona do misterium Słowa Wcielonego” (Lumen gentium). Oczywiście tylko przez okulary wiary można dostrzec to, co niewidzialne i duchowe – krótkowidzowi ukaże się jedynie widzialny i historyczny wymiar instytucji. Godny uwagi okularnika wydaje się ten paralelizm Słowo Wcielone-Kościół: jak „przybrana natura ludzka służy Słowu Bożemu jako żywe narzędzie zbawienia nierozerwalnie z Nim zjednoczone”, tak „społeczny organizm Kościoła służy ożywiającemu go Duchowi Chrystusa ku wzrastaniu” Mistycznego Ciała Chrystusa.

Duchową komunię Ludu Bożego należy widzieć w jej związku z komunią społeczną, która jest „czapką widką” sprawiającą, że mamy do czynienia z misterium „wcielonym”, a więc Bosko-ludzkim „bez zmieszania i bez rozdzielania”. Heterodoksyjne odczytanie misterium Kościoła polega albo na zapoznaniu nierozerwalnej relacji między tym, co Boskie i ludzkie w Kościele („nestorianizm eklezjologiczny”), albo na takim mieszaniu obu pierwiastków („monofizytyzm”), które prowadziłoby do alchemii przebóstwienia wszystkiego co ludzko-kościelne. Jeśli jednak Kościół jest sakramentem – zwraca nas w kierunku ortodoksji Międzynarodowa Komisja Teologiczna – to „nie jest jednak sakramentem z tą samą mocą lub doskonałością we wszystkim, co czyni” (Wybrane zagadnienia z eklezjologii).

Sonntagberg Basilika Deckenfresken 03.JPG.jpg, źródło: Wikimedia commons
Sonntagberg Basilika Deckenfresken 03.JPG.jpg, źródło: Wikimedia commons

Nowy Lud Boży otrzymuje strukturę ustanowioną właśnie w tym celu, do jakiego zostaje powołany – należą do niej sakramenty i słowo Boże, nowe prawo i prawo kościelne, charyzmaty i urzędy. Wszystko, od świętej liturgii, przez głoszenie Słowa, aż po prawodawstwo kościelne ma swoje znaczenie w misterium zbawienia, jednak czym innym Eucharystia, a czym innym Kodeks Prawa Kanonicznego. Nie należy jednak lekce sobie ważyć funkcji kanoniczno-prawnej konfrontując ją z funkcją sakramentalną, bowiem obie mają swoją wagę w widzialności tego, co niewidzialne i w niewidzialności tego, co widzialne. Organiczna rzeczywistość Ciała Chrystusa domaga się organizacji prawnej, skoro duchowa wspólnota nie daje się oddzielić od społecznej organizacji.

Wcieleniowy punkt widzenia nie pozwala patrzeć na hierarchiczną strukturę Kościoła jak na coś jedynie „ludzkiego”. Zdaje się, że temu, powiedzmy eufemistycznie, błędowi, ulega się niemal powszechnie. Kościół w takiej antyinkarnacyjnej interpretacji jawi się instytucją ludzką, tyle że „podniesioną” do życia nadprzyrodzonego. I tu można dopatrzeć się echa herezji chrystologicznej, w tym wypadku adopcjanizmu, według którego „zjednoczenie Boga z człowiekiem nastąpiło przez pewnego rodzaju adopcję” (Gerhard Ludwig Müller). Jak człowiek Jezus został usynowiony przez Boga, tak to, co ludzkie w Kościele, zostało jedynie zaadoptowane do służby temu, co Boskie.

A jednak z woli Bożej „od początku” Kościół zostaje ustanowiony jako zorganizowana, i to hierarchicznie, społeczność. Nie istnieje najpierw organizacja ludzka, której Bóg powierza zadanie ponadludzkie; odwrotnie, najpierw jest to, co niewidzialne, a dopiero potem pojawia się widzialna struktura: Apostołowie z Piotrem na czele. Urząd został ufundowany w dialogu Syna z Ojcem (por. Łk 6, 12-16), a więc jego źródło bije w wieczności i dlatego będzie trwać od konkretnego wydarzenia historycznego, jakim jest powołanie Dwunastu, aż do skończenia świata (por. Mt 28, 20), co z powodu historyczności egzystencji Apostołów pociągnie konieczność ustanowienia ich następców. Pierwszy jest Bóg, a staje się to widzialne właśnie w „czapce” struktury eklezjalnej, która odsłania inicjatywę Trójcy Świętej – ta staje się z kolei widzialna w modlitwie Jezusa.

