Wydanie w roku 1965 Biblii Tysiąclecia – pierwszego od czasu Jakuba Wujka przekładu całej Biblii – było, oczywiście, wydarzeniem znaczącym, ale całkiem serio zastanawiam się, czy Biblia Tysiąclecia nie przyniosła więcej zła niż pożytku. Przyznanie priorytetu tłumaczeniu z języków oryginalnych z punktu widzenia naukowego jest jak najbardziej uzasadnione, ale czy z punktu widzenia wiary najlepsze, wątpię. Zresztą samo tłumaczenie krzywdy by nikomu nie zrobiło, gdyby nie wprowadzono go do liturgii. A już największą krzywdę wyrządzono psalmom. Powtarzam za biblistą, ks. Antonim Troniną: Grecki (Septuaginty) tekst psalmów tak bardzo różni się od hebrajskiego, że dla zachowania jedności całego Kościoła w modlitwie w Kościele zachodnim Księga Psalmów była jedyną księgą Biblii tłumaczoną z greki, nie z hebrajskiego. Dzięki temu kościoły na wschodzie i zachodzie modliły się tymi samymi słowami, które uważano za natchnione. A zatem wprowadzenie nowego tłumaczenia nieopartego na Septuagincie faktycznie rozbiło jedność modlitwy Kościołów chrześcijańskich. Lecz nie tylko to. Odrzucenie Septuaginty – nie boję się użyć tego słowa – na długie lata wypaczyło teologię. Bardzo wiele psalmów w wersji Septuaginty ma wymowę mesjanistyczną, zupełnie niewidoczną w wersji hebrajskiej. Zresztą już autorzy Nowego Testamentu odwoływali się przecież do terminologii Septuaginty. A zatem odrzucenie greckiej wersji psalmów nie tylko odcina nas od tradycji liturgicznej i teologicznej, ale (znowu powtarzam myśl Antoniego Troniny) powoduje utracenie wielu wspólnych terminów z orędziem ewangelicznym. Nie ma gorszego scenariusza dla teologii…. Większość teologów jakoś sobie radzi w prosty sposób – odcinają się całkowicie od badań biblijnych, bo badania w stylu Form- i Redaktionsgeschichte (niewtajemniczonych przepraszam za żargon, ale zapewniam, że i dyplomowani teologowie nie bardzo wiedzą, o co chodzi) nie są w stanie w żaden sposób przyczynić się pogłębienia wiary. Stąd wśród staromodnych teologów wielka popularność tłumaczenia Wujka – przecież nie da się uprawiać teologii chrześcijańskiej w oderwaniu od Biblii, a w oparciu o Biblię Tysiąclecia uprawiać ją trudno, jeśli teologia nie ma być oderwana od swej wielowiekowej tradycji. Dlatego wydanie pierwszego polskiego tłumaczenia Septuaginty jest wydarzeniem arcyważnym, więcej, to jest prawdziwy przełom i tak naprawdę należałoby odebrać miano Biblii Tysiąclecia tłumaczeniu benedyktynów i nazwać tak tłumaczenie ks. Remigiusza Popowskiego.
Polskie wydanie Septuaginty ma kilka wad – po pierwsze, jest stanowczo za drogie, po drugie, niewygodne do codziennego użytku (powinna być jakaś wersja tańsza i cieńsza), a po trzecie, nie ma e-booka. Temu wszystkiemu może zaradzić tylko wydawnictwo Vocatio. Ale to my wszyscy – teologowie, bibliści, patrologowie, wierzący cywile i księża – my musimy mówić o Septuagincie jak najwięcej i przy każdej okazji. Potrzeba wiele czasu i wielu wysiłków, by przywrócić należne jej miejsce w powszechnej mentalności.