Taka „kolejność” płynie całkiem „pod prąd” stereotypów okołokościelnych, czyli antyhierarchicznych. „Ma się takie przestarzałe, stare, uparte, znarowione zdania, które trzeba wyrzucać na śmietnik” – pisał Antoni Słonimski – ale „trudna to jest rzecz przekonać kogoś, zwłaszcza gdy się ma rację”. A jednak: to, co należy do istoty Kościoła, ma pochodzenie Boskie; niewidzialny Duch Święty jest duszą tego widzialno-niewidzialnego Ciała, którego hierarchiczne „ciało” zrodzone zostało z odwiecznego postanowienia Ojca zrealizowanego w czasie przez Syna (por. Ef 1). (Przy okazji: to bardzo miłe, że w Trójcy rozmawia się także o ludziach). Raz jeszcze komisja teologów, według której nie da się „oddzielić w Kościele tego, co należy do porządku społecznego, od tego, co służy nadprzyrodzonemu życiu, ponieważ te rzeczywistości są wzajemnie głęboko powiązane”.

Sławomir Zatwardnicki

Sieć bez oczek

Lake Erie Sunset with fish net.JPG, źródło: Wikimedia commons
Lake Erie Sunset with fish net.JPG, źródło: Wikimedia commons

Bóg jest pierwszy, od zawsze, zawsze, na zawsze. Żebrzemy o przebaczenie grzechów, a to Ojciec pojednał nas ze sobą przez swojego Syna; oczekujemy, żeby zamieszkał w nas, a to On, Chrystus eucharystyczny, przyjmuje nas do swojego Ciała; jeśli miłujemy Boga, to tylko w odpowiedzi na Jego miłość, dzięki Duchowi Świętemu.

Chcielibyśmy Go poznać, ale to On nas poznał pierwszy, a jeśli może być poznany, to jedynie dlatego, że już się był objawił. Objawienie przyjmujemy wiarą, która nie jest panowaniem nad Bogiem, ale poddaniem się Jemu. Pragniemy zrozumieć wiarę, ale okazuje się, że to nie my ją, lecz ona nas ogarnia – ta wiara raz dana świętym (Jud 3), czyli Kościołowi, który notabene również, jako Ciało Chrystusa, jest uprzedni względem wszystkich swoich członków.

W tym Kościele uprawiana teologia, powiada szacowne gremium zwane Międzynarodową Komisją Teologiczną, „chce nie tyle posiąść Boga, ile być przez Niego posiadaną” (Teologia dzisiaj). Dlatego nexus mysteriorum, sieć tajemnic wiary, musi być używana zgodnie z przeznaczeniem: według objawionej instrukcji nie my łapiemy Boga w tę sieć, owszem to właśnie On pierwej obejmuje nas siecią tego, co objawił.

Jeśli Bóg ma być wszystkim we wszystkich (por. 1 Kor 15,28), wszystko powinno zostać w tę sieć objawienia złowione. Dlatego Duch Święty prowadzący Kościół do całej prawdy stopniowo wypełnia prześwit oczek sieci. „Reguła wiary”, czyli podstawowe prawdy objawione i wyznawane w Symbolu wiary, to „węzły” sieci; stanowią one konstrukcję, na bazie której następuje „uszczelnianie” sieci, by objęła całą rzeczywistość.

Tak trzeba by patrzeć na dwa ostatnie dogmaty maryjne, których nie dałoby się wyprowadzić z samego li tylko Pisma Świętego, bez uwzględnienia sensus fidei. Z kolei uroczyste ogłoszenie „nowych” prawd wiary sprawia, że odtąd stają się one częścią tej całości, w zgodzie z którą należy pozostawać. W ten sposób powstaje sieć o gęstszych oczkach, albo – by nie denerwować zakompleksionych katolików unikających jak ognia piekielnego żachnięć protestantów wymachujących niebiblijną zasadą sola Scriptura – sieć o stałych oczkach wypełnia się złowioną treścią.

Fisherman mending net.jpg, źródło: Wikimedia commons
Fisherman mending net.jpg, źródło: Wikimedia commons

Przy czym, co ważne, należałoby jeszcze podkreślić uprzedniość całości nexus mysteriorum przed poszczególnymi prawdami wiary czy nawet ich sumą. Zgodnie z „chronologią odwróconą”: wydawałoby się, że pojęcie kolejnych prawd wiary doprowadzi do uchwycenia całości objawienia, a przecież to Bóg objawiający siebie, a wtórnie wszystko sub ratione dei, zarzuca sieć. Zmysł wiary pozwala uchwycić całość (czy lepiej: dać się jej pochwycić) i w zgodzie z nią pojmować poszczególne tajemnice (a raczej: dać się im obejmować).

Być może właśnie w utracie sensus fidei należałoby upatrywać niechrześcijańskiego rozumienia „hierarchii” prawd wiary. Jeśli Ojcowie Vaticanum II mówili w Dekrecie o ekumenizmie o różnym związku prawd wiary z fundamentami (różna „odległość” od węzłów sieci), to dla „ekumenicznych cmokierów” (© Cz.S. Bartnik), choć nie tylko dla nich, zasada ta staje się swego rodzaju „narzędziem selekcji” prawd ważniejszych od tych rzekomo mniej ważnych; narzędzie to jednak rozcina sieć, która w takim razie nie spełnia już swojego zadania.

Wciąż jest jednak szansa na nawrócenie. Zawsze pierwszy Bóg uprzedza przecież swoją łaską. „Dogmatyczne nawrócenie” będzie znakiem przyjęcia owego pierwszeństwa Boga zarzucającego sieć.

Sławomir Zatwardnicki

Testament na początek

Gdyby nawet nie było już żadnych konkretnych decyzji papieża Franciszka, to dziedzictwo pierwszych dni jego pontyfikatu niesie w sobie ogromne bogactwo do przemyślenia. Jest testamentem napisanym na początku drogi.

Niedawno rozpoczęty pontyfikat papieża Franciszka skupia na sobie wiele uwagi i zainteresowania społecznego, które wykracza daleko poza krąg osób przynależących do Kościoła katolickiego. To skupienie, które niektórych (zarówno wśród liberałów, jak i konserwatystów) irytuje, skłania do próby odnalezienia najistotniejszych wątków, które, jak się wydaje, naznaczą całą działalność papieża z Argentyny.

Wśród nich na pierwszym miejscu znajduje się wątek wybitnie kościelny, związany z rozumieniem miejsca papieskiego urzędu w całej hierarchicznej strukturze Kościoła. Otóż od samego początku, od pierwszego błogosławieństwa Urbi et Orbi udzielonego zaraz po zakończonym konklawe, Franciszek podkreśla, iż jest biskupem Rzymu. Odwołania do tej funkcji pojawiają się od tego czasu z dużą częstotliwością i zdają się odzwierciedlać papieskie rozumienie własnej misji. Bez negacji jej powszechnego charakteru, Franciszek podkreśla zatem jej związek z tą konkretną, szczególną wspólnota kościelną, jaka zamieszkuje Rzym. Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim to, że papież nie podkreśla powszechności swojej misji, a z wielką emfazą uwypukla swój związek z „Kościołem, który przewodzi w miłości”. Powszechność i prymat rzymskiej stolicy związane są z jej lokalnością.

Postawa taka wyraźnie kontrastuje z tendencją, która w chrześcijaństwie zachodnim zagościła co najmniej od czasu reformy gregoriańskiej, a której ideowych początków upatrywać należy już w papiestwie późnoantycznym. Chodzi o proces instytucjonalizacji Kościoła, któremu towarzyszy postępujący wzrost nacisku na urząd papieski. Te dwa procesy stanowiły jedną organiczną całość. Budowanie coraz silniejszego, powszechniejszego modelu papieskiej posługi wyraźnie umacniało instytucjonalną stronę (skądinąd konieczną, nieodzowną) ewangelicznego przesłania o Kościele i jego misji. Omawiany proces osiągnął swój kulminacyjny moment w doktrynalnych wypowiedziach Soboru Watykańskiego I, których bezpośrednim powodem była chęć odparcia modernistycznych interpretacji chrześcijaństwa. Vaticanum I z wielką emfazą stawia wyraźny akcent na powszechność, bezpośredniość i suwerenność papieskiej władzy jurysdykcyjnej w Kościele Chrystusowym [1].

Opisany powyżej skrótowo proces doprowadził do znaczącego skoncentrowania eklezjologicznego opisu widzialnej struktury Kościoła na urzędzie papieskim. W tej perspektywie papieski nacisk na rozumienie papiestwa pierwszorzędnie jako posługi biskupa Rzymu wydaje się historycznie znaczący. Odbarcza on niejako w tym samym geście nadmiar instytucjonalizacji eklezjologii i jednocześnie jej uwypuklenie papieskiego superurzędu. To, że Franciszek rozumie swoją misję jako genetycznie związaną z lokalną wspólnotą Kościoła rzymskiego, może oznaczać, iż powszechność papieskiej władzy będzie zawsze zapośredniczona w posłudze lokalnej i z niej będzie wypływała. Powrót papieża Franciszka do koncentracji idei prymatu powszechnego w posłudze lokalnej może okazać się istotnym krokiem pozwalającym odzyskać kształt papiestwa takim, jakim ono było w pierwszym tysiącleciu bez jednoczesnego unieważnienia późniejszych dziejów rozwoju jego rozumienia.

Nie trzeba tu podkreślać, iż ma to wybitne znaczenie dla ruchu ekumenicznego. Bez obrania prostszej drogi – wszak Franciszkowa koncentracja na związku papiestwa i rzymskiej stolicy nie przynosi rezygnacji z idei prymatu, chociaż inaczej ją oddaje – taka opcja otwiera nowe możliwości w dialogu ekumenicznym, szczególnie z prawosławnymi. Dotychczasowa postawa Franciszka oznacza również pewne nowe akcenty w życiu Kościoła rzymskiego: zdaje się przekonywać, iż Rzym nie jest jego bezwzględnym centrum, iż Kościoły lokalne, każdy z osobna w całej swojej biedzie i całym bogactwie, tworzą powszechną wspólnotę eklezjalną zbudowaną na wierze Piotra, której widzialną ikoną obecności jest papież. Kościelność nie wyczerpuje się w rzymskości. Kościoły lokalne są prawdziwymi Kościołami (są jednym i jedynym Kościołem Chrystusowym) nie mniej niż ten w Rzymie, chociaż to właśnie jemu zostało powierzone zadanie przewodzenia wszystkim innym w wierze i miłości.

Drugą rzeczą, na którą chciałbym zwrócić uwagę, jest papieski nacisk na ubóstwo. Wszyscy pamiętamy ze wzruszeniem wypowiedziane słowa „jakże bardzo chciałbym Kościoła ubogiego dla ubogich”. Wydaje się, że Franciszek będzie odważnym realizatorem ‘opcji na rzecz ubogich’, tak bardzo uprzywilejowanej przez Jana Pawła II. Papieskie wezwanie do bycia Kościołem ubogim i dla ubogich oznacza, moim zdaniem, radykalne postawienie na jego emancypację od wszelkich układów polityczno-ekonomicznych. Innymi słowy, jest ono przypomnieniem, że misją Kościoła nigdy nie może być jakikolwiek przymierze z władzą doczesną, szukanie jej względów, szukanie spokojnego miejsca w strukturach ‘obecnego wieku’. Kościół ubogi to taki, który za największe swoje bogactwo uważa łaskę spotkania z Bogiem, które odnawia człowieka. I właśnie z tego powodu rozdaje siebie każdemu ubogiemu, spragnionemu Boga, bez szukania czegokolwiek w strukturach właściwych światu. Papieski ‘dream’ przypomina nam wszystkim nie tylko cel, sens istnienia Kościoła, ale także ów pierwszy moment, który zdecydował o tym, że każdy z nas wypowiedział swoje Credo w objęciach Credo Kościoła, moment naszego powołania i jego przyjęcia. Nigdzie bardziej niż właśnie w owym momencie nie można doświadczyć przebłysku owego bogatego Bogiem nędznego ubóstwa człowieka włączonego w obieg życia większego niż to, które stanowi rdzeń zwyczajnego doświadczenia człowieka. Papieskie wezwanie do ubóstwa jest w istocie niczym innym jak wspomnieniem owego momentu, wezwaniem do powrotu do pierwotnej miłości, która na zawsze ma w sobie siłę kształtować doczesne dzieje Kościoła. Ubóstwo, do którego wzywa papież, to istotny wymiar spotkania z Chrystusem, w którym pierwotnie nie chodzi o to, co mamy i co osiągnęliśmy, ale o samo spotkanie.

Jest jeszcze trzecia sprawa, bardzo istotna: liturgia. Ostatnio mówi się o tym, że papież Franciszek przeżywa liturgię zupełnie inaczej niż Benedykt XVI. Niektóre środowiska związane z rytem nadzwyczajnym wyrażają swoje zaniepokojenie zubażaniem i skracaniem liturgii papieskiej. To wszystko prawda: papież używa tylko jednej mitry i ornatu, powrócił do pastorału Pawła VI, czasami przerywa organiście grę. Franciszek chce liturgii prostej i zarazem pięknej: prostej pięknem i pięknej prostotą. Ostatnie świętą wielkanocne spędziłem w Rzymie, uczestnicząc w papieskich liturgiach wielkotygodniowych. Świadectwo papieskiego zanurzenia w liturgiczną modlitwę pozostawiło we mnie potężne doświadczenie spotkania nieba i ziemi. Papież był niewzruszony w swoim zwróceniu ku Bogu, skromności gestów zdradzających wewnętrzne przeżycie świata liturgicznych znaków bliskości.

Połączenie uproszczenia formalnej strony kultycznej akcji i jej interioryzacji skłaniają do zadumy nad istotą liturgii. Moim zdaniem nie jest tak, że papież upraszczając, wyłącza się z dyskusji zapoczątkowanej na szerszą skalę przez pontyfikat swojego poprzednika. Jego decyzje są konkretnym słowem w tej dyskusji. W tym względzie Franciszek przypomina, że między formą liturgii a jej najgłębszą treścią teologiczną i duchową nie może istnieć przepaść, która de facto powstaje, gdy podkreśla się jeden z tych wymiarów. Liturgia jest światem znaków i gestów, ale jeszcze bardziej jest mikrokosmosem rzeczywistego spotkania z Ojcem, Synem i Duchem Świętym w ‘przestrzeni’ i ‘czasie’ ich osobowego podarowania się człowiekowi. Między formą a res liturgii istnieje pewien porządek i przyporządkowanie: znaki istnieją dla rzeczywistości spotkania i nigdy na odwrót. Właśnie dlatego jednym z istotnych teologicznie pojęć, które powinny kształtować liturgię, jest prostota. Bogactwo liturgicznych znaków musi odpowiadać prostocie trynitarnego aktu podarowania się Boga człowiekowi i światu. Wszelki przepych w tym względzie może – paradoksalnie – bardziej niż boskiej chwale służyć pewnej egzaltowanej wizji Kościoła celebrującego samego siebie. Przesadny akcent na formę liturgii może zawierać w sobie pokusę skoncentrowania na sobie całości liturgicznego uniwersum. W tej koncentracji można popełnić dokładnie ten sam błąd co w przypadku niedoceniana wagi samej formy, swoistego rodzaju liturgicznej formlosigkeit (bez-formia, bezkształtności) [2]. Okazuje się, że liturgii nie służy ani barokowe (szlachetnie kontreformacyjne) skupienie na formie, ani anarchistycznie negujący jej rolę liturgiczny liberalizm. W sporze między konserwatywną barokizacją i liberalizującą postmodernizacją, w który wikłają liturgię nasze egocentryczne popędy, właściwie odczytany w duchu prawdziwej hermeneutyki ciągłości postulat prostoty może pomóc znaleźć właściwą drogę pozwalającą na odnalezienie ‘złotej reguły’ celebracji.

Powyższe uwagi nie roszczą sobie pretensji do bycia proroctwami. Nie wiem, jakimi drogami pójdzie pontyfikat Franciszka, jakie będą jego konkretne, szczegółowe decyzje. Wiem natomiast, że gdyby nawet nie było już żadnych, to dziedzictwo pierwszych dni pontyfikatu niesie w sobie ogromne bogactwo do przemyślenia. Jest testamentem napisanym na początku drogi.



[1] Zob. Breviarium Fidei 658-675, red. I. Bokwa, Wydawnictwo św. Wojciecha, Poznań 2007, 266-271.


[2] M. Mosebach, Häresie der Formlosigkeit: Die römische Liturgie und ihr Feind, Carl Hanser Verlag, München 2007.